Wyniki przedsiębiorstw w I kw 2007


Przychody przedsiębiorstw w I kw 2007 r. wzrosły, po
uwzględnieniu cen, o ok. 14%. To osiągnięcie z gatunku rekordowych. Niewiele
brakowało do pobicia rekordu z I kw 2004 r. 
Wtedy, tuż prze wejściem do UE, przychody wzrosły realnie o ponad 15%.
Poza zasięgiem są wzrosty z połowy lat 90-tych. Przykładowo, kwartalne
przychody z 1996 r. były o od 14% do 21% większe od wyników w 1995 r.
Potwierdza się, trwająca od kilku kwartałów, tendencja do powiększania się
różnicy w tempie przychodów pomiędzy przemysłem a usługami. Przychody przemysłu
nominalnie wzrosły w I kw o 14,2%, a usług (bez działów finansowych) o 22,1%.
Dobry wynik usług, to częściowo efekt budownictwa, które zaliczyłem do usług.
Bez budownictwa usługi osiągnęły i tak imponujący rezultat, bo 19,5%.

Wprawdzie analitycy rynkowi skupiają swoją uwagę na
wynikach przemysłu, które GUS publikuje co miesiąc, ale to chyba wyniki usług
są bardziej reprezentatywne dla koniunktury krajowej. Dość równomierne cykle są
uzależnione od sytuacji krajowej i zagranicznej (eksport), natomiast działy
usługowe w dominującej części są uzależnione od sytuacji krajowej. Do oceny
stanu gospodarki nie wystarczą więc tylko dane przemysłu publikowane co
miesiąc. Niemniej zachowanie naszego rynku finansowego w ostatnich dniach wskazuje,
że do wyników przemysłu przywiązuje się nadmierną wagę. Biorąc pod uwagę wyniki
sprzedaży przemysłu w kwietniu i maju oraz wskazaną wyżej większą dynamikę
usług, to w II kw tego roku przychody przedsiębiorstw w porównaniu z II kw 2006
powinny być większe o ok. 11% po uwzględnieniu zmian cen.

Rekordzistą wzrostów
przychodów  w przemyśle był dział
produkcji surowców z produktów niemetalicznych
. To w tym dziale jest
znaczne część producentów materiałów budowlanych
. Przychody wzrosły aż od
60% w porównaniu z I kw 2006 r.  Lepszy
o 7% wynik uzyskało budownictwo. Kilka działów przemysłu osiągnęło dynamiki
rzędu 30%. Mowa o produkcji skór, wyrobów gumowych i tworzyw sztucznych,
metali, maszyn i aparatury elektrycznej, wyrobów metalowych. Stale rosną
przychody ze sprzedaży sekcji handlu. Z dynamiki kilkuprocentowej w 2005 r. w I
kw 2007 mieliśmy już 21% nominalnego rocznego wzrostu. To zasługa zarówno
handlu hurtowego jak i detalicznego, z niewielką przewagą hurtu. Hurt nie dziwi
przy obecnym tempie gospodarki. Wynika to z potrzeby zaopatrzenia podmiotów
gospodarczych oraz placówek detalicznych, w których klientami jesteśmy już
bezpośrednio my. Wyniki handlu detalicznego i hurtowego opiszę po publikacji
przez GUS danych za maj, a dokładnie po udostępnieniu Biuletynu Statystycznego.
W gospodarce jest jednak dział którego przychody po I kw są mniejsze od
przychodów sprzed roku – energetyka. Tu nawet nie pomógł fakt iż gospodarka
kręciła się na szybszych obrotach m.in. z powodu cieplejszej zimy.
Zapotrzebowanie na większa ilość energii, z punktu widzenia przychodów, nie
pokryło mniejszego zapotrzebowania z powodu stosunkowo ciepłej zimy.
Ostatecznie przychody działu 40 w I kw 2007 byłu nominalnie mniejsze o ponad 7%
od przychodów z ubiegłego roku.

Rentowność brutto w I kw sięgnęła
6,3%, co jest rekordem dla tego okresu roku od kilkunastu lat. Gdyby nie liczyć
6,1% z I kw 2004 r. kiedy jednorazowym impulsem było przygotowanie do
wstąpienia do UE i rozpoczynający się wzrost gospodarczy, to zbliżone rezultaty
osiągane w połowie lat 90-tych. Zbliżone, jednak zaledwie w przedziale
4,7%-5,7%. W ubiegłym roku wynik sięgnął 5%. Tak więc cieplejsza zima w
połączeniu z rosnącą gospodarkę poprawia wynik nawet o ponad 1%. Oczywiście
najlepszą popraw wyniku uzyskał wzpomniany dział produkcji surowców
niemetalicznych. Z 0,2% w roku ubiegłym do aż 13,1% w roku bieżącym. Obydwa
wyniki nie są miarodajne. W pierwszych kwartałach wyniku działu 26 przyjmował w
ubiegłych latach wartości dodatnie i ujemne. Powiedzmy, w pewnym
uproszczeniu, że wynik z roku ubiegłego zbliżony jest do średniej. 13,1% to
przykład reakcji na gwałtowny wzrot popytu na swoje wyroby
. W takich
przypadkach często pojawia się pytanie, kto zawinił i kto oszukał. Dlaczego
doszło do tak duzej dysproporcji pomiedzy popytem i podażą. Otóż nikt nie
oszukał. Po prostu sami producenci zostali zaskoczeniu niezwykle szybkim
wzrostem budownictwa i wyjątkowo ciepłą zimą, które umożliwiła prowadzenie
robót budowlanych zimowej
. Gdyby kilkanaście miesiecy wcześniej dało się
przewidzieć taką sytuację, to nie mam wątpliwości, że producenci i importerzy
materiałów budowlanych byliby na to przygotowani i spekulacja na materiałach
budowlanych i skoki cen byłyby radyklanie mniejsze. W czerwcu na łamach
„Reczpospolitej” znalazłem nawet tekst R.Ziemkiewicza, czyli jednego z bardziej
wziętych publicystów o skłonnościach prawicowych, który problemy producentów
cementu i obecną sytuację wywiódł niemal od źle wynegocjawanych limitów na
emisję dwutlenku węgla
. Limity nie ograniczają produkcji, a jedynie jej
koszt w pewnym stopniu rośnie w przypadku przekroczenia limitów. Być może nawet
bym o tym nie wspominał, gdyby nie to że informacje na podobnym poziomie
uzyskałem w ostatnich dniach od tzw. zwykłego Polaka. W jego wydaniu było to
„bo UE narzuciła nam limit produkcji”. Niestety wolimy szukać informacji  o gospodarce w prasie publicystycznej niż
zerknąć na strony gospodarcze. Mamy jako ludzie taką brzydką skłonność. Chcemy
mieć zdanie na każdy temat, najczęściej krytyczne, przy skromnych lub rzadnych
chęciach zerknięcia do źródeł. No i wtedy wychodzi jak w dwóch przytoczonych
przypadkach.

Rośnie powoli skłonność do
zadłużania przedsięborstw. Pozyskana w ostatnich trzech latach gotówka,
przestaje powoli wystarczać na rozwój. Jeszcze w IV kw ubiegłego roku wartość
kredytów krótkoterminowych w przedsiebiorstwach gwałtownie wzrosła, ale w
tempie zaledwie o 2% przekraczającym wzrot przcyhodów. W I kw 2007 r. tempo
kredytów bieżących przekroczyło przychody o 5%. Wartość kredytów
długoterminowych rośnie w wolniejszym tempie (5,6% w I kw), ale kierunek (tzn.
wzrost) jest jednoznaczny.

Rosną również zapasy i
nalezności. Należności w tempie niemal identycznym jak przychody, czyli można
domniemywać, że ściągalność płatności nie pogorszyła się. Natomiast warto zwrócić
uwagę na tempo zapasów. Po raz drugi z rzędu jest szybsze od tempa przychodów.
W IV kw 06 i I kw 07 przewaga dynamiki wynosiła odpowiednio: 3,2% i 1,9%. Nie
jest to dużo i brak w tym silnej tendecji, ale biorąc pod uwagę przejście z
ujemnej dynamiki w pierwszych trzech kwartałach ubiegłego roku, warto temu
procesowi przygladac się z wiekszą uwagą. Nie sugeruje tu niczego złego. Po
prostu przedsiębiorstwa muszą dostosować poziom zapasów do poziomu
zapotrzebowania. Przedsiebiorcy, jak większość makroekonomistów, są mile
zaskoczeni tempem wrostu gospodarczego.

Wskaźniki finansowe opisujące
poziom płynności  w przedsiębiorstwach,
osiągaja powoli swoje maksymalne wartości. Ostatnie trzy kwartały wskazują, że
raczej nie należy oczekiwać ich dalszego poważnuejszego wzrostu. Podobna
sytuacja widoczna jest przez pryzmat wskaźnika kapitału obrotowego jako procent
przychodów. W latach 1995-2000 wskaźnik spadał systematycznie z 12%, do 1,5% w
IV kw 2002. Od tamtego czasu wartość wskaźnika rośnie. Już na koniec 2004 r.
było to prawie 8%. Dalej wzrost był wolniejszy, czyli do 9,4% na koniec I kw
2007 r.

Już w poprzedniej opinii
sygnalizowałem, że przedsiębiorstwa powoli wytracają możliwosć rozwoju z
własnych funduszy. Dalszy rozwój firm, przez co rozumiem finansowanie majątku
trwałego i inwestycji, oparty będzie przy coraz większym udziale banków i
ewentualnie wydłużeniu cyklu zobowiązań.


Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Polemika z artykułem zamieszczonym w “Parkiecie” 20 VI 2007

W „Parkiecie” z 20 czerwca 2007 r. ukazał się tekst Adama Krussa dotyczący złotego, w którym pojawiło się sporo nieścisłości i nieporozumień, które wymagają komentarza.

Autor słusznie zwrócił uwagę na rolę eksportu w rozwoju gospodarczym Polski, ale z twierdzeniem że wartość złotego zależała od wartości eksportu zgodzić się już nie można. Przychody eksportowe to jedynie składnik, chociaż dominujący, strony przychodów reprezentujących obroty bieżące. Dopiero w dalszej części autor wymienia w skrócie szereg pozostałych czynników wpływających na zmiany kursu walutowego. Mam na myśli inwestycje zagraniczne, przelewy z tytułu turystyki czy przelewy Polaków pracujących za granicą. Wymienione elementy oczywiście nie wyczerpują pozycji, które wpływają na kurs walutowy. Nie będę tu już przytaczał pozycji ze statystyk NBP czy GUS, bo są one powszechnie dostępne. Zwracam na to uwagę, bo niezorientowany w temacie czytelnik, mógłby faktycznie uwierzyć w ścisłą zależność kursu od eksportu rozlicznego w danej walucie, bo tak jest to przedstawione w tekście, i przystąpić do prognozowania zmian kursu na tej podstawie. Na kształtowanie się kursu walutowego ma wpływ szereg innych dodatkowych czynników, w tym zachowanie graczy na poszczególnych segmentach rynku finansowego czy przepływy generowane przez Państwo, jak fundusze europejskie czy przepływy związane z obsługą i zaciąganiem długu. Wraz z postępowaniem globalizacji i rozwojem rynków finansowych rola tradycyjnej towarowej wymiany handlowej w kreowanie zmian kursów maleje. Ponadto, jeżeli już mowa tylko o wymianie handlowej, to uściślijmy że powinno się mówić o saldzie wymiany a nie tylko o eksporcie. Warto dodać, że większość transakcji rozliczana jest w euro i na opłacalność eksportu mają wpływ zmiany na rynku EUR/USD. Dla nas nie jest obojętne czy wskazana relacja wynosi 0,83 czy 1,30. Zwracam na to uwagę, bo o ile nie ma wątpliwości że kurs uzależniony jest przede wszystkim od fundamentów gospodarki, to siła korelacji ze względu na wpływ innych czynników, jest zmienna w czasie. I ta zmienna zależność powoduje, że rynek walutowy cieszy się złą sławą nieprzewidywalnego, a z drugiej strony przyciąga ryzykantów i amatorów silnych wrażeń. Niemniej wbrew wielu legendom, rynek ten daje się zrozumieć.

W dalszej części autor, podkreślając to wykrzyknikiem, zwrócił uwagę na ciężką dolę eksporterów. Mowa o skutkach wzmocnienia złotego i by pomóc czytelnikowi  zrozumieć skalę problemu autor wyliczył o ile wzmocnił się złoty w relacji do euro. Od lutego 2004 do chwili obecnej złoty z 4,91 wzmocnił się do 3,81. Takie obliczenie jest zaskakujące co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, dlaczego dobrano akurat taki okres. Po drugie, z zaprezentowaną metodą liczenia wartości zmiany waluty trudno się zgodzić, bo dorobek makroekonomii wskazuje w jaki sposób można to robić. Tym bardziej, że autor analizuje zmiany kursów nie od strony analizy technicznej, a odnosi je do procesów makroekonomicznych.

Zacznę od drugiej z zasygnalizowanych wątpliwości. By określić i ocenić zmiany waluty krajowej musimy dokonać oceny tego procesu na tle kilku innych kategorii ekonomicznych. Mam głównie na myśli wskaźniki przedstawiające procesy zmian cen i wydajności w gospodarce. Oczywiście instrumentarium do oceny zmian kursu walutowego warto i należy poszerzać. Dopiero w takim ujęciu możemy przystąpić do oceny zmian waluty. Do rozważań przyjmuje, że od ok. 10 lat mamy w Polsce system wolnorynkowy kształtowania kursu. To pewne uproszczenie, szczególnie jeżeli chodzi o pierwszą połowę tego okresu. Polska gospodarka, jak każda w okresie transformacji i globalizacji oraz otwierająca rynek walutowy, narażona była na proces trwałego wzmocnienia złotego. Pod tym względem Polska jest niemal przykładem podręcznikowym. Średnie tempo wzmocnienia waluty referencyjnej (w takim ujęciu będę prowadził dalej rozważania), jest zbliżone do tempa wydajności liczonego dla ostatnich 10 lat. Niestety, jak to z rynkiem walutowym bywa, proces ten podlegał wahaniom, które miały bardzo zmienny związek z eksportem.

Tu dochodzimy do mojej pierwszej wątpliwości. Autor, jakby z premedytacją, wybrał dla przykładu kurs euro z okresu kiedy był on rekordowe wysoki. To był dokładnie jeden z tych momentów w naszej najnowszej historii gospodarczej, kiedy złoty na krótko bardzo mocno się osłabił i z makroekonomicznego punktu widzenia wiadomo było, że wkrótce zmieni kierunek. Co do tego nie było żadnej wątpliwości. Na wyjątkowe osłabienie złotego w relacji z euro dodatkowy wpływ miała zmiana na rynku EUR/USD, który w lutym 2004 r. był na poziomie 1,26 (średnia z lutego 2004 r.). Około trzy lata wcześniej relacja tych walut wynosiła 0,86. Po lekturze artykułu zastanawiało mnie dlaczego autor wybrał akurat kurs z lutego 2004 r., a nie na przykład z lutego 1999 r.(4,23) albo z czerwca 2001 r. (3,39). Biorąc przecież średni kurs z czerwca 2001 r. mogę udowadniać coś dokładnie odwrotnego niż autor, czyli że złoty się osłabił wiec jest dobrze. Moim zdaniem ta data jest kompletnie niereprezentatywna dla rynku walutowego i opisywanego przez autora wzmocnienia. No, chyba że na zasadzie „wyjątek potwierdza regułę”. Czyżby procesy ekonomiczne, które wywindowały złotego na 4,91 mogą stanowić punkt odniesienia? Moim zdaniem, nie. Być może powodem było wywołanie silniejszego wrażenia na czytelnikach. Taką metodę stosują czasami zwolennicy wejścia do strefy euro (też biorą kurs z początku 2004 r.), szukając przykładów na ogromną i zgubną zmienność waluty. A przecież można inaczej.

Idźmy dalej. W ciągu zaledwie roku, rynek dokonał silnej korekty. Lekko zresztą przesadzając w drugą stronę. Od kilkunastu miesięcy złoty oscyluje wokół charakterystycznego dla polskiej gospodarki tempa wzmocnienia waluty, z lekką tendencją do większego wzmocnienia. Zaznaczam, że mowa o zmianach waluty na tle procesów makroekonomicznych i próba weryfikacji tego co piszę za pomocą analizy technicznej nominalnych kursów nie ma sensu.

A teraz o eksporterach. Jak wykazałem, odniesienie do lutego 2004 r jest niewłaściwe.  Nadmiernie osłabiony złoty akurat świetnie pomógł polskim eksporterom w tamtym okresie. Gdyby eksporterzy rzeczywiście mieli zamortyzować nominalne wzmocnienie złotego o ¼, eksport byłby obecnie marginalny, bo nienadrobilibyśmy takiej straty wydajnością. Mówiąc prościej, początek 2004 r. na rynku walutowym należy traktować jako premię dla eksporterów a nie poziom wyjściowy do określania zmian euro i oceny obecnego kursu. Najlepszą oceną eksporterów jest dynamika eksportu wyrażona w euro. Niemal 20% rocznego wzrostu przez trzy lata z rzędu (2004-2007), to mistrzostwo świata. Do tego eksporterzy wykazują rentowność wyższą niż podmioty działające tylko na terenie kraju, co wystawia im świetną notę. Złoty nie rozpieszcza eksporterów od II poł. 2004 r. Należy jednak pamiętać, że eksporterzy są też niekiedy importerami, a dodatkowo mogą zaciągać kredyty walutowe i korzystać z instrumentów ograniczających ryzyko walutowe. To radykalnie zmniejsza ekspozycję walutową i razem ze zmianami wydajności jest wyjaśnieniem, dlaczego nie jest tak źle jak wynika z komentowanego artykułu.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

J.Jankowiak kontra S.Stolorz

Kilka dni temu Janusz Jankowiak na swoim blogu (//januszjankowiak.bblog.pl; tekst dostępny jest również na stronie internetowej Gazety Wyborczej w dziale „makroekonomia”) dość stanowczo polemizował z poglądami Sebastiana Stolorza, jednego z bankowych głównych ekonomistów i jednocześnie doradcą Prezesa NBP. Nie mam niestety dostępu do serwisu PAP, więc w ocenie poglądów doradcy Prezesa mogę się tylko opierać na przekazie zawartym w tekście Janusza Jankowiaka. Będę się jednak starał w swoim komentarzu nie wychodzić ponad to, co zostało przytoczone z poglądów Sebastiana Stolorza. Polemika z poglądami Sebastiana Stolorza jest tym ciekawsza, że dotyka kilku aktualnych i ciekawych kwestii, no i dlatego że jest on doradcą prezesa NBP, a to nas przybliża do poglądów dziesiątego i najważniejszego członka RPP.

By nie zabierać wiele miejsca, zamiast własnymi słowami przytaczać myśli autora pozwolę sobie wklejać je bezpośrednio z tekstu i skomentować. Mój tekst być może stanie się przez to czytelniejszy.

Janusz Jankowiak:

publiczne recenzowanie postępowania RPP przez doradcę przewodniczącego RPP staje się nową świecką tradycją

(…. z tradycyjnie lekka nutką ironii stwierdza Janusz Jankowiak; przypis MŻ)

Rzeczywiście, chociaż ja nie widzę w tym nic zdrożnego. S.Stolorz pełni rolę makroekonomisty w krajowym banku (BOŚ) i jest doktorantem jednej z zagranicznych uczelni. Mówiąc inaczej jest czynnym (uczestniczącym w życiu publicznym) makroekonomistą i nie widzę powodu by rola doradcy Prezesa miała go ograniczać w pełnionych funkcjach. Niewątpliwie jest to nowa jakość, ale jeżeli S.Stolorz zachowa odpowiedni takt i kulturę oraz wysoki poziom merytoryczny w swoich komentarzach to ja osobiście nie widzę przeszkód w publicznym komentowaniu działań RPP. Być może stoi przed nim zadanie takie jak przed członkami RPP, czyli uczenia się, i innych, co gdzie i kiedy wolno wypowiadać.

Janusz Jankowiak

Wywiad jest bowiem wybitnie jednostronny, jeśli chodzi o ocenę przewidywanego przebiegu ścieżki inflacyjnej. W zasadzie doradca wymienia jeden tylko czynnik stanowiący zagrożenie dla przyszłej inflacji: jest nim organizacja w Polsce Euro 2012

Skoro nie znam całości wywiadu, to nie mogę potwierdzić jego jednostronności, ale z argumentem o wpływie Euro 2012 zgodzić się nie mogą i powiem nawet gorzej: doradcy Prezesa NBP nie przystoi taka argumentacja. Od pojawienia się informacji o przyznaniu nam organizacji mistrzostw, część środowiska makroekonomicznego dała się wciągnąć w dyskusje wpływie Euro 2012 na inflację. Bez względu na to jakie weźmiemy makrowielkości przedstawiające procesy inwestycyjne w kraju, obiekty bezpośrednio wykorzystywane do przeprowadzenia mistrzostw stanowią skromniutką (wręcz marginalną), część inwestycji. Z obecnej perspektywy ocena wpływu na inflacje nie ma sensu. Co najwyżej kilku ekonomistów mogło zapozować w mediach na osoby obdarzone wizjonerstwem i wiedzą ogarniającą wszystkie sfery gospodarki. Poza była skuteczna, bo do dzisiaj część ekonomistów i publicystów powtarza tą naciąganą teorię.

Sebastian Stolorz

oczekiwania inflacyjne są stabilne, chcąc przekonać że wzrost inflacji jest raczej mało prawdopodobny.

Janusz Jankowiak:

No, dobrze, ale czyje oczekiwania? Oczekiwania gospodarstw domowych mają charakter adaptacyjny. ……….. Wskazówką dla nasilenia się presji inflacyjnej w gospodarce powinny dziś być dla RPP oczekiwania inflacyjne przedsiębiorstw i podmiotów gospodarczych. A te systematycznie rosną

Lekceważenie inflacji, a dokładniej – wiara w badania sondażowe –  przez S.Stolorza jest faktycznie zaskakujące, ale i z J.Jankowiakiem  w pełni zgodzić się nie mogę. Adaptacyjne są nie tylko oczekiwania gospodarstw domowych, ale i podmiotów gospodarczych, a nawet części ekonomistów. Przedsiębiorstwa na ogół w prognozie zjawisk makroekonomicznych opierają się na dostępnych prognozach „produkowanych” nieraz przez ekonomistów bankowych. W środowisku ekonomistów reprezentujących instytucje finansowe (głównie banki), też istnieje zjawisko podążania za trendem. Rozumiem przez to prognozowanie pod silnym wpływem sytuacji bieżącej oraz dominujących w środowisku teorii, które zdają się dawać odpowiedź na bieżące pytania. Zresztą Janusz Jankowiak nie mógł nie zauważyć, że jego teoria o tradable i non-tradable w tekscie o naturze inflacji z końca ubiegłego roku wywarła niemałe piętno na ekonomistach rynkowych. Ten sam skutek spowodowała popularność teorii o wydajności, którą słusznie Janusz Jankowiak krytykuj u w dalszej części tekstu.

S.Stolorz

projekcja inflacyjna pokazuje, że wskaźnik CPI trzymany „jest w ryzach”.

J.Jakowiak

Zupełnie nie wiem o co tu chodzi, ponieważ ostatnia odsłona projekcji pokazuje, większościowe prawdopodobieństwo wyjścia ścieżki centralnej w okresie oddziaływania polityki pieniężnej ponad cel inflacyjny.

Być może S.Stolorz nie wyraził się precyzyjnie, co na ekonomicznego purystę językowego jakim jest Janusz Jankowiak działa jak płachta na byka. Sądzę, ze doradca Prezeza NBP nie widzi poważniejszych zagrożeń dla wyjścia inflacji poza górną granicę pasma wyznaczonego dla inflacji. Czytając wywiady i opinie prasowe członków RPP oraz przykładowo ostatnie minutes, można odnieść wrażenie że większość członków RPP również niezbyt serio traktuje prognozy NBP. Mam nadzieję że Prezes NBP bardziej poważnie traktuje te prognozy.

S.Stolorz

władze monetarne powinny czekać na bardziej przejrzysty obraz gospodarki

J.Jankowiak

Hmm… Wydawało mi się, że polityka monetarna jest właśnie sztuką poruszania się w niepewnym otoczeniu

Tutaj całkowita zgoda z J.Jankowaikiem. Ostatnie minutes po kwietniowym spotkaniu RPP dobitnie pokazały, że większość członków RPP niechętnie podejmuje decyzje o podniesieniu stóp i by nie być posądzona o tłumienie wzrostu gospodarczego, czeka na jednoznaczne dane gospodarcze, które praktycznie za nich podejmą decyzję. Moim zdaniem spora część wielkości makroekonomicznych już podąża silnym trendem w niekonieczne pożądanych  kierunkach, albo mówiąc dokładniej – w kierunkach które rodzą określone ryzyko.

J.Jankowiak

Za zupełnie niestosowne uważam w tym kontekście poddawanie w wątpliwość przez doradcę prezesa NBP zasadności podwyżki przez RPP stóp o 25 pkt. baz. (przy sprzeciwie prezesa), z uzasadnieniem, że może to prowadzić do przyhamowania aktywności gospodarczej. To nie jest miejsce na takie żarty

Ostatnie zdanie J.Jankowiaka przytoczyłem dla hecy, bo sam nie przepadam za takimi zwrotami stosowanymi dla oceny poglądów innych ludzi. Niemniej przyznam, że też jestem trochę zdziwiony. Bez względu na to czy podejdziemy do kwestii stóp od strony stopy realnej czy jako reakcji na dziejące się i wyraźnie zarysowane procesy makroekonomiczne (nie wnikam już w szczegóły) utrzymywanie stopy na poziomie 4% było coraz bardziej ryzykowne. Dla mnie ta podwyżka i tak była opóźniona i przez to nie spełnia swojej roli. Z samej różnicy zdań dramatu nie robię. Mnie również dziwi, że Członkowie RPP stale czekają na „wyjaśnienie sytuacji”, czyli jednoznaczne dane.

J.Jankowiak

Po czwarte – całość uspokajających rozważań na temat właściwych wciąż jakoby w polskiej gospodarce relacji między tempem wzrostu wynagrodzeń, a wydajności pracy oparta jest na błędnej merytorycznie analizie ekonomicznej. Długoterminowy wzrost wydajności pracy w całej gospodarce nieznacznie przekraczał w minionej dekadzie 4 proc.

Dostępne dziś dane pozwalają więc stwierdzić, że jesteśmy już teraz na granicy relacji między wydajnością, a wynagrodzeniami, pozwalającej utrzymać inflację w celu. A przecież wzrost wynagrodzeń, tak naprawdę, jest dopiero przed nami. Czy to nie jest dobre pole dla rozważań doradcy prezesa NBP?

J.Jankowiak trafnie ocenia problem wydajności pracy. Środowisko ekonomistów rynkowych w części daje się zwieść źle liczonej wydajności. Podejmowałem tą kwestię kilkakrotnie w swoich tekstach, a samo wyliczenie wydajności i opinie do tego również prezentowałem, wychodząc praktycznie na te same dane (mam na myśli wydajność) co Janusz Jankowiak. Sądzę że doradca Prezesa NBP powinien przemyśleć raz jeszcze zależność wynagrodzeń i wydajności.

J.Jankowiak

Po piąte – z argumentem o aprecjacji złotego, jako czynniku wspierającym niską inflację byłbym bardzo ostrożny. Druga połowa roku przyniesie ponowny wzrost ryzyka polityczno-fiskalnego, co sprzyjać będzie raczej osłabieniu, a nie wzmocnieniu złotego.

W tym przypadku swoje sympatie odwrócę. Prognozowanie wzrostu ryzyka politycznego to loteria a nie prognoza. Na loterii prognoz opierać nie można. Nie widzę powodów dlaczego koalicja która jakoś sama ze sobą sobie radzi, przy częściowej akceptacji Minister Finansów, miałaby się akurat rozpaść. Prace nad nowym budżetem to za mało. Złoty z jego dotychczasową i potencjalną aprecjacją jest sprzymierzeńcem gołębi w RPP.

Już na zakończenie

Kupiłem właśnie najnowszą Gazetę Bankowa z krótkim tekstem Sebastaina Stolorza o tytule „backward looking”. Autor z satysfakcja odnotowuje, że inflacja „zaskoczyła” tych analityków, którzy oczekiwali bodźca do dalszych podwyżek stóp. S.Stolorz nawiązuje również do poruszanej przez mnie kwestii związanej z koszykiem CPI. Niedawno zwróciłem uwagę, że kilka grup towarów z części nieżywnościowej nieco przyspiesza tempo wzrostu i warto to obserwować w najbliższych miesiącach.  W artykule zlekceważono ten sygnał. Ja bym zalecał wstrzymać się z taką opinią w najbliższych miesiącach.

Artykuł potwierdza nastawienie S.Stolorza do inflacji i stóp procentowych. Ale w rzeczywistości nie o inflacje tu chodzi, ale o szereg innych danych makroekonomiczncyh które nakazują RPP wyostrzyć uwagę. To nie jest backward looking, jak złośliwie komentuje autor. Ja odwrócę uwagę. To raczej forward looking, jak próbuje chwalić RPP S.Stolorz, należałoby określić mianem odwlekania decyzji oraz przedstawienia jednoznacznych poglądów przez niektórych członków RPP. Forward looking nie należy mylić z ciągłym „czekaniem na wyjaśnienie sytuacji”. Mnie idzie przede wszystkim o to, że niektórzy członkowie RPP zdają się mieć problem z  zarysowaniem rozkładu ryzyk.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Reprymenda KNF

Z zadowoleniem przyjąłem reakcję Komisji Nadzory
Finansowego na reklamy kilku instytucji finansowych. Przyznam że te z nich
które miałem okazję widzieć w mediach stosowały sztuczki, które już dawno
uważałem za standardowe i – niestety – społecznie zaakceptowane. A tymczasem,
proszę……niespodzianka.

O co poszło? O emisję reklam, które zdaniem KNF mogły
wprowadzić w błąd klienta. Brak informacji o ryzyku związanym z inwestowaniem,
podawaniem stóp zwrotu z okresów kilkuletnich (obejmujących obecną hossę giełdową),
używanie małej i nieczytelnej czcionki dla tekstów wyjaśniających szczegóły,
stosowanie koncepcji graficznych podkreślających historyczne wzrosty. Oberwało
się funduszom należącym do TFI Millenium, BZ WBK AIB i Union Investment.
Reklama kilku innych TFI są badane. Jako nierzetelną KNF określił też reklamę
produktu Super Duet Banku Millenium, której twarzy w reklamie użyczył Hubert
Urbański. W jednym z tekstów o rynku TFI, zwracałem uwagę na ten produkt i
trudności w zdobyciu pełnej informacji o nim.

Reakcja KNF przychodzi we właściwym momencie. Największe
wzrosty na giełdzie mamy już za sobą. Za sobą mamy jeden z najlepszych okresów
naszego rynku kapitałowego. Oczywiście przed nami jeszcze wiele dobrego, ale
utrzymanie dynamiki wzrostu (40% rocznie to średnia z ostatnich trzech lat)
giełdy jak w ostatnich trzech latach jest praktycznie niemożliwe. Sugerowanie
wiec klientom, że skoro tak dobrze rosło to będzie tak dalej jest trochę
nieuczciwe. Jeden z funduszy zamieszczał w telewizyjnej reklamie wprawdzie
wyjaśnienia do prezentowanych informacji, ale tak małą czcionką że nie sposób
było to przeczytać. Rozbawiło mnie tłumaczenie przedstawiciela jednego z
funduszy: przepis nie narzuca wielkości czcionki. Słusznie skomentował te słowa
M.Gomoła przedstawiciel władz KNF: „A jednak TFI doskonale wiedzą, jaką
czcionką publikować dane o stopie zwrotu”. Narzucenie rynkowi pewnych rygorów
uzasadnione jest również skalą inwestycji. Kupujemy jednostki funduszy z wiele
tysięcy złotych i są to jedne z poważniejszych decyzji finansowych po zakupie
mieszkania czy samochodu. Moment narzucenia rynkowi nowych standardów jest
również dobry z tego względu, że być może przed nami dłuższy okres słabszych
wyników funduszy, co będzie je zagrzewało do ostrej rywalizacji o klienta z
naruszeniem zasad przyzwoitości. Problem jest o tyle istotny, że zauważono
ostatnio iż na rynku OFE kliencie wybierają fundusze (dotyczy to również
przenoszenia rachunku), które wcale nie mają najlepszych wyników.
Prawdopodobnie to efekt skuteczności sprzedawców.

KNF idąc za ciosem, szykuje już zestaw regulacji który ma
być czymś z pogranicza przepisów i dobrych obyczajów. W gruncie rzeczy więc
wyręcza organizację branżową, czyli Izbę Zarządzających Funduszami i Aktywami.

Reakcja przedstawicieli funduszy i organizacji je
zrzeszających, trochę dziwi. Zamiast się za siebie powstydzić, zasłaniają się
m.in. oczekiwaniem na dokumenty z KNF.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Trochę refleksji; składka rentowa i pakiety

Zaskoczyły mnie komentarze w niektórych mediach po zaakceptowaniu przez Sejm obniżki składki rentowej. Nagle wydźwięk medialny skutków cięcia radykalnie się pogorszył. W komentarzach ekonomistów pojawiły się obawy o wzrost popytu, który pociągnie wyżej inflację, co tylko przysporzy kłopotu Radzie Polityki Pieniężnej. Obok zarzutu czy wątpliwościach o charakterze makroekonomicznym, pojawiła się plotka że zgoda koalicjantów na obniżenie składki rentowej okupiona została prawdopodobnie akceptacją cięć w podatkach, co może prowadzić do kłopotów z realizacją budżetu.

Przypomnę swoje stanowisko. Biorąc pod uwagę koszty pracy w kosztach ogółem w Polsce, faktyczne rozmiary klina podatkowego/fiskalnego w porównaniu z krajami europejskimi i rozwiniętymi, alternatywne wykorzystanie tych środków w obecnej sytuacji makroekonomicznej oraz różnicę nominalną pomiędzy wynagrodzeniami w Polsce i Europie, problem cięcia kosztów pracy nie uważałem i nie uważam za priorytetowy. Obniżenie składki rentowej to zaledwie do 2% wynagrodzenia, a w skali kosztów ogółem uzyskana korzyść jest kilku- bądź kilkunastokrotnie mniejsza. A może obniżenie stawki VAT na paliwa (przy założeniu reformy prowadzącej do obniżenia podstawowej stawki VAT) przyniosłoby lepsze efekty. A może nie musielibyśmy się spieszyć z akcyzą na prąd. A może za te pieniądze można było szczodrzej wesprzeć fundusze wspierające mikroprzedsiębiorstwa. Jest cała masa obiektów infrastrukturalnych, gdzie państwo jest właścicielem i nie ma środków na konieczne inwestycje. Można tak bez końca.

Mimo tego doceniam ten ruch Minister Gilowskiej, przynajmniej od strony determinacji. Przyglądając się od kilku lat jak koszty pracy urosły do rangi narodowego problemu, zaczynam coraz bardziej „doceniać” rolę mediów, lobbujące środowiska przedsiębiorców i część ekonomistów którzy podążyli za trendem. Teraz nagle część ekonomistów zaczęła postrzegać obniżenia składki rentowej w znacznie szerszym kontekście makroekonomicznym. Pojawiły się pytania o skalę wywołanego tym deficytu w FUS na przykład w przyszłym roku, 9,5 mld pln czy 20 mld pln? W drugim przypadku, kto i z czego pokryje deficyt?

Oczywiście nie stało się nieszczęście. Po prostu wybrano kwestie, która w moim rankingu problemów jest na niższej pozycji. I tyle.

Przeczytałem w prasie kolejne doniesienia o dwóch już zespołach i efektach ich pracy (pakiety), zmierzających do ułatwienia życia przedsiębiorcom. Wciągnięty w politykę Roman Kluska z kilkudziesięciu ustaw, które chce zmienić dwie już przygotował. Moim zdaniem do ułatwienia życia przedsiębiorcom są urzędnicy, czyli Ministrowie wraz ze swoimi pracownikami. Z tego co wiem, to potrafią oni zdiagnozować stan obecny, oczekiwania organizacji zrzeszających przedsiębiorców oraz organizacji branżowych. Można bez większych problemów zestawić stan obecny z oczekiwaniami i podać zestawienia korzyści i wad. Ministrowie i rząd powinny coś zaproponować, a sejm ostatecznie zatwierdzić. Napisałem „zestawienia korzyści i wad”, bo często nawet między organizacjami współpracujących branż są sprzeczne pomysły. Bywają i w tym samym sektorze. Szczególnie pomiędzy organizacjami skupiającymi małe i, osobno, duże podmioty.

W wyścigu na reformatorskość, obydwie grupy (Szejnfelda i Kluski) szczycą się jednym okienkiem lub tego typu drugorzędnymi propozycjami. Wyścig na medialne efekty, doprowadził zespół Szejnfelda do propozycji niepłacenia składek przez trzy lata dla początkującego przedsiębiorcy. Zapytam bezpośrednio: jaki to ma sens? Rozumiem rok, ale jeżeli ktoś w drugim roku działalności nie potrafi opłacić składek, to moim zdaniem powinien się zastanowić nad sensem prowadzonej działalności. Dlaczego ja mam do tego dokładać?

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Pani Minister Finansów

Dwa dni temu oglądałem rozmowę z Minister Finansów Zytą
Gilowską w TVN24. Muszę z przykrością stwierdzić, że Pan Minister dość szybko
nabywa przykrych manier o charakterze markertingowym, charakterystycznych dla
obecnej koalicji.

Zauważyłem, że kiedy mówi o wzroście gospodarczym, unika
przypomnienia że obecny wzrost gospodarczy ma korzenie w latach poprzedzających
obecny rząd. Nie sugeruję, że wzrost gospodarczy jest pochodną działań takiej
czy innej ekipy rządzącej, bo natura wzrostu gospodarczego (a przynajmniej
obecnego) nie pozwala na takie wskazanie. Nigdy też stanu gospodarki nie
wiązałem bezpośrednio z rządami, bo nie ma to sensu. Niemniej obecny rząd
wszedł, jak to się mówi, na gotowe. Przypominam, że była to jesień 2005 r.
Zauważyłem, że politycy obecnej koalicji, o ile tuż przed przejęciem władzy
starali się nie dostrzegać wzrostu gospodarczego, to obecnie bardzo ich drażni
fakt przypominania że wzrost gospodarczy zaczął się w III Rzeczpospolitej. To
trochę jak z bezrobociem. Kiedyś to bezrobocie był duże. Teraz spada, no i
wiadomo dzięki komu. Otóż, o czym wielokrotnie wspominałem, o tym że zaczynamy
silny trend spadkowy bezrobocia wiadomo od kilku lat, to obecna koalicja
zauważa go dopiero od kilku- kilkunastu miesięcy. Tak więc przekazywanie w mediach
informacji o stanie gospodarki, to kwestia punktu siedzenie.

We wspomnianym wywiadzie Pani Minister nabywając manier
medialnych obecnej koalicji stwierdziła, że i obecny rząd ma swój wpływ na
utrzymywanie wzrostu gospodarczego. Ciekawy byłem jaki, ale Pani Minister nie
rozwinęła tego tematu. Sam Premier na pytanie co już zrobił dla kraju wymienia
na ogół ustawy itp. o charakterze politycznym. A łapanie lekarzy, rozwiązanie WSI czy walka z wydumanymi
„układami” ma niewiele wspólnego z gospodarką.

Pani Minister z dumą mówiła o oszczędnościach w
administracji i innych, a ja nie wiem jakich. Omawiając kilka miesięcy temu
budżet na obecny rok, widać było coś odwrotnego. Część wydatków na sferę
socjalną uległa zmniejszeniu.

Chwalenie się spadkiem deficytu budżetowego o 0,5% PKB,
podważyło już moją wiarę w wiedzę ekonomiczną Pani Minister, tym bardziej że
musi przecież widzieć wpływy i wydatki budżetowe oraz przyczyna zmian natężenia
strumieni pieniężnych. Spadek deficytu to kwestia wzrostu gospodarczego a nie
działanie rządu. Dochody budżetowe w ok. 85% składają się z podatków. Od niemal
dwóch lat realnie wpływy podatkowe rosną w rocznym tempie rzędu 10%. W latach
1996 – poł. 2005, było to średnio 4%. Podaję te liczby, by czytelnicy mieli
świadomość tego w jak dobrej sytuacji makroekonomicznej jesteśmy od 2004 roku.
Niestety Pani Minister pominęła ten „drobiazg”.

Trochę rozśmieszył mnie argument o obniżce składki
rentowej i szczodrobliwości rządu. Pani Minister wzorem czołowych
działaczy PiSu zazmaczyła, że „nikt, żaden rząd do tej pory” nie dokonał takiej
obniżki kosztów pracy jak obecnie. Nie dodała już jednak, że przyrost dochodów
na przykład z CIT był w ostatnich kilkunastu kwartałach tak duży, że
można powiedzieć iż przedsiębiorcy praktycznie sami sobie sfinansowali obniżkę składki rentowej.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Budzet – założenia makroekonomiczne na 2008 r.


W ostatnich dniach przedstawiono
założenia makroekonomiczne dla budżetu na przyszły rok. W gruncie rzeczy trudno
się z nimi nie zgodzić i chyba dlatego założenia przeszły w mediach bez
większego echa.

Założono wzrost PKB w 2008 o 5,7%. Na tle rynkowych prognoz,
to nieco powyżej średniej. W porównaniu z 2006 i bieżącym rokiem prognozowany
wzrost wydaje się relatywnie optymistyczny. Na porównanie z ekonomistami tzw.
niezależnymi też należy patrzeć ostrożnie. Na przestrzeni lat, analizując
prognozy gospodarcze zauważyłem, że ekonomiści z instytucji finansowych mają
tendencję do minimalnego zaniżania w swoich prognoz, trochę jakby za karę że
każdy kolejny rząd nie chce przeprowadzić reform zgodnych z ich propozycjami.
Kiedy prognozy okazywały się niedoszacowane, tłumaczono to szczęściem jakie
sprzyjało rządzącym. Często mam wrażenie, że nie wyobrażamy sobie by Polska
mogła utrzymać długotrwale tempo wzrostu wyraźnie powyżej 5%. Trudno mi
powiedzieć, czy nasza (bo i mnie to chyba trochę też dotyczy) świadomość makroekonomiczna
ukształtowała się na bazie ostatnich kilkunastu lat doświadczeń i nie śni nam
się nawet większy wzrost czy
„długotrwałe” 5% PKB, czy też w przekształcanej i szybko globalizowanej
gospodarce po prostu nie da się utrzymać tempa 5% PKB lub wyższego w dłuższym
terminie bez na przykład „dopalacza” w postaci otwarcia nowych rynków zbytu
(2004 r.), koniunktury w otoczeniu gospodarczym czy wspomaganiu kursem
walutowym (nie wprowadzania pełnej liberalizacji rynku walutowego). My w
naszych przemianach poszliśmy drogą dość odważną, co może gospodarce utrudniać
wchodzenie na bardzo wysokie obroty przynajmniej w pierwszych latach okresu
przemian. Ja tej drogi nie potępiam. Przy kraju naszych rozmiarów i aspiracji
międzynarodowych, szukanie mitycznej trzeciej drogi mogłoby się skończyć
nieszczęśliwie.

A wracając do założeń, prognoza Ministerstwa Finansów
reprezentuje wariant być może optymistyczny, ale ma szanse realizacji.
Optymistycznie MF prognozuje wzrost wpływów budżetowych. Dochody podatkowe mają
wzrosnąć o ponad 15%. Przypomnę, że od ok. dwóch lat wpływy podatkowe
zwiększają się w tempie ok. 10% z niewielkimi wahaniami. Jest to tempo
wyjątkowe i wyjątkowo długo się utrzymujące. Opieranie prognoz na utrzymanie
trendu jest trochę niebezpieczne. Ale przyznać też muszę, że trudno mi
empirycznie podważyć założenia podatkowe. W naszej najnowszej historii
gospodarczej brak okresów, które można by użyć do porównań. Branie pod uwagę
lat 1993-1994 nie jest moim zdaniem słuszne.

Rząd nie spieszy się z obniżaniem deficytu budżetowego.
Rząd zakłada wysoki wzrost gospodarczy, który sam i za nas dokona redukcji
deficytu. Czyli tak jak dzieje się dotychczas. Biorąc pod uwagę obecny deficyt,
to rząd i tak pozostawia sobie spore pole manewru. Mówiąc prościej, rząd poważniejszą
debatę we własnym gronie o deficycie przesunął na kolejny rok. Niestety problem
jest poważniejszy, bo nasza metodologia liczenia deficytu zaniża jego wartość.
Wg obecnej metodologii deficyt w przyszłym roku utrzyma się na poziomie ok.
2,5%.

Odważnie i uczciwie w założeniach określono wartość
deficytu obrotów bieżących na ponad 4,5% PKB. Zwolni nieco tempo wzmocnienia
waluty. Złoty w rozumieniu waluty referencyjnej wzmocni się o ponad 4% realnie,
przy czym wzmocnienie będzie w połowie wynikało z wzmocnienia nominalnego.

Przyłączę się do chóru analityków, którzy zdziwieni są
prognozą stopy referencyjnej. Wzrost z 4,3% w tym roku na 4,7% w przyszłym. W
połączeniu z prognozą inflacji widać, że MF nie widzi poważniejszych zagrożeń
inflacyjnych bądź innych, które mogłyby wywoływać takie zagrożenia. W
połączeniu z prognozą zmian złotego, restrykcyjność polityki pieniężnej w
porównaniu z latami 2006 i prognozowanym 2007, osłabnie o 1% – 2%. Osłabnie w
okresie na który mogą przypaść konsekwencje wzrostu popytu z obecnego roku i
przyszłego.

Napięcia płacowe z obecnego roku, w przyszłym mają ulec
ograniczeniu. W tym roku
wynagrodzenia wzrosną realnie o 6%, a w przyszłym o prawie
4%, czyli też nie mało.

Ciekawa jest prognoza stopy bezrobocia – 9,9% w 2008 r..
Analitycy MF czytali chyba mój tekst ostatni o bezrobocie i potencjalnym tempie
dalszego spadku ( 🙂; oczywiście żartuję). MF zakłada na obecny rok
spadek bezrobocia o ponad 20%, a na przyszły rok spadek w tempie o połowę
wolniejszym, co wydaje się słuszne.

W gruncie rzeczy założenia można podzielić na w większości
racjonalne i w mniejszej części na optymistyczne, ale możliwe do realizacji.


Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Fiskalizm w UE i w Polsce

Chciałbym zwrócić uwagę na artykuł w najnowszym miesięczniku „Bank i Kredyt” (numer z lutego) „Fiskalizm w Unii Europejskiej”. Cały numer i wymieniony artykuł są dostępne na stronie internetowej NBP. Artykuł poświęcony jest skali obciążeń fiskalnych w Europie, ale przy okazji analizowana jest Polska na tle innych państw. Zamieszczone dane wprawdzie są powszechnie dostępne i nieraz w częściach publikowane nawet w ekonomicznej prasie codziennej, ale biorąc pod uwagę co z tematu obciążeń zrobiła część publicystów i ekonomistów, nie zaszkodzi zarekomendować tego tekstu.

Przypomnę, że zarzut o nadmierny fiskalizm w Polsce nie jest zgodny z prawdą, ale że jest często powtarzany i stał się niemal w ostatnich latach wyznacznikiem człowieka i ekonomisty postępowego, urósł do rangi prawdy absolutnej. Prawdy, której nie wolno empirycznie zweryfikować, bo traktowane jest to jak na naruszenie prawd wiary. Prawda ta jest na tyle silna, że nawet autorka tekstu dokonała oceny fiskalizmu w sposób zgodny z wyznaczonymi zasadami, mimo że liczby aż się proszą o inną interpretację.

Nie będę się rozpisywał o kwestii fiskalizmu w Polsce, bo częściowo swoje zdanie przedstawiłem w artykule „Klin podatkowy”. Skupiłem się tam właśnie na obciążeniach finansowych niepodatkowych (ZUS). Pozwolę sobie jedynie na kilka uwag do tekstu. Będą to wprawdzie uwagi krytyczne, ale nie znaczy że cały artykuł tak oceniam. Raz jeszcze zaznaczam, że wielka chwała autorce za podjecie tematu i okraszenie go danymi, które mówią same za siebie. Już to jest aktem odwagi, biorąc pod uwagę standardy krajowej dyskusji.

Na stronie 35 skala fiskalizmu europejskiego jest porównywana z amerykańskim i japońskim. No dobra, ale porównywanie gospodarki europejskiej z innymi bez podania przyczyn różnic nie ma sensu. Sugeruje to czytelnikowi, że większy o 1/3 fiskalizm europejski jest efektem uporu polityków. Czytelnik po lekturze artykułu pozostawiony jest samemu sobie. Nie podważam oczywiście refleksji autorki o zależności pomiędzy skalą fiskalizmu a elastycznością gospodarki wolnorynkowej. Wielu publicystów podejmujących ten temat i szukających punktu odniesienia dla państw europejskich i Polski, robi dokładnie to samo. Czytelnik nie obyty z liczbami i realiami makroekonomicznymi skłonny jest uwierzyć, że faktycznie włodarze naszego kraju wydają ot tak sobie kilkadziesiąt miliardów rocznie (1/3 z wydatków budżetowych).

„Skutki fiskalizmu są dla gospodarki bardzo bolesne..”, a o racjonalności można mówić dopiero gdy skala ingerencji w dochody podmiotów gospodarczych ograniczy się do zaspokojenia niewygórowanych potrzeb władz. Ale co to znaczy „niewygórowane potrzeby władz”?. Dochody jedynie w części przeznaczane są na utrzymanie instytucji państwa, a większość na wydatki z których korzyści osiągają obywatele. Jak widać, autorka chciała w pewien sposób zaproponować poziom fiskalizmu, ale zrobiła to niezwykle ogólnie, po prostu go nie podała. Taki poziom może podać każdy ekonomista, ale będzie to oznaczało jednoznaczne opowiedzenie się za modelem gospodarczym przez pryzmat udziału państwa w gospodarce i sposobów finansowania niektórych sfer gospodarki i życia społecznego. Zauważyłem, że krytycy obecnego poziomu fiskalizmu unikają wskazania poziomu który by ich zadowalał. Można to jedynie wnioskować na przykład po oczekiwaniach redukcji deficytu budżetowego. I w tym momencie mówimy o redukcji najwyżej kilkumiliardowej i to w mniejszym tego słowa znaczeniu. Kiedy przeliczymy to na relacje do PKB, to różnica jest minimalna. I takie jest w rzeczywistości pole manewru w najbliższych latach. Pozostaje nam głównie stałe i mozolne poszukiwanie najbardziej racjonalnej struktury dochodów i wydatków transferowanych przez aparat państwowy i powołane go tego instytucje prywatne.

Nie przepadam za porównaniem Polski do małych państw bałtyckich. Z całym szacunkiem dla tych krajów, ale porównywanie dość dużego kraju jakim jest Polska do małych bytów ekonomicznych jest trochę niestosowne. Po prostu małe kraje stosunkowo łatwo mogą zmieniać niektóre parametry makroekonomiczne. Przy okazji proponuję dokładniej przyjrzeć się niektórych wielkościom makroekonomicznym tychże krajów, jak deficyty, inflacja, tempo wzrostu płac.

A nawiązując do zależności pomiędzy fiskalizmem a rozwojem gospodarczym, proponuję zwrócić uwagę na kilka krajów Zachodniej Europy. Okazuje się, że wyższy fiskalizm nie oznacza zapaści gospodarczej. Nie namawiam do osiągnięcia dochodów publicznych w wysokości 50% czy 60% PKB, ale w makroekonomii najbardziej lubię jej odkrywania i to „że to wszystko nie jest takie proste”.

Wdzięczny jestem autorce za głębsze potraktowanie tematu podatku PIT i progresywności obciążeń dochodów osób fizycznych razem ze składkami na ZUS oraz rozważań dotyczących przejścia na podatek liniowy. Na tą część tekstu zwracam szczególna uwagę.

Nie mogę się natomiast pogodzić się z wnioskiem, że obniżenie CIT-u nie musi oznaczać spadku wpływów z tego podatku. Przypomniano, że podatek stawkę podatku obniżono z 27% do 19%. Obawiam się, że zabrakło tu głębszej analizy wpływów budżetowych. Przy stabilnych parametrach jak, niskie tempo wzrostu gospodarczego, brak zmian w innych podatkach, tak duże obniżenie stawki wywołałoby przejściowo (przynajmniej) wyraźny spadek wpływów. W przywołanym przez autorkę roku mieliśmy już solidny wzrost gospodarczy który zwiększył wpływy podatkowe i porównując 2005 z „chudymi” latami 2001-2003 warto na to zwrócić uwagę. Ponadto radykalnie zaczęły wtedy rosnąć wpływy z podatków pośrednich, co nie było zaskoczeniem przynajmniej w części. Zmierzam do tego, że równocześnie z tą zmianą zwiększono wpływy z podatków pośrednich. Tylko dlatego pozwolono sobie na tak znaczne obniżenie CIT. Ponadto CIT już w tamtym okresie dawał mniejsze wpływy niż PIT i w strukturze dochodów budżetowych pełnił skromną rolę. Rząd ryzykował kwotą blisko 4 mld pln, co przy rozpoczętym w 2003 r. wzroście gospodarczym nie było więc zbyt wielkim ryzykiem.

Już na zakończenie, krótko o szarej strefie wywoływanej nadmiernym fiskalizmem. Umówmy się jednak, że nawet przy marginalnych podatkach szara strefa i tak będzie istniała, bo część z nas nie ma ochoty płacić podatków chociażby z powodu braku 100% wykrywalności przez służby skarbowe. Autorka słusznie zwracając uwagę na zależność pomiędzy fiskalizmem, tempem rozwoju gospodarczego a szarą strefą, chyba dla zrobienia większego wrażenia podała jednej z większych szacunków szarych stref, w tym i dla Polski. No, chyba że podano szacunki szarej strefy przyjmując bardzo szeroką definicję tego słowa.

Wydźwięk artykułu jest raczej smutny, chociaż moim zdaniem być nie powinien. Mimo naszych problemów makroekonomicznych, nie straciliśmy tak naprawdę zdrowego rozsądku i udało nam się nie przekroczyć granic bezpieczeństwa. Mam tylko nadzieję, że nikt nie wpadnie na pomysł by je poszukiwać i testować, bo pokusa obecnie istnieje.

A skoro o prasie finansowej, to polecam zajrzenie do „Parkietu” z 13 czerwca. Jest tam ciekawy wywiad z Krzysztofem Rybińskim o rezerwach walutowych. To temat rzadko podejmowany przez ekonomistów, otoczony – częściowo słusznie – tajemniczością. Polecam, bo jest tam sporo ciekwostek.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Rynek finansowy w maju


Obserwując rynek finansowy i
przystępując do comiesięcznej opinii o wydarzeniach na nim, czasami nie wiem od
czego zacząć. Brak mi gwałtownych zwrotów akcji, a z drugiej strony nie jest
moją intencją pisanie o jednodniowych reakcjach rynku walutowego na drobne
wydarzenia na rynku światowym, powodujących zmiany o – przykładowo – dwie
„figury”, odrabiane dzień, dwa później. Unikam również analizy technicznej,
którą przepełnione są codzienne komentarze do wydarzeń rynkowych. Dokładniej
mówiąc, analizą techniczną się wspomagam, ale nie chciałem pisać komentarzy w
80% opartych na analizie technicznej dziennych ruchów na rynkach finansowych.
Mówiąc już bardziej dokładnie, celem mojej strony nie jest pomoc dla
daytraderów. Mimo, że obserwuje dzienne zmiany rynku, bardziej mnie pociąga
związek rynku finansowego z makroekonomią. No dobra, ponarzekałem a teraz do
pracy. Tak, więc…………

Czerwiec to trzeci miesiąc z
rzędu, kiedy stale rosły stopy depozytów do 12 miesięcy, ale działo się to dość
powoli, w tempie nieco wolniejszym niż w marcu i kwietniu. Zwracam uwagę na dwa
podstawowe powody. Pierwszy, to zmiana postrzegania sytuacji makroekonomicznej
przez część rynku, a co za tym idzie zmiana oczekiwań związanych z decyzjami
RPP. Przypominam, że na kilka tygodni przed kwietniowym spotkaniem RPP rynek
przeszedł w stan oczekiwania większych podwyżek stóp. Pamiętam, że kilku
analityków oczekiwało wręcz kolejnej podwyżki w maju. Obecnie nastroje się
uspokoiły i większość oczekuje kolejnej podwyżki na przełomie lato/jesień. W zależności
od tego, z jakich stawek policzymy FRA, z WIBORów czy ze stawek średnich, widać
że rynek bierze pod uwagę wzrost stóp od 0,25% do 0,50%. Mnie trochę niepokoi
nastawienie RPP jakie ujawnia się w opublikowanych „minutes”. Odniosłem
wrażenie, że większość członków RPP ma świadomość konieczności podniesienia
stóp w najbliższej przyszłości, ale mało kto ma odwagę zaryzykować taki ruch
zanim nie pojawi się jednoznaczny bodziec. Istnieje więc pewne ryzyko, że RPP
podniesie stopy z małym opóźnieniem. Moim zdaniem, obecne przewidywania
określone krzywą rentowności są racjonalne. Kiedy jednak brać pod uwagę
balansowanie nastrojów, to można oczekiwać nawet przejściowej stabilizacji stóp
lub minimalnego przejściowego spadku. By tak było muszą zajść dwa warunki:
publikowane dane makroekonomiczne dla Polski nie będą niepokojące i na rynkach
zagranicznych musiałyby przestać rosnąć rentowności obligacji. Zobaczymy.

Już w maju można było odnieść
wrażenie, że rynek stabilizuje stopy, ale na początku II połowy miesiąca
przyśpieszyło. To mógł być zarówno skutek publikowanych danych
makroekonomicznych (np. wynagrodzenia) jak i reakcji na zagraniczne publikacje.
W tym samym czasie wzrosły stopy rynkowe w EUR i USD i to nawet bardziej niż
krajowe. Przy okazji ruch na zagranicznych rynkach spowodował dalsze zbliżenie
stóp strefy euro, papierów dolarowych i stóp krajowych. Obligacje dwuletnie
tych stref zawierają się w przedziale 4,40% – 4,95%.

Stopy na dłuższe terminach
(obligacje) dwa razy przeżywały dość mocne wahania, ale nie przekroczyły
poziomu wyznaczonego przez rynek na początku III dekady kwietnia. Obligacje
kończyły więc maj na poziomach: 2-letnie – 4,8%; 5-letnie – 5,15% i 10-letnie –
5,3%.


Z podstawowych terminów rynkowych największą zmianę widać była na terminie
6-miesięcznym. Aż do połowy maja rentowność tychże depozytów była niezwykle
stabilna, czyli 4,55% (WIBOR). Do końca miesiąca WIBOR 6-miesięczny wzrósł o
0,08%. Jest to oczywiście wartość mała, ale jak na standardy rynku, kierunek i
tempo są dość wymowne. Rynek po prostu uświadomił sobie, że na kolejną podwyżkę
stóp być może długo nie będzie czekał.


Złoty (waluta referencyjna) w
maju osłabił się o 1,3%. Nie to może zmiana duża, ale na pewno dostrzegalna.
Tym bardziej, że trudno wskazać jeden czy kilka dni które zdecydowały o
osłabieniu. Owszem 11 maja złoty osłabił się o 1,2% w ciągu jednego dnia, ale
już kolejnego dnia (poniedziałek 14 maja) rynek odrobił ¾ tej zmiany, czyli
złoty wzmocnił się. W sumie dzienne zmiany były na ogół nieznaczne, ale przeważały
dni kiedy nasza waluta się osłabiała. Z punktu widzenia naszej
makroekonomicznej sytuacji i rozważań co zrobi RPP oraz zmian na rynkach
zagranicznych, trudno się dziwić. Niedawno pisałem o trzymiesięcznych cyklach w
jakich złoty oscyluje. Wygląda na to, że właśnie zaczął się taki cykl. Złoty na
koniec miesiąca osiągnął 2,8415 wobec dolara i 3,8190 wobec euro. W
przeliczeniu na figury złoty osłabił się odpowiednio o 6 i 3 figury.

Ciekawsze wydaje się spojrzenie
makro na złotego. Złoty zaprzeczył tendencji jaka się rysowała na początku
roku. Roczne realne wzmocnienie złotego z marca, kwietnia i początku czerwca
wskazuje że złoty będzie utrzymywał w najbliższym czasie co najmniej
standardowe tempo wzmocnienia. Standardowe, czyli charakterystyczne dla Polski w
ostatnich 10-ciu latach (oczywiście przypominam o ogromnych odchyleniach). Być
może więc RPP w najbliższych miesiącach będzie miało sojusznika w walce z
inflacją, a niekoniecznie z narastającym deficytem handlowym.

Giełdy w Europie i USA całkiem
ładnie rosły w maju. DAX 6,4%,
FSTE100 2,7%, DJ 4,3%.
Główne giełdy w Azji wzrostem sięgały wskaźnikowi
brytyjskiemu. Nasza giełda tradycyjnie nie mogła być najgorsza i wzrosła o
7,1%. Pierwsza połowa miesiąca, a szczególnie drugi tydzień, nie była zbyt
optymistyczna. W ślad za rynkami azjatyckimi, zaliczyliśmy tąpnięcie. W sumie w
drugim tygodniu maja WIG stracił ponad 3%, czyli ja osiągi innych rynków, dość
sporo. Ale nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy się nie wybili na niezależność przez
resztę maja. Przez pozostałe trzy tygodnie maja WIG wzrósł o ok. 6%. A dzięki
jakim sektorom giełda nam rosła? Obniżyły się jedynie wskaźniki części sektora
finansowego i przemysłu lekkiego. Pozostała część wskaźników sektorowych rosła
w maju od dwóch do dwudziestu kilku procent. W najwyższym tempie rósł sektor
chemiczny i to pomimo iż wyniki sektora w I kw nie były rewolucyjne. Spadek
zainteresowania sektorem odzieżowym, chyba był lekko przesadzony. Wg GUS tempo
wzrostu przychodów (kilka procent) na tle innych sektorów mogło być może zniechęcić,
ale rentowność działalności była na poziomie średniej dla przedsiębiorstw. Ale
cóż, widać dla inwestorów to za mało. Co ciekawe, już tak szalenie nie rosło
budownictwo. Inwestorzy potrafią nagle ograniczyć zainteresowanie spółkami
danego sektora. Być może zdali sobie sprawę ze skali przewartościowania i skali
wzrostów jakie budownictwo zaliczyło od początku roku. Podobnie można tłumaczyć
spadek zainteresowania przemysłem lekkim. Jeden ze wskaźników przemysłu
lekkiego w marcu wzrósł o ponad 70%. Odnoszę wrażenie, że świadomość
przewartościowania na giełdzie coraz silniej dociera do inwestorów i zaczynają
oni coraz bardziej nerwowo przeskakiwać ze spółki na spółkę.


Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Rynek TFI, wybrane wydarzenia z maja

Bank Millenium wraz z TFI zaoferowały możliwość lokowania
pieniędzy w połączenie wysokooprocentowanej lokaty z funduszem inwestycyjnym,
który umożliwia ponadprzeciętne zyski. Mowa o produktach Duet i Super Duet.
Wpłata jest dokonywana jednorazowo na 12 miesięcy. Można wcześniej zrezygnować
z inwestycji, ale jest to traktowane jako zerwanie umowy i skutkuje pobraniem
opłaty wyrównawczej, czyli prowizji z której inwestor jest zwolniony przy
dokonywaniu inwestycji. Z opisu na stronie banku wynika, że lokata może być
dokonana na 3, 6 lub 12 miesięcy. Najbardziej interesowała mnie kwestia
ulokowania na 3 miesiące na 10%. Na jednej z podstron znalazłem informację o
„nawet” 10%. Wg informacji na stronie TFI Millenium więcej szczegółów poznamy
po przeczytaniu Regulaminu dla tychże produktów. Muszę powiedzieć, że dotarcie
do szczegółów lokaty nie jest łatwe. Generalna idea to wpłata części (do 50%)
środków na lokatę, a pozostałą część w fundusze inwestycyjne. Duet
oferował  trzy podstawowe fundusze do
wyboru (akcji, zrównoważony lub stabilnego wzrostu), a Super Duet wzbogacono o
zagraniczne odpowiedniki tych funduszy w EUR i USD. Po pewnym czasie poszukiwań
dałem sobie spokój ze zrozumieniem warunków lokaty, bo uważam że jeżeli ktoś
chce mi coś sprzedać to powinien mi łatwo udostępnić informacje. W tym
przypadku mam poczucie dyskomfortu. Szalenie mnie intryguje to „nawet” 10% po 3
miesiącach lokaty, biorąc pod uwagę cenę pieniądza na rynku. Nie chcę
zniechęcać do tych produktów, ale jak przy większości strukturyzowanych
produktów reklama z rzeczywistością ma słaby związek.

W I poł. maja rozpoczął sprzedaż certyfikatów powiązanych
z rynkiem nieruchomości KBC TFI (KBC Indeks Nieruchomości II FIZ). Dosłownie
jest to lokata w jeden z zagranicznych funduszy nieruchomości  z rodziny Kredyt Banku. Fundusz zamierza
działać do końca 2013 r., pod warunkiem że zbierze z rynku 30 mln pln. Opłata
za wydanie certyfikatu to nie więcej niż 3%. Jako zaleta może być poczytana
gwarancja wartości certyfikatu udzielona przez KBC Bank. Gwarancja wypłaty
wartości nominalnej jest skierowana oczywiście tylko dla tych którzy będą
posiadaczami certyfikatów na koniec 2013 r. Zgodnie z prospektem funduszu
istnieje ryzyko rozwiązania funduszu przed zakończeniem pierwotnie
deklarowanego czasu trwania, a wtedy gwarancja wypłaty wartości nominalnej nie
obowiązuje. Ryzyko niekorzystnych zmian walutowych zostanie zniwelowane
transakcjami zabezpieczającymi. Generalnie wyniki funduszu będą oparte na
indeksie europejskich spółek rynku nieruchomości (EPRA). Konstrukcja i
możliwości inwestycyjne krajowego funduszu i funduszu którego certyfikaty będą
nabywane, powodują że zmiana wartości certyfikatów może w praktyce w mniejszym
stopniu wynikać z konsekwencji zmian cen akcji na europejskich rynkach
nieruchomości a bardziej od zmian innych dozwolonych dla funduszy działających
na rynku europejskich lokat. Wspominam o tym funduszu, bo jest to kolejny
fundusz nieruchomości dostępny na naszym rynku. Niemniej nie jest on
bezpośrednio powiązany z inwestowaniem 
w nieruchomości, ale za to pozwala uczestniczyć w zmianach cen podmiotów
działających na rynku nieruchomości w Europie. W gruncie rzeczy fundusz więc ma
cechy funduszu sektorowego.

Kolejny fundusz związany z rynkiem nieruchomości
zaoferował też Skarbiec TFI. Fundusz będzie inwestował w  akcje i inne instrumenty spółek z sektora
budownictwa i nieruchomości oraz certyfikaty i jednostki uczestnictwa funduszy
nieruchomości działających na rynku krajowym i europejskim. Wartość instrumentów
związanych z rynkiem nieruchomości w portfelu będzie się wahać w przedziale
50%-90%. Pierwsza wpłata to co najmniej 1 tys. pln, a każda kolejna minimum 100
pln. Jest to więc fundusz o dość prostej formule, czyli pełniący głownie rolę
pośrednika w zbieraniu pieniędzy od klientów i lokowaniu ich w podmioty
zaliczane do rynku nieruchomości. Jego profil ryzyka został słusznie określony
jako porównywalny do funduszy akcyjnych i zrównoważonych.

Proponuje zwrócić uwagę na klasyfikację funduszy
nieruchomości stosowaną przez firmę Analizy Online. Fundusze nieruchomości są
opatrzone kilkoma symbolami i „filtrując” arkusz wyników przy okazji analizy
warto szukać tych funduszy wg nazwy a nie oznaczenia. Już sam fakt
klasyfikowania funduszy nieruchomości do różnych grup jest świadectwem że sama
nazwa funduszu (nieruchomości) to jeszcze nie wszystko. Należy dokładnie
przeczytać prospekt, bo z niego wynika jaki faktycznie jest związek funduszu z
rynkiem nieruchomości.

Subfundusz sektorowy środkowoeuropejskich firm finansowych
zaoferował ING TFI. W funduszu przeważają akcje, co oczywiście czyni go
funduszem dość ryzykownym. Fundusz nie odzwierciedla w strukturze swojego
portfela jakiegokolwiek funduszu i proponowany jest dla inwestorów z 3-letnią
perspektywą inwestycyjną. Subfundusz wchodzi w skład funduszu parasolowego ING
TFI.

Ciekawą ofertę zaproponowało towarzystwo Inwetors. Tym
razem jest to fundusz inwestujący w akcje spółek na rynku bułgarskim i
rumuńskim. Kraje rozwijające się w rynkowym otoczeniu często osiągają
długotrwałe wyższe tempo wzrostu. W prospekcie funduszu wspomina się, że jest
to fundusz dla osób z kilkuletnią perspektywą inwestycyjną. Zdefiniowany zakres
możliwych inwestycji wskazuje, że fundusz nie musi się ograniczać do rynku
wspomnianych dwóch państw, albo nie tylko do akcji. Instrumenty podmiotów
związanych z rynkiem rumuńskim i bułgarskim mają stanowić co najmniej 70% WAN,
co jak rozumiem dotyczy również papierów rządowych. Sądzę że pomysł funduszu to
umiejętne połączenie trendów rynkowych (TFI tworzą fundusze działające na rynku
Europy Środkowej) i marketingu – no bo któż jeszcze działa tylko na rynku tych
dwóch państw?

Fundusz parasolowy utworzyło SEB TFI. Zrobiono to poprzez
prosty zabieg, czyli przekształcenie dotychczasowych funduszy w rodzinę
funduszy parasolowych.

Skarbiec TFI wprowadził do swej szerokiej oferty
zarządzanie portfelem pod marką Skarbiec EXCELLENCE. Oferta skierowana jest
osób fizycznych i przedsiębiorstw które przekażą w zarządzanie przynajmniej 0,5
mln pln. Biorąc pod uwagę, że próg nie jest wygórowany, to nie dziwi iż klienci
będą mieli do wyboru przede wszystkim 5 podstawowych strategii.

Firma doradcza Expander Idąc z duchem czasu i postępem,
również zaoferowała klientom możliwość inwestowania na rynku nieruchomości.
Dosłownie jest to lokowanie środków na 5 lat w fundusze inwestycyjne obejmujące
zasięgiem rynek europejski i azjatycki. Produkt zwolniony jest z podatku od
zysków kapitałowych. Minimalna wpłata to 5 tys. pln. Utrata kapitału może
sięgnąć maksymalnie 10%.

Swoją ofertę powiększa SKOK TFI. Rodzina powiększyła się
o  fundusz obligacji. Przy dobrym
zarządzaniu fundusz może osiągać zyski przekraczające możliwości papierów
dłużnych. W dłużne papiery wartościowe fundusz może inwestować do 85% portfela.
Pozostała część może być wzbogacona o inne bezpieczne instrumenty, ale również
w lokaty w innych funduszach inwestycyjnych i instrumenty pochodne. Drugim
funduszem jest fundusz funduszy. Fundusz może lokować w jednostki innych
krajowych funduszy (od 50% do 100%) i pozostałą część w instrumenty bezpieczne jak
np. lokaty. Jest to inny ciekawy sposób na poszerzenie oferty swojego TFI.
Ponieważ formuła funduszu nie pozwala na dokładne określenie jego profilu
inwestycyjnego, to nie dziwi fakt określenia go przez Analizy Online kodem XXX.

 W artykule wykorzystano informacje publikowane przez Analizy Online, pochodzące ze stron TFI oraz stron internetowych o charakterze finansowym

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz