Nie ma potrzeby demonizowania problemu dostaw gazu do Polski

Niemal jak co roku, media żyją dostawami gazu dla krajowych odbiorców. Wydawałoby się, że temat gazu jest wysoce niemedialny, bo trudny do wytłumaczenia i wbrew pozorom grubo mniej ciekawy niż szereg innych branż. Drugim powodem niemedialności jest to, iż w rzeczywistości nawet nie nadaje się do toczenia politycznych sporów. Każdy rząd stykał się z problematyką dywersyfikacji i zapewnienia dostaw gazu. I każdy rząd miał malutkie sukcesy i porażki, zarówno w relacjach z zagranicznymi dostawcami jak i z Rosjanami. Słowo „porażki” ma być może nazbyt negatywny wydźwięk, ponieważ są to głównie porażki wynikające ze stawiania sobie nazbyt ambitnych celów, w zakresie zarówno ekonomicznym jak i politycznym. Ja osobiście nie mam poczucia jakiegoś nadzwyczajnego zagrożenia brakiem dostaw gazu, czy też upokorzenia ze strony Rosjan albo wyjątkowej niezdarności naszych decydentów.

Kontrakty gazowe i dywersyfikacja stały się bronią w politycznym sporze. W związku z tym politycy, przy aprobacie mediów, zaczęli się spierać o kontrakty na dostawę gazu z Rosji i dywersyfikację. Dla widza próba wyrobienia sobie zdania spełza na niczym. Standardem wśród medialnych rozmówców jest manipulacja faktami. Do tego polscy politycy starają się kreować na znawców  europejskiego rynku gazu i przybierać pozę nauczycieli wobec innych państwa UE w zakresie polityki energetycznej. Szkoda że największa obecnie partia opozycyjna, przed kilku laty zrobiła z polityki energetycznej jeden z głównych punktów sporu politycznego. To poważnie utrudnia racjonalna dyskusję. Łączymy to z antypatią do Rosjan i urzędników UE, którzy w naszym (tzn. części polityków) przekonaniu prowadzą krótkowzroczną politykę energetyczną.

Jako przykład idiotycznej debaty podam rozmowę jak odbyła się w jednego z kanałów telewizyjnych. Polityk opozycyjny powiedział że gaz z Rosji to aż 90% importu. Polityk koalicji rządowej chcąc uspokoić widzów, twierdził że gaz  ziemny to tylko kilka procent w naszym bilansie energetycznym. W każdej z wypowiedzi kładziono nacisk na udział procentowy, starając się nie tłumaczyć czego on dotyczy. Widz mógł oszaleć. To albo mamy gaz i tylko od Rosjan, albo nie ma problemu, bo gaz to tylko kilka procent. Jak więc jest? Otóż każdy z polityków miał rację. Tylko że polityk opozycji chciał straszyć zagrożeniem energetycznym (uzależnienie od jednego dostawcy), a polityk koalicji rządowej nadużył statystyki by zmarginalizować problem dostaw gazu.

Warto zacząć od rzekomo strasznego uzależnienia od Rosjan. W minionej dekadzie udział Rosjan w konsumpcji gazu w Polsce to ok. 50% (ostatnio wzrósł do 60%). Pozostała część to wydobycie krajowe (4,3 mld m3), które stanowi niemal 1/3 naszego zapotrzebowania. Dostawy z pozostały krajów (np. Niemcy i Turkmenia) to do 10% do 25% dostaw, w zależności od roku. formalnie UE sugeruje by udział jednego dostawcy nie przekraczał 30%. Pod względem uzależnienia od importu, a w tym od Rosjan, nie jesteśmy jakimś szczególnie uciemiężonym krajem. Udział Rosjan w dostawach do UE to aż ok. 40% i 33% udziału w imporcie. Specyfiką krajów z obszaru objętego przez Turcję, Grecję, Austrię, Ukrainę i Finlandię jest uzależnienie od Rosjan w zakresie od 50% do 100%. Udział więc Rosjan w naszym bilansie gazowym nie jest więc wyjątkowy. Taka skala uzależnienia to efekt dawnych podziałów politycznych, ograniczonej alternatywy dostaw, ale i polityki cenowej Rosjan. W takich państwach jak Francja, Włochy  i Niemcy, udział Rosjan zawiera się w przedziale od 25% do 43%. Formalnie więc Niemcy maja niższy udział (43%) rosyjskiego gazu w porównaniu z nami, ale fizycznie dostawy kilkakrotnie przekraczają dostawy do Polski.

Dywersyfikacja jest jak najbardziej pożądane. Mamy duży udział źródeł krajowych. Wg ekspertów można udział ten zwiększyć, ale to wymagałoby zwiększenia inwestycji. Ponadto nasze zasoby (ekonomicznie opłacalne i objęte koncesjami) są ograniczone. Do niedawna mówiło się nawet tylko o nieco ponad 100 mld m3. Nie ma się więc co spieszyć z wyczerpywaniem tych złóż, tylko po to by robić Rosjanom na złość. Słynny ostatnio gaz łupkowy to melodia przyszłości w rozumieniu kilku- , kilkunastu lat. Tyle trzeba czasu by dokładnie zdiagnozować zasoby i ich ekonomiczną opłacalność wydobycia oraz rozkręcić wydobycie.  

Podjęte przed laty działania na rzecz dywersyfikacji dostaw gazu są oczywiście zasadne. Dostawy z państw Azji Środkowej jak na razie nam nie wychodzą. Gaz z Turkmenistanu może być tylko uzupełnieniem, ale nie alternatywą dla Rosjan. Najgorętszy spór przed laty wybuch wokół dostaw ze Skandynawii. Wbrew pozorom nie chodziło o animozje pomiędzy poszczególnymi ekipami rządzącymi w Polsce i robienie sobie na złość. Problem z dywersyfikacja jest trudny do rozwiązania z kilku powodów i to natury obiektywnej. Celem dywersyfikacji w naszym przypadku jest pokazanie Rosjanom, że mamy alternatywę by uniknąć ewentualnego szantażu energetycznego. Okazało się jednak, że dostawcy ze Skandynawii postawili warunki, które spowodowały powrót do dyskusji nad celami dywersyfikacji i ich kosztem. Jednym z rowiązań jest terminal LNG. Wg obecnych prognoz już w w 2015 drogą morską uzupełnimy dostawy o 1,5 mld m3 gazu. Porażki w dywersyfikacji z kierunku skandynawskiego i azjatyckiego, skierowały naszą uwagę na zaopatrzenie z krajów UE. W 2015 dostawy z Niemiec i Czech sięgną łącznie 2 mld m3.

Wydaje się, że przeszliśmy już etap dziecięcych sporów o dywersyfikację, prowadzonych na potrzeby bieżącej polityki. Politycy już wiedzą, ze dywersyfikacja to potężne wydatki na infrastrukturę i koszt dla odbiorców oraz wieloletnie mozolne planowanie i analizowanie by uniknąć przypadkowych decyzji. Nie ma potrzeby demonizować Rosjan, którzy tak jak wszyscy inni chcą robić dobry interes z krajami UE. Są wymagającym partnerem, który stara się wykorzystać swoje przewagi, ale dokładnie tak samo działały firmy z państw w których staraliśmy podjąć współprace gazową. Warto przypomnieć, że jesteśmy w pewnym stopniu zdani a Rosjan i a oni zwiększają dostawy wraz z rosnącymi oczekiwaniami. I mimo corocznych strachów wciąż mamy od nich gaz.

Nie lekceważę bynajmniej dywersyfikacji, ale nie mniej wydajne jest chyba mozolne wprowadzanie tego tematu na forum UE. Mam na myśli bezpieczeństwo i solidarność energetyczną, ale i działania na rzecz redukcji zużycia surowców energetycznych czy wspólnej reprezentacji w kontaktach międzynarodowych. Powinniśmy się też wyleczyć z naszych antypatii rosyjskich i zarażania tym innych państw UE. Świetnym przykładem jest rurociąg bałtycki, Nord Stream. Nie ma co ukrywać, że z rosyjskiego punktu widzenia budowa bałtyckiego rurociągu wydaje się naturalnym posunięciem. Jeden rzut oka na mapę rurociągów i ich przepustowość pokazuje, że Nord Stream jest świetnym uzupełnieniem dywersyfikacji dróg dostaw rosyjskiego gazu do państw UE. Należy też pamiętać, że to inwestycja którą zainteresowane są też niektóre państwa UE, a sam projekt ma akceptacje UE. A że inwestycja jest droga. Cóż, wielkie projekty energetyczne nie sprowadzają się tylko do wyliczenia opłacalności inwestycji. Obejmują trudne do objęcia przez ekonomię kwestie polityczne, ale i bezpieczeństwa energetycznego. Podobnie z naszym terminalem LNG. Byłbym tez ostrożny z zarzutami o polityczną motywację projektu Nord Stream, m.in. i z tego powodu że sami też względem Rosjan używaliśmy ich rurociągów (planowanych) w naszej wizji polityki wschodnio europejskiej i odrzucaliśmy propozycje przebiegu rurociągów przez terytorium naszego kraju.

Sądzę, że gdyby tak oczyścić dyskusje o imporcie gazu i polityce energetycznej z krajowych sporów politycznych i fobii antyrosyjskich, to znacznie lepiej nam by się rozmawiało.

O marekzelinski

Marek Żeliński. Ekonomista z wykształcenia. Zawodowo związany jestem z sektorem bankowym.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.