Protest pielęgniarek i związane z nim reakcje zaczynają budzić niesmak. Służba zdrowia jest już po jednej podwyżce wynagrodzeń, co jak na możliwości budżetu i inne priorytety jest dużym osiągnięciem. Wobec rozbieżności, co do skali podwyżek spojrzałem do danych GUS (odsyłam do ostatniego materiału o wynagrodzeniach). Podwyżka w przedziale 15%-20%, to rzadkość. Teraz problemem pozostaje do załatwieni kwestia utrzymania uzyskanych podwyżek w kolejnych latach. Mowa o „zmianie ustawy o przekazaniu środków finansowych świadczeniodawcom na wzrost wynagrodzeń oraz ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych”
Wg wyliczeń Ministerstwa Zdrowia wzrost wynagrodzeń dla pielęgniarki powinien sięgnąć 500 pln. Wg wyliczenia ze stycznia pielęgniarce/położnej wynagrodzenie ma wzrosnąć z 1,62 tys. pln na 2,09 tys. pln. Pielęgniarki, które obecnie strajkują przed siedzibą premiera za właściwy poziom wynagrodzeń dla swojej grupy zawodowej uważają 3,0 tys. pln. W sumie, biorąc pod uwagę specyfikę pracy, wynagrodzenia w innych grupach zawodowych to oczekiwania pielęgniarek wydają się racjonalne. Jednak pozostaje jeszcze kwestia racjonalności z punktu widzenia wydolności budżetu, a dokładniej – środków przekazywanych na służbę zdrowia. W Polsce osób uprawnionych do wykonywania zawodu pielęgniarki wg szacunków Ministerstwa Zdrowia jest prawie 270 tys. Z innych dokumentów, czy informacji medialnych, liczba osób wykonująca ten zawód objęta wskazaną regulacją jest bliższa 200 tys. osób. Kiedy dodamy do tego lekarzy, kolejna podwyżka, to kilka miliardów pln. Wstępnie chciałem dokładnie wyliczać skutki finansowe podwyżek, ale napływające dane z mediów zmuszają do przyjęcia wielu założeń i przedziałów. Ograniczyłem się więc do podania garści wiadomości, które pomogą „sparametryzować” oczekiwania pielęgniarek. Tak więc problem nie polega na rozstrzygnięciu po czyjej stronie jest moralna racja, ale określeniu dotychczasowych podwyżek i możliwości na najbliższe lata.
Sądzę, że pielęgniarki trochę przesadziły i same nie wiedzą jak z tego wybrnąć. Zajmowanie pomieszczeń premiera i szermierka na sprzeczne komunikaty o sytuacji grupy okupujących pomieszczenie kobiet z każdym kolejnym dniem wygląda coraz bardziej niepoważnie. Gabinet premiera to nie pensjonat, czy poczekalnia. Wyliczanie więc czy ktoś dostał kanapki czy nie, koce, czy – dzisiejszy news – podpaski, coraz bardziej ośmiesza ten spór. Nikt tych kobiet tam nie zatrzymuje. Również nie wyobrażam sobie, żebym zajął pokój pielęgniarek w dowolnym szpitalu, nawet jeżeli w słusznym celu, i zażądał podstawienia toalety i dostarczenia żywności i bielizny. Pielęgniarki mają po prostu świadomość, że zajmowanie gabinetu premiera, to atut medialny i moralny w obecnym sporze.
O ile być może można chwilami zrozumieć ludzi chcących poprawić swój los i ich desperację, to zupełnie jestem rozczarowany reakcją polityków. Mam na myśli polityków obecnej ekipy rządzącej oraz polityków opozycji. Politycy opozycji natychmiast wykorzystali ten spór, stawiając się w pozycji osób niezwykle przejętych i sugerujących, że trzeba i można „coś” zrobić. Co, tego nie wiem, bo nikt – poza jednym wyjątkiem – nie chce wskazać co zrobić. Pomijam dokładniejsze pomysły, typu: reforma, odbiurokratyzowanie czy prywatyzacja usług. Za tymi słowami nie szły żadne liczby. Wspierający pielęgniarki politycy opozycji nie mają w swoim dorobku szczególnych osiągnięć dotyczących radykalnej poprawy wynagrodzeń w służbie zdrowia. Zupełnie niepotrzebnie więc dolewają oliwy do ognia. Pielęgniarki pewnego dnia zapukają i do ich drzwi. Zjawisko jest dość niebezpieczne, bo stroną sporu stały się i środowiska polityczne (PO), które nawołują do obniżenia fiskalizmu w Polsce. Obecny protest i roztaczające się wokół niego atmosfera, jest o tyle niebezpieczny, że wpisał się w atmosferę coraz większych oczekiwań i sam zaczął ją napędzać. Ostatni komunikat Solidarności o tym, iż obecny poziom solidarności społecznej (transferów społecznych) przestaje zadowalać związkowców oraz pomysł o podniesieniu płacy minimalnej powinien być czerwoną lampką dla posłów i senatorów. Wspomniałem o jednym wyjątku dotyczącym propozycji. Mam na myśli pomysł SLD o nieakceptowanie przez prezydenta ustawy dotyczącej obniżenia składki rentowej. Nie wnikam w jego ocenę, ale jedna ze stron pomysł podała. Przynajmniej wiadomo, jaką ma listę priorytetów gospodarczych.
Do strajków, protestów i dziwnych zachowań opozycji, można było się już przez lata przyzwyczaić. Najbardziej zaskakująca jest reakcja premiera. Z jednej strony wie, że nie może tolerować okupowania budynków rządowych i musi bronić finansów państwa, a z drugiej wytrącony został z wygodnej dla siebie pozycji. Dobra koniunktura gospodarcza i wynikające z tego wpływy budżetowe pozwalały premierowi odgrywać role rozdającego. Kto chciał, dostawał pieniądze. Obecny protest postawił premiera w roli, której nie chce i chyba nie potrafi zagrać, stąd niektóre zachowania i pomysły, których chyba w tej chwili żałuje. Tzn. mam nadzieję, że żałuje. Pomysł z referendum i podatkiem katastralnym mnie zaskoczył. Premier najwyraźniej pełne nadziei pielęgniarki chce skonfrontować z opinią społeczeństwa i partiami opozycyjnymi, które będą wtedy musiały podpowiedzieć Polakom co robić (jak glosować). No i jak tu nie dać! Prawda? Na partie polityczne spadnie wtedy obowiązek wskazania rozwiązania. Nie podoba mi się również pomysł wykorzystania podatku od nieruchomości w sporze politycznym oraz wskazanie jakoby bogaty/dobrze uposażony Polak = Polak podejrzany, z układu itd. Dlaczego akurat wzrost nakładów na służbę zdrowia miałby pochodzić od tzw. bogatych. Akurat najbogatsi korzystają z niej najmniej. Całe społeczeństwo ma decydować o portfelu jednej grupy? Premier pewnie niechcąco (chcę w to wierzyć) podaje pomysły jak z innej (minionej w Polsce) epoki. To już brutalna konfrontacja dwóch grup społecznych. Do tej pory metoda konfrontacji ograniczała się do polityki.
Szkoda również, że z tytułu sporu o finansowanie podwyżek traci podatek katastralny. Wprowadzenie tego podatku rozważane jest od lat, ale nie przypominam sobie by miał on być karą dla bogatych czy rezerwowym źródłem zasilania budżetu. Premier niechcąco odkrył karty, w jaki sposób podchodzi do podatków. W pierwotnych założeniach podatek katastralny nie miał być wymierzony w bogatych, ale miał obciążać nieruchomość w miejsce obecnego podatku. A nieruchomości posiadają nie tylko bogaci.
Niestety, ale premier powinien podjąć decyzję samodzielnie, tzn. bez odwoływania się do opinii społecznej.
Uzupełnienie: uffff, to nie o podatek katastralny idzie; premier wykluczył to rozwiązanie; ale na razie (16.00 25.VI) nie odpuścił bogatym.