Ogłoszony przez Ukrainę brak zainteresowania (tymczasowy?) stowarzyszeniem z UE i protesty w największych miastach tego kraju, zachęciły mnie do spojrzenia na dane makroekonomiczne tego kraju. Wykorzystałem podstawowe dane makroekonomiczne (PKB, inflacja, bezrobocie, finanse publiczne itd.), udostępnione przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Mimo, że dane pozwalają tylko na ogólną charakterystykę gospodarki Ukrainy, to jednak ich analiza dostarcza ciekawych wniosków w kontekście ewentualnego wejścia w przyszłości do UE. Ciekawe jest tez porównanie Ukrainy z Polską, ponieważ my etap integracji z UE i dostosowanie gospodarki mamy w większości za sobą.
W Polsce dość popularny stał się zarzut, że powodem fiaska rozmów stowarzyszeniowych była m.in. słaba oferta finansowa UE. Trzeba jednak pamiętać, że stowarzyszenie i w dalszej konsekwencji wejście do UE, to długotrwały proces dostosowania m.in. gospodarki i finansów publicznych. Nie można społeczeństwa takiego czy innego kraju zachęcić do stowarzyszenia z UE, dając pieniądze do ręki na wejściu. To nie jest więc kwestia 5, 10 czy 20 mld euro. Sami Ukraińcy muszą zdecydować się na dokończenie budowy otwartej gospodarki wolnorynkowej, która będzie na tyle silna, że z powodzeniem da sobie radę w międzynarodowej konkurencji i przyciągnie zagraniczny kapitał. Ukraina musi też wcześniej zbudować trwałą większość „za” stowarzyszeniem z UE (zarówno wśród obywateli jak i polityków), by proces integracji przebiegał w sposób niezakłócony. Odnoszę wrażenie, że na chwilę obecną na Ukrainie nie ma takiej stabilnej większości.
W zasadzie całe porównanie mógłbym ograniczyć do dwóch informacji: PKB per capita i słynny już import gazu z Rosji. Dwadzieścia lat temu startowaliśmy z tego samego miejsca. W 1992 PKB na głowę przekraczało 5 tys. usd (Polska: 5,8 tys. usd; Ukraina: 5,2 tys. usd). Po dwudziestu latach PKB na osobę w Polsce w 2012 wyniosło 21,1 tys. usd i jest to niemal trzykrotnie więcej niż na Ukrainie. Przez dwadzieścia lat u nas ta wartość wzrosła 3,5 krotnie, a na Ukrainie jedynie 1,5 krotnie. W tym samym czasie stworzyliśmy gospodarkę, która działa dość dobrze i jest konkurencyjna, niezależnie od ceny gazu wynegocjowanej z Rosjanami. Ukraina tymczasem, spiera się o cenę i terminy płatności, ponieważ koszt gazu jest trudny do uniesienia przez gospodarkę tego kraju.
Tempo wzrostu PKB Ukrainy w niektórych okresach może nawet i imponować. Pomijam pierwsze lata dekady lat 90-tych, które dla Ukrainy były bardzo złe. W okresie 2000-2012 średnia tempo PKB dla Ukrainy to 4,4%, kiedy u nas „jedynie” 3,8%. Dokładniejsza analiza zmian PKB wskazuje, że gospodarka Ukrainy wchodzi na wysokie obroty pod warunkiem że ma do czynienia z rozwojem wśród sąsiadów i krajów do których eksportuje swoje wyroby oraz silnym wewnętrznym popytem. Gospodarka Ukrainy wydaje się zbyt mało elastyczna i ma cechy gospodarki ekstensywnej. Tego typu gospodarki na ogół źle znoszą kryzysy czy okresy stagnacji w regionie i na świecie. Przykładem może być spadek PKB (w usd) o prawie 15% w 2009 r. po i tak słabym 2008 r. (wzrost o 2,8%). Nasza gospodarka w 2009 r. wzrosła o 1,6%. W trudnym okresie 2012-13 (za 2013 szacunek MFW) my mieliśmy tempo wzrostu ok. 1,6% (średnie tempo) każdego roku, kiedy Ukraina jedynie po ok. 0,3%.
Przez znaczną część poprzedniej dekady (2003-10) Ukraina miała poważne problemy z opanowaniem inflacji i znaczną zmiennością kursu walutowego. Inflacja w tym okresie na ogół była w przedziale 8% – 16% (w 2008 nawet 22%). My już wtedy byliśmy w innym świecie. U nas w tym okresie przedział wahań to od 0,7% do 4,4%. W ostatnich latach inflacja na Ukrainie jest bardzo niska, ale jest to głównie efektem słabego wzrostu gospodarczego. Warto tu więc zaznaczyć, że w Polsce dzięki działaniom sił rynkowym i poprawnej polityce pieniężnej, takie problemy z inflacją jakie potrafi mieć gospodarka Ukrainy, należą do dalekiej przeszłości. Zwracam na to uwagę, ponieważ jest to bardzo dobry miernik działania gospodarki (umiejętność dopasowania się do zmieniających się warunków) i instytucji kontrolno-regulacyjnych.
Jednym z warunków rozwoju gospodarki są odpowiednio duże nakłady inwestycyjne. Polska gospodarka od II połowy lat 90-tych wykazuje poziom nakładów ok. ponad 21% w relacji do PKB. To wartość uważana na ogół za optymalną dla kraju z ambicjami. Część ekonomistów postrzega ją jako zbyt niską. Na Ukrainie udział inwestycji w relacji do PKB rósł od lat 90-tych od ok. 20% do 28% w latach 2007 i 2008. Tuż przed kryzysem Ukraina osiągała imponujące wartości nakładów inwestycyjnych w relacji do PKB. Po 2008 doszło do radykalnego ograniczenia nakładów inwestycyjnych do poziomu ok. 19% (średnia). W tym roku MFW prognozuje nie więcej niż 17% w relacji do PKB. Ukraińcy na pewno doceniają konieczność stałego inwestowania, ale można mieć wątpliwości co do obranych kierunków rozwoju. Biorąc pod uwagę dane i prognozy z ostatnich dwóch lat, to ogromne inwestycje nie przeniosły się aż tak bardzo na poprawę konkurencyjności gospodarki czy stanu finansów publicznych.
Ukraina wykazuje dość niski i względnie stabilny poziom bezrobocia. Na tle Ukrainy nasz poziom bezrobocia (szczególnie sprzed 2007 r.) wygląda wręcz wstydliwie. W ostatnich kilku latach Ukraina formalnie ma wsk. bezrobocia na poziomie ok. 8%. Kiedy jednak weźmie się pod uwagę poziom i zmianę PKB na osobę, to widać ze wielu ludziom żyje się bardzo skromnie, a niski poziom bezrobocia jest m.in. efektem gospodarki o charakterze ekstensywnym, wymagającej znacznej siły roboczej i tanich surowców energetycznych. Ma to więc cechy ukrytego bezrobocia.
Jak na swoją kondycję ekonomiczną, Ukraina utrzymuje zbyt duże wydatki w rozumieniu finansów publicznych. Zapewne jest to próba łączenia ekonomicznej skromności z funkcją państwa opiekuńczego i wspierającego obywatela. Nie bez znaczenia są też pewnie obawy o wybuch niepokojów społecznych czy utratę poparcia obywateli. Niemniej wątpię czy może to usprawiedliwiać wydatki (General government total expenditure) na poziomie niemal już 50% do PKB! Taki poziom relacji wydatków publicznych do PKB fundują sobie w Europie Zachodniej tylko państwa bogate z silnymi z konkurencyjnymi gospodarkami. Nam (wg MFW) udało się te wydatki ograniczyć do 42%.Trzeba jednak uczciwie przyznać, że przez kilka ostatnich lat Ukraina wykazywała znacznie niższy deficyt finansów publicznych niż Polska. Ukraińcy w najtrudniejszym dla nas okresie 2009-2011 wykazywali niemal dwa razy niższy deficyt finansów publicznych (w relacji do PKB) niż Polska.
Trudno ocenić Ukrainę przez pryzmat skali zadłużenia kraju (General government gross debt) w relacji do PKB. Tu również Polska nie może być przykładem do naśladowania. Formalnie zadłużenie Ukrainy pozornie nie jest duże. MFW prognozuje że w tym roku zadłużenie Ukrainy przekroczy 42% w relacji do PKB (w 2012 r. 37,4%). W krajach UE zadłużenie na poziomie 40% można uznać do relatywnie niskie i bezpieczne z punktu widzenia rolowania długu i kosztów długu. Dla krajów słabiej rozwiniętych przy takim zadłużeniu powinna zapalać się powoli czerwona lampka. Wydaje się, ze władze Ukrainy dostrzegają problem, ponieważ przyrost długu w ostatnich 2-3 latach został radykalnie wyhamowany. Wg MFW kłopoty z długiem jeszcze się jednak nie skończyły. MFW prognozuje dalsze powolne narastanie długu publicznego.
Dług publiczny Ukrainy ulegał sporym zmianom przez ostatnie kilkanaście lat. W 1999 r. stanowił 61% PKB, by do 2007 spaść do 12,3%. Od 2007 wzrósł do – jak wyżej wspomniałem – ponad 40%. Tak znaczne wahania zadłużenia nie są bynajmniej charakterystyczne dla zdrowej gospodarki. Generalnie zresztą Ukraina wykazuje znaczną zmienność niektórych wskaźników makroekonomicznych i parametrów, co jest charakterystyczne dla krajów o niezbyt mocnej gospodarce. Gospodarki tego typu bywają zbyt podatne na zmiany koniunktury gospodarczej w otoczeniu, kryzysy czy ceny surowców.
Na koniec deficyty: finansów publicznych i rachunku bieżącego. W przypadku tego pierwszego MFW podaje dane dla Ukrainy od 2003 r. Od tego czasu Ukraina stale wykazuje deficyt. Trzeba uczciwie zaznaczyć, że po przekroczeniu 4% w relacji do PKB, władze Ukrainy powstrzymują jego narastanie. Gdyby Ukraina była członkiem UE, musiałaby się zobowiązać do zmniejszenia deficytu do wartości przynajmniej 3% PKB podobnie jak inne kraje UE.
Saldo rachunku bieżącego, z nadwyżki w pierwszej połowie poprzedniej dekady, od 2006 wykazuje deficyt. W ostatnich trzech latach deficyty zawierają się w przedziale od 6,3% do 8,4% w relacji do PKB. Tak znaczny deficyt uważany jest za dość niebezpieczny dla gospodarki (szczególnie jeśli utrzymuje się zbyt długo), stąd najlepiej gdyby miał charakter przejściowy. Biorąc pod uwagę kierunek zmian salda rachunku bieżącego w ostatnich kilkunastu latach jak i jego obecny poziom, widać że gospodarka Ukraińska ma problem m.in. z konkurencyjnością i przełamaniem tej tendencji.
Analiza danych Ukrainy i porównanie z Polską, wskazują ze nasz sąsiad próbował szukać tzw. trzeciej drogi w rozwoju gospodarczym i raczej jej nie znalazł. A już na pewno można powiedzieć, że droga obrana przez nas była jednak słuszniejsza. Ukrainy nie powinno się kusić do wejścia do UE jakimiś wyjątkowymi funduszami na „dzień dobry” za sam fakt podpisania umowy stowarzyszeniowej. To Ukrainie musi zależeć na wejściu do UE. Inaczej w krótkim terminie wywołamy falę rozczarowania w społeczeństwie ukraińskim i rozgoryczenie po stronie UE.
Obawiam się, że Ukraina gospodarczo i społecznie musi przejść znaczne przemiany (liberalizacja gospodarki, poddanie się konkurencji międzynarodowej, standardy demokratyczne itd.), stąd musi to być decyzja świadoma i popierana przez większość społeczeństwa i klasy politycznej. Mam wątpliwości, czy taka większość na chwilę obecną istnieje i czy utrzyma się ona w dłuższym terminie. Moim zdaniem Ukraina to kraj z ogromnym potencjałem gospodarczym, który może osiągnąć to co Polska. Decyzja należy do Ukrainy.