PiSu propozycje na kryzys gospodarczy

W piątek PiS przedstawił swój pomysł na kryzys, pod nazwą „ Pakiet działań antykryzysowych 2009-2010”. Bez względu na moją dalszą ocenę tego dokumentu, sam fakt jego przygotowania należy ocenić jako godny pochwały. W trudnych czasach każda partia polityczna powinna starać się przedstawić własną receptę na ratunek gospodarce, – od siebie dodam – tam gdzie jest to konieczne. Pamiętać należy że nie jesteśmy w stanie zneutralizować konsekwencji spadku tempa wzrostu gospodarczego i nawet na siłę nie powinniśmy tego robić. Korekta tempa koniunktury to sygnał że w gospodarce coś nie gra (rozwija się w tempie które naruszyło równowagę makroekonomiczną )i próba walki z tym może prowadzić do przekonania przedsiębiorców że żadna korekta planów nie jest konieczna.

Propozycja każdej z partii, nie powinna być na siłę inna od pozostałych a w szczególności od propozycji partii rządzącej. Przyjmuje że mówimy o kraju przeciętnie normalnym, gdzie rządzący podejmują działania z którymi trudno się nie zgodzić co najmniej w 70%-80%. Dla mnie jako ekonomisty, przerabiane plany antykryzysowe to ciekawy materiał poznawczy o makroekonomii i programie ekonomicznym ugrupowań politycznych oraz ich odwadze w podejmowaniu wyzwań a także o roli państwa w procesie walki z kryzysem, cokolwiek przez to rozumieć.

Program antykryzysowy PiS to niestety plan który próbuje być na siłę inny, sugerując czytelnikowi że rząd jest kompletnie nieprzygotowany na nową sytuację i bezradny. Wartością planu jest nie tyle jego przydatność, co możliwość poznania poglądów makroekonomicznych jakie ta partia ma do zaproponowania. Program PiSu zawarty na 30 stronach (pomijam stronę tytułową i spis treści), pierwsze dwie strony poświęca na krytykę planu rządowego. Plan rządowy, który również opiniowałem na swoim blogu, robi wrażenie pisanego na kolanie, ale dobrze pokazuje że w okresie przechodzenia z wysokiej dynamiki PKB na niższą, rząd ma niewiele do powiedzenia. To co różni m.in. plan rządowy od planu PiS, to ukryte uświadomienie czytelnikowi, że problem elastycznego dostosowania do zmieniających się realiów makroekonomicznych to niestety w większości kwestia zmiany po stronie podmiotów gospodarczych i gospodarstw domowych. W planie PiS natomiast niezwykle uwypuklona jest rola państwa. Państwo wszystkiemu zaradzi, państwo ma niemal nieograniczoną pulę pieniędzy, państwo uruchomi potężny zakres inwestycji i robót publicznych. Z planu PiS wyziera kapitalizm z przemożnym wpływem państwa, gdzie władza poprzez wpływ na gospodarkę (jako regulator lub właściciel niektórych podmiotów), regulowanie wielkości deficytu, zaprzeczy prawom ekonomii i odwróci lub mocno zamortyzuje niekorzystne procesy gospodarcze.

Osobiście nie jestem doktrynalnym przeciwnikiem pomocy gospodarce za pomocą zwiększania deficytu. Problem w tym, że warto pamiętać, iż skala takiej pomocy jest dość ograniczona (m.in. możliwościami sfinansowania deficytu) i na dodatek powstanie deficytu niekoniecznie może być efektem inwestycji rządowych, a skutkiem spadku przychodów budżetowych, przy braku elastyczności po stronie wydatków. W planie PiS nie ma mowy o ograniczeniu wydatków budżetowych. Jedną z największych niespójności tego planu jest właśnie przekonanie, że zwiększenie deficytu (o 7 mld zł) nastąpi tylko i wyłącznie w wyniku uruchomienia pakietu antykryzysowego. Inna rzecz że czytając plan i proponowane nakłady (nieraz w formie dość ogólnej), widać że autorzy dość szybko stracili kontakt z kwotą zwiększenia deficytu.

Autorzy planu wprawdzie krytykują plan rządowy, za to że wpisano do niego działania o których decyzje podjęto wcześniej, ale sami powtarzają ten grzech tylko że w innym wydaniu. Większość punktu „Inwestycje” to powtórka tego grzechu lub wpisywanie tam treści z programu gospodarczego partii jako „wypełniacza”. Przytacza się tam informacje o programach unijnych, które są znane od dawna. Opieranie programu w części „unijnej” m.in. na zmianie ustaleń dotyczących zasad wykorzystywania kwot pomocy, jest trochę niepoważne m.in. dlatego że dotyczy to również zasad pomocy państwowej. Propozycje PiSu rodzą niebezpieczeństwo rzeki bezsensownie wydanej pomocy dla przemysłu i rolnictwa. Politycy PiS chyba nadal nie wyciągnęli wniosków z nadtroskliwości wobec sektora stoczniowego. Wypisywanie w planie na pół strony linii kolejowych które powinny być remontowane lub zbudowane, jest czystym „graniem” na objętość dokumentu. Zresztą część tych linii albo i tak jest ujęta w planach obecnych, albo jest na gorszej pozycji na liście priorytetów obecnego rządu. Część „Inwestycje” została uzupełniona programem gospodarczym partii dotyczącym udziału Skarbu Państwa w największych przedsiębiorstwach, przemysłem obronnym (haubice uratują gospodarkę ?) itp. Przełożenie tego na kwestie obecnego kryzysu jest praktycznie żadne.

Chyba największą ciekawostką  obok pomysłu na odwrócenie reformy systemu emerytalnego,  jest pomysł na pomoc gospodarce poprzez budownictwo mieszkaniowe. To już standard wszelkiego typu programów gospodarczych. To takie łudzenie społeczeństwa, że jest jakiś tajemny sposób na obejście faktu iż cena nowego mieszkania nie jest żadną przeszkodą w jego zdobyciu. Podobnie w USA wierzono że każdy musi mieć swój dom.

Skarb Państwa powinien zawrzeć porozumienie z PKO BP, na mocy, którego gwarantowałby zwrot 15% wkładu własnego w przypadku zakupu pierwszego mieszkania przez rodziny, których dochód znajdował się w pierwszej grupie podatkowej, a powierzchnia lokalu nie przekracza 80 mkw.

Przede wszystkim powierzchnia lokalu jest jak na obecne realia za duża.  Już obecnie tak duża powierzchnia w budownictwie wielorodzinnym to mała część rynku ze względu na koszt łączny mieszkania lub – jak kto woli – kredyt możliwy do obsłużenia w polskich realiach. Wg PiSu program uruchomi 100 tys. kredytów, co moim zdaniem niepotrzebnie przyczyni się do podrożenia mieszkań. Nie rozumiem zapisu z gwarancją wkładu. Ma to być 15% z wkładu własnego? Czy 15% wartości mieszkania, a wiec gwarantowanie wkładu własnego. Jeżeli pierwsza wersja, to wolę rozwiązanie z redukcją oprocentowania, a jeżeli drugie to robi się nadzieję na mieszkanie ludziom których i tak nie stać na obsługę kredytu, niepotrzebnie przy tym przenosząc ryzyko i koszt na budżet.

Plan antykryzysowy obejmuje dalsze populistyczne prezenty dla Polaków. By pobudzić popyt, proponuje się redukcją VAT na żywność z 7% na 6%. Z punktu widzenia gospodarstwa domowego to marginalna pomoc. Podstawowa żywność jest już w Polsce i tak relatywnie tania. Moim zdaniem w większym stopniu zwiększyłoby to marnotrawstwo żywności i niepotrzebne wsparcie dla rodzin lepiej uposażonych, niż pomogło cierpiącym na jej brak. Wsparcie musi być precyzyjniej adresowane.

Pomysł na odwrócenie reformy emerytalnej z planem ratowania gospodarki nie ma nic wspólnego i jest tylko populistycznym i niebezpiecznym ukłonem w stronę osób które zwątpiły w sens OFE i publicystów którzy na banalnej krytyce chcą zbić popularność. Z zaprezentowanych pomysłów na powrót do „starego” systemu i dotychczasową postawę wobec reformy rządowej widać, że politykom PiS brak odwagi w podejściu do reformy systemu emerytur. Niestety populizm zastąpił realizm gospodarczy.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Indywidualne Konto Emerytalne

Indywidualne Konto Emerytalne (IKE) to dobry pomysł, choć wyśmiewany przez komentatorów za rezultaty mniejsze od oczekiwań i spadek zainteresowania w 2008 r. oraz inne rzekome grzechy. Tradycyjnym tzw. chłopcem do bicia jest ustawodawca czyli politycy. Ostatnio zetknąłem się w jednej z gazet z obwinianiem rządu za spadek liczby uczestników IKE. To nie tak.

IKE weszły w życie w 2004 r. Miał to być jeden ze składników III filara. Był to wkład państwa w rozwój dobrowolnego segmentu i propozycja alternatywna do produktów przygotowywanych przez komercyjny sektor finansowy. Główna zasada to coroczne odkładanie w wybranej instytucji finansowej (biura maklerskie, banki, TFI, zakłady ubezpieczeń), utrzymywanie środków do osiągnięcia wieku emerytalnego i za to, niepodleganie tzw. podatkowi Belki. Atrakcyjność produktu jest tym większa, że dzięki możliwości wyboru instytucji finansowej, mamy dostęp do produktów o różnej stopie zwrotu i ryzyku jej uzyskania. Warto pamiętać, że IKE to zachęta do oszczędzania dla osób dla których przyszła emerytura, przy stopie zastąpienia 40%-60%, będzie zbyt mała do godnego życia. Inna rzecz, że lepiej teraz zachęcić Polaków do kumulowania oszczędności niż w przyszłości mieliby powiększyć grono osób uprawnionych do którejkolwiek z form pomocy społecznej. Podany przeze mnie zakres stopy zastąpienia uważane są za stosunkowo niskie i można się spotkać z twierdzeniem, że bezpieczniejsza jest 75% stopa zastąpienia, szczególni dla ludzi o niższych dochodach. Oczywiście podciąganie składki ZUSowskiej nie ma sensu, wobec czego pozostaje stosowanie bodźców finansowych i uświadamianie że każdy z nas kiedyś będzie emerytem i warto porzucić popularną „prawdę” ekonomiczną, czyli „jakoś to będzie”.

W chwili uruchamiania programu prognozy rządowe podawały iż w 2005 r. liczba oszczędzających będzie w przedziale 2 do 3 mln osób. Niestety w szczytowym okresie zainteresowania IKE czyli 2007 , liczba uczestników sięgnęła 915,5 tys. osób. Według ostatnich danych na koniec czerwca 2008, liczba uczestników spadła do 873 tys. czyli o 4,6%. To efekt przewagi wypłat nad nowozakładanymi kontami. Do 2006 liczba uczestników rosła bardzo dynamicznie. Wyraźne spowolnienie wzrostu miało miejsce w 2007 r. Sądzę że już rządowa prognoza była mocno przesadzona. Oparto ją chyba na dość idealnym założeniu, że IKE szybko znajdą się w ofercie sektora finansowego na równych bądź lepszych prawach niż produkty oszczędnościowe tychże instytucji, a na dodatek Polakom radykalnie wzrośnie świadomość ekonomiczna.

Moim zdaniem IKE jest dobrym, wartym popularyzowania, produktem finansowym. Jednak na rynku usług finansowych dla osób fizycznych państwo przegrywa z sektorem finansowym na polu dystrybucji i marketingu. Instytucje prywatne będą ten produkt sprzedawały w szerszej skali tylko wtedy kiedy będzie to dla nich korzystne finansowo i nie będzie poważnie konkurowało z ich produktami o podobnym przeznaczeniu (długoterminowe oszczędzanie). Medialna akcja popularyzowania jest bardzo słaba. Wysoko oceniam cykliczne dodatki  do codziennej prasy o charakterze edukacyjnym (Rzeczpospolita czy Gazeta Wyborcza), ale ich lektura jest mało popularna wśród Polaków. Podobny problem dotyczy obligacji detalicznych Skarbu Państwa.

Sporo można się dowiedzieć analizując dystrybucję IKE. Wg stanu na połowę 2008 r. w 73% na wynik (liczbę uczestników) zapracowały zakłady ubezpieczeniowe. 22% członków pozyskały TFI. Co ciekawe w 2004 r. ich udział sięgał prawie 30%. Domy maklerskie odpowiadają za pozyskanie 1% uczestników, czyli niemal nie liczą się w rankingu. Po średniej wpłacie widać jednak, że maja dostęp do klientów o najzasobniejszych portfelach , którzy wykorzystują w ciągu roku niemal cały dozwolony limit na wpłaty na IKE. Niezwykle rozczarowują banki. IKE za ich pośrednictwem założyło, a dokładniej – posiada na dzień dzisiejszy 39,4 tys. osób. Praktycznie w całości to zasługa „naboru” z 2005 r. Widać, że banki z zasady nie są zainteresowane popularyzacją tego produktu lub jego dystrybucję przejęły inne spółki z macierzystych grup finansowych. Oczywiście na tle innych propozycji, na ogół słabe oprocentowanie lokat nie zachęcało do lokowania w depozyty. W ten sposób docieramy do innego wniosku, który tłumaczy dlaczego liczba kont IKE zaczęła spadać. Obawiam się że Polacy zbyt często lokowali w tzw. agresywne instrumenty finansowe. Zabrakło więc w chwili otwarcia IKE, dobrej porady sprzedawcy, czym jest IKE i jaka jest jego rola.

Dokończenie tematu w jednym z najbliższych kolejnych wpisów.

W artykule wykorzystałem dane statystyczne dostępne na stronach KNF (www.knf.gov.pl)

 

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Refleksje o sytuacji na krajowym rynku finansowym

Od ostatniego wpisu dotyczącego sytuacji na rynku finansowym minęło dwa miesiące. Sporo się działo w tym okresie. Niestety wydarzenia z minionego okresu niekoniecznie przybliżają ekonomistów do odpowiedzi jaki będzie bieżący rok.  Na wstępie warto oczywiście przypomnieć, że ostatni kwartał 2008 roku uczynił nas świadkami kryzysu rynków finansowych. Szereg instytucji finansowych zawiodło i rozczarowało, a zachowanie rynków finansowych poważnie nadwątliło wiarę w ich racjonalność funkcjonowania. IV kwartał to radykalne obniżanie prognoz makroekonomicznych dla USA i UE oraz dla Polski. Obecnie rynek czeka czy prognozy z ostatnich tygodni znajdą potwierdzenie w faktach, czy też będzie jeszcze gorzej.

Indeksy giełdowe osiągnęły tak niskie poziomy w październiku, że kolejne dwa miesiące poświecone były na szukanie (potwierdzanie) poziomu stabilizacji. Niestety wcale nie jestem pewny czy pesymizm inwestorów mierzony obecnymi poziomami indeksów, osiągnął już poziomy najniższe. Przyjmuje jednak, że inwestorzy mają od dłuższego czasu świadomość iż przesadzili ze spadkami. W naszym przypadku WIG, rzekłbym, „przedyskontował” skalę spadku dynamiki PKB. Z jednej strony na pewno trudno wielu inwestorom oszacować fundamentalny poziom wsparcia. Z drugiej strony giełdy (w tym i nasza), działają pod wpływem emocji i zmiana indeksów jest tylko i wyłącznie wyrazem ich stanu. Gdzieś od końca listopada można było zaobserwować zabawną prawidłowość. W poniedziałki indeksy rosły lub spadały o 4%-6%, by w pozostałe dni tygodnia bilansować zmianę z pierwszego dnia tygodnia lub kontynuować ruch ale z dnia na dzień coraz słabiej. W efekcie WIG na koniec roku znalazł się na poziomie 27,3 tys. pkt. Moim zdaniem biorąc pod uwagę obecny stan wiedzy, rozkład prawdopodobieństw zmian w najbliższych miesiącach i stan emocjonalny inwestorów, uzasadnionym poziomem dla WIGu jest przedział 30 – 35 tys. pkt. Oznacza to iż rynek zaniżył wartość indeksu/akcji o mniej więcej kilkanaście procent. W przypadku pojawienia się korzystniejszych informacji makroekonomicznych oraz pojawienia się inwestorów zagranicznych w większej liczbie na naszych rynku, o taką wartość rynek może błyskawicznie podskoczyć. Pozycja złotego na rynku jest naprawdę bardzo zachęcająca do takiego ruchu. Niemniej boję się że zanim wrócimy na listę krajów wartych inwestowania, upłynie trochę czasu. Obawiam się również tego, że przedłużające utrzymywanie się krajowych indeksów na zaniżonych poziomach spowoduje ich uwiarygodnienie i potraktowanie jako obiektywnego punktu odniesienia dla planowanych działań. Nie mam wątpliwości, że znajdzie się spora grupa analityków technicznych którzy uwiarygodnią bieżące poziomy dla WIGu. Wtedy równie dobrze na większe wzrosty trzeba będzie czekać 2 – 4 kwartały. A czy rynek może dalej zaniżać poziomy WIGu. Niestety tak. Rynek dyskontuje częściowo swój lęk bardziej niż fakty. Jedynym usprawiedliwieniem może być fakt iż w obecnych okolicznościach, inwestorzy którzy opierają się na analizie technicznej czy śledzonych komentarzach utracili trzy-cztery miesiące temu stabilny grunt. Na pocieszenie warto jednak powiedzieć, że już utrzymanie względnie stabilnych poziomów przez WIG i główne zagraniczne indeksy od dwóch miesięcy jest sporym osiągnięciem.

Wyciąganie informacji z zachowania krajowego rynku długu (depozytowy rynek międzybankowy i rynek obligacji) jest praktycznie niemożliwe. WIBOR od trzech do dwunastu miesięcy nie ma nic wspólnego z przewidywaniem poziomów zmian stopy referencyjnej. W komentarzach ekonomistów bankowych podawana jest przykładowo poziom stopy NBP 4% co nijak się ma do stawek FRA wyliczonych na bazie kwotowań depozytów. Przykładowo opierając się na stawkach z końca grudnia, stopa interwencyjna wskazywana jest w okolicach 5,5% na koniec roku. Sztywne i dość stabilne stawki są od niemal początku października. Przed zmianą stopy interwencyjnej w grudniu, średni WIBOR dla terminów 3 do 12 m-cy był o blisko 0,8 większy od stawki referencyjnej. Po spadku stóp przed świętami, dystans się zwiększył do 0,9%. Zwracałem już uwagę, że mamy do czynienia ze sztucznym zawyżeniem stawek WIBOR, co powinno się spotkać z interwencją KNFu. Jak by nie było kredyty złotowe oparte są na stawkach WIBOR. Brak zaufania na rynku czy też walka o depozyty nie jest tu całkowitym wytłumaczeniem. Sądząc po zachowaniu cen depozytów jednodniowych ON i TN, na rynku jest nadpłynność tylko w krótkich terminach. Po danych prezentujących składniki pieniądza rezerwowego widać, że rolę rynku międzybankowego wziął na siebie częściowo NBP. NBP daje (pożycza) pieniądze bankom które ich poszukują i przejmuje nadwyżki od tych które je mają.

Chyba jedynym rzetelnym punktem obecnej krzywej rentowności są kwotowania obligacji dwuletnich. Z oszacowanej stopy dla 2012 roku, wynika że rynek gra na przyjęcie euro w 2012 roku.  Jest to gra ryzykowna, bo wcale nie jest pewne że uda się wprowadzić euro w tym terminie. Rynek trochę więc ryzykuje „obstawiając” ten termin. Wyliczone stawki dla kolejnych lat na bazie krzywej rentowności wytyczonej przez obligacje, wskazują że rentowności obligacji w już mniejszym stopniu są obarczone przekonaniem o dacie przyjęcia euro. To że krzywa rentowności w niewielkim stopniu pełni rolę informacyjną wskutek zaburzeń na rynku finansowym, nie jest tylko naszym problemem. Dla dolara wygląda to chyba jeszcze gorzej. Ceny obligacji dwuletnich, to wypadkowa przewidywań i poszukiwania przez inwestorów bezpiecznej lokaty do czasu uspokojenia rynków finansowych.

Sądzę, że RPP będzie dalej obniżać stopę referencyjną i już w I półroczu powinniśmy zobaczyć 4%. Tempo i skala cięcia stóp powinna jednak być korygowana o zachowanie złotego i wyniki IV kwartału 2008 r. oraz kolejną projekcje PKB i inflacji przygotowaną przez NBP. Dwie ostatnie informacje będą podane w lutym. Mam nadzieję że do lutego inwestorzy działający na rynku złotego prawidłowo oszacują jego wartość na bazie fundamentów i będą mieli już sprecyzowane poglądy co do jego przyszłości. Według moich wyliczeń złoty jest obecnie nieoszacowany już o blisko 20%. Przyjmując, ze euro/dolar na koniec roku będzie na poziomie 1,30, to euro powinno kosztować ok. 3,55 zł a dolar – 2,75. Zaznaczam, że jest to scenariusz uśredniony i częściowo oparty na dotychczasowym reagowaniu rynku na krajowe fundamenty (dane makroekonomiczne) i tzw. „sentyment” dla naszego rynku.  To czy rynek zacznie prawidłowo wyceniać złotego, kiedy i w jakim tempie dokona zmian początkowo będzie zależało od nastrojów a w dalszej kolejności dopiero od danych makroekonomicznych.

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Wykup papierów komercyjnych sposobem na odzyskanie płynności?

W pomysłach na pakiet pomocowy dla gospodarki, pojawia się często idea wykupu papierów komercyjnych czy obligacji. Mam na myśli dłużne papiery wartościowe (bywa, że są wzbogacone o cechy papierów udziałowych), emitowane m.in. na podstawie kodeksu cywilnego, prawa wekslowego czy ustawy o obligacjach. Określenie papiery komercyjne nie jest może najlepszym oddaniem idei tych papierów wartościowych, ale od lat jest jednym z funkcjonujących w komentarzach. Chodzi tu m.in. o wskazanie że nie są to papiery emitowane przez Skarb Państwa. Dość często w publikacjach wykorzystuje się skrót CP od angielskiej wersji tego określenia.

Obserwując sposób w jaki w mediach idee pomocy dla sektora finansowego czy przedsiębiorstw się kształtują, trudno nie dostrzec dysproporcji odpowiedzialności pomiędzy pomysłodawcami a instytucjami od których oczekuje się pomocy, czyli od rządu i NBP, za dopracowanie szczegółów tejże pomocy. Dla wyjaśnienia dodam, że pod pojęciem pomysłodawcy rozumiem osoby spoza rządu czy NBP, które przedstawiają własne i niezależne pomysły na pomoc lub reprezentują środowiska które takiej pomocy oczekują (przedsiębiorcy, bankowcy). Chwilami mam wrażenie, że sami pomysłodawcy nie wierzą w skuteczność swoich pomysłów albo niezbyt dokładnie je sobie przemyśleli. Inna rzecz, że prowokuje to czasami pytania o popełnione błędy. To trochę jak ostatnio z opcjami walutowymi.

W tym wpisie chciałem się skupić na tzw. papierach komercyjnych, ponieważ jako sposób na pomoc zaczyna się to już pojawiać w komentarzach całkiem poważnych ekonomistów. Pomysł ten jednak zawsze jest tak mgliście przedstawiony, że nie sposób dociec szczegółów. Moim zdaniem, to jednak pomysłodawcy powinni się trochę pomęczyć.

Rynek CP istnieje ponad 10 lat. Pierwsze, inauguracyjne, emisje miały miejsce już w latach 1992-1994. Wg agencji Fitch Polska, na danych której się opieram, wartość tego rynku w 1997 sięgała 3,4 mld zł. Wg danych za III kw, rynek rozrósł się do 46,7 mld zł. Niemal do końca 2003 roku przeważały papiery krótkie, czyli z terminem wykupu do 1 roku. Obecnie papiery emitowane przez banki i przedsiębiorstwa z terminem powyżej 1 roku stanową niemal 60% wyemitowanych papierów. Generalnie na emisję mogą sobie pozwolić podmioty o dobrej kondycji, co nie oznacza wcale iż na rynku nie zdarzały się wpadki. Rynek wtórny na te papiery jest dość wątły i niejednokrotnie wspomagany przez agentów emisji, którzy przyjmują czasami rolę market makerów. Konsekwencją tego są dość szerokie spready w kwotowaniach, co powoduje iż papiery te trzymane są na ogół do wykupu.

Propozycje zamiany papierów na płynność, czyli gotówkę, ujawniają brak rynku wtórnego z prawdziwego zdarzenia. Mówiło się już o tym dziesięć lat temu. Gdyby rynek istniał, wymusiłby ujednolicenie zasad regulujących jego funkcjonowanie, jak i opracowanie jednolitych reguł nadawania ratingów poszczególnym emitentom. Memoranda informacyjne znacznie ustępują zawartością informacyjną prospektom emisyjnym, jakie muszą przygotowywać spółki giełdowe. Kto wie,… może fakt rozwiniętego rynku wtórnego zainicjowałby powstanie w Polsce rynku zabezpieczeń papierów komercyjnych. Kolejnym pytaniem bez odpowiedzi jest: jakie papiery powinny być skupowane przez NBP i po jakim koszcie? Nie wyobrażam sobie by NBP miał brać na siebie ryzyko wypłacalności kiepskiego emitenta. Jak wspomniałem wyżej, zdarzają się przypadki gdzie emitantami wcale nie są firmy idealne pod względem wyników finansowych. Koszt ewentualnego wykupu powinien być na tyle bolesny dla chętnych na skorzystanie z takiej pomocy, by wymóc na nich racjonalne zarządzanie płynnością w przyszłości. Powinno się unikać sytuacji, kiedy transakcja z NBP dawałaby niższą utratę rentowności niż sprzedaż na rynku innemu podmiotowi. Obawiam się, że przy drugim warunku liczba chętnych szybko by zmalała.

Kolejny problem i pytanie, to kto tak naprawdę byłby zainteresowany takimi transakcjami i o jaką kwotę chodzi. Pomysłodawcy nie dają i na to precyzyjnej odpowiedzi, a w zasadzie żadnej. Papiery komercyjne są głownie w posiadaniu sektora finansowego i przedsiębiorstw reprezentujących pozostałe działy gospodarki. Około 1/3 rynku obecnie to papiery krótkoterminowe, czyli takie które zapadają w ciągu najbliższych kilku miesięcy. Pozostała część rynku to papiery banków, przedsiębiorstw i jednostek samorządu terytorialnego o pierwotnym terminie wykupu 1 rok. Sądząc z tempa przyrostu segmentów rynku. Rynek głównie rozwija się w oparciu o papiery z terminem wykupu powyżej roku. Można więc domniemywać, że ci którzy je kupowali robili to z pełną świadomością. Tak więc lokowano w papiery o dłuższych terminach zapadalności niemal niezbywalne rynkowo i dobrej stopie zwrotu (powyżej WIBORu). Pomimo iż kwota wyemitowanych papierów to niemal 47 mld, to w rzeczywistości NBP do wykupu dostałby prawdopodobnie tylko kilka mld zł. Wartość tego „kilka” zależałaby od zasad skupu.

Nie ukrywam pewnego dystansu do idei wykupu przez NBP (czy inną powołaną przez rząd agendę) papierów komercyjnych. Często pomysłodawcy wskazują przykład USA. Jednak tam problemy gospodarcze są znacznie większe, a pomoc kierowana jest niekoniecznie każdemu kto się anonimowo po nią zgłosi. Teoretycznie nie wykluczam, że mogą zaistnieć okoliczności kiedy taka forma pomocy może być potrzebna. Abstrahuje przy tym od kwestii natury prawnej, bo to kolejny problem. Kiedy jednak powołujemy się na przykład USA, to ja proponuje zwrócić uwagę na tłumaczenia jakich musieli udzielić przykładowo przedstawiciele GM i jakie upokorzenia musieli znosić odpowiadając na pytania przedstawicieli Kongresu.

Generalnie więc oczekiwałbym dokładnych propozycji wykupu papierów, celu tej operacji, kosztów i kogo ma ona dotyczyć. Nie ukrywam, że propozycja jawności tego procesu to nie tylko kwestia uczciwości wobec podatników (którzy ewentualnie sfinansują tą operację), zadośćuczynienie zasadom pomocy publicznej, ale i utrudnienie dostępu do pomocy podmiotom które nie potrzebują tej pomocy albo na nią nie zasługują.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Poziom dyskusji o OFE cz1

Fatalne wyniki OFE wystraszyły przyszłych emerytów i wywołały fale oburzenia skierowaną na jakość zarządzania, a nawet idee OFE. Oburzenie jest na tyle duże, że w kilku krajach pojawiły się sugestię o likwidacji  takiego rozwiązania i powrót do czegoś w rodzaju państwowego zakładu emerytalnego. Sam jestem świadkiem czy uczestnikiem dyskusji o OFE wśród zwykłych Polaków. Z całą pewnością podyskutować warto ale widać ze brakuje nam wiedzy nawet o podstawach systemu emerytalnego. W piątek tradycyjnie przeszukiwałem Rzeczpospolitą w poszukiwaniu ciekawych informacji ekonomicznych i prawnych i natknąłem się na tekst Przemysława Wiplera (Przemysław Wipler „Drugi filar nie dla emerytów”,  http://www.rp.pl/artykul/2,236522.). Skoro Rzeczpospolita publikuje już takie teksty, to znaczy że nie jest dobrze z poziomem dyskusji. Trudno mi było ten tekst zostawić bez komentarza, gdyż świetnie (co nie jest pochwałą dla autora) pokazuje lęki dotyczące OFE. Odsyłam do lektury całego artykułu. W swoim komentarzu odnoszę się do wybranych myśli (pochyłą czcionką), niemniej dobrze pokazujących jego wydźwięk.

Prezydent podpisał się pod rządowym projektem ustawy dotyczącej określenia świadczeń pieniężnych wypłacanych ze środków zgromadzonych w OFE zwanych emeryturami kapitałowymi, a także zasad nabywania prawa, trybu przyznawania i ustalania wysokości oraz wypłaty emerytur kapitałowych. Wejście w życie rozwiązań proponowanych przez rząd w dramatyczny sposób przebuduje nie tylko II filar systemu emerytalnego czy szerzej rynek kapitałowy, ale całą polską gospodarkę i życie publiczne.

Powiało strachem. Rozczarowanie zasadami wypłat emerytur to bardziej wyidealizowane nadzieje krążące wcześniej w mediach, niż możliwa do zrealizowania rzeczywistość. W bardzo (bardzo) dużym uproszczeniu, nowością II filaru ma być jego indywidualizacja i inwestowanie składki na rynku finansowym. Wielkość tej części emerytury ma być uniezależniona od politycznych decyzji i administracyjnego ustalania parametrów do wyliczania emerytury. Niemniej należy pamiętać, że OFE są częścią całego społecznego systemu zabezpieczenia emerytalnego i jego wady i zalety należy rozpatrywać na tle całości systemu emerytalnego.

Proponowane rozwiązania pogłębiają dyskryminację rodzin (a w szczególności kobiet) wychowujących dzieci, w których bardzo często z powodów ekonomicznych jedno z rodziców poświęca się pracy w domu kosztem pracy zawodowej.

Rodziny te ze względu na koszty związane z wychowaniem dzieci mają nieporównanie mniejsze możliwości gromadzenia oszczędności na starość niż osoby bezdzietne, a jednocześnie w tych rodzinach zazwyczaj tylko jedno z małżonków płaci składki na emeryturę kapitałową (II filar).

Problem moim zdaniem jest sztucznie uwypuklony. Musimy sobie jasno powiedzieć, że w obiektywnych realiach gospodarczych naszego kraju, decyzja o modelu rodziny z niepracującą żoną jest wciąż luksusem i długo jeszcze będzie. Decydują się wiec na to osoby które na to stać lub rodziny zmuszone przez życie. Wobec powyższego, ani w okresie aktywności zawodowej, ani w okresie emerytalnym państwo nie rekompensuje faktu „niepracującej żony”.

W ten sposób autor porusza problem od zawsze wzbudzający żal i polemiki w społeczeństwie. Chodzi o dziedziczenie świadczeń współmałżonka po jego śmierci. Poziom świadczeń i skala wejścia w uprawnienia po współmałżonku to głównie wypadkowa: relacji liczby pobierających świadczenia do pracujących, długości życia, liczby osób pobierających świadczenia na korzystniejszych prawach, które nie są związane z odprowadzonymi składkami. Kolejnym problemem są świadczenia rolnicze. Po drugie, świadczenia ze społecznego systemu emerytalnego są przede wszystkim przypisane do osoby a nie do gospodarstwa domowego. Oczekiwanie dziedziczenia pełni wpłat do OFE wynika chyba z niezrozumienia obowiązującego modelu ubezpieczeń. Mieszanie do tego dzieci zmarłego świadczeniobiorcy tylko to potwierdza.

Pod hasłem solidaryzmu społecznego instalowany jest mechanizm, w ramach którego nie mamy szansy być solidarni ze swoimi najbliższymi – współmałżonkami i dziećmi, a przede wszystkim mechanizm przymusowego drenowania Polaków z 7,3 proc. pensji brutto ku pożytkowi instytucji finansowych. Co istotne, fakt, że na OFE dotychczas zarabiają jedynie ich zarządzający, udowodniła w ostatnich dniach Komisja Nadzoru Finansowego, z której wyliczeń wynika, że od początku reformy emerytalnej OFE zarobiły dla swoich klientów 24,8 mld zł i niemal całą tę sumę – 24,2 mld zł – straciły od początku tego roku.

Z lektury artykułu widać, że autor nie orientuje się w meandrach rynku finansowego, myli rolę OFE i generalnie nie lubi tej idei. Największym problemem jest niechęć do prywatnych instytucji finansowych zarządzających częścią przekazywanych im w zarządzanie pieniędzy. Ciekawy jestem czy w połowie 2007 autor tez wypisywał teksty o niegodziwym zarządzaniu. Liczba krytyków gwałtownie wzrosła dopiero jesienią tego roku.

Problem twórców OFE to naiwna wiara w rynek finansowy i jakość zarządzania przez komercyjne i rywalizujące o klienta instytucje finansowe. Mogę mieć tylko nadzieję, że doświadczenia z minionych miesięcy zostaną wzięte pod uwagę. Szkoda, że nie narzucono konieczności wyboru portfeli, tak by przyszli emeryci mogli wybrać mniej agresywne portfele. Należy jednak pamiętać, że wydarzenia na rynku finansowym z jesieni tego roku były wyjątkowe i że rynek w najbliższych kwartałach porzuci bieżące poziomy wyjątkowo niskich indeksów giełdowych. Na pocieszenie potencjalnym czytelnikom mogę podać, że na blogu jednego z bardziej znanych polskich ekonomistów zabrałem głos w dyskusji o limitach inwestycyjny dla OFE. Bardzo trudno jednak mi było przekonać niektórych uczestników że likwidacja ograniczeń dla OFE może być zabójcza co potwierdziło życie. Zdawanie się na wyjątkowość wiedzy i doświadczenie zarządzających powinno mieć swoje ograniczenia.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Poziom dyskusji o OFE cz2

Problem kosztów zarządzania (prowizje) został już przez prasę na szczęście dostrzeżony. Nawet bez precyzyjnej analizy kosztów widać, że nie muszą być one aż tak duże. Dane z mijającego roku o zmianach OFE przez uczestników (często porzucano lepsze fundusze na rzecz gorszych), wskazują że wydatki na akwizytorów idą w rzeczywistości na bezpardonową i nic nie wnosząca walkę o klientów. Niestety i ja się zetknąłem z pośrednikiem, który chciał mnie namówić na zmianę OFE twierdząc że obecne bankrutuje, co było nieprawdą. Pomijam już to że upadek zarządzającego nie powoduje utraty środków a jedynie przeniesienie ich do innego OFE.  

Zmuszenie Polaków do zakładania lokat bankowych przyniosłoby im o wiele większe korzyści niż system emerytur kapitałowych w obecnym kształcie – alternatywnych rozwiązań systemowych są dziesiątki. W momencie gdy jak na dłoni widać dysfunkcjonalność obowiązujących rozwiązań, rząd zamiast rozważyć zmiany, postanawia nieodwracalnie zabetonować system w obecnej formie.

Nikt systemu nie „betonuje”, bo nie musi. Porównanie do lokat bankowych jest niepoważne, bo daje niską stopę zwrotu, choć chroni przed dramatami na rynkach akcji. Ponadto banki momentalnie obniżyłyby stopy depozytów, gdyby dostały w zarządzanie taką koszmarną ilość środków. Ciekawy jestem jak autor rozwiązałby problem bezpieczeństwa i nadzoru na środami emerytów czy problem prowizji i wyodrębnienia organizacyjnego tych pieniędzy. Bardzo szybko autor skopiowałby co najmniej 80% zapisów z obecnych regulacji. Długoterminowo rynek akcji i niektóre inne instrumenty dają wyższe stopy zwrotu przy nawet przeciętnym zarządzaniu, nie widzę więc powodu by pozbawiać ludzi większych korzyści niż z lokat. Proszę dokładnie przeanalizować dane NBP o oprocentowaniu lokat w minionych latach.

Pieniądze, które mają właścicieli, przestaną ich mieć, nie staną się jednocześnie własnością państwa, ale trafią w dobre ręce podmiotów finansowych zarządzających również OFE.

Ustawa, w wyniku której setki miliardów złotych utracą właściciela i trafią w ręce mających coraz gorszą renomę międzynarodowych instytucji finansowych, nie przewiduje mechanizmu odwrotnego, umożliwiającego przyszłym rządom niepodzielającym poglądów PO – PSL przyjęcie innych rozwiązań.

Kryzys na rynku finansowym ma tą zaletę, że ujawnia wiedze i podejście niektórych komentatorów do wolnego rynku oraz ich światopogląd ekonomiczny. Autor ma wyraźny problem z akceptacją wolnego rynku. Co do wyliczenia tych coraz gorszych instytucji finansowych, to proponuje zindywidualizować ocenę do instytucji zarządzających naszymi składkami. Wniosek może być inny od przedstawionego. Ponadto autor nie stroni od wskazywania antypatii politycznych. Proponuję przypomnieć sobie, które ugrupowania wprowadzały OFE w życie.

Strategicznym celem lobby instytucji zarządzających OFE jest zniesienie obowiązującego obecnie ograniczenia dla inwestycji poza granicami RP do 5 proc. środków i zniesienie regulacji ograniczających możliwość inwestowania pieniędzy polskich emerytów w bardziej zyskowne, a tym samym bardziej ryzykowne instrumenty finansowe. Podstawowym narzędziem nacisku na rząd Polski w tym zakresie są regulacje unijne dotyczące swobody przepływu kapitału.

Im dalej czyta się tekst, tym autor bardziej uwalnia swoje emocje, antypatie polityczne i brak wiedzy. Tendencyjność w operowaniu faktami grubo przerasta argumentacje przedstawicieli OFE określonych jako „lobby”. Tutaj to akurat finansowe „lobby” miałoby się od kogo uczyć „lobbowania”. Limit 5% nie jest zbyt duży i na dodatek OFE wykorzystały go w skromnym stopniu przez ostatnie lata. Szereg względów ekonomicznych (np. duża zbieżność cykli giełdowych i zmian stóp procentowych) wskazuje i potwierdza dotychczasowa praktykę, że dominująca część środków jest i będzie inwestowana w kraju. Potwierdzają to również doświadczenia innych krajów. Po drugie to właśnie uniezależnienie wartości emerytur od problemów ekonomicznych macierzystego kraju jest jedną z głównych idei funkcjonowania OFE. Ja na przykład nie mam ochoty inwestować w upadające stocznie czy podmioty które wskutek własnych błędnych decyzji ponoszą straty na opcjach walutowych. Mój patriotyzm w tym momencie słabnie.

Faktyczne uwłaszczenie kwotą ok. 600 miliardów złotych kilkunastu podmiotów działających już w chwili obecnej na rynku, z którego na poziomie ustawowym wyeliminowano konkurencję, i realizacja pozostałych założeń ustawy przyjętej przez Sejm oznaczać będzie pojawienie się w przestrzeni publicznej gracza wagi superciężkiej, mającego bardzo konkretne i szerokie interesy.

Notka pod nazwiskiem autora wskazuje iż jest prawnikiem. Uwłaszczenie oznacza właściwie prawo własności. OFE jedynie zarządzają środkami, ale nie są ich właścicielem.  To klienci OFE decydują kto zarządza ich pieniędzy i jak najbardziej z tego prawa korzystają. Niestety jak widać posiadania wiedzy prawniczej nie zabezpiecza przed emocjami. A szkoda.

W ustawie nie ma mowy o likwidacji konkurencji. Jej jakość może budzić wątpliwości, ale jeden z powodów to wybór Polaków którzy skupili się na trzech instytucjach z tego rynku. Polemika z argumentami typu: „..pojawienie się w przestrzeni publicznej gracza wagi superciężkiej, mającego bardzo konkretne i szerokie interes” przerastają moje możliwości.

A zakres interesu funduszy będzie bardzo szeroki i rosnący. Począwszy od regulacji dotyczących długości wieku emerytalnego. Przez opiekę zdrowotną dla emerytów (np. przy przyjętym przez Sejm rozwiązaniu dużym prezentem dla funduszy dziedziczących naszą składkę byłaby legalizacja eutanazji). Aż po zasady nadzoru nad rynkiem kapitałowym i stanowisko Polski ws. nowej dyrektywy ubezpieczeniowej (swobodne przesuwanie kapitałów pomiędzy podmiotami będącymi w grupie finansowej działającej na terenie UE z oddziałów do centrali, czyli w przypadku Polski – co do zasady za granicę…).

Autor rozpędzając się w krytycyźmie miesza kilka wątków. To nie OFE decydują o eutanazji i służbie zdrowia (to już zupełne kuriozum w argumentacji autora). Przykład z eutanazją to już czysta złośliwość i żerowanie na niewiedzy czytelników za aprobatą redakcji Reczpospolitej. Nie widzę też związku pomiędzy eutanazją a zwiększeniem dochodów firm zarządzających. Śmiertelność Polaków nie przenosi się na zyski. W zdaniu o przenoszeniu kapitałów autor kompletnie pomylił wątki i segmenty rynku finansowego. Przyznam że czytając pierwsze zdania komentowanego artykułu miałem nadzieję że spotkam się z ciekawą polemiką która mnie wzbogaci i poszerzy horyzonty. Tymczasem autor ma dość miałkie pojęcie o OFE i całokształtu problematyki z tym związanej. Przypomnę że wspomniana dyrektywa ubezpieczeniowa nie ma nic wspólnego z bezpieczeństwem składem polskich emerytów.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Grudniowe posiedzenie RPP

Od poprzedniego posiedzenia Rady Polityki Pieniężnej  upłynęły zaledwie ok. trzy tygodnie. Na tle obecnych oczekiwań cięcia stóp od 0,25% czy 0,5% do nawet 1,75% w grudniu, obniżka z listopada może się wydać śmiesznie mała, czy wręcz kosmetyczna. Podawanie oczekiwań Krzysztofa Rybińskiego (cięcie do 4%) jako max. oczekiwań jest być może pewnym nadużyciem z mojej strony, gdyż jest on jedyna osobą z grona znanych makroekonomistów, który podał tak skrajne oczekiwania. By być dokładnym dodam, że nie tyle jest to prognoza decyzji RPP, co zalecenie na tle stale aktualizowanych prognoz gospodarczych.

Wpierw jednak warto przypomnieć, cóż takiego wyjątkowego stało się w ciągu miesiąca że analitycy tak znacznie zaostrzyli swój oczekiwania. Przede wszystkim stale pogarszają się prognozy dla największych gospodarek na przyszły rok. Korzystne wyniki inflacji potwierdzają, że  przynajmniej w krótkim terminie można porzucić lęki o inflację. Tym łatwiej więc obniżać stopy procentowe by pobudzić gospodarki poszczególnych krajów. W USA stopy właśnie obniżono niemal do zera. Najważniejsze światowe indeksy giełdowe i nasz krajowy, zdają się osiągać tzw. twarde dno. O trwałym odbiciu nie ma na razie mowy.

Na tym tle Polska faktycznie wydaje się być wyspą. Jednak dane o PKB za III kw rozczarowały niskim wzrostem nakładów inwestycyjnych. Sporym zaskoczeniem okazały się wyniki importu i eksportu za październik opublikowane przez NBP. Dane o inflacji za listopad i prognoza zmian cen składników koszyka inflacji na 2009, wskazują że nie powinno być problemu z obniżeniem inflacji przynajmniej do górnej granicy celu inflacyjnego (3,5%). W efekcie pojawia się pytanie czy śmielej nie ciąć stóp w grudniu. Kolejne ciecie o 0,25% byłoby już chyba przez rynek przyjęte ze zdumieniem. Wypowiadane przez członków RPP opinie w ostatnich tygodniach wskazuję, że nie powinno być problemu z obniżeniem stóp. Spór może dotyczyć tylko kwestii o ile stopy obniżyć. Nie ma co ukrywać, że nadal poruszamy się po omacku w trudnej do uchwycenia rzeczywistości gospodarczej. Obecnie pytanie więc nie brzmi: o ile dokładnie ciąć, ale jak daleko można się posunąć w cięciu stóp by stanowiło to kompromis pomiędzy niezwlekaniem z pomocą gospodarce (obniżenie kosztu pieniądza) a niewprowadzaniem  kolejnego błędnego sygnału do gospodarki, który mógłby zakłócić procesy gospodarcze za kilka kwartałów. Inaczej mówiąc wolałbym by utrzymać rolę stopy procentowej jako bodźca makroekonomicznego, gdzie decydenci (RPP) patrzą dalej niż tylko na najbliższe 3-4 kwartały, a nie  sprowadzać stopy referencyjnej do roli  czynnika psychologicznego.

Przypominam, że ograniczenie limitów na udzielanie lokat międzybankowych na kilka miesięcy spowodowało, że WIBOR jest sztucznie zawyżony. Tak więc na przykład stawka WIBOR 3M jako najpopularniejszy indeks oprocentowania kredytów nie oddaje rzetelnie obrazu rynku. W przypadku rynku płynnego, można powiedzieć że WIBOR 3M w obecnych okolicznościach makroekonomicznych jest zawyżony o ok. 0,5%. Nie widzę powodu by RPP tak łatwo miała wyręczać rynek, który od przynajmniej kilku tygodni niezbyt rzetelnie pełni swoją rolę.

No więc o ile ciąć? Sądzę ze warto zaryzykować ciecie o 0,5%, czy max. o  0,75% w grudniu. Obstawiam raczej pierwszy wariant. Oczywiście pojawia się wątpliwość czy w ogóle powinno się oczekiwać jakiejkolwiek obniżki w grudniu. Przecież w jedenastoletniej historii działania RPP tylko raz podjęto decyzję o zmianie stóp w grudniu. Było to w 1998 r. I też była to sytuacja wyjątkowa, bo Rada cięła stopy aż o 2,5%. Później grudzień był omijany i konieczne decyzje o zmianie stóp podejmowano w listopadzie lub dopiero w styczniu kolejnego roku. W obecnych okolicznościach przesuniecie decyzji na styczeń nie byłoby chyba  zbyt rozsądne.

Propozycja K.Rybińskiego o sprowadzeniu stóp do 4% wydaje mi się na ta chwilę zbyt mocna. Pomijam już to że pojawiłaby się sugestia iż RPP kompletnie nie wie co się dzieje w gospodarce i wykonuje gwałtowne ruchy w oparciu o medialne lęki o tempo wzrostu PKB w przyszłym roku. Na taka decyzję jest jeszcze za wcześnie. I wcale nie mam na mysli tylko czekania na to kiedy dane makroekonomiczne potwierdzą realizowanie się najgorszych prognoz makroekonomicznych. W dużym skrócie chodzi mi m.in. o to że bardzo gwałtowne ruchy stopę referencyjną mogą przyczynić się do gwałtownych reakcji gospodarki, jak na przełomie dekad w naszym przypadku.

 

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Świeże dane z NBP

Już dawno nie czekałem z takim zainteresowaniem na dane NBP o rachunku obrotów bieżących (za październik) i o podaży pieniądza (za listopad). Pierwsze z nich to trochę kubeł zimnej wody, kiedy się spojrzy na dynamikę roczną importu i eksportu. Eksport skurczył się o 1,2% a import wzrósł tylko o 4,5%. Dla przypomnienia podam, że od 2004 roku odnotowywaliśmy dwucyfrowy wzrost obrotów handlowych. Średnia dynamika wzrostu eksportu i importu w euro wynosiła pomiędzy 15% a 20%. Oczywiście taka dynamika była nie do utrzymania w dłuższym czasie i bodaj wszystkie, a przynajmniej dominująca większość prognoz makroekonomicznych od blisko roku wskazywała na jednocyfrową dynamikę. Tak więc spadkiem tempa nie powinniśmy być zaskoczeni, ale skoro szło nam tak dobrze to cóż się nagle stało październiku. Czyżby spadek koniunktury w Europie Zachodniej miał aż tak nagłe konsekwencje? Trudno w to uwierzyć. Odpowiedź mogą być dane GUSu o strukturze krajowej importu i eksportu i dane szczegółowe wg działów gospodarki. Niestety te ostatnie to już rarytas dla każdego analityka. Sezonowość (dane za październik 2007) też nie daje odpowiedzi na pytanie o gwałtowny spadek dynamiki, chociaż miała ona pewien wpływ na dane za dwa wcześniejsze miesiące, czyli sierpień i wrzesień. Trzeba też przyznać, że analiza zmian dynamik w poprzednich latach też nie daje wielkiego pocieszenia. Mimo wszystko, nie widzę powodu do siania paniki i zalecam posługiwanie się trendem zmian. Krótko mówiąc, spadek obrotów handlowych, w tym szczególnie eksportu, nie może być zaskoczeniem i musimy przyjąć że przejściowo (kilka miesięcy?) dynamika eksportu w najlepszym wypadku będzie kilkuprocentowa. W najlepszym, bo w rzeczywistości w euro, dynamika może się wahać w okolicach zera. Deficyt handlowy wyniósł aż 1,66 mld euro, co było wartością gorszą od ubiegłorocznej o ok. 0,6 mld euro. I to głównie wymiana handlowa wpłynęła na pogorszenie się salda obrotów bieżących. Roczny deficyt w relacji do PKB wynosi już 5,4% wobec 5% w grudniu 2007. Deficyt obrotów bieżących dość mocno rośnie od początku 2006 r, kiedy odnotował wyjątkowo niską wartość (zaledwie 1,6%). W tym roku przyrost deficytu wyraźnie zwolnił.

Jak rzadko kiedy, dość dobrze naszą sytuację w handlu międzynarodowym pokazują dane wyrażone w złotych. Z blisko 20% w 2006 roku, dynamika eksportu i importu systematycznie spadała do przedziału 0%-5% dla trzymiesięcznego trendu. Gdyby nie osłabienie złotego do euro o kilkanaście procent w okresie lipiec-październik, to dynamiki byłyby już pewnie ujemne od 2-3 miesięcy.

Dane o elementach podaży pieniądza nie potwierdzają zatrzymania akcji kredytowej przez banki ani przedsiębiorstw ani gospodarstw domowych. I pewnie to jest powodem, że o ile dane o imporcie i eksporcie trafiły na pierwsze strony portali internetowych w częściach ekonomicznych i części gazet, to wyniki podaży zostały w zasadzie tylko „obowiązkowo” skomentowane. No cóż, taka natura miediów. Teraz w cenie są tylko wiadomości niekorzystne. Dla przypomnienia podam, że złoty wobec dolara osłabił się w listopadzie już tylko o 2,5% a wobec euro o 3,4%, czyli dość skromnie jak na to co przeżyliśmy w sierpniu czy październiku. Zwracam na to uwagę, ponieważ w wynikach akcji kredytowej w październiku, osłabienie złotego istotnie wpłynęło na wzrost zaangażowania w kredytach.

Kredyty dla przedsiębiorstw wzrosły w listopadzie o 1,4% w porównaniu z październikiem. Dokładnie o taki sam wzrost był rok temu. Ważne jest to iż wzrost miał miejsce po sporym wzrośnie w ubiegłym miesiącu (3,5%). Po odliczeniu osłabienia złotego w listopadzie  i wpływie tego na część walutową zaangażowania krajowych podmiotów, to wzrost zadłużenia w złotych wyniósł ok. 1%. Wynik słabszym, ale wciąż cieszy. Nie zamierzam w ten sposób udowadniać zjawiska odwrotnego do obaw o ograniczenie kredytowania, o czym niemal codziennie ktoś pisze w prasie ekonomicznej. Spadek tempa zadłużania podmiotów tez był wcześniej zapowiadany, chociaż być może nie  takiej skali w jakiej się spodziewano ( nie tak łagodnie). Moim zdaniem głównym problemem obecnie jest ewentualna zmiana struktury produktowej, terminowej i branżowej banków w bieżącej polityce kredytowej.

Zaangażowanie kredytowe gospodarstw domowych wzrosło w listopadzie jedynie o 0,7%, co po uwzględnieniu skali zadłużenia w walutach, wskazuje że po odjęciu wpływu osłabienia złotego przyrost był ujemny o być może -1%. Ciekawie wygląda porównanie stanu zadłużenia gospodarstw domowych z końca listopada do stanu z końca września. Przy przyjęciu kilku uproszczeń (w tym osłabienie złotego), to wzrost zaangażowania w wyniósł ok. 1%, wobec blisko 5% w 2007 i 2006. W części złotowej kredytów, w analizowanym okresie wzrosło o niemal 6%, czyli niewiele mniej niż w dwóch poprzednich latach. Krótko mówiąc mamy do czynienia prawdopodobnie ze zwiększeniem restrykcyjności kredytowanie, ale nie z ograniczaniem akcji kredytowej.

NBP podał też dane szczegółowe dotyczące zobowiązań i należności za październik. Przyrost zaangażowania w walutach dla gospodarstw domowych sięgnął niemal 20%. Wygląda więc na to iż restrykcyjność w dostępie do kredytów walutowych pojawiła się z opóźnieniem dopiero w listopadzie lub desperacką walkę o kredyt dokonały dobrze usytuowane gospodarstwa domowe, które pierwotnie planowały zaciągniecie kredytu walutowego w późniejszym okresie. Jest to jedno z tłumaczeń dlaczego na rynku pojawił się problem z finansowaniem kredytów walutowych.

Wspólnym wysiłkiem podmiotów gospodarczych i gospodarstw domowych, depozyty ogółem wzrosły o 2,3% w listopadzie w porównaniu do października. W zależności od okresu przyjętego do porównań, listopad dał bankom dodatkowo prawie 3 mld złotych dodatkowych pieniędzy, tak bardzo teraz potrzebnych.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

A pogrozić palcem tym spekulantom! Tylko którym?

Przyznam, że media wciąż potrafią mnie zadziwić i to pomimo iż jako szczęśliwy posiadacz telewizora z kablówką i codziennie mając styczność z prasą, mógłbym powiedzieć: o mediach wiem już wszystko. Dałem się jednak zaskoczyć po raz kolejny i to przez temat finansowy jak najbardziej. Kiedy w listopadzie w mediach pojawił się temat niecnych derywatów, które wpędzają nawet giełdowe firmy w finansowe tarapaty, byłem przekonany że kolejnym krokiem mediów będzie wyjaśnienie czytelnikom problemu i jednoznaczne wskazanie „winnego”. Bo moim zdaniem nie ma z tym problemu. Wątpliwości może budzić sposób w jaki można by pomóc poszkodowanym firmom, ale to już inna kwestia, którą muszą rozstrzygnąć banki i ich klienci.

Problemy kilku firm zostały publicznie omówione. Chyba tylko nadmierne poszukiwanie sensacji przez dziennikarzy, szukanie winnych przez poszkodowane firmy, poważne osłabienie złotego i zawirowania na rynku finansowym i sezon na generalne narzekanie na bankowców, spowodowały zabawne skierowanie wątku w stronę …(!?)…. poszukiwania rynkowych spekulantów i nierzetelnych bankowców. Ku mojemu zdumieniu, wicepremier Pawlak i kilku innych przedstawicieli PSLu, stwierdziło że trzeba coś zrobić, bo rynek opanowali spekulanci. Nerwy puściły również przedstawicielom kilku innych partii. Trudno się dziwić, że chętnych do przyznawania się do strat przybywało. W końcu nawet Kongres Przedsiębiorczości, widząc jak zabawny obrót przyjmuje cała sprawa, ogłosił iż nawet 30% może mieć poważny problem z powodu opcji. Zastanawiam się jak zbierano te dane. Ze znanych mi informacji publikowanych od czasu do czasu w mediach, które określały skalę stosowania zabezpieczeń przez niekorzystnymi zmianami kursów i typami wybieranych zabezpieczeń, wspomniane 30% jest jak sądzę grubo przesadzone. Jest to o tyle niesmaczne, że przedsiębiorcy błyskawicznie wyczuli szansę i przystąpili do frontu potępienia banków, szukając ratunku nawet u wicepremiera, a szantażując fatalnymi skutkami dla gospodarki. Krótko mówiąc – „spekulanci” bujają kursem, oszukują klientów na opcjach i generalnie na strategiach zabezpieczających przed niekorzystnymi zmiatany kursów walut czy cen surowców.

Do strat na instrumentach finansowych zaczęły się przyznawać największe polskie firmy. Straty firm oszacowano na kilkaset mln złotych z tytułu pozycji spekulacyjnych (wg szacunków Deloitte). Szersze szacunki strat łącznie zaczęto podawać w miliardach złotych. W opisach prasowych trudno było odnaleźć precyzyjny opis sytuacji w jakich podmioty gospodarcze decydowały się na zabezpieczanie przed zmiennością cen i równie trudno jest ocenić jaka skala zabezpieczenia i typ instrumentu byłaby najkorzystniejsze. Jednak już skala podawanych strat wskazywała, że w wielu z tych podmiotów poważnie przesadzono ze skalą zabezpieczenia i że faktycznie brak było dobrej symulacji zmian kursów. Mało tego, w wielu przypadkach można domniemywać iż próbowano zarabiać na zmianach cen walut, zapominając co jest podstawowym przedmiotem działalności. Oczywiście każdemu przedsiębiorcy wolno robić co zechce, nawet spekulowć. Tylko że wtedy pretensje powinno się mieć do siebie.

Warto więc przypomnieć, że zmiana cen walut i surowców jest immamentną cechą nieskrępowanego rynku. Ponadto, to przedsiębiorca decyduje co podpisuje i czy w ogóle ma ochotę zabezpieczać się przed czymkolwiek. Skutki stosowanych zabezpieczeń są łatwe do symulacji. To raczej po stronie przedsiębiorców wciąż brak wiedzy i wyobraźni. Dziwi mnie tłumaczenie, że zabezpieczano się przed wzmocnieniem waluty w tak dużej skali (można się domyśleć po ogłaszanych stratach na tle przychodów). Nadmierne wzmocnienie złotego w tym roku, które dla osób analizujących ten problem nie było wcale trudne do wskazania, jednoznacznie wskazywało że nie ma się co zabezpieczać w nieograniczonej skali przed dalszym wzmocnieniem. Ponadto, wbrew pozorom, zabezpieczanie przed ryzykiem kursowym wcale nie musi polegać na stosowaniu skomplikowanych strategii.

Umowa pomiędzy przedsiębiorcą a bankiem dotycząca instrumentów finansowych nie jest „czarną magią”. Jej skutki można łatwo zasymulować. Tak naprawdę, to tego typu umowy są może i prostsze z tego względu że mówimy o zmianie jednego parametru – kursu. Dowolnie manipulując jego wartością widać jakie przynosi konsekwencje w kontekście podpisywanych umów o zabezpieczenie. Ponadto historia naszego rynku walutowego wprawdzie jest dość krótka, to jednak bogata w wydarzenia bardzo pomocne przy wyznaczaniu rozkładu zmian na rynku walutowym. Samo osłabienie złotego nie może więc być zaskoczeniem. Pisząc, że umowy o zabezpieczenie kursowe są prostsze, miałem na myśli szereg innych jakie podpisują podmioty gospodarcze czy osoby fizyczne. W umowach o współpracy gospodarczej pomiędzy przedsiębiorcami, ryzyk o charakterze ekonomicznym i prawnym jest znacznie więcej. Na dodatek są często znacznie trudniejsze do określenia i skwantyfikowania.

Nie trafiają do mnie również tłumaczenie, że to wina bankowców którzy sprzedawali instrumenty finansowe. Przyznawanie się że firma nie wie co podpisuje, budzi rozczarowanie. Łapanie się argumentów o braku pełnej informacji o konsekwencjach, można odwrócić w formie pytania do poszkodowanych przedsiębiorstw. Ciekawy jestem czy sprzedając swoje usługi i towary, informują o zaletach i wadach swoich wyrobów potencjalnych klientów i wskazują czy akurat ich wyrób/usługa jest tą którą klient poszukuje i czy umowa z klientem jest nastawiona na obronę jego praw. Nie zamierzam również usprawiedliwiać sprzedawców usług finansowych. Mam nadzieję, że w środowisku bankowym (czy szerzej: usług finansowych) pojawi się temat o różnicy pomiędzy oferowaniem potrzebnego przedsiębiorstwu instrumentu a „sprzedażą” czy „wciskaniem”. Sprzedaż instrumentów zabezpieczających przez zmianą kursów, to nie oferowanie lokat terminowych. Warto też ponadto przypomnieć, że deklarowane problemy niektórych firm staną się problemem banków. Tak więc opowieści o tym jak to pewien bank świadomie akceptował umowy na derywaty podpisywane przez nieuprawnionego członka zarządu na ogromne kwoty czy innego nieuprawnionego pracownika, można sobie włożyć miedzy bajki. Jeżeli taka sytuacja miała miejsce, to jest to sprawa kryminalna i jeśli już, to fatalnie świadczy o zarządzaniu i kontroli w danej firmie. W takim przypadku bank jest na pozycji przegranej.

Problem rzekomego oszukiwania przedsiębiorców został nadęty do granic możliwości. I jeżeli ktoś chce z tego robić aferę, to proponowałbym zmianę tematu na jakość zarządzania ryzykiem w polskich przedsiębiorstwach.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Nasz Plan (Stabilności i Rozwoju) na kryzys

Wzorem innych państw, my również pokusiliśmy się o plan dla Polski w obliczu konsekwencji kryzysu finansowego i spadku tempa wzrostu PKB w porównaniu do pierwotnych założeń. Tytuł sugeruje, że treść Planu zawiera działania specjalnie przygotowane jesienią kiedy to stanęliśmy w obliczu kryzysu finansowego. W rzeczywistości dokument jest zbiorem szeregu inicjatyw, z których część to działania podjęte czasami nawet grubo przed kryzysem. Sporo jest pomysłów, które już dawno krążą po salach komisji sejmowych czy prasy ekonomicznej i ich wprowadzenie w życie bez względu na przedstawiony Plan jest na różnych etapie realizacji, czyli od dojrzewania pomysłów do zapisów w projektach ustaw czy aktach prawnych niższego rzędu. Niektóre pewnie w życie by nie weszły, ale Plan wbrew pozorom nie daje pewności że wszystkie wymienione inicjatywy zostaną zrealizowane.

Pojawia się wiec pytanie po co ten Plan. Mnie osobiście nie jest potrzebny, bo większość zapisanych w nim działań i tak się „dzieje”. Równie dobrze dziwi brak na liście szeregu innych inicjatyw prowadzonych przez rząd, jak emerytury pomostowe czy reforma służby zdrowia i prace oraz inwestycje skierowane na rzecz przyspieszenia inwestycji infrastrukturalnych czy uelastycznienia budownictwa. Po drugie lektura planu nie pozostawia złudzeń ( i nie jest to zarzut z mojej strony ), że w planie nie ma dotacji w jakiejkolwiek formie dla podmiotów o zagrożonym istnieniu wskutek spadku tempa PKB czy konsekwencji kryzysu finansowego w Polsce (tzw. bankowy kryzys zaufania). W planie nie ma też instrumentów dających za nic dopływ gotówki. Owszem, można mówić o pomocy w generowaniu pozytywnego casf flow’u (ulga na inwestycje), ale dla podmiotów które podejmą się inwestycji.

Osobiście, przy znajomości naszych problemów, wystarczą mi działania podjęte przez organy administracji, czyli rząd, NBP, KNF czy podjęcie prac przez Komitet Stabilności Finansowej. Formuła Planu to raczej wyjście naprzeciw oczekiwaniom mediów i być może opinii publicznej, która chcę mieć poczucie opieki i kontroli sytuacji. Nie ma jednak co ukrywać, że w Planie są interesujące akcenty i pomysły, które gdyby nie kryzys czy idea Planu, mogłyby nie ujrzeć światła dziennego.

Zaraz po spisie treści autorzy Planu chcą zrobić dobre wrażenie tabelą z łączna wartością pomocy. 91,3 mld zł robi wrażenie, ale trzeba pamiętać że w większości są to kwoty wynikająca z działań podjętych wcześniej lub o charakterze warunkowym. Mam przykładowo na myśli obniżki podatków, środki z programów unijnych. 60 mld to kwota poręczeń gwarancji, z których część (gwarancje na depozyty międzybankowe) są w fazie negocjacji ostatecznego kształtu i nie można wykluczyć że będą wykorzystane w niewielkim stopniu. Kwota więc robi wrażenie porażającej w relacji do PKB (8%) czy dochodów budżetu (32%), ale jak wskazywałem składają się na nią działania już podjęte wcześniej lub o charakterze gwarancji itp. Nasze wsparcie, czyli suma podana w Planie, w relacji do PKB jest stosunkowo małe do krajów obecnie lub we wcześniejszych latach przechodziły kryzys, ale i problemy z jakimi my się stykami są na nasze szczęście grubo mniejsze.

Pewne rozczarowanie może budzić sugestia iż PKB w projekcie budżetu zostało skorygowane do 3,7%, co w niewielkim stopniu ma naruszać przychody i wydatki. Sądzę, że jak na plan awaryjny, należałoby założyć głębszy spadek PKB, co wymusiłoby zapowiedź redukcji lub przeniesienia w czasie niektórych wydatków budżetowych. Ta kwestia została pominięta w planie i być może trudno się dziwić. Obecnie doprowadziłoby to do sporu z opozycją. Kiedy czytam wypowiedzi posłów opozycji (w tym głównie PiS) o pomysłach  budżetowych na kryzys to faktycznie widać, że nie ma chętnych do wzięcia na siebie odpowiedzialności za te decyzje przed wyborcami.

Kwestia gwarancji depozytów na rynków międzybankowym jest przedstawiona ogólnie, ale i tak widać że wsparcie będzie skierowane do banków o odpowiednio dobrej kondycji. Z zapisów można wnioskować, że nowością będzie tu jedynie gwarantowanie depozytów międzybankowych, ale jeżeli chodzi o zasady udzielania gwarancji (np. kondycja podmiotu który się będzie o nią ubiegał) i ich koszt, to nie należy się raczej spodziewać radykalnego osłabienia wymogów w porównaniu z dotychczasowymi praktykami.

Przypuszczam, że oczy czytelników Planu były skierowane na fragmenty o wsparciu popytu i inwestycji. W tym przypadku wymieniane są przede wszystkim obniżki stawek PITu i VATu, a więc działania podjęte wcześniej niezależnie od kryzysu. Być może oczekiwano kolejnych finansowych upustów, ale rząd ma w tym przypadku niewielkie pole manewru, wynikające z już wprowadzonych obniżek i ryzyka utraty dochodów do budżetu od kilku- do nawet (w skrajnym przypadku) kilkunastu miliardów zł.

Robi wrażenie podniesiony limit na gwarancje i poręczenia przez Skarb Państwa (40 mld), ale należy pamiętać, że kwota ta dotyczy gwarantowania depozytów międzybankowych i tak jak dotychczas projektów infrastrukturalnych i gwarantowania eksportu. Wprawdzie nie znam wielkości jaka miałaby przypaść na sektor bankowy z tytułu depozytów, ale w porównania z 2008 rokiem ( i „odkrojeniu” części dla banków), nie daje to zasadniczej różnicy. To również nie jest pretensja pod adresem rządu. Kwota 40 mld już jest ogromna, biorąc pod uwagę ewentualne ryzyko zrealizowania nawet części gwarancji. Rząd i tak robi duży ukłon w stronę sektora bankowego, wprowadzając gwarancje.

Chyba najciekawszym pomysłem, jest zwiększenie poręczeń kredytowych. Dotyczy on jednego z najczulszych punktów w rozpoczynaniu i rozwijaniu działalności gospodarczej przez podmioty z sektora MSP. Bank Gospodarstwa Krajowego ma mieć podniesiony kapitał „w wysokości” do 2 mld zł. Dzięki temu oraz zmianie zasad udzielania poręczeń (np. średnie poręczenie do 50% kredytu!) i zwiększenia zakresu objętych nimi operacji finansowych, akcja kredytowa ma się rozwinąć do poziomu 20 mld zł. Przymierzając tą wartość do rocznych przyrostów kredytów, to jest to prognoza dość odważna, no chyba że rozpisana na dłuższy okres.

Nie wiem po co w planie wprowadza się kwestię zniesienia barier dla inwestycji teleinformatycznych. Wydaje mi się, że w działaniach rządu są inne ciekawe inicjatywy warte przypomnienia. Bezpośrednie przełożenie inwestycji teleinformatycznych i poprawienie przez to przepustowości łączy ma raczej niewielki wpływ na walkę z kryzysem w średnim terminie. Może to przejaw swego rodzaju mody. Niemal każdy plan czy ogólnokrajowa strategia musi zawierać coś o internecie i teleinformatyce. Przejawem podobnej mody są nakłady ba badania i rozwój czy inwestycje w odnawialne źródła energii.

Ponad jedna strona (na piętnaście stron dokumentu) poświęcona jest elektroenergetyce. To ciągnięty od kilku kwartałów problem jakości usług, ceny energii, roli URE i obrony przed wzrostem cen itd. Nie wiem jaki miało sens wprowadzanie tego tematu do Planu. Jest szereg innych działań rządu, które oprócz tego że powiększałyby rozmiary tekstu, to o wiele bardziej nadawały się do umieszczenia ich w Planie.

 

„plan stabilności i rozwoju – wzmocnienie gospodarki polski wobec światowego kryzysu finansowego” dostępny jest na stronie www.premier.gov.pl

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz