Premier zagrał dość brawurowo

Premier zagrał dość brawurowo, ogłaszając 10 września że w 2011 wprowadzimy euro. W pierwszej chwili pomyślałem, że być może premier miał coś innego na myśli. Powiedzmy, że w 2011 to będzie rok kiedy będziemy mieli już za sobą publiczną dyskusję, ewentualne referendum (?), podjęcie decyzji w rozumieniu politycznym (stosowna większość w parlamencie i zgoda prezydenta) i osiągnięte kryteria makroenomiczne, a złoty już w tzw. korytarzu walutowym. W tym ostatnim przypadku bylibyśmy w korytarzu od miesiąca, a może od trzech kwartałów.

Obawiam się, że premier mylnie wybrał akurat taki cel, by zaprezentować skupienie i determinację rządu. Teoretycznie wprowadzenie euro w tym terminie jest możliwe. Ale do zademonstrowania umiejętności w osiąganiu szczytnych celów i mobilizowania wszystkich sił społecznych by je osiągnąć, wprowadzenie euro nie jest najlepsze. W takich przypadkach wskazuje się cele z którymi wszyscy się utożsamiają. Przykładem niech będzie organizacja Euro 2012 i wynikające z tego terminy inwestycji. Mimo naszego narodowego sceptycyzmu, brak chyba partii czy sił społecznych, które zablokowałyby przygotowania do mistrzostw.

Boję się, że premier uwierzył że projekt wprowadzenia euro można przeprowadzić jak w komercyjnej firmie, czyli manager rzuca mało realny pomysł/cel a jego realizacje opiera na dobieraniu do tego filozofii, nie gardząc metodami w stylu: „nie utożsamiasz się? znaczy nie rozumiesz”.

A nawet gdyby metoda bezkompromisowego managera miałaby mieć sens, to z czysto technicznych powodów (niezbędny czas to trzy lata), premier narobił sobie problemów już na starcie. Ponadto tak odważna deklaracja wyraźnie kontrastuje z wyraźną dotychczasową ostrożnością obecnego rządu w deklarowaniu jakichkolwiek konkretnych dat wprowadzenia euro. Stąd zaskoczenie było solidne i to nawet wśród euro entuzjastów. I to nie tyle faktem samego ogłoszenia, co mało realnym terminem realizacji. Tak więc szeregi ekonomistów, którzy mogli premiera wesprzeć, stopniały na wstępie.

Rynek zareagował wzmocnieniem złotego (mowa o koszyku i wg tabeli NBP) o 1%. Dużo i niedużo zarazem. W spokojniejszych czasach zmiana o 1% z dnia na dzień to znaczny ruch, ale obecnie kiedy złoty w ciągu miesiąca osłabił się prawie o 10%, taka zmiana to nic specjalnego. W tym tygodniu złoty zdawał się tracić ochotę na dalsze osłabienie co odbieram pozytywnie, bo w okresach gwałtownych zmian cen walut rynek ma problemy z określeniem momentu zatrzymania, albo przynajmniej spowolnienia. Jednak zatrzymanie osłabienia we wtorek i środę nie musiało być  trwałe. Premier ze swoją wypowiedzią wstrzelił się jak w przysłowiową dziesiątkę. Być może więc złoty złapie chwilę oddechu by dealerzy walutowi mogli spokojniej spojrzeć na analizę fundamentalną i techniczną.

Z drugiej jednak strony wzmocnienie złotego o 1% po deklaracji premiera to wcale nie tak wiele. Rynek ma świadomość, że wypełnienie tej deklaracji będzie trudne.

Najgorszy dla rynku finansowego byłby scenariusz gdyby premier upierał się przy tej deklaracji, ponieważ rynek finansowy może dostrajać swoje oczekiwania do konkretnej (jak nigdy dotąd) daty.  Ewentualne przesunięcie terminu zmiany waluty, obniży wiarygodność Polski, za co zapłacimy lekko podniesioną krzywą rentowności.

Premier samo sobie postawił trudne wyzwanie. Powiedział na tyle dużo, że teraz musi podać dokładny plan działania i współpracy z innymi instytucjami, w tym z NBP. RPP też ma prawo poczuć się zaskoczona pomysłem premiera. Wprowadzenie euro za trzy lata może w pewnym stopniu wpłynąć na prowadzoną przez RPP prowadzoną politykę pieniężną.

 

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Kolejny kandydat na NewConnect

Aktualnie przeprowadzany jest proces zapisów na akcje podmiotu Domex-Bud Development S.A. z siedzibą we Wrocławiu (dalej DBD). Przedstawiona poniżej wycena akcji podmiotu jest osobistym spojrzeniem na spółkę opartym na oficjalnych dokumentach przygotowanych przez emitenta i autoryzowanego doradcę dla rynku NewConnect (dalej NC), czyli Bank DnB Nord. Oferującym jest Dom Maklerski tegoż banku. Zanim jednak przejdę do omówienia firmy, należy uświadomić sobie skalę działalności firmy, obowiązki informacyjne i specyfike rynku NC. W dużym skrócie NC to parkiet przeznaczony dla małych firm, które rokując nadzieję na dynamiczny rozwój, poszukują kapitału. Wejście na NC jest znacznie łatwiejsze, tańsze dla emitentów oraz nie powoduje dla potencjalnych notowanych firm, konieczności spełnienia obowiązków informacyjnych takich jak dla firm wchodzących na GPW. Przypomnienie tego jest o tyle istotne, że osoby przyzwyczajone do standardów informacyjnych i rozmiarów ekonomicznych podmiotów notowanych na GPW, mogą mimowolnie swoje zaskoczenie i rozczarowanie przenieść na negatywną wycenę firmy w reakcji na ryzyko inwestycji.

Wycena kandydatów na NC praktycznie sprowadza się do próby zrozumienia idei prowadzonej działalności i scenariuszy dalszego rozwoju przekazanych w memorandum informacyjnym. W rzeczywistości obiektywne ograniczenia informacyjne, sprowadzają wycenę do wskazania punktu odniesienia (ceny akcji) na bazie wiedzy eksperckiej i zbudowanego obrazu spółki, przy częściowym oparciu na krótkiej jej historii. Niestety wiedza ekspercka, często oparta jest na większych firmach, trendach branżowych i może się okazać mało przydatna przy wycenie małych podmiotów, których działalności ogranicza się do rynku lokalnego jak w przypadku DBD. Problem z oceną DBD polega na tym, że właśnie teraz podmiot przeżywa swój dynamiczny rozwój. Z przychodów 2,1 mln w 2006 i 4,5 mln zł w 2007, podmiot ma szansę przekroczyć 6,5 mln w bieżącym roku. Dobrą podstawą do wyceny byłyby dokładne informacje właśnie z tego roku. W rzeczywistości określenie parametrów do wyceny (np. NOPAT, Cash flowy) opiera się na testowaniu szeregu, niekiedy sprzecznych ze sobą założeń będących efektem zakładania różnych wizji rozwoju. Na tym etapie rozwoju i w obecnej sytuacji rynkowej, firma równie dobrze może zakończyć działalność w średnim terminie jak i się dalej rozwijać. Skok przychodów DBD opiera się na rozpoczęciu inwestycji na bazie nabytego wcześniej portfela (tzw. banku ziemi). Biorąc pod uwagę stan obecny i zapowiedzi prac firmy w II połowie roku prace będą prowadzone już w trzech lokalizacjach. Dzięki temu podmiot ma duże szanse zrealizować przychody na bieżący rok i uzyskać jeszcze lepsze w przyszłym. Jednak wzrost przychodów może być bardzo zmienny wskutek przesunięć daty rozpoczęcia prac w krótkim terminie, a w dłuższym wskutek wyczerpywania się w zasobów gruntów pod budowę w posiadaniu firmy. Stan obecny posiadanych gruntów i planowanych inwestycji daje solidne postawy do działania na 2-3 lata i przychodach na pewno nie mniejszych niż w roku obecnym. Dalszy rozwój firmy uzależniony jest od pozyskania portfela gruntów z racji wyczerpywanie się obecnego w 2010 r. DBD słusznie przyznaje że w latach 2009-2010 firma powinna (by działać) pozyskać kilka nowych lokalizacji. Zapewni to funkcjonowanie firmy po 2010 r. i da dużą szansę na osiąganie przychodów co najmniej w przedziale 5-10 mln zł rocznie. Jeżeli założyć, że podmiot w średnim terminie będzie zwiększał przychody rocznie o kilkadziesiąt procent, to stanie przed decyzją (już to widać po wynikach za 2007) o skali rozwoju parku maszynowego i zwiększeniu liczby stałych pracowników. Tak więc dla osoby dokonującej wyceny stoi wybór wariantu pomiędzy dwoma skrajnymi scenariuszami: mały deweloper opierający się na podwykonawstwie o przychodach 5-10 mln zł rocznie, czy dynamicznie rozwijająca się firma w tempie z lat 2006-2008 (przyjmując wykonanie prognozy na 2008 r.). Wycenę na pewno utrudnia fakt iż rynek nieruchomości wszedł w okres stabilizacji cen z przeważającym średnioterminowo prawdopodobieństwem ich korekty o kilka- kilkanaście procent.

Historia podmiotu zaczyna się w styczniu 2004. Zbiega się to w czasie z zakupem dwóch działek nie budowlanych, z czego na jednej rozpoczęto prace budowlane już kilka miesięcy po jej zakupie. Do 2007 podmiot działał jako osoba fizyczna prowadząca działalność gospodarczą. Z początkiem 2007, podmiot przekształcono w spółkę akcyjną. DBD to firma niemal rodzinna, biorąc pod uwagę akcjonariat oraz skład Rady Nadzorczej. Prezesem Zarządu jest Pan Tomasz Kowalski, osoba stosunkowo młoda (33 lata) ale o doświadczeniach w prowadzeniu działalności gospodarczej, z czego ponad cztery lata przypadają na Domex-Bud. Niemniej tak naprawdę testem dla umiejętności managerskich Prezesa jest rok bieżący i przyszły. DBD do 2008 nie prowadził tak szeroko zakrojonych prac budowlanych. Ponadto bieżąca sytuacja rynkowa (ceny nieruchomości, koszty w budownictwie itd.) przyczynia się do ograniczenia marży w budownictwie mieszkaniowym. Dotychczasowe wyniki (EBIT rzędu 30%) będą nie do powtórzenia. Członkowie znajdują się również w Radzie Nadzorczej (dwie osoby). Poza jedną osobą, RN składa się z osób nie związanych z budownictwem ani z zarządzaniem. Warto jednak zwrócić uwage na Panią Bogusławę Kasprzak, która od ok. czterdziestu lat pracuje w lokalnych instytucjach zajmujących się zarządem nieruchomościami. Obecnie w randze Z-cy Dyr. Ds. Ekonomicznych w Zarządzie Gospodarki Mieszkaniowej we Wrocławiu. W RN są dwie osoby pracujące jako kierownicy średniego szczebla w instytucjach finansowych. Jedna z nich (Mirosław Durkacz) jest związany zawodowo od lat z rynkiem kapitałowym i być może to on jest pomysłodawcą pozyskania kapitału poprzez emisję akcji. Uzupełniając obraz zarządzania firmą, zwracam uwagę iż nawet w przypadku powodzenia emisji, w rękach nowych akcjonariuszy znajdzie się do 24% kapitału. Pozostała część będzie należała do Prezesa DBD (prawie71%) i dwóch spowinowaconych osób. Przyszli nowi akcjonariusze muszą się pogodzić bardziej z rolą obserwatorów niż decydentów, ale na tym poziomie rozwoju skoncentrowane przywództwo ma więcej przewag niż zalet.

Dotychczasowa wysoka rentowność prowadzonej działalności, osiągana przez DBD jest jak sądzę wynikiem m.in. specyficznej sytuacji rynkowej, której byliśmy świadkami w największych ośrodkach miejskich i ich najbliższych okolicach. Należy pamiętać, że tempo wzrostu cen mieszkań przy odpowiednio wcześniej kupionej ziemi pod inwestycje, pozwalało osiągać bardzo dobre wyniki, co potwierdza również przypadek DBD w latach 2005-2007. Tak dobre wyniki osiągnięto bazując głównie na gruntach zakupionych w latach 2004-2005. W średnim terminie trudno będzie powtórzyć tak dobre rezultaty. Na plus należy jednak DBD zaliczyć fakt iż nabywała grunty w okresie, kiedy sukces budowlany w regionie stolicy dolnego śląska, nie był jeszcze taki pewny, albo mówiąc inaczej – region ten wykazywał spore opóźnienie w tempie dynamiki cen w porównaniu z innymi miastami-liderami rankingów dynamiki zrostu ceny metra kwadratowego.

Raporty finansowe firmy, jak na potrzeby wyceny, zawierają zbyt mało informacji. Za wyjątkowo ważne uważam to co się dzieje obecnie w podmiocie, co pozwoliłoby określić jak DBD radzi sobie z szerszym frontem robót. Idealnie byłoby wiedzieć, jakie są i mogą być koszty budowy oraz jakie jest zainteresowanie potencjalnych nabywców (w tym oczekiwania cenowe) ofertą DBD.

Sytuacja finansowa firmy wydaje się być dobra. Zwracają  uwagę dotychczasowe dobre wyniki i wysoki udział kapitału stałego w finansowaniu firmy. Cele emisji są jak najbardziej naturalne i oczywiste. Zgodnie z deklaracjami DBD chce spłacić kredyt długoterminowy (652 tys.) i aż 2,6 mln zł przeznaczyć na zakup gruntów. Pozostała część środków z emisji byłaby przeznaczona na zasilenie kapitału obrotowego.

W pierwszej wersji memorandum (IV 2008), widełki cenowe podano na 2,9 do 4 zł za akcję. Górna wartość na tle zalet i ryzyk związanych z DBD, wydaje się mocno zawyżona. Wycenę na pewno utrudnia brak pożądanych w wycenie informacji o bieżącym roku oraz głębszych wyjaśnień kilku pozycji z raportów finansowych i dokładniejszych wariantów prognoz. To powoduje, że nie tyle prognozuje się poszczególne pozycje finansowe i konsekwencje ich zmian, co próbuje określić  teoretycznie możliwe do osiągnięcia cashflowy na bazie związku z przychodami. Przypominam jednak że mówimy o podmiocie wchodzącym na NC, więc proponuje nie przesadzać z utyskiwaniami. W rzeczywistości mamy do czynienia z rozwijającą się firma deweloperską, która po odniesieniu pierwszych sukcesów chce utrwalić swoją pozycję i dać finansowe podstawy do rozwoju działalności.

Najnowsze widełki cenowe obniżono do 2-3 złote za akcję. Biorąc powyższe argumenty pod uwagę i – a może przede wszystkim – bieżącą sytuację rynkową (sytuacja na GPW i ceny na rynku nieruchomości), tą decyzję należy uważać za słuszną. Ja proponuję przedział 2,0-2,5 zł za akcję, chociaż prowokacyjnie musze powiedzieć ze znalazłbym uzasadnienie do odchylenia o kilkanaście procent od wskazanych granic. Już samo ustalenie kosztu kapitału i jego elementów nastręcza wiele dylematów.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz

Manifestacja Solidarności

W piątek 29 sierpnia w Warszawie miała miejsce manifestacja NSZZ Solidarność. Jakość postulatów zawartych w petycji do premiera oraz treści zaprezentowane przez przewodniczącego NSZZ w jego przemówieniu stawiają pytanie o sens tego typu manifestacji oraz rodzą wątpliwość czy przewodniczący NSZZ ma orientację w makroekonomicznych realiach naszego kraju. Podejrzewam, że jednak ma. Nieraz w prasie miałem okazję zapoznawać się z wysokiej jakości opiniami ekspertów związkowych dotyczących kwestii prawnych. W dziedzinie ekonomii, a już szczególnie makroekonomii, jest gorzej. Całkiem niedawno media (prasa, internet) cytowały wypowiedź przewodniczącego Śniadka, w której prezentował poglądy, czy raczej prostą receptę, na wzrost gospodarczy.

„Motorem rozwoju jest popyt wewnętrzny………….. pracownicy nie mogą zwiększać popytu konsumpcyjnego (MŻ-bo źli pracodawcy nie chcą płacić), a skoro nie mogą zwiększać popytu, to rozwój gospodarczy jest zagrożony”  (cytat pochodzi z internetowego wydania Pulsu Biznesu z 29 lipca)

Próbowałem doszukać się tekstu w którym mógłbym znaleźć rozwiniecie tej teorii, ale media wszędzie podawały tylko tą samą garść cytatów, prawdopodobnie z jakiegoś wywiadu. Co jak co, ale z popytem konsumpcyjnym problemu w Polsce w ostatnich latach nie było. Przewodniczący NSZZ musiał się bardzo wzbraniać przed analizą danych makroekonomicznych, żeby tego nie zauważyć. Przewodniczący ma rację o tyle, że wie o pozycji która w relacji do PKB w stanowi ok. 60% w gospodarkach wolnorynkowych. Zanim jednak ktoś przyjmie jako logiczną ta teoretycznie prostą i niby oczywista teorie makroekonomiczną przewodniczącego, powinien pamiętać że gospodarstwa domowe są ostatecznym konsumentem większości dóbr i usług, z których i tak jest przez nas nabywana w celu utrzymania normalnego funkcjonowania rodziny. Kwestia popytu, konsumpcji jest nierozerwalnie związana z wydajnością, kosztami wynagrodzeń, relacją konsumpcja/akumulacja w gospodarce itd. Gdyby tak poważnie  potraktować teorię przewodniczącego NSZZ, to w średnim terminie kryzys mamy murowany. Cóż, każdy może mówić co uważa za stosowne, ale moim zdaniem przewodniczący krzywdzi i lekceważy ludzi do- i w których imieniu się wypowiada. Ponadto przedstawianie takich teorii powiela funkcjonujący schemat, że związkowcy są ekonomicznymi ignorantami. A wcale tak być nie musi i nie wiem po co związkowcy z uporem tą robią.

Związek zorganizował manifestację akurat w okresie gospodarczym, w którym byliśmy i jesteśmy świadkami procesów makroekonomicznych, które poddają w wątpliwość szereg przedstawionych w piątek przez związek poglądów ekonomiczno społecznych i postulatów. Mało tego. W kilku przypadkach, związkowcy powinni podziękować rządzącym za wypełnianie ich postulatów. Ponadto właśnie przerabiamy przykładowo temat wcześniejszych emerytur i wylano już tyle atramentu czy tuszu do drukarek, że mogliby związkowcy dać sobie spokój w głoszeniu archaicznych poglądów.

 W komentarzu skupię się na petycji do premiera, chociaż w przemówienie przewodniczącego oraz innych osób z władz związku również obfitowały w ekonomiczne smaczki i ciekawostki, których niektóre przytoczę.

Obecnie blisko 2 mln zatrudnionych zarabia poniżej minimum socjalnego na 1 osobę (wg GfK Polonia), podczas gdy członkowie zarządów dużych prywatnych

firm w Polsce należą do najwyżej wynagradzanych w Europie. Wzywamy rząd do podjęcia

zdecydowanych kroków zmierzających do zahamowania rosnącego rozwarstwienia płac.(Petycja)

Obecna skala rozwarstwienia płac wg wskaźnika Giniego (powoli rósł w ostatnich latach) obecnie jest na średnim dla UE poziomie. Populistyczne przeciwstawianie sobie ludzi żyjących poniżej min. socjalnego i zarządów firm nie jest tu rzetelną miarą. W mediach pojawiają się raporty o zarobkach zarządów firm giełdowych i nie ukrywam że budzą one czasami (jednostkowe przypadki) moje rozczarowanie czy nawet zgorszenie. Jednak pisanie że zarobki te należą do największych w Europie to już gruba przesada. W Polsce to nie rozwarstwienie jest problemem, a fakt iż ludzie o najniższych dochodach mają problemy z wypełnieniem minimum egzystencji (kilkanaście procent społeczeństwa). Minimum socjalne dla czteroosobowej rodziny to ok. 2,6 tys. W naszym przypadku zapewniam, że nawet zabranie bogatszym Polakom pieniędzy w minimalnym stopniu pomoże w w osiągnięciu minimum socjalnego. W Polsce to przede wszystkim walka z biedą i społecznym wykluczeniem jest problemem, ale to zadanie dla pomocy społecznej a nie administracyjnych działań zmierzających do ograniczenia rozwarstwienia, rozumianego jako rozpiętość wynagrodzenia. W ostatnich kilku latach bezrobocie radykalnie spadło dzięki wzrostowi zatrudnienia i otwarcia rynków pracy  przez część państw UE. W ostatnim przypadku to już zasługa polityków negocjujących wejście do UE i tu związkowcy powinni raczej rządzącym podziękować niż mieć o wszystko pretensje. Nie da się niestety zadekretować, by wszyscy byli powyżej minimum socjalnego. Ktoś setkom tysięcy gospodarstw domowych musiałby rozdawać rocznie łącznie kilka- kilkanaście miliardów złotych, dodatkowo do już stosowanego wsparcia ze strony państwa. W jednym z postulatów jest mowa o płacy minimalnej w wysokości 50% średniego wynagrodzenia. Jak na polskie realia, obecnie obowiązujące 40% to już sporo. Jesteśmy na takim poziomie rozwoju jakim jesteśmy i próby wyciągania pieniędzy z kasy państwowej lub prywatnej w takiej skali będą i tak bezowocne. Przy obecnym tempie wzrostu płacy sredniej i rozkładzie wynagrodzeń, doprowadziłoby to do zwolnień i powiększenia szarej strefy, co jest tym bardziej niebezpieczne, że tempo PKB będzie w najbliższym czasie słabsze od dotychczasowego. Zresztą obecne zmiany na rynku pracy czynią tego typu postulaty kompletnie niepotrzebnymi.

Rozwarstwienie w takiej skali jak obecnie jest względnie naturalne i – niestety, czy się to komu podoba czy nie – pełni rolę motywująca dla zmian na rynku pracy. Przewodniczący NSZZ próbuje przekonać ludzi że istnieje taki kapitalizm gdzie można zadekretować dobrobyt, a ja twierdzę że musimy go sobie mozolnie wypracować po latach socjalistycznego eksperymentu. I nie jest to żadna odkrywcza myśl.

Zapewnienia systematycznego wzrostu płac wszystkich pracowników, rekompensującego wzrost kosztów utrzymania.

To już czysty socjalizm. Ciekawy jestem jak sobie związkowcy wyobrażają taką regulację. Po przeczytaniu takich myśli mam wątpliwości czy ich autorzy rozumieją co to jest gospodarka wolnorynkowa. Gorzej, mam wrażenie że część związkowców wcale jej nie chce albo kojarzy ją tylko z tą przyjemniejszą stroną, czyli z pełnymi pólkami sklepowymi i spadającym udziałem żywności w naszych wydatkach. Niestety istnieje tu bezwzględna zalezność, ale to już temat na dłuższy wykład.

Zachowania uprawnień do obniżonego wieku emerytalnego dla osób pracujących

w szczególnych warunkach lub o szczególnym charakterze.

W postulatach i przemówieniach z 29 sierpnia widać że związkowców kompletnie nie interesuje ani uczciwość wobec innych współobywateli ani rzetelność rachunków. Fakty dotyczące nadmiernej rzeszy wczesnych emerytów i niskiego wskaźnika zatrudnienia jest już tak do bólu omówiony ze szczegółami, ze należy od związków oczekiwać poważniejszego podejścia. To rodzi groźne skutki dla budżetu w nadchodzących latach oraz obecnie, bo niepotrzebnie obciąża nasze składki oraz dodatkowo zachęca ludzi do wcześniejszego odejścia z rynku pracy. Związkowcy muszę mieć (tzn. wierzę ze mają) świadomość z jakim problemem się zmagamy. Moim zdaniem to nawet z ich strony powinny były paść propozycje, w których zawodach można dokonać redukcji uprawnień do wcześniejszych emerytur. Związkowcy wiedzą że dojdzie do redukcji bo musi, ale maja problemy z akceptacja tego faktu i do nowych propozycji rządu starają się dopisać zawody które te uprawnienia miały utracić. A nieuczciwość wobec innych współobywateli polega na tym, że to nie rząd ma płacić za branżowe przywileje ale podatnicy. Pomijam już to że nadawane emerytalne przywileje były trochę przypadkowe i w większości nadawane w latach 80 tych przez władze z którymi NSZZ Solidarność walczył, nadawane głównie w celu zdobycia przychylności dla ówczesnych władz.

Tak naprawdę to mam wątpliwości dla kogo i po co była ta manifestacja. Wydaje mi się, że tylko po to by kierownictwo związku poprawiło swój wizerunek przed jego członkami.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Krajowy rynek finansowy w lipcu i sierpniu

Rynek długu powrócił do normalności po sięgnięciu szczytu w pierwszych dniach lipca. Obligacje 2, 5 i 10 letnie osiągnęły odpowiednio następujące poziomy: 6,96%; 6,83% i 6,69%. Na koniec sierpnia rentowności sięgnęły wartości z maja. Moim zdaniem skok rentowności miła silne podłoże emocjonalne wsparte zmianami na rynkach bazowych. W II kw w mediach nie brakowało prognoz sugerujących docelowy poziom krajowej stopy referencyjnej w przedziale 6,5% – 7,0% w celu zatrzymania rosnącej inflacji. Wystarczyły dwa miesiące by rynek dość mocno zmienił tymczasowe nastroje. Tymczasowe ponieważ publikowane stale dane makroekonomiczne nie dają podstaw aż do takiej zmienności jaką zafundował nam rynek. Na koniec sierpnia rentowności obligacji pospadały aż o 60-70 pkt. Jak na tak krótki okres to bardzo duża zmiana. Obecny poziom krzywej wydaje się racjonalny. Jeżeli szacować oczekiwania rynku na podstawie FRAsów, to wg stawek średnich dla WIBORu i WIBIDu, rynek oczekuje tylko jednej podwyżki o 25 pkt. Opierając zaś wyliczenia na stawkach WIBOR, to oczekiwania zawierają maksymalnie dwie takie podwyżki. Rynek widzi, że RPP nie pali się do dalszych podwyżek i jedynie grono jastrzębi wnioskuje bezskutecznie o podwyżki i próbuje przekonać do nich rynek. Rynek chyba zbyt łatwo uwierzył w mocno spadająca koniunkturę w kraju, stąd po publikacji wyników PKB za II kw, stopy obligacji odskoczyły w górę o kilka punktów. Resztę reakcji zobaczymy w rozpoczynającym się jutro pierwszym tygodniu sierpnia. Rynek już raz pokazał gdzie potrafi zawędrować niesiony emocjami i nie zdziwiłbym się gdybyśmy byli świadkami chociaż chwilowego powrotu do poziomów stóp z początku lipca.

Na rynku stóp i ich prognoz pojawia się natomiast nowa jakość. Na razie to może nie głosy ale szepty, że może RPP podejmie jeszcze w tym roku pod głosowanie obniżkę stóp. Mało prawdopodobne, ale kto wie. Zresztą w prezentacji i wymianie poglądów widać powracający spór makroekonomiczny: inflacja czy wzrost gospodarczy. Chęć uniknięcia zbyt poważnego spowolnienia wzrostu gospodarczego (do 3%?, przykładowo) budzi w niektórych makroekonomistach skłonność do zlekceważenia inflacji. I odwrotnie: fatalna długoterminowo dla wzrostu gospodarczego wysoka inflacja, zachęca jastrzębio patrzących na gospodarkę makroekonomistów do ostrzejszej reakcji już wtedy kiedy istnieje zagrożenie zrealizowania się takiego scenariusza. Ci drudzy stanowią w RPP mniejszość. Po wynikach gospodarczych z pierwszych dwóch kwartałów wiemy, że wariant radykalnego spadku tempa PKB nam nie grozi. Podstawowe wskaźniki cenowe też nie płatają nam poważniejszych niespodzianych. A jednak pozostaje pytanie co z inflacją liczoną bez cen żywności i paliw. Jestem świeżo po lekturze artykułu Dariusza Filara, który nie mogąc się chyba przekonać RPP do swoich poglądów, postanowił dać im wyraz w prasie. Mówiąc prostszym językiem, D.Filar wyraża obawy o ceny będące odbiciem naszych postaw popytowych. O ile mniej więcej wiemy jak zmieniają się podstawowo wskaźniki makroekonomiczne, to brak pełnej odpowiedzi co z tzw. efektem drugiej rundy. Prof. D. Filar woli reagować z wyprzedzeniem i podnieść stopę referencyjną. W tym sporze jestem po jego stronie. Zwracałem zresztą już w ubiegłym roku uwagę, że w wskaźnikach cenowych widać powoli nacisk strony popytowej i lepiej w takim przypadku prowadzić politykę „lekko” restrykcyjną zawczasu. W naszych warunkach będzie jeszcze konieczność jak sądzę podniesienia stóp o 25 pkt. Na dyskusję o cięciach stóp jest jeszcze trochę za wcześnie.

Istne fajerwerki można było obserwować na krajowym rynku walutowym. Takiej zmienności już dawni nie było. O ile z makroekonomicznego punktu widzenia złoty (rozumiany jako koszyk walutowy) stracił powody do dalszego wzmocnienia, to do przebadania pozostało to co z rynkiem walutowym jest w stanie zrobić psychologia rynku. Oczywiście aktywa rezerwowe dalej na rosły, co częściowo tłumaczy zachowanie złotego, ale już nie wskutek wymiany handlowej dóbr i usług. W II kwartale dyskusja o roli złotego i coraz odważniejsze prognozy zachęciły graczy do przetestowania rynku. W lipcu złoty wzmocnił się o 3,2% do dolara i 4,5% do euro. Wobec tego zmianę złotego do koszyka walut szacuje na 4%. Z końcem lipca rynek stracił wigor do dalszego wzmocnienia. Okrągła bariera dwóch złotych dla dolara i 3,2 dla euro okazała się nie do przebicia. O zakończeniu dalszego pogrążenia walut obcych zdecydowały bariery psychologiczne wsparte wskazaniami analizy technicznej, która sugerowała zatrzymanie się  na tym poziomie. Rynkiem musiały też wstrząsnąć – ale to już później – nowe dane NBP i aktualizacja wcześniejszych dotyczących rachunku obrotów bieżących. Roczna krocząca wartość tej kategorii do PKB sięgnęła 4,7%. W sierpniu byliśmy już świadkami poważnego osłabienia. Złoty do dolara osłabił się o 10% a wobec euro o 4,5%. Złoty do koszyka osłabił się o niemal 7%. Rynek chyba się sam wystraszył tego co zrobił. W przypadku dolara był to powrót do wartości z marca, a w przypadku euro do przełomu z czerwca i lipca. Dysproporcja w osłabieniu wynikała ze zmian na rynku euro/usd. Jeszcze w połowie lipca kurs sięgał prawie 1,6 by w ciągu miesiąca zejść poniżej 1,5. Nie jest to początek jakiegoś głębszego osłabienia a jedynie korekta, odreagowanie po znacznym wzmocnieniu. Rynek walutowy być może podejmie próby powrotu to rekordowych wartości z lipca, ale do tego musiałby mieć dobry podkład jak przykładowo potwierdzenie silnego wzrostu gospodarczego w Polsce przy niewielkim niebezpieczeństwie inflacyjnym zmuszającym RPP do prowadzenia restrykcyjnej polityki pieniężnej. W najbliższych tygodniach prawdopodobny wydaje się scenariusz powtórzenie chociaż części wcześniejszego wzmocnienia, ale dopiero po dokładnym przeanalizowaniu danych PKB opublikowanych przez GUS w ubiegłym tygodniu. Jeżeli na rynku pojawią się informacje o możliwości zmniejszenia się różnicy stóp procentowych pomiędzy Polską a głównymi zagranicznymi rynkami, to wątpię by rynek zechciał powtórzyć ustanowiony w lipcu rekord.

Niemałą huśtawkę zafundowała nam giełda. W czerwcu, wzorem czołowych światowych rynków WIG spadł o prawie 12%. W ten sposób WIG przebił dotychczasowy poziom wsparcia wyznaczony przez spadki w styczniu. Przypomnę, że WIG spadł wtedy do 42,5 tys. Spadki skończyły się dopiero w I poł.  lipca kiedy na WIG spadł już poniżej 38 tys. Przedział 37 tys. – 40 tys. to nowy poziom wsparcia. W ten sposób jesteśmy na poziomach z przełomu 2005 i 2006 r. Twierdzę, że rynek jest atrakcyjny do zakupów, ale odnoszę wrażenie że większość graczy woli zająć postawę wyczekującą, szczególnie po gwałtownym spadku z czerwca, który wskazuje ile na rynku jest emocji. Z całą pewnością otuchy nie dodają komunikaty o saldzie wpłat i umorzeń klientów TFI za czerwiec i lipiec. Otuchy jednak dodaje fakt iż chętnych na inwestowaniu po spadkach czerwcowych przybyło i wpłaty szacowane były we wspomnianych miesiącach na 7-8 mld zł. Widać więc że część drobnych inwestorów trzyma rękę na pulsie i im rynek jest niżej tym chętniej inwestują w funduszach. Ochotę na odreagowanie maja nie tylko klienci TFI. Silne czerwcowe spadki odreagowaliśmy od końca lipca do końca sierpnia, co zresztą miało tez miejsce na innych rynkach europy środkowo wschodniej. Pozazdrościć można było Węgrom. U na WIG wzrósł o 3,1%, a WIG20 o ponad 6%, a BUX aż o 8,9%. Za ten optymizm względem czołowych giełd, zapłaciliśmy większymi spadkami w sierpniu. Na szczęście rynek po optymistycznych (albo odbieranych jako optymistyczne zagranicznych komunikatach makroekonomicznych) zatrzymał się na przedziale 39 tys. – 40 tys.

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Uwaga na wynagrodzenia

Najnowsze wyniki przedsiębiorstw niefinansowych wskazują, że gospodarka zwalnia i na szczęście czyni to powoli. Brak też fajerwerków, czyli informacji które mogłyby stanowić niemiłe zaskoczenie czy tez rzucić nowe światło na niektóre zjawiska makroekonomiczne. Być może warto jeszcze zachować pewną rezerwę do zapasów. Wzrost zapasów w porównaniu przykładowo z przychodami nieco niepokoił w ubiegłym roku. Zapasy zaczęły przyrastać w rocznym tempie od 22% do 23% w okresie od III kw 2007 do I kw tego roku. To znaczne kilka procent powyżej dynamiki sprzedaży. Było to również widoczne w rachunku PKB. W II kw zapasy osiągnęły roczną dynamikę na poziomie 21%. Długo się utrzymująca i znaczna różnica pomiędzy tempami wzrostu wspomnianych kategorii, sugerowała że część przedsiębiorstw ma problemy z dostrzeżeniem, że obniżenie tempa wzrostu gospodarczego jest nieuchronne. Cykl zapasów wzrósł w ciągu roku z 30 do 33 dni. W skali gospodarki to istotna różnica. Przyczyną jest głównie wzrost cyklu towarów. Trzeba jednak przyznać, że cykl zapasów na poziomie 33 dni był dość charakterystyczny przez całe lata dla Polski i w pewnym stopniu usprawiedliwieniem jest fakt iż raczej w latach 2004-2006 cykl z racji dynamiki wzrostu był relatywnie niski, czyli od 28 do 31 dni. Dynamika zapasów powinna dalej powoli spadać. Być może dane przedsiębiorstw na to jeszcze nie wskazują, ale opieram się tu na danych o przyroście środków obrotowych z rachunku PKB. Tam tendencja ta jest lepiej widoczna.

 Wzrost zapasów finansowany jest wciąż dużym kapitałem stałym i kredytami krótkoterminowymi. Dynamika kredytów krótkoterminowych sięgnęła 13,7%, czyli nadal poniżej tempa przychodów. Różnica jest jednak coraz mniejsza. W kredytach długoterminowych brak wielkiego skoku. W układzie rok do roku, wartość wykorzystywanych kredytów długoterminowych wzrosła zaledwie o 7,6%. Na tle trzech wcześniejszych kwartałów nie jest to wynik szokujący, ale to efekt  dobrej sytuacji finansowej przedsiębiorstw. Pamiętać należy, że omawiane kwartalne wyniki wg GUS obejmują największe kilkanaście tys. przedsiębiorstw i ich wyniki nie są w pełni reprezentatywne dla gospodarki, ale na pewno prawidłowo oddaje trendy w niej zachodzące. Stąd dynamika zadłużenia wg największych firm wcale nie musi być identyczna z wynikami podawanymi przy okazji prezentacji elementów podaży pieniądza.

Pewną niespodzianką jest dynamika przychodów. Przychody w II kw wzrosły y/y aż o 15,6% nominalnie. W czterech poprzednich kwartałach dynamika na ogół zawierała się w przedziale 12%-14,0 %. W minionym kwartale najlepiej widać znaczenie popytu wewnętrznego. Nie dość , że uzupełnił on lukę po słabnącym eksporcie, to dodatkowo przyczynił się do większego wzrostu sprzedaży.

Zgodnie z zapowiedzią, powoli pogarszają się wyniki przedsiębiorstw. Silniej od przychodów rosną koszty, bo aż o 16,3%. Zróżnicowanie to nasila się od pięciu kwartałów. Warto więc przyjrzeć się przy tej okazji kosztom bardziej szczegółowo. Niestety to nie wynik amortyzacji. Wzrost nakładów inwestycyjnych dość powoli przekłada się na wzrost amortyzacji. Z dynamiki 3%-6%, od trzech kwartałów wartość amortyzacji rośnie z dynamiki rocznej 7,6% w II kw 2007 do prawie 10% w II kw tego roku. Koszty materiałów i energii – największa pozycja kosztów – rosła w zmiennym tempie kilku- kilkunastu procent w układzie rocznym. Co ciekawe koszty czynników energii dość długo aż tak bardzo nie doskwierały poważnie gospodarce, wobec czego w ujęciu ogółem ich udział minimalnie spadał. Niestety w II kw tego roku energia wzrosła aż o 13,4% w ujęciu rocznym. Od dłuższego czasu do wzrostu kosztów przyczyniają się usługi obce oraz od ok. roku wynagrodzenia. Te ostatnie dynamiką przekroczyły kilka miesięcy temu tempo zmian wydajności. W II kw wartość wynagrodzeń w kosztach odnotowała roczny wzrost wielkość 20%. To niezmiernie wysoki wzrost, który tylko w niewielkim stopniu można tłumaczyć wzrostem zatrudnienia. Z makroekonomicznego punktu widzenia to dość niebezpieczne zjawisko. Niemniej to też nie jest większym zaskoczeniem. Spodziewano się tego od dłuższego czasu. Dla Rady Polityki Pieniężnej to istotna informacja, która na pewno nie sprzyja cięciu stóp, a na pewno będzie w arsenale argumentów „za” kolejną podwyżką, której można oczekiwać jesienią.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Złota trąba

Gwałtowne burze sprzed ponad tygodnia przypomniały nam, że przed rynkiem ubezpieczeniowym jest jeszcze długa droga rozwoju. Przy czym mam na myśli nie tyle ofertę, co przede wszystkim wciąż niską skłonność do ubezpieczania się Polaków. Jednym z czynników najsilniej przyczyniających się do rozwoju rynku ubezpieczeniowego są czynniki administracyjne. Mam na myśli konieczność ubezpieczenia wynikającą z uregulowań prawnych. Samodzielność osób fizycznych, czy gospodarstw domowych, jest tu trochę ograniczona. Wynika to z samego faktu czym ubezpieczenie jest. Dla osoby fizycznej na ogół jest trudno uchwytne i niezrozumiałe. Nie chodzi tu już tylko o samą treść umowy, ale pojmowanie idei ubezpieczenia oraz przyjęcia do wiadomości, że nasze życie nieodłącznie związane jest z ryzykiem wystąpienia sytuacji które mogę się odbić nawet katastrofalnie na naszym życiu.

Oczywiście człowiek powinien mieć możliwość dokonywania wyboru, czyli decyzji czy wystawia się na ryzyko i w jakim stopniu. W przypadku uprawnień emerytalnych państwo przypiera nas do muru i zmusza do opłacania składki emerytalnej, zdrowotnej itd. W tym akurat wypadku nasza swoboda ogranicza się do faktu iż –  w bardzo dużym uproszczeniu – państwo organizuje system emerytalny tak by każdy z nas miał zabezpieczoną finansowo jesień życia w stopniu pozwalającym przeżyć. Niemniej jednak stale jesteśmy ostrzegani że nasze emerytalne życie nie będzie łatwe i wobec tego zachęcani jesteśmy do większych oszczędności. Przymus opłacania składek emerytalnych wynika z faktu iż większość ludzi nie ma ochoty oszczędzać na emeryturę, albo przedkładają bieżącą konsumpcję nad oszczędności. Po prostu nie uświadamiamy sobie pewnych ryzyk, albo w ogóle  nie mamy na to ochoty. Zasada „jakoś to będzie” w życiu człowieka jest niestety bardzo popularna.

W ubezpieczaniu własnego majątku mamy większa swobodę i jak wydać po ostatnich burzach, jesteśmy trochę nieodpowiedzialni. Z badań przeprowadzonych ponad roku temu wynika, że dom czy mieszkanie ubezpiecza zaledwie 44% z nas. Biorąc pod uwagę poziom i rozkład wynagrodzeń w Polsce, śmiało można powiedzieć że część z nieubezpieczonych nie korzysta z ubezpieczenia bo nie ma na to ochoty. Poziom i zakres ubezpieczenia pozostałych też pozostawia sporo do życzenia.

Wszystko byłoby dobrze gdyby ci którzy nie ubezpieczyli się w dostatecznym stopniu nie oczekiwali pomocy po burzach i wichurach jakich doświadczyliśmy w połowie miesiąca. Skala ubezpieczenia była rozmaita w poszczególnych regionach nawiedzonych przez burze. Według informacji prasowych w Radomsku tylko 10% ludzi było ubezpieczonych. To wartość skrajna, bo wg szacunków MSWiA ubezpieczonych było 30%-40% poszkodowanych. I tak kiepsko.

Mam świadomość, że nie sposób ubezpieczyć się od wszystkiego i przykładowo na wartość odtworzeniową domu, ale podawane w mediach liczby i wypowiedzi poszkodowanych wskazują, że mieliśmy do czynienia ze sporą nieodpowiedzialnością wśród poszkodowanych. Niestety po raz kolejny ludzie, media i politycy nie wykorzystali ostatnich zmian pogody do uświadomienia ludziom że powinni się ubezpieczać oraz że część z nich właśnie ponosi konsekwencje własnych decyzji, czyli oszczędzaniu na ubezpieczeniu. Mało kto z polityków czy dziennikarzy miał odwagę zapytać o ubezpieczenie czy chociaż minimalne rezerwy finansowe na zakup podstawowych rzeczy. Właściciele całkiem przyzwoitych posesji z rozbrajającą szczerością odpowiadali że na stosowne ubezpieczenie ich nie stać i że oczekują natychmiastowej pomocy na elementarne wydatki. Lokalne władze i politycy tradycyjnie odegrali role narzucone im przez poszkodowanych i dziennikarzy, czyli nerwowo zapewniali że wszyscy wszystko dostaną w żądanej ilości. Żadnych pytań o ubezpieczenie, żadnych pytań o jakość budowanych domów. Niestety wszyscy pamiętają chyba casus Włodzimierza Cimoszewicza sprzed ponad dziesięciu lat, który za zwrócenie uwagi poszkodowanym w powodzi z 1997 na kwestie ubezpieczeń zapłacił medialną krytyką.

Doszło wręcz do rywalizacji na współczucie i hojność. Prezydent z nieukrywana dumą wskazywał na pomoc jaką udzielił rząd PiSu za szkody wyrządzone przez trąby powietrzne w ubiegłym roku. Pochwalił się wręcz, że obdarowani nazwali pomoc „złotą trąbą” co miało wskazywać, że niektórzy wręcz na tej pomocy zarobili. Moim zdaniem to jednak świadectwo rozrzutności państwa a nie odpowiedzialności za państwo i – przepraszam za wyrażeniem – wychowywanie obywateli. Od polityków zawsze będę oczekiwał, że będę mieli odwagę prosto w oczy przypominać obywatelom o odpowiedzialności za swoje decyzje.

Ponadto jest to okazja do przypomnienia obywatelom jednej z elementarnych zasad wolnego rynku: masz wolność decyzji (w tym przypadku o ubezpieczeniu lub nie, czy też o kwocie) ale jest to połączone z ponoszeniem konsekwencji własnych decyzji.

Po raz kolejny widać, ze i tak nie unikniemy dyskusji o wymuszeniu na obywatelach przynajmniej minimalnego poziomu ubezpieczenia. Polska na tle średniej dla UE ma ponad dwukrotnie mniejszy udział składek ubezpieczeniowych w PKB, co wskazuje na dystans do nadrobienia. Ubezpieczenia majątkowe od kilku lat utrzymują względnie stabilny poziom do PKB. Analiza poszczególnych segmentów rynku ubezpieczeniowego za ubiegły rok wskazuje, że składki na ubezpieczenia od żywiołów wrosły zaledwie o 3%, co na tle pozostałych segmentów rynku ubezpieczeniowego jest jednym z najgorszych wyników. Biorąc pod uwagę wzrost budownictwa i poprawę sytuacji finansowej Polaków (również tych żyjących z rolnictwa), widać że wydatki na ubezpieczenia majątkowe zupełnie sobie lekceważymy. Niestety nie obędzie się bez przymusu stosownego ubezpieczenia (skala i zakres). Ciekawy jestem czy tym razem politycy porządnie odrobią lekcję daną przez naturę. Rezultatu niestety nie jestem pewny.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Warto zapytać doradcy

W lipcu, wg wstępnych szacunków firmy Analizy Online, saldo wpłat i umorzeń jednostek funduszy inwestycyjnych sięgnęło 3,5 mld zł. Pomijając rekordową wypłatę ze stycznia tego roku (11,3 mld zł) i biorąc pod uwagę przepływy z okresu od początku 2005 roku, tak znaczny ubytek można traktować jako przejaw wyraźnego pogorszenia się nastrojów. Sygnał jest tym bardziej niebezpieczny, że już w czerwcu inwestorzy uszczuplili aktywa TFI o kwotę 2,4 mld zł. Porównując (patrz wykres) saldo przepływów ze stycznia do kolejnych czterech miesięcy, można było wysnuć dwa wnioski: albo inwestorzy zachowują stalowe nerwy, albo w miejsce odchodzących pojawiają się nowi, liczący na to że giełdy osiągnęły na tyle niskie poziomy, iż czas już budować swój portfel. Według wspomnianej na wstępie firmy, liczba klientów TFI (dokładnie: rachunków) od IV kw 2007, kiedy to osiągnięto rekord (3,05 mln osób), do końca I kw 2008 praktycznie jest stabilna. Niestety brak świeższych danych. Ta informacja pozwala wierzyć, że w pierwszych miesiącach tego roku mieliśmy do czynienia przede wszystkim z redukcją wielkości rachunków i wiarą, iż przyszłość okaże się lepsza. Spadek indeksów giełdowych z czerwca, poważnie zachwiał tą wiarą. Podstawowe światowe indeksy giełdowe spadły w czerwcu o od 7% do 11%. Nasz WIG przebił minimalnie górną granicę, czyli spadł o 11,4%. Skala spadku była wyjątkowa i miała miejsce mimo braku takich objawów paniki z jakimi mieliśmy do czynienia w styczniu. Ponieważ spadek indeksów był dość równomiernie rozłożony w styczniu, to można przypuszczać, że część efektu psychologicznego czerwca, przeniosła się na lipiec. Częściowa poprawa na giełdach w lipcu chyba niewiele pomogła. Dla inwestorów, którzy śledzą komentarze rynkowe, poprawa ta mogła nie mieć znaczenia, gdyż nawet świat zawodowych analityków podchodził do niej z dużym dystansem.

Analiza przepływów z czerwca oraz szacunki za lipiec wskazuję, że wycofywane są środki z funduszy lokujących w różnym stopniu w akcje. Wygląda więc na to, że mamy do czynienia z drugą duża falę spadku nastrojów wśród inwestorów. Po siedmiu miesiącach wycofano łącznie niemal 23 mld zł. czyli 75% środków jakie wpłynęły do TFI w roku ubiegłym. Oczywiście trudno się dziwić ludziom, którzy stracili w ciągu roku 1/3 wpłaconych pieniędzy na krajowy fundusz akcyjny, lub nawet ponad 40%, jeżeli był to fundusz małych i średnich krajowych firm. Obawiam się trochę, że odchodzi z rynku ta część inwestorów którzy są poważnie rozczarowani wynikami funduszy i, jeżeli śledzi komentarze rynkowe, to zwróciła uwagę akurat na poważną ostrożność analityków co do jakiegokolwiek precyzyjniejszego spojrzenia na przyszłość. Nawet tą najbliższą.

A może właśnie teraz warto się uspokoić i pójść po poradę do profesjonalnego doradcy. No tak, ale kto to jest profesjonalny doradca. Wcale nie mam na myśli licencjonowanych doradców inwestycyjnych. Ci zresztą, z racji ograniczonej ich liczby, są niedostępni dla przeciętnego inwestora. Sądzę, że wśród pracowników banków czy firm doradczych, nie brakuje osób ze stosowną wiedzą i bogatym doświadczeniem. Krótko mówiąc, warto skontaktować się z osobami, które – przykładowo – w I połowie ubiegłego roku nie wpychały klientom funduszy akcyjnych lub każdej innej oferty tylko dlatego że jest nowa i ładnie opakowana. Warto wiec po prostu zapytać co pan/pani doradzał/a klientom ponad rok temu. Przewartościowanie krajowej giełdy było na tyle poważne w ubiegłym roku, że obrona w stylu „nikt nigdy nie wie kiedy jest szczyt na giełdzie”, albo „najważniejsze jest równomierne inwestowanie w akcje, bo giełda zawsze rośnie w długim terminie”, dyskwalifikują sprzedawcę/doradcę. Nawet osoba mająca słabą, lub żadną, wiedzę makroekonomiczną, ale znająca elementarz analizy technicznej, musiała wiedzieć że zachęcanie klientów do lokowania w akcyjne fundusze inwestycyjne jest obarczone ogromnym ryzykiem. Ale jeżeli i z elementarną analizą techniczną jest kiepsko? To już oznacza, że mamy do czynienia ze sprzedawcą. A w obecnie, w celu rozpoczęcia budowania przyzwoitego portfela, zalecam kontakt absolutnie z doradcą.

Sądzę, że właśnie teraz osoby które poniosły porażkę na w funduszach albo mają wciąż wolne środki finansowe, powinny szukać profesjonalnej porady. Ci pierwsi szukają możliwości radykalnego odrobienia strat w funduszach. Może to powodować nieprzemyślane decyzje i dalsze straty. Drugim warto powoli uświadamiać, że lokowanie w niektóre fundusze stało się na tyle opłacalne, że czas rozpocząć powoli budowanie portfela na najbliższe kilka lat z adekwatną do nowej sytuacji strukturą. Warto dlatego, że właśnie dzieją się fakty dla rynku istotne. W dużym skrócie: niskie poziomy indeksów giełdowych, bliskość szczytu podwyżek stóp procentowych w kraju, poważne ryzyko osłabienia złotego. Próba zaspokojenia potrzeb klientów, popularnymi ostatnio strukturami, to poważne uproszczenie.

Oczywiście przekonanie klientów do inwestycji w fundusze, po fatalnych doświadczeniach i opiniach o niskich profesjonalizmie doradców, nie będzie łatwe. Teraz pewnie klienci będą już oczekiwać (powinni) podania prognozy rozwoju sytuacji rynkowej co najmniej w średnim terminie dla każdej grupy instrumentów. Potencjalnym inwestorom sugerowałbym naciskanie na doradcę w celu sprawdzenia jego wiedzy rynkowej.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Budownictwo cz2

Budownictwo osiągnęło punkt, w którym można powiedzieć że czasy prostego rozwoju opartego ma już za sobą. Mam na myśli okres 2003/2004 do 2007/2008. W tym okresie gospodarka przyspieszyła, a w 2006 wyraźnie nabrały rozpędu inwestycje, dodatkowo przyczyniając się do ogromnego popytu na usługi budowlane. Skok dokonany przez budownictwo jest dobrze widoczny przez pryzmat udziału budownictwa w wytwarzaniu PKB. Jeszcze w I poł. 2005 udział budownictwa w PKB był stabilny, na poziomie 5,2%. W II połowie tego roku wręcz wystartował w górę za sprawą inwestycji. Warto się w tym momencie zatrzymać przy rynku mieszkaniowym. Silny przyrost pozwoleń na budowę mieszkań (domy jedno- i wielorodzinne) miał miejsce również w 2006 r. W latach 2004-2005 wzrost pozwoleń na budowę był wyższy wprawdzie niż w latach 2001-2003, ale nie zapowiadał przyspieszenia jakiego byliśmy świadkami w 2006 r. owoce tego zbieramy obecnie. Czas budowy domów wielorodzinnych przez deweloperów to ok. 2 lata. To jeden z wielu powodów, dzięki któremu zakończył się szaleńczy wzrost cen mieszkań w największych miastach Polski. O ile w I pół. 2007 deweloperzy oddali do użytku ponad 15 tys mieszkań, to rok później już prawie 28 tys. To 180% wzrost.

Opisywany wyżej wzrost doprowadził do błyskawicznej, jak na dział gospodarki, poprawy wyników finansowych. Z rocznego wyniku brutto -2% na przełomie 2002/2003, do końca 2007 wynik został poprawiony na ok. 6%. Jak na w pełni urynkowiony sektor i silnie konkurencyjny, to bardzo ładny wynik. W budownictwie rosło zatrudnienie i wynagrodzenia w tempie podobnym do tego z okresu naszego boomu budowlanego w poł. lat 90 tych. Pozornie więc mamy już objawy sytuacji z II poł. lat 90 tych, kiedy to budownictwo okazywało się przerośnięte jak na zapotrzebowanie generowane przez gospodarkę na jego usługi. Za opieszałość w dostosowaniu się do nowych realiów ekonomicznych, sektor budowlany zapłacił ogromną cenę. W latach 2000-2002 produkcja budowlana spadała rocznie realnie o 10%, czyli inaczej mówiąc, skurczyła się w tym okresie niemal o 30%.

W ocenie perspektyw budownictwa najistotniejsze jest określenie stanu gospodarki i jej perspektyw w średnim terminie. Podtrzymam przy tym, może już męczącą chwilami, manierę ciągłego porównywania obecnej sytuacji budownictwa z okresem sprzed kilku-, kilkunastu laty. Obecnie więc, próbując złośliwie upraszczać, można postawić wniosek iż sytuacja budownictwa wykazuje wiele podobieństw do końca ubiegłej dekady czy początku obecnej. Wskazana wcześniej  rentowność sprzedaży brutto będzie niemożliwa do utrzymania w dłuższym terminie. Spadek powiedzmy do przedziału 3,5% – 4,5% (podaje wartości dla całego działu PKD 45) w perspektywie dwóch lat to wcale nie dramat, a raczej świadectwo powracającej silnej konkurencji do sektora. Wyjątkowo wysoki udział podmiotów osiągających dodatni wynik brutto, też się nie utrzyma. Już obecnie media straszą czytelników problemami faktycznymi lub domniemanymi deweloperów. Pisze „domniemanymi”, ponieważ w Polsce jest wysokie zapotrzebowanie na chociaż malutki kryzys w sektorze nieruchomości mieszkaniowych. Sytuacja na rynku mieszkaniowym była tak dobra, że w ostatnich kilku kwartałach firmy doświadczone lub zupełnie świeże w biznesie budowlanym ryzykowały podjęcie się projektów, które nie dawały gwarancji sukcesu. Fakt iż ktoś ogłosi upadłość tylko dlatego, że zbyt drogo – na przykład – kupił ziemię pod inwestycję jednym z największych polskich miast, to jeszcze nie powód do kasandrycznych analiz. Wg mnie można śmiało przyjąć, że wśród obecnie wykazujących dodatni wynik brutto firm, około co dziewiąta (11%) firma będzie miała co najmniej poważne problemy z osiągnięciem zysku brutto w ciągu najbliższych kilku kwartałów. Nadal jednaj twierdzę, że to nic złego a jedynie powrót do normalności na rynku który był do tej pory zbyt łatwy dla przedsiębiorstw budowlanych.

Oceniając rozmiary budownictwa poprzez udział w wytwarzaniu PKB czy w przychodach przedsiębiorstw, można śmiało powiedzieć że budownictwo będzie powoli zwalniało tempo wzrostu. W przypadku pierwszego kryterium, wkład budownictwa wynosi 7%, czyli tyle ile prawie 10 lat temu. Niemniej teraz byliśmy świadkami swego rodzaju rekordu prędkości. Budownictwo potrzebowało zaledwie półtorej roku by udział w PKB skoczył z 5,3% do 7,%. Ten wskaźnik idealnie oddaje to co się stało, czyli błyskawiczny skok wartości prac (przychody sektora, wartość prac budowlano-montażowych) oraz błyskawiczną poprawę sytuacji finansowej.

To co zasadniczo różni obecna sytuację budownictwa od okresu z końca ubiegłej dekady, to sytuacja makroekonomiczna. W II poł. lat 90 tych pogorszyło się tempo wzrostu gospodarczego i radykalnie zaczęło zwalniać tempo nakładów inwestycyjnych. Wprawdzie obecnie tempo wzrostu gospodarczego również ulegnie zwolnieniu, ale nie jest aż to taką niespodzianką jak 10 lat temu i nie będzie to miało również takiej skali jak wtedy. Wtedy roczne tempo wzrostu z ponad 7% w ciągu dwóch lat spadło przejściowo do trzech. Warto jednak porównać bieżącą sytuację z okresem 2001-2002. Wtedy  nałożyły się na siebie dwa wyjątkowo niekorzystne procesy, czyli bardzo zła sytuacja budżetu z ujemną dynamiką nakładów inwestycyjnych. Deficyt budżetowy, głównie wskutek spadku przychodów, wzrósł do prawie 5% w relacji do PKB. Nakłady brutto na środki trwałe w 2001 i w 2002 spadły o 8,3% i 7,1%.

Sytuacja budownictwa zależy przede wszystkim od stanu finansów państwa oraz tempa i wielkości nakładów inwestycyjnych. Oczywiście między tymi zjawiskami istnieje powiązanie. Podstawowe to to że część inwestycji finansowana jest z kasy państwowej. Roboty budowlane w ok 1/3 sa finansowa z kasy państwowej (w tym podmioty państwowe) czy jednostek samorządu terytorialnego. O ile więc istnieje poczucie że państwo zbyt mało przeznaczało na cele budowane (drogi!), to w przypadku bezpośrednich inwestycji jak drogi, spadek nakładów był , na szczęście dla budownictwa, niewielki.

W zależności od przyjętych do wyliczeń danych oraz założeń, inwestycje odpowiadają za 60-70% popytu na prace budowlano-montażowe. Wśród podmiotów gospodarczych, w aż 75%-80%  inwestycje generowane są one przez sektor prywatny. Nową jakością w budownictwie i nadzieją jest to co było jego bolączką do tej pory  – budownictwo mieszkaniowe. Udział budownictwa mieszkaniowego był długie lata dość mały. Wg danych rocznych, dopiero w tym roku ma szanse trwale przekroczyć 20% i rozwijać się dalej. W strukturze budownictwa, to właśnie niski udział budownictwa mieszkaniowego odróżniał Polskę od krajów rozwiniętych. Proces ten będzie oczywiście rozciągnięty na lata.

Biorąc pod uwagę przeciętny scenariusz PKB dla Polski na najbliższe 3 lata i utrzymanie tempa nakładów inwestycyjnych na poziomie ok. 10% lub wyższym, budownictwo może się rozwijać w tempie od 7% do 11% rocznie. Najgorsze byłoby dla budownictwa, powtórzenie się sytuacji z początku dekady. Jest to wariant mało prawdopodobny, ale nie niemożliwy. Zejście z obecnego tempa PKB do 1%-2% w ciągu – przykładowo dwóch lat – w polskich warunkach rodzi już poważne kłopoty dla budownictwa. Nasz gospodarka jest na szczęście mocno dojrzalsza i uważam na raczej niemożliwą tak silną fluktuację nakładów inwestycyjnych jak w latach wcześniejszych.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz

Nasza gospodarka się uczy, czyli zmiany jakościowe w produkcji sprzedanej.

Analiza produkcji sprzedanej przemysłu w rozbiciu na działy gospodarki daje trochę powodów do satysfakcji, czy raczej nadziei. Brzmi to może trochę dziwnie przy spadającym tempie produkcji  sprzedanej, ale kiedy sobie uświadomić  że wysoki wzrost gospodarczy nie trwa wiecznie to zapewniam że pozwala to inaczej spojrzeć na kwestię wzrostu gospodarczego jaki nas czeka.

Przypomnę tylko, że produkcja sprzedana w ujęciu rocznym wzrosła o 7,2%. To oczywiście więcej niż 2,35 miesiąc wcześniej, niemniej nie ma co ukrywać że jesteśmy świadkami słabnięcia tempa wzrostu gospodarczego. W przypadku produkcji sprzedanej proces ten będzie następował dość powoli. Zwracam na to uwagę, ponieważ do tej pory cykle produkcji sprzedanej (dynamika) hamowały bardziej stanowczo kiedy zwalniała cala gospodarka. Obecnie ujemną dynamikę sprzedaży odnotowują przede wszystkim od 16 do 20. Ze względu na specyfikę produkcji wyrobów tytoniowych, proponuję pominąć ten dział (PKD 16). Działy produkujące odzież oraz półprodukty do jej produkcji odnotowują ujemną dynamikę sprzedaży. Niektóre z nich już od przełomu roku. Mocno złoty daje się we znaki przemysłowi drzewnemu. Produkcja drewna i wyrobów z drewna (PKD 20) od II kw również zaczyna spadać w ujęciu rocznym. Na razie spadek dynamiki produkcji w tym dziale nie przekracza 4%. To niestety konsekwencja braku wzrostu zapotrzebowania na surowiec w firmach meblowych. W tym przypadku dynamika sprzedaży oscyluje od kilku miesięcy wokół zera. Dział PKD 36, zdominowany przez producentów mebli, aż 58% przychodów ze sprzedaży osiąga z eksportu. Mocny złoty coraz silniej uderza w polski przemysł, który w ¾ odpowiada za wartość krajowego eksportu. Słabnie również sprzedaż działów 24 i 26, czyli wyrobów chemicznych oraz wyrobów z surowców niemetalicznych. W tym drugim przypadku mamy jednak do czynienia z efektem bazy. Dział 26 obejmuje wielu producentów materiałów wykorzystywanych w budownictwie i po dynamice rzędu 40% trudno oczekiwać że będzie ona kontynuowana.

Silny złoty i import dają się nam coraz bardziej we znaki, ale  z drugiej strony chciałem specjalnie zwrócic uwage na działy przemysłu, które pomimo znacznego udziału eksportu w przychodach i narażenia na konkurencyjny import, świetnie sobie radzą. Tu dochodzimy do istoty procesów kształtujących popyt na wyroby krajowego przemysłu, na jakie chciałem zwrócić uwagę. Otóż, w pewnym uproszczeniu, działy produkujące wyroby o wysokim stopniu przetworzenia (od 28 do 34) zdają się być niewrażliwe na spowolnienie koniunktury oraz mocnego złotego. To ogromna różnica w porównaniu z latami poprzednimi. Działy te produkują zarówno dobra o charakterze konsumpcyjnym jak i dobra inwestycyjne. Przykładowo w I połowie 2008 wyprodukowaliśmy blisko 450 tys. samochodów osobowych ogólnego przeznaczenia. To aż o 33% wiecej niż w roku ubiegłym. Szkoda że te liczby nie są znane szerszemu gronu Polaków.

Często można spotkac w mediach utyskiwanie iż nasz przemysł nie produkuje wyrobów wyjątkowych, opartych na przełomowych technologiach. Wbrew pozorom nie jest to determinanta rozwoju gospodarczego. Istnieje takie zjawisko jak ucząca się gospodarka. Nie mamy więc na terenie kraju działu gospodarki opartego na przełomowej i niespotykanej technologii (sa oczywiście malutkie wyjątki), ale z całą pewnością dokonaliśmy w ostatnich latach ogromnego postępu w reakcji na bodźce rynkowe i w zarządzaniu kosztami. Uczymy się na doświadczeniach innych. Mimo narzekań, udało się do Polski sprowadzić co nieco kapitału zagranicznego który rozwinął – obok krajowych przedsiębiorstw – coraz silniejszy szereg działów gospodarki. To właśnie pozwala z optymizmem patrzeć w przyszłość. Opisane w telegraficznym skrócie zjawisko, to tysiące drobnych decyzji ekonomicznych które z biegiem lat przyczyniały się do budowy coraz lepszej gospodarki.

Dla makroekonomisty problem polega na tym iż w zasadzie nie sposób mierzyć takie zjawisko ani precyzyjnie je prognozować. Wyliczenie jest w miarę proste kiedy do Polski ma wejść producent samochodów osobowych i chce budować fabrykę o mocy 300 tys. pojazdów rocznie. W przypadku gospodarki uczącej się, tempa tego zjawiska można oraz sam fakt jego dostrzeżenia można opierać na danych historycznych.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Budownictwo

Mniej więcej półtora roku temu pisałem o budownictwie. Wtedy mieliśmy już dawno najgorsze za sobą. Było już wtedy pewne, że gospodarka utrzyma – co najmniej w średnim terminie – wysokie jak na polskie warunki tempo wzrostu gospodarczego. Korzystne dla budownictwa warunki meteorologiczne w zimie przełomu 2006 i 2007 r. dodatkowo przyspieszyły tempo wzrostu. Branża rosła w rocznym tempie prawie 40% w okresie X 2006 – IV 2007. W ślad za tym musiały pomknąć w górę ceny robót budowlano-montażowych. Z rocznej dynamiki 2,2% w I poł. 2006 r., po roku byliśmy świadkami skoku do ponad 8%. Niemniej tematem bieżącego wpisy jest nie tyle przedstawianie historii, co określenie gdzie budownictwo jest obecnie i jaka jest jego najbliższa przyszłość.

Skupię się więc raczej na zmianach w samym budownictwie i jego udziale w gospodarce. Ekscytowanie się wysoką dynamiką wartości prac budowlano-montażowych nie ma sensu, gdyż po kiepskich dla budownictwa latach 2002-2003 i zastoju inwestycyjnym który rozciągnął się na dłuższy okres, budownictwo zaczęło odzyskiwać należną mu rolę w gospodarce. Proces odbywał się jednak na tyle dynamicznie, że rodziło to obawy o przeinwestowanie w branży i utratę kontroli nad efektywnością. Pamięć II poł. lat 90-tych i lata 2002-03 pozostawiły mocny ślad w psychice ekonomistów i analityków. Nie ukrywam, ze i mnie to w pewnym stopniu dotyczy, ale na szczęście zamiast postawy nadmiernej rezerwy wobec tego sektora, preferuje analizę problemu i szacowanie w jakiej kondycji jest budownictwo i czego można oczekiwać w najbliższej przyszłości.

Udział przychodów budownictwa w przychodach ogółem przedsiębiorstw niefinansowych sięgnął minimum w połowie 2004 r. Było to zaledwie 3,6%. W II połowie lat 90-tych. Wartość ta sięgała 6,5%. Trzeba jednak pamiętać by na tą ostatnią informację patrzeć z dużym dystansem. Pod koniec poprzedniej dekady gospodarka zaczęła zwalniać, a budownictwo napędzane inwestycjami wciąż osiągało wysokie przychody. Stąd osiągnięty wtedy wysoki udział w gospodarce. Wg udziału w PKB, w 1999 r. udział budownictwa wyniósł 7%, a w 2004 r. ok. 5%. Z drugiej strony, niski udział budownictwa w gospodarce w 2004 r. to efekt statystyczny wywołany szybszym wzrostem większości pozostałych branż w gospodarce i stosunkowo niskim tempem nakładów inwestycyjnych od których budownictwo jest silnie uzależnione.

Kiepski stan budownictwa w latach 2002-2003 to efekt nałożenia się dwóch niekorzystnych procesów na siebie. Warto o tym wspomnieć i z tego względu, że obecnie mamy do czynienia z sytuacją dokładnie odwrotną. Wysokie tempo nakładów inwestycyjnych oraz korzystna (tzn. w porównaniu ze stanem sprzed kilku lat) sytuacja finansów publicznych radykalnie poprawiły popyt na usługi budowlano-montażowe. Do tego należy oczywiście dołączyć wzrost zatrudnienia i poprawę sytuacji materialnej Polaków. Do tekstu dołączyłem tabelę w skrócie pokazującą w jakim tempie rosło budownictwo i co się przyczyniło do jego rozwoju. By uniknąć efektu jednego roku, co pozwala w przypadku budownictwa uniknąć skoków wyliczanych wartości (dynamik, struktur), porównałem wyniki zsumowane z lat 2003-2004 i 2006-2007. Po uwzględnieniu cen, budownictwo wzrosło o ponad 40% w tym okresie. Do takiego skoku budownictwa przyczyniły się w 51% obiekty inżynierii lądowej i wodnej. Prawie 2/3 z tej grupy przypada na budowę i remonty dróg, mostów i szlaków kolejowych. W 33% do wzrostu budownictwa w omawianym okresie przyczyniły się „budynki niemieszkalne”. W połowie to obiekty przemysłowe i magazynowe, a prawie w ok. 1/4 – obiekty handlowo-usługowe. Jak więc widać, dynamiczny wzrost budownictwa w niemal 85% jest wynikiem nakładów inwestycyjnych generowanych przez sektor prywatny i państwowy. Budownictwo mieszkaniowe, wbrew pozorom, nie jest czynnikiem decydującym o kondycji sektora jako całości. Powtarzam to wielokrotnie, gdyż media i część komentatorów niepotrzebnie przyczyniają się do tworzenia takiego obrazu. Budownictwo mieszkaniowe to tylko kilkanaście procent prac budowlano-montażowych w Polsce w tak zarysowywanym trendzie. Przy porównaniu minionych 12 miesięcy (VI 08 – VI 07) do analogicznego roku wcześniejszego, udział budownictwa mieszkaniowego sięga 28% w strukturze przyczyn wzrostu budownictwa. Sądzę jednak, że w średnim terminie budownictwo mieszkaniowe może nie utrzymać takiego udziału w strukturze. Zwracam na to uwagę, gdyż obecnie mamy do czynienia z pewnego rodzaju efektem statystycznym. Pozostałe dwa główne działy budownictwa wymienione wyżej rozwijają się w tempie wolniejszym obecnie, uzależnionym od tempa nakładów inwestycyjnych.

Świetna koniunktura radykalnie poprawiła wyniki sektora. Na koniec 2007 roku aż 89% podmiotów klasyfikowanych w dziale 45 (budownictwo) osiągało zysk netto. Wśród działów krajowej gospodarki to jeden z najlepszych wyników. Sześć lat temu było to zaledwie 64%, czyli niewiele mniej niż wynik dla przedsiębiorstw niefinansowych. Rentowność brutto sprzedaży to na koniec roku 6,1%, a po I kw 2008 6,3%, czyli powyżej średniej dla gospodarki. Przedstawione wyniki dla budownictwa są nawet minimalnie lepsze niż w latach 1997-1998, kiedy to budownictwo przeżywało swój poprzedni boom.

O perspektywach budownictwa napiszę w kolejnej części w najbliższych tygodniach.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz