Na chwilę obecną znamy wykonanie budżetu za jedenaście miesięcy 2016 r. Nie ma co ukrywać, że rząd PiS wybił nas w monotonii analizy budżetowej w jaką być może można było wpaść w ciągu 2-3 lata poprzedzających przejęcie władzy. Są w budżecie i w jego wykonaniu rzeczy godne pochwały, ale i rzeczy przez polityków władzy przereklamowane lub po prostu przemilczane.
PiS założył deficyt budżetowy za 2016 w wielkości 54,7 mld zł (niecałe 3% PKB). Wygląda na to, że są spore szanse by deficyt był mniejszy. Deficyt roczny na koniec listopada (czyli liczony z grudniem 2015) wynosi jedynie 34 mld zł. Zapewne po grudniu będzie kilka mld zł większy, co ma miejsce niemal co roku, gdyż wiele operacji i politycznych decyzji, rozliczanych jest w ostatnim miesiącu.
Nowością w czasach PiS jest podniesienie wydatków i dochodów o ok. 1% w relacji do PKB. Z jednej strony to radykalna zmiana będąca wynikiem polityki społeczno-gospodarczej rządu (zwiększenie publicznego transferu w relacji do PKB), a z drugiej to tylko powrót do wartości z lat 2013-14. Trzeba przyznać, że wzrost redystrybucji jest relatywnie dynamiczny. Większość tego wzrostu, a może i całość, mamy już za sobą.
Na pewno pozytywne skutki w podatkowych wpływach przynosi rozwijana jeszcze od rządów PO-PSL walka z szarą strefą gospodarki. Po 11 miesiącach tego roku wpływy z podatków pośrednich są większe o ponad 11 mld zł od ubiegłorocznych po analogicznym okresie. Głównie dzięki VAT. Wzrost dynamiki podatków pośrednich o niemal 7% yoy budzi podziw, ale wbrew pozorom nie jest niczym nowym. Takie wzrosty notowano już w latach poprzednich w okresach przyzwoitej koniunktury gospodarczej. I to w dużej mierze dzięki tej ostatniej obecny rząd sporo zyskał z podatków pośrednich. Politycy PiS w uporem w mediach opowiadają, że wzrost wpływów podatkowych to skutek walki z szarą strefą. Niestety nie ma to wiele wspólnego z prawdą. Przyrost wpływów z podatków pośrednich w większym stopniu zawdzięczamy korzystnym trendom w gospodarce. Wpływy podatkowe uzupełnił też podatek bankowy. Dodatkowo prezentem były opłaty za LTE.
Jedna z największych ciekawostek jest po stronie wydatków. Tym rząd się już nie chwali w kontekście budżetowym. Wyraźnie niższe niż w roku ubiegłym, były wydatki tzw. majątkowe i środki na wspófinansowanie wydatków ze środków unijnych. Fakt, że rok 2015 był pod względem wydatków w tych pozycjach dość wyjątkowy. Niemniej, oprócz niekorzystnego efektu bazy, z konieczności (wolno realizowane inwestycje za środki unijne), powodem są świadome decyzje o wstrzymaniu lub przeniesienie na kolejne lata niektórych wydatków/inwestycji. Widać, że rząd miał obawy o realizację budżetu, stąd pewna zachowawczość w wydatkach inwestycyjnych.
Za całą pewnością brak zachowawczości widzimy po stronie wydatków społecznych. Program 500+ w 2016 kosztować nas będzie ok. 17 mld zł. To główna przyczyna wzrostu wydatków budżetowych w roku ubiegłym.
Można rząd PiS i jego pomysły akceptować lub nie. Program został dość dobrze przyjęty przez obywateli. Tym bardziej, że obywatelom obiecywano wydatki bez podnoszenia podatków i najwyraźniej obywatele w to uwierzyli. Niestety komentarz brzmi: z tymi podatkami to niezupełnie prawda. Mimo obietnic powrotu stawki VAT do 22%, już w czasie kampanii wyborczych w 2015, politycy PiS wiedzieli, że VATu nie obniżą. Podobnie z podatkiem od kopalin dla KGHMu. W obydwu przypadkach politycy PiS poinformowali niedawno suwerena, że obniżka może i będzie, ale w 2018. Podatek bankowy chyba nie zupełnie płacą banki, bo po jedenastu miesiącach wynik netto jest lepszy niż w 2015 r. w analogicznym okresie. Wygląda na to, że jednym z błędów wprowadzenia podatku była jego natychmiastowe i w dużym rozmiarze narzucenie niemal całemu sektorowi. W takich sytuacjach łatwiej przerzucić danej branży znaczny ciężar podatku na klientów. Cóż, wprowadzać podatki też trzeba umieć. To, że każdy sektor próbuje przerzucić jakąś część podatkowych obciążeń na klientów, nie jest zapewne zaskoczeniem dla polityków PiS. Początkowo odegrali w mediach scenę oburzenia i zagrozili analizą i napiętnowaniem, ale nikt później do tematu już nie wrócił.
Kto wie jednak, czy akurat politykom PiS nie udało się zachęcić tzw. suwerena do akceptacji konieczności poniesienia obciążeń na rzecz hojnego programu społecznego 500+. Po stronie społecznej nie widać poważniejszego oburzenia z tego powodu. Być może suweren nie w pełni uświadamia sobie, że dał się politykom PiS podejść.