Wydatki na obronność. Z jednej skrajności przechodzimy w drugą.

Najazd Rosji na Ukrainę po raz kolejny postawił nas przed pytaniem, czy wydajemy wystarczająco pieniędzy na obronność. Wystarczy porównać rozmiar (osobowy i techniczny) naszej armii i stron zaangażowanych w konflikt za naszą wschodnią granicą. Nasza armia jest zbyt mała i słaba w rozumieniu technicznego wyposażenie (ilość i jakość). Koalicja rządząca natychmiast powróciła do swojego niedawnego pomysłu, czyli radykalnego podniesienia nakładów na armię. A co było do tej pory? Zanim zrzucimy winę na polityków, proponuję nieco wstrzymać oddech i się powstrzymać. Winni jesteśmy my wszyscy.

Na wstępie kilka uwag tytułem wprowadzenia. W dalszych rozważaniach oprę się na danych Eurostatu. Eurostat podaje nakłady na obronność w relacji do PKB wg ujednoliconych zasad. Chodzi o zachowanie porównywalności krajów członkowskich. Efektem jest m.in. prezentowanie wartości czasami niższych niż wydatki podawane wg lokalnych statystyk. My – wg krajowej metodologii liczenia – wydajemy formalnie 2,2% PKB na obronność. Nie jest tajemnicą, że ta wartość jest uważana za zawyżoną z powodu zaliczania do obronności wydatków, które z obronnością wiele wspólnego nie mają. Oczywiście sam wskaźnik wydatków w relacji do PKB to też duże uproszczenie działające w obydwie strony.

Średnia wydatków na obronność dla krajów UE w ostatnich dwóch dekadach, to 1,3%. Wiemy, ze to mało. Wiemy też, że wiele krajów nie wywiązuje się z deklaracji wobec NATO. Liderem w wydatkach wg podawanego kryterium jest Grecja: 2,5% w relacji do PKB. Dalej są kraje nadbałtyckie, blisko 2,0% osiąga Francja. Polska (ok. 1,6%) plasuje się nieco powyżej 3 kwartyla. Pozornie nieźle. Pozornie, bo wiemy, że nasza armia jest zbyt mała i przede wszystkim niedoinwestowana. Niestety lekceważący stosunek do zbrojeń ma większość krajów UE.

Sprowadzenie finansowania obronności do 1,6% (Polska) jest pochodną kilku czynników. Przede wszystkim społeczeństwo nie czuło zagrożenia i miało (i ma nadal) ogromne oczekiwania związane z wydatkami państwa, w tym wydatkami wchodzącymi w zakres polityki społecznej. Nie lubimy też płacić podatków, mimo iż nie należymy w UE do krajów o dużych obciążeniach podatkowych. Poczucie bezpieczeństwa daje nam – i słusznie – przynależność do UE i NATO. Dzięki temu, nie było konieczności monstrualnego rozbudowywania armii. Niestety, nic nie tłumaczy jej zaniedbania. Winni są politycy jak i – a może na nawet bardziej – obywatele. Zepchnęliśmy obronność na odległe miejsce w hierarchii potrzeb.

Warto przy tej okazji wspomnieć o obecnej koalicji rządzącej. Mimo ciągłego ‘ostrzegaliśmy przed Rosją’ itd. nie dokonano przełomu w finansowaniu obronności w ostatnich latach. Wydatki w relacji do PKB są względnie stabilne i na poziomie z lat wcześniejszych. Priorytetem były i są wydatki socjalne. Jak się okazuje, politycy krajów UE (w tym Polski) byli świadomi grożącego nam poważnego kryzysu politycznego. Tymczasem nasz rząd, gdy Rosjanie gromadzili siły nad ukraińską granicą, zdecydował o podtrzymaniu emerytalnej 14-tki i obniżce podatków.

Teraz nagle, by utrudnić krytykę i zadawanie trudnych pytań, przyspieszenia nabrały prace nad pakietem zmian dotyczących obronności. Z jednej skrajności przechodzimy w drugą. Nie sądzę by miało sens podnoszenie wydatków aż do 3% PKB, m.in. dlatego, że to trudne do zrealizowania. Wątpliwy jest też sens podnoszenia liczebności armii do 250-300 tys. ludzi.

Wojna rosyjsko-ukraińska zapewne przyczyni się do bardziej odpowiedzialnego spojrzenia na obronność. Łatwo nie będzie, bo politycy partii rządzącej zdają się sugerować społeczeństwu, że nie będzie to kosztem innych wydatków. To błąd.

Obronność jest pochodną m.in. sojuszy i rozmiarów armii. Wiemy, że armie mamy zbyt małą i niedoinwestowaną. Niestety, szereg błędów do ostatnich chwili robiliśmy też po stronie sojuszy. Niepotrzebne spory z UE, sugerowanie rozluźnienia relacji z UE i nawiązywanie bliskich relacji z państwami, które pełnią rolę swego rodzaju rosyjskiej V kolumny w Europie (np. Węgry), to ogromny błąd. Kto wie, czy aby nie chęć kontynuowania takiej polityki stoi u podstaw zwiększenia liczebności armii.

O marekzelinski

Marek Żeliński. Ekonomista z wykształcenia. Zawodowo związany jestem z sektorem bankowym.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Opinie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.