Trudne pytanie. Nie chcemy i nie lubimy go zadawać, bo wydaje się niemoralne. Sam wielokrotnie zastawiałem się czy podjąć taki temat na swojej stronie, ale za każdym razem rezygnowałem na rzecz innego ciekawego ekonomicznego problemu. A może mając podświadome poczucie nietaktu, rezygnowałem z podjęcia tematu. Nietaktu m.in. dlatego, że dyskusja o sytuacji ekonomicznej rodziny, w tym szczególnie wielodzietnej, zahacza o kwestie światopoglądowe. Być może przejawiałbym takie podejście dalej gdyby nie lektura najnowszych „Wysokich obcasów” czy jeden z ostatnich programów „Warto rozmawiać” Jana Pospieszalskiego. W najnowszych „Wysokich obcasach” (z 27 marca 2010; nr 13/566) jest artykuł pod tytułem „Krupska kontra państwo totalitarne”. Artykuł jest poświęcony poglądom Joanny Puzyny-Krupskiej m.in. na temat wsparcia finansowego rodzin wielodzietnych, czy też generalnie – sytuacji finansowej rodzin wielodzietnych. Joanna Puzyna-Krupska jest prezesem Związku Dużych Rodzin Trzy Plus, ekspertem zespołu ds. polityki rodzinnej przy Komisji Wspólnej Rządu RP i Episkopatu Polski. Program z cyklu „Warto rozmawiać” sprzed dwóch tygodni również poruszał ten problem i jednym z aktywniejszych uczestników dyskusji była wspomniana wyżej J.Pyzyna-Krupska. J.Puzyna-Krupska wyraziła ogromne rozczarowanie tym, że państwo kompletnie ignoruje problemy rodzin wielodzietnych i lekkomyślnie lekceważy tą sferę. W moim tekście odniosę się jedynie do ekonomicznych wątków dyskusji.
Wyrażane w audycji telewizyjnej i cytowane w artykule w „Wysokich obcasach” poglądy nie są niczym nowym. Do przełamania się w temacie wsparcia dla rodzin wielodzietnych zachęciła mnie w pewnym stopniu własna przekora ale przede wszystkim zaprezentowane argumenty ekonomiczne, które wymagają komentarza i to często krytycznego. J.Puzyna-Krupska w prezentowanych argumentach bardzo chętnie przekręcała fakty i korzystała z argumentów, które bardziej przypominają agresywną akcję marketingową bez żadnego szacunku dla słuchacza. Zaryzykuję pogląd, że J.Puzyna-Krupska konsekwencje finansowe swoich wyborów o charakterze światopoglądowym próbuje przerzucić na innych członków społeczności (czytaj: polskich podatników). Postaram się tą, z pozoru niegrzeczną, ocenę dalej uzasadnić.
Na wstępie jednak J.Puzynie-Krupskiej należy się wyrażenie szacunku i głęboki ukłon. Wychowywanie siedmiorga dzieci z całą pewnością jest ogromnym wysiłkiem i wymaga poświęcenia. Ja jestem ojcem tylko dwójki dzieci, więc mogę to sobie tylko wyobrazić.
W zasadzie dyskusję można zacząć od pytania czy posiadanie dzieci to problem (i frajda) ich rodziców czy też państwa. Przypomnę, że „państwo” to my, podatnicy. Dyskutując o liczbie dzieci musimy pamiętać o ograniczeniu ekonomicznym. Państwo w wymiarze ekonomicznym to transfery pieniężne, czyli pobór podatków i kierowanie tego na konsumowane przez obywateli dobra i usługi (od edukacji po budowę dróg). By mieć wynagrodzenie, to musimy mieć pracę. Zapotrzebowanie na liczbę pracowników i ich wynagrodzenie jest pochodną wytwarzanych dóbr i usług oraz udział czynnika ludzkiego w kosztach ich wytwarzania. Ta teoria w malutkiej pigułce wskazuje skąd pochodzą nasze wynagrodzenia oraz to, że niewiele rodzin może sobie pozwolić na to by tylko jedno z rodziców pracowało. Posiadanie dzieci wiąże się z poważnymi kosztami. A nasze możliwości finansowe to wynagrodzenie rodziców minus koszty funkcjonowania jak opłaty za mieszkanie (czy raty kredytów na mieszkanie), żywność, odzież i szereg innych mniej lub bardziej niezbędnych kosztów życia. Dalej można wspomnieć o zastępowalności pokoleń, finansowaniu systemu emerytalnego itd..itd. Krótko mówiąc, dzietność jest niestety uwarunkowana w dużym stopniu ekonomicznie. Po co o tym piszę? J.Puzyna-Krupska nie ukrywa że państwo ją i rodziny wielodzietnie dyskryminuje. Państwo nie wspiera wszystkich, bo nas na to nie stać. Państwo jednak nikomu nie zabrania posiadania dowolnej liczby dzieci. To rodzice muszą sobie uświadomić, że każde kolejne dziecko wiąże się z pogorszeniem poziomu życia całej rodziny.
Kolejne czynniki determinujące dzietność to kwestie kulturowe i dążenie do poprawy jakości życia. Na to państwo ma niewielki wpływ i jedyne co może, to za pomocą transferów społecznych wspomagać rodziny wielodzietne poprzez pobieranie pieniędzy od ogółu podatników i kierowaniu ich do rodzin wielodzietnych. Wbrew zarzutom J.Puzyny-Krupskiej, państwu na zwiększeniu dzietności zależy, ponieważ obecna chociażby tylko może zagrozić systemowi emerytalnemu. Możliwości mobilizacji obywateli do tego są ograniczone. Być może po ciężkich szacunkach doszlibyśmy do wniosku, że państwu zależy na dzietności min. od 1,9 do 2,4 na rodzinę (w uproszczeniu małżeństwo). Wbrew pozorom, nie są to liczby przypadkowe. To inna, trudna dyskusja o systemie emerytalnym i generowaniu transferów finansowych pomiędzy grupami wiekowymi i społecznymi, wchłanianiu imigrantów, zmian wydajności gospodarki, zastępowalności pokoleń, zmianach demograficznych w różnych odcinkach czasu itd.
Ktoś mógłby mi zarzucić rachunek ekonomiczny „na zimno”. Nic z tych rzeczy. Państwo stoi przed setkami wyzwań i problemów społecznych, których J.Puzyna-Krupska zdaje się niedostrzegać. Powyższy rachunek ekonomiczny zarysowałem dlatego, że na wielodzietność w masowym wydaniu państwa po prostu nie stać. Zaryzykuje takie pytanie: mając ograniczone środki mam wspierać (np. większą ulgą, dopłatą do mieszkania, opiekunki, przedszkola itd.) młode małżeństwo które ze względu na niskie wynagrodzenia lub warunki mieszkaniowe rezygnuje z drugiego dziecka, czy też wspierać za wszelką cenę wielodzietność. Środki są ograniczone i unikanie wątku ekonomicznego jest pójściem na łatwiznę. Niestety w polskich warunkach dla części rodzin decydowanie się na trójkę i więcej dzieci ma poważne konsekwencje finansowe, których państwo nie jest w stanie wyrównać. Dla przykładu podam, że ulga prorodzinna to dla budżetu ubytek 5-6 mld zł rocznie ( lata 2007 i 2008). Z wypowiedzi J.Puzyny-Krupskiej tego nie widać, ale państwo wspomaga rodzinę na różne sposoby i ogromne kwoty. Jest to pomoc bezpośrednia i pośrednia. Fakt iż nie jest to pomoc kierowana bezpośrednio na dzieci. Mamy ulgę prorodzinną i becikowe. Całą szeroko rozumianą opiekę społeczną, czyli wsparcie nakierowane na rodziny o słabszej kondycji finansowej. Przepisy o ZFŚS, Funduszu Pracy, wsparcie budownictwa mieszkaniowego i szereg innych. Proszę tez pamiętać, że odprowadzana składka na służbę zdrowia pozwala na korzystanie z niej bez względu na liczbę dzieci. Do tego akcje dofinansowania zakupu podręczników itd. itd. Wspomniane transfery społeczne to kolosalne pieniądze docierające do polskich rodzin. Owszem jest to w większości pomoc o charakterze wsparcia na poziomie niemal minimum egzystencji (wsparcie uwarunkowane min. dochodem na osobę, na ogół z przedziału 350-500 zł) i rodziny wielodzietne skorzystają z niej w przypadku problemów ekonomicznych. Państwo więc rodzinie pomaga, ale na poziomie swoich możliwości. Faktycznie system ulg prorodzinnych rodzi się w sposób dość przypadkowy. Można podyskutować o zmianie transferów pieniężnych w społeczeństwie. Osobiście nie upieram się przykładowo przy uldze internetowej, bo moim zdaniem nie jest najbardziej potrzebna (1,8 mld w 2008). Ale gdyby J.Puzyna-Krupska zapytała podatników na co przeznaczyć te pieniądze (na jakie wsparcie rodziny), to zapewniam ze Polacy mieliby mnóstwo innych i bardziej racjonalnych pomysłów.
W ten sposób docieram do wątku, czy aby pretensje J.Puzyny-Krupskiej są właściwie kierowane. J.Puzyna-Krupska kieruje pretensje do państwa. Przypomnę, że państwo to nie worek bez dna, a najważniejsi decydenci to politycy i to oni uchwalają ustawy. Polityków wybierają Polacy, którzy – czego J.Puzyna-Krupska chyba nie bierze pod uwagę – mogą mieć inne poglądy na wielodzietność, model rodziny i sposoby wsparcie finansowego itd. To kolejny, obok wspomnianych wyżej, czynnik wpływający na wielkość i kierunek transferów społecznych. W jednej z wypowiedzi J.Puzyna-Krupska wskazując na źródło pieniędzy dała wybór: budowa dróg i stadionów czy silne państwo (poprzez politykę prorodzinną). W rozmowie w trakcie audycji, użyto tego argumentu nieco inaczej: jak będzie mało obywateli to i tak nikt nie korzystał z autostrad. O ile dawałem już wyraz na swojej stronie że budowa stadionów na mistrzostwa w 2012 to głównie niepoważne narodowe ambicje, to budowę autostrad Polacy przegłosowali kupując kilka mln samochodów w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Odsyłam generalnie do danych o wzroście komunikacji drogowej. Jak widać część z nas ma inne preferencje, które wcale nie muszą się przenosić negatywnie na dzietność polskich małżeństw. Drugi argument kierowcy też obalili. Polaków nie przybyło a samochodów tak. Na szczęście nikt J.Puzyny-Krupskiej i osób o podobnych poglądach nie posłuchał, bo mielibyśmy już kompletny dramat komunikacyjny.
Z autorką prezentowanych poglądów pewnie byłoby trudno dyskutować, ponieważ wykazuje niezwykłą nonszalancję w zakresie ekonomii. Takie poglądy jak to że państwo nie pomaga w wychowaniu o potem zbiera zyski, państwo wyzyskuje rodziny, albo to że Polska dyskryminuje rodziny wielodzietne są szokujące. Widać że J.Puzyna-Krupska zupełnie się nie krępuje niewiedzą na temat finansów państwa oraz systemu transferów społecznych. Sugerowanie by kobieta mogła po urodzeniu dzieci decydować czy pozostać przy po urodzeniu przy dzieciach czy iść do pracy wskazuje na nieliczenie się z rzeczywistością ekonomiczną Polski. Dziura w systemie emerytalnym powiększyłaby się o kolejne miliardy złotych. Państwo jest od tego by ten wybór umożliwić? co sugeruje autorka. Polska jest na takim a nie innym etapie rozwoju gospodarczego i nie można tego ignorować i to nam wyznacza pole manewru w szukaniu optymalnego wsparcia rodziny. Szkoda że w audycji telewizyjnej nikt nie zmusił autorki tych myśli do symulacji konsekwencji finansowych proponowanych ulg i utraty składek emerytalnych z tytułu niepracujących młodych matek.