Temat bezwarunkowego dochodu
podstawowego powoli staje się coraz bardziej znany w Polsce. Temat popularyzują,
kojarzeni z lewicą, sympatycy dochodu podstawowego. Coraz częściej też media
krajowe informują o inicjatywach i eksperymentach z dochodem gwarantowanym (bo
i tak jest nazywany) przeprowadzanych w różnych częściach świata.
Do wpisu na blogu popchnął mnie
artykuł Macieja Szlindera udostępniony na gazeta.pl. Tytuł: Szlinder: 1000 plus to nie utopia. Dochód podstawowy zachęca do pracy i da się go sfinansować. Pełny link do artykułu podaje na końcu.
Sam siebie zaliczam do
ekonomistów stojących twardo na ziemi, czego nie mogę powiedzieć o osobach
propagujących dochód podstawowy. Wiem, że stygmatyzowanie kogoś za jego poglądy
może być źle postrzegane, ale popularyzatorzy dochodu gwarantowanego nadmiernie
korzystają z manipulacji i świadomie unikają dokładnych wyliczeń. Więcej w tym
filozofowania niż ekonomii.
Idea dochodu podstawowego jest
szczytna: każdy z nas ma dostawać co miesiąc i bezwarunkowo stałą kwotę, co ma
nam dać poczucie bezpieczeństwa i możliwość chociaż częściowego kształtowania
własnego życia bez ekonomicznego przymusu. Brzmi super. Ale tylko brzmi. Temat
dochodu gwarantowanego jest szeroki, więc ja się tylko ograniczę do głównych myśli
zawartych w tekście autora.
„Bezwarunkowy dochód podstawowy
nie tylko ludzi nie rozleniwia, ale też powoduje, że stają się bardziej aktywni
ekonomicznie i pracują więcej”.
W tekście jest przykład testu na
uczestnikach wykładu ws reakcji na otrzymywanie 1000 zł. Uczestnicy
stwierdzili, że dochód do pracy ich nie zniechęci. I to miał być dowód, że
dochód podstawowy nie będzie destrukcyjny dla rynku pracy. Tylko, że….oparł się
na przykładzie relatywnie małego dochodu. I tu pojawia się jedną z najważniejszych
pytań do zwolenników dochodu gwarantowanego: to ma być faktycznie dochód
gwarantujący bezpieczeństwo, czy inna forma pomocy społecznej? Pytanie bardzo
ważne, bo wszystkie przeprowadzane do tej pory eksperymenty w obszarze dochodu
gwarantowanego dotyczą kwot porównywalnych z kwotą odpowiadającą minimum egzystencji
lub podobnym kwotom. I to, że większość z nas mimo otrzymywania 1 tys. zł. pójdzie do pracy nie jest żadnym
odkryciem.
M.Szlinder podał też m.in. przykład
z Indii (ten przykład dość często jest w Polsce przytaczany). Przykład który
nijak do nas nie pasuje i dotyczy czego innego. Otóż mieszkańcy kilku wsi dostali
‘bezwarunkowe’ pieniądze. Mieli za nie tworzyć i rozwijać miejsca pracy, dostęp
do edukacji budować sanitariaty itd. Tylko, że u nas jest dostęp do edukacji (a
nawet obowiązek), sanitariaty, a eksperymenty z tworzeniem miejsc pracy,
szkoleniami i wsparciem z Funduszu Pracy
na założenie własnej działalności dają dość mieszane rezultaty. W Indiach chodziło
raczej o szukanie sposobu na pomoc dla rejonów totalnie cywilizacyjnie
zapóźnionych, gdzie państwo ze swoimi instytucjami do tej pory w ogóle nie
docierało.
Kłam braku destrukcyjnego wpływu
łatwo otrzymanych pieniędzy na chęć do pracy zadają skutki 500+. Wyniki badań
BAEL (dostępne m.in. na stronach GUS) podają, że z rynku odeszło między 50 tys.
a 100 tys. kobiet po wprowadzeniu 500+.
I to kobiet w najlepszym wieku produkcyjnym.
„….większa liczba osób obecnie nieaktywnych zawodowo uznała, że dzięki
temu świadczeniu mogłaby rozpocząć własną drobną działalność gospodarczą.
Zgodnie z wynikami tej ankiety podaż pracy nie spadłaby, ale by wzrosła.” Takie
wyniki i wnioski M.Szlinder wysnuł z ankiety przeprowadzonej w Hiszpanii.
Wątpliwe, czy wręcz nierealne. Ponadto
M.Szlinder oparł się na deklaracjach, a nie faktach. W Polsce konkurencja jest
już tak duża, że nie jest łatwo tworzyć kolejne małe firmy. Bezrobotni
dostawali swego czasu różne dofinansowania, a państwo oferuje szereg bodźców
finansowych i niestety eksplozji firm nie ma, bo nie może być. Problem można
zresztą odwrócić. Po co dawać 1 tys. zł, skoro można zmniejszyć lub zrezygnować
z popierania podatków o podobną kwotę? Tylko, że to byłoby nie lewicowe, tak ?
„więcej bezwarunkowy dochód podstawowy w tej grupie (MŻ: chodzi o
ludzi młodych) miałby również walor
emancypujący młodych. Umożliwiałby im bowiem wybranie własnej drogi życiowej,
np. kształcenie się bez konieczności zarabiania i bez skazania na zależność
finansową od rodziców”.
Młodzież może kształcić się i
teraz. Już teraz też mamy problem kształcenia się na kierunkach niedających
gwarancji zatrudniania. Produkujemy tysiące sfrustrowanych studentów, którzy
kończą studia z wysokim mniemaniem o sobie przy jednoczesnym braku miejsc
pracy. Nie mam nic przeciwko powiększaniu wiedzy itd. Nie sądzę jednak by
państwo miało to bezwarunkowo finansować. To po prostu strata pieniędzy. Nie ma
co ukrywać, że wybierając tzw. własną drogę życiową, musimy brać pod uwagę to
kogo na rynku szukają, a niekoniecznie to co chcielibyśmy robić. A finansowanie
wyższych potrzeb intelektualnych?? Nie sądzę, żeby to miał być problem państwa.
No i finansowanie dochodu
gwarantowanego czy podstawowego, jak kto chce.
To temat budzący, co zrozumiałe,
największą ciekawość, bo mowa o setkach mld zł rocznie. I tu przeżywam za
każdym razem największe rozczarowanie, bo zwolennicy bezwarunkowego dochodu
piszą o tym dosyć ogólnie lub wcale. M.Szlinder wybrał pierwszą wersję. Ogólnie,
oznacza wybranie kilku informacji, stwarzających pozory naukowości i wyliczenia
wszystkiego do złotówki.
Wiemy ilu jest dorosłych Polaków,
jaki jest finansowy wymiar finansów publicznych itd. Skoro wg M.Szlindera
dochód w wysokości 1 tys. miałby dostać każdy dorosły co miesiąc, to robi się
nam kwota rocznych wydatków rzędu…….360 mld zł. Ups. Skąd pieniądze? M.Szlinder
proponuje podnieść wpływy publiczne do poziomu jak we Francji. Wpływy publiczne
Francji w relacji do PKB to 54%. Polskie: 40% (dane Eurostat za 2017 r.). Każdy
z dorosłych (liczyłem osoby 20+) musiałby wpłacić niemal 800 zł miesięcznie.
Jeżeli wpływy miałyby wygenerować tylko osoby pracujące, to stawka rośnie
niemal dwukrotnie.
Niestety dodatkowe obciążenie się
do poziomu ‘jak we Francji’ dałoby tylko ok. 280 mld zł. Do 360 brakuje więc
jeszcze 80 mld. I tu okazuje się, że wprowadzenie dochodu gwarantowanego
polegałoby częściowo na zmianie ……nazewnictwa m.in. emerytur. Całość lub część
emerytury to byłaby właśnie część gwarantowana. Niestety nie rozumiem jak
miałoby to wyglądać w przypadku osób pracujących. Wg niektórych teorii, otrzymywane
wynagrodzenie w część byłoby gwarantowane. Tak też wynika z tekstu M.Szlindera.
Po co ta zabawa? Nie wiem.
W ramach szukania finansowania na
dochód gwarantowany/podstawowy, pada w końcu i taka rozbrajająca propozycja:
„deficyt budżetowy – stanowczo zbyt demonizowany w dzisiejszych mediach
i ekonomii głównego nurtu. Jest on bowiem normalnym narzędziem polityki
gospodarczej, bardzo użytecznym z perspektywy rozkręcania koniunktury.”
Otóż deficyt nie jest kwestią
demonizowania a odpowiedzialności za stan finansów publicznych. Nie ma co
zwiększać deficytu na finansowanie dochodu gwarantowanego, bo Polska od lat ma
z deficytem problem. W okresie ostatnich kilkunastu lat, średni deficyt w
relacji do PKB wyniósł ok. 4%. To dużo. W niektórych, trudnych gospodarczo
latach, deficyt sięgał 6% i 7%. To bardzo niebezpieczne wielkości. Gdyby go
zwiększać, to kłopoty mamy gotowe. Ciekaw jestem czy twórcy teorii z dochodem
gwarantowanych, deficytem w ogóle się przejmowali do tej i w ogóle wykazali nim
zainteresowanie.
Ciekaw jestem, gdzie w tym
wszystkim jest miejsce na, na przykład, wzrost nakładów na służbę zdrowia.
Swobody w wymyślaniu wydatków, przy braku krępowanie się finansami publicznymi,
możne lewicowym myślicielom pozadrościć.
Jak to szło? “Pieniędzy nie ma i nie będzie” 😀 No i jakoś się znalazły.
Znalazły się? Gdzie? Jak na razie, to w krajach rozwiniętych i rozwijających się, z dochodem podstawowym tylko się eksperymentuje. I jeśli się nie mylę, to po zakończeniu eksperymentu, przygoda z eksperymentem nie jest kontynuowana.