Forex wg NIK. Czyli co się komentatorom wydawało.

Raport Najwyższej Izby Kontroli (NIK) dotyczący tzw. forexa, to kolejna publikacja o tym rynku, która wywołała falę komentarzy w mediach. Komentarzy najczęściej krytycznych, czy wręcz sensacyjnych o forexie i o sprzedawcach usług z tego obszaru. Sensacyjność podkręcali, niejednokrotnie sami publicyści z całkiem przyzwoitych zresztą portali i mediów. Schemat tekstów zazwyczaj jest ten sam: instytucje finansowe wabią obywateli kuszącymi reklamami, a potem kantują niczego nieświadomych klientów, którzy tracą miliony złotych. Jeśli autor komentarza tego tak nie postawi, to już na pewno komentatorzy na forum dyskusyjnym podczepionym do tekstu. To już wręcz schemat reakcji. I tak tez jest po publikacji raportu NIK. Prowokacyjnie powiem, że wielu komentatorów ma małą wiedzę o forexie i od razu przyjmuje wygodną postawę krytyka. Co do wiedzy, wcale nie chodzi o znajomość rynkowych i matematycznych detali forexowych instrumentów finansowym.

Spróbujmy oddzielić legendy od prawdy, w kontekście fali artykułów i komentarzy po ogłoszeniu raportu NIK, bo wywołał on faktycznie niezwykle duży oddźwięk. Na wstępie zaznaczę, że – na potrzeby tego wpisu – pisząc o rynku  instrumentów forex i instytucjach które go tworzą, opieram się na szerokiej definicji, podanej m.in. w raporcie NIK.

Pierwsza niespodzianka jest taka, że NIK nie tyle pisał o forexie co głównie o ochronie praw uczestników rynku i instytucjach które się tym zajmują. (Notabene sporo cennych informacji dla tych którzy czują się przez firmy forexowe oszukani). Zwracam na to uwagę, bo artykuły komentujące raport NIK skupiły się na danych z rynku forex, nadmiernie je przy tym usensacyjniając. Sięgając do źródła, czytelnik szukający sensacji będzie nieco rozczarowany.

Na rynek forex nie trafia się przez przypadek. Ci którzy działają na tym rynku, są – a przynajmniej powinni być – w pełni świadomi tego co robią. Instrumentów forexowych nie kupuje się „przy okazji”, „niechcący”, czy przechodząc obok firmy z ładną witryną lub w galerii handlowej. Firmy forexowe nie reklamują się w każdej kolorowej gazecie. Krótko mówiąc, graczem forexowym trzeba chcieć być. Wyjście z reklamą na szersze wody jest raczej rzadkością.

Z forexem jest ten problem, że mało o nim wiemy. Statystyki, opracowania czy obowiązki sprawozdawcze są dość skromne. O tym powinni pamiętać krytycy rynku, bo często wyprowadzają krytyczne wnioski oparte na domniemaniach.

Najczęściej podaje się w opracowaniach szacunkową liczbę klientów, skalę strat i udział tych co ponoszą straty na rynku. Te dane podaje też NIK. Formalnie rocznie klientami w ostatnich latach jest od 100 tys. do 130 tys. osób. Aktywna jest ledwie czwarta część z nich, czyli krąg sympatyków forexa jest dość skromny.

Media podają, że większość aktywnych graczy ponosi porażkę, czyli traci część pieniędzy. Nie widzę powodów do sensacji. Na forexie grają – jak sądzę – w większości sympatycy rynku, hazardziści i połączenie obydwu typów. Jeżeli ktoś ma ochotę działać na forexie i ma przy tym pieniądze do stracenia, to wolna wola. Nie widzę powodów by mu przeszkadzać. Są dobra i usługi na które ludzie trwonią niebotycznie większe pieniądze i jakoś to społecznie akceptujemy. Inaczej mówiąc, gracze forexowi nie są grupą której należy współczuć, bo tego nie oczekują. Proponuje też ostrożność w ocenach moralnych, bo niejeden z nas traci pieniądze i to większe wypierając to ze świadomości lub szukając wątpliwej jakości uzasadnienia.

Wg firm rynku forexowego udział tych co tracą jest mniejszy i zbliżony do wyników z innych krajów (ok. dwie trzecie). Wg NIK natomiast to ok. 80%. Ocena skali strat i liczby poszkodowanych jest nieco siermiężna, bo inna być nie może. Jest to tylko prostolinijne rozliczanie pojedynczych transakcji. Tymczasem wśród klientów forexa są zapewne i tacy, którzy zabezpieczają swoją działalność gospodarczą przed niekorzystnymi zmianami stóp, kursów itd. lub transakcja na forexie jest składnikiem większego wehikułu oszczędnościowego czy inwestycyjnego. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że banki oferują dość wąski pakiet instrumentów dla małych podmiotów gospodarczych czy osób fizycznych. Na dodatek, banki dają na ogół limity na instrumenty finansowe do poziomu uzasadnionego działalnością gospodarczą. Z tego punktu widzenia forex jest ciekawą i kuszącą alternatywą lub uzupełnieniem oferty bankowej.

Proporcja tych co tracą do tych co zyskują też nie powinna budzić zaskoczenia. Forex wymaga wiedzy, doświadczenia i obarczony jest niezwykle dużym ryzykiem. Te cechy i umiejętności zazwyczaj ma mniejsza część społeczeństwa.

O potencjalnej skali strat jakie gotów jest zaakceptować decyduje klient. Firmy forexowe oferują pewną usługę, decyzja  o skorzystaniu z niej oraz w jakiej konfiguracji, należy do klienta. Jeżeli więc jakiś klient forexowy skarży się że „nie wiedziałem”, to proponuje nadmiernie we współczucie nie wpadać. Jak wspomniałem, na forex mało kto trafia przypadkowo.

Sporo wątpliwości budzi reklamowanie usług forexowych. Chodzi o sugerowanie niebotycznych zysków. Na ogół reklamy forexowe nie odstają jakością obietnic i używanym językiem od reklamy na przykład kosmetyków. Inaczej mówiąc, reklamy firm forexowych pełne są przejaskrawień jak wszystkie inne. Nie sądzę by był to jakiś problem, bo ….większość z nas na nie nie trafia lub ich nie dostrzega. Jak ktoś chce, możne je ograniczyć lub zakazać. Moim zdaniem jednak, każdy przedsiębiorca powinien mieć prawo (no, poza grupą wyjątków) do reklamy. Można próbować wskazać górną skalę strat, powyżej których pozycja miałaby być zamykana. Pomysłów jest mnóstwo (zgoda współmałżonka? 🙂 ). Nie widzę powodów do zamykania tego rynku co sugeruje część krytyków.

Z forexem jest jak z nożem. Nożem można kogoś zabić lub zranić, ale również pokroić chleb i rozsmarować masło. Forex można wykorzystać do zabezpieczania się , ale  i do zgubnego hazardu

O marekzelinski

Marek Żeliński. Ekonomista z wykształcenia. Zawodowo związany jestem z sektorem bankowym.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Finanse osobiste. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.