Odpowiedż dla Czytelnika.

Poniżej odpowiedź dla Czytelnika (accepted73), który mnie czasami odwiedza (bardzo mi miło i zapraszam). Tyle ciekawych wątków, że nie sposób się wyczerpująco do wszystkich odnieść.

Czytelnikom chcącym się dowiedzieć o co chodzi, proponuje wpierw przeczytać poprzedni wpis (Zadłużenie sektora finansów publicznych po zmianach w OFE), a szczególnie komentarze pod tekstem.

 

do cz.1.

No może Andrzeja Leppera nikt poważnie nie traktował, bo i on sam do tego skutecznie zniechęcał. Faktycznie, o ile pamiętam, temat OFE zaczął się poważniej pojawiać w mediach chyba od czasów min. Fedak.

Przyznam, i chyba się tu już w przeszłości zgadzaliśmy, że uporu prof. Balcerowicza nie jestem w stanie zrozumieć. Tuż po tym jak przelewy do OFE osiągnęły swoje maksimum i poczuliśmy w finansach publicznych skutki kryzysu, było wiadomo że jakąś decyzję trzeba podjąć. Radykalne ograniczania wydatków publicznych tylko po to by utrzymać przelewy do OFE na starych zasadach nie miało moim zdaniem sensu. Dobijanie popytu w tamtych okolicznościach to byłby strzał w kolano. Być może ten okrutny upór Balcerowicza w sprawie OFE wynika z tego, że od lat mamy nieskończoną reformę emerytalną i L.Balcerowicz ma już dość odsuwania trudnych decyzji na później. Z tym że w tym przypadku rząd D.Tuska mimo iż wszystkiego w tej materii nie zrobił, to poczynił ogromny postęp.

 „…Jest to też szansa (duża) na to że drugi PiS wygrywa i rządzi samodzielnie, ja się wówczas zastanawiam co się stanie wówczas z tymi odważnymi reformami? Kosz?
…”

Staram się na swoim blogu w miarę możliwości nie politykować, ale ….od dawana kusiło mnie podjęcie tematu relacji: świat komentatorów (w tym Balcerowicz) i politycy. Każdy może tworzyć sobie ideał polityka jaki chce. Ale przy wyborze Tusk(PO)/Kaczyński(PiS), trudno się faktycznie długo zastanawiać. O ile ten pierwszy i jego ugrupowanie podjęli jednak szereg trudnych społecznie tematów, to ten drugi już zapowiada iż nie ma na to ochoty. Tymczasem L.Balcerowicz zachowuje się jakby wyznawał zasadę: albo mamy ideał, albo niech się świat zawali. Dość podobnie stawiają sprawę ekonomiści z fundacji FOR stworzonej m.in. przez L.Balcerowicza.

 

„… ubolewamy nad brakiem zaufania w polskim społeczeństwie”.

No właśnie. Z tym się wiąże problem społecznej akceptacji dla zmian i politycznego poparcia. Stąd ja również trochę nie rozumiem tych uporczywych prób zaniżania oceny rządu i epitetów pod adresem obecnej koalicji. Nam się, w niełatwych latach, udało utrzymać dość stabilny rząd i koalicję z poparciem społecznym mimo trudnych reform emerytalnych. Nam się udało względnie przyzwoicie przejść przez trudny okres.

 

do cz.2.

„….To co finanse najbardziej ciągnęło w dół, to był koszt utrzymania OFE, co musiało być przecież wyrównywane z budżetu. Przecież Balcerowicz powinien to jak nikt inny wiedzieć????….”

No i wiedział, tylko że zupełnie gdzie indziej widział rozwiązanie. L.Balcerowicz domagał się redukcji wydatków równych wielkości przelewu na OFE. Redukcja o 24 mld, czy (po redukcji składki na OFE w 2011) o ok. 9 mld byłaby trudna do przeprowadzenia. Udało się zebrać kilka mld zł więcej dzięki podwyżce VAT, ale trzeba było pokryć inne kurczące się źródła budżetowych wpływów. L.Balcerowicz dość często wskazywał wydatki na opiekę społeczną. Przy czym rozumiał tu chyba (bo nie zawsze definiował) oprócz wydatków stricte z tytułu zasiłków społecznych, również emerytury i renty. Zasiłki społeczne do PKB wskazują, że (na tle innych państw regionu) liderami wsparcia osób potrzebujących to my na pewno nie jesteśmy. Renty ograniczyliśmy niezwykle mocno. Daleko nam do sukcesu w emeryturach, ale w ciągu dwóch kadencji obecnej koalicji zrobiono naprawdę dużo. Niestety skutki zmian związanych z emeryturami są na ogół mocno opóźnione w czasie. My tymczasem stanęliśmy w obliczu dużych rocznych deficytów i zadłużenia. Trzeba było znaleźć inne rozwiązanie, które da niemal natychmiastowe skutki.

„Ma Pan jakiś pomysł jak można by było uratować OFE w jego pierwotnym kształcie w 2010 roku” .

To by wymagało mobilizacji finansów publicznych tylko pod utrzymanie ponad 20 mld zł przelewów do OFE rocznie, dość dużego wzrostu PKB (by realnie rosły wpływy budżetowe) i podniesienia progów zadłużenia. Drogę jaką wybraliśmy generalnie uważam za rozsądną i odważną. Odpowiedź brzmi NIE.

„….o przejęcie połowy emerytalnych oszczędności zgromadzonych już przez 16 milionów Polaków w OFE, a w ostatecznym rachunku – o zabranie im wszystkich pieniędzy z kont w OFE!…”

Mniej więcej tego typu wypowiedzi obrońców OFE sprowokowały mnie do wpisu (dla spokoju sumienia). Ja też nie posiadam się ze zdumienia (i zdziwienia!), po tego typu tekstach i nie wiem co mam powiedzieć. Wydawało mi się, że świat ekonomistów jest bardzo daleki – w rozumieniu zachowań i odpowiedzialności za słowo – od świata polityków i celebrytów.  A jednak…..

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Zadłużenie sektora finansów publicznych po zmianach w OFE.

W ostatnim czasie zdarzyło mi się trafić na kilka komentarzy dotyczących zadłużenia publicznego po zmianach w OFE. A dokładniej, co się zmieniło po przeniesieniu 153 mld zł z OFE do ZUS. Kilku komentatorów (w tym i ‘Doktor Zagłada’) postanowili oczywiście postraszyć obywateli. Wmawiali, że kasa (czytaj: obligacje przejęte od OFE)  została już przejedzona i cała operacja nic nie dała. Wśród zarzutów był i ten o dalszym narastaniu długu, z czym (i tylko z tym) akurat można się zgodzić.

 

Ustalmy więc fakty, by wiedzieć czym operacja przejęcia części środków OFE miała być, w czym miała pomóc (a raczej przed czym uratować) i czym być nie mogła. To pomoże zrozumieć z czym mieliśmy do czynienia.

 

W lutym tego roku do ZUS zostały przekazane aktywa o wartości ponad 153 mld zł . W większości były to obligacje, ale prawie 16 mld zł to obligacje KFD gwarantowane przez Skarb Państwa i 2 mld zł innych środków. Biorąc pod uwagę uszczuplenie aktywów OFE i inne operacje w lutym, wartość długu Skarbu Państwa spadła o ponad 130 mld zł (w pozycji rezydenci/krajowy sektor pozabankowy).

 

Praktycznie niezależnie od przyjętej definicji zadłużenia, w relacji do PKB zadłużenie spadło o ok.  7 pkt. proc. Przykładowo dług sektora instytucji państwowych i samorządowych (GG). stanowił na koniec III kw 2013 ponad 58% PKB (!). Na przełomie 2013/2014 w relacji do PKB zadłużenie zaczęło w niewielkim stopniu spadać (na koniec 2013 (57,1% PKB). Kolejne wskazanie (na koniec marca 2014) dawało już tylko 49,5%. Jak wspomniałem, to ostatnie wskazanie, to głównie efekt redukcji aktywów OFE.

Nie ma co ukrywać, że dyskusja o zmianach w OFE i wpływie OFE na finanse publiczne, zaczęła się w Polsce chyba zbyt późno. Ostry spór, który przybrał wręcz formę ideologiczną, dyskusji nie ułatwiał. Tuż po wybuchu światowego kryzysu finansowego stanęliśmy w obliczu zbyt szybko narastającego deficytu finansów publicznych. Jednym z kilku głównych powodów były przelewy do OFE, których nie sposób było zrekompensować analogiczną redukcją wydatków czy wzrostem wpływów budżetowych. Gdy spory trwały, dług (m.in. kategoria GG) zbliżał się do granic dozwolonym przez krajowe i unijne przepisy. Praktycznie już w 2012 zbyt wysokim zadłużeniem radyklanie ograniczyliśmy sobie zdolność manewru. Obniżenie zadłużenia lub zatrzymanie jego dalszego (w relacji do PKB) wzrostu stawało się koniecznością. Jakimś wyjściem mogły być zmiany w ustawie o finansach publicznych. Wbrew więc opiniom krytyków, obniżenie wartości długu dało nam spory oddech i niemały margines do  podjęcia dalszych działań. 

 

Kolejną konsekwencją zmian w OFE, które weszły w życie w tym roku, są m.in. radykalne ograniczenie przelewów do OFE oraz zmniejszenie kosztów obsługi zadłużenia.  Przypomnę, ze w 2010 przelewy do OFE sięgnęły 23 mld zł. Po ich ograniczeniu (zmiany w 2011), przelewy spadły do ponad 8 mld zł (w 2012). Po zapisach tegorocznych w okresie kwiecień-lipiec, przelewu będą 2-3 krotnie mniejsze i dodatkowo ‘rekompensowane’ ZUSowi skutkami tzw. suwaka. Dla finansów publicznych redukcja przelewów i obsługi kosztów zadłużenia, oznacza zmniejszenie kosztów bieżących o kolejne ‘duże’ kilka mld zł rocznie. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że w większości będzie to zamiana kosztów bieżących na przyszłe. Przykładowo bieżąca kosztów zadłużenia (obligacji), zamienia się w koszty waloryzacji przeniesione na nadchodzące dekady.

 

Przelew z OFE do ZUS nie tyle więc dał ‘coś’, co dał bardzo dużo. Obniżyliśmy do w miarę bezpiecznego poziom zadłużenia i zredukowaliśmy presję na powiększanie deficytu finansów publicznych.

Pozostaje jeszcze kwestia rzekomego przejedzenia aktywów przelanych z OFE do ZUS. Przykro mówić, ale autorzy tej teorii bawią się z czytelnikami, manipulując liczbami. Na ogół jest to przyrównanie wartości deficytu budżetowego lub finansów publicznych z ostatniego okresu do wartości przeniesionych na ZUS aktywów. Tylko że jedno z drugim nie ma nic wspólnego i nikt nigdy nie mówił, że od chwili przelewu 153 mld zł na ZUS w Polsce nie będzie deficytu finansów publicznych. Po prostu prostacka żonglerka danymi na nieświadomych i żądnych podstaw do krytyki rządu obywateli, jest – delikatnie mówiąc- godna pożałowania.

 

Jedno z czym mogę się zgodzić, to zarzut dot. narastania zadłużenia po jego redukcji w lutym tego roku. Wprawdzie pięć miesięcy to zbyt krótki odcinek czasowy do analizy, ale faktycznie biorąc pod uwagę wzrost nominalny czy w relacji do PKB, wzrost długu publicznego  w okresie luty-czerwiec do najmniejszych bynajmniej nie należy.

 

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Otagowano | Dodaj komentarz

Famur SA. Moja subiektywna wycena.

Famur SA w Katowicach należy do przemysłu maszynowego. Klasyfikacja działalności gospodarczej (PKD) przypisana firmie, 2892 – produkcja maszyn dla górnictwa i do wydobywania oraz budownictwa, wydaje się dość dobrze opisywać jej faktyczny przedmiot działalności. W skład Grupy Famur wchodzi łącznie niemal dziesięć podmiotów. Przedmiot działalności spółek to produkcja, remonty, projektowanie i serwis. Dzięki temu Famur może elastycznie reagować na potrzeby odbiorców sektora wydobywczego i powiązanych. Polityka akwizycyjna to jedna z przyczyn sukcesów Famuru. Trafna polityka pozwoliła wyrosnąć firmie Famur na potężną grupę o przychodach przekraczających 1 mld złotych przy jednoczesnym utrzymaniu dobrych, czy nawet bardzo dobrych wyników finansowych. Sprzedaż produktów i usług, przeznaczona jest głównie dla krajowego przemysłu wydobywczego i firm związanych z tą branżą. Eksport ulega wahaniom i na ogół nie przekracza 20% przychodów ze sprzedaży. Główne czynniki ryzyka Grupy to silny związek z sektorem górnictwa węgla kamiennego oraz kierowanie części eksportu na rynki wschodnie (m.in. Rosja i Ukraina). Ponadto, jak w przypadku wszystkich krajowych podmiotów, pojawia się również ryzyko wynikające ze słabej koniunktury w kraju, co może mieć przełożenie na osłabienie nakładów inwestycyjnych w przedsiębiorstwach.

Przystępując do wyceny Famur SA, korzystałem z metody DCF, która z natury rzeczy wymusza pewne uproszczenia oraz przyjęcie swego rodzaju schematów (parametry finansowe, prognozy itd.). W załączonej wycenie z konieczności tych uproszczeń jest nieco więcej. M.in. brak wystarczającej wiedzy o liczbie, wartości i rozliczeniu kontraktów, wymusił prognozę danych na 2014 w oparcie o osiągane rezultaty w latach poprzednich, bieżące wyniki oraz projekcje makroekonomiczne. Ostatecznie przychody wydają się mieścić w granicach wyznaczanych przed analityków domów maklerskich. Prognoza elementów aktywów na bieżący rok ma raczej charakter ‘techniczny’ (co nie oznacza, że przypadkowy), wynikający z konieczności przyjęcia pewnych wartości na potrzeby prognozy.

Analiza firmy jest nieco utrudniona przez specyfikę branży jak i politykę firmy. Przy czym ten ostatniego argumentu, nie należy odbierać jako krytykę firmy. Mam  tu na myśli m.in. politykę akwizycyjną firmy czy zapowiadany w przeszłości skup akcji. Ma to swoje przeniesienie m.in. na relatywnie znaczny udział pozycji ‘inwestycje krótkoterminowe’ w aktywach podmiotu. Famur utrzymywał do tej pory (mowa o wynikach za lata 2008-2013) bardzo korzystne wyniki finansowe (np. wsk. rentowności obrotu, struktury kapitału), co świadczy o potencjale firmy.

Przyjęte założenia (parametry) w niektórych przypadkach mają cechy liniowy. Oparcie się na danych historycznych jest raczej utrudnione, ponieważ ze względu na specyfikę podmiotu, niektóre wskaźniki ulegały istotnej zmienności (np. cykle). Stąd wyciąganie wniosków co do trendów dla wybranych wskaźników byłoby obarczone dużym błędem i w niektórych przypadkach krzywdzące dla firmy (a dokładniej: wyceny). Generalnie przyjąłem od 2015 ostrożną dynamikę wzrostu przychodów i pogorszenie wyniku na sprzedaży (przy wzroście PKB 2%-3%). Ebidta/przychody z 33% w 2013 do 14% za dziesięć lat.

Można więc powiedzieć, że jest to wycena dość ostrożna. W efekcie otrzymałem wynik 3,6 za akcję. Stąd wniosek, że obecna wycena Famur SA (3,5 za akcję) wynika z ostrożnej wyceny ze względu na ryzyka otoczenia gospodarczego i świadomość, że utrzymywanie wyjątkowo dobrych wyników w przyszłości może być utrudnione. Symulacja bardziej pesymistycznego wariantu sprowadzała cenę akcji do przedziału 2,5-3,0. A co przy wariancie optymistycznym? Cena powraca do 5,3 za akcje, czyli poziomu sprzed roku. Podsumowując, Famur SA to firma interesująca dla inwestora (już na obecnym poziomie) i na pewno warto się jej przyglądać.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Otagowano | Dodaj komentarz

Wyniki PKB po II kw. Co z nich można wyczytać.

Analizując najnowsze wyniki PKB (za II kw 2014) trudno o jednoznaczne wznioski. Odnoszę wrażenie, że więcej informacji o stanie gospodarki dały mi wyniki przedsiębiorstw niż PKB. Nie ma w danych GUS wprawdzie fajerwerków, ale i brak poważniejszych zagrożeń.

PKB w relacji yoy w II wzrosło o 3,2%, co moim zdaniem należy określić jako wynik dobry, jeżeli brać pod uwagę brak poprawy w UE. Korekty wzrostu gospodarczego do 1% w UE i konsekwencje politycznego konfliktu w Rosją, mogą prowadzić do wniosku iż 3% wzrost PKB w 2014 w Polsce, to satysfakcjonujący wynik.

Wyniki PKB potwierdzają wcześniejsze zapowiedzi co do zmian czynników ciągnących polską gospodarkę. Powoli spada znaczenie wymiany gospodarczej w napędzaniu PKB. Jeszcze w połowie ubiegłego roku, wymiana handlowa odpowiadała przejściowo w 70% za utrzymanie wzrostu gospodarczego. Obecnie znacznie tego czynnika spadło do 28% i najprawdopodobniej nadal będzie maleć.

Zgodnie z oczekiwaniami rośnie znaczenie spożycia indywidulanego. Generalnie ten czynnik odpowiada za ok. 60% PKB, ale przez cały ubiegły rok jego znaczenie w przyroście PKB spadło do 35%. Poprawa (powolna) zatrudnienia i poziomu wynagrodzeń zaczęła się w tym roku przekładać na poprawę popytu generowanego przez gospodarstwa domowe. Po II kw udział spożycia indywidulanego we wzroście PKB sięgnął już 45% i będzie rosnąć nadal.

W końcu do wzrostu PKB zaczęły się przyczyniać inwestycje (nakłady brutto na środki trwałe). Inwestycje wzrosły (ypy) w II kw aż i tylko o 8,4%. Aż,  jak wspomniałem, zaczęły się przyczyniać do przyrostu PKB. Tylko, bo dynamika inwestycji nie przekroczyła wskazania z I kw (10,7%). W efekcie udział nakładów w PKB (dla wartości rocznej) utrzymuje się na poziomie 18,5%. Na tle krajów UE jest to obecnie całkiem przyzwoita wartość, ale zbyt mała by myśleć o poważniejszym skoku gospodarczym.  

Ostatnim czynnikiem, który przyczynił się do wzrostu PKB był przyrost rzeczowych środków obrotowych. Wpływ na wzrost PKB po II kw był wprawdzie marginalny (prawie 2%), ale po trzecim kwartale udział środków obrotowych w strukturze wzrostu PKB powinien przekroczyć 10%.  Ten komponent wzrostu PKB wzbudza nieco kontrowersji jeśli chodzi o interpretacje. Wzrost śr. obrotowych postrzegany jest generalnie jako zapowiedź wzrostu gospodarczego. Tylko, że obecnie część zwolenników tej teorii traktuje wzrost tej wielkości jako falstart, biorąc pod uwagę fakt iż silniejsze przyspieszenie gospodarcze (powyżej obecnego) prawdopodobnie nam nie grozi w krótkim okresie. Wydaje mi się, że jest to potwierdzenie iż polska gospodarka chce jednak utrzymywać tak silne tempo wzrostu jak to tylko jest możliwe w obecnych gospodarczych i politycznych uwarunkowaniach.

Dane PKB za II kw potwierdzają, że zgodnie z zapowiedziami zmienia się powoli struktura czynników napędzających wzrost PKB. Powoli zwiększa się rola popytu generowanego przez gospodarstwa domowe i nakłady inwestycyjne. Zwiększa się więc rola popytu krajowego. Tempo PKB w najbliższej przyszłości zależeć będzie od sytuacji polityczno-gospodarczej poza naszymi granicami oraz (a nawet najbardziej) przekonania gospodarstw domowych i przedsiębiorstw o trwałości wzrostu gospodarczego.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Dobre wyniki przedsiębiorstw po II kw. W przedsiębiorstwach jest siła i chęć.

Najnowsze wyniki dotyczące kondycji polskiej gospodarki za lipiec czy nawet czerwiec, nie nastrajają może nazbyt optymistycznie. Nie chodzi oczywiście o to, że wzrostu gospodarczego miałoby nie być, ale korekta wzrostu PKB z prognoz (niektóre) 3,5% na 3,0% za 2014 to jednak mała przykrość i trochę zawiedzionych nadziei. Zanim jednak popadniemy w defetyzm, proponuje zapoznać się z wynikami przedsiębiorstw po II kw, bo warto zauważyć kilka procesów.

                Przychody przedsiębiorstw w II kw nominalnie wzrosły o prawie 3% yoy. Taka dynamika utrzymuje się już prawie czwarty kwartał z rzędu. Przy czym, co warto podkreślić, II kw tego roku praktycznie nie skorzystał z efektu bazy w przeciwieństwie do dwóch wcześniejszych. Nie jest to może wielki sukces, ale potwierdzenie że mimo wszystko przedsiębiorstwa mają  ochotę się rozwijać i poprawiać wyniki. Wg moich szacunków, eksport przyczynił się do wzrostu przychodów w II kw przynajmniej w połowie. Tak więc nie widać wciąż po przychodach przedsiębiorstw poprawy po stronie popytu krajowego. Fundusz płac systematycznie narasta od kilku miesięcy, co powinno się zacząć powoli przekładać na wyniki gospodarki i zrekompensować częściową utratę wschodnich rynków eksportowych.

                Dobrze wyglądają wskaźniki płynności. Na trzy prezentowane przez GUS, dwa uległy poprawie, a jeden niewielkiemu pogorszeniu (z dość wysokiego poziomu). Cykle zapasów, należności czy zobowiązań również utrzymują przyzwoite poziomy i kontynuują trendy zarysowane w ostatnich kwartałach. Poprawa relacji podanych w cyklach, następuje jednak dość powoli. Niemniej w efekcie tych procesów poprawia się poziom gotówki (wolnych środków) w przedsiębiorstwach.

                Oczywiście akumulowanie gotówki ma sens do pewnego poziomu. Może oznaczać zarówno szykowanie się do inwestycji, jakich i wstrzymywanie się z nimi. Warto więc spojrzeć na skalę nakładów inwestycyjnych w II kw. Nakłady inwestycyjne po I półroczu są o 12% większe od ubiegłorocznych za ten sam okres. Inwestycje w samym tylko II kw w relacji yoy są natomiast o 11% większe od ubiegłorocznych. Analizując trendy, dynamiki itd., (żeby już nie przynudzać danymi), widać że przedsiębiorstwa patrzą w przyszłość umiarkowanie optymistycznie, co przekłada się na inwestycje. Również i tutaj procesy ‘dzieją’ się powoli. Widać, że nikt nie ma ochotę przestrzelić z inwestycjami i przedsiębiorstwa wstrzymają je jak tylko pojawi się zagrożenie dalszego ograniczenia wzrostu gospodarczego.

                Jako dobre oceniam poziomy rentowności sprzedaży. Na załączonym wykresie mimowolnie nasuwa się porównanie z zaprezentowanymi latami 2004-2011. W minionych okresach jednak, wyniki były pochodną dobrej koniunktury, wzrostu eksportu czy korzystnych zmian cenowym, które ułatwiały utrzymywanie korzystnych wyników finansowych. Obecnie żaden z wymienionych czynników nie wspomaga przedsiębiorstw w takim stopniu jak w latach wcześniejszych. Na domiar złego,  od dwóch lat trwa nieprzerwanie proces spadku cen (PPI yoy) i w ostatnich miesiącach nieco przybrał na sile. Uzyskiwanie więc w takich warunkach rentowności sprzedaży netto na poziomie 4% uważam za dobry wynik.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Ceny w latach 2003-2014. Bardzo wzrosły?

Informacja GUS o zbiorach płodów rolniczych potwierdza, że inflacja w tym roku będzie niska. Przynajmniej w części ‘żywnościowej’ koszyka. Większość płodów rolnych notuje (lub ma zanotować) dobre lub nawet bardzo dobre zbiory. Jest jeszcze mała niepewność dotycząca pogody w najbliższych miesiącach. Jak to zwykle bywa, jednych to cieszy, a innych nie. Pierwsi to ludzie tacy jak ja, czyli kupujący płody rolne i ich przetwory. Drudzy to rolnicy.

Z ciekawością spojrzałem na zmiany cen, nie tylko rolniczych, przyjmując za punkt startowy koniec lata 2003 (sierpień). Na tym tle dość dobrze widać zmienność cen dla danych produktów oraz kiedy miały one swoje największe dołki lub górki. Oparłem się przy tej na obserwacji na danych dotyczących grup produktów branych pod uwagę w koszyku inflacyjnym GUS za lata 2003-2014.

Przypomnę tylko, że GUS bada 1,4 tys. produktów i usług reprezentatywnych dla struktury wydatków Polaków. Ceny bada się w na styku popytu i podaży, czyli tam gdzie gospodarstwa domowe je nabywają.

Od sierpnia 2003 do połowy tego roku, ceny w rozumieniu koszyka inflacyjnego, wzrosły o 35%. Coś co kosztowało 100, teraz kosztuje 135 zł. Duży wzrost? Moim zdaniem nie, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę, że mówimy o niemal 11 latach jakie upłynęły do chwili obecnej. Średnia inflacja z analizowanego okresu dla wskazań grudniowych daje zaledwie 2,7%. To minimalnie więcej niż środek celu inflacyjnego przyjętego przez RPP.

Żywność w ciągu minionych jedenastu lat stanowiła ¼ naszych wydatków. Od 2003 roku, żywność zdrożała o 50%. Sporo. Trzeba jednak dodać, że obecne ceny utrzymują się już 2 lata (koszyk żywnościowy jako całość!), co oznacza że konsumenci mają swój próg akceptacji zwyżek cen. Do tego dochodzą skoki cenowe poszczególnych produktów rolnych z powodu zmienności zbiorów i ich zróżnicowaniu lokalnym i międzynarodowym. Przed kilku laty (lata 2007-08 i 2011) ceny żywności poszły zbyt wysoko osiągając swój próg akceptacji przez konsumentów.

Bohaterem mediów są ostatnio owoce. W ciągu jedenastu lat zdrożały o 50%, czyli tyle samo ile cały koszyk kupowanej przez nas żywności. Sporo. Owoce, podobnie jak warzywa, ulegają niebywałej wprost zmienności cen z roku na rok z powodu zmienności zbiorów ich samych oraz substytutów. Mimo iż producenci owoców narzekają na niskie ceny skupu, to obecna sytuacja nie należy niestety do rzadkości.

Źle nie jest w mięsie. Formalne jak koszyk, jest droższe o 45%, ale dwa główne składniki naszej mięsnej diety, wieprzowina i drób, zdrożały o trzydzieści kilka procent, czyli na poziomie inflacji ogółem w ciągu minionych 11 lat.

Pieczywo i wyroby zbożowe zdrożało o 55%, czyli stosunkowo dużo. Tutaj widać jednak wpływ zmian cen surowców. W 2007 i w 2010 r. miały miejsce dwa potężne skoki cenowe na rynku zbóż. Producenci chleba z konieczności musieli częściowo przenieść je na klienta. Potem jednak cena jest dość stabilna, ze względu na ogromną rywalizację na rynku wyrobów zbożowych oraz spadek konsumpcji pieczywa. W gruncie rzeczy od trzech lat ceny pieczywa nie uległy istotnej zmianie.

No i alkohol oraz słynny z politycznej demonstracji Jarosława Kaczyńskiego cukier (zakupy w Warszawie). Jesteśmy chyba narodem szczęśliwym, bo alkohol jest relatywnie tani i łatwo dostępny. Jego cena rośnie, ale dość powoli. Od 2003 cena koszyka alkoholowego wzrosła jedynie o 17%. A cukier? Obecna cena zwiększyła się po 11 latach o … 24%. W 2011 wskutek dysproporcji podażowo-popytowych (oraz w wyniku regulacji rynku cukrowego) cena cukru przekraczała ponad dwukrotnie cenę z 2003 r. Na szczęście pozostało nam już tylko wspomnienie po tym skoku cen.

Żywność o ile jest niezbędna do przeżycia, to jednak nie jest głównym czynnikiem wpływającym na jego jakość. Mniej więcej tyle samo wydajemy na mieszkanie. Tak jak zapowiadano w latach 90-tych, udział kosztów mieszkania będzie się bardzo powoli zwiększał w koszyku naszych wydatków. Koszt tej grupy wydatków wzrosły aż o 67% w analizowanym okresie. Główne składniki to opłaty dla właścicieli oraz koszty zużytej energii. Opłaty dla właścicieli wzrosły o 43% a za energie o aż o 70%. Bardzo drogi okazał się opał i … gaz. Wzrost odpowiednio o 85% i 203%. Na szczęście ceny gazu są względnie stałe od 2012 r. To że udało się zapobiec znacznemu skokowi kosztów energii (pomimo wzrostu cen) w naszych wydatkach wynika m.in. z szukania racjonalnych rozwiązań energetycznych. Coraz oszczędniejsze urządzenia, wymiana okien, ocieplenia budynków i szereg innych.

Na szczęście i na pocieszenie, składniki urządzenia mieszkania wzrosły dość skromnie, bo tylko o 16%. W tym meble o 14%, a elektronika domowa  … spadła (tzn. ceny) o 9%. Podobnie z odzieżą i obuwiem, które stanowią 5% naszych wydatków. Trudno uwierzyć, ale ta grupa towarów staniała o prawie 40%. Obawiam się jednak, że statystyka zatacza tutaj błędne koło i daje informację co do której powinniśmy zachować pewną ostrożność. Oczywiście dane uważam za wiarygodne, ale spadek kosztów zakupu obuwia i odzieży, to skutek skupienia się na najtańszych wyrobach. Niestety takie zakupy dominują. Można w marketach czy niektórych sieciach kupić męskie buty za 40-70 zł, ale ich jakość, wytrzymałość czy surowiec do produkcji to osobny temat.

I na zakończenie koszty transportu. To niemal 10% inflacyjnego koszyka przeciętnego Polaka. Znaczny udział i powolny wzrost tej pozycji w naszych wydatkach to zarówno konieczność jak i chęć poprawienia jakości życia dzięki posiadaniu własnego środka transportu dającego niezależność. Niestety rosną koszty prywatnego jak i publicznego transportu. Koszty eksploatacji naszych (prywatnych) środków transportu wzrosły w ciągu 11 lat o 60%, w czym paliwa miały niemały udział. Natomiast ceny transportu publicznego wzrosły o niemal 50%. Podwyżki cen tych ostatnich były rozłożone względnie równomiernie na minione lata.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Banialuki Doktora Zagłady.

Niechlubna rozmowa prezesa M.Belki z ministrem B.Sienkiewiczem (nagranie opublikowane przez Wprost) częściowo poświęcona była rzekomemu wparciu rządu przez NBP dla podkręcenia koniunktury. Pisze ‘rzekomemu’, ponieważ w rzeczywistości nie jest to takie prostu, a już na pewno nie da się takiej operacji ukryć. Szkoda, że szereg publicystów, którzy komentowali tą rozmowę, nie potrafiło (lub nie chciało) pomysłów szefa MSW i – przede wszystkim – opinii prezesa NBP, osadzić w naszych realiach. Niezorientowani obywatele, faktycznie mogli uwierzyć, że za ich plecami NBP i rząd mogą robić operacje na mld złotych, pompując przy tym dług publiczny i deficyt finansów publicznych. Smaczku dodaje pomysł ułatwienia NBP skupu rządowy papierów wartościowych w przypadku kryzysu.

Tematu –  w kontekście zarysowanym powyżej – w zasadzie nie podjęli również ekonomiści. Szkoda, bo moim zdaniem było być może nawet ich obowiązkiem uspokoić opinię publiczną. Niestety byli i są tacy, którzy dla zdobycia poklasku gotowi są wykorzystywać niewiedzę Polaków bezgranicznie. Spojrzałem niedawno na blog K.Rybińskiego. W tekście http://www.rybinski.eu/2014/07/co-sie-zmieni-jak-nbp-zacznie-kupowac-obligacje-rzadowe/ K.Rybiński opisał scenariusz co może się wydarzyć, gdyby pomysły M.Belki i B.Sienkiewicza oraz skupu długu weszły w życie. Tekst jest pisany w konwencji katastroficznej, jak zresztą większość publicystyki K.Rybińskiego. Po lekturze tego i innych jego tekstów, człowiek ma ochotę wybiec z domu do najbliższego schronu, by uchronić się przed mega katastrofą czekającą nasz udręczony kraj. Nie dziwne, ze K.Rybiński zyskał przydomek (wzorem innego zagranicznego ekonomisty): Doktor Zagłada.

W dużym skrócie. Wg  K.Rybińskiego NBP będzie skupował obligacje by pomóc rządowi. Rząd zamiast reformować, będzie skupiał się na publicznych wydatkach by podkręcić wzrost PKB i zdobyć poklask obywateli (i wygrać wybory).

Tego typu przewidywania dość dziwnie brzmią w wykonaniu ekonomisty, który pozwalał sobie by jego nazwisko kojarzono z PiS. Wspomnę tu m.in. o uczestnictwie w inicjatywie ‘technicznego’ premiera Piotra Glińskiego i słynnym już programie wsparcia rodzin K.Rybińskiego. Ewentualne zakulisowe wsparcie obecnego rządu przez NBP to przy programie wsparcia przysłowiowy pikuś.  Ponadto PiS jest akurat partią wyjątkowo populistyczną, co jakoś K.Rybińskiemu nie przeszkadza.

Generalnie kwestia skupu długu, interwencji NBP i ich skutków dla gospodarki wymaga wyjaśnień. K.Rybiński powinien był umieścić je w swoim tekście, ale wtedy tekst (całość publikowana w tygodniku DoRzeczy) nie miałby ‘poweru’ ani szans na poklask. Dla mnie to kwestia uczciwości wobec czytelnika. Ale zapewne pojmujemy ją inaczej.

Zacznijmy od tego, że rozmowa i deklaracje M.Belki w taśmach Wprost to jedno, a problematyka wzrostu roli NBP i skupu obligacji w obliczu kryzysu to drugie. Po kryzysie z lat 2008/2009 i jego skutkach, zdaliśmy sobie sprawę, że Polska nie jest przygotowana na coś takiego. Na nasze szczęście byliśmy tylko obserwatorami tego, co działo się za granicą. Szybkość, zasięg, przyczyny i skutki oraz skala rozprzestrzeniani się kryzysu finansowego uświadomiły nam, że chyba nie jesteśmy na to przygotowani. Nas kryzys dotknął w niewielkim stopniu. Ale nie wynikało to z instrumentarium jakim dysponowaliśmy, ale przede wszystkim z faktu iż w Polskiej gospodarce i finansach ewentualne patologie (np. bąble spekulacyjne itd.) nie osiągnęły takiej skali jak w wielu innych krajach. Rozpoczęliśmy więc prace nad reformą systemu antykryzysowego, w tym roli NBP.

Instrument w postaci skupu długu przez NBP to tylko kopia rozwiązań z innych krajów, a nie żaden spisek na rzecz zakulisowego finansowania rządu. Ciekawostką pozostaje, dlaczego dopiero teraz K.Rybińki z taką zajadłością i kpiną próbuje wyśmiać ten pomysł.

Myli się K.Rybiński sugerując czytelnikom w opiniowanym wpisie na swoim blogu, ze nie będzie granic dla nieformalnego wsparcia rządu przez NBP. Otóż m.in. skala zadłużenia podlega stałemu pomiarowi i ograniczona jest progami. Na dodatek stan naszych finansów publicznych (deficyt) i zadłużenia podlegają kontroli UE. Tak więc nonsensem jest sugerowanie, że uzupełnienie instrumentarium NBP o skup obligacji stworzy warunki do nieograniczonego zadłużania się.

Informacja o skali zadłużenia państwa i instytucji zaliczanych do finansów publicznych jest jawna i łatwo dostępna. To samo dotyczy finansów NBP. Warto to podkreślić, ponieważ po lekturze wielu tekstów (w tym K.Rybińskiego) można odnieść wrażenie, że zabawy długiem publicznych na mld złotych można ukryć przed opinią publiczną. Jawność informacji powoduje, że ewentualne zaangażowanie NBP w pompowanie wzrostu gospodarczego wywołałoby nielichą wrzawę w kraju i w wśród zagranicznych inwestorów. W efekcie zabawa w ‘interwencje’ NBP miałaby krótkie nogi i skończyła ograniczeniem zakupu obligacji przez inwestorów krajowych i zagranicznych. To kolejny przyczynek do rozmowy o ewentualnym braku ograniczenia dla zabaw rządu i NBP.

K.Rybiński powinien również zwrócić uwagę swoich czytelników na fakt, że rozmowa M.Belki i B.Sienkiewicza dotyczyła wsparcia przed wyborami, czyli przy tempie PKB 3%-3,5%. Byłbym więc ciekaw, jak NBP uzasadniałby interwencję w takich (niekryzysowych) warunkach. K.Rybiński i wielu krytyków M.Belki sugeruje, że interwencje NBP może przeprowadzać w dowolnej chwili. Nie ma wskazań kiedy, tzn. w jakim dokładnie momencie i  przy jakich warunkach należy je przeprowadzać. To należy do kompetencji NBP ( i częściowo do RPP ). Nie da się tego wskazać, ponieważ warunki rynkowe i makroekonomiczne są zmienne i nieprzewidywalne. Stąd decyzje pozostawia się ekspertom. I jak dotąd nie było z tymi decyzjami większych problemów. Dlaczego miałyby być teraz? Tego K.Rybiński nie wyjaśnia.

Warto Polakom uświadomić że garstka ludzi z NBP już od lat podejmuje decyzje ws. interwencji rynkowych o poważnych finansowych i makroekonomicznych skutkach. Można tu wymienić interwencje walutowe, emisje bonów pieniężnych, czy zmianę stopy referencyjnej (to już rola RPP). Konia z rzędem temu, kto udowodni że NBP i RPP działają na polityczne zlecenie i dla tuszowania zaniechanych reform czy pompowania PKB. Nieprzypadkowo moim zdaniem K.Rybiński nie wspomina o tym.

No i na zakończenie sam Marek Belka. Nie każę go nikomu lubić. Wolna wola. Proponuje jednak każdemu zapoznać się z decyzjami ‘interwencyjnymi’ NBP i RPP (w tym jak głosował prezes NBP) w okresie piastowania przez niego funkcji szefa NBP. Wątpię by ktoś doszedł do wniosku, że M.Belka działa na zlecenie polityków.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Otagowano | Dodaj komentarz

Budownictwo. Chyba warto już zainteresować się branżą.

Poprawa koniunktury z jaką mamy do czynienia od pewnego czasu, skłania do przyjrzenia się budownictwu. Sklecenie jednego prostego obrazu nie będzie proste, ale spróbuję.

Z natury rzeczy kiedy słyszymy, że jakiś sektor ma problemy i jego sytuacja ulega pogorszeniu, stawiamy pytanie: kiedy to się skończy? kiedy będzie lepiej? W wykonaniu inwestorów giełdowych pytanie brzmi: kiedy można zacząć kupować akcje firm budowlanych.

Proponuję, by jako wyznacznik generalnej sytuacji budownictwa ogółem przyjąć wyniki produkcji budowlano-montażowej. Po blisko półtorej roku nieprzerwanych spadków (dynamika produkcji rok do roku), od czterech miesięcy notujemy wzrosty w przedziale 10%-17%. Sam wzrost to jeszcze za mało by mówił o odwróceniu sytuacji. Kiedy jednak spojrzeć na wykres rocznej produkcji do PKB, można już śmiało mówić o zatrzymaniu procesu spadku, z którego byliśmy świadkami niemal od początku 2012 r. Obecnie spadek zatrzymał się na poziomie ok. 5% PKB, co jest wartością niewiele większą od 4,5%, krótko przed wejściem do UE i u progu poprawy koniunktury.

Dodatkowo można spojrzeć na udział budownictwa w PKB. Tutaj również mamy potwierdzenie zatrzymania spadku udziału budownictwa w gospodarce, a przynajmniej ostrego wyhamowywania spadku. Obecnie udział budownictwa w tworzeniu PKB to ok. 5,8% i wiele wskazuje na , że w tym roku budownictwo może się uplasować  w przedziale 5,5%-6,0% udziału w wytwarzaniu PKB.

http://opinieekonomiczne.blox.pl/2009/03/Ocena-sytuacji-w-budownictwie-cz1.html

Podane wyżej wskaźniki informują głównie o zapotrzebowaniu na prace budowlano-remontowe. Pozostaje jeszcze kwestia wyników finansowych. Tutaj również jest poprawa, ale następuję wolniej niż poprawa sprzedaży. Roczna rentowność sprzedaży netto, to zaledwie 1,3% dla budownictwa ogółem, przy 4,1% dla całego sektora przedsiębiorstw. To słaby wynik, ale na pewno lepszy niż -0,8% jaki sektor odnotował jeszcze rok temu. Przyzwoity wynik (2,8%) odnotowuje dział budowa budynków mieszkalnych i niemieszkalnych (budownictwo mieszkaniowe, usługowe, przemysłowe itd.). W mieszkalnictwie spadki popytu i cen mieszkań w zasadzie już za nami. Natomiast sektor budownictwa niemieszkalnego przetrwał kryzys w dość dobrej kondycji i bez dramatycznych wahań popytu w ostatnich latach. No, może poważny spadek ten sektor zaliczył w 2009, ale od tego czasu minęło ponad trzy lata.

Niestety słabe nadal są wyniki pozostałych dwóch sektorów budownictwa: budowa obiektów inżynierii lądowej i wodnej oraz roboty budowlane specjalistyczne. Roczna rentowność netto sprzedaży w obydwu przypadkach bardzo powoli się poprawia, ale to tylko 0,3% po I kw. Sądząc z dynamiki poprawy sprzedaży produkcji budowlano-montażowej, również i w tym dwóch słabszych segmentach powinniśmy być świadkami powolnej poprawy wyników.

Niestety kiepska koniunktura w budownictwie w ostatnich latach zebrała krwawe żniwo, przyczyniając się do spadku liczby firm. Na początku 2011 firm budowlanych tych było około 1700, a obecnie już tylko 1360 w pierwszym kwartale roku. Co ciekawe, niemal połowa tego „ubytku” przypada na sektor budynków mieszkalnych i niemieszkalnych, czyli sektor który ma najlepsze  wyniki w całym budownictwie.

Wynik dodatni netto w I kw wykazało 50% podmiotów. Należy pamiętać, że w budownictwie jest charakterystyczne iż wiele podmiotów ma ujemny wynik po I kw. Jak na standardy w budownictwie, 50% to dobry rezultat w ostatnich latach. W ostatnich 4-5 latach było to zaledwie 43%-44%.

Na podmioty z dodatnim wynikiem netto przypada 67% przychodów w budownictwie w I kw. W porównaniu z latami poprzednimi, jest dostrzegalna poprawa, ale trudno to uznać za poważniejszy skok. Oznacza to, że o ile powoli w budownictwie mamy poprawę popytu na jego usługi, to na wyniki finansowe przekłada się to dość powoli i wybiórczo. Potwierdzeniem wciąż trudnej sytuacji w budownictwie, może być trwający nadal w dużych firmach spadek zatrudnienia. Biorąc pod uwagę wydajność w budownictwie w ostatnich kilku latach, w najbliższych 2-3 kwartałach powinniśmy być świadkami zatrzymania spadków zatrudnienie, a być może i minimalnego wzrostu.

Na giełdzie budownictwo ma aż dwa wskaźniki branżowe: WID-DEWEL i WID-BUDOW. Pierwszy obejmuje (w pewnym uproszczeniu) podmioty sektora wznoszenia budynków (mieszkania, hotele, budynki sektora publicznego, biurowce itd.) oraz drugi – pozostałe budownictwo. W zachowaniu inwestorów widać ogromną ostrożność w inwestowaniu w budownictwo. Sądzę, że jesteśmy już świadkami bardzo powolnej poprawy w budownictwie, w ciągu kilku kwartałów do wyników przeciętnych dla branży. Ewentualne utrzymanie tempa wzrostu PKB w średnim terminie w przedziale 3%-4% nie powinno stać na przeszkodzie poprawie wyników. Warto więc moim zdaniem powoli przestać się bać budownictwa i wyszukiwać ciekawych akcji lub zdać się na wiedzę zarządzających funduszami. Pośpiech nie jest tu być może wskazany, ale polecam podjąć decyzję w ciągu kilku najbliższych miesięcy.

Na załączony wykresie oprócz budowlanych wskaźników branżowych, dodałem dla porównania wskaźnik bankowy. Daje to porównanie jak wygląda różnica pomiędzy sektorem, który przeżył kryzys, a sektorem który stale cieszył się zainteresowaniem inwestorów.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz

Taśmy, rynek i co powinien zrobić prezes NBP.

Tak patrząc na media i całą tą zawieruchę jak powstała po publikacji rozmów m.in. prezesa NBP, jestem pełen uznania dla krajowego rynku finansowego.  Praktycznie od tygodnia żyjemy w atmosferze kryzysu politycznego, który grozi skróceniem funkcjonowania obecnego rządu lub – w skrajnym przypadku – parlamentu. Biorąc pod uwagę emocjonalne wypowiedzi publicystów i polityków, z uznaniem patrzę na spokój jaki zachowali uczestnicy krajowego rynku finansowego. Jest to tym bardziej warte docenienia, kiedy weźmie się pod uwagę upublicznioną rozmowę, w której niechlubny udział wziął prezes NBP.

Nie ma nawet sensu analizować zmian na rynku walutowym, obligacji czy giełdzie. W minionym tygodniu byliśmy świadkami minimalnych zmian. Można oczywiście zwrócić uwagę na osłabienie złotego, ale równie dobrze mogło to być wynikiem wcześniejszego dynamicznego wzmocnienia złotego jak i wyników produkcji przemysłowej (ryzyko dość przeciętnego wzrostu w dłuższej perspektywie). Generalnie, w przeciwieństwie do krajowej sceny politycznej i mediów, rynek finansowy wykazał się dużą odpornością na polityczny kryzys. Wynika to, jak sądzę, z poprawnej wyceny tego czego jesteśmy świadkami (a przede wszystkim skutków) i wiary w to co do tej pory zbudowaliśmy w Polsce. Mowa o ładzie prawno-instytucjonalnym, regulującym ekonomiczny aspekt funkcjonowania państwa. Nawet niebudzący zachwytu udział prezesa NBP w nagranych rozmowach, nie zdestabilizował rynku. Jednak czy te spokój będzie trwał dalej, nie ma co do tego pewności.

Prezes NBP nie powiedział wbrew pozorom niczego odkrywczego jeśli chodzi o działania NBP w sytuacjach kryzysowych (chodzi o kryzys finansowy). W przypadku kilku deklaracji (np. jego wpływ na RPP) ewidentnie konfabulował. Jednak branie udziału w dyskusji gdzie wygrana wyborcza PiS została określona jako zdarzenie wywołujące kryzys, „język” w jakim opisywał RPP oraz J.Hausnera, są nie do zaakceptowania. Stąd moim zdaniem Marek Belka powinien ze stanowiska odejść. Cały kontekst nagranej rozmowy stawia prezesa NBP i nasz bank centralny w bardzo niekorzystnym świetle.

Nie ma jednak możliwości odwołania M.Belki, a uruchamianie do tego Trybunału Stanu, raz że byłoby raczej nieskuteczne, a dwa – komentowane w mediach, przyczyniłoby się do obniżenia szacunku i wiarygodności NBP w mediach.

Marek Belka może odejść tylko z własnej woli. Jak na razie zadeklarował, że nie odejdzie. Powinien go do tego „zmobilizować” prezydent, ale z komunikatu po spotkaniu obu panów wynika, że M.Belka nie odejdzie ze stanowiska. Prezydent jest tu tez bezsilny. Mogę mieć tylko nadzieję, że prezydent (lub Marek Belka) zaproponował wariant: odejście M.Belki po znalezieniu kandydata na prezesa NBP przez prezydenta. Obawiam się jednak, ze to tylko moja nadzieja.

Cale szczęście, ze bardzo odpowiedzialnie zachowała się RPP. RPP wydała komunikat o zadowoleniu ze współpracy z obecnym prezesem NBP i że nadal dbać będzie o wartość polskiego pieniądza.

Co będzie dalej? Jak zachowa się rynek? To zależy od scenariusza jakiego będziemy świadkami.

Na pewno ucierpiał wizerunek NBP i wiarygodność prowadzonej polityki pieniężnej. Ewentualne odejście prezesa NBP to jedna rzecz. Druga – za opisywanie działania NBP i jego roli w trakcie potencjalnego kryzysu, wzięły się setki publicystów i blogerów, którzy o polityce pieniężnej nie mają zielonego pojęcia. Stąd masa bzdur, nieścisłości i szukanie „podejrzanych” zapisów w ustawach. Trudno to będzie naprawić.

Kolejny problem, to zmiany o charakterze politycznym w kraju. Premier próbuje uspokoić sytuację, ale partie opozycyjne i nieprzychylne koalicji PO-PSL media, nawołują do jak najszybszej zmiany rządu, a przede wszystkim odejścia obecnego. Jeżeli będzie to prowadzić do paraliżu władzy, to rynek w końcu zacznie okazywać obawy i dezaprobatę. Nie można więc wykluczyć, że do czasu najbliższych wyborów rząd będzie działał nadzwyczaj ostrożnie, unikając niepopularnych społecznie decyzji. Propozycje rządu technicznego uważam za  nierealną i niepoważną. Nikt (żadna z partii) takiego rządu nie będzie szanować.

Pozostają wybory w normalnym lub przyspieszonym terminie i prawdopodobna wygrana PiS lub koalicji pod przewodnictwem PiS. W przeciwieństwie do obecnego ministra MSW, nie uważam takiego werdyktu wyborców za sytuację kryzysową. Nie ma co jednak ukrywać, że PiS jest partią ekonomicznie bardzo populistyczną. Może to oznaczać na przykład, że poprawa (zmniejszenie) deficytu finansów publicznych będzie się odbywać głównie wskutek poprawy sytuacji gospodarczej. Z drugiej strony, to żadna nowość w polskich warunkach.

Rynek w krótkim terminie zachował się niezwykle odpowiedzialnie, biorąc pod uwagę obecny polityczny kryzys.  W dłuższym terminie gracze rynkowi będą rozdarci pomiędzy atmosferą polityczną i jej konsekwencjami, a napływającymi danymi makroekonomicznymi. Wariant korzystny, to pozytywne informacje makroekonomiczne. Wtedy polityczne turbulencje nie powinny mieć dla rynku większego znaczenia. Wariant niekorzystny: polityczne turbulencje nie pozwalają wyłonić silnego rządu, a gospodarka tempem PKB nie przekracza 2%-3% PKB.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Co powstrzymuje RPP przed obniżką stóp.

Wyniki inflacji za maj i obniżka stóp przez EBC 5 czerwca ponownie wzbudziły dyskusje o tym czy aby nie zobaczymy w najbliższych miesiącach obniżki  stopy referencyjnej w Polsce. Prezes NBP formalnie w ostatnich wypowiedziach tego nie wykluczył. Zresztą trudno by w obecnych okolicznościach powiedział co innego.

Rynek obligacji i depozytów międzybankowych też nie pozostał obojętny na wspomniane wyżej informacje. O ile wynik inflacji nie jest jakimś zaskoczeniem, to decyzja EBC już tak. Decyzja EBC momentalnie odbiła się na naszym rynku walutowym i rynku długu. W pewnym sensie było to dostrojenie do  zmienionych parametrów rynkowych. W efekcie złoty jest niemal na poziomie wyceny fundamentalnej,  a stawki FRA odnotowały minimalną obniżkę. Nie oznacza to jeszcze wiary  w spadek stóp, ale na pewno w wydłużenie czasu obowiązywania obecnej stopy referencyjnej (2,5%).

Czy wobec powyższego RPP obniży stopy? Nie jest to wykluczone, ale postaram się pokazać czego RPP ma się prawo obawiać podejmując ewentualnie taką decyzję. Wyjaśnienie widać na załączonej ilustracji.

Generalnie sytuacja jest następująca (lub wydaje się nam, że taka jest): niska inflacja bez ryzujących się poważniejszych zagrożeń na najbliższą przyszłość, wzrost PKB nieprzekraczający średniego poziomu dla Polski, małe prawdopodobieństwo dynamicznego i ponadprzeciętnego wzrostu  gospodarczego w najbliższym otoczeniu gospodarczym (UE). Tylko, że taki scenariusz ma wysokie prawdopodobieństwo realizacji najdalej w kilkunastomiesięcznej perspektywie i  w oparciu o bieżące trendy. Dłuższy termin to już pewna niewiadoma i praktycznie standardowy rozkład prawdopodobieństwa wystąpienia takich czy innych zjawisk w gospodarce. No bo kto na przykład przewidzi ceny żywności za rok?

Tymczasem RPP ustalając stopy procentowe musi postrzegać gospodarkę w dłuższej perspektywie oraz pamiętać w którym momencie cyklu (chyba) jesteśmy. Tak więc sam fakt, że inflacja jest obecnie niska to za mało. Tak niska inflacja będzie stanem przejściowym, a stopy proc. już mamy na niskich poziomach. Dynamika PKB przekroczyła 3% i być może podejdzie do 4%. Powoli ożywia się popyt wewnętrzny.

I wracając do ilustracji…

Na ilustracji widać poprzednie trzy pełne fale wzrostu  gospodarczego. (dwie pierwsze mogą być traktowane jako jedna, jednak na potrzeby przykładu traktuje je jako dwie). Widać ewidentnie, że inflacja ma skłonność do wzrostu w drugiej części fali. Ma to swoje naturalne uzasadnienie makroekonomiczne, na tyle oczywiste iż nie będę w tej chwili rozwijał tego wątku. Być może jesteśmy niedaleko połowy fali wzrostowej, co może oznaczać że za kilka kwartałów inflacja może dojść do poziomów niepojących i wymagających interwencji RPP. Gdyby więc rozwój wypadków (danych makroekonomicznych) przebiegał standardowo, to obecna obniżka stóp mogłaby się stać tzw. procykliczną, czego powinno się unikać. W efekcie w dalszej przyszłości RPP musiałaby drastycznie stopy podnosić by powstrzymać wzrost cen. Pojęcie procykliczności ograniczyłem tu do inflacji, ale to samo dotyczyć wzrostu gospodarczego, mimo iż obawa o procykliczność w tym drugim przypadku wydawać się może obecnie zaskakujaca i przedwczesna.

Obok obecnych danych makroekonomicznych, ryzyko procykliczności to najważniejsza przyczyna wstrzymująca decyzję o obniżce stóp. Ale czy obniżka jest niemożliwa? Oczywiście, że możliwa jest. Warunkiem będą musiały być jednoznaczne sygnały hamowania dalszego wzrostu gospodarczego i ryzyko jego pogorszenia w dalszej perspektywie.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz