Wbrew pozorom, banki nie zmniejszyły skali kredytowania gospodarki

Dane o elementach podaży pieniądza M3, to jak powieść sensacyjna trzymająca w napięciu. Czeka się ze zniecierpliwieniem na każdy kolejny odcinek J. Razem z innymi danymi o sytuacji sektora bankowego w Polsce, dają nam obraz sektora który ostatnio zdaje się zawodzić i skarżyć na szereg dolegliwości. Znamy już wyniki podaży z cały ostatni kwartał minionego roku, wiec warto pokusić się krótki komentarz jak kryzys finansowy przełożył się na działające w Polsce banki. Wyniki grudniowe nie wskazują, w połączeniu z wcześniejszymi i pomimo pewnej zmienności, by analiza za cały kwartał zasadniczo uchybiała trendom jakie ewentualnie można by dostrzec w IV kw 2008.

Depozyty zakładane w bankach przez gospodarstwa domowe i przedsiębiorstwa to łącznie 85% depozytów bankowych. Składa się na to wartość 58% depozytów wnoszonych przez gospodarstwa domowe ( w tym – nazwijmy to w uproszczeniu – małe rodzinne firmy) i 26% – przedsiębiorstwa. W IV depozyty zebrane od tych dwóch grup klientów wzrosły o 7,8%, wobec średniej z czterech poprzednich lat 5,8%. Wyjątkowo korzystny okazał się grudzień. Depozyty ogółem w porównaniu z listopadem wzrosły o 3,7%, a więc o wartość w tej dekadzie niespotykaną w tym okresie.

Należności wzrosły w IV kw o 12%, przy czym tak jak przy depozytach, biorę pod uwagę gospodarstwa domowe i przedsiębiorstwa. Pierwsze odpowiadają za 58% wartości kredytów (wg stanu na grudzień), a przedsiębiorstwa za 35%. Wynik z IV kwartału można porównać z analogicznym wynikiem z dwóch lat wcześniejszych, które charakteryzują się podobnymi wskazaniami. Wzięcie pod uwagę dłuższego okresu powodowałoby zaniżenie średniej. Wzrost kredytów ogółem dla dwóch lat wcześniejszych wyniósł średnio 5,5%, dla gospodarstw domowych 6,9% i dla przedsiębiorstw 3,5%. Dwie ostatnie pozycje w IV kw ubiegłego roku wzrosły o 15,0% i 7,4%. Kredyty ogółem wzrosły o prawie 65 mld zł z czego w połowie jest to efektem osłabienia złotego. Przypomnę, że w okresie z którym porównuje grudzień, czyli wrzesień, 33% zadłużenie g.domowych to zadłużenie walutowe, a w przypadku przedsiębiorstw „tylko” 19%.

W celu oszacowania wartości zmiany zaangażowania kredytowe w IV kwartale, zniwelowałem wpływ osłabienia złotego, który tym okresie osłabił wobec dolara o 25% i 22% wobec euro. Oczywiście takie mierzenie wpływu złotego na wartość portfela jest w pewnym stopniu uproszczeniem, ale ewentualny błąd jest moim zdaniem niewielki. Ostatecznie portfel kredytowy banków w IV kwartale wzrósł w porównaniu z wrześniem o niemal 6%, gdzie kredyty dla gospodarstw domowych wzrosły o 7,4% a dla przedsiębiorstw o 3,1%.

Kiedy porównać to z wartościami średnimi wzrostów dla analogicznych okresów wcześniejszych, widać że tempo kredytów dla gospodarstw domowych nawet minimalnie wzrosło, a dla przedsiębiorstw minimalnie spadło. W przypadku kredytów na cele mieszkaniowe, wg danych na koniec listopada (dane szczegółowe publikowane są z miesięcznym opóźnieniem wobec danych o podaży) widać, że dynamika przyrostu w ciągu dwóch miesięcy była  o 1/3 słabsza niż w dwóch latach wcześniejszych przy porównaniu analogicznych okresów, czyli stanu z listopada do grudnia. Należy jednak pamiętać, że roczna dynamika przyrostu kredytów mieszkaniowych od roku słabnie, z prawie 50% w X 2007 do trzydziestu kilku w okresie wakacyjnym. W związku w tym, słabszy wynik za okres wrzesień-październik ubiegłego roku, nie powinien być poważniejszym zaskoczeniem. Czym wobec tego nadrabiamy? A między innymi zadłużeniem w kartach kredytowych. Roczna dynamika nadal utrzymuje się powyżej 40%.

Moim zdaniem dane o podaży pieniądza na grudzień nie potwierdzają spadku zainteresowania działalnością kredytową banków w IV kwartale w takiej skali jak to opisują media. Warto przypomnieć, że dynamika przyrostu kredytów po osiągnięciu max. w sierpniu 2007 (kr.ogółem 29%, 39% dla g.dom. i 22% dla przedsiębiorstw; dynamika po odjęciu inflacji) oprócz kredytów dla przedsiębiorstw, systematycznie malała. Rok później, dla g.dom. spadła do 26%, a dla przedsiębiorstw do 19%. W przypadku przedsiębiorstw można w zasadzie mówić o stabilizacji dynamiki w okresie III kw 2007 a III kw 2008. We wpisach dotyczących wyników podaży od dawna zwracałem uwagę, że przedsiębiorstwa będą zwiększały zaangażowanie kredytowe. Z powodu słabnięcia koniunktury najprawdopodobniej dynamika roczna wzrostu i tak by się nie zwiększała w poważniejszym stopniu. W związku z powyższym, minimalnie słabszy wzrost zaangażowania mógłby i tak nastąpić. Jeżeli więc kryzys zaufania w polskiej bankowości ma wpływ na skalę kredytowania przedsiębiorstw to raczej niewielki do tej pory. Jak kilka razy wspomniałem,  większym niebezpieczeństwem dla krajowych przedsiębiorstw jest radykalna zmiana zasad kredytowania niektórych branż i oferty produktowej do czasu wyjaśnienia z czym tak naprawdę mamy do czynienia w gospodarce. Bardzo poważnym wyzwaniem dla banków jest spadek tempa rozwoju gospodarczego i wynikające stąd konsekwencje dla akcji kredytowej. Przykładem mogą tu byc lata 2001-2003. Wbrew pozorom, wątpię by metodami administracyjnymi ktoś był wstanie zmusić banki do poważniejszego wzrostu akcji kredytowej i by to w ogóle miało sens.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Za nami wyniki inflacji za XII, a przed nami dylemat: co będzie ważniejsze w 2009 PKB czy CPI ?

Według GUS, inflacja roczna  w grudniu wyniosła 3,3%. W ten sposób minimalnie przebita została górna granica przedziału w jakim powinna się wg założeń polityki pieniężnej poruszać inflacja. Końcówka roku okazała się dla inflacji bardzo pomyślna. Na przełomie lat 2007/2008 obawy o inflację były bardzo poważne. Wpierw triumfy święciła teoria o długoterminowej tendencji do drożenia żywności wskutek błędnej rzekomo kalkulacji w skali globalnej podaży i popytu na żywność. Na to nakładały się lęki o skutki popytu konsumpcyjnego. Przypomnę, że niemal jeszcze do III kw istniała obawa, że dynamika wzrostu gospodarczego osłabnie, ale wolniej niż popytu konsumpcyjnego. Stąd banki centralne, czy też ciała odpowiedzialne za prowadzenie polityki pieniężnej, obawiały się że osłabieniu tempa rozwoju towarzyszyć będzie zagrożenie utrzymywania się relatywie wysokiej inflacji. W okresie letnim ci z ekonomistów którzy „obstawiali” 2-3 kwartały wcześniej teorię z długoterminowym zagrożeniem cenami żywności, zaczęli ją porzucać. Koniec III i IV kwartał minionego roku postawił nas przed perspektywą drastycznego spadku tempa wzrostu gospodarczego a nawet recesji w kilku rozwiniętych gospodarczo krajach, w tym w USA. Przy założeniu tak drastycznego spowolnienia gospodarczego, wiadomo że na ogół przejściowo poważnie spada zagrożenie inflacją.

W Polsce koszty użytkowania mieszkania, żywności i czesiowo koszty transportu wzmacniały inflację jeszcze w III kw. Wtedy roczna inflacja osiągnęła najwyższą wartość, czyli 4,8%. Od lipca zaczęła spadać cena ropy i, co  za tym idzie, cena paliw do pojazdów samochodowych. Rynek ropy, ciągnięty w górę długie miesiące bardziej przez wizje graczy niż sens ekonomiczny w końcu musiał kiedyś się przełamać. Dla inflacji był to niezwykle sprzyjający fakt. Od połowy ubiegłego roku do chwili obecnej, cena ropy spadła o ponad 60%. Już jako ciekawostkę, warto podać że bez tych zmian inflacja na koniec roku przekraczałaby 4%, co postawiłoby RPP w wyjątkowo dyskomfortowej sytuacji. Z całą pewnością walce z inflacją nie sprzyjał osłabiający się złoty. Gdyby do chwili obecnej złoty utrzymywał przykładowo wartość z II kw to jest wielce prawdopodobne że CPI byłby na poziomie 3% lub minimalnie niższym.

Generalnie z makroekonomicznego punktu widzenia, rezultat grudniowy inflacji może cieszyć, o ile pominie się okoliczności (kryzys na rynku finansowym i recesję). Z punktu widzenia gospodarstw domowych inflacja pewnie nie jest sukcesem. Dla tych którzy nie posiadają samochodów, spadek cen paliw nie ma bezpośredniego przełożenia na warunki życia. Ubiegłoroczne kształtowanie się indeksów cenowych dla podstawowych grup koszyka inflacyjnego wskazuje, że długi okres wzrostu gospodarczego, spadku bezrobocia i długotrwałego kilkuprocentowego realnego wzrostu płac powoduje że dostawcy dóbr i usług zaczynają podnosić ceny. Część obaw ekonomistów, w tym moje, zdążyły się częściowo zrealizować. Rok ubiegły powinien być nazwany rokiem wzrostu kosztów mieszkania. Pozycja koszyka inflacyjnego „Użytkowanie mieszkania i nośniki energii” wzrosły w relacji grudzień do grudnia aż o 11,3%. To co najmniej dwa razy silniej niż w latach 2003-2007. Jest więc spora szansa, że znajdzie to odzwierciedlenie w zwiększeniu udziału tej pozycji w strukturze koszyka inflacyjnego jaki będzie przyjęty dla 2009 roku. Niestety koszty mieszkania, w tym energii, długo będą się jeszcze zwiększać. Jest jednak mało prawdopodobne by w bieżącym roku ponownie wzrosły o taką wartość.

Prognozowanie inflacji na koniec tego roku jest wyjątkowo trudne. Jednym z dylematów jakiego już jesteśmy świadkami jest spór o to co jest ważniejsze: PKB czy CPI? O ile w okresie długoterminowym (kilka lat) większość ekonomistów wskaże na CPI, to w krótkim terminie już niekoniecznie. Zwracam na to uwagę, ponieważ rzadko kiedy można „na żywo” obserwować ten dylemat i być świadkiem sporów i ciekawych dyskusji jakich mniemam, że będziemy obserwatorami. Obecnie jesteśmy w tak trudnym społecznie i gospodarczo momencie, że walka o unikniecie recesji lub bardzo niskiego wzrostu PKB jest priorytetem dla większości krajów, więc inflacja schodzi na dalszy plan i trudno się z tym nie zgodzić. Zresztą wyniki inflacji w Polsce i w innych krajach wskazują iż w najbliższych miesiącach inflacja nie powinna być problemem. Pierwsze krajowe i zagraniczne dane za miesiące IV kwartału każą się liczyć z zagrożeniem, że podmioty gospodarcze i gospodarstwa domowe mogą tak gwałtownie zmienić swoją postawę, iż wiara we względnie stabilny krajowy popyt konsumpcyjny nieco spada. W związku z tym RPP zaczęła akcję obniżania stóp w listopadzie i na tle napływających informacji, robiła to bez paniki. Przypuszczam, że w miesiącach I kw podstawowym wyzwaniem będzie wyjście naprzeciw słabnącej gospodarce. Ale najpóźniej  w III kw pojawi się spór o gradację celów: PKB czy CPI. Prognozując wynik głosowań RPP oraz inflację, należy pamiętać o złotym. Jego siła w przyczynianiu się do utrzymywaniu wysokiej inflacji będzie zależała od skali i czasu trwania dekoniunktury w naszym otoczeniu makroekonomicznym czy utrzymywaniu się niepewności na wszystkich segmentach rynku finansowego i zmiany postrzegania naszego rynku. Wątpię jednak by złotemu dane było szybko rozpocząć silny trend wzmacniający.

Znaczny wachlarz scenariuszy powoduje, że rozkład prognozy inflacji na koniec bieżącego roku jest dość płaski i szeroki. Przyjąłbym roboczo, że na koniec tego roku inflacja może być w przedziale 2,5%-3,5%.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

PiSu propozycje na kryzys gospodarczy

W piątek PiS przedstawił swój pomysł na kryzys, pod nazwą „ Pakiet działań antykryzysowych 2009-2010”. Bez względu na moją dalszą ocenę tego dokumentu, sam fakt jego przygotowania należy ocenić jako godny pochwały. W trudnych czasach każda partia polityczna powinna starać się przedstawić własną receptę na ratunek gospodarce, – od siebie dodam – tam gdzie jest to konieczne. Pamiętać należy że nie jesteśmy w stanie zneutralizować konsekwencji spadku tempa wzrostu gospodarczego i nawet na siłę nie powinniśmy tego robić. Korekta tempa koniunktury to sygnał że w gospodarce coś nie gra (rozwija się w tempie które naruszyło równowagę makroekonomiczną )i próba walki z tym może prowadzić do przekonania przedsiębiorców że żadna korekta planów nie jest konieczna.

Propozycja każdej z partii, nie powinna być na siłę inna od pozostałych a w szczególności od propozycji partii rządzącej. Przyjmuje że mówimy o kraju przeciętnie normalnym, gdzie rządzący podejmują działania z którymi trudno się nie zgodzić co najmniej w 70%-80%. Dla mnie jako ekonomisty, przerabiane plany antykryzysowe to ciekawy materiał poznawczy o makroekonomii i programie ekonomicznym ugrupowań politycznych oraz ich odwadze w podejmowaniu wyzwań a także o roli państwa w procesie walki z kryzysem, cokolwiek przez to rozumieć.

Program antykryzysowy PiS to niestety plan który próbuje być na siłę inny, sugerując czytelnikowi że rząd jest kompletnie nieprzygotowany na nową sytuację i bezradny. Wartością planu jest nie tyle jego przydatność, co możliwość poznania poglądów makroekonomicznych jakie ta partia ma do zaproponowania. Program PiSu zawarty na 30 stronach (pomijam stronę tytułową i spis treści), pierwsze dwie strony poświęca na krytykę planu rządowego. Plan rządowy, który również opiniowałem na swoim blogu, robi wrażenie pisanego na kolanie, ale dobrze pokazuje że w okresie przechodzenia z wysokiej dynamiki PKB na niższą, rząd ma niewiele do powiedzenia. To co różni m.in. plan rządowy od planu PiS, to ukryte uświadomienie czytelnikowi, że problem elastycznego dostosowania do zmieniających się realiów makroekonomicznych to niestety w większości kwestia zmiany po stronie podmiotów gospodarczych i gospodarstw domowych. W planie PiS natomiast niezwykle uwypuklona jest rola państwa. Państwo wszystkiemu zaradzi, państwo ma niemal nieograniczoną pulę pieniędzy, państwo uruchomi potężny zakres inwestycji i robót publicznych. Z planu PiS wyziera kapitalizm z przemożnym wpływem państwa, gdzie władza poprzez wpływ na gospodarkę (jako regulator lub właściciel niektórych podmiotów), regulowanie wielkości deficytu, zaprzeczy prawom ekonomii i odwróci lub mocno zamortyzuje niekorzystne procesy gospodarcze.

Osobiście nie jestem doktrynalnym przeciwnikiem pomocy gospodarce za pomocą zwiększania deficytu. Problem w tym, że warto pamiętać, iż skala takiej pomocy jest dość ograniczona (m.in. możliwościami sfinansowania deficytu) i na dodatek powstanie deficytu niekoniecznie może być efektem inwestycji rządowych, a skutkiem spadku przychodów budżetowych, przy braku elastyczności po stronie wydatków. W planie PiS nie ma mowy o ograniczeniu wydatków budżetowych. Jedną z największych niespójności tego planu jest właśnie przekonanie, że zwiększenie deficytu (o 7 mld zł) nastąpi tylko i wyłącznie w wyniku uruchomienia pakietu antykryzysowego. Inna rzecz że czytając plan i proponowane nakłady (nieraz w formie dość ogólnej), widać że autorzy dość szybko stracili kontakt z kwotą zwiększenia deficytu.

Autorzy planu wprawdzie krytykują plan rządowy, za to że wpisano do niego działania o których decyzje podjęto wcześniej, ale sami powtarzają ten grzech tylko że w innym wydaniu. Większość punktu „Inwestycje” to powtórka tego grzechu lub wpisywanie tam treści z programu gospodarczego partii jako „wypełniacza”. Przytacza się tam informacje o programach unijnych, które są znane od dawna. Opieranie programu w części „unijnej” m.in. na zmianie ustaleń dotyczących zasad wykorzystywania kwot pomocy, jest trochę niepoważne m.in. dlatego że dotyczy to również zasad pomocy państwowej. Propozycje PiSu rodzą niebezpieczeństwo rzeki bezsensownie wydanej pomocy dla przemysłu i rolnictwa. Politycy PiS chyba nadal nie wyciągnęli wniosków z nadtroskliwości wobec sektora stoczniowego. Wypisywanie w planie na pół strony linii kolejowych które powinny być remontowane lub zbudowane, jest czystym „graniem” na objętość dokumentu. Zresztą część tych linii albo i tak jest ujęta w planach obecnych, albo jest na gorszej pozycji na liście priorytetów obecnego rządu. Część „Inwestycje” została uzupełniona programem gospodarczym partii dotyczącym udziału Skarbu Państwa w największych przedsiębiorstwach, przemysłem obronnym (haubice uratują gospodarkę ?) itp. Przełożenie tego na kwestie obecnego kryzysu jest praktycznie żadne.

Chyba największą ciekawostką  obok pomysłu na odwrócenie reformy systemu emerytalnego,  jest pomysł na pomoc gospodarce poprzez budownictwo mieszkaniowe. To już standard wszelkiego typu programów gospodarczych. To takie łudzenie społeczeństwa, że jest jakiś tajemny sposób na obejście faktu iż cena nowego mieszkania nie jest żadną przeszkodą w jego zdobyciu. Podobnie w USA wierzono że każdy musi mieć swój dom.

Skarb Państwa powinien zawrzeć porozumienie z PKO BP, na mocy, którego gwarantowałby zwrot 15% wkładu własnego w przypadku zakupu pierwszego mieszkania przez rodziny, których dochód znajdował się w pierwszej grupie podatkowej, a powierzchnia lokalu nie przekracza 80 mkw.

Przede wszystkim powierzchnia lokalu jest jak na obecne realia za duża.  Już obecnie tak duża powierzchnia w budownictwie wielorodzinnym to mała część rynku ze względu na koszt łączny mieszkania lub – jak kto woli – kredyt możliwy do obsłużenia w polskich realiach. Wg PiSu program uruchomi 100 tys. kredytów, co moim zdaniem niepotrzebnie przyczyni się do podrożenia mieszkań. Nie rozumiem zapisu z gwarancją wkładu. Ma to być 15% z wkładu własnego? Czy 15% wartości mieszkania, a wiec gwarantowanie wkładu własnego. Jeżeli pierwsza wersja, to wolę rozwiązanie z redukcją oprocentowania, a jeżeli drugie to robi się nadzieję na mieszkanie ludziom których i tak nie stać na obsługę kredytu, niepotrzebnie przy tym przenosząc ryzyko i koszt na budżet.

Plan antykryzysowy obejmuje dalsze populistyczne prezenty dla Polaków. By pobudzić popyt, proponuje się redukcją VAT na żywność z 7% na 6%. Z punktu widzenia gospodarstwa domowego to marginalna pomoc. Podstawowa żywność jest już w Polsce i tak relatywnie tania. Moim zdaniem w większym stopniu zwiększyłoby to marnotrawstwo żywności i niepotrzebne wsparcie dla rodzin lepiej uposażonych, niż pomogło cierpiącym na jej brak. Wsparcie musi być precyzyjniej adresowane.

Pomysł na odwrócenie reformy emerytalnej z planem ratowania gospodarki nie ma nic wspólnego i jest tylko populistycznym i niebezpiecznym ukłonem w stronę osób które zwątpiły w sens OFE i publicystów którzy na banalnej krytyce chcą zbić popularność. Z zaprezentowanych pomysłów na powrót do „starego” systemu i dotychczasową postawę wobec reformy rządowej widać, że politykom PiS brak odwagi w podejściu do reformy systemu emerytur. Niestety populizm zastąpił realizm gospodarczy.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Indywidualne Konto Emerytalne

Indywidualne Konto Emerytalne (IKE) to dobry pomysł, choć wyśmiewany przez komentatorów za rezultaty mniejsze od oczekiwań i spadek zainteresowania w 2008 r. oraz inne rzekome grzechy. Tradycyjnym tzw. chłopcem do bicia jest ustawodawca czyli politycy. Ostatnio zetknąłem się w jednej z gazet z obwinianiem rządu za spadek liczby uczestników IKE. To nie tak.

IKE weszły w życie w 2004 r. Miał to być jeden ze składników III filara. Był to wkład państwa w rozwój dobrowolnego segmentu i propozycja alternatywna do produktów przygotowywanych przez komercyjny sektor finansowy. Główna zasada to coroczne odkładanie w wybranej instytucji finansowej (biura maklerskie, banki, TFI, zakłady ubezpieczeń), utrzymywanie środków do osiągnięcia wieku emerytalnego i za to, niepodleganie tzw. podatkowi Belki. Atrakcyjność produktu jest tym większa, że dzięki możliwości wyboru instytucji finansowej, mamy dostęp do produktów o różnej stopie zwrotu i ryzyku jej uzyskania. Warto pamiętać, że IKE to zachęta do oszczędzania dla osób dla których przyszła emerytura, przy stopie zastąpienia 40%-60%, będzie zbyt mała do godnego życia. Inna rzecz, że lepiej teraz zachęcić Polaków do kumulowania oszczędności niż w przyszłości mieliby powiększyć grono osób uprawnionych do którejkolwiek z form pomocy społecznej. Podany przeze mnie zakres stopy zastąpienia uważane są za stosunkowo niskie i można się spotkać z twierdzeniem, że bezpieczniejsza jest 75% stopa zastąpienia, szczególni dla ludzi o niższych dochodach. Oczywiście podciąganie składki ZUSowskiej nie ma sensu, wobec czego pozostaje stosowanie bodźców finansowych i uświadamianie że każdy z nas kiedyś będzie emerytem i warto porzucić popularną „prawdę” ekonomiczną, czyli „jakoś to będzie”.

W chwili uruchamiania programu prognozy rządowe podawały iż w 2005 r. liczba oszczędzających będzie w przedziale 2 do 3 mln osób. Niestety w szczytowym okresie zainteresowania IKE czyli 2007 , liczba uczestników sięgnęła 915,5 tys. osób. Według ostatnich danych na koniec czerwca 2008, liczba uczestników spadła do 873 tys. czyli o 4,6%. To efekt przewagi wypłat nad nowozakładanymi kontami. Do 2006 liczba uczestników rosła bardzo dynamicznie. Wyraźne spowolnienie wzrostu miało miejsce w 2007 r. Sądzę że już rządowa prognoza była mocno przesadzona. Oparto ją chyba na dość idealnym założeniu, że IKE szybko znajdą się w ofercie sektora finansowego na równych bądź lepszych prawach niż produkty oszczędnościowe tychże instytucji, a na dodatek Polakom radykalnie wzrośnie świadomość ekonomiczna.

Moim zdaniem IKE jest dobrym, wartym popularyzowania, produktem finansowym. Jednak na rynku usług finansowych dla osób fizycznych państwo przegrywa z sektorem finansowym na polu dystrybucji i marketingu. Instytucje prywatne będą ten produkt sprzedawały w szerszej skali tylko wtedy kiedy będzie to dla nich korzystne finansowo i nie będzie poważnie konkurowało z ich produktami o podobnym przeznaczeniu (długoterminowe oszczędzanie). Medialna akcja popularyzowania jest bardzo słaba. Wysoko oceniam cykliczne dodatki  do codziennej prasy o charakterze edukacyjnym (Rzeczpospolita czy Gazeta Wyborcza), ale ich lektura jest mało popularna wśród Polaków. Podobny problem dotyczy obligacji detalicznych Skarbu Państwa.

Sporo można się dowiedzieć analizując dystrybucję IKE. Wg stanu na połowę 2008 r. w 73% na wynik (liczbę uczestników) zapracowały zakłady ubezpieczeniowe. 22% członków pozyskały TFI. Co ciekawe w 2004 r. ich udział sięgał prawie 30%. Domy maklerskie odpowiadają za pozyskanie 1% uczestników, czyli niemal nie liczą się w rankingu. Po średniej wpłacie widać jednak, że maja dostęp do klientów o najzasobniejszych portfelach , którzy wykorzystują w ciągu roku niemal cały dozwolony limit na wpłaty na IKE. Niezwykle rozczarowują banki. IKE za ich pośrednictwem założyło, a dokładniej – posiada na dzień dzisiejszy 39,4 tys. osób. Praktycznie w całości to zasługa „naboru” z 2005 r. Widać, że banki z zasady nie są zainteresowane popularyzacją tego produktu lub jego dystrybucję przejęły inne spółki z macierzystych grup finansowych. Oczywiście na tle innych propozycji, na ogół słabe oprocentowanie lokat nie zachęcało do lokowania w depozyty. W ten sposób docieramy do innego wniosku, który tłumaczy dlaczego liczba kont IKE zaczęła spadać. Obawiam się że Polacy zbyt często lokowali w tzw. agresywne instrumenty finansowe. Zabrakło więc w chwili otwarcia IKE, dobrej porady sprzedawcy, czym jest IKE i jaka jest jego rola.

Dokończenie tematu w jednym z najbliższych kolejnych wpisów.

W artykule wykorzystałem dane statystyczne dostępne na stronach KNF (www.knf.gov.pl)

 

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Refleksje o sytuacji na krajowym rynku finansowym

Od ostatniego wpisu dotyczącego sytuacji na rynku finansowym minęło dwa miesiące. Sporo się działo w tym okresie. Niestety wydarzenia z minionego okresu niekoniecznie przybliżają ekonomistów do odpowiedzi jaki będzie bieżący rok.  Na wstępie warto oczywiście przypomnieć, że ostatni kwartał 2008 roku uczynił nas świadkami kryzysu rynków finansowych. Szereg instytucji finansowych zawiodło i rozczarowało, a zachowanie rynków finansowych poważnie nadwątliło wiarę w ich racjonalność funkcjonowania. IV kwartał to radykalne obniżanie prognoz makroekonomicznych dla USA i UE oraz dla Polski. Obecnie rynek czeka czy prognozy z ostatnich tygodni znajdą potwierdzenie w faktach, czy też będzie jeszcze gorzej.

Indeksy giełdowe osiągnęły tak niskie poziomy w październiku, że kolejne dwa miesiące poświecone były na szukanie (potwierdzanie) poziomu stabilizacji. Niestety wcale nie jestem pewny czy pesymizm inwestorów mierzony obecnymi poziomami indeksów, osiągnął już poziomy najniższe. Przyjmuje jednak, że inwestorzy mają od dłuższego czasu świadomość iż przesadzili ze spadkami. W naszym przypadku WIG, rzekłbym, „przedyskontował” skalę spadku dynamiki PKB. Z jednej strony na pewno trudno wielu inwestorom oszacować fundamentalny poziom wsparcia. Z drugiej strony giełdy (w tym i nasza), działają pod wpływem emocji i zmiana indeksów jest tylko i wyłącznie wyrazem ich stanu. Gdzieś od końca listopada można było zaobserwować zabawną prawidłowość. W poniedziałki indeksy rosły lub spadały o 4%-6%, by w pozostałe dni tygodnia bilansować zmianę z pierwszego dnia tygodnia lub kontynuować ruch ale z dnia na dzień coraz słabiej. W efekcie WIG na koniec roku znalazł się na poziomie 27,3 tys. pkt. Moim zdaniem biorąc pod uwagę obecny stan wiedzy, rozkład prawdopodobieństw zmian w najbliższych miesiącach i stan emocjonalny inwestorów, uzasadnionym poziomem dla WIGu jest przedział 30 – 35 tys. pkt. Oznacza to iż rynek zaniżył wartość indeksu/akcji o mniej więcej kilkanaście procent. W przypadku pojawienia się korzystniejszych informacji makroekonomicznych oraz pojawienia się inwestorów zagranicznych w większej liczbie na naszych rynku, o taką wartość rynek może błyskawicznie podskoczyć. Pozycja złotego na rynku jest naprawdę bardzo zachęcająca do takiego ruchu. Niemniej boję się że zanim wrócimy na listę krajów wartych inwestowania, upłynie trochę czasu. Obawiam się również tego, że przedłużające utrzymywanie się krajowych indeksów na zaniżonych poziomach spowoduje ich uwiarygodnienie i potraktowanie jako obiektywnego punktu odniesienia dla planowanych działań. Nie mam wątpliwości, że znajdzie się spora grupa analityków technicznych którzy uwiarygodnią bieżące poziomy dla WIGu. Wtedy równie dobrze na większe wzrosty trzeba będzie czekać 2 – 4 kwartały. A czy rynek może dalej zaniżać poziomy WIGu. Niestety tak. Rynek dyskontuje częściowo swój lęk bardziej niż fakty. Jedynym usprawiedliwieniem może być fakt iż w obecnych okolicznościach, inwestorzy którzy opierają się na analizie technicznej czy śledzonych komentarzach utracili trzy-cztery miesiące temu stabilny grunt. Na pocieszenie warto jednak powiedzieć, że już utrzymanie względnie stabilnych poziomów przez WIG i główne zagraniczne indeksy od dwóch miesięcy jest sporym osiągnięciem.

Wyciąganie informacji z zachowania krajowego rynku długu (depozytowy rynek międzybankowy i rynek obligacji) jest praktycznie niemożliwe. WIBOR od trzech do dwunastu miesięcy nie ma nic wspólnego z przewidywaniem poziomów zmian stopy referencyjnej. W komentarzach ekonomistów bankowych podawana jest przykładowo poziom stopy NBP 4% co nijak się ma do stawek FRA wyliczonych na bazie kwotowań depozytów. Przykładowo opierając się na stawkach z końca grudnia, stopa interwencyjna wskazywana jest w okolicach 5,5% na koniec roku. Sztywne i dość stabilne stawki są od niemal początku października. Przed zmianą stopy interwencyjnej w grudniu, średni WIBOR dla terminów 3 do 12 m-cy był o blisko 0,8 większy od stawki referencyjnej. Po spadku stóp przed świętami, dystans się zwiększył do 0,9%. Zwracałem już uwagę, że mamy do czynienia ze sztucznym zawyżeniem stawek WIBOR, co powinno się spotkać z interwencją KNFu. Jak by nie było kredyty złotowe oparte są na stawkach WIBOR. Brak zaufania na rynku czy też walka o depozyty nie jest tu całkowitym wytłumaczeniem. Sądząc po zachowaniu cen depozytów jednodniowych ON i TN, na rynku jest nadpłynność tylko w krótkich terminach. Po danych prezentujących składniki pieniądza rezerwowego widać, że rolę rynku międzybankowego wziął na siebie częściowo NBP. NBP daje (pożycza) pieniądze bankom które ich poszukują i przejmuje nadwyżki od tych które je mają.

Chyba jedynym rzetelnym punktem obecnej krzywej rentowności są kwotowania obligacji dwuletnich. Z oszacowanej stopy dla 2012 roku, wynika że rynek gra na przyjęcie euro w 2012 roku.  Jest to gra ryzykowna, bo wcale nie jest pewne że uda się wprowadzić euro w tym terminie. Rynek trochę więc ryzykuje „obstawiając” ten termin. Wyliczone stawki dla kolejnych lat na bazie krzywej rentowności wytyczonej przez obligacje, wskazują że rentowności obligacji w już mniejszym stopniu są obarczone przekonaniem o dacie przyjęcia euro. To że krzywa rentowności w niewielkim stopniu pełni rolę informacyjną wskutek zaburzeń na rynku finansowym, nie jest tylko naszym problemem. Dla dolara wygląda to chyba jeszcze gorzej. Ceny obligacji dwuletnich, to wypadkowa przewidywań i poszukiwania przez inwestorów bezpiecznej lokaty do czasu uspokojenia rynków finansowych.

Sądzę, że RPP będzie dalej obniżać stopę referencyjną i już w I półroczu powinniśmy zobaczyć 4%. Tempo i skala cięcia stóp powinna jednak być korygowana o zachowanie złotego i wyniki IV kwartału 2008 r. oraz kolejną projekcje PKB i inflacji przygotowaną przez NBP. Dwie ostatnie informacje będą podane w lutym. Mam nadzieję że do lutego inwestorzy działający na rynku złotego prawidłowo oszacują jego wartość na bazie fundamentów i będą mieli już sprecyzowane poglądy co do jego przyszłości. Według moich wyliczeń złoty jest obecnie nieoszacowany już o blisko 20%. Przyjmując, ze euro/dolar na koniec roku będzie na poziomie 1,30, to euro powinno kosztować ok. 3,55 zł a dolar – 2,75. Zaznaczam, że jest to scenariusz uśredniony i częściowo oparty na dotychczasowym reagowaniu rynku na krajowe fundamenty (dane makroekonomiczne) i tzw. „sentyment” dla naszego rynku.  To czy rynek zacznie prawidłowo wyceniać złotego, kiedy i w jakim tempie dokona zmian początkowo będzie zależało od nastrojów a w dalszej kolejności dopiero od danych makroekonomicznych.

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Wykup papierów komercyjnych sposobem na odzyskanie płynności?

W pomysłach na pakiet pomocowy dla gospodarki, pojawia się często idea wykupu papierów komercyjnych czy obligacji. Mam na myśli dłużne papiery wartościowe (bywa, że są wzbogacone o cechy papierów udziałowych), emitowane m.in. na podstawie kodeksu cywilnego, prawa wekslowego czy ustawy o obligacjach. Określenie papiery komercyjne nie jest może najlepszym oddaniem idei tych papierów wartościowych, ale od lat jest jednym z funkcjonujących w komentarzach. Chodzi tu m.in. o wskazanie że nie są to papiery emitowane przez Skarb Państwa. Dość często w publikacjach wykorzystuje się skrót CP od angielskiej wersji tego określenia.

Obserwując sposób w jaki w mediach idee pomocy dla sektora finansowego czy przedsiębiorstw się kształtują, trudno nie dostrzec dysproporcji odpowiedzialności pomiędzy pomysłodawcami a instytucjami od których oczekuje się pomocy, czyli od rządu i NBP, za dopracowanie szczegółów tejże pomocy. Dla wyjaśnienia dodam, że pod pojęciem pomysłodawcy rozumiem osoby spoza rządu czy NBP, które przedstawiają własne i niezależne pomysły na pomoc lub reprezentują środowiska które takiej pomocy oczekują (przedsiębiorcy, bankowcy). Chwilami mam wrażenie, że sami pomysłodawcy nie wierzą w skuteczność swoich pomysłów albo niezbyt dokładnie je sobie przemyśleli. Inna rzecz, że prowokuje to czasami pytania o popełnione błędy. To trochę jak ostatnio z opcjami walutowymi.

W tym wpisie chciałem się skupić na tzw. papierach komercyjnych, ponieważ jako sposób na pomoc zaczyna się to już pojawiać w komentarzach całkiem poważnych ekonomistów. Pomysł ten jednak zawsze jest tak mgliście przedstawiony, że nie sposób dociec szczegółów. Moim zdaniem, to jednak pomysłodawcy powinni się trochę pomęczyć.

Rynek CP istnieje ponad 10 lat. Pierwsze, inauguracyjne, emisje miały miejsce już w latach 1992-1994. Wg agencji Fitch Polska, na danych której się opieram, wartość tego rynku w 1997 sięgała 3,4 mld zł. Wg danych za III kw, rynek rozrósł się do 46,7 mld zł. Niemal do końca 2003 roku przeważały papiery krótkie, czyli z terminem wykupu do 1 roku. Obecnie papiery emitowane przez banki i przedsiębiorstwa z terminem powyżej 1 roku stanową niemal 60% wyemitowanych papierów. Generalnie na emisję mogą sobie pozwolić podmioty o dobrej kondycji, co nie oznacza wcale iż na rynku nie zdarzały się wpadki. Rynek wtórny na te papiery jest dość wątły i niejednokrotnie wspomagany przez agentów emisji, którzy przyjmują czasami rolę market makerów. Konsekwencją tego są dość szerokie spready w kwotowaniach, co powoduje iż papiery te trzymane są na ogół do wykupu.

Propozycje zamiany papierów na płynność, czyli gotówkę, ujawniają brak rynku wtórnego z prawdziwego zdarzenia. Mówiło się już o tym dziesięć lat temu. Gdyby rynek istniał, wymusiłby ujednolicenie zasad regulujących jego funkcjonowanie, jak i opracowanie jednolitych reguł nadawania ratingów poszczególnym emitentom. Memoranda informacyjne znacznie ustępują zawartością informacyjną prospektom emisyjnym, jakie muszą przygotowywać spółki giełdowe. Kto wie,… może fakt rozwiniętego rynku wtórnego zainicjowałby powstanie w Polsce rynku zabezpieczeń papierów komercyjnych. Kolejnym pytaniem bez odpowiedzi jest: jakie papiery powinny być skupowane przez NBP i po jakim koszcie? Nie wyobrażam sobie by NBP miał brać na siebie ryzyko wypłacalności kiepskiego emitenta. Jak wspomniałem wyżej, zdarzają się przypadki gdzie emitantami wcale nie są firmy idealne pod względem wyników finansowych. Koszt ewentualnego wykupu powinien być na tyle bolesny dla chętnych na skorzystanie z takiej pomocy, by wymóc na nich racjonalne zarządzanie płynnością w przyszłości. Powinno się unikać sytuacji, kiedy transakcja z NBP dawałaby niższą utratę rentowności niż sprzedaż na rynku innemu podmiotowi. Obawiam się, że przy drugim warunku liczba chętnych szybko by zmalała.

Kolejny problem i pytanie, to kto tak naprawdę byłby zainteresowany takimi transakcjami i o jaką kwotę chodzi. Pomysłodawcy nie dają i na to precyzyjnej odpowiedzi, a w zasadzie żadnej. Papiery komercyjne są głownie w posiadaniu sektora finansowego i przedsiębiorstw reprezentujących pozostałe działy gospodarki. Około 1/3 rynku obecnie to papiery krótkoterminowe, czyli takie które zapadają w ciągu najbliższych kilku miesięcy. Pozostała część rynku to papiery banków, przedsiębiorstw i jednostek samorządu terytorialnego o pierwotnym terminie wykupu 1 rok. Sądząc z tempa przyrostu segmentów rynku. Rynek głównie rozwija się w oparciu o papiery z terminem wykupu powyżej roku. Można więc domniemywać, że ci którzy je kupowali robili to z pełną świadomością. Tak więc lokowano w papiery o dłuższych terminach zapadalności niemal niezbywalne rynkowo i dobrej stopie zwrotu (powyżej WIBORu). Pomimo iż kwota wyemitowanych papierów to niemal 47 mld, to w rzeczywistości NBP do wykupu dostałby prawdopodobnie tylko kilka mld zł. Wartość tego „kilka” zależałaby od zasad skupu.

Nie ukrywam pewnego dystansu do idei wykupu przez NBP (czy inną powołaną przez rząd agendę) papierów komercyjnych. Często pomysłodawcy wskazują przykład USA. Jednak tam problemy gospodarcze są znacznie większe, a pomoc kierowana jest niekoniecznie każdemu kto się anonimowo po nią zgłosi. Teoretycznie nie wykluczam, że mogą zaistnieć okoliczności kiedy taka forma pomocy może być potrzebna. Abstrahuje przy tym od kwestii natury prawnej, bo to kolejny problem. Kiedy jednak powołujemy się na przykład USA, to ja proponuje zwrócić uwagę na tłumaczenia jakich musieli udzielić przykładowo przedstawiciele GM i jakie upokorzenia musieli znosić odpowiadając na pytania przedstawicieli Kongresu.

Generalnie więc oczekiwałbym dokładnych propozycji wykupu papierów, celu tej operacji, kosztów i kogo ma ona dotyczyć. Nie ukrywam, że propozycja jawności tego procesu to nie tylko kwestia uczciwości wobec podatników (którzy ewentualnie sfinansują tą operację), zadośćuczynienie zasadom pomocy publicznej, ale i utrudnienie dostępu do pomocy podmiotom które nie potrzebują tej pomocy albo na nią nie zasługują.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Poziom dyskusji o OFE cz1

Fatalne wyniki OFE wystraszyły przyszłych emerytów i wywołały fale oburzenia skierowaną na jakość zarządzania, a nawet idee OFE. Oburzenie jest na tyle duże, że w kilku krajach pojawiły się sugestię o likwidacji  takiego rozwiązania i powrót do czegoś w rodzaju państwowego zakładu emerytalnego. Sam jestem świadkiem czy uczestnikiem dyskusji o OFE wśród zwykłych Polaków. Z całą pewnością podyskutować warto ale widać ze brakuje nam wiedzy nawet o podstawach systemu emerytalnego. W piątek tradycyjnie przeszukiwałem Rzeczpospolitą w poszukiwaniu ciekawych informacji ekonomicznych i prawnych i natknąłem się na tekst Przemysława Wiplera (Przemysław Wipler „Drugi filar nie dla emerytów”,  http://www.rp.pl/artykul/2,236522.). Skoro Rzeczpospolita publikuje już takie teksty, to znaczy że nie jest dobrze z poziomem dyskusji. Trudno mi było ten tekst zostawić bez komentarza, gdyż świetnie (co nie jest pochwałą dla autora) pokazuje lęki dotyczące OFE. Odsyłam do lektury całego artykułu. W swoim komentarzu odnoszę się do wybranych myśli (pochyłą czcionką), niemniej dobrze pokazujących jego wydźwięk.

Prezydent podpisał się pod rządowym projektem ustawy dotyczącej określenia świadczeń pieniężnych wypłacanych ze środków zgromadzonych w OFE zwanych emeryturami kapitałowymi, a także zasad nabywania prawa, trybu przyznawania i ustalania wysokości oraz wypłaty emerytur kapitałowych. Wejście w życie rozwiązań proponowanych przez rząd w dramatyczny sposób przebuduje nie tylko II filar systemu emerytalnego czy szerzej rynek kapitałowy, ale całą polską gospodarkę i życie publiczne.

Powiało strachem. Rozczarowanie zasadami wypłat emerytur to bardziej wyidealizowane nadzieje krążące wcześniej w mediach, niż możliwa do zrealizowania rzeczywistość. W bardzo (bardzo) dużym uproszczeniu, nowością II filaru ma być jego indywidualizacja i inwestowanie składki na rynku finansowym. Wielkość tej części emerytury ma być uniezależniona od politycznych decyzji i administracyjnego ustalania parametrów do wyliczania emerytury. Niemniej należy pamiętać, że OFE są częścią całego społecznego systemu zabezpieczenia emerytalnego i jego wady i zalety należy rozpatrywać na tle całości systemu emerytalnego.

Proponowane rozwiązania pogłębiają dyskryminację rodzin (a w szczególności kobiet) wychowujących dzieci, w których bardzo często z powodów ekonomicznych jedno z rodziców poświęca się pracy w domu kosztem pracy zawodowej.

Rodziny te ze względu na koszty związane z wychowaniem dzieci mają nieporównanie mniejsze możliwości gromadzenia oszczędności na starość niż osoby bezdzietne, a jednocześnie w tych rodzinach zazwyczaj tylko jedno z małżonków płaci składki na emeryturę kapitałową (II filar).

Problem moim zdaniem jest sztucznie uwypuklony. Musimy sobie jasno powiedzieć, że w obiektywnych realiach gospodarczych naszego kraju, decyzja o modelu rodziny z niepracującą żoną jest wciąż luksusem i długo jeszcze będzie. Decydują się wiec na to osoby które na to stać lub rodziny zmuszone przez życie. Wobec powyższego, ani w okresie aktywności zawodowej, ani w okresie emerytalnym państwo nie rekompensuje faktu „niepracującej żony”.

W ten sposób autor porusza problem od zawsze wzbudzający żal i polemiki w społeczeństwie. Chodzi o dziedziczenie świadczeń współmałżonka po jego śmierci. Poziom świadczeń i skala wejścia w uprawnienia po współmałżonku to głównie wypadkowa: relacji liczby pobierających świadczenia do pracujących, długości życia, liczby osób pobierających świadczenia na korzystniejszych prawach, które nie są związane z odprowadzonymi składkami. Kolejnym problemem są świadczenia rolnicze. Po drugie, świadczenia ze społecznego systemu emerytalnego są przede wszystkim przypisane do osoby a nie do gospodarstwa domowego. Oczekiwanie dziedziczenia pełni wpłat do OFE wynika chyba z niezrozumienia obowiązującego modelu ubezpieczeń. Mieszanie do tego dzieci zmarłego świadczeniobiorcy tylko to potwierdza.

Pod hasłem solidaryzmu społecznego instalowany jest mechanizm, w ramach którego nie mamy szansy być solidarni ze swoimi najbliższymi – współmałżonkami i dziećmi, a przede wszystkim mechanizm przymusowego drenowania Polaków z 7,3 proc. pensji brutto ku pożytkowi instytucji finansowych. Co istotne, fakt, że na OFE dotychczas zarabiają jedynie ich zarządzający, udowodniła w ostatnich dniach Komisja Nadzoru Finansowego, z której wyliczeń wynika, że od początku reformy emerytalnej OFE zarobiły dla swoich klientów 24,8 mld zł i niemal całą tę sumę – 24,2 mld zł – straciły od początku tego roku.

Z lektury artykułu widać, że autor nie orientuje się w meandrach rynku finansowego, myli rolę OFE i generalnie nie lubi tej idei. Największym problemem jest niechęć do prywatnych instytucji finansowych zarządzających częścią przekazywanych im w zarządzanie pieniędzy. Ciekawy jestem czy w połowie 2007 autor tez wypisywał teksty o niegodziwym zarządzaniu. Liczba krytyków gwałtownie wzrosła dopiero jesienią tego roku.

Problem twórców OFE to naiwna wiara w rynek finansowy i jakość zarządzania przez komercyjne i rywalizujące o klienta instytucje finansowe. Mogę mieć tylko nadzieję, że doświadczenia z minionych miesięcy zostaną wzięte pod uwagę. Szkoda, że nie narzucono konieczności wyboru portfeli, tak by przyszli emeryci mogli wybrać mniej agresywne portfele. Należy jednak pamiętać, że wydarzenia na rynku finansowym z jesieni tego roku były wyjątkowe i że rynek w najbliższych kwartałach porzuci bieżące poziomy wyjątkowo niskich indeksów giełdowych. Na pocieszenie potencjalnym czytelnikom mogę podać, że na blogu jednego z bardziej znanych polskich ekonomistów zabrałem głos w dyskusji o limitach inwestycyjny dla OFE. Bardzo trudno jednak mi było przekonać niektórych uczestników że likwidacja ograniczeń dla OFE może być zabójcza co potwierdziło życie. Zdawanie się na wyjątkowość wiedzy i doświadczenie zarządzających powinno mieć swoje ograniczenia.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Poziom dyskusji o OFE cz2

Problem kosztów zarządzania (prowizje) został już przez prasę na szczęście dostrzeżony. Nawet bez precyzyjnej analizy kosztów widać, że nie muszą być one aż tak duże. Dane z mijającego roku o zmianach OFE przez uczestników (często porzucano lepsze fundusze na rzecz gorszych), wskazują że wydatki na akwizytorów idą w rzeczywistości na bezpardonową i nic nie wnosząca walkę o klientów. Niestety i ja się zetknąłem z pośrednikiem, który chciał mnie namówić na zmianę OFE twierdząc że obecne bankrutuje, co było nieprawdą. Pomijam już to że upadek zarządzającego nie powoduje utraty środków a jedynie przeniesienie ich do innego OFE.  

Zmuszenie Polaków do zakładania lokat bankowych przyniosłoby im o wiele większe korzyści niż system emerytur kapitałowych w obecnym kształcie – alternatywnych rozwiązań systemowych są dziesiątki. W momencie gdy jak na dłoni widać dysfunkcjonalność obowiązujących rozwiązań, rząd zamiast rozważyć zmiany, postanawia nieodwracalnie zabetonować system w obecnej formie.

Nikt systemu nie „betonuje”, bo nie musi. Porównanie do lokat bankowych jest niepoważne, bo daje niską stopę zwrotu, choć chroni przed dramatami na rynkach akcji. Ponadto banki momentalnie obniżyłyby stopy depozytów, gdyby dostały w zarządzanie taką koszmarną ilość środków. Ciekawy jestem jak autor rozwiązałby problem bezpieczeństwa i nadzoru na środami emerytów czy problem prowizji i wyodrębnienia organizacyjnego tych pieniędzy. Bardzo szybko autor skopiowałby co najmniej 80% zapisów z obecnych regulacji. Długoterminowo rynek akcji i niektóre inne instrumenty dają wyższe stopy zwrotu przy nawet przeciętnym zarządzaniu, nie widzę więc powodu by pozbawiać ludzi większych korzyści niż z lokat. Proszę dokładnie przeanalizować dane NBP o oprocentowaniu lokat w minionych latach.

Pieniądze, które mają właścicieli, przestaną ich mieć, nie staną się jednocześnie własnością państwa, ale trafią w dobre ręce podmiotów finansowych zarządzających również OFE.

Ustawa, w wyniku której setki miliardów złotych utracą właściciela i trafią w ręce mających coraz gorszą renomę międzynarodowych instytucji finansowych, nie przewiduje mechanizmu odwrotnego, umożliwiającego przyszłym rządom niepodzielającym poglądów PO – PSL przyjęcie innych rozwiązań.

Kryzys na rynku finansowym ma tą zaletę, że ujawnia wiedze i podejście niektórych komentatorów do wolnego rynku oraz ich światopogląd ekonomiczny. Autor ma wyraźny problem z akceptacją wolnego rynku. Co do wyliczenia tych coraz gorszych instytucji finansowych, to proponuje zindywidualizować ocenę do instytucji zarządzających naszymi składkami. Wniosek może być inny od przedstawionego. Ponadto autor nie stroni od wskazywania antypatii politycznych. Proponuję przypomnieć sobie, które ugrupowania wprowadzały OFE w życie.

Strategicznym celem lobby instytucji zarządzających OFE jest zniesienie obowiązującego obecnie ograniczenia dla inwestycji poza granicami RP do 5 proc. środków i zniesienie regulacji ograniczających możliwość inwestowania pieniędzy polskich emerytów w bardziej zyskowne, a tym samym bardziej ryzykowne instrumenty finansowe. Podstawowym narzędziem nacisku na rząd Polski w tym zakresie są regulacje unijne dotyczące swobody przepływu kapitału.

Im dalej czyta się tekst, tym autor bardziej uwalnia swoje emocje, antypatie polityczne i brak wiedzy. Tendencyjność w operowaniu faktami grubo przerasta argumentacje przedstawicieli OFE określonych jako „lobby”. Tutaj to akurat finansowe „lobby” miałoby się od kogo uczyć „lobbowania”. Limit 5% nie jest zbyt duży i na dodatek OFE wykorzystały go w skromnym stopniu przez ostatnie lata. Szereg względów ekonomicznych (np. duża zbieżność cykli giełdowych i zmian stóp procentowych) wskazuje i potwierdza dotychczasowa praktykę, że dominująca część środków jest i będzie inwestowana w kraju. Potwierdzają to również doświadczenia innych krajów. Po drugie to właśnie uniezależnienie wartości emerytur od problemów ekonomicznych macierzystego kraju jest jedną z głównych idei funkcjonowania OFE. Ja na przykład nie mam ochoty inwestować w upadające stocznie czy podmioty które wskutek własnych błędnych decyzji ponoszą straty na opcjach walutowych. Mój patriotyzm w tym momencie słabnie.

Faktyczne uwłaszczenie kwotą ok. 600 miliardów złotych kilkunastu podmiotów działających już w chwili obecnej na rynku, z którego na poziomie ustawowym wyeliminowano konkurencję, i realizacja pozostałych założeń ustawy przyjętej przez Sejm oznaczać będzie pojawienie się w przestrzeni publicznej gracza wagi superciężkiej, mającego bardzo konkretne i szerokie interesy.

Notka pod nazwiskiem autora wskazuje iż jest prawnikiem. Uwłaszczenie oznacza właściwie prawo własności. OFE jedynie zarządzają środkami, ale nie są ich właścicielem.  To klienci OFE decydują kto zarządza ich pieniędzy i jak najbardziej z tego prawa korzystają. Niestety jak widać posiadania wiedzy prawniczej nie zabezpiecza przed emocjami. A szkoda.

W ustawie nie ma mowy o likwidacji konkurencji. Jej jakość może budzić wątpliwości, ale jeden z powodów to wybór Polaków którzy skupili się na trzech instytucjach z tego rynku. Polemika z argumentami typu: „..pojawienie się w przestrzeni publicznej gracza wagi superciężkiej, mającego bardzo konkretne i szerokie interes” przerastają moje możliwości.

A zakres interesu funduszy będzie bardzo szeroki i rosnący. Począwszy od regulacji dotyczących długości wieku emerytalnego. Przez opiekę zdrowotną dla emerytów (np. przy przyjętym przez Sejm rozwiązaniu dużym prezentem dla funduszy dziedziczących naszą składkę byłaby legalizacja eutanazji). Aż po zasady nadzoru nad rynkiem kapitałowym i stanowisko Polski ws. nowej dyrektywy ubezpieczeniowej (swobodne przesuwanie kapitałów pomiędzy podmiotami będącymi w grupie finansowej działającej na terenie UE z oddziałów do centrali, czyli w przypadku Polski – co do zasady za granicę…).

Autor rozpędzając się w krytycyźmie miesza kilka wątków. To nie OFE decydują o eutanazji i służbie zdrowia (to już zupełne kuriozum w argumentacji autora). Przykład z eutanazją to już czysta złośliwość i żerowanie na niewiedzy czytelników za aprobatą redakcji Reczpospolitej. Nie widzę też związku pomiędzy eutanazją a zwiększeniem dochodów firm zarządzających. Śmiertelność Polaków nie przenosi się na zyski. W zdaniu o przenoszeniu kapitałów autor kompletnie pomylił wątki i segmenty rynku finansowego. Przyznam że czytając pierwsze zdania komentowanego artykułu miałem nadzieję że spotkam się z ciekawą polemiką która mnie wzbogaci i poszerzy horyzonty. Tymczasem autor ma dość miałkie pojęcie o OFE i całokształtu problematyki z tym związanej. Przypomnę że wspomniana dyrektywa ubezpieczeniowa nie ma nic wspólnego z bezpieczeństwem składem polskich emerytów.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Grudniowe posiedzenie RPP

Od poprzedniego posiedzenia Rady Polityki Pieniężnej  upłynęły zaledwie ok. trzy tygodnie. Na tle obecnych oczekiwań cięcia stóp od 0,25% czy 0,5% do nawet 1,75% w grudniu, obniżka z listopada może się wydać śmiesznie mała, czy wręcz kosmetyczna. Podawanie oczekiwań Krzysztofa Rybińskiego (cięcie do 4%) jako max. oczekiwań jest być może pewnym nadużyciem z mojej strony, gdyż jest on jedyna osobą z grona znanych makroekonomistów, który podał tak skrajne oczekiwania. By być dokładnym dodam, że nie tyle jest to prognoza decyzji RPP, co zalecenie na tle stale aktualizowanych prognoz gospodarczych.

Wpierw jednak warto przypomnieć, cóż takiego wyjątkowego stało się w ciągu miesiąca że analitycy tak znacznie zaostrzyli swój oczekiwania. Przede wszystkim stale pogarszają się prognozy dla największych gospodarek na przyszły rok. Korzystne wyniki inflacji potwierdzają, że  przynajmniej w krótkim terminie można porzucić lęki o inflację. Tym łatwiej więc obniżać stopy procentowe by pobudzić gospodarki poszczególnych krajów. W USA stopy właśnie obniżono niemal do zera. Najważniejsze światowe indeksy giełdowe i nasz krajowy, zdają się osiągać tzw. twarde dno. O trwałym odbiciu nie ma na razie mowy.

Na tym tle Polska faktycznie wydaje się być wyspą. Jednak dane o PKB za III kw rozczarowały niskim wzrostem nakładów inwestycyjnych. Sporym zaskoczeniem okazały się wyniki importu i eksportu za październik opublikowane przez NBP. Dane o inflacji za listopad i prognoza zmian cen składników koszyka inflacji na 2009, wskazują że nie powinno być problemu z obniżeniem inflacji przynajmniej do górnej granicy celu inflacyjnego (3,5%). W efekcie pojawia się pytanie czy śmielej nie ciąć stóp w grudniu. Kolejne ciecie o 0,25% byłoby już chyba przez rynek przyjęte ze zdumieniem. Wypowiadane przez członków RPP opinie w ostatnich tygodniach wskazuję, że nie powinno być problemu z obniżeniem stóp. Spór może dotyczyć tylko kwestii o ile stopy obniżyć. Nie ma co ukrywać, że nadal poruszamy się po omacku w trudnej do uchwycenia rzeczywistości gospodarczej. Obecnie pytanie więc nie brzmi: o ile dokładnie ciąć, ale jak daleko można się posunąć w cięciu stóp by stanowiło to kompromis pomiędzy niezwlekaniem z pomocą gospodarce (obniżenie kosztu pieniądza) a niewprowadzaniem  kolejnego błędnego sygnału do gospodarki, który mógłby zakłócić procesy gospodarcze za kilka kwartałów. Inaczej mówiąc wolałbym by utrzymać rolę stopy procentowej jako bodźca makroekonomicznego, gdzie decydenci (RPP) patrzą dalej niż tylko na najbliższe 3-4 kwartały, a nie  sprowadzać stopy referencyjnej do roli  czynnika psychologicznego.

Przypominam, że ograniczenie limitów na udzielanie lokat międzybankowych na kilka miesięcy spowodowało, że WIBOR jest sztucznie zawyżony. Tak więc na przykład stawka WIBOR 3M jako najpopularniejszy indeks oprocentowania kredytów nie oddaje rzetelnie obrazu rynku. W przypadku rynku płynnego, można powiedzieć że WIBOR 3M w obecnych okolicznościach makroekonomicznych jest zawyżony o ok. 0,5%. Nie widzę powodu by RPP tak łatwo miała wyręczać rynek, który od przynajmniej kilku tygodni niezbyt rzetelnie pełni swoją rolę.

No więc o ile ciąć? Sądzę ze warto zaryzykować ciecie o 0,5%, czy max. o  0,75% w grudniu. Obstawiam raczej pierwszy wariant. Oczywiście pojawia się wątpliwość czy w ogóle powinno się oczekiwać jakiejkolwiek obniżki w grudniu. Przecież w jedenastoletniej historii działania RPP tylko raz podjęto decyzję o zmianie stóp w grudniu. Było to w 1998 r. I też była to sytuacja wyjątkowa, bo Rada cięła stopy aż o 2,5%. Później grudzień był omijany i konieczne decyzje o zmianie stóp podejmowano w listopadzie lub dopiero w styczniu kolejnego roku. W obecnych okolicznościach przesuniecie decyzji na styczeń nie byłoby chyba  zbyt rozsądne.

Propozycja K.Rybińskiego o sprowadzeniu stóp do 4% wydaje mi się na ta chwilę zbyt mocna. Pomijam już to że pojawiłaby się sugestia iż RPP kompletnie nie wie co się dzieje w gospodarce i wykonuje gwałtowne ruchy w oparciu o medialne lęki o tempo wzrostu PKB w przyszłym roku. Na taka decyzję jest jeszcze za wcześnie. I wcale nie mam na mysli tylko czekania na to kiedy dane makroekonomiczne potwierdzą realizowanie się najgorszych prognoz makroekonomicznych. W dużym skrócie chodzi mi m.in. o to że bardzo gwałtowne ruchy stopę referencyjną mogą przyczynić się do gwałtownych reakcji gospodarki, jak na przełomie dekad w naszym przypadku.

 

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Świeże dane z NBP

Już dawno nie czekałem z takim zainteresowaniem na dane NBP o rachunku obrotów bieżących (za październik) i o podaży pieniądza (za listopad). Pierwsze z nich to trochę kubeł zimnej wody, kiedy się spojrzy na dynamikę roczną importu i eksportu. Eksport skurczył się o 1,2% a import wzrósł tylko o 4,5%. Dla przypomnienia podam, że od 2004 roku odnotowywaliśmy dwucyfrowy wzrost obrotów handlowych. Średnia dynamika wzrostu eksportu i importu w euro wynosiła pomiędzy 15% a 20%. Oczywiście taka dynamika była nie do utrzymania w dłuższym czasie i bodaj wszystkie, a przynajmniej dominująca większość prognoz makroekonomicznych od blisko roku wskazywała na jednocyfrową dynamikę. Tak więc spadkiem tempa nie powinniśmy być zaskoczeni, ale skoro szło nam tak dobrze to cóż się nagle stało październiku. Czyżby spadek koniunktury w Europie Zachodniej miał aż tak nagłe konsekwencje? Trudno w to uwierzyć. Odpowiedź mogą być dane GUSu o strukturze krajowej importu i eksportu i dane szczegółowe wg działów gospodarki. Niestety te ostatnie to już rarytas dla każdego analityka. Sezonowość (dane za październik 2007) też nie daje odpowiedzi na pytanie o gwałtowny spadek dynamiki, chociaż miała ona pewien wpływ na dane za dwa wcześniejsze miesiące, czyli sierpień i wrzesień. Trzeba też przyznać, że analiza zmian dynamik w poprzednich latach też nie daje wielkiego pocieszenia. Mimo wszystko, nie widzę powodu do siania paniki i zalecam posługiwanie się trendem zmian. Krótko mówiąc, spadek obrotów handlowych, w tym szczególnie eksportu, nie może być zaskoczeniem i musimy przyjąć że przejściowo (kilka miesięcy?) dynamika eksportu w najlepszym wypadku będzie kilkuprocentowa. W najlepszym, bo w rzeczywistości w euro, dynamika może się wahać w okolicach zera. Deficyt handlowy wyniósł aż 1,66 mld euro, co było wartością gorszą od ubiegłorocznej o ok. 0,6 mld euro. I to głównie wymiana handlowa wpłynęła na pogorszenie się salda obrotów bieżących. Roczny deficyt w relacji do PKB wynosi już 5,4% wobec 5% w grudniu 2007. Deficyt obrotów bieżących dość mocno rośnie od początku 2006 r, kiedy odnotował wyjątkowo niską wartość (zaledwie 1,6%). W tym roku przyrost deficytu wyraźnie zwolnił.

Jak rzadko kiedy, dość dobrze naszą sytuację w handlu międzynarodowym pokazują dane wyrażone w złotych. Z blisko 20% w 2006 roku, dynamika eksportu i importu systematycznie spadała do przedziału 0%-5% dla trzymiesięcznego trendu. Gdyby nie osłabienie złotego do euro o kilkanaście procent w okresie lipiec-październik, to dynamiki byłyby już pewnie ujemne od 2-3 miesięcy.

Dane o elementach podaży pieniądza nie potwierdzają zatrzymania akcji kredytowej przez banki ani przedsiębiorstw ani gospodarstw domowych. I pewnie to jest powodem, że o ile dane o imporcie i eksporcie trafiły na pierwsze strony portali internetowych w częściach ekonomicznych i części gazet, to wyniki podaży zostały w zasadzie tylko „obowiązkowo” skomentowane. No cóż, taka natura miediów. Teraz w cenie są tylko wiadomości niekorzystne. Dla przypomnienia podam, że złoty wobec dolara osłabił się w listopadzie już tylko o 2,5% a wobec euro o 3,4%, czyli dość skromnie jak na to co przeżyliśmy w sierpniu czy październiku. Zwracam na to uwagę, ponieważ w wynikach akcji kredytowej w październiku, osłabienie złotego istotnie wpłynęło na wzrost zaangażowania w kredytach.

Kredyty dla przedsiębiorstw wzrosły w listopadzie o 1,4% w porównaniu z październikiem. Dokładnie o taki sam wzrost był rok temu. Ważne jest to iż wzrost miał miejsce po sporym wzrośnie w ubiegłym miesiącu (3,5%). Po odliczeniu osłabienia złotego w listopadzie  i wpływie tego na część walutową zaangażowania krajowych podmiotów, to wzrost zadłużenia w złotych wyniósł ok. 1%. Wynik słabszym, ale wciąż cieszy. Nie zamierzam w ten sposób udowadniać zjawiska odwrotnego do obaw o ograniczenie kredytowania, o czym niemal codziennie ktoś pisze w prasie ekonomicznej. Spadek tempa zadłużania podmiotów tez był wcześniej zapowiadany, chociaż być może nie  takiej skali w jakiej się spodziewano ( nie tak łagodnie). Moim zdaniem głównym problemem obecnie jest ewentualna zmiana struktury produktowej, terminowej i branżowej banków w bieżącej polityce kredytowej.

Zaangażowanie kredytowe gospodarstw domowych wzrosło w listopadzie jedynie o 0,7%, co po uwzględnieniu skali zadłużenia w walutach, wskazuje że po odjęciu wpływu osłabienia złotego przyrost był ujemny o być może -1%. Ciekawie wygląda porównanie stanu zadłużenia gospodarstw domowych z końca listopada do stanu z końca września. Przy przyjęciu kilku uproszczeń (w tym osłabienie złotego), to wzrost zaangażowania w wyniósł ok. 1%, wobec blisko 5% w 2007 i 2006. W części złotowej kredytów, w analizowanym okresie wzrosło o niemal 6%, czyli niewiele mniej niż w dwóch poprzednich latach. Krótko mówiąc mamy do czynienia prawdopodobnie ze zwiększeniem restrykcyjności kredytowanie, ale nie z ograniczaniem akcji kredytowej.

NBP podał też dane szczegółowe dotyczące zobowiązań i należności za październik. Przyrost zaangażowania w walutach dla gospodarstw domowych sięgnął niemal 20%. Wygląda więc na to iż restrykcyjność w dostępie do kredytów walutowych pojawiła się z opóźnieniem dopiero w listopadzie lub desperacką walkę o kredyt dokonały dobrze usytuowane gospodarstwa domowe, które pierwotnie planowały zaciągniecie kredytu walutowego w późniejszym okresie. Jest to jedno z tłumaczeń dlaczego na rynku pojawił się problem z finansowaniem kredytów walutowych.

Wspólnym wysiłkiem podmiotów gospodarczych i gospodarstw domowych, depozyty ogółem wzrosły o 2,3% w listopadzie w porównaniu do października. W zależności od okresu przyjętego do porównań, listopad dał bankom dodatkowo prawie 3 mld złotych dodatkowych pieniędzy, tak bardzo teraz potrzebnych.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz