I kto tu tkwi w poprzednim systemie?

Jednym z czołowych kryteriów w obecnych sporach politycznych jest określenie, kto tkwi w przeszłości, jak bardzo jest w niej unurzany i podejście do tzw. oligarchów. Postanowiłem poświęcić temu chwilę, bo premier po raz kolejny wyraził swój stosunek do tzw. bogatych, co zachęca inne postacie życia publicznego to ujawniania tego typu postaw. Drugim powodem jest fakt, iż do tej pory od 1990 r., poza grupkami polityków (jednosezonowe partie) czy pojedynczymi politykami, żadna duża formacja polityczna nie próbowała zbić kapitału politycznego na nierównościach społecznych i antypatii do oligarchów w tak mało wyszukany sposób jak obecnie. W polskich warunkach wskazania sondażowe w przedziale 25%-30% i utrzymanie takiego wyniku przez kilka kwartałów to bardzo dobry wynik. Co gorsza sposób w jaki premier wypowiada swoje refleksje na temat bogatych/oligarchów wskazuje, że faktycznie pokrywa się to z jego prywatnymi poglądami na sprawiedliwość społeczną. Zauważyłem, że premierowi dość łatwo „się wyrywają” takie refleksje, a dopiero później rozgląda się i patrzy jak to zostało przyjęte. Tak było z „lustracją majątkową” w ubiegłym roku, czy pomysłami na opodatkowanie „bogatych” w trakcie strajku pielęgniarek, z których się wycofywał lub uznawał za niefortunne. Wysoka pozycja PiSu w sondażach i ich stabilizacja utwierdza chyba premiera, że trafił w społeczne oczekiwania i na dodatek może śmielej wyrażać, co faktycznie myśli. Najzabawniejsze jest to, że nawet przedstawiciele SLD, partii określanej przez złośliwych jako partia „postkomunistyczna”, nie przejawiali aż takiej ochoty do „lustracji majątkowej” bogatych i zabieraniu im pieniędzy (jeśli już, to w formie oficjalnych podatków).

Premier w rywalizacji na elektorat postawił na ciemną stronę człowieka, czyli bezmyślną zazdrość. Czym innym jest dyskusja o modelu gospodarki rynkowej i podziale profitów wzrostu gospodarczego (*), a czym innym wprowadzanie podejrzliwej atmosfery wokół „bogatych”, którzy podobno swoją siecią opletli Polskę. Trudno z tym polemizować, bo premier nie używa jakichkolwiek precyzyjnych danych, które pozwoliłyby określić skalę sieci i odróżnić ją od zwykłej ludzkiej podłości i pazerności spotykanej notabene w każdym kraju.

Kolejną barierą, jaką przekroczono w ostatnich miesiącach by przypodobać się społeczeństwu jest podawanie nazwisk biznesmenów w świetle podejrzeń, ale bez zarzutów. To ciąg dalszy tego, co robiono przy okazji sprawy Orleanu w poprzednim Sejmie. Teraz nazwiskami rzucają już premier i szef CBA. Nie mam nic przeciwko zamykaniu ludzi w więzieniach, a może nawet publicznemu piętnowaniu, ale pod warunkiem posiadania dowodów, przy których proces to tylko formalność. Po prostu urzędnicy państwowi lekceważąc prawo i elementarne zasady przyzwoitości, obnoszą się z niechęcią do „bogatych”. Jeden z polityków PiSu, pytany o komentarz do spadków akcji spółek należących do Ryszarda Krauze, odpowiedział lekceważąco: „on i tak ma dużo”. Ale to nie tylko problem biznesmena, ale również inwestorów, którzy kupili akcje tychże spółek. Do tego dochodzą klienci TFI i OFE, w których portfelach mogły być te akcje. Niestety zgodnie a prawem, poszkodowany inwestor musi udowodnić poniesioną stratę i jej związek z publicznym podawaniem nazwiska biznesmena w charakterze podejrzanego. A co, jeżeli po kilku godzinach przesłuchania Ryszard Krauze nie usłyszy żadnych zarzutów?

W wypowiedziach premiera zaintrygowało mnie samo słowo „oligarcha”, „oligarchowie” itd. Brzmi ono dość archaicznie i dobrze opisuje stosunek emocjonalny wypowiadającego do tzw. „bogatych”. Jego znaczenie, jakie podają słowniki i ewentualnie ludzie, wobec których się je stosuje za granicą (przynajmniej w tłumaczeniu na j.polski), chyba trochę przekracza polskie przypadki. Obawiam się, że premier nieco wręcz dowartościowuje w ten sposób osoby, które nimi określa.

Ale wracając do tkwienia w takim czy innym systemie, to raczej premier powinien się zastanowić czy przypadkiem nie kultywuje rozwiązań i ideologii rodem z poprzedniego systemu (zresztą niechęć do „bogatych” wykorzystuje się od wieków, bo zawsze jest skuteczna w zdobywaniu poparcia). O obwinianiu „oligarchów” o hamowanie rozwoju kraju, słownictwo premiera, podgrzewaniu niechęci wobec bogatych pisałem wyżej. Ale wbrew pozorom „stare układy” tkwią gdzie indziej i przyczyniają się do miliardowych kosztów dla kraju i premier to akceptuje. To premier i obecny rząd nie mają odwagi powiedzieć kilku grupom społecznym czy zawodowym, że świadczenia finansowe, jakimi są obdarzone pochodzą często sprzed 1990 r. i były pochodną kupowania przychylności przez ówczesne władze i nie mają wiele wspólnego z równością obywateli w kwestii uprawnień emerytalnych itp.  Do tego dochodzi odwlekanie prywatyzacji wielu firm. Proponowałbym na przykład wytłumaczyć energetykom, że 10-letnie gwarancje zatrudnienia i gratyfikacje finansowe za zgodę na prywatyzację i przekształcenia w energetyce to po prostu zwykły haracz i kpina. To nic innego jak wyciąganie pieniędzy z gospodarki i to bynajmniej wcale nie przez najbardziej potrzebujące grupy, ale za to silne ja niejeden „oligarcha”. Mówimy o kwotach idących w miliardy. To ten układ jest jednym z groźniejszych dla kraju.

Obraz niechęci do kapitału premier uzupełnia podkreślając, że „niczego się nie dorobił”. Zauważyłem, że wtrąca to nawet niepytany o własny majątek w wywiadach. Dlaczego w Polsce żeby zdobyć przychylność drugiego człowieka, trzeba na wstępie zaznaczać że niczego się nie ma? Nawet do konta bankowego premier stosunek ma niechętny. O ile dobrze pamiętam, to kojarzyło się ono premierowi bardziej z podejrzliwością niż wygodą (http://opinieekonomiczne.blox.pl/2007/05/Konto-Premiera.html). Premier przez większość ostatnich kilkunastu lat zasiadał w miejscach, bądź piastował funkcje za które bardzo dobrze się płaci (przynajmniej jak na polskie warunki). No, ale głupio tak jakoś powiedzieć Polakom: „dobrze zarabiałem i zarabiam”, a przecież to też prawda o sytuacji majątkowej tylko powiedziana inaczej. Przyjmują, że premier przeznaczył zarobione pieniądze na słuszne cele, potrzebujących, fundacje itd. Fajnie, ale czy to ma być przykład dla wszystkich Polaków? Niestety, gospodarka rynkowa i jej wzrost bierze się z tego, że większość z nas konsumuje na potęgę, oszczędza i inwestuje. Inaczej nie urośnie.

A na zakończenie ciekawostka. Jak nam wyciekają pieniądze z budżetu

W imię słusznej walki z korupcją PiS wykreował nową instytucję – CBA. Jest to podawane przez PiS jako jedno w czołowych osiągnięć. W czasach wielkich przemian i przewrotów, władcy często powoływali nowe służby do walki z hydrą korupcji, zepsucia, i szeregu innych zagrożeń. Tylko że my już mieliśmy i mamy prawie 100 tys. policjantów do walki z wszelaką przestępczością. CBA zaczęło działać w połowie 2006 r. z budżetem 70 mln pln (w 2007 r. 120 mln) i docelowym stanem zatrudnienia 500 osób. Problem w tym, że są już pomysły doprowadzenia zatrudniania do 1 tys. osób. Budżet więc będzie musiał być podwojony, czyli wynieść 240 mln pln (skorzystałem z rachunku proporcji). Zwracam na to uwagę, bo zadania przyznane CBA powinna wykonywać policja. A tak, z budżetu wycieka kolejna strużka pieniędzy.

 

*

Żeby nie było, że jestem okrutnym liberałem, polecam lekturę poniższych tekstów. O sytuacji materialnej Polaków naprawdę można rozmawiać w inny sposób. Straszenie „oligarchami”, sugerowanie że ci co „mają” dorobili się nieuczciwie, to odwoływanie się do najniższych ludzkich uczuć.

Wynagrodzenia – jak dzielić dochód (III 07)

http://opinieekonomiczne.blox.pl/2007/03/Jak-dzielic-dochod.html

Płaca minimalna cz 1 i 2 (VIII 2007)

http://opinieekonomiczne.blox.pl/2007/08/Placa-minimalna-cz1.html

http://opinieekonomiczne.blox.pl/2007/08/Placa-minimalna-cz2.html

 

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Rynek finansowy w VII i VIII cz1

Po dwumiesięcznej przerwie spowodowanej m.in. urlopem, powracam do przedstawienia minionych wydarzeń na rynku finansowym. Po uzupełnieniu baz danych mogłem wprawdzie przedstawić w II poł. sierpnia wydarzenia z lipca (przyjąłem zasadę opisywania wydarzeń z miesięcy kalendarzowych), ale postanowiłem poczekać kilkanaście dni na zakończenie sierpnia, co pozwoli mi na objęcie komentarzem niezwykle ciekawego okresu na krajowym i zagranicznym rynku finansowym.

