Narodowa Rada Rozwoju

Pomysł prezydenta by powołać Narodową Radę Rozwoju (NRR), generalnie należy ocenić jako dobry. Przy założeniu idealnych warunków. Osobiście mam mieszane uczucia co do sensu powoływania tego typu ciał, co dalej uzasadnię. Niemniej jednak, być może tylko z zasady oraz przyzwoitości, takiemu pomysłowi należy przyklasnąć. Wg prezydenta, nie ma w Polsce ciała, które daje możliwość debaty o rozwoju kraju. Jeżeli przez to rozumieć konkretne miejsce i czas gdzie spotykają się ludzie różnych orientacji ekonomicznych, można powiedzieć że prezydent ma rację. Takiego miejsca  nie ma jednak dlatego, że ekonomiczna materia naszego życia jest na tyle skomplikowana, iż nie ma sensu powoływania gremiów o tak szerokim jak w NRR dorobku naukowym i doświadczeniach. W rzeczywistości dyskusja na szereg tematów społecznych i ekonomicznych stale się odbywa. Nie tylko w kręgu ministrów i parlamentu, bo te gremia są powołane i wręcz zmuszone przez życie do dokonania oceny sytuacji społeczno-ekonomicznej, poprawnej (tu bywa różnie) diagnozy i zaproponowania rozwiązania. Oprócz tego jest szereg instytucji, organizacji oraz media, dzięki którym tematyka ekonomiczna jest stale w obecna w naszym życiu. Oczywiście jakość tej debaty niejednokrotnie pozostawia sporo do życzenia. To już jest jednak kwestia poziomu dyskutantów i zainteresowania społecznego.

Kto chciał to był i jest świadkiem dyskusji o wprowadzeniu euro, reformie finansów czy reformie emerytalnej itd. Całkiem niedawno na łamach prasy byliśmy świadkami dyskusji ( a raczej jej próby) o finansowaniu kultury w Polsce. Niestety dyskusja ta nie trafiła na pierwsze strony gazet. Przy okazji kryzysu mieliśmy okazję poznania całego spektrum poglądów na kwestie pomocy państwa, interwencjonizmu w obliczu kryzysu, skali deficytu finansów publicznych itd. Trzeba sobie uświadomić, że szereg problemów społeczno-ekonomicznych, nie ma prostego rozwiązania i jedynie w razie konieczności wypracowania decyzji, osoby/instytucje do tego zmuszone czy powołane osiągają kompromis. Przykładowo, jest mnóstwo poglądów na walkę z bezrobociem a ich zróżnicowanie wbrew pozorom nie wynika z niewiedzy. Wśród polskim makroekonomistów brak jednoznaczności co do warunków i czasu zamiany waluty na euro. Itd.

Wielokrotnie na swoim blogu dawałem wyraz rozczarowaniu co do sposobu w jakim media, politycy czy ekonomiści podejmują tematy społeczne i ekonomiczne. Gdybym tak miał dać upust swojej wyobraźni, to marzyłby mi się taki idealny nadzorca, moderator rozmowy który potrafiłby wymusić by uczestnicy publicznych debat poświęcali im odpowiedni czas i przeprowadzali jest w sposób rzetelny. Moderator, który zebrałby najwartościowsze poglądy i pomógłby wypracować kompromis  lub we wnioskach przedstawiłby rozbieżności, których nie sposób już nawet zniwelować za pomocą najtęższych głów i najrzetelniejszych badań naukowych. Moderator, który zmusiłby uczestników debat i decydentów do wypracowywania decyzji, powstrzymywał ich przed ucieczką od trudnych tematów. Tyle teorii J.

Moim zdaniem funkcja prezydenta idealnie nadaje się do podjęcia tego typu wyzwania i jak rozumiem w pewnym stopniu RNN ma to zadanie realizować. I tu zaczynają się moje wątpliwości. Przede wszystkim Rada składająca się już obecnie z aż 44 członków o bardzo różnych specjalnościach i spotykająca się co kwartał ma niewielki szanse na wypracowanie czegokolwiek. Zebranie rozbieżnych poglądów w jednym dokumencie nie jest niczym nowym. Ciało to musiałby się podzielić na zespoły tematyczne i spotykać się o wiele częściej. Wśród członków Rady są ludzie, którzy działając w innych ciałach decyzyjnych (np. komisja trójstronna) jeżeli już osiągają jakiś kompromis, to po wieli bojach i zerwaniach negocjacji. Przy opracowywaniu dokumentów RNN, pozostaną przy swoich stanowiskach.

Po drugie jest problem (przepraszam, bo jak by nie było piszę o głowie państwa) samego prezydenta. Prezydent najpierw musiałby się oderwać od własnych poglądów ekonomicznych i politycznych. Dalej, prezydent musiałby przyjąć że to misja politycznie samobójcza, ponieważ efektem wielu z tych opracowań byłyby wnioski niezbyt miłe dla wielu grup społecznych. I już na koniec. Kto przeszkadzał już dotąd pełnić taką rolę. Jeżeli prezydent faktycznie jest zaniepokojony poziomem debaty, to mógł już od początku kadencji udzielać tematycznych wywiadów, organizować konferencje, czy po prostu pisywać systematycznie do gazet o wyzwaniach przed jakimi stoimy. Zmusiłby wtedy uczestników medialnych debat do dyskusji na tematy wymagające więcej intelektualnego wysiłku.

Wbrew pozorom, większość naszych problemów została już dawno nazwana i opisana. Trzeba tylko o nich przypominać. Prezydentowi wystarczy więc tylko grupa wytrawnych doradców ekonomicznych, która zapanowałaby nad całością materiału. Formuła RNN jest tylko kurtuazją wobec środowisk, które członkowie RNN reprezentują.

O działaniach RNN wiadomo niewiele. Garść informacji na stronie prezydenta i wywiad w Rzeczpospolitej (http://www.rp.pl/artykul/416064_Rozwoj_Polski_jest_zagrozony.html). Mogę się założyć, że poziom merytoryczny wniosków nie będzie inny od tego co już wiemy. W rzeczywistości mamy w Polsce nie tyle problemy z diagnozą problemów, co z wprowadzeniem konkretnych działań w życie. Nie ma potrzeby więc organizować inauguracyjnej debaty o demografii i jej skutkach dla – przykładowo – systemu emerytalnego czy finansów publicznych. To też już dawno omówiono i przeliczono. Problem w tym, ze prezydent wcale nie miał ochoty przesadnie wspierać rządu w reformie emerytalnej. Nie przypominam też sobie by prezydent usilnie wskazywał grupy uprzywilejowane emerytalnie, które za wszelką cenę chcą utrzymać swoje przywileje.

Naszym problemem są lęki przed reakcją społeczeństwa bądź spór o metodę i przeciągający się czas dochodzenia do decyzji. W wywiadzie prezydent daje wyraz swoim poglądom ekonomicznym, które są chwilami nieprzyzwoicie subiektywne. Zwracam na to uwagę, ponieważ po takich wypowiedziach wiara w obiektywizm i sens inicjatywy prezydenta mocno słabnie. Poniżej przykład jednej z kilku zaskakujących wypowiedzi pochodząca z wywiadu.

Mamy problem długu finansów publicznych, który za poprzedniego rządu spadał, a teraz, niestety, urósł do 57 proc. PKB, co musi budzić niepokój.”

Prezydent konsekwentnie w wielu wywiadach przypomina o sukcesach rządu swojego brata. Powyższa myśl jest jednak dla ekonomisty nie do przyjęcia. Zmiany w poziomie długu publicznego w ciągu ostatnich kilku lat były niezwykle silnie zdeterminowane zmianami koniunktury gospodarczej w Polsce i na świecie co z rządami PiS czy PO nie ma praktycznie nic wspólnego. Można mieć pretensje do polityków o to, że strona wydatkowa budżetu jest nieelastyczna, co wywołuje szybkie narastanie długu publicznego w okresie kryzysu. W takim przypadku jednak prezydent powinien mieć pretensje do swojego brata iż w okresie fantastycznej koniunktury zaniechał reform strony wydatkowej budżetu.

To tłumaczy, jak sądzę, moją słabą wiarę w sens inicjatywy prezydenta.

 

O marekzelinski

Marek Żeliński. Ekonomista z wykształcenia. Zawodowo związany jestem z sektorem bankowym.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Opinie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.