Wciąż mocno rośniemy, ale wyniki nakładów za IV kw mogą sprawić przykrą niespodziankę.

PKB w IV kwartale w relacji do kwartału roku wcześniejszego wzrósł o 4,8%. Analitycy rynkowi wskazywali najczęściej 4,4%. Moja prognoza to 4,5%, czyli praktycznie na poziomie prognoz rynkowych. Niedoszacowanie analityków rynkowych to zaledwie 0,3%. Zwracam na to uwagę, gdyż w komentarzach prasowych nadano wynikom podanym przez GUS dość optymistyczny wydźwięk. Różnica pomiędzy wynikami a prognozami, z punktu widzenia możliwej do uzyskania precyzji prognozy, była minimalna. Moim zdaniem optymizm jest raczej reakcją na to, iż z powodu kryzysu bano się iż już w III kw będzie on widoczny w wynikach gospodarczych. W pierwszym odruchu więc dane – jak sądzę, słusznie  – przyjęto jako oznakę iż wcale nie musimy mieć do czynienia w Polsce z mocnym hamowaniem. Oczywiście mam świadomość, że szczegółowa analiza wyników może prowadzić do innych wniosków, czemu dał wyraz m.in. słynny ostatnio ekonomista BNP Paribas.

Dobry wynik z III kw, to zasługa spożycia indywidualnego. Patrząc na trend wyznaczony udziałem poszczególnych składników przyczyniających się do wzrostu PKB, a wyznaczonych na bazie danych rocznych kroczących, to w III kw udział spożycia indywidualnego we wzroście PKB sięgnął niemal 60%. Wzrost roczny w III kw wyniósł 5,1%. Dane te pozwalają żywić nadzieję, że prawdopodobieństwo drastycznego spadku konsumpcji jest raczej małe i w tym nasza nadzieja w 2009 r.

Spore rozczarowanie wzbudziły nakłady brutto na środki trwałe. Wzrost tylko o 3,5% to faktycznie niezbyt dużo. Mamy tu chyba do czynienia z tradycyjnym problemem związanym z trudnością w prognozowaniu nakładów inwestycyjnych. Co trzy-, cztery kwartały wyniki inwestycji są  zaskoczeniem na plus lub minus, co na dodatek niekoniecznie przekłada się na trwały trend. Wspomniany wyżej ekonomista BNP Paribas właśnie inwestycje (z wyników największych przedsiębiorstw) potraktował jako potwierdzenie swojej teorii o radykalnym spadku tempa PKB w przyszłym roku. Problem w tym, że inwestycje nie są najlepszym prognostykiem. Niemniej wcale moim celem nie jest zignorowanie tych wyników. Faktycznie wynik rozczarowuje, ale kiedy spojrzy się na przykład na udział kwartalnych nakładów na roczne PKB na przestrzeni minionych lat, to ocena nie jest już tak słaba. Proponuje inne spojrzenie. Jeszcze kilka kwartałów temu na wysokie tempo wzrostu nakładów patrzono jak na coś oczywistego. Coś co należy się rozwijające się gospodarce. Pojawiały się nawet skrajne sugestie, że udział nakładów w PKB powinien sięgnąć nawet i 30%, by Polska stała się przysłowiowym tygrysem Europy. Nie była i nie jest to wartość niemożliwa do osiągnięcia, ale wątpię by nam się udało rozwijać przy takim idealistycznym założeniu w okresie długoterminowym. To trochę przypomina założenie o możliwym tempie wzrostu PKB zbliżony, do 10% (tzw. tempo irlandzkie). Jest faktem jednak, iż wyniki z minionych trzech lat pozwoliły niektórym ekonomistom przyjąć takie założenie, gdyż inwestycje w niemal 40% przyczyniały się do przyrostu PKB. Pozwoliło to podnieść udział inwestycji w PKB z 19% wokół których inwestycje oscylowały w latach 2002-2005, do prawie 25% w tym roku. To duży skok. Gospodarka krajowa nie może być i nie jest jednak odporna na czynniki zewnętrzne i nie może również długoterminowo utrzymywać tempa PKB na poziomach 5% czy 6%.

Wobec powyższego proponuje potraktować wyniki inwestycji jako zapowiedź spadku tempa PKB, ale i zapowiedź, że z obecnej perspektywy niekoniecznie należy założyć iż spotka nas zahamowanie rozwoju w 2009 r. Może się to wydać dziwne, ale nie uważam by utrzymywanie irlandzkiego tempa rozwoju (zresztą z poprzedniej dekady) było dla nas takie zdrowe. Jak wspomniałem, teoretycznie Polska może się rozwijać w tempie 10% PKB, ale w dość wyidealizowanych warunkach zewnętrznych i wewnętrznych. Nie wierzę by słabe wyniki nakładów inwestycyjnych były konsekwencją tylko decyzji podjętych w III kw. W części to decyzje z miesięcy wcześniejszych i biorące pod uwagę planowane w niemal wszystkich prognozach spowolnienie gospodarcze. Pozwala to wierzyć, że obecna umiejętność elastycznego dopasowania się do zmian koniunktury gospodarczej jest znacznie większa niż przykładowo 9, czy 10 lat temu.

W IV kw można oczekiwać iż PKB wzrośnie o 3%-3,5%, co ostatecznie da wzrost PKB za cały 2008 r. ok. 5%. Przyznam, że mam pewne obawy iż tempo inwestycje w IV kw z racji fatalnych nastrojów i przejściowych trudności z finansowaniem inwestycji oraz ograniczeń nakładów z racji spowolnienia gospodarczego może być nawet minimalnie ujemne. Może to być też efekt przeniesienia części inwestycji na I czy nawet II kw przyszłego roku.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Moja opinia do prognozy BNP Paribas dla Polski

Duże poruszenie w mediach wywołała prognoza m.in. dla Polski przedstawiona przez ekonomistę BNP Paribas. Prognoza wzrostu PKB dla Polski na 2009 rok tylko na poziomie 0,4%, to spore zaskoczenie. W ostatnich miesiącach prognozy dla Polski były wprawdzie obniżane, ale ekonomista BNP Paribas przebił wszystkich. Moim zdaniem ekonomista BNP mocno przesadził. Czy 0,4% nie jest możliwe? Owszem, jest. Z obecnej perspektywy – teoretycznie.

Jeszcze w okresie letnim korekty prognoz dla świata i Polski, wskazujące spadek tempa wzrostu miały jakiś sens. Mnóstwo zamieszania wprowadziła atmosfera na rynkach finansowych gdzieś od września tego roku. Nastroje zrobiły się tak fatalne, że prognozy makroekonomiczne zaczęły odzwierciedlać z tygodnia na tydzień bardziej nastroje ekonomistów kosztem jakości prognoz. Od kilku tygodni prognozy mają charakter swego rodzaju typowania niż fachowej roboty. Warto też pamiętać, że warsztat pracy ekonomistów z oczywistych względów nie może dorównać skalą dokładności GUSowi  czy najwyżej, w przypadku Polski, kilku ośrodkom/zespołom badawczych, które pracują na modelach mocniej zasilanych danymi. Makroekonomiści niezbyt chętnie stawiają prognozy 3 letnie i dłuższe, gdyż ich trafność nie jest zbyt duża. I wcale nie jest to konsekwencja niskiego przygotowania makroekonomisty czy słabości planistycznego warsztatu, ale obiektywnych trudności w przewidzeniu zachowania wszystkich elementów gospodarki (gospodarstwa domowe, podmioty gospodarcze) składających się na to co określamy pojęciem gospodarka, makroekonomia. Bieżący kryzys finansowy i chwilami irracjonalne zachowania ludzi są tego świetnym przykładem. Mój zarzut o spadek jakości pracy części makroekonomistów zajmujących się prognozowaniem nie dotyczy ich umiejętności, ale prognozowania skali spadków i prognozowania scenariuszy których z makroekonomicznego punktu widzenia nie są w stanie poprzeć danymi.  W przypadku Polski, prognozowanie wzrostu PKB na 2009 i 2010, jest z obiektywnych powodów obarczone poważnym błędem. W przeciwieństwie do niektórych krajów UE czy USA, dane makroekonomiczne nie potwierdzają by miała nas czekać tak mocna zapaść jak sugeruje prognoza BNP. Obniżanie prognoz dla naszego kraju odbywa się na dwóch zasadniczych przesłankach: przejściowa recesja w UE i USA i ograniczenie kredytowania w wyniku kryzysu zaufania wśród instytucji finansowych. Problem polega na tym, że musiałbym mieć dane za IV kw 2008 by odpowiedzialnie prognozować 2009 r. Historyczne związki naszej koniunktury z otoczeniem makroekonomicznym wskazują że jest to wartość zmienna. Na dodatek z biegiem lat widać jak nasza gospodarka coraz lepiej reaguje na bodźce (dobre i złe) z otoczenia. Ewentualne drastyczne ograniczenie kredytowania przez krajowe banki, to na razie głównie hipoteza. Z całą pewnością banki staną się dla niektórych branż bardziej restrykcyjne, ale w jakim stopniu, można się jedynie domyślać. Dane o elementach podaży pieniądza za październik pokazały, że skok zadłużenia zarówno w przypadku kredytów dla gospodarstw domowych jak i dla przedsiębiorstw był na tyle duży że odpowiadał wartości przyrostu za dwa do trzech miesięcy. W takiej sytuacji, należy zachować dużą ostrożność w interpretacji danych za listopad.

Obiektywne trudności z precyzją prognozowania w obecnych warunkach powodują, że element subiektywny w pracy analityka wywiera wyjątkowo mocny wpływ na efekt ostateczny prognozy. Jest to szczególnie niebezpieczne, jeżeli taki analityk nie potrafi się przed tym obronić, czyli nie zauważa tego i na dodatek ulega atmosferze niepewności i pogarszających się nastrojów. Aktualizacja prognoz w obecnej sytuacji jest wyjątkowym wyzwaniem i od czasu do czasu ten czy inny analityk nie zadowala się podążaniem za trendem (czyli innymi prognozami) czy prognozą na bazie uśrednionego scenariusza zmian w gospodarce. Niedawno wskazywałem w jednym z tekstów, że przedłużanie się niepewności, stałe korekty w dół prognoz dla UE i USA, spowoduję że w końcu część analityków nie wytrzyma i będzie zaskakiwać rynek szokującymi prognozami. Uważam, że właśnie weszliśmy w ten okres. Mieliśmy już prognozy JP Morgan, wycenę Lotosu. Teraz niemałe poruszenie wywołała prognoza ekonomisty BNP Paribas.

Prognoza BNP dla Polski była na tyle intrygująca, że tabelę ze wskaźnikami można było znaleźć bodaj na wszystkich istotnych portalach obejmujących problematykę makroekonomiczną. Mnie to również na tyle wciągnęło, ze sam przesiedziałem dwa wieczory nad arkuszami z danymi i do przeprowadzania prognoz, próbując zrozumieć ekonomistę BNP Paribas, Michała Dybułę. Niektóre dane z poniższej prognozy BNP, mimo iż potwierdzone w kilku źródłach, budzą moje wątpliwość na tyle że wcale bym się nie zdziwił gdyby tabela zawierała błędy drukarskie, czyli niezawinione przez autora prognozy. Przyjmuje jednak, że to iż niektóre z prognoz nie bilansują mi się, może wynikać z braku znajomości szczegółów prognozy i danych przyjętych do wyliczeń, czy też zasad prezentacji.

Prognoza BNP Paribas dla Polski

Autor prognozy zbyt pochopnie założył spadek inwestycji i to dwa lata z rzędu. Generalnie prognoza PKB robi wrażenie jakby autor założył niemal zerowy wzrost PKB i dopiero potem dopasowywał do tego dane. Podwójny spadek inwestycji (nakłady brutto na śr. trwałe z rachunku PKB) o 8,5% to dość odważne założenie i ewenement nawet jak na doświadczenia krajowej gospodarki. Prognozowanie niemal zapaści w inwestycjach dziwi tym bardziej, że akurat ta wielkość makroekonomiczna jest wyjątkowo trudna w prognozowaniu i nie raz zaskakiwała makroekonomistów. W prognozie PKB może nawet bardziej dziwi mnie 1,4% na 2010. Wygląda na to, że o ile w 2009 fatalnie zniesiemy spadek PKB w UE, to w 2010 r. przełożenie poprawy gospodarczej na świecie nie niesie ze sobą takiego związku z naszą gospodarką jak w 2009. Dlaczego? Brak w tej tabeli danych o tempie importu i eksportu zmusza mnie do ostrożnej oceny deficytu C/A. Deficyt ten relatywnie szybko się zmniejsza, co pozwala przypuszczać, że to nie wymiana handlowa będzie wpływać niekorzystnie na wynik PKB w 2010 r. Teoretycznie można sobie wyobrazić 2% tempa konsumpcji prywatnej w 2009, ale przyjęcie 0,2% w 2010 i poparcie tego teorią o skutkach wzrostu bezrobocia, nie znajduje potwierdzenia nawet w latach gwałtownego przyrostu bezrobocia w Polsce.

Nie mam nic przeciwko prognozom o niemiłym wydźwięku dla Polski i nie krytykuje jakości tej prognozy z pobudek patriotycznych. Uważam tylko, że skoro prognozy czytają tysiące decydentów, to jeżeli chce się szokować, to trzeba mieć twarde podstawy. Obrona ekonomisty przez szefa BNP Paribas. „– Już wiosną czarno widzieliśmy to, co może się stać z gospodarką amerykańską. Dziś inni mówią to, co nasi ekonomiści kilka miesięcy temu – przekonywał Jean-Claude Chaval, dyrektor generalny banku w Polsce” wygląda trochę marketingowo. Ja proponowałbym spojrzeć na prognozę tega samego ekonomisty, prezentowaną w luty (dostępna w Internecie). I wcale nie idzie mi o inne wielkości w prognozie (Polska: 4,4% w 2008 i 4,8% w 2009 r.) i to że nie przewidziano drastycznego spadku, bo z tamtej perspektywy, nikt nie mógł przewidzeć kryzysu na rynku finansowym jaki zaliczyliśmy jesienią. Obydwie prognozy różni założenie odmiennej reakcji polskiej gospodarki na zmianę koniunktury na świecie.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Ciekawe co zrobi Rada

Spotkanie RPP w listopadzie pewnie będzie jednym z ciekawszych w tym z racji emocji jakie skupia i pytania czy RPP podąży śladem innych krajów, które obniżają stopy procentowe w obliczu oczekiwanego drastycznego spadku tempa wzrostu gospodarczego czy nawet recesji. Oczywiście pozostaje jeszcze grudzień na podjęcie takiej decyzji. Nie można wykluczyć tego, że w tym roku RPP złamie obyczaj, czy też pewną prawidłowość, że w grudniu rzadko kiedy podejmowano decyzje o zmianie stóp. Jest też możliwość, że decyzja Rady nie ograniczy się do prostej zmiany stóp. Nie mogę wykluczyć użycia innych instrumentów z arsenału RPP czy zasugerowanie NBP ich użycie, mających na celu obniżenie ceny pieniądza czy poprawiających płynność sektora bankowego. Skupię się jednak na stopie referencyjnej, gdyż oprócz największego wpływu na cenę pieniądza, ma ona i charakter demonstracji pewnej postawy. Ponadto zmiana stopy rezerw nie jest najwłaściwszym instrumentem na obecne problemy. Samą obniżką stopy lombardowej niewiele się zdziała i zakres zmiany przy obecnym poziomie stopy lombardowej oraz referencyjnej i tak nie byłby duży. Pisząc o demonstracji postawy mam na myśli sytuacje w krajach, gdzie stopę referencyjną obniżono (i /lub deklaruje się dalsze cięcia) na tyle silnie, by wręcz zademonstrować przed wszystkimi uczestnikami życia gospodarczego absolutne dążenie do przeciwdziałania recesji nawet za cenę innych makrowskaźników.

Nasza sytuacja jest nieco inna niż USA czy strefie euro. W Polsce zastanawiamy się nad skalą spadku PKB, a w USA i UE jest to realna perspektywa czy też stan bieżący jeżeli przyjąć jako metodę liczenia zmianę kwartał do kwartału. Wg moich szacunków, PKB za III kw powinien być z okolicach 4,5% w ujęciu rok do roku. Biorąc pod uwagę inflację powyżej 4% i zapominając o makrootoczeniu gospodarczym i kryzysie na rynku finansowym, można by powiedzieć że stóp nie należy  obecnie zmieniać, a poczekać z tym na początek przyszłego roku. Nasz problem polega na tym, że brak jest podstaw i materiału do dokonania w miarę wiarygodnych prognoz. W wyjątkowo silnym stopniu ocena sytuacji makroekonomicznej i jej najbliższych perspektyw polega na czysto indywidualnej czy też subiektywnej ocenie zmian gospodarczych w Polsce jakie nas czekają. Wśród czynników, które „są na pewno”, jest osłabienie złotego, rosnące zróżnicowanie krajowej stopy referencyjnej wobec stopy dolara, euro itd. Oczywiście jest jeszcze kwestia przyjęcia euro i wynikających z tego konsekwencji dla polityki gospodarczej i pieniężnej.

Jaki jest stan umysłów, pozwalają nam ocenić najnowsze wypowiedzi członków RPP oraz najnowsze minutki. Chyba najwięcej miejsca i troski poświęcono kwestii tempa wzrostu gospodarczego i inwestycjom. Z zapisu można się domyśleć, że tzw. gołębie były w swoim żywiole. Tradycyjnie większe wątpliwości dotyczyły oceny procesów inflacyjnych. Domniemywam, że to członkowie Rady o mniej restrykcyjnym nastawieniu wskazali, że rynkowi ekonomiści obniżyli prognozę CPI na koniec roku poniżej górnej granicy pasma wahań inflacji. Na podstawie treści minutek i wypowiedzi członków RPP można powiedzieć, że przewagę mogą uzyskać zwolennicy łagodzenia polityki pieniężnej. Sądzę że już na tym spotkaniu podjęta będzie próba obniżenia stóp do poziomu 5,75% lub 5,5%. Biorąc obecnie zawyżone stopy rynkowe i kurs złotego (bardziej mam na myśli scenariusze zmian na najbliższe miesiące) zaryzykowałbym na najbliższym spotkaniu cięcie 25 pkt. i odczekanie na obniżenie stóp rynkowych. Na silniejsze akcje wolałbym mieć poparcie w postaci danych za III kw i danych za listopad. Rada będzie miała większy komfort ode mnie, gdyż zna lub pozna wyniki za III kw, a ja niestety poznam je po publikacji tego tekstu.

Trzeba uczciwie przyznać, że decyzja i treść komunikatu nie będzie łatwa do wypracowania na najbliższym spotkaniu RPP. Niemniej nie widzę powodu by Rada musiała dokonywać gestów dla rynku i gospodarki w postaci ostrego ciecia stóp.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Związkowcom wyrasta rywal w walce o państwowe pieniądze. Spada wiara w wolny rynek.

Kryzys finansowy dotknął częściowo i Polskę. Najgorsze na krajowym rynku finansowym mamy już chyba za sobą. Na rynku międzybankowym rentowność obligacji spadła poniżej niedawnych maksimów. Spadki na giełdzie przestały już szokować. Rynek walutowy w cztery miesiące z przewartościowania złotego przeskoczył w niedowartościowanie o nieco większej skali. Głównymi problemami są: domniemywana jak na razie skala spadku tempa gospodarczego, brak zaufania na rynku międzybankowym i prawdopodobna redukcja kredytowania niektórych branż. Spadek tempa wzrostu gospodarczego był oczekiwany, ale jego skala i towarzyszące mu zjawiska będące konsekwencją kryzysu na rynku finansowym już niekoniecznie. Nie ma dla mnie wątpliwości, że rząd, NBP i inne instytucje odpowiadające za gospodarkę oraz bezpieczeństwo i stabilność systemu finansowego powinny podjąć działania zmierzające do zapewnienia zaufania do sektora finansowego i podjęcia kroków na rzecz złagodzenia skutków spadku tempa wzrostu gospodarczego. Pytaniem jest jaki powinien być zakres i skala faktycznego i warunkowego wsparcia finansowego przez sektor państwowy. Dotychczas podjęte działania (część w fazie przekuwania w akty prawne) na tle zagrożeń, określiłbym jako zadowalające. W arsenale działań wymienianych w pomysłach poszczególnych instytucji są i te konieczne i te mające znaczenia bardziej psychologiczne dla rynku.

Kiedy jednak widzę rosnące oczekiwania i pierwsze oceny działań bezpośrednich i pośrednich adresatów pomocy, to narasta moje rozczarowanie i potwierdza teza, że pieniądze podatników również trzeba trzymać z daleka przed zakusami sektora prywatnego. Do rozczarowania przyczyniła się również lektura apelu środowiska bankowców i przedsiębiorców firmowanym przez organizację przedsiębiorców Lewiatan. Trudno uciec przed refleksją, że i sektor prywatny ma problemy z akceptacją reguł gospodarki wolnorynkowej i ma nie mniejsze zakusy na finansową i administracyjną pomoc państwa niż przedstawiciele związków zawodowych. Różnica ogranicza się tylko do instrumentarium.

Rzeczywistym problem sektora bankowego jest brak zaufania na rynku i płynności na niektórych  instrumentach i walutach. W tym wypadku organy władzy państwowej i monetarnej nie mogły pozostać obojętne. Pytaniem pozostaje, na ile rynek z niektórymi problemami musi się uporać samodzielnie, a na ile musi w tym brać udział państwo. Tak jak przypuszczałem, pierwsze operacje ratujące płynność pokazały, że bankowcy mocno przerysowali problem. Niechęć do rozstrzygnięcia problemu ryzyka depozytów międzybankowych we własnym gronie lub ze spółkami matkami została częściowo przerzucona na podatnika (pomysł z gwarancjami) i na NBP. Nie widzę powodu by w takiej sytuacji moje pieniądze jako podatnika miały zasilać sektor bankowy w przypadku niepowodzenia operacji (brak zwrotu depozytu). Z drugiej strony mam świadomość słabości moich rozważań, wynikających z tego że nie jest to najlepszy moment na publiczne roztrząsanie tego typu wątpliwości moralno-ekonomicznych.

Czary goryczy przepełniły komentarze niektórych bankowców (w tym i członków zarządów) nisko oceniające akcje zasilania systemu bankowego CHFami przez NBP (zbyt krótki termin i za drogo). Powstaje więc pytanie, czy aby obecnie większym problemem niż brak zaufania na rynku i płynności nie jest aby to że część bankowców nie potrafi się pogodzić z faktem iż obecnie rynkowe zamieszanie spowoduje ograniczenie dochodowości na niektórych instrumentach (kredyty hipoteczne) i być może udziału w rynku. Nie jestem przekonany, czy obowiązkiem NBP jest zapewnienie pożądanej dochodowości na kredytach hipotecznych w CHFach. Zastanawiam się też, dlaczego przedstawiciele części banków (nazwy pominę) nie wyrażają pretensji pod adresem swoich spółek matek.

Apel firmowany przez Lewiatana „zasługuje” na odrębne potraktowanie przy innej okazji. Organizacja która do tej pory wspierała gospodarkę wolnorynkową i naciskała na wycofywanie się państwa z życia gospodarczego, wystosowała apel w którym aż roi się od ewidentnej ingerencji, nacisków na RPP (obniżenie stopy referencyjnej), domaganie się wybiórczych dotacji do wybranych branż (niższe stawki podatkowe). Najśmieszniejsze jest domaganie się niższych stawek rynkowych na CHFy i WIBOR 3 M. Adresatem niektórych oczekiwań, są raczej bankowcy a nie rząd czy NBP. Awersję banków do finansowania niektórych branż, czy – w mniemaniu Lewiatana – wysoki WIBOR 3M, powinni raczej wytłumaczyć przedsiębiorcom bankowcy a nie rząd. Sądzę też, że zamiast oczekiwać od państwa wymuszanie na bankach podtrzymania akcji kredytowej, przedsiębiorcy powinni chyba sobie kwestie wiarygodności finansowej poszczególnych sektorów gospodarki wytłumaczyć w cztery oczy z bankowcami. Dla obydwu stron byłaby kształcąca rozmowa.

PS. Polecam artykuł dwóch pracowników NBP, którzy w Rzeczpospolitej z 19 XI ("Podatnicy nie powinni ratować banków") na chłodno i racjonalnie ocenili bieżącą sytuację w sektorze bankowym i oczekiwania banków. Artykuł na pozór zwykły, zawierający refleksje zdawałoby się oczywiste, ale biorąc pod uwagę miejsce pracy autorów (chociaż zatrzegają, że w artykule wyrażają tylko własne poglądy) i symptomy źle rozumianej "poprawności" w bieżących komentarzach, czyta się wręcz z wypiekami na twarzy .

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Jak podmioty z MSP postrzegają ekonomiczną rzeczywistość

W tym tygodniu w mediach krótkie komentarze poświęcono raportowi „MSP indeks, monitoring małych i średnich przedsiębiorstw w III kw 2008”. Badania przeprowadzono przez podmiot „OPINIA Agencja Badań Rynku” na próbie 552 przedsiębiorstw z sektora MSP, z czego 479 to firmy małe. Chciałbym się skupić na ocenie własnej sytuacji i wskazań co podmioty z sektora MSP (małe i średnie przedsiębiorstwa) uważały za istotne dla swojego rozwoju w ostatnim okresie. Badanie przeprowadzono na przełomie października i listopada tego roku. Niestety pewnym mankamentem jest brak w raporcie informacji czy zjawiska przedstawione w tabeli, przedsiębiorcy wskazywali sami czy też mieli zaproponowaną listę wyboru ograniczającą się do tych zjawisk.

Lekturę badań oczywiście polecam, ale ja chciałbym na ich podstawie pokazać jak bardzo przekaz medialny wpływa na postrzeganie rzeczywistości, prowadząc do zaskakujących wskazań i jak poważne kłopoty mają mali przedsiębiorcy ze zrozumieniem ekonomicznego otoczenia.

Jakie wydarzenia gospodarcze lub polityczne miało największy lub mniejszy wpływ na pana/pani firmę w ostatnim czasie                              

1.            Wzrost PKB                                                                             3%

2.            Wzrost stóp procentowych                                                  4%

3.            Wahania kursu złotówki                                                     20%

4.            Spadek indeksów giełdowych                                            10%

5.            Zmiany cen ropy naftowej                                                 18%

6.            Trudności w uzyskaniu kredytu                                          8%

7.            Wzrost kosztów kredytu                                                    10%

8.            Perspektywa wprowadzenia waluty euro w 2012             3%

9.            Spadek cen surowców                                                         9%

10.          Pozostałe                                                                              15%

źródło: OPINIA Agencja Badań Rynku, www.opiniaabr.pl               

   

Wskazania dla PKB i stopy procentowej pokazują jak słaba jest wiedza makroekonomiczna wśród przedsiębiorców. Popyt na usługi małych podmiotów jest pochodną poziomu rozwoju gospodarczego i rozkładu wynagrodzeń w społeczeństwie. Od tego zależy przykładowo życie szkół językowych, nauki jazdy czy dentystów. Oczywiście dla mnie to czy wzrost wyniesie 1,5% PKB czy 4,5% to ogromna różnica, ale mali przedsiębiorcy najwyraźniej nie zdają sobie sprawy że może to oznaczać istotne  zmiany w strukturze popytu. Przekładając to na sytuację obecną i stale obniżane prognozy na 2009 rok może oznaczać, że część podmiotów może nie być przygotowana na zmianę popytu w nadchodzących kwartałach i jego struktury. Wcale nie oczekuje ograniczania skali działalności, ale przygotowania przynajmniej planów awaryjnych.

Wzrost stóp procentowych zyskał tylko 4%. W porównaniu z odpowiedziami 6 i 7 widać że przedsiębiorcy nie widzą większego związku pomiędzy tymi zjawiskami. A to właśnie wzrost stóp procentowych w pierwszej kolejności przyczynia się do wzrostu kosztów kredytu. Ponadto wzrost stopy procentowej jest zjawiskiem zbieżnym z utrudnianiem dostępu do kredytu. Wzrost stopy referencyjnej i pozostałych ustalanych przez RPP i stóp rynkowych wpływa na wycenę innych instrumentów finansowych jak i stóp ustalanych administracyjnie, czyli wszelkiego typu karnych odsetek itp. Do tego dochodzi zwiększenie oczekiwań zwrotu z inwestycji czy ceny wszelkich surogatów kredytu pomiędzy przedsiębiorcami czy w relacji z instytucjami finansowymi (p. factoring).

Nadmiernie moim zdaniem podkreślona jest rola wahań złotówki. Biorąc pod uwagę cały sektor MSP, a szczególnie małych podmiotów, rola wahań jest wyraźnie przeceniona i tak naprawdę jest wynikiem medialnego nagłaśniania kryzysu finansowego przez media. Zresztą gdyby mali przedsiębiorcy mieli wyższą świadomość makroekonomiczną, musieliby sobie zdawać sprawę, że osłabienie złotego zapoczątkowane w czasie wakacji nie mogło być całkowitym zaskoczeniem.

Trudno zrozumieć nadanie dość dużego znaczenia spadkowi indeksów giełdowych. Bezpośrednie ich przełożenie na działalność podmiotów z sektora MSP jest praktycznie żadna. No, chyba że spadek indeksów giełdowych uderzył w finanse prywatne przedsiębiorców, niemniej ankieta dotyczyła działalności gospodarczej a nie prywatnej.

Duże jest również wskazanie zmiany cen ropy naftowej jako czynnika wpływającego na działalność gospodarczą. Wskazanie to można interpretować na dwa sposoby. Pierwszy – przedsiębiorcy mają świadomość kosztów paliw i ich wpływ na gospodarkę. Miałoby to sens, nawet co do skali wskazań, gdyby ankieta dotyczyła głównie podmiotów parających się transportem. Tymczasem skala wahań, czy zmian cen paliw była znacznie mniejsza niż zmiana cen ropy na rynku, zaś ankieta obejmowała podmioty z różnych sektorów gospodarki, tak więc i te gdzie cena surowca do produkcji paliw płynnych nie ma istotnego znaczenia bądź żadnego.

Kontrastem do powyższych wskazań i deklarowanego ich znaczenia jest ocena swojej bieżącej sytuacji, gdzie ponad 90% ocenia swoją sytuację jako dobrą lub przeciętną i tylko 8% ankietowanych podmiotów w IV kw 2008 spodziewa się pogorszenia swojej sytuacji. Większość wskazanych czynników nie ustąpi, czyli złoty będzie się wahał, kredyt może stawać się przejściowo trudniejszy do osiągnięcia, nastroje na giełdzie są tragiczne, a tymczasem w przy ocenie najbliższych perspektyw nie ma to najmniejszego znaczenia.

Z ankiety można wysnuć kilka wniosków czy wątpliwości. Widać przeogromny wpływ mediów na postrzeganie rzeczywistości i skalę w jakiej to może być oderwane od rzeczywistości małego podmiotu. Dziwi to iż przedsiębiorcy tak łatwo dali sobie wmówić ten obraz i jaki problem mają z właściwą gradacją informacji i bodźców pozytywnych i negatywnych płynących z gospodarki.  Wobec powyższego powstaje pytanie czy podmioty z MSP będą się racjonalnie dostosowywać do bieżących i nadchodzących zmian makroekonomicznych.

       

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz

Przejściowy wzrost akcji kredytowej

Najnowsze dane NBP o podaży pieniądza i czynnikach jego kreacji  obejmują wprawdzie to co działo się w październiku, ale z przyczyn obiektywnych nie mogą nam dać odpowiedzi na pytania jak sektor bankowy znosi kryzys oraz będą trendy na najbliższe miesiące.  Na październik przypadł bodaj najgorszy okres (mam przynajmniej taką nadzieję) kryzysu na rynku finansowym. Z jednej strony banki reagowały nadmierną ostrożnością na dynamicznie zmieniające się warunki i niekorzystne prognozy, a z drugiej strony klienci kredytowi banków podejmowali szybkie decyzje by umknąć nadchodzącym zmianom regulacji. W tym ostatnim przypadku mam na myśli m.in. ograniczenie dostępu do kredytu w CHF i zaostrzeniu kryteriów udzielania kredytów dla gospodarstw domowych i niektórych sektorów gospodarki.

Tak naprawdę do tej pory możemy domniemywać tych trendów, bo wiadomo było że dane za październik nie pomogą w interpretacji bieżących wydarzeń. Pełniejsze dane publikowane przez NBP, a zawierające podział na poszczególne typy kredytów dla gospodarstw domowych i podmiotów gospodarczych podają dane do września. Tak naprawdę dopiero gdzieś pod koniec grudnia będziemy mieli pełny obraz sytuacji na rynku kredytowym z punktu widzenia banków. Dostępne będą dane za listopad i być może też dane szczegółowe. Natomiast zmianę postrzegania branż będziemy mogli poznać dopiero po opublikowaniu danych o sytuacji przedsiębiorstw za IV kwartał. Te dane poznamy niestety dopiero w II połowie lutego. Obecnie możemy próbować zgadywać z relacji medialnych jak ewentualnie zmieniają się preferencje banków. Praktycznie pewne wydaje się poważne ograniczenie kredytów na mieszkanie i domy. Zaostrzenie kryteriów udzielania tych kredytów i ograniczenie dostępu do CHFa powinno wyraźnie zbić dynamikę przyrostu tych kredytów.  Niemniej tu bym specjalnie nie ubolewał. Poza gwałtownością korekty, której nikt nie lubi (ani bankowcy ani deweloperzy), utrudnienie w dostępie do kredytów popularnie zwanych hipotecznymi będzie mieć tą zaletę, że uniemożliwi dostęp do kredytu gospodarstwom domowym dla których tenże kredyt to zbyt duże ryzyko. Październik przyniósł jednak dane które trochę zaskakują, o czym dalej. W przypadku kredytów dla podmiotów gospodarczych pytaniem na które jeszcze nie ma odpowiedzi jest: o ile i komu banki ograniczą udzielanie kredytów. Wzniecana ostatnio panika jakoby banki radykalnie chciały obniżyć kredytowanie gospodarki jest grubo przesadzona. Banki żyją z kredytu i co najwyżej muszą podjąć decyzję komu utrudnić dostęp z racji zwiększonego ryzyka działalności. Obawiam się że zdarzą się decyzje przypadkowe, ale skutki tego (ograniczone finansowanie) mam nadzieję nie będą zbyt długo rozciągnięte w czasie.

Zgodnie z oczekiwaniami dane elementów podaży za październik są świadectwem nerwowości jaka panowało w relacji bank-klient, radykalnych korekt prognoz makroekonomicznych i kryzysu zaufania na rynku finansowym. Największym zaskoczeniem jest skala wzrostu zadłużenia gospodarstw domowych. W październiku, zadłużenie w relacji do września wzrosło aż o 7%!. Wykrzyknik jest tu jak najbardziej na miejscu, ponieważ pomijając okresy kiedy na GPW pojawiały się prywatyzowane podmioty Skarbu Państwa (na akcje których udzielano pożyczek), w ostatnich latach trudno znaleźć podobny przykład. Jak wcześniej wspomniałem brak jeszcze szczegółowych danych by odpowiedzieć na pytanie jaki segment kredytów dla gospodarstw domowych wzrósł najsilniej, ale na pewno przyczyniły się do tego kredyty na mieszkanie. Tak więc pomimo poważnej restrykcyjności banków, część gospodarstw domowych która planowała wziąć kredyt w najbliższych miesiącach, zrobiła to w październiku. Nie ma też co ukrywać, że silny wpływ na wzrost wartości portfela kredytów miało osłabienie złotego. We wrześniu kredyty walutowe udzielane na sfinansowanie nieruchomości stanowiły 36% zadłużenia gospodarstw domowych. Możliwe jest więc, że osłabienie złotego przyczyniło się do wzrostu wartości portfela kredytów w październiku o 1/3.

Sporo do myślenia dają dane dotyczące podmiotów gospodarczych. O blisko 1% procent w porównaniu z wrześniem spadła wartość depozytów. O tej porze roku w ostatnich trzech latach mieliśmy do czynienia ze wzrostem o od 2% do niemal 3%. Zamiast więc wzrostu wartości depozytów przedsiębiorstw o 2-3 mld zł, mieliśmy do czynienia ze spadkiem. Relatywnie mocno wzrosło też kredyty w porównaniu z wrześniem, bo o 3,3%. Nominalnie było to 7 mld zł. co stanowi wartość wzrostu za cały IV kw w 2006 i 2007 r. Również tutaj pewien wpływ mogły mieć kredyty walutowe, ale już w stopniu dwukrotnie mniejszym niż w przypadku gospodarstw domowych. Wygląda wiec na to, że nie tylko banki w obliczu kryzysu postawiły na płynność. Teoretycznie istnieje i taka możliwość, że podnoszenia własnej płynności, tak naprawdę jest walką o jej utrzymanie wobec pogarszającej się sytuacji kontrahentów. Niestety, muszę pozostać sferze domysłów.

Co ciekawe więc, pomimo niemal codziennego w październiku zalewu informacji o ograniczaniu kredytowania przez banki, mieliśmy do czynienia z sytuacją dokładnie odwrotną. To oczywiście stan przejściowy i z całą pewnością nie będziemy mieli powtórki tego z listopadzie czy grudniu.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Deficyt obrotów bieżących za wrzesień

Opublikowany przez NBP raport o bilansie płatniczym w pewnym sensie nie wnosi niczego nowego do obrazu bieżącej rzeczywistości. Eksport i import sprawiły miłą niespodzianką. W ujęciu rocznym eksport wzrósł o 9% a import na 7,8%. Można to połączyć oczywiście z dobrym wynikiem produkcji sprzedanej za wrzesień. Przypomnę tylko, że przemysł odpowiada za ok. 80% polskiego eksportu. Osłabienie złotego nie miało tu znaczenia, ponieważ we wrześniu złoty był na poziomach sprzed wakacji. W stosunku do średniego kursu z lipca złoty (koszyk) osłabił się o prawie 7%. W ujęciu rocznym złoty był realnie mocniejszy o niemal 15%. Eksport i import liczony w euro utrzymuje trend dynamiki w przedziale 15%-20%. To bardzo ładny wynik, biorąc pod uwagę że czasy nie są łatwe. Pozwala to również patrzeć z nadzieja na najbliższą przyszłość, czyli najbliższe kwartały na które przewidywane jest przejściowe zatrzymanie tempa wzrostu gospodarczego.

W prognozie dynamiki eksportu i importu na przyszły rok niewątpliwym problemem jest prawdopodobieństwo realizacji najnowszych prognoz gospodarczych przede wszystkim UE oraz konsekwencje dla nas. Szybkie ostatnio obniżanie prognoz dla Polski sugeruje, że znaczny udział w spowolnieniu będą miały: inwestycje i saldo wymiany handlowej. Prognozy, uaktualniane niemal co tydzień dla Polski, trącą pewną schematycznością w założeniach. Praktycznie jedynym okresem do jakiego można się odnieść jest początek bieżącej dekady kiedy w 2002 i 2003 tempo PKB w UE zbliżyło się do 1%. Był to również bardzo kiepski okres dla polskiej gospodarki, co zaważyło na tym iż przy niskiej dynamice obrotów handlowych, większe o 3%-5% tempo wykazywał eksport. Zwracam na to uwagę ponieważ trudno mi z obecnej perspektywy uwierzyć, że tempo wzrostu spadnie w Polsce w przyszłym roku aż do 1,5%, jak chce JP Morgan. W najgorszym przypadku dynamika naszego eksportu w przyszłym roku mogłaby się zbliżyć do zera w euro. Nie ma co ukrywać, ze ostatnie osłabienie złotego może się okazać bardzo pomocne dla eksporterów, pod warunkiem tylko że nie odpuszczą sobie walki z kosztami i wydajnością. Eksport (dynamika roczna) liczony w złotych przynajmniej w pierwszej połowie przyszłego roku może oscylować w okolicach 10%. Wątpię natomiast by gwałtownie miał narastać deficyt obrotów towarowych w obecnych okolicznościach. Przypomnę, że roczny deficyt obrotów w relacji do PKB rośnie bardzo powoli i od blisko trzech kwartałów zawiera się w przedziale 4%-4,5%.

Wynik rachunku bieżącego za wrzesień był wyjątkowo słaby. Rezultat to deficyt sięgający niemal 2 mld eur.  Średni deficyt z września na podstawie ostatnich czterech lat to około 0,5 mld eur. Głównym winowajcą jest saldo transferów bieżących. W dwóch poprzednich latach we wrześniu średnie saldo wynosiło ok. 0,8 mld eur. Bieżący rezultat jest wyjątkowo niski. To efekt tego, iż większość płatności była realizowana w okresie letnim. Kolejny czynnik to wysokie saldo ujemne dochodów. O co najmniej  200 mln eur deficyt obrotów bieżących był przez to gorszy we wrześniu.

W relacji go PKB deficyt obrotów bieżących w tym roku utrzymuje się na poziomie nieco ponad 5% z minimalną tendencją rosnącą. Tu również wątpię by groziło na poważniejsze niebezpieczeństwo czyli wzrost deficytu do wartości poważniej i trwale przekraczających 6%. Niemniej należy zaznaczyć, że już obecny poziom deficytu do PKB jest stosunkowo duży.

W tym roku zwracałem uwagę, iż zwiększający się deficyt obrotów bieżących będzie jednym z czynników który przyczyni się do osłabienia złotego. Póki było dobrze, rynek walutowy lekceważył sygnały do korekty wyceny złotego. W ciągu dwóch ostatnich miesięcy rynek gwałtownie zmienił wycenę złotego. Bodźcem były inne czynniki, w tym głównie fatalny nastrój na międzynarodowym rynku finansowym. Jednak wycena złotego z okresu ostatnich dni października i pierwszej dekady listopada moim zdaniem całkiem nieźle odpowiadała wycenie fundamentalnej, istotnym elementem której deficyt obrotów bieżących. Wygląda na to iż rynek w najbliższych tygodniach a nawet dłużej może nie mieć ochoty na wzmocnienie złotego do poziomu równowagi (podałem w ostatnim wpisie o rynku finansowym), co pewnie bardzo cieszy eksporterów.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Przyczynek do dyskusji o emeryturach pomostowych i przywilejach emerytalnych

Uprawnienia i przywileje emerytalne to jeden tematów o charakterze ustrojowym. Nowa ustawa o tzw. pomostówkach to jedna z wieli ustaw fundamentalnych mających wpływ na określanie relacji ekonomicznych pomiędzy grupami społeczeństwa. W dużym uproszczeniu relacje ekonomiczne w społeczeństwie akceptujacym gospodarkę wolnorynkową– w wersji podręcznikowej – nie powinny być regulowane przez akty prawne czyli administracyjnie, a wskutek faktycznego zapotrzebowania na dana pracę. Tyle „podręcznik”, bo w rzeczywistości na potrzeby funkcjonowania państwa i dla zachowania jego bezpieczeństwa kreujemy grupy zawodowe, których liczebność nie może być uzależniona od decyzji obywateli oraz które nie mogą funkcjonować na zasadzie negocjowanej opłaty za wykonaną dla społeczeństwa pracę. Dobrym przykładem mogą być żołnierze zawodowi. Państwo określa liczebność armii i określa wynagrodzenia oraz inne świadczenia ( w tym emerytalne) dla tej grupy zawodowej. Na przeciwnym biegunie mamy zawody, w których liczebność pracowników i otrzymywane przez nich wynagrodzenie jest rezultatem popytu generowanego przez społeczeństwo (np. budownictwo).

Na to nakłada się czynnik ekonomiczny i społeczny rozumiany na dwa sposoby. Osobista utrata zdrowia i maksymalna możliwa efektywność sektora. Pierwszy to problem zapotrzebowania na pracę, która jest szkodliwa i doprowadza do utraty zdrowia czy nawet poważnego zagrożenia życia. Drugi problem to brak możliwości (w uproszczeniu  – obiektywny) przeniesienia na produkt czy wytwarzaną usługę pełnych kosztów pracowniczych, czyli łącznie w kosztem przywilejów emerytalnych. W tym przypadku mam na myśli sektor, którego produkty są absolutnie niezbędne dla funkcjonowania i bezpieczeństwa gospodarki, ale sektor nie ma już możliwości obniżenia kosztów i nie ma możliwości przerzucenia obiektywnych kosztów pracowniczych (w tym świadczeń emerytalnych) na cenę produkty lub usługi. W uproszczeniu możemy wymienione czynniki ekonomiczne określić jako obiektywne. Świadomie nie podaje przykładów sektorów gospodarki, które mogą być tym objęte. Wiem tez również, że zdefiniowanie tych sektorów to tak naprawdę w pewnym stopniu efekt przekonań ekonomicznych każdego z nas. W takim przypadku państwo może się decydować na wzięcie na siebie (czyli na nas wszystkich, podatników) tej części wynagrodzeń i świadczeń, którym sektory nie są w stanie podołać i nie mogą przenieść na otoczenie gospodarcze.

By w pełni zarysować tło ekonomiczne należy zaznaczyć, że w rzeczywistości byłoby oczywiście racjonalne gdyby każdy sektor gospodarki prezentował rzeczywiste koszty swojej działalności. Inaczej mamy do czynienia ze zniekształcaniem rachunku ekonomicznego przeprowadzanego przy alokacji zasobów w gospodarce. Jednym z takich sztandarowych przykładów może być skala do jakiej rozrosło się górnictwo w latach 80-tych i mocno zniekształcony rachunek ekonomiczny, który powoduje dokładnie to samo w sektorach kooperujących. Za swój przerost i zafałszowanie cen energii w gospodarce górnictwo mocno płaci do dzisiaj. Dążenie do najbardziej efektywnej alokacji kapitału to oczywiście kolejny podręcznikowy ideał, ale przy wszelkich decyzjach ekonomicznych decydenci powinni o tym pamiętać. Warto też pamiętać, że ze zniekształcaniem rachunku ekonomiczne mamy na co dzień do czynienia, ale ma to czasami swoje uzasadnienie. Świetnym przykładem jest sektor tzw. zielonej energii, gdzie bez ulg czy dedykowanych programów wsparcia finansowego i uregulowań administracyjnych, funkcjonowanie tego sektora byłoby niemal niemożliwe. Zresztą przykłady zniekształcania rachunku ekonomicznego spotykamy niemal na każdym kroku, począwszy od lokalnego sklepu spożywczego.

Na końcu pozostają nam choroby zawodowe i  zawody niebezpieczne. Kiedy słucham niektórych wypowiedzi związkowców, to każdy a szczególnie ich zawody są niebezpieczne i szkodliwe dla zdrowia. Pół żartem pól serio, praca jest generalnie szkodliwa dla człowieka. Sam znam przypadki osób, które wskutek tzw. siedzącej pracy biurowej nabawiały się poważnych schorzeń kręgosłupa. Obserwując zmiany na liście zawodów objętych przywilejami emerytalnymi, można się być może zgodzić z większością zawodów tzw. fizycznych. Notabene określenie zawód jest uogólnieniem, ponieważ powinniśmy mówić o stanowiskach. Niemniej w przypadku większości prac umysłowych uzyskany efekt jest rezultatem zaszłości historycznych, kompromisu i siły związków zawodowych.

Ponadto w ustawie o pomostówkach ma się znaleźć idea częściowego przenoszenia finansowych kosztów uprawnień emerytalnych na zakłady pracy. Moim zdaniem to dobre rozwiązanie, bo łączy wysokość świadczeń z efektywnością sektora. To właśnie przeniesieniu kosztu na państwo spowodowało bardzo nonszalanckie podejście do świadczeń emerytalnych i ogromne oczekiwania. Niestety ta propozycja nie została przyjęta ze zrozumieniem przez związkowców. W pewnym sensie można to zrozumieć, bo jest sprzeczna z interesem ekonomicznym osób uprawnionych.

Nie ma co ukrywać, że skoro można by się pewnie szkodliwości pracy dopatrzyć u kilku milionów Polaków i nie jest możliwe ulżenie wszystkim to o przywilejach emerytalnych decydować będzie ekonomia czyli stan finansów państwa, a może bardziej – sens ponoszenia przez pracujących kosztów tak mocno rozdymanych przywilejów emerytalnych. W efekcie więc możemy mówić o zabezpieczaniu finansowym tylko tych osób które są najbardziej poszkodowane. Mamy jednych z najmłodszych emerytów i niepotrzebnie obciążamy gospodarkę kosztami przedwczesnych emerytur. Niestety realiów ekonomicznych obejść się nie da, zresztą lista uprawnionych do przywilejów emerytalnych była zbyt długa.

 

Patrząc na zmieniającą się listę uprawnionych zawodów i słuchając związkowców odnosi się wrażenie, że wcale nie zależy im na poprawie warunków pracy czy na zmianach drogi zawodowej (zmiana stanowiska wraz z wiekiem  czy konsekwencjami zdrowotnymi). Ludzie chcą sobie szkodzić (a przynajmniej nie maja nic przeciwko temu) i chcą za to przywileje emerytalne.

Problemem jest tez to iż wiele z zawodów uważa przywileje emerytalne za coś oczywistego i nie przeszkadza strajkującym fakt iż szereg innych zawodów o niemal identycznym obciążeniu dla zdrowia nie ma takich uprawnień. Przykładowo wg kolejarzy, ci z nich którzy zajmują się budową szlaków kolejowych mają być objęta przywilejami emerytalnymi. Jeżeli tak, to dlaczego nie pracownicy budujący drogi? Dochodzimy tu do uczciwości (czy tez jej braku ) wobec innych grup zawodowych. Zresztą strajkujący i liderzy związkowi unikają konfrontacji z opłacającą przywileje emerytalne resztą społeczeństwa. Starają się podkreślać że to konflikt z rządem. Nie widzę powodów by unikać w mediach konfrontacji pomiędzy grupami społecznymi. Konflikt natury ekonomicznej istnieje i liderzy związkowi powinni pozostałą część społeczeństwa a nie rząd przekonywać do większych wydatków.

Wiem że w zmiana przepisów narusza zaufanie wobec państwa. Jeżeli jednak zauważymy iż większość przywilejów zawodowych jest zbyteczna i że tak naprawdę nic w naszym życiu zawodowym nie jest w 100% pewne, to dyskomfort wywołany zmianami mi się zmniejsza. Zresztą nie sądzę by liczba osób wybierających taki czy inny zawód głównie z powodów emerytalnych była duża. Mnie zmienność i nieprzewidywalność warunków finansowych również dotyczy. Nie mam gwarancji zatrudnienia i niezmienności stanowiska. W trakcie mojego życia zawodowego zmieniano przepisy emerytalne.

Nie ma co jednak ukrywać, że część „ideologii” przykładanej przez rząd do kontynuowanej reformy emerytalnej jest trochę niepoważna. Lęk przed utratą przywilejów emerytalnych to w części lęk o możliwość zatrudnienia w wieku starszym. Wcześniejsze emerytury dają często przynajmniej minimalne ekonomiczne bezpieczeństwo. Nie ma co ukrywać, że przynajmniej obecnie osoby które maja kilka i kilkanaście lat do podstawowej emerytury nie są specjalnie poszukiwane na rynku. Przepisy czy programy 50+ nie są w stanie tego radykalnie zmienić. To wymaga trwale niskiego bezrobocia i zmiany mentalności pracodawców. Mówienie więc ze to dla dobra pracownika i po to by pracując dłużej wypracował sobie wyższą emeryturę jest moim zdaniem zbyteczne.

Na cały ten problem, z pominięciem zawodów faktycznie szkodliwych, można spojrzeć i z innej perspektywy. Mam na myśli odpowiedzialność za swoje życie zawodowe czy za siebie. Większość z nas poddana jest konieczności zmiany zawodu lub stałego dokształcania i ponosi ryzyko trudnej do przewidzenia przyszłości i odczuwa niepewność o to czy będziemy mieli pracę po 50-tce czy 60-tce. Dlaczego mam się jednak zgodzić by część grup zawodowych moim kosztem wyzbyła się tych lęków? Niestety odpowiedzialność za dopasowanie się do wymagań rynku pracy spoczywa na nas i rząd z przyczyn makroekonomicznych i demograficznych musi dokończyć reformę systemu emerytalnego.

 

 

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Nam sie udało bez interwencji

 

Rynek finansowy obserwuję od kilkunastu lat. Wpierw, przez kilka lat, z pozycji osoby zawodowo związanej z rynkiem a potem bardziej jako obserwator. Niemniej to czego byłem świadkiem w ostatnich kilku tygodniach było wielce intrygujące a z drugiej strony niezbyt budujące jeśli chodzi o szacunek do zjawiska jakie nazywamy „rynek finansowy”.

Od końca września do 24 października główne światowe indeksy i nasze krajowe spadły o od dwudziestu do ponad trzydziestu procent. Nasze główne indeksy straciły ponad 30%, za co odpowiedzialne były w dużym stopniu firmy z WIG20. Spadek w Polsce był w tym okresie półtora razy większy niż indeksów bazowych. Krótko mówiąc mieliśmy do czynienia z paniką. Nie sądzę by ktokolwiek teraz  był w stanie oszacować, co tak naprawdę wyceniają obecnie giełdy. Moim zdaniem indeksy pokazały straszną panikę inwestorów i nieumiejętność przeniesienia realiów makroekonomicznych na poziom indeksów. Analitycy i makroekonomiści wcale też w tym nie pomagają. W ostatnich tygodniach co kilka dni ta czy inna instytucja ogłaszała korektę (oczywiście w dół) PKB dla USA, UE czy dla Polski. Inwestorzy zaś potrafią kilkakrotnie dyskontować tą samą negatywną wiadomość, ale podaną przez różne instytucje. Osobiście mam sporo rezerwy do prognoz, które są aktualizowane szybciej niż napływają twarde dane, które mogłyby je podeprzeć. Świetnie to widać w Polsce. Prognozy PKB dla 2009 roku zawierają się w przedziale od ok. 3% do 4,8%. Co ciekawe jedną z najniższych prognoz podał NBP w swoim najnowszym raporcie. Najwyższa prognoza pochodzi z założeń budżetowych rządu i faktycznie powinna być nieco skorygowana. Co ciekawe, prognoza NBP jest gorsza od prognoz MFW czy Komisji Europejskiej. Tak naprawdę dla osób i instytucji parających się prognozą, jest okres wielkiego zamieszania. Poważnie spadła cena ropy, jest wiele niewiadomych odnośnie inflacji, nie sposób obecnie oszacować efekty ewentualnych ograniczeń w udzielaniu kredytów przez banki. Listę wątpliwości można wydłużać. Tak naprawdę najświeższe prognozy to często próba nadążania za trendem niż rzetelne produkty. Potęguje to tylko zamieszanie. Trudno się więc dziwić, że w takiej sytuacji rynek popada w taka depresję. Nie jest moim zamiarem zaczarowywanie rzeczywistości, ale mam sporo wątpliwości co do poprawności założeń branych do prognoz, bo są one raczej wyimaginowane przez twórców prognoz niż wsparte bieżącymi trendami. Przykładem kiepskiej prognozy czy tez raczej oceny bieżącej sytuacji może być opinia JP Morgan sprzed kilkunastu dni, a wskazująca iż jesteśmy krajem znacznego ryzyka. W pierwszej chwili na rynku pojawił się strach i zdumienie, ale szybka reakcja polskich ekonomistów uspokoiła graczy rynkowych.

W związku z powyższym trudno mi jest powiedzieć dlaczego indeksy giełdowe zatrzymały się w początku III dekady października. Inwestorzy albo zauważyli że przesadzili z czarnowidztwem, albo przerazili się poziomów do jakich sprowadzili indeksy giełdowe. W naszym przypadku ewidentną panikę na rynku wyceniłbym na kilkanaście procent, biorąc pod uwagę wartość WIGu z piątku. Inaczej mówiąc, WIG teoretycznie powinien być o kilkanaście procent wyżej by móc powiedzieć, że rynek wyszedł z obszaru paniki do przedziału odpowiadającego znacznemu lękowi i niepewności o przyszłość. Nie ma co jednak ukrywać, że w październiku polski rynek opuszczali inwestorzy zagraniczni i w takim przypadku moje wyliczenia nie mają znaczenia. Nawet poważne osłabienie złotego nie sprowokowało inwestorów zagranicznych do gremialnego powrotu.

A czy rynek poczuł wreszcie dno? Mogę mięć tylko nadzieję, że tak. Po obrotach widać jednak że tak długo jak główne światowe giełdy nie potwierdzą tego, tak długo krajowe indeksy gotowe są dalej spadać.

Pozytywnym znakiem poprawy sytuacji na świecie jest spadek stawek depozytów międzybankowych LIBOR i WIBOR. Powoli więc odpada czynnik strachu, nieufności pomiędzy instytucjami finansowymi i na rynek powraca płynność, częściowo wspomagana przez pieniądze państwowe. W Polsce ten proces ma lekkie opóźnienie. Stawki LIBOR zaczęły gwałtownie rosnąć od połowy września i proces ten wyhamował dopiero pod koniec I dekady października. W tym czasie depozyt 1m dla eur wzrósł z 4,5% do prawie 5,2%, a dla usd 1m LIBOR skoczył w tym czasie z 2,5% do 4,6%. Po akcjach podjętych przez banki centralne i rządy państw dotkniętych kryzysem, rynek powoli się uspokajał. Wspomniane interwencje dla samej tylko Europy szacowano w połowie października na blisko 2 bln euro. Głównie były to nabycia udziałów i gwarancje. Podjęte działania można podzielić na finansowe i psychologiczne. Jak się okazało rynek o ile sam potrafi wpędzić się w niezłe tarapaty, to bez pomocy niezmierzonych pieniędzy podatników może tylko pogłębiać zapaść. Oprócz skali spadków indeksów porównywalnych z kryzysami sprzed dziesiątków lat, minione wydarzenia wymuszą dyskusje o wolnym rynku, racjonalności działań rynków finansowych i roli instytucji finansowych w gospodarce. Fora internetowe są pełne oburzenia i krytyki skierowanej do sektora finansowego. Jednym z wielu odłamów tej dyskusji są wyniki OFE i oburzenie jakie to wywołało w społeczeństwie.

Na krajowym podwórku mieliśmy do czynienia z utratą płynności rynku głownie wskutek braku zaufania pomiędzy instytucjami finansowymi. U nas kryzys płynności zaczął się pojawiać w I poł. października. Objawiał się dość specyficznie, ponieważ o ile rosły depozyty długoterminowe to cena depozytów jednodniowych szybko spadła. Moje rozczarowanie wzbudziło zachowanie banków, które wobec ryzyka, narzuciły szereg restrykcji na rynek międzybankowy a problem ograniczenia płynności na depozytach o dłuższych terminach przerzuciły na NBP i rząd. Domaganie się gwarantowania depozytów międzybankowych czy pomysły zasilenia finansowego pod zastaw papierów komercyjnych są niepoważne. Owszem można powiedzieć, że wobec ryzyka utraty płynności rynku międzybankowego i ryzyka przejściowego ograniczenia akcji kredytowej banków coś zrobić trzeba i spór w tym momencie nie ma sensu. Niemniej część głosów środowiska bankowego można było odebrać jako wręcz szantaż albo próba rozpaczliwego szukania pomocy.

Chciałbym jednak pozostawić gorzkie refleksje na inne okazje i zwrócić uwagę na coś ważnego czego byliśmy świadkami w minionych tygodniach, a czego trochę się niedocenia. Kryzys finansowy powoduje, że nikt się nie ogląda na polskie fundamenty makroekonomiczne. Na rynku długu, walutowym i rynku kapitałowym przeżyliśmy ogromna korektę i – jak sądzę – wychodzimy z niej cało i z podniesionym czołem. Pomimo kryzysu na Węgrzech i ratunkowym podniesieniu tam stopy o 3 punkty procentowe, udało się nam przeżyć ten okres dość spokojnie mimo iż zagrożenie było znaczne. Drastyczne podnoszenie stopy referencyjnej dla ratowania waluty w okresie kryzysu o zasięgu światowym jest ruchem desperackim i mało skutecznym. Obawiałem się by nasz NBP nie próbował interweniować na rynku walutowym czy też nie podejmował innych akcji  o charakterze psychologicznym. A były przecież pomysły by NBP nie tyle może interweniował na rynku walutowym, co „stał się uczestnikiem rynku” poprzez zwiększenie jego płynności co miało pomóc w zatrzymaniu spadku wartości naszej waluty. Kilka dni później „uspokoił się” na poziomie blisko 2,8 dla usd i 3,7 dla eur. Oznacza to iż rynek utrzymuje złotego osłabionego wobec wartości uzasadnionych fundamentami o ok. dziesięć procent. Jak na obecne warunki i stan emocji na rynku, obecny poziom złotego w krótkim okresie wydaje się racjonalny. Jak tylko sytuacja makroekonomiczna stanie się pewniejsza, złoty teoretycznie powinien się powoli wzmacniać. To oczywiście spojrzenie „podręcznikowe”, bo reszta zależy od nastrojów na rynku.

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Raport GUS o małych podmiotach gospodarczych

W ostatnich dniach GUS opublikował dane o sytuacji przedsiębiorstw o liczbie pracujących do 9 osób w 2007 r. Ta informacja plus wcześniejsze raporty, pozwalają wyciągnąć pewne wnioski dotyczące roli małych podmiotów w gospodarce oraz spojrzeć z pewnego dystansu na krążące na ich temat teorie.

Warto przy tej okazji zwrócić uwagę, że raport GUS to jedno z wielu sposobów na definiowania pojęcia „małe przedsiębiorstwo”. W tym przypadku, rolę kryterium pełni zatrudnienie. Nie jest to pomysł zły, ale na pewno nie wyczerpuje w całości definicji małego przedsiębiorstwa co powoduje iż część wniosków będę się starał formułować w miarę ostrożnie. Problemem jest też niespójność danych za 2004 r. co trochę utrudnia porównanie z rokiem 2005. W tekście opieram się na danych z lat 2004 – 2007, czyli na okres przypadający na znaczną część ostatniego część mijającego cyklu gospodarczego. Zaletę kryterium zatrudnienia jest jego precyzyjność. Ponadto takie ujęcie kieruje uwagę właśnie na fakt zatrudnienia, czyli jedną z najważniejszych funkcji społecznych jaką małe pod mioty mają pełnić.

W ostatnich trzech latach liczba podmiotów zatrudniających do 9 osób wzrosła z 1,610 mln do 1,709. Daje to wzrost o nieco ponad 3% rocznie. W tej liczbie prawie 95% podmiotów to jednostki należące do osób fizycznych. Należy zaznaczyć, że podmiotów zarejestrowanych jako jednoosobowa działalność gospodarcza w omawianym okresie było blisko 2,8 mln, ponadto raport GUS na którym się opieram nie obejmuje rolnictwa. W podobnym tempie rosło w małych podmiotach zatrudnienie. W tym okresie duże przedsiębiorstwa w tempie o ok. 1% szybszym. Dwu- trzykrotnie wyższe tempo zatrudnienia w małych podmiotach wykazują dane o zatrudnieniu w gospodarce pochodzące z Biuletynu GUS. Spadło zatrudnienie w rybołówstwie i przemyśle w małych podmiotach. O ile pierwszy przypadek wynika z przemian jakie dotknęły rybołówstwo, to zmiany w przemyśle zwracają uwagę na dość istotna cechę małych przedsiębiorstw. Motorem produkcji przemysłowej w gospodarce są średnie i duże podmioty. Nie zamierzam negować roli małych zakładów przemysłowych, ale o pozycji Polski na arenie międzynarodowej decydują podmioty większe i to tam koncentruje się produkcja eksportowa i postęp techniczny. Na obronę małych przedsiębiorstw można przyjąć, iż w większość działów gospodarki należących do przemysłu znaczenie ma efekt skali działalności. Inaczej mówiąc, nie ma ekonomiczne sensu ani wręcz możliwości prowadzenia koksowni czy huty przy zatrudnieniu 9 osób. Działy przemysłowe w przypadku małych przedsiębiorstw zatrudniają jedynie ok. 13% z ogółu zatrudnionych w małych firmach. Zatrudnienie w budownictwie skoczyło w tym okresie aż o 1/3. W dużych budowlanych firmach wzrost ten wynosił jedynie 13% w okresie 2004-2007. Do wzrostu zatrudnienia silnie przyczynił się sektor edukacji, usług zdrowotnych czy pośrednictwa i doradztwa finansowego. Handel i naprawy z największym udziałem zatrudnienia wśród małych firm (36% w 2007) nie odnotował poważniejszych wzrostów zatrudnienia w okresie 2004-2007.

Analiza danych dotyczących małych podmiotów pokazuje nam nieco inną Polską rzeczywistość społeczno-gospodarczą niż podstawowe wskaźniki gospodarcze. W badanym okresie wynagrodzenie wzrosło nominalnie jedynie o 8%, czyli realnie niemal się nie zmieniło. Trudno jednak uwierzyć by w czasach dobrej koniunktury i gwałtownego spadku bezrobocia pracodawcy nie chcieli mocniej podnieść wynagrodzeń. Wynagrodzenie średnie w małych firmach wyniosło w 2007 tylko 1,5 tys. zł, co stanowiło nieco ponad połowę średniego wynagrodzenia w przemyśle. Innym mankamentem dla zatrudnionych w małych firmach jest udział zatrudnionych na zasadzie umowy o pracę. W okresie 2004-2007 tylko 35% do 42% zatrudnionych miało umowę o pracę. Okres wzrostu gospodarczego nie miał poważniejszego wpływu na formę zatrudnienia. Tak więc sektor małych firm który zatrudnia ok. 3,5 mln osób daje pracę o niskich dochodach i niestabilnym zatrudnieniu. Jedynie częściowym usprawiedliwieniem jest fakt iż małe firmy dość często potrzebują pracowników o niskich kwalifikacjach a zatrudnienie na umowę o pracę bywa po prostu kosztowne i nieelastyczne w przypadku małych firm.

Przychody firm małych wzrosły w ciągu czterech lat o 23%, a dużych podmiotów aż o 38%, czyli w tempie o ponad 1/3 wolniejszym. W przypadku wzrostu zatrudnienia w zależności od tego co rozumieć pod pojęciem mała firma, różne są wyniki wzrostu zatrudnienia. Od 5% do ok. 10%, czyli w najlepszym przypadku takim stopniu jak w największych 15,6 tys. podmiotach których wyniki co kwartał podaje GUS. Trzymając się porównania tych dwóch grup przedsiębiorstw małe firmy ustępowały tez wzrostem wydajności. Wzrost wydajności stanowił 75% wzrostu wydajności firm największych.

Celem niniejszego wpisu nie jest deprecjonowanie małych podmiotów. Dane za ostatnie cztery lata wskazują iż popularna teoria o blokowanym  rozwoju małych podmiotów nie znajduje poważniejszego uzasadnienia. Warunki ekonomiczne w ostatnich latach (wzrost popytu) były bardzo korzystne dla rozwoju. Rozmiary ekonomiczne (zatrudnienie, przychody itd.) sektora małych podmiotów są przede wszystkim determinowane zapotrzebowaniem na jego usługi i ewentualne blokady administracyjne w rozwoju sektora, tak często wyrażane, są grubo przesadzone. Nasycenie małymi firmami (liczba firm na 1 tys. mieszkańców) wzrosło w okresie 2005-2007 o 6%, czyli do 44,8. Przy porównaniu z danymi za 2004, co do których mam pewne wątpliwości, wzrost wyniósł już tylko 3,5%.

Wśród małych firm przeważają podmioty, które wypełniają naturalną dla siebie rolę, czyli małych podmiotów usługowych jak firmy remontowo-budowlane, małe placówki handlowe czy firmy przewozowe. W dominującej wiec części udział tych firm w gospodarce jest determinowany względnie stałym lub powoli rosnącym popytem na ich usługi i wzrostem zamożności społeczeństwa, który też przecież nie odbywa się gwałtownie. Trudno też o radykalny wzrost wydajności, bo w większości przypadków jest to niemożliwe. Postęp technologiczny w małych punktach sprzedaży detalicznej czy firmie remontowej ma ograniczone znaczenie.

Obok naturalnej roli małych podmiotów, ich ogromną zaletą jest zatrudnianie osób o niskich kwalifikacjach oraz danie możliwości samodzielnej działalności na rynku. Sektor małych firm może być amortyzatorem zmian zatrudnienia w gospodarce i w porównaniu z dużymi podmiotami wydaje się górować elastycznością w reakcji na zmiany rynkowe.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz