Program Budowy Kapitału i dalsze losy OFE wg min. Morawieckiego.

Przebrnąłem przez program Program
Budowy Kapitału min. Morawieckiego. Uff, trudna i zawiła lektura. Minister
Morawiecki włożył całego siebie w ten dokument. Jeżeli ktoś uważa, że obecny
system i możliwości oszczędzania dobrowolnego i przymusowego są skomplikowane,
to  chciałbym zobaczyć jego minę po
lekturze Programu. I to jest mój pierwszy zarzut pod adresem programu: wielość
i skomplikowanie pomysłów nie ma wiele wspólnego z ich skutecznością. W
pierwszym odruchu czytelnik wpada w podziw i euforię nad umysłem który stworzył
Program. Proponuję czytać więc powoli, wtedy emocje opadają.

Dokument wzbudził zaciekawienie,
bo od soboty wiemy, że PiS ma pomysł na zagospodarowanie oszczędności z OFE. Ponadto
realizacja hojnych obietnic wyborczych błyskawicznie „konsumuje” środki
publiczne, niewiele zostawiając na inwestycje. Program pokazuje jedną w z wielu
sprzeczność jaką rząd PiS nam zaserwował. Cześć rządu i prezydent lekką ręką
wydają pieniądze na 500 plus, obniżanie wieku emerytalnego itd., a kilku innych
ministrów szuka ich (pieniędzy na finansowanie inwestycji) w innym miejscu.

Na początek kilka uwag. Co do  zasady oszczędności mamy ile mamy i nie da
się ich sztucznie pomnożyć. Można nas zachęcić do dodatkowego oszczędzania (nie
będę się tu bawił w podział oszczędności a inwestycje), przenieść środki z
jednego miejsca w inne lub wymusić dodatkowe oszczędzanie. Poziom oszczędności jest
głównie determinowany rozwojem gospodarczym i tzw. bogactwem, stąd zachęty i
przymus dają efekty, ale z natury rzeczy ograniczone. Zwracam na to uwagę, bo
nagle w programie pojawiają się kwoty idące z dziesiątki i setki mld pln.
Czytelnik po lekturze programu odnosi wrażenie, ze o to mamy kolejnego ministra
rządu PiS, który tak po prostu wynajduje pieniądze znikąd.

Nie polecam uleganiu iluzji
nowatorstwa pomysłów zawartych w Programie. Bez względu na nazwy i konstrukcje,
większość była w Polsce przedmiotem dyskusji i sporów, a cześć rozwiązań
wprowadzano z biegiem lat w życie i mamy w tym zakresie niemałe już
doświadczenia i wiedzę.

Przede wszystkim informowanie o
OFE i Programie uważam za skandaliczne. W sobotę prezes PiS informuje że jest
jakiś pomysł, a min. Morawiecki dopiero w poniedziałek rano przed rozpoczęciem
sesji giełdowej rzuca garść niekonkretnych informacji o przyszłości OFE. Poza tym,
że 75% środków ma trafić na konta IKE, IKZE lub podobne, wątpliwości budzi
pozostałe 25% skierowane do Funduszu Rezerwy Demograficznej (!). Formalnie nie
ma mowy o nacjonalizacji, ale zabrakło mi zapewnienia, że wartość naszych kont
emerytalnych na tym nie ucierpi.

Jest faktem, że po ostatnich zmianach
za rządów PO-PSL, OFE stały się funduszami o dużym ryzyku i niepewnej
przyszłości (np. większy przelewy do ZUS z biegiem lat niż otrzymywane ze składek).
Nie zmienia to faktu, że po lekturze Programu pojawia się pytanie dlaczego
szereg pomysłów z Programu nie będzie rozwijanych w oparciu o OFE. Pytanie jest
jak najbardziej zasadne,  bo ….. Program
przewiduje powstanie innych instytucji (w tym prywatnych) w III filarze,
opartych o przymusowe składki  i
modyfikowaną gamę inwestycji. W miejsce jednych OFE z biegiem czasu po prostu wyrosną
inne, inaczej się nazywające.

W opisie OFE i uzasadnieniu
rezygnacji z tego rozwiązania, min. Morawiecki kilka razy wprowadził słuchaczy
w błąd i niejednokrotnie mijał się z prawdą. Wzorem J.Kaczyńskiego kpił z niskiej
skuteczności OFE, nie chcąc przyznać, że fatalna koniunktura na GPW to m.in.
efekt działań i wypowiedzi polityków PiS z ostatnich kilkunastu miesięcy.

Dość zabawnie brzmi uzasadnienie
Programu w jego części dotyczącej emerytur. Otóż gamę rozwiązań wprowadza się by
… poprawić sytuację przyszłych emerytów m.in. z powodu pogarszającej się
struktury demograficznej. Z jednej więc strony mamy prezydenta którzy powiększa
problemy (obniżenie wieku emerytalnego) przy akceptacji premier Szydło, a z
drugiej – ministra który chce walczyć ze skutkami realizacji wyborczej
obietnicy. To idiotyczne.

Program  w zakresie struktury zachęt, programów, zasad
oszczędzania i zaangażowanych w to instytucji jest bardzo przekombinowany. Zamiast
skupić się na modyfikacji obecnych rozwiązań i ich uzupełnieniu, min.
Morawiecki ma najwyraźniej ambicję budowania czegoś zupełnie od nowa i
otaczania tego aurą przełomu. Na to nakłada się wiara w niezwykłą skuteczność jego
pomysłów. Szkoda tylko, że słabo opisano przedmiot i politykę inwestycyjną
nowych instytucji i ‘wygaszanych’ OFE. To jeden z istotnych mankamentów
Programu.

Program wprowadza przymusowe
oszczędzanie. Będziemy mogli dysponować częścią składki do ZUS (jak przy OFE)oraz
pracodawca będzie opłacał dodatkową składkę, co w mniejszej lub większej części
będzie mu rekompensowane na kilka sposobów.  W niektórych przypadkach będziemy mieli prawo
rezygnacji z dodatkowej składki (mówiły o tym przekazy medialne), przy czym będzie
to wymagało deklaracji z naszej strony.

Program ma kilka ciekawych
punktów, co nie znaczy że do tej pory nie znanych. Jest pomysł zachęt do
długoterminowego oszczędzania (powyżej roku) czy korzystanie ze zgromadzonych
środków przed osiągnięciem wieku emerytalnego, gdy z różnych powodów  możemy mieć problemy z pracą i środkami do
życia. Moim zdaniem to powinien być jeden z głównych kierunków zmian, szkoda
tylko że Program jest w tym zakresie dość skromny. Przypomnę że już obecnie
niektóre rozwiązania dostępne na rynku na to pozwalają. Na pewno trzeba
pochwalić program za nacisk na oszczędzanie na okres po zakończeniu aktywności zawodowej
i zmuszanie do tego jak największej części społeczeństwa.

Podsumowanie.

Pogram nie jest jakimś przełomem,
bo nie może być. Niepotrzebnie będziemy tracić czas i energię na przebudowę systemu
emerytalnego i oszczędzania długoterminowego, głównie z powodów ambicjonalnych.
Wystarczyło mądrze modyfikować obecne rozwiązania i wypełniać zdiagnozowane luki
(oszczędzanie długoterminowe). Pozostało dużo niepewności co do losów OFE i
zgromadzonych w nich pieniędzy. Nie jest jasne co to znaczy inwestowanie w
gospodarkę i jej rozwój oraz na jakich zasadach będzie to dokonywane. Czy to
tylko chwyt pod publikę czy ukryty pomysł na zwiększenie udziału decydentów z
sektora publicznego (czyli nadania politycznego), którzy będą wskazywać w co
inwestować. Niestety sobotnie słowa J.Kaczyńkiego i dzisiejsze M.Morawieckiego
nie uspokoją rynku finansowego. Przeciwnie, do czasu podania szczegółowych
rozwiązań ws OFE, rynek dostał kolejny bodziec by tkwić w marazmie i
niepewności przynajmniej kolejne kilka miesięcy do czasy gdy mamy poznać szczegóły.
Kto jak kto, ale min. Morawiecki powinien wiedzieć że niepewność zniechęca do
inwestowania.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Kongres PiS. Kolejny lider partyjny z kompleksem Balcerowicza.

W minioną sobotę odbył się kongres PiS. Mieliśmy okazję wysłuchać przemówienia lidera tej partii PiS Jarosława Kaczyńskiego, który poruszył również tematy gospodarcze i z zakresu polityki gospodarczej. I głównie na nich chciałbym się skupić. Poniżej krótkie do nich odniesienie i mniej więcej w kolejności w jakiej się pojawiały. Istną perełką w części gospodarczej przemówienia był pomysł wykorzystania środków z OFE. Krótko odniosę się do niego na samym końcu.

Wiek emerytalny. J.Kaczyński  z dumą przypomniał, że już w 2012 r. PiS wypracował jednoznaczne stanowisko PiS w sprawie wieku emerytalnego, czyli opowiedział się przeciwko jego podwyższaniu. Niestety nie dowiedzieliśmy się dlaczego poprzednia koalicja wiek podwyższyła. Prezes PiS nie powiedział nic o wpływie na def.fin.publicznych powrotu do poprzedniego wieku. Tymczasem tak prezydent jak i rząd przyznają w prognozach, że dodatkowy deficyt z tego powodu może sięgnąć 8 mld pln i będzie w kolejnych latach narastał. Krótko mówiąc, lider PiS nawet się nie zająknął o wadach i zagrożeniach obniżenia wieku. Wyborcy PiS w ciągu kilku lat poznają je na własnej skórze .

Redystrybucja po nowemu. Redystrybucja to jedno z niewielu haseł, które można zakwalifikować pod pojęcie polityki gospodarczej jaką chce nam zaoferować PiS.  J.Kaczyński nie był tu nazbyt precyzyjny, ale niewątpliwie użył tego hasło m.in. w kontekście programu 500 plus itd. i zmniejszenia dystansu między tzw. Polską A i B.

O redystrybucji uczciwie mówi się w tedy gdy wskazuje się jej strony. Czyli komu zabieramy i do kogo to trafia oraz dlaczego. Podobnie ja w kampaniach wyborczych tak i teraz, politycy PiS unikają wskazania od kogo bierzemy. Podobnie zrobił prezes PiS. Generalnie obietnice PiS i prezydenta (wiek emerytalny, 500 plus i kwota wolna od podatku) są formą redystrybucji, ale jak na razie głównie przesuniętej w czasie, w tym tzw. międzypokoleniowej. Z podatków PiS wprowadza w życie tylko podatki tzw. branżowe, z czego będzie 5-6 mld. Pełnoroczny koszt programu 500 plus to 22-23 mld pln. Z obniżeniem wieku podchodzimy pod 30 mld pln. dodatkowo wygenerowanego deficytu, pokrytego tylko w 1/6 nowymi podatkami. W tym roku pomagają jeszcze jednorazowe wpłaty za LTE. A co w kolejnych? W przyszłości dług ktoś będzie musiał spłacać , a deficyt ktoś będzie musiał pokrywać podatkami. I będą to przeciętni Polacy, w tym wyborcy PiS. Jeszcze sobie tego nieuśwaidamiają, bo prezes PiS wolał tego publicznie nie mówić. Tak naprawdę mamy do czynienia z dość populistyczną formą redystrybucji. Jest ona niebezpieczna makroekonomicznie (skutki dla finansów publicznych) i mocno populistyczna w zakresie celów i skali.

Wparcie dla słabszych ekonomicznie regionów to obietnica polityczna stara jak świat i mało realna. Reorientacja naszej gospodarki po PRL-u i doganianie państw rozwiniętych musiało skutkować stagnacją lub degradacją części obszarów. Możemy próbować z tym walczyć, ale to ma sens tylko do pewnego stopnia i sądzę że to się dzieje. Znając poczynania i plany obecnego rządu nie mam wrażenia by PiS mógł ten proces istotnie zmienić.

Poprawa ściągalności podatków. Tak naprawdę głównie na tym opiera się realizacja wyborczych obietnic PiS, dlatego nie dziwi, że J.Kaczyński zwrócił na to uwagę. Co do zasady z oszustwami podatkowymi należy walczyć. Tu pełna zgoda. Dla PiS dodatkowe miliardy są o tyle istotne, że bez nich nie ma mowy o realizacji obietnic wyborczych. Wg planów rządu przedstawionych w Wieloletnim Planie Finansowym na lata 2016-2019, dodatkowe wpływy, nawet w optymistycznej wersji, nie pokryją wydatków związanych z obietnicami wyborczymi.

Ostateczne odrzucenie Balcerowicza w gospodarce. Niestety nie wiem co to znaczy, bo i sam prezes PiS nie raczył powiedzieć co się za tym kryje. Szkoda, bo to jedno z trzech odniesień J.Kaczyńskiego do polityki gospodarczej w szerszym kontekście na wczorajszym Kongresie. Generalnie tzw. kompleks Balcerowicza zaczyna już być męczący w polskiej polityce i publicystyce. Odbieram go jako ogromną ekonomiczną bezradność tych którzy się z nim obnoszą. J.Kaczyński nigdy nie odważył się na merytoryczną polemikę z Balcerowiczem, bo przegrałby ją z kresem. Pozostaje dziecinne obrzucanie Balcerowicza inwektywami – jak wczoraj – „szkodnik Balcerowicz”.  To poziom piaskownicy.

Przypomnę, że L.Balcerowicz odegrał istotną rolę na początku naszych przemian. Ministrem finansów (i wicepremierem) był ostatnio w …2000 r. Potem był jeszcze szefem NBP, ale ta funkcja nie ma nic wspólnego z prowadzeniem polityki gospodarczej. Krótko mówiąc, L.Balcerowicz nie ma z  gospodarką już nic wspólnego od kilkunastu lat. Przez część dekady lat 90-tych miał już tylko co najwyżej pośredni. Byłoby lepiej by lider rządzącej partii to zauważył. Rzekome powielanie polityki gospodarczej wg wskazówek Balcerowicza, to jeden z największych mitów naszej najnowszej historii gospodarczej.

Już czas na Nowy Porządek Gospodarczy. Ten Porządek to tzw. Plan Morawieckiego i wszystko to co PiS wprowadza w zakresie redystrybucji. Morawiecki został wskazany jako główna postać tego co Nowy Porządek pomaga określić i będzie go realizował. Plan Morawieckiego to zestaw gospodarczych haseł o patriotyczno-misyjnym zabarwieniu. Proponuje przeczytać ten plan i podobne kilku poprzednich rządów.  Są do siebie podobne i za każdym razem ogłaszane z wielką pompą. Niestety i w przypadku Nowego Porządku, prezes PiS nie podał nam nawet zarysów tego jaka będzie ta nowa polityka gospodarcza. Ekonomiści muszą odczytywać politykę gospodarczą rządu z jego działań, tego co głosi i tego co chce przed opinią publiczną ukryć. Ciekawostką natomiast jest tu osoba ministra Morawieckiego, który jest przez polityków PiS i jej lidera przedstawiany jako twarz gospodarczego rozwoju i technologicznego postępu. O ministrze nieco więcej w kolejnym punkcie.

Jedno kompetentne Centrum Gospodarcze. Owszem, jedno centrum dowodzenia z kompetentnym przywództwem to klucz do sukcesu. Tymczasem w PiS mamy do czynienia z czymś zupełnie odwrotnym. Centrów jest jakby kilka. Prezydent z uporem tworzy kolejne wersje pomysłów i ustaw realizujących jego obietnice wyborcze, które są podrzucone sejmowi i rządowi do realizacji. Czołowi gospodarczy ministrowie rządu PiS (Szałamacha i Morawiecki) często unikają jednoznacznego wypowiadania się ws realizacji wyborczych obietnic PiS lub podają inne wersje. Minister Morawiecki jest odrębnym bytem działającym na innych zasadach. Niemniej są to zasady i granice wyznaczone przez polityków PiS. Plany i wizje gospodarcze M.Morawieckiego są miejscami ewidentnie sprzeczne z pomysłami polityków PiS. M.Morawiecki ma przypisaną rolę gospodarczego wizjonera i najwyraźniej świetnie się w niej czuje. Dostał też pod opiekę ministerstwo, które pasuje do roli jaką przyjął i jednocześnie nie ma bezpośredniego wpływu na bieżące działania gospodarcze rządu.

Chwilami mam wrażenie, że najwięcej wie minister Henryk Kowalczyk (minister bez teki przy Radzie Ministrów). Warto śledzić jego wypowiedzi bo najwyraźniej działa na styku polityków PiS i ministrów tzw. gospodarczych i być może bierze udział w podejmowaniu decyzji. W zakresie działań ekonomicznych rządu, w tym realizacji obietnic wyborczych, jest on wyraźnie lepiej poinformowany niż ministrowie Szałamacha i Morawiecki oraz sama pani premier.

No i na koniec faktyczne centrum, czyli J.Kaczyński i jego najbliższe polityczne otoczenie. To tam zapadają strategiczne decyzje, w tym i w zakresie gospodarczym.

OFE zaciągnięte do finansowania rozwoju i innowacyjności polskiej gospodarki. Tą informację prezes PiS zostawił na sam koniec. Do tej pory szef PiS nie wchodził w meandry systemy emerytalnego i poszukiwania kapitału do finansowania polskiej gospodarki. Najwyraźniej zrozpaczeni politycy PiS uświadomili prezesowi, że nie ma szans na realizację wszystkich obietnic i trzeba część oszczędności skierować przymusowo tam gdzie chcą politycy PiS. O niewielkiej wiedzy ekonomicznej prezesa PiS (lub o jego cynizmie) świadczy wypowiedź ws słabych wyników OFE z ostatnich miesięcy. Chodzi o wycenę jednostek, które spadły w wyniku spadków akcji na polskiej giełdzie. Niestety do spadków w ostatnich kilkunastu miesiącach istotnie przyczynili się politycy PiS. Prezes PiS chyba nie zrozumiał, jak okrutnie sobie zakpił z przyszłych emerytów. Jakby tego było mało, potwierdził to co pojawiało się już w mediach, że jest pomysł wykorzystania środków z OFE do finansowania firm innowacyjnych itd. Idea piękna, ale tego typu projekty obarczone są potężnym ryzykiem, o czym polscy inwestorzy mieli okazję się już przekonać.

Ten pomysł wymaga wyjaśnień dla opinii publicznej i samego prezesa PiS, bo ten ostatni chyba nie do końca rozumie o co chodzi. Niestety jest to też przykład na niespójność i sprzeczność polityki rządu. Z jednej strony tracimy możliwość manewru finansowego na realizację wyborczych obietnic by jednocześnie szukać kapitału na rozwój firm. To niestety też efekt działania kilku centrów decyzyjnych szukających na siłę kapitału na sfinansowanie własnych pomysłów.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Podszczypywanie bogatych. Pomysł PiS na większe wpływy do ZUS.

Z bogatymi tak to już jest, że ich nie lubimy póki sami się nimi nie staniemy. W społeczeństwie dość powszechnie jest przyjęte, że tzw. bogaci powinni być bardziej obciążeni daninami niż reszta społeczeństwa. I tą popularną teorię chcą wykorzystać politycy PiS, szukając pieniędzy na wypełnienie obietnic złożonych w trakcie parlamentarnych i prezydenckich wyborów.

Jednym z wielu rozważanych pomysłów na zmiany w systemie emerytalnym jest zwiększenie składek od tzw. bogatych. Obecnie obowiązuje zasada, że pobór składek jest wstrzymywany w momencie przekroczenia 30-krotności średniego wynagrodzenia. W 2015 była to wartość prawie 119 tys. pln, co daje ok. 10 tys. pln miesięcznie. To wyraźnie ponad dwie średnie krajowe miesięcznie.  Osób ubezpieczonych w ZUS, które mają wynagrodzenia powyżej wskazanego progu  jest w Polsce prawie 332 tys. Gdyby ci ubezpieczeni płacili składki od całości wynagrodzenia (a nie tylko do wysokości progu), to szacunki mówią  nawet o 6,2 mld pln dodatkowych rocznych wpływów do ZUS. Biorąc pod uwagę, ze FUS (głównie z powodu emerytur) odnotuje w najbliższych latach  deficyt w przedziale 50-60  mld pln, to już mamy wyjaśnienie skąd to zainteresowanie składkami tzw. bogatych.  

Składki i emerytury tzw. bogatych to tylko jeden z elementów szerszej dyskusji w partii rządzącej na temat docelowego systemu emerytalnego. Politycy i ministrowie PiS coraz śmielej mówią o poważnej modyfikacji obecnego systemu emerytalnego. Brany jest pod uwagę nawet powrót do systemu poprzedniego (sprzed 1998) lub stworzenie jakiejś formuły mieszanej. Pozostawię na razie polityków PiS  w spokoju, bo ich obecne teorie i pomysły w zakresie systemu emerytalnego są silnie podporządkowane przypodobaniu się społeczeństwu i szukaniu za wszelką cenę środków na finansowanie wyborczych obietnic. Wspomniane 6,2 mld pln, pozwoliłoby „odblokować” analogiczną część deficytu finansów publicznych na inne cele.

Ale wracajmy do składek tzw. bogatych. Rozważane są dwa warianty. Pierwszy: w oparciu o obecne rozwiązania, pobrane składki byłyby zwracane w postaci emerytury po przejściu na nią. Drugi: tzw. bogaci otrzymywaliby emeryturę mniejszą niż wynikałoby to ze składek, lub system emerytalny jako całość powróciłby do rozwiązań znanych z czasów systemu świadczenia zdefiniowanego. To ostatnie rozwiązanie to nic innego jak powrót do rozwiązani sprzed 1999 r. czyli że nasze emerytura byłaby pochodną pewnego algorytmu a nie bezpośrednio uzbieranego kapitału.

W przypadku tzw. bogatych pojawia się też zarzut, że obecnie obciążenia emerytalne są degresywne, co przyczynia się do degresywności tzw. klina podatkowego w szerokim tego określenia znaczeniu. W mediach bywa to przedstawiane jak jakiś ukryty przywilej dla dobrze zarabiających.

Spróbujmy rozprawić się z pewnymi mitami zanim ktoś coś popsuje i narobi głupstw. Sympatie i antypatie wobec tzw. bogatych odłóżmy na bok.

Otóż warunek 30-krotności nie jest żadnym przywilejem. W obecnym systemie emerytalnym każdy dostaje taką emeryturę na jaką sobie uzbiera. Tzw. bogaci dostaną emeryturę opartą na kapitale jaki sobie uzbierali. I nic więcej ZUS im nie da. Przyjęta zasada 30-krotnosci jest co ciekawe m.in. wynikiem doświadczeń poprzedniego systemu emerytalnego oraz efektem prostej kalkulacji. Po prostu przy obecnych rozwiązaniach nie opłaca się znoszenie progu, bo osoby o wysokich dochodach na ogół dłużej też żyją. Dłuższy od średniego czas życia powoduje, że ZUS będzie musiał więcej na te osoby wydać niż uzbierał. ZUS byłby więc ostatecznie, za przeproszeniem, na minusie. Jeżeli więc politycy PiS zniosą lub podwyższą wspomniany próg, to podłożą pod ZUS malutką bombę z bardzo opóźnionym zapłonem. Inaczej mówiąc, to nie tzw. bogaci są przyczyną deficytu FUS.

Drugi z wymienionych wyżej wariantów jest często łączony z teoriami iż bogaci powinny relatywnie bardziej wspierać system finansów publicznych oraz ich klin podatkowy nie powinien być degresywny. Stąd już krok do wniosku, że bogaci nie powinny być objęci systemem składki definiowanej, czyli że ich emerytura nie będzie pochodną uzbieranych składek a efektem algorytmu. W tym przypadku składka ZUS, jak podatki, staje się elementem redystrybucji dochodu narodowego na grupy o mniejszych dochodach.  

Moim zdaniem ogromną zaletą systemu składki zdefiniowanej jest jego czytelność. Nie stoi on też w żadnej sprzeczności z redystrybucją dochodu w społeczeństwie, bo nie taka jest jego rola. System jest w głównej idei uczciwy i warty obrony. Konieczność uzbierania kapitału jest jednym z wielu bodźców byśmy odpowiedzialnie podchodzili do naszego życia zawodowego,  poszukiwania pracy i dokonywanych wyborów. Emerytura jest pochodną naszych dochodów, co likwiduje część zarzutów pod adresem poprzedniego systemu. Obecny system jak na dłoni pokazuje, gdzie jest problem oraz kto, dlaczego i  jakiego wsparcia państwa (podatników) wymaga. I chyba dlatego część polityków nie go darzy sympatią.

Obecny system emerytalny nie stoi na przeszkodzie jego dotowaniu, bo też jego celem nie była likwidacja deficytu ZUS a powstrzymanie jego narastaniu w relacji do PKB. Wsparciu powinny podlegać osoby które mimo wysiłków nie potrafiły wypracować odpowiedniej emerytury i to ta grupa powinna być przedmiotem naszej największej troski w kolejnych latach.

Do redystrybucji dochodu nie jest system emerytalny, a system podatkowy. Nie ma więc sensu upodabniać ich do siebie. Jeżeli też komuś nie odpowiada degresywność obciążeń tzw. bogatych, to niech jako narzędzie progresji klina podatkowego wykorzystuje skalę podatkową, ulgi podatkowe itd.

Temat modyfikacji systemu emerytalnego zapewne niedługo wróci, będzie więc można wrócić do oceny wad i zalet systemów, nie tylko w kontekście grupy lepiej uposażonych Polaków. Niemniej na pewno deficyt systemu emerytalnego nie wynika z rzekomo preferencyjnego potraktowania tzw. bogatych. Szukanie pieniędzy w oparciu o budowanie antagonizmów społecznych, jest kiepskim pomysłem.

 

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Eksperci przedstawili propozycje dla prezydenta ws pomocy dla frankowiczów.

Chyba jak wszyscy, mam niedosyt po zapoznaniu się z propozycjami grona ekspertów dotyczącymi rozwiązania problemu frankowiczów.  Jedyna co mamy do dyspozycji to skromną informację na stronie prezydenta i udostępniony na niej zarys wniosków i propozycji autorstwa zespołu ekspertów (http://www.prezydent.pl/kancelaria/dzialalnosc-kancelarii/art,26,zespol-niezaleznych-ekspertow-proponuje-rozwiazania-ws-kredytow-frankowych.html) . Do tego dochodzą wypowiedzi członków grupy ekspertów na 51-minutowej konferencji. Niestety konferencja była prowadzona na wysokim poziomie ogólności i zadawane na koniec pytania przez dziennikarzy też na ogół zbywane były ogólnikami. Rzecznik prezydenta nie był zainteresowany jej przedłużaniem. W tym wszystkim najbardziej wartościowy jest wspomniany dokument. Tenże dokument to zaledwie 2,5 strony rozstrzelonym drukiem z punktowym wymienieniem ocen i wniosków czy też propozycji. Lektura dokumentu rozbudza apetyt na detale (i to bynajmniej nie te najdrobniejsze) i ostateczne sugestie dla prezydenta, ale apetyt ten pozostaje niezaspokojony. Mamy więc to co mamy i co możemy wyczytać między wierszami. I kto wie czy to ostatnie nie jest aby najciekawsze.

Grupa ekspertów na prośbę prezydenta podjęła się zaproponowania….. no właśnie czego? Chodzi o rozwiązanie problemu frankowiczów i ryzyk z niego wynikających. Tylko, że prezydent upiera się przy praktycznie całkowitym zredukowaniu kosztów poszkodowanych frankowiczów do poziomu kredytów złotowych, a eksperci odnosili się raczej do zagrożenia jakie te kredyty mogą wywoływać  dla gospodarstw domowych, sektora bankowego i gospodarki ogółem. Formalnie też eksperci twierdzili na konferencji, że opierali się na koncepcji prezydenta. Tak naprawdę to dwa różne warianty i sytuacje, które dzieli nawet i kilkadziesiąt mld zł w rozumieniu skutków dla sektora bankowego.

Eksperci przyznali, że ich praca to bodaj sześć spotkań po kilka godzin i wymiana emaili. Moim zdaniem to niezbyt dużo, bo raptem tydzień roboczy w sumie. Krótki czas pracy rzutował na jakość wniosków i w konsekwencji raczej niewielką przydatność wyników prac ekspertów. Pytanie czego (i czy w ogóle) oczekiwał prezydent po takiej swego rodzaju burzy mózgów niż rzeczowej analizie w tak krótkim czasie pracy.

Nie dowiedziałem się jakiej grupy i na jakich zasadach pomoc ma dotyczyć. Z dokumentu wiadomo, że trzeba szukać kompromisu między interesami banków i kredytobiorców, co zdaje się przeczyć styczniowej koncepcji prezydenta.

Eksperci zaproponowali kilka form pomocy dla frankowiczów, nazywając je sprawiedliwymi. Tylko, że propozycja styczniowa prezydenta to ideał dla frankowiczów, i każda inna nie może oferty prezydenckiej przebić. Czy ma to oznaczać, że eksperci są za przynajmniej częściową rezygnacją z prezydenta z hojnych obietnic z 2015 r. i stycznia 2016 r.?  W dokumencie jest mowa o – przy jednej z metod – braniu pod uwagę sytuacji finansowej kredytobiorców.

Eksperci sugerują wielowariantowość, tak by kredytobiorca miał w czym wybrać. Dokument z propozycjami ma przygotować bank. Tylko że to oznacza, że kredytobiorca dostanie przynajmniej kilkunastostronicową (oj żeby tylko) lekturę z wyjaśnieniami, założeniami i tabelami. Jeżeli kredyt indeksowany był za trudny, to co dopiero taki dokument.

Na pytanie dziennikarzy o podanie szacunków kosztów dla głównych wariantów, eksperci odpowiadać nie chcieli, co jest moim zdaniem niezrozumiałe. Tylko raz generalnie padł zakres 30-40 mld zł bez odniesienia o który wariant chodzi. Eksperci zasłaniali się multikryterialnością, która rzekomo czyniła szacunki nazbyt niedokładnymi. Takie tłumaczenie jest dość dziwne i stawia prezydenta i jego środowisko w niezręcznej sytuacji. W końcu jeszcze nie tak dawno politycy PiS i z otoczenia prezydenta kpili z szacunków KNF i NBP.

Po przedłużających się wywodach i nazbyt ogólnych tłumaczeniach, dziennikarze próbowali wymusić szczegóły. Odpowiedź na pytanie o wariant najkorzystniejszy dla frankowiczów została zbyta przez ekspertów wielością kryteriów jakie mają być brane pod uwagę.

Oczywiście paść musiało pytanie o skutki dla banków i rozliczanie strat. Konkrety trzeba było wymuszać pytaniami, bo w trakcie ponad 30-minutowego wprowadzenia, eksperci najwyraźniej nie chcieli się wgłębiać w temat. A tak naprawdę to chcieli go uniknąć. I tu doznałem szoku, bo jeden z profesorów bez krępacji twierdził, że przyjęta zasada rozliczenia (o niej dalej) jest w zasadzie neutralna dla wyceny banków, a być może nawet podniesie ich wartość.

Już w dokumencie jest wymieniona sekurytyzacja jako pomysł na pozbycie się złych frankowych aktywów. Niemniej na konferencji eksperci ewidentnie nie mieli ochoty tematu rozwijać. Skończyło się próbą wyjaśnienia co to w ogóle sekurytyzacja jest i jak się nazywa po angielsku. Próby wydobycia czegoś więcej o sekurytyzacji i jej skutkach w kontekście celu pracy ekspertów, przerwał rzecznik prezydenta (zarządził koniec konferencji) a eksperci nie protestowali.

Zarówno dokument,  a już szczególnie przekaz na konferencji, były bardzo ogólne. Trudno się dziwić, biorąc pod uwagę poświęcony czas i liczbę spotkań. Odniosłem wrażenie, że prezydent nie będzie z pracy ekspertów zadowolony, bo chyba próbują prezydentowi delikatnie uświadomić, że jego obietnica wyborcza jest nierealizowalna w takim kształcie jak to zrobił w styczniu 2016 r. Szkoda tylko, że eksperci unikali takiego wniosku. Ciekaw jestem na ile szczegółowy jest raport dla prezydenta. Zresztą czy to raport czy propozycja ustawy, to też nie jest pewne. Na konferencji użyto obydwu terminów, tak jakby sami eksperci nie byli zgodni co do tego co przygotowali.

Obok dużego niedosytu po konferencji, poznane fakty dotyczące działania zespołu ekspertów każą stawiać pytanie czy prezydent Duda poważnie ten zespół potraktuje i wyniki jego prac. Zespół powołano dość późno i nie dano mu zbyt dużo czasu na pracę. Eksperci całkiem świadomie podali bardzo ogólny przekaz. Ich to chroni przed oceną i ewentualną krytyką, a prezydentowi daje dużą elastyczność co do wykorzystania wyników prac ekspertów.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Propozycja ZBP dla frankowiczów

ZBP ma koniec maja przedstawił swoją propozycję dla frankowiczów. Propozycja wywołała sporo kontrowersji. Dość często określano ją jako zbyt skromną. Z informacji jakie można w mediach zdobyć o propozycji ZBP to głównie skromna prezentacja z wynikami wyliczeń plus komentarze dziennikarzy ekonomicznych, którym udało się poznać nieco więcej szczegółów.  Ale nie narzekam, bo dzięki tym informacjom udało mi się „wyjść na dane” zaprezentowane w prezentacji NBP.

Propozycja ZBP skierowana jest do osób, którym obsługa kredytu pochłania min. 70% dochodów. Dodatkowo program byłby ograniczony do lokali i domów stanowiących miejsce zamieszkania. W przypadku mieszkań brane byłyby pod uwagę lokale o powierzchni maks. 75 m kw , a domów jednorodzinnych – maks. 150 m kw. Tak więc ZBP koncentruje się na osobach w trudnej sytuacji materialnej z powodu wysokości raty lub słabych dochodów. Dochody byłyby określane na podstawie PIT z roku wcześniejszego.

W prezentacji ZBP oparł się na przykładzie kredytu frankowego udzielonego w I kw 2008 r. Kredyt frankowy 135,0 tys. w CHF co dawało prawie 301,0 tys. pln. Kredyt udzielony na 30 lat. Taki przykład plasuje się nieco powyżej średnich wartości (w rozumieniu terminu i kwoty) dla kredytów walutowych zaciąganych w czasie boomu na kredyty walutowe (głównie frankowe). W maju 2016 potencjalny frankowicz pojawia się w banku i deklaruje zainteresowanie programem ZBP. Kryteria lokalowe spełnia, a rata 1,6 pln o kilkadziesiąt złotych przekracza 70% dochodów frankowicza. Na dzień zgłoszenia, frankowicz ma do spłaty kapitał, który w pln wynosi 400,0 tys. Dla porównania dodam, że kredytobiorca „złotowy” (kredyt w złotych, oparty na WIBORze i zaciągnięty w I kw 2008 r.) miałby do spłaty niemal 260 tys. pln. Bank zamienia  kapitał pozostały do spłaty, formalnie wyrażony w CHF na pln. Do tego LIBOR zamieniany jest na WIBOR, ale za to wysokość marży z kredytu frankowego pozostaje bez zmian. Do tego termin spłaty będzie wydłużony o maks. 20% czasu pozostałego do spłaty, ale nie więcej niż 5 lat. Nasz potencjalny frankowicz z przykładu ZBP, miał w chwili zgłoszenia się do banku (maj 2016) formalnie spłacać kredyt jeszcze przez niemal 22 lata. Wydłużenie czasu o wspomniane 20%, powoduje dodanie kolejnych ponad 4 lat spłaty. Po transformacji kredytu na „złotowy”, nasz kredytobiorca ma kredyt na nieco ponad 26 lat, formalnie 400 tys. pln do spłaty, ratę ok. 1,8 tys. pln i stopę procentową WIBOR + dawna marża z kredytu frankowego. Czyli kwota wyrażona w pln ta sama co była, stopa procentowa większa o ok. 1 pkt. proc., rata rośnie z 1,6 tys. pln na 1,8 tys. pln. Gdzie tu korzyść, skoro już rata „starego” kredytu wynosiła 1,6 tys. pln i przekraczała 70% dochodów kredytobiorcy? Ano taka, że w tym momencie pojawia się z pomocą bank. Bank bierze na siebie spłatę kwoty powyżej wartości 70% dochodu kredytobiorcy. ZBP określił kwotę dochodu przykładowego kredytobiorcy na 2,25 tys. pln, z czego 70% to 1,58 tys. pln. Bank redukuje klientowi ratę, w wartości przekraczającej 1,58 tys. pln. Czyli zamiast 1,8 tys. pln, nasz kredytobiorca płaci tylko 1,58 tys. pln, a resztę bank umarza. I tak w kolejnych latach o ile zajdą do tego warunki. Przy założeniu niezmiennych parametrów do końca terminu spłaty, bank umarza łącznie ponad 78 tys. pln, czy 13% spłat jakie formalnie kredytobiorca miałby płacić po przewalutowaniu.

Wg szacunków ZBP warunki pomocy spełnia 25-30 tys. frankowiczów, czyli maks. 5% z ogółu obsługiwanych kredytów frankowych. Wartość pomocy jest szacowana na 1,6 mld pln do 2,7 mld pln.

Faktycznie, warunki programu zaproponowanego przez ZBP ograniczają pomoc do wąskiej grupy zainteresowanych. A sama wartość pomocy jest dość skromna, tym bardziej, że rozłożona na lata.

Porównywanie pomysłu ZBP z obietnicą prezydenta nie ma sensu, ponieważ prezydent postanowił uszczęśliwić wszystkich frankowiczów i to do poziomu kosztów kredytów złotowych opartych na stawce WIBOR.

Ja nadal jestem gorącym zwolennikiem przedstawienia opinii publicznej historii kredytów frankowych w Polsce, to co takiego te kredyty, sytuacji gosp. domowych które je zaciągnęły, faktycznej skali obciążeń spłatą i publicznej dyskusji nad skalą odpowiedzialności za własne decyzje. Jestem przekonany, że znaczna część opinii publicznej będzie zaskoczona.

Zaletą propozycji ZBP jest jej konstrukcja. Propozycje pochodzące z sektora bankowego zawierają elementy o charakterze warunkowym i wskazują poziomy lub zdarzenie, które wywołują uruchomienie pomocy, jej skalę i czas jej udzielenia. Kolejną zaletą takiego podejścia jest uniknięcie w dużym stopniu jednorazowego odpisania strat. Moim zdaniem kompromisem byłaby pomoc o wartości łącznej dwa razy większej od zaproponowanej przez ZBP. Można by wtedy pomóc gosp. domowych w najtrudniejszej sytuacji. Niestety wymęczeniu jakiegoś rozsądnego kompromisu nie pomógł rząd ani prezydent. Wręcz przeciwnie. Prezydent w kampanii wyborczej obiecał nierealny i bardzo populistyczny pomysł, a rząd za priorytet uznał ściągnięcie kilku mld zł podatku z sektora finansowego. Do tego dochodzi ratowanie oszczędności klientów upadających SKOKów. To jak sądzę tłumaczy w znacznym stopniu, dlaczego skala proponowanej przez ZBP pomocy jest postrzegana jako relatywnie skromna.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Ocena Moodys. Minister Szałamacha chyba niczego nie zrozumiał.

2016_05_15_moodys_wykres(ilustracja: Gazeta Prawna z dnia 09-05-2016 „Rating, który zaboli także przedsiębiorców”)

Ocena Agencji Moodys już za nami. Dla nas o tyle może szczęśliwa, że obyło się bez obniżenia ratingu. Jest jednak obniżenie perspektyw i rzeczowa analiza stanu obecnego i zagrożeń. Oceny działań rządu i charakterystyka zagrożeń są trafne i zgodne z oczekiwaniami. Nie będę ich już powtarzał, bo kwestie pomocy frankowiczom (skutki dla systemy bankowego), obniżenia wieku emerytalnego, deficytu finansów publicznych, zagrożeń dla systemu prawnego itd., wałkujemy w mediach codziennie.

To co w tym wszystkim budzi śmiech na przemian z przerażeniem, to powolne pogorszenie wizerunku i wiarygodności ekonomicznej na własne życzenie. W chwili zmiany rządu w ubiegłym roku i osoby piastującej urząd prezydenta, Polska miała wystawiane dobre oceny. Sytuacja makroekonomiczna była (i jeszcze jest) dobra. W końcu w ubiegłym roku łapaliśmy oddech po kilku latach obniżania deficytu finansów publicznych jaki nam wystrzelił po kryzysie 2008/2009. Nowy rząd, wraz z prezydentem, zaczął wprowadzać w życie obietnice wyborcze, które naszą wiarygodność ekonomiczną obniżają w szybkim tempie. Niepojęte w tym wszystkim jest to, że obniżamy naszą wiarygodność tak po prostu na własne życzenie. Agencje ratingowe nie mogą, nawet gdyby chciały, udawać że nie widzą iż realizowane obietnice przez rząd PiS i zapowiadana realizacje  kolejnych, są dla polskiej gospodarki i naszej stabilności finansowej niebezpieczne. Niedawno omawiany w mediach Wieloletni Plan Finansowy to już po prostu prowokacja pod adresem agencji ratingowych (chodzi dane dot. planowanego spadku deficytu finansów publicznych).

Przy okazji publikacji raportu przez agencję Moodys, część polityków i opinii publicznej próbowała podważać wiarygodność tego typu instytucji. Na załączonej ilustracji (pochodzi z  Gazety Prawnej z 9 maja 2016) widać jak wyglądały oceny Polski na przestrzeni lat. Nie zamierzam tu agitować na rzecz agencji ratingowych, ale wyrażane tu i ówdzie wątpliwości wobec agencji trochę mnie śmieszą. Wracając do Polski i spoglądając na załączony wykres mógłbym powiedzieć: z faktami się nie polemizuje. Każdy kto zna zmiany jakie zachodziły w naszej gospodarce i z czym się zmagała musi przyznać, że agencje ratingowe miały dość przychylne oceny dla Polski. Kiedy od 2009 narastał nam def.fin.publicznych, agencje nie pogarszały od razu ocen, tylko patrzyły co robi rząd. Ówczesny rząd wybrał dość optymalną ścieżkę redukcji deficytu, nie bojąc się przy tym podejmować decyzji społecznie niepopularnych (OFE i podniesienie stawki VAT). Tegoroczne decyzje dot. Polski wydane przez Standard&Poors i Moodys zostały podjęte nie z powodu rzekomych kaprysów wydumanej międzynarodowej finansjery, a na skutek wprowadzania w życie niebezpiecznych dla finansów publicznych działań i deklarowania podejmowania kolejnych.

Już zwykłym prowokowaniem agencji ratingowych są reakcje członków rządu. Reakcja ministerstwa finansów i Pawła Szałamachy są zachętą by traktować nas jak kraj większego niż kiedyś ryzyka. Min. Szałamacha zamiast szybko wyjaśnić o co chodzi, jednoznacznie odnieść się do zarzutów i zapewnić że realizacja obietnic wyborczych odbędzie się tylko w stopniu takim jakim pozwolą dodatkowe wpływy do kasy państwa, brnął w jakieś dziwne tłumaczenia i odpowiedzi, które nie były odpowiedziami. Mnie najbardziej rozbawiło twierdzenie, że wpływy do kasy państwowej będą zwiększane wraz z wydatkami. Do tej pory myślałem, że powinno być odwrotnie.

W kwestii TK P.Szałamacha powiedział tylko, że za to (tzn. konflikt) jego ministerstwo nie odpowiada. Reakcja ministerstwa i jego szefa tylko pogorszyły nasz wizerunek. Wyszło na to, że człowiek odpowiedzialny za finanse państwa udaje, że nie rozumie zarzutów, bije się z faktami i pośrednio przyznaje że nie ma wpływu na działania rządu w sferze finansowej i wcale mu to nie przeszkadza.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Glapiński? Najlepszy kandydat z krótkiej ławki PiS.

Jest niemal pewne, że następcą Marka Belki będzie Adam Glapiński wskazany przez prezydenta. Środowisko rządzącej obecnie partii nie ma zbyt długiej ławki dobrych ekonomistów, co zresztą zawsze było problemem PiS. I trudno się dziwić, bo dość specyficzny – że tak powiem – program polityczny i gospodarczy tego środowiska powoduje, że niewielu jest ekonomistów, którzy gotowi są ryzykować swoją reputację i po prostu nie utożsamiają się z pomysłami gospodarczymi PiS. Przypomnę, że nie wytrzymał nawet Ryszard Bugaj (opuścił środowisko doradców ekonomicznych prezydenta), który lokuje się wśród ekonomistów o bardziej społecznym podejściu do gospodarki rynkowej.

A.Glapiński to człowiek ze znacznym doświadczeniem i wiedzą ekonomiczną. Do tego spora część tego doświadczenia przypada na RPP i NBP. Wyrażane przez niego poglądy na rolę NBP wskazują , że ma zdrowe konserwatywne podejście do roli banku centralnego w kontekście roli w sektorze bankowym oraz w gospodarce. Jego wypowiedzi nie wskazują by miał ochotę coś radykalnie zmienić w dotychczasowej polityce pieniężnej lub poddać się naciskom polityków. Podkreśla, że jest zwolennikiem obecnej klasycznej polityki pieniężnej. Stąd zmiana na stanowisku prezesa NBP nie przyciąga zbytniej uwagi mediów, a rynek nie widzi w A.Glapińskim powodu do poważniejszych obaw.

Jest jednak pewne „ale”. A.Glapiński w czasach gdy uprawiał politykę był jedną z czołowych postaci obecnego PiS i nigdy się od tego środowiska nie odżegnywał. Pytanie jest takie: czy będzie silną i niezależną osobowością gotową w obronie ‘klasycznej polityki pieniężnej’, stawić opór politykom PiS, czy też będzie się zachowywał jak dwie inne czołowe ekonomiczne postacie obecnego rządu. Mam na myśli P.Szałamachę i M.Morawieckiego

Problem A.Glapińskiego polega na tym, że PiS w kampanii wyborczej i obecnie, prezentuje pomysły na aktywną – w rozumieniu PiS  – politykę makroekonomiczną oraz wsparcie pomysłów gospodarczych PiS i prezydenta.

A.Glapiński formalnie nie był zwolennikiem tak radykalnego wprowadzenia podatku bankowego. Zwracał uwagę na inne obecne i przyszłe obciążenia finansowe sektora bankowego. Formalna akceptacja podatku bankowego formalnie nie jest czymś grzesznym. Część środowiska bankowego już od dawna akceptowała taką ideę. Różnice dotyczyły tego: ile, na co i w jakim tempie. A.Glapiński  w przeciwieństwie do pomysłów niektórych polityków PiS, nie widzie jakiejkolwiek potrzeby  prowadzenia obecnie polityki tzw. luzowania ilościowego. Potencjalny przyszły szef NBP formalnie twierdzi, że NBP nie uczestniczy w dyskusji o prezydenckiej ustawie frankowej, czy też jak to ujmuje: nie ma w NBP takiego tematu. Jak rozumiem, A.Glapiński nie popiera pomysłu by angażować NBP w ratowanie stabilności finansowej sektora bankowe na ewentualność realizacji pomysłów prezydenta na pomoc frankowiczom. Jednoznacznie jednak nie chce tego powiedzieć.

Pytanie tylko, czy A.Glapiński będzie gotów na ostry konflikt z dawnymi przyjaciółmi kiedy politycy PiS będą napierać na realizację obietnic złożonych frankowiczom i udział w tym NBP. Pytanie też, czy ulegnie naciskom by utrzymywać stopy procentowe na niskim poziomie po to tylko by ‘podkręcić’ PKB dla poprawienia wyników sondażowych PiS.

Nie jestem do końca pewny czy  A.Glapiński będzie odporny na naciski PiS. Jego ostrożność w wypowiadaniu niektórych sądów i unikanie ocen skutków niektórych ekonomicznych pomysłów PiS i prezydenta, trochę jednak rozczarowuje oraz rodzi obawy. Pozostaje mieć nadzieję, że to tylko powściągliwość w słowach i ocenach, znamionująca najwyższych urzędników banków centralnych i że to przejaw rytuału jakiemu muszą się poddawać ekonomiści mianowani lub współpracujący z PiS. A.Glapiński zdaje się niestety działać podobnie jak A.Szałamacha i M.Morawiecki, tzn: warunkiem funkcjonowania jest unikanie publicznej krytyki populistycznych i niebezpiecznych dla gospodarki pomysłów PiS. Przewagą A.Glapińskiego nad dwoma wymienionymi jest uzyskanie niezależności z chwilą wyboru. Chyba że, … ktoś postanowi zmieniać przepisy dot. działania NBP lub politycy PiS uwarunkują wybór deklaracją A.Glapińskiego, działania w myśl oczekiwań PiS. Czas niedługo pokaże.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Nasza inflacja kochana. Mała i podejrzana.

W ostatnich dniach temat inflacji w Polsce omawiany jest w dwóch kontekstach:

  • Tradycyjnym: co dalej z inflacją i stopą referencyjną NBP
  • Quasi kryminalnym: Polska rzekomo zaniża wskaźnik inflacji (jak sugeruje jeden z zagranicznych analityków na łamach Financial Timesa

Przy okazji każdego kolejnego spotkania Rady Polityki Pieniężnej pada pytanie o to co dalej z inflacją i stopami procentowymi. W tym roku analitycy nieco częściej przyznają iż są w stanie sobie wyobrazić obniżenie stopy referencyjnej. Nie zmienia to faktu iż konsensus rynkowy to stabilizacja stopy referencyjnej i w dłuższym terminie prawdopodobne jej podniesienie.

Deflacje mamy już niemal dwa lata. Mało kto się spodziewał, że będzie to trwało tak długo. Pułapka deflacyjna na szczęście Polsce nie grozi. W 2014 inflację poniżej zera ściągnął znaczny spadek cen żywności. W 2015 nałożył się na to spadki cen surowców ze słynną ropą naftowa na czele. W roku poprzednim znaczenie żywności jako czynnika ciągnącego inflację w dół zaczęło słabnąć a rosła rola spadku cen surowców. Na globalne zmiany cen żywności i surowców przemysłowych i energetycznych Polska wpływu nie ma. W naszej najnowszej – wolnorynkowej – historii gospodarczej tak silny splot dwóch wymienionych czynników to ewenement. Do tego skala spadków, szczególnie w przypadków surowców energetycznych, była bezprecedensowa. W tym roku, żywność działa już antydeflacyjnie, a deflacyjna presja surowców w 2016 słabnie.

Prognozy inflacji na koniec 2016 r. zawierają się – z grubsza – w przedziale od minus 0,5 do 1,0%. Jeszcze na początku roku można się było spotkać z prognozami na poziomie 1,5% . Najnowsza prognoza NBP (cykliczna projekcja inflacji) podaje inflację średnia na 2016 na poziomie minus 0,4% i na koniec tego roku nieco powyżej 0% (ok. 0,5%). Na koniec 2017 inflacja wg NBP miałaby sięgnąć 1,5% i niemal 2% w 2018 r. Jak widać NBP nie widzi więc poważniejszych zagrożeń dla realizacji celu inflacyjnego w średnim terminie. Według mnie prognoza NBP ma odcień nieco optymistyczny. Moim zdaniem musimy się liczyć z silniejszym wzrostem cen żywności w 2017 lub 2018 r. projekcja cen surowców energetycznych jest dość łagodna, ale do zaakceptowania przy założeniu braku poważniejszego przyspieszenia gospodarczego na świecie. Oczywiście nie się co spierać o przyszłość. Projekcje NBP na ogół dość trafnie oddają stan umysłów i wiedzę na chwilę ich tworzenia. Ponadto w prognozach średnio i długoterminowych nie chodzi o to by się uporczywie ich trzymać, ale by je weryfikować wraz z napływem nowych informacji. Pozwolę już sobie pominąć rozważania o PKB, popycie i zatrudnieniu.

Dla RPP napływające informacje i projekcje oznaczają brak zmian stopy referencyjnej. Dyskusje o ewentualnym obniżeniu mają raczej walor akademickich rozważań. Jeżeli wykluczyć dalsze spadki cen żywności i surowców energetycznych, jedynie spadek koniunktury gospodarczej mógłby popchnąć RPP do obniżki stopy referencyjnej. Tu zresztą scenariusze zaczynają się komplikować. No bo co wtedy gdy dynamika PKB będzie słabnąć a działania obecnego rządu powodować wzrost stóp rynkowych i osłabienie złotego?

Podsumowując, poziom 1,5% dla stopy referencyjnej jest na tą chwilę optymalny. Nowością z jaką RPP ma do czynienia, to ryzyko w obszarze finansów publicznych jakie wytwarza obecny rząd. Ale to już jest ryzyko w perspektywie średnio i długoterminowej.

***

Niedawno jeden z zachodnich ekonomistów na łamach Financial Times podważył poprawność wyliczeń CPI w Polsce i generalnie wskaźników cenowych. W związku z tym – wg niego – PKB mogło być zawyżane o 0,2 pkt proc. w ciągu ostatnich kilku lat. Inaczej mówiąc: nasza Zielona Wyspa była nieco mniej zielona. Swoje wnioski analityk oparł na analizie innych parametrów makroekonomicznych dla Polski, rozbieżności pomiędzy CPI a HICP,  porównaniach wskaźników cenowych krajów sąsiednich oraz analizie niektórych składników polskiego koszyka inflacji. Wątpliwości analityka są poważne, ale na szczęście dość niewielkiego kalibru w rozumieniu analizy makroekonomicznej. Pomijam już to, że wyliczenia PKB (jak i sama metodologia) zawsze wzbudzają wątpliwości w każdej części świata.

Zróżnicowanie między CPI a HICP w przypadku Polski nie jest nowością. Tak jest od chwili wejścia do UE (raz na plus, raz na minus) i prezentacji polskich danych makroekonomicznych wg zasad sprawozdawczości Eurostatu. Średnie odchylenie jest bliskie zeru. Po drugie jak rozumiem, analityk Capital Economics nie zna dobrze realiów ekonomicznych Polski. Swój niepokój oparł na danych porównawczych, co do doboru których i wyciąganych z nich wniosków można mieć sporo wątpliwości. Jest jednak faktem, ze nasza deflacja okazuje się dość odporna na nazbyt osłabionego złotego od wielu miesięcy. Podobnie z brakiem reakcji na dość przyzwoity wzrost PKB oraz wzrost wynagrodzeń.

Nie zamierzam wątpliwości ekonomisty z Capital Economics deprecjonować. Myślałem jednak, że są poważniejszego kalibru. Ale skoro są wątpliwości, to nasz GUS powinien się do nich ustosunkować. Tym bardziej, że od kilku miesięcy zagraniczni analitycy z powodów politycznych i ekonomicznych, zaczynają się baczniej Polsce przyglądać.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Prezydent o finansowym wsparciu niepełnosprawnych i wieku emerytalnym pod Zamkiem Królewskim.

Nie sądziłem, że przy okazji rocznicy Konstytucji 3 Maja, ponad 20% tekstu przemówienia, prezydent poświęci kwestiom zabezpieczenia finansowego dwóch wybranych grup obywateli. Chodzi o niepełnosprawnych i emerytów. A dokładniej: zapewnienie niepełnosprawnym odpowiedniego poziomu życia, a emerytom powrótu do poprzedniego wieku przejścia na emeryturę (60/65 lat). Nie zamierzam co do zasady negować powagi dwóch wspomnianych tematów, ani ich społecznego znaczenia. Obawiam się jednak, że prezydent zachował się wielce nieroztropnie. Prezydent użył trudnych kwestii społecznych do politycznego sporu o Konstytucję i ponownie rozbudził  społeczne nadzieje. Nie bez znaczenia jest i to, że prezydent mimowolnie (lub nie) postawił pytanie o szczegółowość zapisów Konstytucji w zakresie deklaracji ekonomicznych wobec obywateli.

Mamy w Polsce dość poważny kryzys konstytucyjny. Ponadto partia rządząca od dawana sugerowała, że jest zainteresowana zmianą Konstytucji. Wparcie dla niepełnosprawnych oraz wiek emerytalny zostały wykorzystane w przemówieniu prezydenta jako jedne z wielu pretekstów wymuszających rzekomo modyfikację Konstytucji. Użycie tematów zabezpieczenia finansowego Polaków jako pretekst do zmiany Konstytucji jest moim zdaniem populizmem.

W gospodarce tak to już jest, że dzielić się możemy tym co wypracowujemy. Jeżeli jest za mało, to możemy: ograniczyć wydatki na inne cele i przeznaczyć na wskazane przez prezydenta, możemy szukać dodatkowych wpływów budżetowych, no i możemy ostatecznie się zadłużać na sfinansowanie zwiększającego się (z powodu realizacji obietnic) deficytu finansów publicznych. Pech pana prezydenta polega na tym, że zarówno jego wyborcze obietnice jak i PiS, przekraczają możliwości  finansów publicznych. Ciąć innych wydatków nikt oficjalnie nie chce, a poprawa ściągalności podatków nie pokryje skutków wyborczych obietnic PiS i prezydenta.

Wprowadzając do publicznej debaty temat poziomu życia niepełnosprawnych i ich rodzin, prezydent uruchomił nadzieje, którym absolutnie nie sprosta. W zależności od definicji, jako niepełnosprawna klasyfikowane jest  10% społeczeństwa, czyli ponad 3 mln osób. Większość z nich wymaga stałej opieki lub nie ma szans na godziwe wynagrodzenie. Przyjmijmy, że ta większość to ok. 2 mln osób. Gdyby im – lub ich rodzinom  i opiekunom – wypłacać  dodatkowo po 500 złotych miesięcznie, to rocznie mamy 12 mld zł. Kwota 500 zł nie jest bynajmniej jakimś przełomem w życiu niepełnosprawnego i jego rodziny (opiekunów). Chodzi mi tylko o podanie „rzędu wielkości” byśmy sobie uświadomili o czym mówimy. Skąd prezydent weźmie te miliardy złotych na poprawę bytu niepełnosprawnych, nie mam zielonego pojęcia. Prezydent nie jest zwykłym obywatelem. Temu ostatniemu może i wolno narzekać na rzeczywistość i jej nie akceptować, ale prezydent jest od rzetelnego informowania opinii publicznej na co nas stać, a na co nie.

Wiek emerytalny został użyty jako prztyczek pod adresem Trybunału Konstytucyjnego.  Z wypowiedzi prezydenta wynika, że cóż to za Konstytucja i Trybunał Stanu, które nie bronią obywateli przed podniesieniem wieku emerytalnego. TK nic do tego nie ma, bo co do zasady reaguje m.in. na skargi na łamanie prawa. Do tej pory prezydent nie wskazał na złamanie prawa w tym zakresie.  Wciąganie opinii publicznej do sporu politycznego z TK jest co najmniej nietaktem. Czy mam rozumieć, że korzystne sondaże dla PiS mają – oprócz przyszłych emerytów – poprawić niepełnosprawni i ich opiekunowie?

Słowa prezydenta wypowiedziane pod Zamkiem Królewskim sugerują opinii publicznej, że Konstytucja powinna określać poziom wsparcia dla niepełnosprawnych oraz wiek emerytalny. Co ciekawe sam prezydent nie sprecyzował o co dokładnie mu chodzi. W przypadku docelowego poziomu życia niepełnosprawnych, mówił o życiu godnym. Tylko co to znaczy: życie godne? Prezydent nie był łaskaw sprecyzować.

Obywatele mogą nie zdawać sobie sprawy, że wprowadzenie precyzyjnych zapisów w Konstytucji będzie rodziło sporo problemów, a po detale i tak będziemy odnoszeni do ustaw szczegółowych. Rządzący mogą modyfikować definicję niepełnosprawnego lub kryteria przyznawania pomocy. A w przypadku wieku emerytalnego, można dodać kilka warunków które skutecznie zniechęcą do przechodzenia na emeryturę w wieku 60/65 większość z nas.

Zresztą….po co te dywagacje? Co prezydentowi przeszkadzało skutecznie zająć się tymi problemami? Owszem,  w przypadku wieku emerytalnego, prezydent przedstawił projekt zmian. Jest on jednak na tyle ogólny i niedopracowany, że wymusił dodatkowe prace i konsultacje nad projektem. Jest to zresztą stała praktyka prezydenta w przypadku zmian ustawowych realizujących wyborcze obietnice. Poza głównym projektem 500 plus, reszta podstawowych obietnic finansowych dziwnie napotyka na problemy. Rząd PiS i większość parlamentarna tej partii potrafi nocami przegłosowywać różne inne pomysły polityków PiS. Tymczasem wobec obniżenia wieku emerytalnego, kwoty wolnej od podatku i ustawy frankowej, prezydentowi i politykom PiS przedłużające się konsultacje i zapowiadanie odsuwania w czasie realizacji wyborczych obietnic zupełnie nie przeszkadzają.

Tak naprawdę, wsparcie niepełnosprawnych czy wiek emerytalny nie jest kwestią zapisów konstytucyjnych, ale finansowych możliwości i woli rządzących. Od prezydenta oczekiwałbym raczej odpowiedzi na pytanie, co jego samego i rząd PiS powstrzymuje od udzielenia większego wsparcia niepełnosprawnym? Andrzej Duda jest prezydentem już trzy kwartały a nowy rząd mamy od dwóch kwartałów. Czy już nawet niepełnosprawnych musimy wciągać do politycznej rywalizacji?

Prezydent 3 maja świadomie wygłosił deklarację ekonomiczną wobec  kolejnej  grupy obywateli. Obawiam się, że rozbudził spore nadzieje. Czy prezydent przedstawi projekt ustawy w tym zakresie? Czy sprecyzuje o co dokładnie mu chodzi i skąd będą na to pieniądze? Czas pokaże. 

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Obawy o przyszłość OFE

2016_04_18__jednostka_OFE

Trochę głośno się zrobiło o OFE w ostatnich tygodniach. Dało się zauważyć większą niż zwykle liczbę komentarzy. Były to głównie głosy komentatorów ze świata ekonomicznego, wyrażających troskę o przyszłość OFE. Powodem komentarzy jest narastające ryzyko wzrostu zainteresowania rządu aktywami OFE. Politycy PiS nigdy nie byli zwolennikami OFE, a przede wszystkim przymusowego w nich oszczędzania. Jeszcze w czasie kampanii wyborczej w ubiegłym roku propagowana była idea dania Polakom wyboru co do przyszłości ich emerytalnych oszczędności w OFE. Pojawiało się słowo: referendum. Jesienią ubiegłego roku wśród polityków PiS lub osób blisko w PiS związanych, pojawił się pomysł utworzenia potężnego funduszu (np. podległego ZUS), który przejąłby zarządzanie aktywami OFE. Trzeba też przypomnieć, że PiS zapowiadał kompleksowego przejrzenie systemu emerytalnego i nie wykluczał poważnych zmian, w tym i odejścia od systemu kapitałowego w obecnej postaci.

Przegląd i rzetelna, merytoryczna dyskusja, nikomu jeszcze nie zaszkodziły. Obawy wynikają z tego, że rząd gorączkowo szuka środków na finansowanie wyborczych obietnic i zmiany w OFE mogą być temu podporządkowane. Obawy nie są bezzasadne, biorąc pod uwagę lekkość z jaką przedstawiciele rządu czy ministerialni urzędnicy (np. Bartosz Marczuk) otwarcie powątpiewają w sens istnienia Funduszu Rezerwy Demograficznej.

Przypomnijmy gdzie jesteśmy. Trudna sytuacja finansów publicznych zmusiła rząd PO-PSL do umorzenia papierów skarbowych znajdujących się w portfelach OFE. Biorąc pod uwagę okoliczności gospodarcze, tamta decyzja była moim zdaniem słuszna. Od lutego 2014 r. OFE stały się tak naprawdę agresywnymi funduszami akcyjnymi. W 2014, Polacy którzy chcieli nadal odprowadzać część swoich składek do OFE musieli to zadeklarować. Uczyniło tak niemal 2,6 mln osób (w tym i ja). Po tamtych zmianach, OFE dostają łącznie nieco ponad 3 mld zł ze składek rocznie. Tymczasem oddawane do ZUS przez OFE środki z tytułu tzw. suwaka to kwota rzędu 4 mld zł. Ale ujemny CF to bynajmniej nie największy problem OFE. W lutym 2014 r., po umorzeniu papierów skarbowych, niemal 88% aktywów OFE stanowiły akcje. Brak poważniejszej alternatywy w inwestowaniu, powodował szukanie ratunku w akcjach firm zagranicznych, co zresztą okazało się trafnym posunięciem. Tak czy inaczej, wyniki OFE od lutego 2014 r. są uzależnione od koniunktury giełdowej … oraz od polityków. Niestety kampania wyborcza oraz determinacja w realizacji obietnic wyborczych PiS, dodatkowo przyczyniły się do spadków na polskiej giełdzie. Sektory bankowy czy energetyczny, część swoich spadków zawdzięczają politykom. Wartość aktywów OFE spadła w ciągu roku (luty’16 do lutego‘15) o ponad 11%. Zaryzykuje teorie, że przynajmniej w ¼ to zasługa politycznego zamieszania z okresu wyborów i populistycznych pomysłów nowego rządu. Politycy maja prawo wprowadzać zmiany, ale nie kosztem oszczędności emerytów lub przynajmniej starając się je minimalizować.

Różnica między umorzeniem papierów skarbowych z portfeli OFE na początku 2014  a ewentualną akcją przejmowania obecnych aktywów OFE jest ogromna. Wtedy zmuszała nas sytuacja finansów publicznych i wątpliwości co do sensu dalszego utrzymywania błędnego koła w postaci finansowania przez OFE deficytu finansów publicznych wywołanego m.in. przelewami do OFE. Obecnie zaś, rząd szuka pieniędzy na finansowe spinanie hojnych wyborczych obietnic i prawdopodobnie jest gotów podporządkować temu przyszłość OFE.

Akcje to nie obligacje i nie można ich tak po prostu umorzyć. Pojawiają się dziesiątki pytań. Akcji nie da się tak po prostu od razu spieniężyć, bo byłoby to zabójcze dla giełdy. Przejęcie akcji przez jeden fundusz państwowy oznacza praktycznie nacjonalizację niektórych firm. Taki fundusz stanie przed koniecznością realizacji wymogów informacyjnych przy przekraczaniu kolejnych progów udziału w kapitale firm, czy otrzymywania stosownych zgód. Jak zostanie określona zależność między stanem konta w OFE i w ZUS. Będzie to akcja jednorazowa czy rozciągnięta w czasie? Przejście z OFE do ZUS będzie obligatoryjne czy dobrowolne? I pytanie najważniejsze: czy w tej (potencjalnej) operacji rząd będzie się kierował interesem przyszłego emeryta, zapewnieniem sobie finansowania realizacji programu wyborczego czy czysto księgowej poprawie stanu finansów publicznych?

A może to wszystko to tylko strachy na lachy wzniecane przez środowisko finansowe? Być może. Obawiam się jednak, że desperacja w poszukiwaniu środków finansowych skieruje wcześniej czy później uwagę rządu na OFE.

Moim zdaniem rząd nie ma potrzeby szukania środków w OFE na ratowanie finansów publicznych. Bo to nie brak środków, a próby realizacji populistycznego programu wyborczego są problemem.  

OFE proponowałbym zostawić. Wydaje się, że nadchodzi powoli czas by zwiększyć paletę inwestycji OFE (i generalnie rolę w gospodarce),  a nawet pozwolić na skromne zakupy rządowych obligacji. Ale to już temat na inną poważniejszą dyskusję.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz