Dynamika z jaką media donoszą nam o reformie UE i strefy euro jest tak duża, że trudno nadążyć za tematem. Do tego jeszcze polityczny zgiełk nad wypowiedzią ministra Sikorskiego, wznoszony przez ugrupowania prawicowe. A na okrasę, wypowiedź czołowego polityka ugrupowania współrządzącego (PSL), by w ogóle rozważyć odejście od euro na rzecz walut narodowych. Euro, lub cokolwiek by to miało być, byłoby już tylko waluta rozliczeniową. Zatrzymajmy się więc chwilę by zobaczyć gdzie jesteśmy.
Wstępnie ogłoszę że UE i euro wciąż istnieją. Warto przypomnieć, że dotychczasowe umowy międzynarodowe, które powołały do życia UE i wspólną walutę nadal są ważne. To nie żart, bo codziennie wszelakie media bombardują mnie taką liczbą tragicznych informacji, że sam już nie wiem, gdzie jestem. Jeszcze w UE czy już nie. Tytuły w stylu „Europa nad przepaścią….” (z TVN24.pl) to już normalność.
Całe to larum nad stanem strefy euro i UE wzięło się z tego, że w ciągu ostatnich lat kilka krajów należących do eurolandu lub tylko do UE, osiągnęło stan bankructwa (niewypłacalności) lub ryzyko wejścia w taki stan stało się bardzo wysokie. W efekcie nadwyrężona została zarówno kondycja wielu europejskich instytucji finansowych jak i wiarygodność całej UE i strefy euro. Podaje na przemian „strefa euro” lub „UE”, mimo iż problem wydaje się dotyczyć tylko państw objętych wspólną walutą. Niestety finansowe konsekwencje redukcji długu Grecji i pozostałe problemy strefy euro pośrednio lub bezpośrednio przenoszą się na państwa UE, które waluty nie przyjęły. Ponadto kraje należące do strefy euro odpowiadają za ¾ unijnego PKB. Wiele też norm finansowych czy zaleceń obejmujących przykładowo wskaźniki makroekonomiczne jak i wskazówki/zalecenia dla sektora finansowego, dotyczyły wszystkich krajów UE.
Zwracam na kwestię „strefa euro” a „UE” uwagę, ponieważ omawiana reforma fiskalna strefy euro z oczywistych względów nakłada się na reformę UE. Ten problem pojawiał się już wcześniej, tylko że z innej perspektywy. Przyjęcie jednej waluty na obszarze wielu krajów z biegiem lat powodowało tworzenie czegoś na kształt unii w unii. Po prostu regulacje dla krajów UE wydawały się zbyt ograniczone jak na potrzeby grupy państw, które przeszła na wyższy stopień integracji czyli przyjęły jedną walutę. Kryzys finansowy z 2008 i jego skutki pokazały że na samej dobrej woli i zaufaniu do uczestników strefy euro, strefa ta opierać się nie może.
Tyle ogólnych dywagacji, ponieważ w tym wpisie chciałbym zwrócić uwagę na propozycje działań dyscyplinujących kraje należące do UE. W najbliższych tygodniach postaram się wracać do kwestii UE i wspólnej waluty, ponieważ zamiast rzetelnej dyskusji, wymiana myśli w Polsce ( i nie tylko u nas ) coraz bardziej odbiega od tematu.
W ubiegłym tygodniu na szczycie państw UE, zaproponowano kilka rozwiązań dyscyplinujących finanse państw członkowskich. Celem pomysłów jest zredukowanie ryzyka popadnięcia w kłopoty gospodarcze któregoś z państwa członkowskich strefy euro w przyszłości oraz stworzenie mechanizmów finansowego wsparcia na wypadek kryzysu. Przedstawię niektóre z nich przy zachowaniu pewnej dozy ogólności, ponieważ różnie są one przedstawiane, a przede wszystkim są postulatami wyjściowymi do dalszej dyskusji. Podejrzewam, że za kilka miesięcy wiele z nich może wyglądać inaczej. A już na pewno inaczej będzie wyglądały szczegóły.
Jednym z pomysłów jest utrzymywanie deficytu budżetowego w relacji do PKB w wartości max. 3%. Przekroczenie tego wskaźnika miałoby być bardziej karane niż przekroczenie progu zadłużenia. Wartość 3% dla deficytu budżetowego wydaje się dość optymalna i do zaakceptowania przez Polskę. Wśród pomysłów było zrównoważenie w średnim terminie deficytu – wg niektórych doniesień –strukturalnego. To wymagałoby doprecyzowania ze strony pomysłodawców definicji. Niektóre z definicji podają, że jest to deficyt przy pełnym zatrudnieniu lub skorygowany o efekt wahań koniunktury. Pomysł niebanalny, ale obawiam się że sama korekta o wahania koniunktury to może być za mało w przypadku gwałtownego i znacznego załamania koniunktury. Takie określenie deficytu może się okazać zbyt „ciasne” dla krajów jak Polska, które nadrabiają zaległości rozwojowe. Wg niektórych pomysłów kary nie byłyby zbyt duże i miały raczej charakter ostrzegawczo-mobilizujący. Od siebie proponuję by kara finansowa mogłaby mieć charakter progresywny od wartości przekroczenia lub czasu jego trwania. Generalnie jednak deficyt 3% PKB jest dla Polski do zaakceptowania i przy okazji byłby dobrym środkiem dyscyplinującym dla krajowych polityków. Zresztą jest to warunek wejścia do strefy euro. Podobnie jak proponowany wskaźnik zadłużenia, 3% deficyt to wartość dopuszczalna ustalona przez doświadczenia makroekonomiczne wśród krajów rozwiniętych.
Proponowana wartość zadłużenia maksymalnie 60% PKB to również wartość docelowa i nieprędka do osiągnięcia przez kraje UE. My akurat nie mamy z tym wskaźnikiem problemu (jesteśmy poniżej 55%), ale kilka krajów UE ma i to spory. Łącznie z liderami strefy euro, czyli Niemcami i Francją. Skala przekroczenia tego wskaźnika przez część krajów UE wskazuje, że osiągnięcie wymagałoby co najmniej kilku lat. Warto przypomnieć, że 60% to też wartość nieprzypadkowa. Pojawia się w wielu opracowaniach makroekonomicznych dotyczących bezpiecznej skali zadłużenia państwa. Jak każda relacja w gospodarce, wskaźnik ten jest pewnym uproszczeniem, ponieważ w zależności od elastyczności gospodarki, skali rozwoju, moglibyśmy mówić o wartościach od 40% do może i 90%. To tylko przykłady na akademicka dyskusję.
Nie do końca jest jasna idea ingerencji władz UE w przygotowanie i akceptacje budżetu. Jeżeli miałoby się to wiązać z kontrolą zapobiegającą oszukiwanie innych państw należących do UE czy zapobiegającą przed uchwaleniem budżetu o dużym prawdopodobieństwie przekroczenia dopuszczalnego deficytu, to również nie mam nic przeciwko. Ta ingerencja w przygotowanie i akceptację budżetu wywołuje wręcz zarzuty o ograniczenia suwerenności. To gruba przesada. Tu chodzi jedynie o zapobieżenie obecnym problemom, wywołanym m.in. przez nadmierne deficyty i zadłużenie. Pomysł z kontrolą budżetu dotyczył przede wszystkim utrzymania podstawowych makroekonomicznych parametrów. Żaden kraj się nie zgodzi na ingerencję w strukturę budżetu.
Pomysłodawcy proponują, by wskaźniki makroekonomiczne były zapisane w Konstytucjach lub aktach o podobnym znaczeniu. W naszym przypadku nie jest to specjalny problem, bo graniczny poziom długu (wspomniane 60% do PKB) mamy zapisany m.in. w Konstytucji. Mam wątpliwości czy takie obligatoryjne zapisy uda się wszędzie wprowadzić. Sadzę ze byłoby lepiej wpisać zalecenia i ograniczenia makroekonomiczne do regulacji unijnych. A dopiero akceptacja (jeżeli będzie taka konieczność) byłaby na poziomie dokumentów unijnych. Wątpię by jakiś kraj sprzeciwiał się sensownie zarysowanym barierom bezpieczeństwa.
Bez względu na ostateczne pomysły, czyli co i gdzie ma być zapisane, jednym z większych problemów będzie sposób zapisu (akty prawne krajowe lub unijne) nowych regulacji, akceptacji oraz system monitoringu i ewentualnych kar łącznie z usunięciem lub umożliwieniem wyjścia z UE czy strefy euro. Same wskaźniki i konieczność powiększenie funduszy pomocowych nie wydają się wbrew pozorom kontrowersyjne. Wspomniane wskaźniki i pewne obostrzenia (dość ogólne i mało bolesne) na ewentualność ich naruszenia już były umieszczone w dokumentach unijnych. Niestety były bardzo często naruszane, nawet przez Niemcy. Zawiodła kontrola polityczna członków UE. Można zaryzykować teorię, że przyczyną kłopotów była nadmierna tolerancja dla łamania zasad przez kraje członkowskie.