Strajk pielęgniarek, moja ocena cz2

Obecnie wobec wspólnego negocjowania postulaty wymieszały się. Wiem, że zawód lekarzy jest odpowiedzialny (co nie oznacza, że pamiętają o tym wszyscy lekarze). By zostać lekarzem trzeba skończyć 6-letnie studia i odbyć 13-miesieczny staż. Z całą pewnością jest to trudna droga do zawodu. Niemniej już od dziecka wysłuchiwałem w radiu i telewizji, że chętnych na studia było więcej niż miejsc. Dzisiejsi lekarze musieli wiedzieć, że nie czeka ich łatwe życie i czekanie na poprawę swego losu może trochę potrwać. Według ostatnio opublikowanych danych przez Ministerstwo Zdrowia, lekarz bez specjalizacji otrzymuje 1,8 tys. pln (2,4 tys. z dodatkami), a lekarz specjalista 2,5 tys. pln (4,0 tys. z dodatkami), pielęgniarka 1,37 tys. (2,0 tys.), pielęgniarka specjalistka 1,7 tys. (2,6 tys.). Przez ponad 10 lat dynamika wynagrodzeń była na poziomie zbliżonym do średniej dla gospodarki narodowej. Tak więc sytuacja służby zdrowia nie ulegała praktycznie poprawie, może poza niektórymi specjalnościami. Z tego punktu widzenia rządzących mści się bardzo odwlekanie podniesienia płac w minionych latach. Zmarnowaliśmy trochę czasu. Jednak przyznać trzeba, że nie każdy rząd dysponował pieniędzmi na poważniejsze zasilenie służby zdrowia. Zgadzam się, że jest to grupa zawodowa niedowartościowana, ale próba zagwarantowania każdemu lekarzowi i pielęgniarce „na wejściu” takich zarobków na tle zarobków w innych profesjach, to spora przesada. Same tylko oczekiwane podwyżki w jednym roku wymagają większych kilku miliardów pln. Nawet jeżeli rozłożymy to na 2-3 lata, to moja ocena oczekiwań płacowych pozostaje bez zmian. Nie mam pojęcia czym miałoby to być sfinansowane. Dynamika środków publicznych przeznaczanych na służbę zdrowia to ponad 4% nominalnie w ostatnich kilku latach i radykalna poprawa sytuacji służby zdrowia wymagałaby dwu lub trzykrotnie szybszego tempa wzrostu nakładów, by w ciągu kilku lat spełnić przedstawione oczekiwania służby zdrowia.

A co proponuje rząd? Niemal dokładnie rok temu na posiedzenie Rady Gabinetowej przygotowano krótki materiał o sytuacji służby zdrowia. Diagnoza wynagrodzeń była słuszna i trzeba powiedzieć, że zobowiązanie do poprawy wynagrodzeń zostało wprowadzone w życie na przełomie 2006 i 2007 r. Moim zdaniem związkowcy powinni zadbać o utrzymanie otrzymanych podwyżek, mimo iż rząd zobowiązał się do tego by podwyżka zimowa nie była jednorazowym i przejściowym podniesieniem płac. Potem już tylko dbać, by dynamika wzrostu nakładów utrzymywała się co najmniej w średnim terminie tempo dwukrotnie wyższe niż prezentowane wyżej. Pomijając dokładniejsze wyliczenia, wymagałoby to potraktowania poprawy sytuacji służby zdrowia jako jeden z priorytetów obecnego rządu. A byłoby to trudne do zrealizowania. Przy tych dość optymistycznych założeniach, osiągniecie 6% PKB nakładów na służbę zdrowia (wg metodologii strajkujących) w ciągu dwóch lat, nawet jak na wyjściową pozycję negocjacyjną pracowników służby zdrowia, jest kompletnie niemożliwe. Wyliczenia wskazują, że aby osiągnąć 6% PKB nakładów do 2009, to wymaga to rocznych wzrostów nakładów na poziomie 30% (!). A wracając do rządowego dokumentu, to zakładał on wzrost nakładów z 4,5% w 2007 na prawie 5% w 2009. Ale najbardziej ciekawe jest to, iż w gruncie rzeczy rząd w swym pomyśle oparł się na wzroście składki i wpływów, wprowadzeniu ubezpieczenia pielęgnacyjnemu i wzroście wydatków gospodarstw domowych. Czyli połączenie nowych danin (częściowo na pewno słusznych!) i większych wpływów z tytułu wzrostu gospodarczego (wzrost zatrudnienia i wynagrodzeń). Tak więc sprzedawanie tego w mediach jako efektu wyjątkowego zatroskania, umiejętności gospodarowania i wprowadzania w czyn gospodarki społecznej, to gruba przesada. Nadzieją strajkujących mogą być niektóre założenia, przyjęte dość ostrożnie.

Tyle szeroko zarysowanego tła. A jak widzi to tło pielęgniarka? Skoro swoją dolę poprawia ten kto ostrzej zastrajkuje i przedstawi bardziej wygórowane oczekiwania. Stosując zasadę więcej zażądaj, to dadzą 50% lub 30%, można więcej wytargować. Skupienie sympatii mediów i automatyczna sympatia polityków opozycyjnych daje silną pozycję w sporze w rządem. Szczególnie w sporze z rządem, który chce uchodzić za rozdającego potrzebującym i unikającego sporów na tle ekonomicznym z poszczególnymi grupami społecznymi. Oczekiwanie głosu ekonomistów nic nie daje, bo ci od lat twierdzą, że albo nie teraz, albo bardzo drobnymi kroczkami, albo że jest dziura budżetowa, a na dodatek udają że nie wiedzą iż nakłady na służbę zdrowia i tak będą rosły. Nie z powodu braku chęci i pomysłu na racjonalizację służby zdrowia, ale z powodu wzrostu oczekiwań społeczeństwa odnośnie swojego zdrowia. I na koniec: ile razy można wysłuchiwać, że nie ma pieniędzy. A na obniżkę składki rentowej było? Na budowę obiektów sportowych w Warszawie 1,2 mld pln też nagle się znalazło, mimo iż nie jest to obiekt pierwszej potrzeby dla warszawiaków. Można się nie zgadzać i jako ekonomista nie utożsamiam się z taki spojrzeniem, ale w gruncie rzeczy ten strajk i jego przebieg specjalnie mnie nie dziwią.

 

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Strajk pielęgniarek, moja ocena cz1

Ekonomika służby zdrowia intryguje mnie od dawna. I jako ekonomistę, i jako człowieka od czasu do czasu korzystającego z jej usług. Dla osób próbujących studiować tematykę służby zdrowia od razu mówię, że nie jest łatwo. Szczególnie nie jest łatwo zejść osobie postronnej na poziom funkcjonowania pojedynczych placówek. Ale powalczyć warto, bo temat ciekawy.

Powracam do tematu bieżącego sporu pracowników służby zdrowia z rządem, ponieważ pracownicy służby zdrowia postawili postulaty, które są nie do spełnienia. Strona rządowa się broni i przypomina, co już dała i co dać zamierza. Media do tej pory na ogół sprzyjały protestującym. Politycy opozycji wykorzystali obecną dość niebezpieczną sytuację do zdobycia popularności, udając że nie widzą o jaką kwotę chodzi. Być może można podejść do tego sporu jak do wielu innych, ale skala oczekiwań i pojawiające się pomysły rozmów w znacznie szerszym gronie o sytuacji finansowej sfery budżetowej są dość niebezpieczne dla budżetu.

Jako ekonomista uważam, że protestujący potężnie przesadzili w swoich oczekiwaniach, co dalej wykażę. Z przekory jednak zaryzykuje spojrzenie na obecny spór okiem pielęgniarek, by starać się przynajmniej zrozumieć ich postawę. Chwilami niestety trudno im się dziwić biorąc pod uwagę ekonomiczno-polityczne otoczenie, w jakim działają.

Osoby pracujące w szeroko rozumianej sferze budżetowej od lat mają problemy z dociągnięciem swoich wynagrodzeń do poziomu sfery komercyjnej. Biorąc pod uwagę również emerytów, to od sytuacji budżetu uzależnione są w większym czy mniejszym stopniu wynagrodzenie kilku milionów ludzi w Polsce. Możliwości budżetu są funkcją rocznych przychodów, zmienności koniunktury gospodarczej oraz szeregu innych koniecznych wydatków lub obciążeń, które należałoby zmniejszyć. W efekcie większość, nazwijmy to „upośledzonych finansowo” środowisk lub ich części (np. pielęgniarki), nikt nie jest w stanie zadowolić. Jeżeli wskutek negocjacji ustala się dynamikę wzrostu (tam gdzie można to negocjować z rządem, a więc nie jest to opcja dla pielęgniarek), to z natury rzeczy jest to dynamika dość niska. Za niska w sytuacjach jak obecnie, ale interesująca w latach słabszej koniunktury, kiedy w sektorach skomercjalizowanych realna dynamika wzrostu była rzędu 2% rocznie. Próba zaspokojenia oczekiwań, nawet jeżeli moralnie w większości słusznych (praca pielęgniarki za nieco powyżej 1 tys. złotych netto, to nie jest rarytas), i tak napotyka na ograniczone możliwości budżetu. W efekcie grupy poszkodowane stosują przeróżne formy „przypominania” o sobie. A że próby te są skuteczne, to stanowią zachętę dla innych. Politycy, którzy jako jedyni nie mogą uciec przed szukaniem rozwiązań i wprowadzanie ich w życie, niestety podejmują decyzje nie zawsze słuszne. Mówię tu w kontekście szerszym niż wynagrodzenia. Ustalenia dotyczące emerytur pomostowych tak naprawdę zostały wymuszone uregulowaniami sprzeda kilku lat, a ustępstwa rządy wobec środowiska kolejarzy czy nauczycieli były za duże. Rząd tak bardzo chciał uniknąć konfliktu, że aż zachęcił kolejną grupę zawodową do upomnienia się o swoje.

Środowiska ekonomiczne, kształtujące świadomość Polaków poprzez media, bardzo niechętnie podejmują temat wynagrodzeń sfer powiązanych z budżetem. Temat podziału profitów wzrostu gospodarczego pomiędzy poszczególnymi grupami zawodowymi jest słabą stroną ekonomistów. Przez lata przyglądając się sporom ekonomicznym zauważyłem, że większość ekonomistów spłyca temat wynagrodzenia sfery budżetowej do deficytu budżetowego i ciągłego braku środków. Podobnie jest teraz. Jeżeli już ktoś wypowiada się na ten temat, to na ogół bardzo ogólnie, no i że nie ma środków. Pomijam już to, że są i przypadki wskazujące na poważną nieznajomość tematu. Były doradca ekonomiczny premiera Marcinkiewicza oraz jeden z ekonomistów bankowych prowadzących bloga robią wrażenie jakby nie do końca orientowali się, o co chodzi, no ale opinie trzeba wyrazić, bo jest to dobrze widziane. Opinie są przedstawione wg zaprezentowanego wyżej schematu. W przypadku drugiej osoby, sugerowane potencjalne źródła finansowania służby zdrowia wskazują na poważną nieznajomość zasad finansowania służby zdrowia w Polsce i istoty bieżącego sporu. W żadnym z tych dwóch przypadków nie odniesiono się głębiej do oczekiwań strajkujących.

Politycy opozycji wykazali daleko posunięte lekceważenie finansów publicznych. Oczekiwania pielęgniarek, czy w ogóle poszczególnych związków służby zdrowia są kompletnie nieracjonalne. Jednak postawa polityków opozycji sugerowała strajkującym, że ich oczekiwaniom są możliwe do zrealizowania. Jedna z opozycyjnych partii również zaoferowała 6% PKB nakładów na służbę zdrowia. Przez kilka dni w programach publicystycznych trafiałem na posłankę Ewę Kopacz (PO) z sejmowej komisji zdrowia, która krytykowała postawę rządu. Oczekiwałem bardziej konstruktywnej postawy. Niestety w żadnej z tych audycji nie usłyszałem jakiejkolwiek liczby czy oceny finansowych roszczeń przedstawicieli służby zdrowia.

Próbując spojrzeć na problemy służby zdrowia oczami pielęgniarek warto przypomnieć ich oczekiwania oraz oczekiwania lekarzy i postawę rządu, tym bardziej że zbyt rzadko media podają te liczby. Najczęściej mamy do czynienia z emocjonalnym podejściem do strajków. Sympatie do pielęgniarek budzi nie tyle ich niskie uposażanie, co determinacja w poprawie swojego losu na tle stanowczej postawy przedstawicieli rządu.

Poniżej prezentuje oczekiwania pielęgniarek i lekarzy (cytuję za „Rzeczpospolitą”):

Postulaty lekarzy

·         Zwiększenie nakładów na leczenie

·         Podwyżki do 5 tys. dla lekarza i 7,5 tys. dla lekarza specjalisty

·         Koszyk usług gwarantowanych

·         Dopływ prywatnych pieniędzy: dopłaty od pacjentów i ubezpieczenia dodatkowe

·         Stworzenie konkurencji dla NFZ: wiele funduszy zarządzających składkami od ubezpieczonych

·         Zniesienie limitów na leczenie, konkurencja między szpitalami

·         Wprowadzenie bonu zdrowotnego: pieniądze na leczenie trafiałyby do funduszu wskazanego przez pacjenta, a nie do NFZ

·         Szpitale działające na zasadzie spółek prawa handlowego

Postulaty pielęgniarek

·         Zwiększenia publicznych nakładów na służbę zdrowia do 5 proc. PKB w 2008 r. i do 6 proc. PKB w 2009 r. (teraz wydajemy ponad 4 proc. PKB)

·         Przedłużenie tegorocznej, 30-procentowej podwyżki płac w służbie zdrowia na przyszły rok

·         Podwyżka dla pielęgniarek – tysiąc złotych, do 3 tys. zł brutto

·         Podwyżki dla wszystkich pracowników medycznych od października 2007 r. i "kroczące podwyżki" w następnych latach

·         Określenie, jaką część procedur medycznych stanowią koszty pracy personelu

·         Brak zgody na prywatyzację służby zdrowia (Rzeczpospolita)

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Rynek TFI w maju


Nabieramy coraz większej ochoty do oszczędzania w
funduszach inwestycyjnych. Na koniec maja TFI zgromadziły już 132 mln pln,
czyli o ponad 33 mld więcej w porównaniu z końcem ubiegłego roku. Zwracam na to
uwagę, bo oznacza to przekroczenie znacznej część prognoz dla całego roku 2007
z końca ubiegłego roku. Prognozy uaktualnione mówią o 150 mld w TFI na koniec
tego roku, czyli wzrost o ponad 50% w porównaniu z końcem 2006 r. Analizując te
dane należy pamiętać, że mówimy o WAN (wartość aktywów netto) i oceniając
wzrost dotychczasowy oraz przyszły, wartości te zależą w dużym stopniu od
koniunktury giełdowej. Wartość WIG na koniec maja była wyższa od wartości na
koniec grudnia o 24%.

Tylko w maju wzrost wartości naszych lokat w TFI
przekroczył 9 mld pln. Po kilkoma względami był to miesiąc rekordowy lub prawie
rekordowy. Wspomniany wzrost w ciągu jednego miesiąca jest rekordowy pod
względem wzrostu nominalnego i jednym z najlepszych pod względem miesięcznej
dynamiki wzrostu (7,5%). Dynamika roczna to aż 73%.

W maju wzmocnieniu uległa tendencja widoczna od wielu
miesięcy. Niemal nieprzerwane wzrosty na giełdzie powodują coraz większe
zainteresowanie funduszami akcyjnymi, krajowymi i zagranicznymi. Wspomniany
wyżej wzrost w maju rynku TFI o 9,2 mld pln w aż 50% spowodowany był napływem
nowych środków. To kolejny rekord rynku. Z 4,5 mld salda wpływów i umorzeń, aż
3,5 mld przeznaczone był na krajowe fundusze akcyjne. Oznacza to, że aż 80%
nowych środków napływających na rynek skierowane było do  krajowych funduszy akcyjnych. Po
przejściowym osłabieniu na przełomie roku lokowania w fundusze akcyjne,
następuje gwałtowny wzrost. Biorąc pod uwagę wzrost zagranicznych funduszy
akcyjnych, można w pewnym uproszczeniu powiedzieć, że obecnie jesteśmy
zainteresowani niemal tylko funduszami akcyjnymi, albo funduszami silnie
związanymi w rynkiem akcji. Jesteśmy więc świadkami pewnej rozbieżności.
Komentatorzy rynkowi (maklerzy i doradcy inwestycyjni) coraz częściej zwracają
uwagę inwestorów na fakt, iż giełda nie może rosnąć w tym tempie bezustannie. O
ile ci którzy bezpośrednio inwestują  na
giełdzie zdają się mają tego świadomość, co wnioskuję po gwałtownym wzroście i
spadku zainteresowania niektórymi firmami lub branżami, to preferencje osób
lokujących na giełdzie za pośrednictwem funduszy są dokładnie odwrotne. Ponadto
osoby bezpośrednio lokujące na giełdzie na ogół dość dobrze znają nastroje i
komentarze rynkowe. Obawiam się że Polacy lokujący w fundusze akcyjne po prostu
lokują bo rośnie, a instytucje finansowe w reklamach również chętnie posługują
się historycznymi wzrostami. W obecnej sytuacji doradzałbym inwestowanie w
fundusze mieszane, które są dobrym połączeniem ryzyka i stabilizacji w obecnych
warunkach i ograniczenie udziału funduszy akcyjnych. Ponad połowa portfela przeciętnego
posiadacza jednostek funduszy inwestycyjnych jest silnie związana z akcjami.
No, chyba że ktoś ulokował środki w akcyjny fundusz parasolowy i stale
monitoruje sytuację na giełdzie. W przypadku stabilizacji lub korekty na
giełdzie można w miarę błyskawicznie przenieść środki do bezpieczniejszego
funduszu, minimalizując konsekwencje finansowe.

Ciekawi mnie, wobec coraz większego zainteresowania
bardziej ryzykownymi funduszami, na jakich założeniach opierają się inwestorzy?
Czy orientują się w bieżącej sytuacji rynkowe? Jak przedstawiają im bieżącą
sytuację doradcy pracujący a terenie? Niestety nie mam wiedzy o poziomie
przygotowania tej właśnie rzeszy doradców, którzy codziennie kontaktują się
klientami, by sprzedać/doradzać w lokowaniu nadwyżek finansowych. Patrząc na
rynkowe fakty, uczucia mam mieszane.

Fundusze akcyjne w ciągu miesiąca wzrosły o 20% krajowe i
(!) 25% akcji zagranicznych.

Niechęć do niskich stóp zwrotu widać po słabym
zainteresowania  funduszami stabilnego
wzrostu. Średni miesięczny wzrost w 2007 to 2,5%. Dalej spada zainteresowanie
funduszami bezpiecznymi (papierów wartościowych i pieniężne). W poszukiwaniu
ponadprzeciętnych zysków zwiększa się zainteresowania funduszami
niestandardowymi. Ich wartość wzrosła aż o 10,5% w maju.

Słusznie zrobiła Komisja Nadzoru Bankowego, stanowczo
reagując na reklamy odnoszące się do historycznych wzrostów. Kto wie, może w
końcu któreś TFI przełamie się i zaryzykuje reklamę bezpiecznego funduszu
używając słów: „giełdy wiecznie nie rosną, zainteresuj się naszym funduszem
papierów wartościowych, bo właśnie obniżamy opłaty”. Po aktualnych reklamach
widać, że chętnych do przełamania bariery nie ma. Zwróciłem uwagę na fundusze
bezpieczne i opłaty, bo tu i tu coś szwankuje. Śledząc wypowiedzi i politykę
niektórych TFI widzę, że niektórym zarządzającym nie zależy na prowadzeniu
funduszy papierów wartościowych i funduszy pieniężnych. Słabe wyniki funduszy
bezpiecznych już nieraz krytykowałem, a kwestię opłat poruszały finansowe media
na przełomie roku.

Liderem napływu środków było TFI Pioneer Pekao. Trzydniowa
emisja funduszu średnich firm zgromadziła aż 1,6 mld pln (!). Głównie dzięki
temu błyskotliwemu ruchowi środki będące w posiadaniu tego TFI zwiększyły się o
10,5%. Taki wzrost, tak dużego TFI, to wydarzenie. Między innymi z tego powodu,
że pozwoliło to towarzystwu minimalnie poprawić pozycję rynkową. Udział
towarzystwa stale spadał po kilka dziesiątych miesięcznie. Tak więc wzrost w
strukturze rynku o 0,6% co informacja godna podkreślenia. Nowymi emisjami i
dobrą reklamą rośnie TFI Opera. Trzeci miesiąc z rzędu środki w posiadaniu
towarzystwa rosną o 20% miesięcznie. Pozwoliło to przekroczyć 1% udziału w
strukturze rynku. W jeszcze szybszym tempie pnie się TFI Noble Funds, 32% w
maju. Warto zwrócić uwagę, że aktywa kilku dużych TFI rosły w tempie zbliżonym
do wzrostu rynku.

W maju najlepsze wyniki wśród krajowych funduszy akcyjnych
odnosiły fundusze firm inwestujące w firmy małe i średnie. Średnie wzrostu
jednostek to ok. 10%. Nie dziwi więc popularność tych funduszy, tym bardziej że
miesięczne wzrosty na tym poziomie to niemal standard od paru miesięcy.
Miesięczne stopy zwrotu z pozostałych funduszy akcji już drugi miesiąc z rzędu
są o ok. 1/3 mniejsze. Wzrost wartości środków w funduszach zagranicznych
akcyjnych to efekt trafionego pomysłu TFI ING oraz atrakcyjnych wzrostów na
zagranicznych giełdach. Pomijając wpływ kursu, można tu było zarobić przyzwoite
kilka procent w maju.

Kilka funduszy krajowych papierów wartościowych osiągnęło
bardzo ciekawe wyniki. Dwa fundusze Pioneera, Skrabca i Union Investment dały w
maju stopę zwrotu a przedziale 0,5%-0,9%. Biorąc pod uwagę stabilizację na
rynku papierów wartościowych w maju, podejrzewam że to efekt umiejętnego
„podrasowania”, czyli drobnego uzupełnienia o bardziej ryzykowne formy
inwestycji. Sądzę, że to jedna z dobrych recept na podniesienie wyników
funduszy i zajęcie wysokich miejsc w rankingu. Fundusze dolarowe i eurowe
przyniosły w maju minimalne straty.

Fundusze stabilnego wzrostu „dawały” 2% w maju, a fundusze
mieszane – średnio 3,6%. To ładne wyniki, ale jak widać Polacy chcą zarabiać
więcej. Fundusze zagraniczne mieszane miały wyniki ponad dwa razy gorsze od
krajowych mieszanych, ale urok czegoś zagranicznego wciąż jest skuteczny
(wzrost środków w funduszach w maju 1,7%). Być może jest to tylko efekt wzrostu
akcyjnej części.

W opracowaniu wykorzystałem m.in. materiały firmy Analizy
Online Sp zoo.


Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Minutes z maja i decyzja RPP

Po dzisiejszej decyzji RPP mam trochę satysfakcji, ale i nie ukrywam rozczarowania. Ale o uczuciach później, bo pierwotnie miałem zamiar przedstawić kilka refleksji dotyczących treści zawartych w najnowszych minutes po majowym spotkaniu RPP. Część rozważań jest powtórzona, bądź odnosi się do bieżąco komentowanych danych makroekonomicznych, ale pojawiły się również rozważania, których dawno już nie było.

Znaczna część rozważań, co oczywiste (chociaż nie do końca), koncentrowała się na inflacji. Argumentami za podtrzymaniem inflacji na bezpiecznym poziomie ma przemawiać kilka czynników. Zwrócono słusznie uwagę na dynamiczne rosnące inwestycje, które mają przyczynić się do wzrostu produktu potencjalnego. Dla mnie to trochę podejście podręcznikowo-makroekonomicznie. Ryzyko inflacyjne może się pojawić szybciej niż efekty inwestycji. Na efekty inwestycji trzeba czekać kilka kwartałów, jak nie dłużej. Argument o sprzyjających wzrostowi wydajności efektach inwestycji zagranicznych typu greenfield odbieram jako desperację w poszukiwaniu potwierdzenia własnych poglądów niż racjonalny argument. Inwestycje typu greenfield mają niewielki udział w nakładach inwestycyjnych ogółem i produkcja nie każdej z nich skierowana jest w całości na rynek krajowy.

Jako nietrafiony uważam również argument o spadku produkcji przemysłowej w II kw 2007 r. Fakt iż dynamika produkcji sprzedanej będzie spadać po zimie nie powinien być zaskoczeniem  dla osób analizujących zmiany produkcji przemysłowej na tle cyklów gospodarczych. Nie oznacza to wcale spadku dynamiki do zera (a już tak bywało w Polsce). Ponadto rozpędu nabiera pozostała część gospodarki.

Biorąc pod uwagę powyższe opinie o inwestycjach, racje mają „inni członkowie”, którzy zwrócili uwagę, że grożąca nam luka popytowa i wywołana tym presja inflacyjna nie da się tak łatwo wytłumić inwestycjami, ze względu na zbyt odległą perspektywę. Uwaga o luce popytowej jest moim zdaniem podstawowym argumentem za podniesieniem stóp i kluczowym problemem obecnie dla makroekonomistów. Słusznie też, ta sama grupa „innych członków RPP” zwraca uwagę, że import może nie być wystarczającym hamulcem dla utrzymania inflacji w wyznaczonych przez RPP granicach.

Wpływ rynku pracy i wynagrodzenia, skupiają uwagę całej RPP, ale interpretacje pozostają rozbieżne, co jest trochę dziwne. Jestem po stronie „części członków Rady”, zwracających uwagę na szybszy niż oczekiwano spadek bezrobocia i dynamicznie rosnące wynagrodzenia i jednostkowe koszty pracy. Łatwość z jaką rząd ustąpił w przypadku emerytur pomostowych, obecne strajki służby zdrowia, czy sygnalizowana zmiana nastawienia Związku Solidarności do obecnego rządu rodzi ryzyko, że rząd może mieć kłopoty z ograniczeniem realizacji żądań do rozsądnych rozmiarów. W efekcie, na co również zwracałem wielokrotnie uwagę, istnieje ryzyko iż poprawa nastrojów konsumentów następuje zbyt łatwo. Argument „innych”, iż dzieje się to w sytuacji znacznego wzrostu rentowności przedsiębiorstw oraz że bezrobocie mimo spadku nadal jest wysokie jest jedynie ucieczką przed pogodzeniem się z faktami.

Jednym z tematów, który rzadko pojawia się w dyskusjach czy też opiniach po spotkaniach RPP jest wpływ finansów publicznych na inflację. W czasie dyskusji pojawiła się opinia, że mniejszy deficyt sprzyja łagodzeniu rosnącemu popytowi generowanemu przez gospodarstwa domowe. Rację jednak ma ta część członków RPP, która zwróciła uwagę że trzeba się liczyć z tym iż jest to efekt krótkotrwały i za kilka kwartałów najprawdopodobniej świadkami wzrostu deficytu.

Różnie interpretowano wzrost kredytów. Nie przytaczam już zdania tej części Rady, z którą się utożsamiam i zwrócę uwagę na tych którzy nie widzą poważniejszych zagrożeń. Z minutes wynika, że argumentacja była następująca: skoro inflacja była niska przy dotychczasowych trendach, to prawidłowość ta nie zmieni się w przyszłości. To jeden z tych poglądów, który mnie zaskoczył i zdziwił. Część tych trendów jest dość świeża i w ekonomii nie zdarza się reakcja natychmiastowa. Czekać trzeba nawet nie miesiące a kwartały. Po drugie, sytuacja gospodarstw domowych ulega stałej poprawie i w tempie wyższym od oczekiwanego, stąd postawa notorycznego czekania na kolejne dane może się srodze zemścić.

Najciekawszy był koniec relacji z posiedzenia Rady. Powrócił dawno nie słyszany temat stopy realnej. Przyznam, iż już od ubiegłego roku oczekiwałem powrotu tego tematu w komentarzach, tymczasem modniejsza stała wydajności.  Stopa realna powoli spadała i chyba tylko dość stabilne wskaźniki cenowe (oprócz budownictwa) odwlekały powrót tego argumentu. Przy stopie realnej rzędu 2% i symptomach silnego wzrostu, temat powinien był wrócić na łamy codzienne prasy ekonomicznej już w II połowie ubiegłego roku. Bardzo celna wydaje mi się uwaga części członków Rady, którzy zwracali uwagę że skoro przy poprzednich stopach gospodarka zaczęła nas straszyć przegrzaniem, to czego moglibyśmy oczekiwać utrzymując stopy bez zmian i przy obecnych trendach? Argument pozostałej części iż w innych krajach stopy realne też są takie niskie lub niższe w krajach naszego regionu jest jedynie słabym usprawiedliwieniem braku merytorycznych argumentów. Jeżeli już, to wyjściem do dyskusji powinna być dyskusja o stopie neutralnej dla Polski i dopiero potem odpowiedź na pytanie: podnosimy czy nie. Przykład innych krajów powinien służyć szacowaniu stopy neutralnej dla Polski, a nie bezpośrednim porównaniom.

Czytając tekst minutes, trudno nie odnieść wrażenia że część członków RPP nie dość że nie chce ryzykować głosowania za podniesieniem stóp i czeka z uporem na jednoznaczne dane (a wtedy będzie już trochę za późno) to wręcz wymyśla i wmawia sobie argumentację na rzecz utrzymania stóp. Argumentacja jak: inwestycje typu greenfield, trendy w przyszłości są odwzorowaniem trendów z przeszłości (kredyty i inflacja) czy wiara w zbawczą moc przejściowo niższego deficytu budżetowego bądź w jego trwałość, wskazuje na to iż skromna część członków RPP szuka ucieczki przed pewnymi kanonami ekonomii czy dorobku pochodzącego z doświadczeń nawet tylko krajowych. Najgorsze jest to że znajdowane argumenty są krótkotrwałe i sami ich twórcy nie są do nich przywiązani. W moim przekonaniu od jednej do dwóch osób w RPP nie ma sprecyzowanych poglądów na obecną sytuację i w gruncie rzeczy kieruje się emocjami, zamiast chłodną kalkulacją ryzyk 

Bez względu na dzisiejszą decyzję RPP, tak miał wyglądać tekst. Decyzja Rady o podniesieniu stóp tylko potwierdza to co napisałem. Od II poł. ubiegłego roku uważam, że warto było już na koniec 2006 r. prewencyjnie podnieść stopy o 0,25% i z kolejną decyzją wstrzymać się kilka miesięcy. Częściej chyba nawet wspominałem o tym w tekstach analizujących zmiany w gospodarce. Nie ukrywam że odczuwam małą satysfakcję. Szkoda tylko, że pierwsza decyzja była spóźniona o kilka miesięcy. Biorąc pod uwagę wyznawane poglądy części członków RPP, również niskim prawdopodobieństwem obdarzałem podniesienie stóp a dzisiejszym spotkaniu. A jednak. Część członków RPP, a być może tylko jedna osoba, daje się ponosić emocjom, co powoduje że Rada po dość długim zwlekaniu z podwyżką, podnosi dwa razy stopy w dość krótkim terminie. Mam nadzieję, że nie było to spowodowane strajkiem pielęgniarek. Te same emocje stwarzają ryzyko kolejnego wzrostu w dość krótkim terminie. Obecny poziom tzn. 4,5% mnie przejściowo satysfakcjonuje. Nie wiem co zrobi Rada, ale ja poczekałbym ze trzy miesiące z ewentualną kolejną podwyżką.

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

PKB w I kw 2007


Zgodnie z oczekiwaniami
ekonomistów, PKB w I kw sięgnął 7,4%. To efekt rozwijającej się gospodarki i
bazy, czyli słabszego I kw ubiegłego m.in. w inwestycjach. Mówiąc krótko,
rozwijamy się. Inwestycje, które ruszyły z kopyta w ubiegłym roku powoli rosną z
coraz większą dynamiką. Gdyby dokonać korekty o ogromną różnicę temperatur w
zimie 2005/2006 i 2006/2007, a dokładniej o zwiększoną aktywność gospodarczą w
drugim okresie, to podana przez GUS dynamika inwestycji byłaby mniejsza o
3%-5%. W I kw nakłady na środki trwałe wzrosły realnie aż o prawie 30%. Wynik
imponujący. Z ciekawością poczekam na pełne dane GUS o inwestycjach, by
sprawdzić w co tak chętnie inwestowaliśmy. Do tej pory zadowoleni z wyników
sprzedaży byli wszyscy ujmowani w podstawowej analizie struktury nakładów. O
koniunkturze w budownictwie trudno nie usłyszeć. Wysokie wzrosty sprzedaży
odnotowali producenci maszyn. Sprzedawcy ciężarówek również są zadowoleni.
Roczne kroczące nakłady w relacji do PKB przekroczyły w I kw 20% (dokładnie
20,3%). Ostatnio podobny wyniki mieliśmy na przełomie 2001/2002. Z całą
pewnością w bieżącym roku tempo nakładów będzie większe niż z ubiegłym (15,3%)
i to przynajmniej o kilka procent, co oznacza przekroczenie rekordów z lat
1995-1998. Oczywiście nie o rekordy tu chodzi, a o zdrowy w miarę zrównoważony
wzrost. W relacji do PKB w 2007 nakłady brutto na środki trwałe mogą sięgnąć
21,8%-23,5%. Rozwijamy się więc w dość szybkim tempie. O ile jeszcze w ubiegłym
roku przyspieszenie w inwestycjach można było tłumaczyć opóźnieniem
spowodowanym brakiem wiary w trwały wzrost gospodarczy w latach 2004 i 2005, to
od ostatnich miesięcy 2006 r. podmioty krajowe są przekonane o wzroście
gospodarczym i jego trwałości. Nakłady na środki trwałe w aż 39% przyczyniły
się do wzrostu PKB w I kw tego roku w porównaniu w I kw 2006 r. Biorąc wynik z
lat 1995-2007, to jest to jeden z najwyższych rezultatów. Biorąc pod uwagę dane
roczne kroczące, to inwestycje w ciągu roku przejęły na siebie kreowanie
wzrostu PKB z 20%, aż do 45%. To ewenement w naszej najnowszej historii
gospodarczej.

Drugim elementem, który
przyczynił się do wzrostu PKB w I kw jest spożycie indywidualne. Spożycie
odpowiada za 59% wzrostu w I kw. Sam udział nie jest porażający jak w przypadku
inwestycji, bo wskazana wartość zbliżona jest do przeciętnego udziału spożycia
indywidualnego w relacji do PKB. Zalecam zwrócić na ten element uwagę w
najbliższych kwartałach uwagę. W I kw spożycie indywidualne wzrosło realnie
prawie o 7% i wraz z innymi danymi makroekonomicznymi stanowi to potwierdzenie,
że jesteśmy świadkami przejmowania wzrostu gospodarczego przez gospodarstwa
domowe. Sądzę, że będziemy świadkami większych wzrostów w najbliższych kilku
kwartałach.

Saldo eksportu i importu utrwala
swój negatywny wpływ na PKB. Przez prawie sześć lat bez przerwy saldo wymiany
przyczyniało się do wzrostu PKB. Pozornie prezentacja taka wydaje się dziwna,
bo sugeruje niektórym, że eksport się nie liczy w wytwarzaniu PKB.
Oczywiście,  liczy się jak najbardziej
tylko, że należy pamiętać że import to forma utraty potencjalnego PKB przy
założeniu że moglibyśmy importowane rzeczy produkować w kraju. Tak więc, taka
prezentacja wymiany zagranicznej w PKB, jaką widzimy w uproszczonej prezentacji
GUS ma swój cel i jest zasadna. Biorąc pod uwagę dane roczne kroczące, to saldo
importu i eksportu powoduje utratę kilku procent PKB. W I kw akurat minimalnie
zyskaliśmy (1%), ale dlatego wymieniłem dane roczne, by oswoić potencjalnych
czytelników mojego bloga, że wartość ujemną będziemy widzieć częściej.

A teraz o wytwarzaniu PKB. Wbrew
pozorom udział przemysłu nie był zbyt duży. Zaledwie 10%, przy 21% przeciętnego
udziału w gospodarce. Niemniej najbliższym czasie będziemy mieli do czynienia z
większymi wartościami. Budownictwo kolejny kwartał z rzędu utrzymało swój
udział w wytwarzaniu PKB na poziomie ok. 18%. Przypomnę, że to wartość trzy
razy większa od przeciętnego udziału budownictwa. Rolnictwo marginalnie
przyczyniło się powiększania PKB (0,8%). Ostatnie trzy kwartału nie należały do
udanych dla rolnictwa, ale w najbliższych kwartałach jego udział w wytwarzaniu
powinien powrócić do wartości przeciętnej, czyli ok.. 4%. Bardzo ładny rezultat
odnotował handel. Aż 27% wzrostu PKB zawdzięczamy tej sekcji. I trudno się
dziwić w obecnej sytuacji gospodarczej. Pisałem już o tym, komentując wyniki
przedsiębiorstw po I kw tego roku, nie będę się więc powtarzał. Dynamika
rozwoju handlu wskazuje, że w najbliższych kwartałach będzie się utrzymywał
większy udział w wytwarzaniu PKB nawet o kilka procent powyżej przeciętnej
wartości.


Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Protest pielęgniarek i pomysły premiera

Protest pielęgniarek i związane z nim reakcje zaczynają budzić niesmak. Służba zdrowia jest już po jednej podwyżce wynagrodzeń, co jak na możliwości budżetu i inne priorytety jest dużym osiągnięciem. Wobec rozbieżności, co do skali podwyżek spojrzałem do danych GUS (odsyłam do ostatniego materiału o wynagrodzeniach). Podwyżka w przedziale 15%-20%,  to rzadkość. Teraz problemem pozostaje do załatwieni kwestia utrzymania uzyskanych podwyżek w kolejnych latach. Mowa o „zmianie ustawy o przekazaniu środków finansowych świadczeniodawcom na wzrost wynagrodzeń oraz ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych”

Wg wyliczeń Ministerstwa Zdrowia wzrost wynagrodzeń dla pielęgniarki powinien sięgnąć 500 pln. Wg wyliczenia ze stycznia pielęgniarce/położnej wynagrodzenie ma wzrosnąć z 1,62 tys. pln na 2,09 tys. pln. Pielęgniarki, które obecnie strajkują przed siedzibą premiera za właściwy poziom wynagrodzeń dla swojej grupy zawodowej uważają 3,0 tys. pln. W sumie, biorąc pod uwagę specyfikę pracy, wynagrodzenia w innych grupach zawodowych to oczekiwania pielęgniarek wydają się racjonalne. Jednak pozostaje jeszcze kwestia racjonalności z punktu widzenia wydolności budżetu, a dokładniej – środków przekazywanych na służbę zdrowia. W Polsce osób uprawnionych do wykonywania zawodu pielęgniarki wg szacunków Ministerstwa Zdrowia jest prawie 270 tys. Z innych dokumentów, czy informacji medialnych, liczba osób wykonująca ten zawód objęta wskazaną regulacją jest bliższa 200 tys. osób. Kiedy dodamy do tego lekarzy, kolejna podwyżka, to kilka miliardów pln. Wstępnie chciałem dokładnie wyliczać skutki finansowe podwyżek, ale napływające dane z mediów zmuszają do przyjęcia wielu założeń i przedziałów. Ograniczyłem się więc do podania garści wiadomości, które pomogą „sparametryzować” oczekiwania pielęgniarek. Tak więc problem nie polega na rozstrzygnięciu po czyjej stronie jest moralna racja, ale określeniu dotychczasowych podwyżek i możliwości na najbliższe lata.

Sądzę, że pielęgniarki trochę przesadziły i same nie wiedzą jak z tego wybrnąć. Zajmowanie pomieszczeń premiera i szermierka na sprzeczne komunikaty o sytuacji grupy okupujących pomieszczenie kobiet z każdym kolejnym dniem wygląda coraz bardziej niepoważnie. Gabinet premiera to nie pensjonat, czy poczekalnia. Wyliczanie więc czy ktoś dostał kanapki czy nie, koce, czy – dzisiejszy news – podpaski, coraz bardziej ośmiesza ten spór. Nikt tych kobiet tam nie zatrzymuje. Również nie wyobrażam sobie, żebym zajął pokój pielęgniarek w dowolnym szpitalu, nawet jeżeli w słusznym celu, i zażądał podstawienia toalety i dostarczenia żywności i bielizny. Pielęgniarki mają po prostu świadomość, że zajmowanie gabinetu premiera, to atut medialny i moralny w obecnym sporze.

O ile być może można chwilami zrozumieć ludzi chcących poprawić swój los i ich desperację, to zupełnie jestem rozczarowany reakcją polityków. Mam na myśli polityków obecnej ekipy rządzącej oraz polityków opozycji. Politycy opozycji natychmiast wykorzystali ten spór, stawiając się w pozycji osób niezwykle przejętych i sugerujących, że trzeba i można „coś” zrobić. Co, tego nie wiem, bo nikt – poza jednym wyjątkiem – nie chce wskazać co zrobić. Pomijam dokładniejsze pomysły, typu: reforma, odbiurokratyzowanie czy prywatyzacja usług. Za tymi słowami nie szły żadne liczby. Wspierający pielęgniarki politycy opozycji nie mają w swoim dorobku szczególnych osiągnięć dotyczących radykalnej poprawy wynagrodzeń w służbie zdrowia. Zupełnie niepotrzebnie więc dolewają oliwy do ognia. Pielęgniarki pewnego dnia zapukają i do ich drzwi. Zjawisko jest dość niebezpieczne, bo stroną sporu stały się i środowiska polityczne (PO), które nawołują do obniżenia fiskalizmu w Polsce. Obecny protest i roztaczające się wokół niego atmosfera, jest o tyle niebezpieczny, że wpisał się w atmosferę coraz większych oczekiwań i sam zaczął ją napędzać. Ostatni komunikat Solidarności o tym, iż obecny poziom solidarności społecznej (transferów społecznych) przestaje zadowalać związkowców oraz pomysł o podniesieniu płacy minimalnej powinien być czerwoną lampką dla posłów i senatorów. Wspomniałem o jednym wyjątku dotyczącym propozycji. Mam na myśli pomysł SLD o nieakceptowanie przez prezydenta ustawy dotyczącej obniżenia składki rentowej. Nie wnikam w jego ocenę, ale jedna ze stron pomysł podała. Przynajmniej wiadomo, jaką ma listę priorytetów gospodarczych.

Do strajków, protestów i dziwnych zachowań opozycji, można było się już przez lata przyzwyczaić. Najbardziej zaskakująca jest reakcja premiera. Z jednej strony wie, że nie może tolerować okupowania budynków rządowych i musi bronić finansów państwa, a z drugiej wytrącony został z wygodnej dla siebie pozycji. Dobra koniunktura gospodarcza i wynikające z tego wpływy budżetowe pozwalały premierowi odgrywać role rozdającego. Kto chciał, dostawał pieniądze. Obecny protest postawił premiera w roli, której nie chce i chyba nie potrafi zagrać, stąd niektóre zachowania i pomysły, których chyba w tej chwili żałuje. Tzn. mam nadzieję, że żałuje. Pomysł z referendum i podatkiem katastralnym mnie zaskoczył. Premier najwyraźniej pełne nadziei pielęgniarki chce skonfrontować z opinią społeczeństwa i partiami opozycyjnymi, które będą wtedy musiały podpowiedzieć Polakom co robić (jak glosować). No i jak tu nie dać! Prawda? Na partie polityczne spadnie wtedy obowiązek wskazania rozwiązania. Nie podoba mi się również pomysł wykorzystania podatku od nieruchomości w sporze politycznym oraz wskazanie jakoby bogaty/dobrze uposażony Polak = Polak podejrzany, z układu itd. Dlaczego akurat wzrost nakładów na służbę zdrowia miałby pochodzić od tzw. bogatych. Akurat najbogatsi korzystają z niej najmniej. Całe społeczeństwo ma decydować o portfelu jednej grupy? Premier pewnie niechcąco (chcę w to wierzyć) podaje pomysły jak z innej (minionej w Polsce) epoki. To już brutalna konfrontacja dwóch grup społecznych. Do tej pory metoda konfrontacji ograniczała się do polityki.

Szkoda również, że z tytułu sporu o finansowanie podwyżek traci podatek katastralny. Wprowadzenie tego podatku rozważane jest od lat, ale nie przypominam sobie by miał on być karą dla bogatych czy rezerwowym źródłem zasilania budżetu. Premier niechcąco odkrył karty, w jaki sposób podchodzi do podatków. W pierwotnych założeniach podatek katastralny nie miał być wymierzony w bogatych, ale miał obciążać nieruchomość w miejsce obecnego podatku. A nieruchomości posiadają nie tylko bogaci.

Niestety, ale premier powinien podjąć decyzję samodzielnie, tzn. bez odwoływania się do opinii społecznej.

 

 Uzupełnienie: uffff, to nie o podatek katastralny idzie; premier wykluczył to rozwiązanie; ale na razie (16.00 25.VI) nie odpuścił bogatym.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Wyniki przedsiębiorstw w I kw 2007


Przychody przedsiębiorstw w I kw 2007 r. wzrosły, po
uwzględnieniu cen, o ok. 14%. To osiągnięcie z gatunku rekordowych. Niewiele
brakowało do pobicia rekordu z I kw 2004 r. 
Wtedy, tuż prze wejściem do UE, przychody wzrosły realnie o ponad 15%.
Poza zasięgiem są wzrosty z połowy lat 90-tych. Przykładowo, kwartalne
przychody z 1996 r. były o od 14% do 21% większe od wyników w 1995 r.
Potwierdza się, trwająca od kilku kwartałów, tendencja do powiększania się
różnicy w tempie przychodów pomiędzy przemysłem a usługami. Przychody przemysłu
nominalnie wzrosły w I kw o 14,2%, a usług (bez działów finansowych) o 22,1%.
Dobry wynik usług, to częściowo efekt budownictwa, które zaliczyłem do usług.
Bez budownictwa usługi osiągnęły i tak imponujący rezultat, bo 19,5%.

Wprawdzie analitycy rynkowi skupiają swoją uwagę na
wynikach przemysłu, które GUS publikuje co miesiąc, ale to chyba wyniki usług
są bardziej reprezentatywne dla koniunktury krajowej. Dość równomierne cykle są
uzależnione od sytuacji krajowej i zagranicznej (eksport), natomiast działy
usługowe w dominującej części są uzależnione od sytuacji krajowej. Do oceny
stanu gospodarki nie wystarczą więc tylko dane przemysłu publikowane co
miesiąc. Niemniej zachowanie naszego rynku finansowego w ostatnich dniach wskazuje,
że do wyników przemysłu przywiązuje się nadmierną wagę. Biorąc pod uwagę wyniki
sprzedaży przemysłu w kwietniu i maju oraz wskazaną wyżej większą dynamikę
usług, to w II kw tego roku przychody przedsiębiorstw w porównaniu z II kw 2006
powinny być większe o ok. 11% po uwzględnieniu zmian cen.

Rekordzistą wzrostów
przychodów  w przemyśle był dział
produkcji surowców z produktów niemetalicznych
. To w tym dziale jest
znaczne część producentów materiałów budowlanych
. Przychody wzrosły aż od
60% w porównaniu z I kw 2006 r.  Lepszy
o 7% wynik uzyskało budownictwo. Kilka działów przemysłu osiągnęło dynamiki
rzędu 30%. Mowa o produkcji skór, wyrobów gumowych i tworzyw sztucznych,
metali, maszyn i aparatury elektrycznej, wyrobów metalowych. Stale rosną
przychody ze sprzedaży sekcji handlu. Z dynamiki kilkuprocentowej w 2005 r. w I
kw 2007 mieliśmy już 21% nominalnego rocznego wzrostu. To zasługa zarówno
handlu hurtowego jak i detalicznego, z niewielką przewagą hurtu. Hurt nie dziwi
przy obecnym tempie gospodarki. Wynika to z potrzeby zaopatrzenia podmiotów
gospodarczych oraz placówek detalicznych, w których klientami jesteśmy już
bezpośrednio my. Wyniki handlu detalicznego i hurtowego opiszę po publikacji
przez GUS danych za maj, a dokładnie po udostępnieniu Biuletynu Statystycznego.
W gospodarce jest jednak dział którego przychody po I kw są mniejsze od
przychodów sprzed roku – energetyka. Tu nawet nie pomógł fakt iż gospodarka
kręciła się na szybszych obrotach m.in. z powodu cieplejszej zimy.
Zapotrzebowanie na większa ilość energii, z punktu widzenia przychodów, nie
pokryło mniejszego zapotrzebowania z powodu stosunkowo ciepłej zimy.
Ostatecznie przychody działu 40 w I kw 2007 byłu nominalnie mniejsze o ponad 7%
od przychodów z ubiegłego roku.

Rentowność brutto w I kw sięgnęła
6,3%, co jest rekordem dla tego okresu roku od kilkunastu lat. Gdyby nie liczyć
6,1% z I kw 2004 r. kiedy jednorazowym impulsem było przygotowanie do
wstąpienia do UE i rozpoczynający się wzrost gospodarczy, to zbliżone rezultaty
osiągane w połowie lat 90-tych. Zbliżone, jednak zaledwie w przedziale
4,7%-5,7%. W ubiegłym roku wynik sięgnął 5%. Tak więc cieplejsza zima w
połączeniu z rosnącą gospodarkę poprawia wynik nawet o ponad 1%. Oczywiście
najlepszą popraw wyniku uzyskał wzpomniany dział produkcji surowców
niemetalicznych. Z 0,2% w roku ubiegłym do aż 13,1% w roku bieżącym. Obydwa
wyniki nie są miarodajne. W pierwszych kwartałach wyniku działu 26 przyjmował w
ubiegłych latach wartości dodatnie i ujemne. Powiedzmy, w pewnym
uproszczeniu, że wynik z roku ubiegłego zbliżony jest do średniej. 13,1% to
przykład reakcji na gwałtowny wzrot popytu na swoje wyroby
. W takich
przypadkach często pojawia się pytanie, kto zawinił i kto oszukał. Dlaczego
doszło do tak duzej dysproporcji pomiedzy popytem i podażą. Otóż nikt nie
oszukał. Po prostu sami producenci zostali zaskoczeniu niezwykle szybkim
wzrostem budownictwa i wyjątkowo ciepłą zimą, które umożliwiła prowadzenie
robót budowlanych zimowej
. Gdyby kilkanaście miesiecy wcześniej dało się
przewidzieć taką sytuację, to nie mam wątpliwości, że producenci i importerzy
materiałów budowlanych byliby na to przygotowani i spekulacja na materiałach
budowlanych i skoki cen byłyby radyklanie mniejsze. W czerwcu na łamach
„Reczpospolitej” znalazłem nawet tekst R.Ziemkiewicza, czyli jednego z bardziej
wziętych publicystów o skłonnościach prawicowych, który problemy producentów
cementu i obecną sytuację wywiódł niemal od źle wynegocjawanych limitów na
emisję dwutlenku węgla
. Limity nie ograniczają produkcji, a jedynie jej
koszt w pewnym stopniu rośnie w przypadku przekroczenia limitów. Być może nawet
bym o tym nie wspominał, gdyby nie to że informacje na podobnym poziomie
uzyskałem w ostatnich dniach od tzw. zwykłego Polaka. W jego wydaniu było to
„bo UE narzuciła nam limit produkcji”. Niestety wolimy szukać informacji  o gospodarce w prasie publicystycznej niż
zerknąć na strony gospodarcze. Mamy jako ludzie taką brzydką skłonność. Chcemy
mieć zdanie na każdy temat, najczęściej krytyczne, przy skromnych lub rzadnych
chęciach zerknięcia do źródeł. No i wtedy wychodzi jak w dwóch przytoczonych
przypadkach.

Rośnie powoli skłonność do
zadłużania przedsięborstw. Pozyskana w ostatnich trzech latach gotówka,
przestaje powoli wystarczać na rozwój. Jeszcze w IV kw ubiegłego roku wartość
kredytów krótkoterminowych w przedsiebiorstwach gwałtownie wzrosła, ale w
tempie zaledwie o 2% przekraczającym wzrot przcyhodów. W I kw 2007 r. tempo
kredytów bieżących przekroczyło przychody o 5%. Wartość kredytów
długoterminowych rośnie w wolniejszym tempie (5,6% w I kw), ale kierunek (tzn.
wzrost) jest jednoznaczny.

Rosną również zapasy i
nalezności. Należności w tempie niemal identycznym jak przychody, czyli można
domniemywać, że ściągalność płatności nie pogorszyła się. Natomiast warto zwrócić
uwagę na tempo zapasów. Po raz drugi z rzędu jest szybsze od tempa przychodów.
W IV kw 06 i I kw 07 przewaga dynamiki wynosiła odpowiednio: 3,2% i 1,9%. Nie
jest to dużo i brak w tym silnej tendecji, ale biorąc pod uwagę przejście z
ujemnej dynamiki w pierwszych trzech kwartałach ubiegłego roku, warto temu
procesowi przygladac się z wiekszą uwagą. Nie sugeruje tu niczego złego. Po
prostu przedsiębiorstwa muszą dostosować poziom zapasów do poziomu
zapotrzebowania. Przedsiebiorcy, jak większość makroekonomistów, są mile
zaskoczeni tempem wrostu gospodarczego.

Wskaźniki finansowe opisujące
poziom płynności  w przedsiębiorstwach,
osiągaja powoli swoje maksymalne wartości. Ostatnie trzy kwartały wskazują, że
raczej nie należy oczekiwać ich dalszego poważnuejszego wzrostu. Podobna
sytuacja widoczna jest przez pryzmat wskaźnika kapitału obrotowego jako procent
przychodów. W latach 1995-2000 wskaźnik spadał systematycznie z 12%, do 1,5% w
IV kw 2002. Od tamtego czasu wartość wskaźnika rośnie. Już na koniec 2004 r.
było to prawie 8%. Dalej wzrost był wolniejszy, czyli do 9,4% na koniec I kw
2007 r.

Już w poprzedniej opinii
sygnalizowałem, że przedsiębiorstwa powoli wytracają możliwosć rozwoju z
własnych funduszy. Dalszy rozwój firm, przez co rozumiem finansowanie majątku
trwałego i inwestycji, oparty będzie przy coraz większym udziale banków i
ewentualnie wydłużeniu cyklu zobowiązań.


Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Polemika z artykułem zamieszczonym w “Parkiecie” 20 VI 2007

W „Parkiecie” z 20 czerwca 2007 r. ukazał się tekst Adama Krussa dotyczący złotego, w którym pojawiło się sporo nieścisłości i nieporozumień, które wymagają komentarza.

Autor słusznie zwrócił uwagę na rolę eksportu w rozwoju gospodarczym Polski, ale z twierdzeniem że wartość złotego zależała od wartości eksportu zgodzić się już nie można. Przychody eksportowe to jedynie składnik, chociaż dominujący, strony przychodów reprezentujących obroty bieżące. Dopiero w dalszej części autor wymienia w skrócie szereg pozostałych czynników wpływających na zmiany kursu walutowego. Mam na myśli inwestycje zagraniczne, przelewy z tytułu turystyki czy przelewy Polaków pracujących za granicą. Wymienione elementy oczywiście nie wyczerpują pozycji, które wpływają na kurs walutowy. Nie będę tu już przytaczał pozycji ze statystyk NBP czy GUS, bo są one powszechnie dostępne. Zwracam na to uwagę, bo niezorientowany w temacie czytelnik, mógłby faktycznie uwierzyć w ścisłą zależność kursu od eksportu rozlicznego w danej walucie, bo tak jest to przedstawione w tekście, i przystąpić do prognozowania zmian kursu na tej podstawie. Na kształtowanie się kursu walutowego ma wpływ szereg innych dodatkowych czynników, w tym zachowanie graczy na poszczególnych segmentach rynku finansowego czy przepływy generowane przez Państwo, jak fundusze europejskie czy przepływy związane z obsługą i zaciąganiem długu. Wraz z postępowaniem globalizacji i rozwojem rynków finansowych rola tradycyjnej towarowej wymiany handlowej w kreowanie zmian kursów maleje. Ponadto, jeżeli już mowa tylko o wymianie handlowej, to uściślijmy że powinno się mówić o saldzie wymiany a nie tylko o eksporcie. Warto dodać, że większość transakcji rozliczana jest w euro i na opłacalność eksportu mają wpływ zmiany na rynku EUR/USD. Dla nas nie jest obojętne czy wskazana relacja wynosi 0,83 czy 1,30. Zwracam na to uwagę, bo o ile nie ma wątpliwości że kurs uzależniony jest przede wszystkim od fundamentów gospodarki, to siła korelacji ze względu na wpływ innych czynników, jest zmienna w czasie. I ta zmienna zależność powoduje, że rynek walutowy cieszy się złą sławą nieprzewidywalnego, a z drugiej strony przyciąga ryzykantów i amatorów silnych wrażeń. Niemniej wbrew wielu legendom, rynek ten daje się zrozumieć.

W dalszej części autor, podkreślając to wykrzyknikiem, zwrócił uwagę na ciężką dolę eksporterów. Mowa o skutkach wzmocnienia złotego i by pomóc czytelnikowi  zrozumieć skalę problemu autor wyliczył o ile wzmocnił się złoty w relacji do euro. Od lutego 2004 do chwili obecnej złoty z 4,91 wzmocnił się do 3,81. Takie obliczenie jest zaskakujące co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, dlaczego dobrano akurat taki okres. Po drugie, z zaprezentowaną metodą liczenia wartości zmiany waluty trudno się zgodzić, bo dorobek makroekonomii wskazuje w jaki sposób można to robić. Tym bardziej, że autor analizuje zmiany kursów nie od strony analizy technicznej, a odnosi je do procesów makroekonomicznych.

Zacznę od drugiej z zasygnalizowanych wątpliwości. By określić i ocenić zmiany waluty krajowej musimy dokonać oceny tego procesu na tle kilku innych kategorii ekonomicznych. Mam głównie na myśli wskaźniki przedstawiające procesy zmian cen i wydajności w gospodarce. Oczywiście instrumentarium do oceny zmian kursu walutowego warto i należy poszerzać. Dopiero w takim ujęciu możemy przystąpić do oceny zmian waluty. Do rozważań przyjmuje, że od ok. 10 lat mamy w Polsce system wolnorynkowy kształtowania kursu. To pewne uproszczenie, szczególnie jeżeli chodzi o pierwszą połowę tego okresu. Polska gospodarka, jak każda w okresie transformacji i globalizacji oraz otwierająca rynek walutowy, narażona była na proces trwałego wzmocnienia złotego. Pod tym względem Polska jest niemal przykładem podręcznikowym. Średnie tempo wzmocnienia waluty referencyjnej (w takim ujęciu będę prowadził dalej rozważania), jest zbliżone do tempa wydajności liczonego dla ostatnich 10 lat. Niestety, jak to z rynkiem walutowym bywa, proces ten podlegał wahaniom, które miały bardzo zmienny związek z eksportem.

Tu dochodzimy do mojej pierwszej wątpliwości. Autor, jakby z premedytacją, wybrał dla przykładu kurs euro z okresu kiedy był on rekordowe wysoki. To był dokładnie jeden z tych momentów w naszej najnowszej historii gospodarczej, kiedy złoty na krótko bardzo mocno się osłabił i z makroekonomicznego punktu widzenia wiadomo było, że wkrótce zmieni kierunek. Co do tego nie było żadnej wątpliwości. Na wyjątkowe osłabienie złotego w relacji z euro dodatkowy wpływ miała zmiana na rynku EUR/USD, który w lutym 2004 r. był na poziomie 1,26 (średnia z lutego 2004 r.). Około trzy lata wcześniej relacja tych walut wynosiła 0,86. Po lekturze artykułu zastanawiało mnie dlaczego autor wybrał akurat kurs z lutego 2004 r., a nie na przykład z lutego 1999 r.(4,23) albo z czerwca 2001 r. (3,39). Biorąc przecież średni kurs z czerwca 2001 r. mogę udowadniać coś dokładnie odwrotnego niż autor, czyli że złoty się osłabił wiec jest dobrze. Moim zdaniem ta data jest kompletnie niereprezentatywna dla rynku walutowego i opisywanego przez autora wzmocnienia. No, chyba że na zasadzie „wyjątek potwierdza regułę”. Czyżby procesy ekonomiczne, które wywindowały złotego na 4,91 mogą stanowić punkt odniesienia? Moim zdaniem, nie. Być może powodem było wywołanie silniejszego wrażenia na czytelnikach. Taką metodę stosują czasami zwolennicy wejścia do strefy euro (też biorą kurs z początku 2004 r.), szukając przykładów na ogromną i zgubną zmienność waluty. A przecież można inaczej.

Idźmy dalej. W ciągu zaledwie roku, rynek dokonał silnej korekty. Lekko zresztą przesadzając w drugą stronę. Od kilkunastu miesięcy złoty oscyluje wokół charakterystycznego dla polskiej gospodarki tempa wzmocnienia waluty, z lekką tendencją do większego wzmocnienia. Zaznaczam, że mowa o zmianach waluty na tle procesów makroekonomicznych i próba weryfikacji tego co piszę za pomocą analizy technicznej nominalnych kursów nie ma sensu.

A teraz o eksporterach. Jak wykazałem, odniesienie do lutego 2004 r jest niewłaściwe.  Nadmiernie osłabiony złoty akurat świetnie pomógł polskim eksporterom w tamtym okresie. Gdyby eksporterzy rzeczywiście mieli zamortyzować nominalne wzmocnienie złotego o ¼, eksport byłby obecnie marginalny, bo nienadrobilibyśmy takiej straty wydajnością. Mówiąc prościej, początek 2004 r. na rynku walutowym należy traktować jako premię dla eksporterów a nie poziom wyjściowy do określania zmian euro i oceny obecnego kursu. Najlepszą oceną eksporterów jest dynamika eksportu wyrażona w euro. Niemal 20% rocznego wzrostu przez trzy lata z rzędu (2004-2007), to mistrzostwo świata. Do tego eksporterzy wykazują rentowność wyższą niż podmioty działające tylko na terenie kraju, co wystawia im świetną notę. Złoty nie rozpieszcza eksporterów od II poł. 2004 r. Należy jednak pamiętać, że eksporterzy są też niekiedy importerami, a dodatkowo mogą zaciągać kredyty walutowe i korzystać z instrumentów ograniczających ryzyko walutowe. To radykalnie zmniejsza ekspozycję walutową i razem ze zmianami wydajności jest wyjaśnieniem, dlaczego nie jest tak źle jak wynika z komentowanego artykułu.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

J.Jankowiak kontra S.Stolorz

Kilka dni temu Janusz Jankowiak na swoim blogu (//januszjankowiak.bblog.pl; tekst dostępny jest również na stronie internetowej Gazety Wyborczej w dziale „makroekonomia”) dość stanowczo polemizował z poglądami Sebastiana Stolorza, jednego z bankowych głównych ekonomistów i jednocześnie doradcą Prezesa NBP. Nie mam niestety dostępu do serwisu PAP, więc w ocenie poglądów doradcy Prezesa mogę się tylko opierać na przekazie zawartym w tekście Janusza Jankowiaka. Będę się jednak starał w swoim komentarzu nie wychodzić ponad to, co zostało przytoczone z poglądów Sebastiana Stolorza. Polemika z poglądami Sebastiana Stolorza jest tym ciekawsza, że dotyka kilku aktualnych i ciekawych kwestii, no i dlatego że jest on doradcą prezesa NBP, a to nas przybliża do poglądów dziesiątego i najważniejszego członka RPP.

By nie zabierać wiele miejsca, zamiast własnymi słowami przytaczać myśli autora pozwolę sobie wklejać je bezpośrednio z tekstu i skomentować. Mój tekst być może stanie się przez to czytelniejszy.

Janusz Jankowiak:

publiczne recenzowanie postępowania RPP przez doradcę przewodniczącego RPP staje się nową świecką tradycją

(…. z tradycyjnie lekka nutką ironii stwierdza Janusz Jankowiak; przypis MŻ)

Rzeczywiście, chociaż ja nie widzę w tym nic zdrożnego. S.Stolorz pełni rolę makroekonomisty w krajowym banku (BOŚ) i jest doktorantem jednej z zagranicznych uczelni. Mówiąc inaczej jest czynnym (uczestniczącym w życiu publicznym) makroekonomistą i nie widzę powodu by rola doradcy Prezesa miała go ograniczać w pełnionych funkcjach. Niewątpliwie jest to nowa jakość, ale jeżeli S.Stolorz zachowa odpowiedni takt i kulturę oraz wysoki poziom merytoryczny w swoich komentarzach to ja osobiście nie widzę przeszkód w publicznym komentowaniu działań RPP. Być może stoi przed nim zadanie takie jak przed członkami RPP, czyli uczenia się, i innych, co gdzie i kiedy wolno wypowiadać.

Janusz Jankowiak

Wywiad jest bowiem wybitnie jednostronny, jeśli chodzi o ocenę przewidywanego przebiegu ścieżki inflacyjnej. W zasadzie doradca wymienia jeden tylko czynnik stanowiący zagrożenie dla przyszłej inflacji: jest nim organizacja w Polsce Euro 2012

Skoro nie znam całości wywiadu, to nie mogę potwierdzić jego jednostronności, ale z argumentem o wpływie Euro 2012 zgodzić się nie mogą i powiem nawet gorzej: doradcy Prezesa NBP nie przystoi taka argumentacja. Od pojawienia się informacji o przyznaniu nam organizacji mistrzostw, część środowiska makroekonomicznego dała się wciągnąć w dyskusje wpływie Euro 2012 na inflację. Bez względu na to jakie weźmiemy makrowielkości przedstawiające procesy inwestycyjne w kraju, obiekty bezpośrednio wykorzystywane do przeprowadzenia mistrzostw stanowią skromniutką (wręcz marginalną), część inwestycji. Z obecnej perspektywy ocena wpływu na inflacje nie ma sensu. Co najwyżej kilku ekonomistów mogło zapozować w mediach na osoby obdarzone wizjonerstwem i wiedzą ogarniającą wszystkie sfery gospodarki. Poza była skuteczna, bo do dzisiaj część ekonomistów i publicystów powtarza tą naciąganą teorię.

Sebastian Stolorz

oczekiwania inflacyjne są stabilne, chcąc przekonać że wzrost inflacji jest raczej mało prawdopodobny.

Janusz Jankowiak:

No, dobrze, ale czyje oczekiwania? Oczekiwania gospodarstw domowych mają charakter adaptacyjny. ……….. Wskazówką dla nasilenia się presji inflacyjnej w gospodarce powinny dziś być dla RPP oczekiwania inflacyjne przedsiębiorstw i podmiotów gospodarczych. A te systematycznie rosną

Lekceważenie inflacji, a dokładniej – wiara w badania sondażowe –  przez S.Stolorza jest faktycznie zaskakujące, ale i z J.Jankowiakiem  w pełni zgodzić się nie mogę. Adaptacyjne są nie tylko oczekiwania gospodarstw domowych, ale i podmiotów gospodarczych, a nawet części ekonomistów. Przedsiębiorstwa na ogół w prognozie zjawisk makroekonomicznych opierają się na dostępnych prognozach „produkowanych” nieraz przez ekonomistów bankowych. W środowisku ekonomistów reprezentujących instytucje finansowe (głównie banki), też istnieje zjawisko podążania za trendem. Rozumiem przez to prognozowanie pod silnym wpływem sytuacji bieżącej oraz dominujących w środowisku teorii, które zdają się dawać odpowiedź na bieżące pytania. Zresztą Janusz Jankowiak nie mógł nie zauważyć, że jego teoria o tradable i non-tradable w tekscie o naturze inflacji z końca ubiegłego roku wywarła niemałe piętno na ekonomistach rynkowych. Ten sam skutek spowodowała popularność teorii o wydajności, którą słusznie Janusz Jankowiak krytykuj u w dalszej części tekstu.

S.Stolorz

projekcja inflacyjna pokazuje, że wskaźnik CPI trzymany „jest w ryzach”.

J.Jakowiak

Zupełnie nie wiem o co tu chodzi, ponieważ ostatnia odsłona projekcji pokazuje, większościowe prawdopodobieństwo wyjścia ścieżki centralnej w okresie oddziaływania polityki pieniężnej ponad cel inflacyjny.

Być może S.Stolorz nie wyraził się precyzyjnie, co na ekonomicznego purystę językowego jakim jest Janusz Jankowiak działa jak płachta na byka. Sądzę, ze doradca Prezeza NBP nie widzi poważniejszych zagrożeń dla wyjścia inflacji poza górną granicę pasma wyznaczonego dla inflacji. Czytając wywiady i opinie prasowe członków RPP oraz przykładowo ostatnie minutes, można odnieść wrażenie że większość członków RPP również niezbyt serio traktuje prognozy NBP. Mam nadzieję że Prezes NBP bardziej poważnie traktuje te prognozy.

S.Stolorz

władze monetarne powinny czekać na bardziej przejrzysty obraz gospodarki

J.Jankowiak

Hmm… Wydawało mi się, że polityka monetarna jest właśnie sztuką poruszania się w niepewnym otoczeniu

Tutaj całkowita zgoda z J.Jankowaikiem. Ostatnie minutes po kwietniowym spotkaniu RPP dobitnie pokazały, że większość członków RPP niechętnie podejmuje decyzje o podniesieniu stóp i by nie być posądzona o tłumienie wzrostu gospodarczego, czeka na jednoznaczne dane gospodarcze, które praktycznie za nich podejmą decyzję. Moim zdaniem spora część wielkości makroekonomicznych już podąża silnym trendem w niekonieczne pożądanych  kierunkach, albo mówiąc dokładniej – w kierunkach które rodzą określone ryzyko.

J.Jankowiak

Za zupełnie niestosowne uważam w tym kontekście poddawanie w wątpliwość przez doradcę prezesa NBP zasadności podwyżki przez RPP stóp o 25 pkt. baz. (przy sprzeciwie prezesa), z uzasadnieniem, że może to prowadzić do przyhamowania aktywności gospodarczej. To nie jest miejsce na takie żarty

Ostatnie zdanie J.Jankowiaka przytoczyłem dla hecy, bo sam nie przepadam za takimi zwrotami stosowanymi dla oceny poglądów innych ludzi. Niemniej przyznam, że też jestem trochę zdziwiony. Bez względu na to czy podejdziemy do kwestii stóp od strony stopy realnej czy jako reakcji na dziejące się i wyraźnie zarysowane procesy makroekonomiczne (nie wnikam już w szczegóły) utrzymywanie stopy na poziomie 4% było coraz bardziej ryzykowne. Dla mnie ta podwyżka i tak była opóźniona i przez to nie spełnia swojej roli. Z samej różnicy zdań dramatu nie robię. Mnie również dziwi, że Członkowie RPP stale czekają na „wyjaśnienie sytuacji”, czyli jednoznaczne dane.

J.Jankowiak

Po czwarte – całość uspokajających rozważań na temat właściwych wciąż jakoby w polskiej gospodarce relacji między tempem wzrostu wynagrodzeń, a wydajności pracy oparta jest na błędnej merytorycznie analizie ekonomicznej. Długoterminowy wzrost wydajności pracy w całej gospodarce nieznacznie przekraczał w minionej dekadzie 4 proc.

Dostępne dziś dane pozwalają więc stwierdzić, że jesteśmy już teraz na granicy relacji między wydajnością, a wynagrodzeniami, pozwalającej utrzymać inflację w celu. A przecież wzrost wynagrodzeń, tak naprawdę, jest dopiero przed nami. Czy to nie jest dobre pole dla rozważań doradcy prezesa NBP?

J.Jankowiak trafnie ocenia problem wydajności pracy. Środowisko ekonomistów rynkowych w części daje się zwieść źle liczonej wydajności. Podejmowałem tą kwestię kilkakrotnie w swoich tekstach, a samo wyliczenie wydajności i opinie do tego również prezentowałem, wychodząc praktycznie na te same dane (mam na myśli wydajność) co Janusz Jankowiak. Sądzę że doradca Prezesa NBP powinien przemyśleć raz jeszcze zależność wynagrodzeń i wydajności.

J.Jankowiak

Po piąte – z argumentem o aprecjacji złotego, jako czynniku wspierającym niską inflację byłbym bardzo ostrożny. Druga połowa roku przyniesie ponowny wzrost ryzyka polityczno-fiskalnego, co sprzyjać będzie raczej osłabieniu, a nie wzmocnieniu złotego.

W tym przypadku swoje sympatie odwrócę. Prognozowanie wzrostu ryzyka politycznego to loteria a nie prognoza. Na loterii prognoz opierać nie można. Nie widzę powodów dlaczego koalicja która jakoś sama ze sobą sobie radzi, przy częściowej akceptacji Minister Finansów, miałaby się akurat rozpaść. Prace nad nowym budżetem to za mało. Złoty z jego dotychczasową i potencjalną aprecjacją jest sprzymierzeńcem gołębi w RPP.

Już na zakończenie

Kupiłem właśnie najnowszą Gazetę Bankowa z krótkim tekstem Sebastaina Stolorza o tytule „backward looking”. Autor z satysfakcja odnotowuje, że inflacja „zaskoczyła” tych analityków, którzy oczekiwali bodźca do dalszych podwyżek stóp. S.Stolorz nawiązuje również do poruszanej przez mnie kwestii związanej z koszykiem CPI. Niedawno zwróciłem uwagę, że kilka grup towarów z części nieżywnościowej nieco przyspiesza tempo wzrostu i warto to obserwować w najbliższych miesiącach.  W artykule zlekceważono ten sygnał. Ja bym zalecał wstrzymać się z taką opinią w najbliższych miesiącach.

Artykuł potwierdza nastawienie S.Stolorza do inflacji i stóp procentowych. Ale w rzeczywistości nie o inflacje tu chodzi, ale o szereg innych danych makroekonomiczncyh które nakazują RPP wyostrzyć uwagę. To nie jest backward looking, jak złośliwie komentuje autor. Ja odwrócę uwagę. To raczej forward looking, jak próbuje chwalić RPP S.Stolorz, należałoby określić mianem odwlekania decyzji oraz przedstawienia jednoznacznych poglądów przez niektórych członków RPP. Forward looking nie należy mylić z ciągłym „czekaniem na wyjaśnienie sytuacji”. Mnie idzie przede wszystkim o to, że niektórzy członkowie RPP zdają się mieć problem z  zarysowaniem rozkładu ryzyk.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Reprymenda KNF

Z zadowoleniem przyjąłem reakcję Komisji Nadzory
Finansowego na reklamy kilku instytucji finansowych. Przyznam że te z nich
które miałem okazję widzieć w mediach stosowały sztuczki, które już dawno
uważałem za standardowe i – niestety – społecznie zaakceptowane. A tymczasem,
proszę……niespodzianka.

O co poszło? O emisję reklam, które zdaniem KNF mogły
wprowadzić w błąd klienta. Brak informacji o ryzyku związanym z inwestowaniem,
podawaniem stóp zwrotu z okresów kilkuletnich (obejmujących obecną hossę giełdową),
używanie małej i nieczytelnej czcionki dla tekstów wyjaśniających szczegóły,
stosowanie koncepcji graficznych podkreślających historyczne wzrosty. Oberwało
się funduszom należącym do TFI Millenium, BZ WBK AIB i Union Investment.
Reklama kilku innych TFI są badane. Jako nierzetelną KNF określił też reklamę
produktu Super Duet Banku Millenium, której twarzy w reklamie użyczył Hubert
Urbański. W jednym z tekstów o rynku TFI, zwracałem uwagę na ten produkt i
trudności w zdobyciu pełnej informacji o nim.

Reakcja KNF przychodzi we właściwym momencie. Największe
wzrosty na giełdzie mamy już za sobą. Za sobą mamy jeden z najlepszych okresów
naszego rynku kapitałowego. Oczywiście przed nami jeszcze wiele dobrego, ale
utrzymanie dynamiki wzrostu (40% rocznie to średnia z ostatnich trzech lat)
giełdy jak w ostatnich trzech latach jest praktycznie niemożliwe. Sugerowanie
wiec klientom, że skoro tak dobrze rosło to będzie tak dalej jest trochę
nieuczciwe. Jeden z funduszy zamieszczał w telewizyjnej reklamie wprawdzie
wyjaśnienia do prezentowanych informacji, ale tak małą czcionką że nie sposób
było to przeczytać. Rozbawiło mnie tłumaczenie przedstawiciela jednego z
funduszy: przepis nie narzuca wielkości czcionki. Słusznie skomentował te słowa
M.Gomoła przedstawiciel władz KNF: „A jednak TFI doskonale wiedzą, jaką
czcionką publikować dane o stopie zwrotu”. Narzucenie rynkowi pewnych rygorów
uzasadnione jest również skalą inwestycji. Kupujemy jednostki funduszy z wiele
tysięcy złotych i są to jedne z poważniejszych decyzji finansowych po zakupie
mieszkania czy samochodu. Moment narzucenia rynkowi nowych standardów jest
również dobry z tego względu, że być może przed nami dłuższy okres słabszych
wyników funduszy, co będzie je zagrzewało do ostrej rywalizacji o klienta z
naruszeniem zasad przyzwoitości. Problem jest o tyle istotny, że zauważono
ostatnio iż na rynku OFE kliencie wybierają fundusze (dotyczy to również
przenoszenia rachunku), które wcale nie mają najlepszych wyników.
Prawdopodobnie to efekt skuteczności sprzedawców.

KNF idąc za ciosem, szykuje już zestaw regulacji który ma
być czymś z pogranicza przepisów i dobrych obyczajów. W gruncie rzeczy więc
wyręcza organizację branżową, czyli Izbę Zarządzających Funduszami i Aktywami.

Reakcja przedstawicieli funduszy i organizacji je
zrzeszających, trochę dziwi. Zamiast się za siebie powstydzić, zasłaniają się
m.in. oczekiwaniem na dokumenty z KNF.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz