Przedstawiona przez Prezydenta kandydatura na Prezesa NBP oraz okoliczności jej przedstawienia budzą pewne rozczarowanie. Przede wszystkim kandydatura jest mocno spóźniona, podobnie zresztą jak poprzednia przedstawiona w grudniu. W przypadku poprzedniego kandydata przyjmuję oczywiście, że parlament, media i rynek finansowy powinni mieć czas na zapoznanie się z nim. Ponadto cokolwiek myśleć o koalicjantach PiSu, to należy uznać ich prawo do poznania i zaopiniowania kandydata, a wygląda na to że Prezydent zlekceważył ten dobry obyczaj. Powodem mogło być lekceważenie koalicjantów lub faktyczny brak czasu.
Termin przedstawienia obecnej i poprzedniej kandydatury świadczy moim zdaniem o poważnych problemach w znalezieniu kandydata. Moim zdaniem partia polityczna czy wysokiej rangi polityk, którzy działają na polskiej scenie politycznej od kilkunastu lat, powinni mieć już od dawna swoje „typy” na stanowiska tzw. niepolityczne, gdzie wymagana jest ogromna wiedza i doświadczenie. Każde ugrupowanie polityczne powinno mieć przynajmniej orientację w polskiej kadrze naukowej i wśród osób reprezentujących wysoką kadrę zarządczą w tym wypadku w sektorze bankowym. Nie mam wątpliwości, że przez kilkanaście lat od rozpoczęcia transformacji gospodarczej zarówno w ekonomicznym świecie naukowym jak i bankowym dorobiliśmy się znacznej grupy osób z wiedzą i doświadczeniem wymaganymi na stanowisku Prezesa NBP.
Obawiam się, że jedną z przyczyn mogło też być oczekiwanie od kandydata, że będzie odgrywał rolę antyBalcerowicza oraz o pokazanie, że kolejny odcinek frontu został obsadzony przez ludzi dbających o rozwój kraju i dostatnie życie obywateli. Prezydent nie ukrywał, że nie jest miłośnikiem Balcerowicza, ale ma to niewiele wspólnego z funkcją Prezesa NBP, która wbrew pozorom nie jest tak widowiskowa jak się to przedstawia w mediach. W mediach stwarza się czasami wrażenie, że to NBP i Rada Polityki Pieniężnej steruje polską gospodarką. Spory polityczne o zapis by RPP dbała o wzrost PKB i spadek bezrobocia niepotrzebnie tworzą wrażenie, że RRP ma wpływ na te dwie wielkości. Wpływ RPP na te dwa zjawiska jest niewielki, a na stopę bezrobocia w zasadzie żaden. Można oczywiście za pomocą stóp poprawić PKB, ale skutek byłby co najwyżej krótkoterminowy a finał tragiczny.
Obecny kandydat ma rzeczywiście bogaty życiorys zawodowy, z tym że niestety związek z bankowością, bankowością centralną czy makroekonomią Sławomir Skrzypek miał niewielki. Kandydatem na Prezesa jest osoba, która nie uzyskała do chwili ogłoszenia tej kandydatury wg polskich regulacji, prawa do objęcia funkcji prezesa banku. Mowa o PKO BP SA. CV kandydata zamieszczone na stronie internetowej PKO BP S.A. może świadczyć jedynie o jego znacznych umiejętnościach menadżerskich i wiedzy uzyskanej dzięki piastowanym funkcjom. Na plus zaliczyć trzeba również chęć nauki, jeżeli za kryterium przyjąć skończone studia, kursy czy praktyki. Dociekliwi dziennikarzy zauważyli jednak, że część piastowanych funkcji to raczej efekt współpracy i zaufania obecnego Prezydenta i Premiera. Trudno ocenić dotychczasowe osiągnięcia Sławomira Skrzypka w PKO BP, bo pracuje tam ledwie kilka miesięcy i w takim przypadkach nowo mianowane osoby spoza branży i tak opierają się na opiniach podwładnych. Za osiągnięcie nie uważam lustracji pracowników PKO BP, bo to w ogóle zaskakujący pomysł.
Dla równowagi należy przedstawić jednak nieco faktów, które mogą postawić Sławomira Skrzypka w korzystniejszym świetle. Cokolwiek nie mówić o doświadczeniu zawodowym, tzn. braku dłuższego stażu w bankowości lub pracy naukowej, to wygląda ono na znaczne. Piętnowanie braku większego opracowania naukowego czy publikacji przez obecnego Prezesa, nie jest w pełni słuszne a przede wszystkim niepotrzebne. Brak publikacji (ma to oznaczać brak wiedzy merytorycznej) nie musi oznaczać braku wiedzy. Ponadto wydaje mi się, że do Prezesa NBP nie należy ocena czyjegoś dorobku naukowego, a w szczególności nowo wskazanego kandydata. Może to robić wrażenie próby ingerencji w proces wyłaniania kandydata. Trzeba przyznać rację obrońcom Sławomira Skrzypka, że Hanna Gronkiewicz-Waltz też nie posiadała odpowiedniego przygotowania. Zarzut o związki z obozem politycznym Prezydenta, można odrzucić przypominając, że i obecny Prezes NBP przed nominacją należał do partii politycznej. Pamiętać należy również, że Prezes NBP jest tylko jednym z członków RPP, a zmiana stóp musi być wcześniej przegłosowana, tak więc próba prowadzenia na siłę polityki sztucznego podsycania wzrostu PKB poprzez utrzymywanie niskich stóp ma małe szanse realizacji. Przypomnę również słowa Prezydenta w jednym z wywiadów telewizyjnych sprzed kilku dni. Prezydent przyznał, że ma świadomość jaka jest obecna sytuacja makroekonomiczna i przyznał że podwyżka stóp procentowych może być konieczna.
Wizje publicystów dotyczące kadrowej polityki w NBP obecnego kandydata (zatrudnianie koalicjantów), lustracji na tle pomysłu niektórych posłów PiS o likwidacji RPP (decyzje o zmianie stóp Prezes podejmowałby wtedy samodzielnie tak jak kiedyś Hanna Gronkiewicz-Waltz) pozostawię na razie bez komentarza w nadziei, że tak źle nie będzie.
Podsumowując propozycję Prezydenta, odrzucam argumenty obrońców kandydata, bo akurat w przypadku zasad wyboru kandydata i atmosfery wokół NBP czy RPP robiliśmy powoli postępy i warto ten proces kontynuować. Na obecnym etapie należało już wybrać osobę doświadczoną, z dorobkiem naukowym lub z dużymi doświadczeniami i dokonaniami w bankowości. Tak naprawdę stanowisko Prezesa NBP jest mało atrakcyjne politycznie i nie daje specjalnego wpływu na gospodarkę. W Polsce nie brakuje ekonomistów, którzy poglądami i temperamentem różnią się od obecnego Prezesa NBP, ale pomimo tego byliby niezwykle odpowiedzialni na tym stanowisku i są jak najbardziej zwolennikami wolnego rynku. Przychylam się więc do opinii tych publicystów, którzy traktują obecną kandydaturę jako cofnięcie lub co najmniej zatrzymanie procesu tworzenia atmosfery kultury i apolityczności w procesie wyłaniania Prezesa NBP. Prezydent chyba rzeczywiście miał problemy i zbyt zwlekał z wyborem kandydata/kandydatów, więc wyszło jak wyszło.
Marek Żeliński, styczeń 2007