Dobre wyniki przedsiębiorstw po II kw. W przedsiębiorstwach jest siła i chęć.

Najnowsze wyniki dotyczące kondycji polskiej gospodarki za lipiec czy nawet czerwiec, nie nastrajają może nazbyt optymistycznie. Nie chodzi oczywiście o to, że wzrostu gospodarczego miałoby nie być, ale korekta wzrostu PKB z prognoz (niektóre) 3,5% na 3,0% za 2014 to jednak mała przykrość i trochę zawiedzionych nadziei. Zanim jednak popadniemy w defetyzm, proponuje zapoznać się z wynikami przedsiębiorstw po II kw, bo warto zauważyć kilka procesów.

                Przychody przedsiębiorstw w II kw nominalnie wzrosły o prawie 3% yoy. Taka dynamika utrzymuje się już prawie czwarty kwartał z rzędu. Przy czym, co warto podkreślić, II kw tego roku praktycznie nie skorzystał z efektu bazy w przeciwieństwie do dwóch wcześniejszych. Nie jest to może wielki sukces, ale potwierdzenie że mimo wszystko przedsiębiorstwa mają  ochotę się rozwijać i poprawiać wyniki. Wg moich szacunków, eksport przyczynił się do wzrostu przychodów w II kw przynajmniej w połowie. Tak więc nie widać wciąż po przychodach przedsiębiorstw poprawy po stronie popytu krajowego. Fundusz płac systematycznie narasta od kilku miesięcy, co powinno się zacząć powoli przekładać na wyniki gospodarki i zrekompensować częściową utratę wschodnich rynków eksportowych.

                Dobrze wyglądają wskaźniki płynności. Na trzy prezentowane przez GUS, dwa uległy poprawie, a jeden niewielkiemu pogorszeniu (z dość wysokiego poziomu). Cykle zapasów, należności czy zobowiązań również utrzymują przyzwoite poziomy i kontynuują trendy zarysowane w ostatnich kwartałach. Poprawa relacji podanych w cyklach, następuje jednak dość powoli. Niemniej w efekcie tych procesów poprawia się poziom gotówki (wolnych środków) w przedsiębiorstwach.

                Oczywiście akumulowanie gotówki ma sens do pewnego poziomu. Może oznaczać zarówno szykowanie się do inwestycji, jakich i wstrzymywanie się z nimi. Warto więc spojrzeć na skalę nakładów inwestycyjnych w II kw. Nakłady inwestycyjne po I półroczu są o 12% większe od ubiegłorocznych za ten sam okres. Inwestycje w samym tylko II kw w relacji yoy są natomiast o 11% większe od ubiegłorocznych. Analizując trendy, dynamiki itd., (żeby już nie przynudzać danymi), widać że przedsiębiorstwa patrzą w przyszłość umiarkowanie optymistycznie, co przekłada się na inwestycje. Również i tutaj procesy ‘dzieją’ się powoli. Widać, że nikt nie ma ochotę przestrzelić z inwestycjami i przedsiębiorstwa wstrzymają je jak tylko pojawi się zagrożenie dalszego ograniczenia wzrostu gospodarczego.

                Jako dobre oceniam poziomy rentowności sprzedaży. Na załączonym wykresie mimowolnie nasuwa się porównanie z zaprezentowanymi latami 2004-2011. W minionych okresach jednak, wyniki były pochodną dobrej koniunktury, wzrostu eksportu czy korzystnych zmian cenowym, które ułatwiały utrzymywanie korzystnych wyników finansowych. Obecnie żaden z wymienionych czynników nie wspomaga przedsiębiorstw w takim stopniu jak w latach wcześniejszych. Na domiar złego,  od dwóch lat trwa nieprzerwanie proces spadku cen (PPI yoy) i w ostatnich miesiącach nieco przybrał na sile. Uzyskiwanie więc w takich warunkach rentowności sprzedaży netto na poziomie 4% uważam za dobry wynik.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Ceny w latach 2003-2014. Bardzo wzrosły?

Informacja GUS o zbiorach płodów rolniczych potwierdza, że inflacja w tym roku będzie niska. Przynajmniej w części ‘żywnościowej’ koszyka. Większość płodów rolnych notuje (lub ma zanotować) dobre lub nawet bardzo dobre zbiory. Jest jeszcze mała niepewność dotycząca pogody w najbliższych miesiącach. Jak to zwykle bywa, jednych to cieszy, a innych nie. Pierwsi to ludzie tacy jak ja, czyli kupujący płody rolne i ich przetwory. Drudzy to rolnicy.

Z ciekawością spojrzałem na zmiany cen, nie tylko rolniczych, przyjmując za punkt startowy koniec lata 2003 (sierpień). Na tym tle dość dobrze widać zmienność cen dla danych produktów oraz kiedy miały one swoje największe dołki lub górki. Oparłem się przy tej na obserwacji na danych dotyczących grup produktów branych pod uwagę w koszyku inflacyjnym GUS za lata 2003-2014.

Przypomnę tylko, że GUS bada 1,4 tys. produktów i usług reprezentatywnych dla struktury wydatków Polaków. Ceny bada się w na styku popytu i podaży, czyli tam gdzie gospodarstwa domowe je nabywają.

Od sierpnia 2003 do połowy tego roku, ceny w rozumieniu koszyka inflacyjnego, wzrosły o 35%. Coś co kosztowało 100, teraz kosztuje 135 zł. Duży wzrost? Moim zdaniem nie, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę, że mówimy o niemal 11 latach jakie upłynęły do chwili obecnej. Średnia inflacja z analizowanego okresu dla wskazań grudniowych daje zaledwie 2,7%. To minimalnie więcej niż środek celu inflacyjnego przyjętego przez RPP.

Żywność w ciągu minionych jedenastu lat stanowiła ¼ naszych wydatków. Od 2003 roku, żywność zdrożała o 50%. Sporo. Trzeba jednak dodać, że obecne ceny utrzymują się już 2 lata (koszyk żywnościowy jako całość!), co oznacza że konsumenci mają swój próg akceptacji zwyżek cen. Do tego dochodzą skoki cenowe poszczególnych produktów rolnych z powodu zmienności zbiorów i ich zróżnicowaniu lokalnym i międzynarodowym. Przed kilku laty (lata 2007-08 i 2011) ceny żywności poszły zbyt wysoko osiągając swój próg akceptacji przez konsumentów.

Bohaterem mediów są ostatnio owoce. W ciągu jedenastu lat zdrożały o 50%, czyli tyle samo ile cały koszyk kupowanej przez nas żywności. Sporo. Owoce, podobnie jak warzywa, ulegają niebywałej wprost zmienności cen z roku na rok z powodu zmienności zbiorów ich samych oraz substytutów. Mimo iż producenci owoców narzekają na niskie ceny skupu, to obecna sytuacja nie należy niestety do rzadkości.

Źle nie jest w mięsie. Formalne jak koszyk, jest droższe o 45%, ale dwa główne składniki naszej mięsnej diety, wieprzowina i drób, zdrożały o trzydzieści kilka procent, czyli na poziomie inflacji ogółem w ciągu minionych 11 lat.

Pieczywo i wyroby zbożowe zdrożało o 55%, czyli stosunkowo dużo. Tutaj widać jednak wpływ zmian cen surowców. W 2007 i w 2010 r. miały miejsce dwa potężne skoki cenowe na rynku zbóż. Producenci chleba z konieczności musieli częściowo przenieść je na klienta. Potem jednak cena jest dość stabilna, ze względu na ogromną rywalizację na rynku wyrobów zbożowych oraz spadek konsumpcji pieczywa. W gruncie rzeczy od trzech lat ceny pieczywa nie uległy istotnej zmianie.

No i alkohol oraz słynny z politycznej demonstracji Jarosława Kaczyńskiego cukier (zakupy w Warszawie). Jesteśmy chyba narodem szczęśliwym, bo alkohol jest relatywnie tani i łatwo dostępny. Jego cena rośnie, ale dość powoli. Od 2003 cena koszyka alkoholowego wzrosła jedynie o 17%. A cukier? Obecna cena zwiększyła się po 11 latach o … 24%. W 2011 wskutek dysproporcji podażowo-popytowych (oraz w wyniku regulacji rynku cukrowego) cena cukru przekraczała ponad dwukrotnie cenę z 2003 r. Na szczęście pozostało nam już tylko wspomnienie po tym skoku cen.

Żywność o ile jest niezbędna do przeżycia, to jednak nie jest głównym czynnikiem wpływającym na jego jakość. Mniej więcej tyle samo wydajemy na mieszkanie. Tak jak zapowiadano w latach 90-tych, udział kosztów mieszkania będzie się bardzo powoli zwiększał w koszyku naszych wydatków. Koszt tej grupy wydatków wzrosły aż o 67% w analizowanym okresie. Główne składniki to opłaty dla właścicieli oraz koszty zużytej energii. Opłaty dla właścicieli wzrosły o 43% a za energie o aż o 70%. Bardzo drogi okazał się opał i … gaz. Wzrost odpowiednio o 85% i 203%. Na szczęście ceny gazu są względnie stałe od 2012 r. To że udało się zapobiec znacznemu skokowi kosztów energii (pomimo wzrostu cen) w naszych wydatkach wynika m.in. z szukania racjonalnych rozwiązań energetycznych. Coraz oszczędniejsze urządzenia, wymiana okien, ocieplenia budynków i szereg innych.

Na szczęście i na pocieszenie, składniki urządzenia mieszkania wzrosły dość skromnie, bo tylko o 16%. W tym meble o 14%, a elektronika domowa  … spadła (tzn. ceny) o 9%. Podobnie z odzieżą i obuwiem, które stanowią 5% naszych wydatków. Trudno uwierzyć, ale ta grupa towarów staniała o prawie 40%. Obawiam się jednak, że statystyka zatacza tutaj błędne koło i daje informację co do której powinniśmy zachować pewną ostrożność. Oczywiście dane uważam za wiarygodne, ale spadek kosztów zakupu obuwia i odzieży, to skutek skupienia się na najtańszych wyrobach. Niestety takie zakupy dominują. Można w marketach czy niektórych sieciach kupić męskie buty za 40-70 zł, ale ich jakość, wytrzymałość czy surowiec do produkcji to osobny temat.

I na zakończenie koszty transportu. To niemal 10% inflacyjnego koszyka przeciętnego Polaka. Znaczny udział i powolny wzrost tej pozycji w naszych wydatkach to zarówno konieczność jak i chęć poprawienia jakości życia dzięki posiadaniu własnego środka transportu dającego niezależność. Niestety rosną koszty prywatnego jak i publicznego transportu. Koszty eksploatacji naszych (prywatnych) środków transportu wzrosły w ciągu 11 lat o 60%, w czym paliwa miały niemały udział. Natomiast ceny transportu publicznego wzrosły o niemal 50%. Podwyżki cen tych ostatnich były rozłożone względnie równomiernie na minione lata.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Banialuki Doktora Zagłady.

Niechlubna rozmowa prezesa M.Belki z ministrem B.Sienkiewiczem (nagranie opublikowane przez Wprost) częściowo poświęcona była rzekomemu wparciu rządu przez NBP dla podkręcenia koniunktury. Pisze ‘rzekomemu’, ponieważ w rzeczywistości nie jest to takie prostu, a już na pewno nie da się takiej operacji ukryć. Szkoda, że szereg publicystów, którzy komentowali tą rozmowę, nie potrafiło (lub nie chciało) pomysłów szefa MSW i – przede wszystkim – opinii prezesa NBP, osadzić w naszych realiach. Niezorientowani obywatele, faktycznie mogli uwierzyć, że za ich plecami NBP i rząd mogą robić operacje na mld złotych, pompując przy tym dług publiczny i deficyt finansów publicznych. Smaczku dodaje pomysł ułatwienia NBP skupu rządowy papierów wartościowych w przypadku kryzysu.

Tematu –  w kontekście zarysowanym powyżej – w zasadzie nie podjęli również ekonomiści. Szkoda, bo moim zdaniem było być może nawet ich obowiązkiem uspokoić opinię publiczną. Niestety byli i są tacy, którzy dla zdobycia poklasku gotowi są wykorzystywać niewiedzę Polaków bezgranicznie. Spojrzałem niedawno na blog K.Rybińskiego. W tekście http://www.rybinski.eu/2014/07/co-sie-zmieni-jak-nbp-zacznie-kupowac-obligacje-rzadowe/ K.Rybiński opisał scenariusz co może się wydarzyć, gdyby pomysły M.Belki i B.Sienkiewicza oraz skupu długu weszły w życie. Tekst jest pisany w konwencji katastroficznej, jak zresztą większość publicystyki K.Rybińskiego. Po lekturze tego i innych jego tekstów, człowiek ma ochotę wybiec z domu do najbliższego schronu, by uchronić się przed mega katastrofą czekającą nasz udręczony kraj. Nie dziwne, ze K.Rybiński zyskał przydomek (wzorem innego zagranicznego ekonomisty): Doktor Zagłada.

W dużym skrócie. Wg  K.Rybińskiego NBP będzie skupował obligacje by pomóc rządowi. Rząd zamiast reformować, będzie skupiał się na publicznych wydatkach by podkręcić wzrost PKB i zdobyć poklask obywateli (i wygrać wybory).

Tego typu przewidywania dość dziwnie brzmią w wykonaniu ekonomisty, który pozwalał sobie by jego nazwisko kojarzono z PiS. Wspomnę tu m.in. o uczestnictwie w inicjatywie ‘technicznego’ premiera Piotra Glińskiego i słynnym już programie wsparcia rodzin K.Rybińskiego. Ewentualne zakulisowe wsparcie obecnego rządu przez NBP to przy programie wsparcia przysłowiowy pikuś.  Ponadto PiS jest akurat partią wyjątkowo populistyczną, co jakoś K.Rybińskiemu nie przeszkadza.

Generalnie kwestia skupu długu, interwencji NBP i ich skutków dla gospodarki wymaga wyjaśnień. K.Rybiński powinien był umieścić je w swoim tekście, ale wtedy tekst (całość publikowana w tygodniku DoRzeczy) nie miałby ‘poweru’ ani szans na poklask. Dla mnie to kwestia uczciwości wobec czytelnika. Ale zapewne pojmujemy ją inaczej.

Zacznijmy od tego, że rozmowa i deklaracje M.Belki w taśmach Wprost to jedno, a problematyka wzrostu roli NBP i skupu obligacji w obliczu kryzysu to drugie. Po kryzysie z lat 2008/2009 i jego skutkach, zdaliśmy sobie sprawę, że Polska nie jest przygotowana na coś takiego. Na nasze szczęście byliśmy tylko obserwatorami tego, co działo się za granicą. Szybkość, zasięg, przyczyny i skutki oraz skala rozprzestrzeniani się kryzysu finansowego uświadomiły nam, że chyba nie jesteśmy na to przygotowani. Nas kryzys dotknął w niewielkim stopniu. Ale nie wynikało to z instrumentarium jakim dysponowaliśmy, ale przede wszystkim z faktu iż w Polskiej gospodarce i finansach ewentualne patologie (np. bąble spekulacyjne itd.) nie osiągnęły takiej skali jak w wielu innych krajach. Rozpoczęliśmy więc prace nad reformą systemu antykryzysowego, w tym roli NBP.

Instrument w postaci skupu długu przez NBP to tylko kopia rozwiązań z innych krajów, a nie żaden spisek na rzecz zakulisowego finansowania rządu. Ciekawostką pozostaje, dlaczego dopiero teraz K.Rybińki z taką zajadłością i kpiną próbuje wyśmiać ten pomysł.

Myli się K.Rybiński sugerując czytelnikom w opiniowanym wpisie na swoim blogu, ze nie będzie granic dla nieformalnego wsparcia rządu przez NBP. Otóż m.in. skala zadłużenia podlega stałemu pomiarowi i ograniczona jest progami. Na dodatek stan naszych finansów publicznych (deficyt) i zadłużenia podlegają kontroli UE. Tak więc nonsensem jest sugerowanie, że uzupełnienie instrumentarium NBP o skup obligacji stworzy warunki do nieograniczonego zadłużania się.

Informacja o skali zadłużenia państwa i instytucji zaliczanych do finansów publicznych jest jawna i łatwo dostępna. To samo dotyczy finansów NBP. Warto to podkreślić, ponieważ po lekturze wielu tekstów (w tym K.Rybińskiego) można odnieść wrażenie, że zabawy długiem publicznych na mld złotych można ukryć przed opinią publiczną. Jawność informacji powoduje, że ewentualne zaangażowanie NBP w pompowanie wzrostu gospodarczego wywołałoby nielichą wrzawę w kraju i w wśród zagranicznych inwestorów. W efekcie zabawa w ‘interwencje’ NBP miałaby krótkie nogi i skończyła ograniczeniem zakupu obligacji przez inwestorów krajowych i zagranicznych. To kolejny przyczynek do rozmowy o ewentualnym braku ograniczenia dla zabaw rządu i NBP.

K.Rybiński powinien również zwrócić uwagę swoich czytelników na fakt, że rozmowa M.Belki i B.Sienkiewicza dotyczyła wsparcia przed wyborami, czyli przy tempie PKB 3%-3,5%. Byłbym więc ciekaw, jak NBP uzasadniałby interwencję w takich (niekryzysowych) warunkach. K.Rybiński i wielu krytyków M.Belki sugeruje, że interwencje NBP może przeprowadzać w dowolnej chwili. Nie ma wskazań kiedy, tzn. w jakim dokładnie momencie i  przy jakich warunkach należy je przeprowadzać. To należy do kompetencji NBP ( i częściowo do RPP ). Nie da się tego wskazać, ponieważ warunki rynkowe i makroekonomiczne są zmienne i nieprzewidywalne. Stąd decyzje pozostawia się ekspertom. I jak dotąd nie było z tymi decyzjami większych problemów. Dlaczego miałyby być teraz? Tego K.Rybiński nie wyjaśnia.

Warto Polakom uświadomić że garstka ludzi z NBP już od lat podejmuje decyzje ws. interwencji rynkowych o poważnych finansowych i makroekonomicznych skutkach. Można tu wymienić interwencje walutowe, emisje bonów pieniężnych, czy zmianę stopy referencyjnej (to już rola RPP). Konia z rzędem temu, kto udowodni że NBP i RPP działają na polityczne zlecenie i dla tuszowania zaniechanych reform czy pompowania PKB. Nieprzypadkowo moim zdaniem K.Rybiński nie wspomina o tym.

No i na zakończenie sam Marek Belka. Nie każę go nikomu lubić. Wolna wola. Proponuje jednak każdemu zapoznać się z decyzjami ‘interwencyjnymi’ NBP i RPP (w tym jak głosował prezes NBP) w okresie piastowania przez niego funkcji szefa NBP. Wątpię by ktoś doszedł do wniosku, że M.Belka działa na zlecenie polityków.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Otagowano | Dodaj komentarz

Budownictwo. Chyba warto już zainteresować się branżą.

Poprawa koniunktury z jaką mamy do czynienia od pewnego czasu, skłania do przyjrzenia się budownictwu. Sklecenie jednego prostego obrazu nie będzie proste, ale spróbuję.

Z natury rzeczy kiedy słyszymy, że jakiś sektor ma problemy i jego sytuacja ulega pogorszeniu, stawiamy pytanie: kiedy to się skończy? kiedy będzie lepiej? W wykonaniu inwestorów giełdowych pytanie brzmi: kiedy można zacząć kupować akcje firm budowlanych.

Proponuję, by jako wyznacznik generalnej sytuacji budownictwa ogółem przyjąć wyniki produkcji budowlano-montażowej. Po blisko półtorej roku nieprzerwanych spadków (dynamika produkcji rok do roku), od czterech miesięcy notujemy wzrosty w przedziale 10%-17%. Sam wzrost to jeszcze za mało by mówił o odwróceniu sytuacji. Kiedy jednak spojrzeć na wykres rocznej produkcji do PKB, można już śmiało mówić o zatrzymaniu procesu spadku, z którego byliśmy świadkami niemal od początku 2012 r. Obecnie spadek zatrzymał się na poziomie ok. 5% PKB, co jest wartością niewiele większą od 4,5%, krótko przed wejściem do UE i u progu poprawy koniunktury.

Dodatkowo można spojrzeć na udział budownictwa w PKB. Tutaj również mamy potwierdzenie zatrzymania spadku udziału budownictwa w gospodarce, a przynajmniej ostrego wyhamowywania spadku. Obecnie udział budownictwa w tworzeniu PKB to ok. 5,8% i wiele wskazuje na , że w tym roku budownictwo może się uplasować  w przedziale 5,5%-6,0% udziału w wytwarzaniu PKB.

http://opinieekonomiczne.blox.pl/2009/03/Ocena-sytuacji-w-budownictwie-cz1.html

Podane wyżej wskaźniki informują głównie o zapotrzebowaniu na prace budowlano-remontowe. Pozostaje jeszcze kwestia wyników finansowych. Tutaj również jest poprawa, ale następuję wolniej niż poprawa sprzedaży. Roczna rentowność sprzedaży netto, to zaledwie 1,3% dla budownictwa ogółem, przy 4,1% dla całego sektora przedsiębiorstw. To słaby wynik, ale na pewno lepszy niż -0,8% jaki sektor odnotował jeszcze rok temu. Przyzwoity wynik (2,8%) odnotowuje dział budowa budynków mieszkalnych i niemieszkalnych (budownictwo mieszkaniowe, usługowe, przemysłowe itd.). W mieszkalnictwie spadki popytu i cen mieszkań w zasadzie już za nami. Natomiast sektor budownictwa niemieszkalnego przetrwał kryzys w dość dobrej kondycji i bez dramatycznych wahań popytu w ostatnich latach. No, może poważny spadek ten sektor zaliczył w 2009, ale od tego czasu minęło ponad trzy lata.

Niestety słabe nadal są wyniki pozostałych dwóch sektorów budownictwa: budowa obiektów inżynierii lądowej i wodnej oraz roboty budowlane specjalistyczne. Roczna rentowność netto sprzedaży w obydwu przypadkach bardzo powoli się poprawia, ale to tylko 0,3% po I kw. Sądząc z dynamiki poprawy sprzedaży produkcji budowlano-montażowej, również i w tym dwóch słabszych segmentach powinniśmy być świadkami powolnej poprawy wyników.

Niestety kiepska koniunktura w budownictwie w ostatnich latach zebrała krwawe żniwo, przyczyniając się do spadku liczby firm. Na początku 2011 firm budowlanych tych było około 1700, a obecnie już tylko 1360 w pierwszym kwartale roku. Co ciekawe, niemal połowa tego „ubytku” przypada na sektor budynków mieszkalnych i niemieszkalnych, czyli sektor który ma najlepsze  wyniki w całym budownictwie.

Wynik dodatni netto w I kw wykazało 50% podmiotów. Należy pamiętać, że w budownictwie jest charakterystyczne iż wiele podmiotów ma ujemny wynik po I kw. Jak na standardy w budownictwie, 50% to dobry rezultat w ostatnich latach. W ostatnich 4-5 latach było to zaledwie 43%-44%.

Na podmioty z dodatnim wynikiem netto przypada 67% przychodów w budownictwie w I kw. W porównaniu z latami poprzednimi, jest dostrzegalna poprawa, ale trudno to uznać za poważniejszy skok. Oznacza to, że o ile powoli w budownictwie mamy poprawę popytu na jego usługi, to na wyniki finansowe przekłada się to dość powoli i wybiórczo. Potwierdzeniem wciąż trudnej sytuacji w budownictwie, może być trwający nadal w dużych firmach spadek zatrudnienia. Biorąc pod uwagę wydajność w budownictwie w ostatnich kilku latach, w najbliższych 2-3 kwartałach powinniśmy być świadkami zatrzymania spadków zatrudnienie, a być może i minimalnego wzrostu.

Na giełdzie budownictwo ma aż dwa wskaźniki branżowe: WID-DEWEL i WID-BUDOW. Pierwszy obejmuje (w pewnym uproszczeniu) podmioty sektora wznoszenia budynków (mieszkania, hotele, budynki sektora publicznego, biurowce itd.) oraz drugi – pozostałe budownictwo. W zachowaniu inwestorów widać ogromną ostrożność w inwestowaniu w budownictwo. Sądzę, że jesteśmy już świadkami bardzo powolnej poprawy w budownictwie, w ciągu kilku kwartałów do wyników przeciętnych dla branży. Ewentualne utrzymanie tempa wzrostu PKB w średnim terminie w przedziale 3%-4% nie powinno stać na przeszkodzie poprawie wyników. Warto więc moim zdaniem powoli przestać się bać budownictwa i wyszukiwać ciekawych akcji lub zdać się na wiedzę zarządzających funduszami. Pośpiech nie jest tu być może wskazany, ale polecam podjąć decyzję w ciągu kilku najbliższych miesięcy.

Na załączony wykresie oprócz budowlanych wskaźników branżowych, dodałem dla porównania wskaźnik bankowy. Daje to porównanie jak wygląda różnica pomiędzy sektorem, który przeżył kryzys, a sektorem który stale cieszył się zainteresowaniem inwestorów.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz

Taśmy, rynek i co powinien zrobić prezes NBP.

Tak patrząc na media i całą tą zawieruchę jak powstała po publikacji rozmów m.in. prezesa NBP, jestem pełen uznania dla krajowego rynku finansowego.  Praktycznie od tygodnia żyjemy w atmosferze kryzysu politycznego, który grozi skróceniem funkcjonowania obecnego rządu lub – w skrajnym przypadku – parlamentu. Biorąc pod uwagę emocjonalne wypowiedzi publicystów i polityków, z uznaniem patrzę na spokój jaki zachowali uczestnicy krajowego rynku finansowego. Jest to tym bardziej warte docenienia, kiedy weźmie się pod uwagę upublicznioną rozmowę, w której niechlubny udział wziął prezes NBP.

Nie ma nawet sensu analizować zmian na rynku walutowym, obligacji czy giełdzie. W minionym tygodniu byliśmy świadkami minimalnych zmian. Można oczywiście zwrócić uwagę na osłabienie złotego, ale równie dobrze mogło to być wynikiem wcześniejszego dynamicznego wzmocnienia złotego jak i wyników produkcji przemysłowej (ryzyko dość przeciętnego wzrostu w dłuższej perspektywie). Generalnie, w przeciwieństwie do krajowej sceny politycznej i mediów, rynek finansowy wykazał się dużą odpornością na polityczny kryzys. Wynika to, jak sądzę, z poprawnej wyceny tego czego jesteśmy świadkami (a przede wszystkim skutków) i wiary w to co do tej pory zbudowaliśmy w Polsce. Mowa o ładzie prawno-instytucjonalnym, regulującym ekonomiczny aspekt funkcjonowania państwa. Nawet niebudzący zachwytu udział prezesa NBP w nagranych rozmowach, nie zdestabilizował rynku. Jednak czy te spokój będzie trwał dalej, nie ma co do tego pewności.

Prezes NBP nie powiedział wbrew pozorom niczego odkrywczego jeśli chodzi o działania NBP w sytuacjach kryzysowych (chodzi o kryzys finansowy). W przypadku kilku deklaracji (np. jego wpływ na RPP) ewidentnie konfabulował. Jednak branie udziału w dyskusji gdzie wygrana wyborcza PiS została określona jako zdarzenie wywołujące kryzys, „język” w jakim opisywał RPP oraz J.Hausnera, są nie do zaakceptowania. Stąd moim zdaniem Marek Belka powinien ze stanowiska odejść. Cały kontekst nagranej rozmowy stawia prezesa NBP i nasz bank centralny w bardzo niekorzystnym świetle.

Nie ma jednak możliwości odwołania M.Belki, a uruchamianie do tego Trybunału Stanu, raz że byłoby raczej nieskuteczne, a dwa – komentowane w mediach, przyczyniłoby się do obniżenia szacunku i wiarygodności NBP w mediach.

Marek Belka może odejść tylko z własnej woli. Jak na razie zadeklarował, że nie odejdzie. Powinien go do tego „zmobilizować” prezydent, ale z komunikatu po spotkaniu obu panów wynika, że M.Belka nie odejdzie ze stanowiska. Prezydent jest tu tez bezsilny. Mogę mieć tylko nadzieję, że prezydent (lub Marek Belka) zaproponował wariant: odejście M.Belki po znalezieniu kandydata na prezesa NBP przez prezydenta. Obawiam się jednak, ze to tylko moja nadzieja.

Cale szczęście, ze bardzo odpowiedzialnie zachowała się RPP. RPP wydała komunikat o zadowoleniu ze współpracy z obecnym prezesem NBP i że nadal dbać będzie o wartość polskiego pieniądza.

Co będzie dalej? Jak zachowa się rynek? To zależy od scenariusza jakiego będziemy świadkami.

Na pewno ucierpiał wizerunek NBP i wiarygodność prowadzonej polityki pieniężnej. Ewentualne odejście prezesa NBP to jedna rzecz. Druga – za opisywanie działania NBP i jego roli w trakcie potencjalnego kryzysu, wzięły się setki publicystów i blogerów, którzy o polityce pieniężnej nie mają zielonego pojęcia. Stąd masa bzdur, nieścisłości i szukanie „podejrzanych” zapisów w ustawach. Trudno to będzie naprawić.

Kolejny problem, to zmiany o charakterze politycznym w kraju. Premier próbuje uspokoić sytuację, ale partie opozycyjne i nieprzychylne koalicji PO-PSL media, nawołują do jak najszybszej zmiany rządu, a przede wszystkim odejścia obecnego. Jeżeli będzie to prowadzić do paraliżu władzy, to rynek w końcu zacznie okazywać obawy i dezaprobatę. Nie można więc wykluczyć, że do czasu najbliższych wyborów rząd będzie działał nadzwyczaj ostrożnie, unikając niepopularnych społecznie decyzji. Propozycje rządu technicznego uważam za  nierealną i niepoważną. Nikt (żadna z partii) takiego rządu nie będzie szanować.

Pozostają wybory w normalnym lub przyspieszonym terminie i prawdopodobna wygrana PiS lub koalicji pod przewodnictwem PiS. W przeciwieństwie do obecnego ministra MSW, nie uważam takiego werdyktu wyborców za sytuację kryzysową. Nie ma co jednak ukrywać, że PiS jest partią ekonomicznie bardzo populistyczną. Może to oznaczać na przykład, że poprawa (zmniejszenie) deficytu finansów publicznych będzie się odbywać głównie wskutek poprawy sytuacji gospodarczej. Z drugiej strony, to żadna nowość w polskich warunkach.

Rynek w krótkim terminie zachował się niezwykle odpowiedzialnie, biorąc pod uwagę obecny polityczny kryzys.  W dłuższym terminie gracze rynkowi będą rozdarci pomiędzy atmosferą polityczną i jej konsekwencjami, a napływającymi danymi makroekonomicznymi. Wariant korzystny, to pozytywne informacje makroekonomiczne. Wtedy polityczne turbulencje nie powinny mieć dla rynku większego znaczenia. Wariant niekorzystny: polityczne turbulencje nie pozwalają wyłonić silnego rządu, a gospodarka tempem PKB nie przekracza 2%-3% PKB.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Co powstrzymuje RPP przed obniżką stóp.

Wyniki inflacji za maj i obniżka stóp przez EBC 5 czerwca ponownie wzbudziły dyskusje o tym czy aby nie zobaczymy w najbliższych miesiącach obniżki  stopy referencyjnej w Polsce. Prezes NBP formalnie w ostatnich wypowiedziach tego nie wykluczył. Zresztą trudno by w obecnych okolicznościach powiedział co innego.

Rynek obligacji i depozytów międzybankowych też nie pozostał obojętny na wspomniane wyżej informacje. O ile wynik inflacji nie jest jakimś zaskoczeniem, to decyzja EBC już tak. Decyzja EBC momentalnie odbiła się na naszym rynku walutowym i rynku długu. W pewnym sensie było to dostrojenie do  zmienionych parametrów rynkowych. W efekcie złoty jest niemal na poziomie wyceny fundamentalnej,  a stawki FRA odnotowały minimalną obniżkę. Nie oznacza to jeszcze wiary  w spadek stóp, ale na pewno w wydłużenie czasu obowiązywania obecnej stopy referencyjnej (2,5%).

Czy wobec powyższego RPP obniży stopy? Nie jest to wykluczone, ale postaram się pokazać czego RPP ma się prawo obawiać podejmując ewentualnie taką decyzję. Wyjaśnienie widać na załączonej ilustracji.

Generalnie sytuacja jest następująca (lub wydaje się nam, że taka jest): niska inflacja bez ryzujących się poważniejszych zagrożeń na najbliższą przyszłość, wzrost PKB nieprzekraczający średniego poziomu dla Polski, małe prawdopodobieństwo dynamicznego i ponadprzeciętnego wzrostu  gospodarczego w najbliższym otoczeniu gospodarczym (UE). Tylko, że taki scenariusz ma wysokie prawdopodobieństwo realizacji najdalej w kilkunastomiesięcznej perspektywie i  w oparciu o bieżące trendy. Dłuższy termin to już pewna niewiadoma i praktycznie standardowy rozkład prawdopodobieństwa wystąpienia takich czy innych zjawisk w gospodarce. No bo kto na przykład przewidzi ceny żywności za rok?

Tymczasem RPP ustalając stopy procentowe musi postrzegać gospodarkę w dłuższej perspektywie oraz pamiętać w którym momencie cyklu (chyba) jesteśmy. Tak więc sam fakt, że inflacja jest obecnie niska to za mało. Tak niska inflacja będzie stanem przejściowym, a stopy proc. już mamy na niskich poziomach. Dynamika PKB przekroczyła 3% i być może podejdzie do 4%. Powoli ożywia się popyt wewnętrzny.

I wracając do ilustracji…

Na ilustracji widać poprzednie trzy pełne fale wzrostu  gospodarczego. (dwie pierwsze mogą być traktowane jako jedna, jednak na potrzeby przykładu traktuje je jako dwie). Widać ewidentnie, że inflacja ma skłonność do wzrostu w drugiej części fali. Ma to swoje naturalne uzasadnienie makroekonomiczne, na tyle oczywiste iż nie będę w tej chwili rozwijał tego wątku. Być może jesteśmy niedaleko połowy fali wzrostowej, co może oznaczać że za kilka kwartałów inflacja może dojść do poziomów niepojących i wymagających interwencji RPP. Gdyby więc rozwój wypadków (danych makroekonomicznych) przebiegał standardowo, to obecna obniżka stóp mogłaby się stać tzw. procykliczną, czego powinno się unikać. W efekcie w dalszej przyszłości RPP musiałaby drastycznie stopy podnosić by powstrzymać wzrost cen. Pojęcie procykliczności ograniczyłem tu do inflacji, ale to samo dotyczyć wzrostu gospodarczego, mimo iż obawa o procykliczność w tym drugim przypadku wydawać się może obecnie zaskakujaca i przedwczesna.

Obok obecnych danych makroekonomicznych, ryzyko procykliczności to najważniejsza przyczyna wstrzymująca decyzję o obniżce stóp. Ale czy obniżka jest niemożliwa? Oczywiście, że możliwa jest. Warunkiem będą musiały być jednoznaczne sygnały hamowania dalszego wzrostu gospodarczego i ryzyko jego pogorszenia w dalszej perspektywie.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Prezydent o wejściu do strefy euro przed Zgromadzeniem Narodowym.

4 czerwca byliśmy świadkami ciekawego wydarzenia. W 25-tą rocznicę czerwcowych wyborów prezydent w swoim orędziu poruszył kilka tematów ekonomicznych. Ja chciałbym zwrócić uwagę na część dotyczącą wprowadzenia euro.

Prezydent w polskim systemie ustrojowym jest funkcją otoczoną wyjątkowym szacunkiem, ale dość symboliczną. Kreowanie i przeprowadzanie zmian – w tym makroekonomicznych – jest przede wszystkim w rękach władzy ustawodawczej i wykonawczej. Tym bardziej więc warto docenić, że prezydent zaproponował powrót do niełatwej dyskusji o wprowadzeniu euro. W obecnych warunkach politycznych, to godny szacunku akt – nie zawaham się powiedzieć – odwagi. Nawet obecna koalicja rządząca odłożyła  dyskusje o euro na lepsze czasy.

Warto zwrócić uwagę w jaki sposób prezydent poruszył ten temat. Prezydent, z szacunkiem dla wszystkich stron sporu o euro, proponuje powrót do dyskusji w średnim terminie. A dokładnie po wyborach w 2015. Wszystkie siły polityczne dostały więc czas na merytoryczne przygotowanie się do debaty. Unikanie narzucania dyskusji zbyt szybkiego tempa jest słusznym  posunięciem. Rozpoczęliśmy serię wyborczą w Polsce (przed nami wybory samorządowe, parlamentarne i prezydenckie), która nie służy rzetelnej dyskusji o euro.

Zaproponowanie powrotu do dyskusji za ponad rok nie wynika z jakiejś chłodnej kalkulacji politycznej. Moda na eurosceptycyzm w aktualnej debacie publicznej wśród ugrupowań prawicowych jest tak silna, że próba zmiany tego przed zakończeniem serii czekających nas wyborów, skazana jest na porażkę. Po zakończeniu wyborów i ustanowieniu nowej (lub tej samej) koalicji rządzącej, będzie można o euro podyskutować w spokojniejszej atmosferze i bardziej merytorycznie. Przejecie rządów przez koalicję prawicową z dominacją PiS zapewne nie pomoże dyskusji. I pewnie dlatego prezydent w orędziu położył nacisk na debatę merytoryczną a nie emocjonalną.

Prezydent zaproponował powrót do dyskusji o przyjęciu euro bynajmniej nie tylko z powodów ekonomicznych. Jak słusznie zauważył, wejście do strefy euro oznacza silniejszą integrację z Europą Zachodnią, a co za tym idzie, poprawę bezpieczeństwa w rozumieniu geopolitycznym. Użycie takiej argumentacji jest naturalne w obliczu kryzysu ukraińsko-rosyjskiego i ciekawym argumentem, który w dotychczasowych sporach o euro był lekceważony.

Sam głos prezydenta za euro nie jest jeszcze przesądzającym w polskiej debacie o rezygnacji ze złotego. Wydaje się jednak, że prezydent może przyczynić się w trakcie swojej kadencji do przełamanie negatywnego i pełnego podejrzeń postrzegania UE, strefy euro i samej waluty euro.

Przed zwolennikami euro jest kilka lat ciężkiej pracy by zmienić postrzeganie UE jako projektu politycznego oraz pokazać, że rezygnacja z własnej waluty nie oznacza utraty suwerenności czy katastrofy gospodarczej, czego zdaje się obawiać część społeczeństwa.

Łatwo nie będzie, ponieważ media i ugrupowania polityczne przeciwne (lub zdystansowane) do euro, nie uprawiają argumentacji merytorycznej. A trudno spierać się merytorycznie z kimś kto argumentom merytorycznym przeciwstawia straszenie utratą suwerenności i tożsamości narodowej. Trudno dyskutować ze środowiskami, które straszą wzrostem cen, jaki rzekomo wywołuje przyjęcie euro, mimo iż dostępnych jest szereg opracowań które temu przeczą.

Nikt oczywiście nie twierdzi, że integracje ze strefą euro to same zalety. Niewątpliwie jednak bilans jest pozytywny i moim zdaniem warto tek krok podjąć.

Pytaniem pozostaje czy przychylne euro słowa prezydenta są wydarzeniem jednorazowym czy też prezydent będzie konsekwentnie do tego tematu wracał do końca swojej kadencji. Prezydent ma szanse poprawić nastawienie Polaków do UE, strefy euro i samej waluty euro i zmusić oponentów do merytorycznej dyskusji.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

No w końcu inwestujemy. Wyniki PKB za I kw.

Tak jak napisałem w tytule, chciałoby się powiedzieć „no w końcu”, kiedy patrzy się na wynik nakładów inwestycyjnych brutto na środki trwałe w rachunku PKB. To zresztą nie jedyna miła wiadomość po analizie najnowszych danych. Ale po kolei.

PKB w I kw 20014 wzrósł o 3,4% w ujęciu rocznym. To dobry wynik potwierdzający pozytywne trendy w polskiej gospodarce. Do wzrostu PKB nadal istotnie przyczynił się wynik wymiany handlowej Polski ze światem. Nie ma co ukrywać, że eksporterom sprzyja złoty, ale to innowacyjność organizacyjna i techniczna polskich przedsiębiorców przede wszystkim przyczynia się do uzyskiwanych wyników. Wpływ dodatniego salda wymiany zagranicznej powoli się jednak zmniejsza, co widać również po ostatnich wynikach. To zresztą naturalne i nie powinno nikogo ani dziwić ani tym bardziej niepokoić.

Informacją, które sprawiła najwięcej radości są nakłady inwestycyjne. Nakłady wzrosły o prawie 11% rok ro roku, co pozwala wierzyć że władze przedsiębiorstw uwierzyły w trwałość wzrostu gospodarczego. Niestety przed nami daleka droga do poważniejszego rozpędzenia inwestycji. Na chwilę obecną roczna nakłady inwestycyjne do PKB to tylko 18,5%, co jest rezultatem raczej słabym jak na kraj, który chce doganiać państwa rozwinięte.

Dane PKB i na bieżąco publikowane dane makroekonomiczne, pozwalają dostrzec dwa kolejne czynniki, które w najbliższych kwartałach przejmą rolę czynników wiodących – razem z inwestycjami – w potrzymaniu koniunktury przynajmniej w przedziale 3%-4%. Pierwszy, to pozycja ‘przyrost rzeczowych środków obrotowych’. Przyspieszenie gospodarcze powoduje wyczyszczenie magazynów i konieczność ich uzupełnienie do stanów pozwalających w miarę spokojnie działać w warunkach większego zapotrzebowania rynkowego i własnej potrzeb produkcyjnych. Potrafi to dać kilkukwartałowy impuls dla wzrostu PKB, ale jego znaczenie z biegiem czasu osłabnie.

Drugim czynnikiem jest spożycie indywidualne. Formalnie w rachunku struktury czynników generujących przyrost jego udział (rachunek roczny, kroczący) skoczył w I kw 2014 z 35% na koniec 2013 do 41%. To wprawdzie sporo, ale daleko poniżej przeciętnego udziału spożycia indywidulanego w PKB w Polsce, czyli ok. 60%. W ujęciu dynamiki, spożycie wzrosło o 2,7%, co jest dość przyzwoitym wynikiem. Spadające bezrobocie i wzrost realnych wynagrodzeń, nie pozostawiają wątpliwości, że spożycie obok inwestycji stanie się czołowym czynnikiem wspierającym wzrost gospodarczy w średnim terminie.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Deflacja w Polsce?

Najnowszy wynik inflacji 0,3% yoy podkreślił jej spadkowy trend, co spowodowało przywołanie w mediach tematu  ‘deflacja’. O ile faktycznie w tym roku możemy zobaczyć przez kilka miesięcy (raczej w krótszym tego słowa znaczeniu) inflację poniże zera, to zagrożenia deflacją jako trwałym zjawiskiem nie widzę. Ekonomiści, którzy przywołali temat deflacji też się jej tak naprawdę nie boją.  Przywołanie terminu ‘deflacja’, jest formą edukacyjnej ciekawostki ze świata ekonomicznego.

Deflacja pozornie może być stanem pożądanym przez konsumentów. Po krótkiej radości z taniejących dóbr i usług, konsumenci zaczynają odczuwać negatywne konsekwencje deflacji dla gospodarki, a więc i dla nich samych. Deflacja uderza w firmy i finanse publiczne poprzez spadek dochodów. Spadek cen nie jest wywołany postępem technicznym czy krótkotrwałym efektem konkurencji, ale przede wszystkim – spadkiem popytu, czy – ujmując to inaczej – spadkiem podaży pieniądza. Deflacja może być potwierdzeniem zbliżającej się recesji i dodatkowo się do niej przyczyniać. Jeżeli trwa to zbyt długo, powstaje swego rodzaju błędne koło z czym bardzo trudno walczyć.

Zazwyczaj w przypadku deflacji standardowe narzędzia polityki pieniężnej są mało skuteczne, co czyni banki centralne bezradnymi  i wymusza podjęcie kroków niestandardowych lub ingerencje państwa dla pobudzenia popytu. Zazwyczaj jako przykłady trwałych deflacji podaje się lata kryzysu w USA w okresie międzywojennym w USA oraz deflację w Japonii na przełomie wieków (lata 1998-2003/4).

Brak znacznego i długotrwałego okresu wzrostu gospodarczego oraz niemałe bezrobocie w ostatnich latach przyczyniły  się do ostrożności w zakupach i niechęci do akceptacji wzrostów cen. Brak zapowiedzi ponadprzeciętnego wzrostu gospodarczego również studzi konsumpcyjny entuzjazm. Łagodna zima zmniejszyła ryzyko nieudanych zbiorów, co ograniczy możliwości wzrostu inflacja wskutek wzrostu cen żywności.

Rosnąć od dawna nie chcą też ceny w budownictwie i przemyśle. Krótkotrwałe dynamiczne ożywienie z początku obecnej dekady wywindowało nazbyt mocno ceny (w tym był i problem zbyt rozpędzonego budownictwa), co wywołało opór w ich akceptacji i odwrót. Od co najmniej kilkunastu miesięcy roczne wskaźniki cenowe (yoy) w budownictwie i przemyśle są ujemne. Proces ten wydaje się – w kontekście rozważań o deflacji – zanadto się wydłużać. Można by się więc zgodzić jedynie z takim stwierdzeniem, że w Polsce wystąpiły zjawiska uruchamiające proces deflacji i dające nam o niej pewne wyobrażenie. Gdyby opisane wyżej zjawiska miały jeszcze trwać kilka kwartałów, to faktycznie byłoby niewesoło.

Warto też przy okazji powiedzieć, że deflacja jako niebezpieczne zjawisko dla gospodarki, to ujemna dynamika inflacji przez wiele kwartałów. Tymczasem my doświadczymy w najlepszym przypadku kilka miesięcy ujemnej inflacji i proces ten nie wykroczy poza ten rok.

Od ubiegłego roku GUS publikuje dane, które potwierdzają że ujemna inflacja będzie u nas tylko krótkim epizodem. Powoli rośnie zatrudnienie i wynagrodzenie. W efekcie mamy wyraźny trend powolnej (ale systematycznej!) poprawy popytu wewnętrznego. Wskaźniki wzrostu dynamiki produkcji sprzedanej i budowlano-montażowej również nie pozostawiają wątpliwości, że koniunktura gospodarcza ulega poprawie. Spadkową dynamikę wytracają roczne wskaźniki cenowe dla przemysłu i budownictwa.

Nie ma więc powodów do obaw o trwałą deflację, ale ostatnie trzy-, cztery  lata mogą być ciekawym materiałem badawczym dla ekonomistów na opracowanie metody sygnałów ostrzegawczych dla polskiej gospodarki. Tym bardziej, że skutki recesyjne może nam już dać trwała niska inflacja na poziomie zbliżonym do zera.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Otagowano | Dodaj komentarz

Stopy, kurs i giełda z makroekonomicznego punktu widzenia.

Rynek, rynkiem, ale warto czasami sprawdzić jak wycena rynkowa prezentuje się na tle, szumnie mówiąc, fundamentalnej.

Złoty jest bliski obecnie stanowi równowagi w rozumienie jego wyceny. Generalnie od trzech lat złoty ma skłonność do niedowartościowania, ale obecnie jest ono bardzo małe. Według moich szacunków, złoty by zejść na poziom równowagi, powinien się wzmocnić (tzn. kurs obniżyć) o 3%-4%. W obecnych warunkach, dawałoby to kurs euro na poziomie prawie 4,05. Biorąc pod uwagę notowania z ostatnich kilkunastu miesięcy, wydaje się mało prawdopodobne by złoty w najbliższym czasie zszedł do tego poziomu.

Niewątpliwie utrzymywany od dawna poziom euro jest, biorąc pod uwagę wycenę, wygodny dla eksporterów. To tez przenosi się na wyniki PKB. Mimo prognozowanego wzrostu PKB w średnim terminie niewiele powyżej 3%, nie jest to wstanie zachęcić graczy rynkowych do rozpoczęcia trwałego procesu wzmacniania kursu złotego. Przyczyn jak zwykle jest wiele.

Jak na polskie warunki, prognoza 3% wzrostu PKB nie szokuje. To wynik atrakcyjny na tle innych krajów europejskich, ale wobec średniej z blisko 20 lat, to nadal jeden pkt. procentowy poniżej średniej (4,3%). Na dodatek długotrwałe prognozy wzrostu dla Europy są dość ostrożne. Tzn. wzrost ma być, ale bez osiągania historycznych rekordów.

Na obecną obecna wycenę złotego możne spojrzeć i z drugiej strony. Biorąc niepewność wejścia na trwałą ścieżkę silnego wzrostu gospodarczego Europy i kryzys ukraiński, to złoty zachowuje się niebywale spokojnie. Z tego punku widzenia kilkuprocentowe niedowartościowanie naszej waluty na pewno nie jest powodem do niepokoju, a być może wręcz przeciwnie. Wydaje się, ze w obecnej sytuacji makro- i geopolitycznej rynek nie będzie chciał wzmacniać złotego, aż do czasu poprawy perspektyw.

Rynek długu wydaje się rzetelnie oceniać perspektywy stóp procentowych w Polsce. Obecnie obligacje 2, 5 i 10 letnie są na poziomach odpowiednio:  2,9 %; 3,4%, 3,9%. Analiza krzywej wskazuje, że rynek, na przykład, w terminie do 5 lat nie spodziewa się podwyżki stopy referencyjnej więcej niż o 1  pkt. proc. w porównaniu ze stanem obecnym. Moim zdaniem odpowiada to przeciętnemu ryzyku skali wzrostu stóp, z jakim się możemy spotkać w ciągu najbliższych kilku lat. Wydaje się więc, ze prognoza wyznaczoną rentownościami obligacji, nie zawiera ryzyka większego wzrostu stopy referencyjnej. Niewątpliwie brak obaw co do poważniejszego wzrostu stopy referencyjnej w średnim terminie opiera się na sytuacji obecnej i prawdopodobieństwie jej zmian.  Z obecnej perspektywy nie widać poważniejszych zagrożeń ze strony inflacji. Potwierdza to komunikat RPP, wskazujący że stabilizacja stopy referencyjnej na obecnym poziomie, może potrwać kilka kwartałów. Podsumowując: w najbliższych dniach/tygodniach będziemy świadkami zakończenia spadku rentowności krajowych obligacji (maks. jeszcze o 10-15 pkt. baz.).

I na zakończenie giełda. Moim zdaniem, wycena (rozumiana przez poziom WIG-u) akcji jest na właściwym poziomie. Właśnie zakończyła się korekta jesiennego przewartościowania akcji. Przypomnę, że jesienią wg moich szacunków przewartościowanie polskich akcji (mierzonych WIGiem) wyniosło na ok. 10%. Mieliśmy wtedy do czynienia z małym falstartem, z czego rynek wycofywał się przez kilka miesięcy.

W chwili obecnej rynek poprawnie dyskontuje informacje o gospodarczych perspektywach naszej gospodarki. Nie ma powodów do poważniejszych redukcji portfela akcji,  ale i nie jest to moment na masowe zakupy czego popadnie.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz