O zaletach UE nigdy dosyć mówienia

Przedłużające się negocjacje o sposobie ratowania Grecji, wywołały kolejne falę krytyki i drwin z Unii Europejskiej i sensu jej istnienia. W jednej z publicystycznych audycji przedwczoraj, pewien prawicowy publicysta zakwestionował sens naszego funkcjonowania w UE i zapytał czy mamy plan wyjścia. Bo? Bo jesteśmy na etapie wyczerpywania korzyści z funkcjonowania w UE i w ogóle to UE wkrótce się rozleci.

UE i nasze w niej funkcjonowanie, to temat niezwykle ciekawy. Szkoda tylko, że sprowadziliśmy go do kilku prześmiewczych schematów. Wiem, że to bardzo modne ponarzekać na biurokratów z Brukseli, pośmiać się z prostych bananów czy ogórków, albo z tego że podobno w regulacjach UE marchewka to owoc. Fajne, tylko że to raczej obnaża niewiedzę o UE.
Warto więc przypomnieć, że weszliśmy do UE ze względów ekonomicznych  i politycznych. Te drugie trudniej przełożyć na język ekonomii. Wcale to jednak nie przeszkadza, by dowieść wypływających i stąd korzyści. Posunę się nawet dalej, że względy (korzyści) polityczne być może nawet przeważają nad ekonomicznymi. Wejście do UE to dołączenie do świata rozwiniętego, który kieruje się zasadami w dominującej części zgodnymi z naszymi. To dołączenie do grona krajów, z których część jest  wielokrotnie bogatsza od nas. Korzyści z wejścia odczuliśmy niemal natychmiast. Zgodnie z unijną filozofią wspomagania krajów i regionów słabiej rozwiniętych. dostaliśmy gigantyczne pieniądze z funduszy unijnych. Nigdy dość powtarzania, że to m.in. dzięki tym środkom uciekliśmy przed kryzysem z końca 2008 r. i roku 2009. Wejście do UE oznaczało systematyczne znoszenie barier w przemieszczaniu się Polaków (i eksporcie polskich towarów). Dzięki temu część obywateli nie mogąc znaleźć pracy w Polsce, postanowiła szukać szczęścia gdzie indziej.

Narzekamy na unijne przepisy, ale to m.in. dzięki nim poprawiła się jakość naszych produktów. Zresztą polscy eksporterzy jakość nie narzekają aż tak bardzo i po prostu wzięli się do roboty, dzięki czemu bardzo sprawnie zdobywamy przychylność klientów z krajów UE. Zresztą zwiększające się oczekiwania polskich odbiorców wcale tak bardzo nie odbiegają od oczekiwań klientów zachodnioeuropejskich.

UE obrywa się za publiczne przeciąganie wypracowania wsparcia dla Grecji i wynikających stąd reform dla krajów UE. Proponuje jednak postawić się w roli unijnych decydentów, którzy biorą na siebie potworną odpowiedzialność ekonomiczną i polityczną. Do tego staję przed koniecznością przekonania podatników w swoich krajach do kolejnego wysiłku finansowego. Proponuje spojrzeć na ratowanie Grecji jak na ratowanie pewnej idei, czyli pomoc w sytuacji ekstremalnej, nawet jeśli zawinionej przez dany kraj. Złośliwe uwagi, że UE ratuje swoje banki to uproszczenie. Grecja ma w gospodarce UE mniejsze znaczenie od nas (udział PKB). UE teoretycznie mogłaby się obyć bez Grecji i bez problemów poradziłaby sobie z konsekwencjami ogłoszenie niewypłacalności przez ten kraj.

W Polsce pokpiwamy z Grecji i zamieszania jakie wywołała w Europie. Pojawiły się nawet głosy by przypadkiem Polska nie angażowała się pomoc finansową dla Grecji. A czym tak bardzo różnimy się od Grecji? Ok, jestem trochę przewrotny. Też dostajemy z UE potężne środki w postaci różnego typu funduszy.  A gdyby tak mieszkańcy bogatszych krajów UE, którzy się na te fundusze składają powiedzieli, co nas obchodzi że Polska poniosła gospodarcze konsekwencje wojny i socjalistycznego eksperymentu? Ich (czyli nasz) problem jak długo będziemy nadrabiać dystans do bogatszej Europy. Być może ponosimy konsekwencje przyjęcia do UE Grecji, co miało pewien kontekst polityczny swego czasu. Spójrzmy jednak na siebie. Proponujemy by w dalszej perspektywie UE przyjęła do swojego grona kraje Europy Środkowo-Wschodniej, których stabilność polityczna i ekonomiczna czy standardy demokratyczne pozostawiają czasami sporo do życzenia. Dla nas ma to pewien sens geopolityczny, ale dla UE może oznaczać konieczność przeprowadzania kolejnej akcji ratunkowej, liczonej w mld euro. Wtedy pomoc będzie ok? I będziemy się na nią składać, czy też wskażemy palcem niemieckiego podatnika by zrobił to za nas?

Bodaj najwięcej wątpliwości wywołuje w Polsce przyjęcie euro. Jest to traktowane niemal jak utrata niepodległości. Osobiście nie upieram się za jak najszybszym przyjęciem euro (m.in z powodów ekonomicznych). Trzeba pamiętać, że docelowo wspólna waluta to żaden przejaw dyktatu brukselskich biurokratów, ale jeden z mnóstwa przejawów ujednolicania i upraszczania życia ekonomicznego mieszkańców krajów UE i działających na jej terenie podmiotów gospodarczych. Odpowiednie wskaźniki makroeokonomiczne, jakie należy przedtem osiągnąć i tak zalecałbym każdemu krajowi, który chce mieć zdrową gospodarkę i finanse publiczne.

Kto wie czy najważniejszą korzyścią z wejścia do UE i dalszego zacieśniania współpracy, nie jest bezpieczeństwo polityczne, co ma też swoje przełożenie ekonomiczne. UE w wielu sferach życia ekonomicznego i politycznego (w rozumieniu międzynarodowym) daje nam zarówno wsparcie jak i obronę. Wspomniany przeze mnie wyżej polityczny komentator wpadł na pomysł, by rozważyć wyjście z UE i opierać się na własnej sile gospodarczej i silnej walucie. Nasz PKB w UE to 3%, a cóż dopiero w skali światowej. A silna waluta? Pozwolę to sobie przemilczeć i zasugerować, by tenże komentator podciągnął się z makroekonomii i nie mieszał tego z dziwnie pojmowanym patriotyzmem.

W Polsce wciąż mało mówi się innych korzyściach wynikających z wejścia do grona krajów rozwiniętych. Mam na myśli np. normy prawne i społeczne oraz  standardy demokratyczne. Pewnie byśmy je i tak osiągnęli, ale trwałoby to o wiele, wiele dłużej.

Na koniec największy zarzut wobec UE, czyli ograniczenie suwerenności i konieczność akceptacji decyzji niezgodnych z naszymi interesami. Powiem tak: od urodzenia jesteśmy w interakcji z otoczeniem i poznajemy znaczenie słowa „kompromis” na wszystkie sposoby oraz prowadzimy rachunek zysków i strat. To rodzina, partner, kino, dyskoteka, praca, relacje z państwem jako instytucją itd. Co ciekawe, wchodzimy w te relacje, które choć mocno ograniczają naszą osobistą wolność, to dają coś w zamian. Coś czego poszukujemy. Na tym tle UE oraz ewentualne wady i ograniczenia działania w gronie należących do niej państw, to przysłowiowy „pikuś” na tle wspomnianych przykładowo kompromisów zawieranych w życiu.

O marekzelinski

Marek Żeliński. Ekonomista z wykształcenia. Zawodowo związany jestem z sektorem bankowym.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Gospodarka. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.