W opisie rynku pominąć można pierwszą połowę lipca, ponieważ na rynku krajowym i zagranicznym był to dość spokojny okres. Oczywiście można powiedzieć, że tak zupełnie spokojnie nie było, bo nadchodzące w II poł. lipca wydarzenia wskazywały, że kilka znanych instytucji finansowych szykowało się do podania informacji o swoich problemach, a gracze giełdowi długie godziny spędzali na analizie prawdopodobieństwa wystąpienia tego co w końcu się wydarzyło. Główne rynki akcji oraz rynek krajowy w I poł. lipca przeszły w stan stabilizacji, co również świadczy o tym że inwestorzy giełdowi mieli świadomość, iż próba bicia kolejnych rekordów zbliża ich tylko do korekty.

Spokój został przerwany w II połowie lipca. Napływające na rynek informacje o kłopotach instytucji finansowych związanych z finansowaniem rynku nieruchomości w USA oraz świadomość, że nawet z punktu widzenia analizy technicznej, wskazane jest przynajmniej skromna korekta, spowodowały obniżanie się indeksów. Początkowo rynek sądził, że nie będzie konieczności dokonywania korekty większej niż to z czym mieliśmy do czynienia w maju 2006  czy na przełomie lutego i marca tego roku. Przypomnę, że w pierwszym przypadku średni spadek w ciągu ok. miesiąca przekroczył 10% dla głównych giełd, w drugim – w podobnym okresie – sięgnął ok. 6%. W każdym z tych przypadków korekta na polski rynku była o kilka procent większa. W pewnym sensie to pozytywna wiadomość, bo oznacza, że rynek krajowy jest świadomy skali przeszacowania, a więc działa przy akceptacji znacznego poziomy ryzyka. Oczywiście mam na myśli osoby i instytucje inwestujące bezpośrednio na giełdzie. Natomiast co do inwestorów działających z pośrednictwem funduszy inwestycyjnych, nie mam już takiej pewności. Dokładniejszy obraz otrzymamy po publikacji wyników zmian wartości TFI za sierpień. Niemniej po analizie wyników za czerwiec i lipiec, nie spodziewam się by Polacy poważniej przejęli się tym co działo się na giełdzie.

Jeszcze w pierwszych dniach sierpnia giełdy obniżały indeksy dość spokojnie, a nawet były próby odbicia, ale już 9 i 10 sierpnia pojawiły się symptomy paniki. To efekt ujawniających się problemów z płynnością na rynku. W tych dwóch dniach gwałtownie wzrósł koszt pieniądza w USA i na rynku UE z powodu instytucji, które traciły płynność ogłaszając nawet zawieszenie wypłat związku z falą inwestorów, którzy przystąpili do umorzenia jednostek. Przykładowo rentowność depozytów dolarowych w terminie 1 i 3 m-ce wzrosła o od 0,2% do 0,3%w ciągu dwóch dni. Wzrosty cen krótkiego pieniądza miały też miejsce na innych rynkach. Byliśmy w tamtych dniach świadkami dość ciekawego zjawiska na rynkach depozytowych. Krzywa rentowności do 1 roku uniosła się w powodów gwałtownego poszukiwania pieniądza na rynku, a część krzywej powyżej roku zdawała się nie reagować na wspomniane problemy rynku. I dobrze, bo jeżeli popyt na pieniądz spowodowałby wzrost cen obligacji, to byłaby to już panika. Zwracam uwagę na zmiany stawki rocznej w dolarze. Jej zachowanie (tzn. zmiany rentowności) od 8 sierpnia do końca miesiąca wskazują, że popyt na pieniądz na rynku jest znaczny i pompowanie kilku setek miliardów dolarów pomogło tylko częściowo. Stawka roczna podążała za zmianami rentowności obligacji, czyli w dół od przełomu lipca i sierpnia. Popyt na pieniądz spowodował zatrzymanie spadków ceny rocznego depozytu. I tu dochodzimy do wydarzeń, które mogą wpłynąć na zmiany indeksów giełdowych w najbliższym czasie. Depozyt roczny taniał w oczekiwaniu na decyzje o spadku stopy referencyjnej od 15 do 21 sierpnia. Kilka dni temu jednak problemu z pozyskaniem pieniądza na rynku powróciły i zaledwie w ciągu ok. tygodnia cena depozytu rocznego wzrosła o 0,3%, czyli w stopniu zbliżonym jak depozyty krótkie. Ostatecznie ceny depozytów 1M w ciągu ostatnich trzech tygodni wzrosły o niemal 0,4%. Już sam przebieg linii na wykresie wskazuje nawet laikom, że nie jest to sytuacja standardowa.

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Rynek finansowy w VII i VIII cz2

Po interwencjach banków centralnych w połowie sierpnia i ostatnich wypowiedziach szefa Fed Bena Bernanke, wiele razy w komentarzach analityków giełdowych i ekonomistów, pojawiało się pytanie czy interwencje w ogóle powinny mieć miejsce. To jest rynek i sam powinien ponosić konsekwencje ewidentnego lekceważenia ryzyka. Ja do tego dołożyłem swój komentarz, wskazując na zabawną sytuację (http://opinieekonomiczne.blox.pl/2007/08/Urzednicy-ratuja-gieldy.html). Rynek który nie lubi narzucanych przez urzędników ograniczeń, teraz nagle na tychże urzędników patrzy z nadzieją, oczekując ratunku za pieniądze bynajmniej nie pochodzące ze składek najbardziej krewkich graczy rynkowych. Sytuacja makroekonomiczna gospodarki światowej (naszej też) jest na tyle dobra, że może należało wstrzymać się z interwencją? Inwestorzy powinni poznać smak lekceważenia ryzyka. Budzi to moje spore wątpliwości. Jedynym wytłumaczeniem jest może to, że przedstawiciele czołowych banków centralnych widzą to (zagrożenia) czego nie widzą komentatorzy. Ale w takim razie powstaje pytanie: jak wielkie jest zagrożenie perturbacjami finansowymi, skoro po spadku indeksów o ok. 10% do 16 sierpnia i wzroście ceny pieniądza o kilka dziesiątych, centralni bankierzy postanowili interweniować. Reakcja rynku depozytowego jest rzeczywiście wyjątkowa. Niestety zmiany na rynku depozytowym w dolarze w ostatnich dniach nakazują zachowanie ostrożności.

Po pierwszych interwencjach rynkowych nasza giełda odetchnęła w poniedziałek 13 sierpnia, rosnąc aż o 2,2%. Tymczasem był to tylko wstęp i w kolejnych dniach spadki trwały dalej. My po państwowym święcie i pogłębiających się spadkach na świecie zareagowaliśmy prawdziwą paniką. 16 sierpnia WIG spadł o 6,1%. Dopiero kolejna reakcja Fed (obniżka stopy dyskontowej) zapobiegła już chyba tragedii. Do 16 sierpnia główne indeksy światowe spadły średnio o ok. 10%. My natomiast aż o 16%. To świadczy o skali emocji zmagazynowanych na rynku. Jak inni rosną, to my szybciej, jak u innych spada, to u nas półtora razy szybciej. Giełdy światowe i polska, odrobiły część strat zaledwie w ciągu tygodnia. Indeksy wzrosły w przedziale od 5% do 10%. Potem do końca miesiąca rynki się ustabilizowały. Nie oznacza to bynajmniej spokoju, ale wyczekiwanie na to co będzie dalej, bo wygląda na to że jeszcze nie zażegnano kryzysu na amerykańskich giełdach.  

Perturbacje giełdowe dla polskiego rynku były oczyszczające. Być może gdyby nie interwencje rynkowe, bylibyśmy blisko poziomów cen na rynku zbliżonych do rzeczywistej ich wartości. Wtedy sam apelowałbym o kupowanie akcji. Nawet gdyby na krajowej giełdzie emocje spowodowały przesadną korektę, to dobra sytuacja makroekonomiczna uspokoiłaby graczy rynkowych. Teraz wszyscy się zastanawiają czy będzie ciąg dalszy korekty czy nie. Proponuje jednak nie odbudowywać pozycji do rozmiarów z czerwca czy lipca.

Na krajowym rynku depozytowym po ustaleniu nowych poziomów dla poszczególnych terminów po mało oczekiwanej decyzji RPP o podniesieniu stóp z końca czerwca, rentowności obligacji nawet w niewielkim stopniu spadły (kilkanaście punktów). Stopy zaczęły rosnąć bardzo powoli dopiero od początku drugiej dekady sierpnia. Dochodzące na rynek informacje makroekonomiczne oraz zapis rozmowy członków RPP, zgrały się w jeden obraz. No, pomijając refleksje prezesa NBP związane z jego wątpliwościami wobec rzetelności danych GUS i prawidłowości oceny zjawisk które opisują. W sierpniu GUS podał wyniki finansowe przedsiębiorstw i PKB. Oceniłem je w II połowie sierpnia. Wprawdzie zagrożenie gwałtownym wzrostem cen nie jest duże, ale potwierdzony jest silny wzrost gospodarczy przy szybko rosnących wynagrodzeniach i krajowym popycie. Uczestnicy rynku mieli więc świadomości, że prawdopodobieństwo prewencyjnej podwyżki poważnie wzrosło. Jedynie depozyty do 3 miesięcy odnotowały niewielką korektę, dostosowującą do nowego poziomu stóp. Skok stóp na rynkach zagranicznych przeniósł się tylko na nasze obligacje. Zaledwie w ciągu kilku dni od 13 sierpnia rentowności obligacji 5 i 10-cio letnich wzrosły o 20 punktów.

Gdyby po kilkutygodniowym odcięciu dostępu do mediów, pokazano mi że wykres kształtowania się złotego, to wcale nie jestem pewny czy wpadłbym na że na światowych rynkach i krajowej giełdzie było tak gorąco. Gdyby mi dodatkowo pokazano wykres euro z dolarem czy jena, to już co innego. Ale wracając do krajowej waluty.  Formalnie w okresie od połowy lipca do połowy sierpnia złoty do dolara osłabił się o prawie 5%, a do euro o 2%. Większe osłabienie dolara to już efekt nałożenia się na osłabienie złotego zmian na rynku eur/usd. Osłabienie złotego ma miejsce w czasie spadków giełdowych, co trochę tłumaczy fakt osłabienia. Niemniej skala zmiany i okres w jakim się odbyła jest porównywalna z tym co już widzieliśmy na rynku w ubiegłych latach. Nawet gdyby nie wydarzenia giełdowe, podobny kierunek zmiany mieścił się w granicach oczekiwań, wyznaczonych na podstawie analizy technicznej i wyznaczonego przez kilka ostatnich kwartałów kanału w jakim złoty się poruszał. Jest jednak detal na jakim bym się zastanowił – ciągnąc przykład z odseparowaniem od mediów – czyli silne osłabienie złotego z 16 sierpnia. Złoty (waluta referencyjna) osłabił się o 1,6%. Takie skoki i większe zdarzają się kilka razy w roku i raczej nie bez przyczyny. Od 10-to do 17-tego sierpnia złoty stracił ochotę do wzmocnienia. To właśnie w tym okresie na giełdach i zagranicznych rynkach depozytowych było najgoręcej. Wspomniane wyżej interwencje spowodowały zatrzymanie procesu osłabienia złotego i przyczyniły się do jego wzmocnienia w kolejnych dniach. Po spadkach giełdowych, rynek walutowy to drugi przykład przeniesienia wydarzeń międzynarodowych na krajowe podwórko.

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Gospodarka utrzymuje szybkie tempo wzrostu

W II kw tego roku PKB w porównaniu z analogicznym okresem roku ubiegłego wzrósł o 6,7%, co jest wynikiem nieco lepszym od oczekiwań. Niedługo przed publikacją wyników PKB, Puls Biznesu przedstawił wynik sondażu przeprowadzonego wśród ekonomistów bankowych. Praktycznie wszyscy prognozowali 6%. Odchylenia były niewielkie, bo tylko 0,7%. Niewielkie, ponieważ precyzyjne prognozowanie PKB nie jest zadaniem łatwym dla osób które nie dysponują takim zakresem danych jak GUS i możliwościami ich przetwarzania. Po drugie, PKB to raczej precyzyjny szacunek niż wyliczenie z dokładnością do kilku złotych. Nie będę wchodził w szczegóły, bo problematyka wyliczania PKB to niemal osobna nauka.

Wygląda więc na to, że po raz kolejny ekonomiści trochę niedoszacowują tempa wzrostu gospodarki. Przyznam, że i ja mam z tym problemy. Trudno się wiec dziwić inwestorom giełdowym, którzy żyją od kilku kwartałów nadzieją na szybszy wzrost niż wskazują prognozy i jak na razie niemal od roku co kwartał dowiadują się, że gospodarka rośnie szybciej od przewidywań. Oczywiście skala niedoszacowania jest znacznie niższa niż w przypadku wyników I kw, którego wyniki przekroczyły najśmielsze oczekiwania formułowane pod koniec 2006 r. W tekście omawiającym wyniki finansowe przedsiębiorstw w II kw (http://opinieekonomiczne.blox.pl/2007/08/Wyniki-przedsiebiortsw-w-II-kw-2007.html) zwracałem uwagę na świetne wyniki, ale i na pierwsze sygnały potwierdzające jakościowe zmiany naszego wzrostu gospodarczego i pewne zagrożenia.

Oczy ekonomistów, obok oczywiście PKB, zwrócone były na popyt krajowy i jego składowe. Nakłady brutto na środki trwałe wzrosły o 22,3%. W pierwszym odruchu chciałoby się powiedzieć: „oo, to wyraźnie gorzej niż w I kw”. Wtedy mieliśmy niemal 30%, ale to był efekt znacznych różnic temperatury pomiędzy minioną zimą a tą sprzed ponad roku. 22,3% wzrostu nakładów inwestycji w gruncie rzeczy to bardzo duży wzrost, a jednocześnie na tle wyników z poprzednich kwartałów, wzrost sugerujący że gospodarka nie wpada w jakiś szał inwestycyjny. Tempo z II kw jest podobne do tego z lat 1996-1997. Wywołuje to wprawdzie niemiłe wspomnienia (przegrzanie gospodarki), ale w obecnych warunkach makroekonomicznych nie widzę powodów do niepokoju. Sądzę, że przy obecnym tempie można jeszcze mówić, iż dynamika inwestycji to wypadkowa opóźnienia w nakładach inwestycyjnych i odpowiedź na zapotrzebowania rynku. Oznacza to więc, że utrzymywanie tempa powyżej 30% byłoby moim zdaniem raczej powodem do niepokoju niż zadowolenia. Proponuje jednak zwrócić uwagę na drugi składnik pozycji „akumulacja”, czyli „przyrost rzeczowych środków obrotowych”. To przez tą pozycję, wzrost akumulacji sięgnął aż 34,2%. Od czasów publikacji przez GUS kwartalnych zmian PKB, jest to wartość rekordowa. W ujęcie II kw 07 do II kw 06, „przyrost..” przyczynił się aż w 16% do wyniku PKB w II kw. Nie jest to bynajmniej rekord, ale z całą pewnością wartość duża jak na tą pozycję rachunku. Już samo tylko spojrzenie wstecz sugeruje by zwrócić uwagę na tą pozycję, bo tak duże wzrostu na ogół bywały świadectwem błędnej oceny stanu koniunktury przez przedsiębiorstwa. Zapasy przedsiębiorstw w porównaniu z rokiem wcześniejszym wzrosły aż o 22%, czyli wartość niemal rekordową i prawie dwa razy więcej niż przychody. Zakładam, że to efekt strachu i braków w rynkowym w zaopatrzeniu w I kw tego roku, ale i skutek przymierzania się do zwiększenia produkcji. Można na to jednak spojrzeć i z tej strony, że przychody ze sprzedaży nie były aż tak duże jak oczekiwano. Proponuje traktować tą wielkość jako sygnał, że podmioty mogą mieć kłopoty z rzetelną oceną stanu gospodarki. Bardzo dobrze, że w RPP przeważyły głosy osób które widzę również i zagrożenia trwającego wzrostu, tak więc podwyżka stóp w tym miesiącu jest słuszny posunięciem. Wyniki II kw potwierdzają, że obok spożycia indywidualnego, czynnikiem który napędza gospodarkę są nakłady brutto na środki trwałe. Tak więc podstawowe czynniki wzrostu i ich proporcje wskazują, że w najbliższych kilku kwartałach mamy spore szanse na utrzymanie wysokiego tempa wzrostu.

Patrząc na dane makroekonomiczne z II kw, aż prosi się by polityka makroekonomiczna była jak najbardziej racjonalna, co pozwoli nam dłużej cieszyć się wzrostem gospodarczym. Mam tu na myśli zarówno działania rządu jak i RPP. Od rządu oczekuję przede wszystkim racjonalizacji  dochodów i wydatków budżetowych. Bardziej może nawet tej drugiej. Wiele więc nie chcę, ale przykładowo mam chyba prawo oczekiwać by z grona osób które są objęte możliwością przejścia na wcześniejszą emeryturę, czy w przyszłości „pomostówkę”, usunąć osoby (dokładniej: zawody) które śmiało mogą pracować. Kiedy czytam listę uprawnionych zawodów, to w ¾ jest to rezultat uprawnień rodem jeszcze z poprzedniego systemu i przekomarzań politycznych z ostatnich kilkunastu lat. Idzie tu nawet o kwotę kilkuset milionów. Od RPP oczekuje podejmowania decyzji o zmianach stóp we właściwej skali i właściwych momentach. Moment rozpoczęcia serii podnoszenia stóp jest trochę spóźniony, ale wczorajsza decyzja i komunikat po niej wskazują, że zmniejsza się liczba członków którzy – moim zdaniem – trochę lekceważyli sygnały napływające z gospodarki.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Wyniki przedsiębiorstw w II kw 2007

Opublikowane przez GUS wyniki przedsiębiortsw niefinansowych po II kw 2007 r. potwierdzają utrzymywanie się gospodarki w trendzie wzrostowym dzięki coraz większemu krajowemu popytowi. Udział poszczególnych poziomów rachunku wyników w powstawaniu zysku netto oraz dynamika kosztów pozwalają stwierdzić, że kończy się już etap stałego poprawiania wyników przedsiębiorstw, a ich dalszy rozwój i bieżące funkcjonowanie będą w coraz większym stopniu wymagały zasilania kredytowego i odpowiedzialnego zarządzania. W obecnej sytuacji można mieć nadzieję że zarządy firm zwrócą uwagę na źródła powstawania zysku netto i nie zachłysną się silnym krajowym popytem, by nie zmuszać RPP do zbyt dużych podwyżek stóp.

[more]

Wyniki przedsiębiorstw w II kwartale potwierdzają, że gospodarka jest w dobrej kondycji z czego inwestorzy giełdowi są pewnie najbardziej zadowoleni. Przychody ze sprzedaży wzrosły nominalnie o 14% w porównaniu z II kw ubiegłego roku, czyli na poziomie średniej z pięciu poprzednich kwartałów. Niwelując efekt bazy z 2005 r., który spowodował przejściowe zwolnienie tempa, to praktycznie od II kw 2003 r. przedsiębiorstwa osiągają wzrost przychodów w rocznym tempie rzędu 13%. Przejście na dynamikę realną (po uwzględnieniu cen), potwierdza siłę i trwałość naszego wzrostu gospodarczego. Niemniej w dalszej części postaram się, dla ostudzenia euforii, zwrócić uwagę na pewne mankamenty i ewentualne zagrożenia. Przychody przemysły w II kw wrosły o 12,4%, a działów usługowych o 16,1%. Połowa działów przetwórstwa przemysłowego zwiększa przychody w tempie od średniego aż do 33%. Producenci wyrobów z drewna i działów tzw. przemysłu ciężkiego mkną w tempie dwudziestu kilku procent. Znaczną poprawę widać u producentów sprzętu transportowego. Generalnie w przemyśle, poza jednostkowymi przypadkami, działy osiągają pozytywną dynamikę wzrostu i to często dwucyfrową. Analiza źródeł przychodów daje częściową odpowiedź co jest przyczyną tych wzrostów. W II kw przychody eksportowe wzrosły jedynie o 9,6%. To efekt zwiększenia udziału popytu krajowego oraz mniejszego zainteresowania eksportem. Przyczyną tego ostatniego jest  jak sądzę większa opłacalność sprzedaży w kraju i wzrost popytu oraz popyt inwestycyjny. Tempo przychodów eksportowych było słabsze od krajowych już w poprzednim kwartale, ale w II kw różnica w dynamikach przekroczyła 6%. Znaczna dynamika przychodów w działach przemysłowych, wskazuje, że mogą to oni odebrać jako zapowiedź dalszego wzrostu popytu i okazji do łatwych zysków. Generalnie można się z tego cieszyć, ale należy nadal ze znaczną uwagą obserwować, czy aby moce produkcyjne nadążą za popytem i czy w dokonywane obecnie w przedsiębiorstwach szacunki popytu na najbliższe kwartały nie będą przesadzone.

Utrwalająca się poprawa koniunktury zachęciła przedsiębiorstwa do zwiększania skali inwestycji. Wartość inwestycji za I półrocze była aż o 35% większa od inwestycji w analogicznym okresie ubiegłego roku. Inwestycje więc przybierają na sile i to z kwartału na kwartał coraz bardziej. W przemyśle najsilniejsze wzrosty inwestycji mają miejsce na ogół  w działach o największych dynamikach wzrostu przychodów. Pod względem tempa wzrostu nakładów, usługi wyraźniej niż w przypadków przychodów przewyższają przemysł. Aż o 40% wzrosła wartość nakładów w sekcjach obejmujących transport, logistykę i telekomunikację. Brzmi imponująco, ale daleko nam jeszcze do skali nakładów z II poł. lat 90-tych. Nie będą analizował struktury nakładów, ponieważ wyjątkowy udział robót budowlanych w I kw  mógłby wypaczyć wnioski jakie się nasuwają po analizie danych. Gdyby więc poeksperymentować i skorygować wyniki nakładów w budynki i budowle o warunki meteorologiczne w I kw, to dynamika nakładów po I pół. byłaby o kilka procent mniejsza, czyli nieco poniżej 30%. Oczywiście i tak byłby to wynik bardzo dobry. Można mieć tylko nadzieję, że skutki inwestycji w porę uzupełnią coraz mniejsze wolne moce produkcyjne przedsiębiorstw i brak dostatecznej liczby pracowników. Nadal jednak się obawiam, że wobec silnego wzrostu popytu, podmioty ulegną pokusie podnoszenia cen. Należy zauważyć, że w utrzymaniu PPI na niskim poziomie pomagają nam złoty i producenci z działów od 30 do 35 (postęp technologiczny i konkurencja importu) oraz producenci paliw i wyrobów chemicznych. Można więc powiedzieć, że  dopisuje nam szczęście. W przypadku wzrostu inflacji w gospodarkach z którymi kooperujemy i dalszego wzrostu popytu, możemy być świadkami zmiany trendu PPI na niekorzystny.

Wprawdzie rentowność działalności uległa dalszej poprawie, to proponuje jednak głębiej przypatrzeć się na jakich poziomach powstał zysk netto analizowanego ogółu ok. 15 tys. największych przedsiębiorstw niefinansowych. Przede wszystkim przychody rosły w II kw o 0,3% szybciej niż przychody i nie lekceważyłbym tej informacji. Jest to zapowiedź, że wyniki przedsiębiorstw nie będą się w nieskończoność poprawiać. Świetne wyniki IV kw 06 i I kw 07 nie powinny nas zwieść. To że rentowność netto i brutto w II kw 07 są lepsze od ubiegłorocznych, to już głównie zasługa korzystnych sald przychodów i kosztów na poziomie operacyjnym i finansowym. Gdynie nie te pozycje, obydwa wskaźniki byłyby nieco niższe od ubiegłorocznych w analogicznym okresie (II kw). Tak więc przy porównywalnych warunkach i bez świetnego I kw tego roku, bylibyśmy świadkami powolnego (bardzo powolnego) spadku rentowności przedsiębiorstw już od IV kw ubiegłego roku. Potwierdza to jedynie zapowiedzi iż gospodarka polska raczej nie osiągnie szybszego tempa rozwoju od obecnego, co gracze giełdowi powinni wziąć pod uwagę.

Zobowiązania wobec dostawców na koniec II kw teo roku były większe o 15,1%, czyli rosły o 1% szybciej od przychodów i  należności od dostawców. Zadłużenie przedsiębiorstw wzrosło o 12,2% w porównaniu z końcem II kw 06  (na koniec 2006 r. o 6,1%), w tym zadłużenie krótkoterminowe aż o 30%. Informacje z ostatnich dwóch zdań potwierdzają, że firmom wyczerpują się już nagromadzone wcześniej rezerwy finansowe i coraz częściej swoje funkcjonowanie i rozwój muszą finansować kredytem bankowym lub przenosić na kooperantów. Potwierdzenie znajdujemy analizując wskaźniki płynności. W II kw 2007 kontynuują one minimalne spadki po rekordowych wartościach uzyskanych w III i IV kw ubiegłego roku.

Na pocieszenie jednak podam iż po I pół. liczba podmiotów wykazujących zysk netto w analizowanej grupie sięgnęła aż 75,4%, czyli o ok. 6% więcej niż rok temu. Tak więc zwiększa się jeszcze (to też nie będzie trwało wiecznie) liczba rentownych podmiotów, ale w porównaniu z I kw przyrost był już słabszy. Potwierdza to też udział przychodów osiąganych przez podmioty rentowne w przychodach ogółem.

Podsumowując, wyniki II kw potwierdzają utrzymywanie się gospodarki w trendzie wzrostowym dzięki coraz większemu krajowemu popytowi. Udział poszczególnych poziomów rachunku wyników w powstawaniu zysku netto oraz dynamika kosztów pozwalają stwierdzić, że  kończy się już etap stałego poprawiania wyników przedsiębiorstw, a ich dalszy rozwój i bieżące funkcjonowanie będą w coraz większym stopniu wymagały zasilania kredytowego i odpowiedzialnego zarządzania. W obecnej sytuacji można mieć nadzieję że zarządy firm zwrócą uwagę na źródła powstawania zysku netto i nie zachłysną się silnym krajowym popytem. Biorąc pod uwagę zarysowane wyżej tendencje, sądzę że podniesienie stóp procentowych o 0,25% co najmniej w celach prewencyjnych na jednym z najbliższych spotkań RPP jest więc zasadne.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Głód sukcesu pani minister?

Posłuchałem przemówień z Konwencji PiS i o ile z atmosferą szykowania się na wojnę można się już było oswoić, to postawa niektórych osób wciąż dziwi. Wciąż nie rozumiem, dlaczego osoby które wchodzą w skład rządu ale nie pochodzące z PiS czy środowisk sympatyzujących, dają się wciągać w prymitywną wyborczą walkę. Czym innym jest przedstawienie sukcesów faktycznych bądź domniemanych przez daną osobę (ministra), a czym innym branie udziału w ideologicznym spektaklu. Każdy minister czy urząd ma wręcz obowiązek przedstawić swoje sukcesy i odnieść do zarzutów, ale warto lepiej wybrać czas i miejsce. W sobotę mieliśmy okazję wysłuchać poglądów na rzeczywistość  zaprezentowanych przez minister Gilowską. Zwracałem już kiedyś uwagę, że kiedy przypomnieć sobie polityczno-ekonomiczną pryncypialność pani minister sprzed paru lat, to zestawienie tego z obecnymi poglądami i z wczorajszym spektaklem w którym uczestniczyła, wnioski są raczej smutne. Wchodzę w sferę polityki, bo pani minister zaczyna mijać się z faktami ekonomicznymi lub interpretować je na swoją korzyść. Mam nieodparte wrażenie że Zyta Gilowska próbuje na siłę udowodnić sobie i dawnym przyjaciołom z PO, jak wiele stracili doprowadzając do jej odejście z PO. Czy warto było? Na to pani minister pewnie już sobie odpowiedziała. Niemniej tak naprawdę stajemy się świadkami przemiany poglądów z liberalnych na zbliżone do lewicowych pani minister.

 „Wicepremier i Minister Finansów Zyta Gilowska podkreśliła w swoim wystąpieniu m.in., że ponad 6-procentowy wzrost gospodarczy to zasługa rządu. „Taki wzrost gospodarczy znaczy, że ludzie nam ufają i słusznie, ponieważ nie zawiedliśmy ani obywateli ani przedsiębiorców” – podkreśliła”

Nie mam ochoty brać udziału w sporach, czyją zasługą jest wzrost gospodarczy, bo to niepoważne i na dodatek dość trudne. Nie da się z dużą precyzją wskazać lat, które przyczyniły się do wzrostu gospodarczego. Na obecny wzrost pracowaliśmy długie lata. To raz. Dwa, wzrost gospodarczy zaczął się w II połowie 2003 r. i ekonomiści nie mieli wtedy wątpliwości że będzie i będzie to wzrost kilkuletni. Proponuje pani minister sięgnąć do prognoz gospodarczych. Obecna ekipa polityczna przejęła odpowiedzialność za kraj jesienią 2005 r. Niewielkie osłabienie wzrostu w 2005 r. to tylko efekt bazy. Inwestycje ruszyły z kopyta w 2006 r. i to nie z powodu zmiany władzy, ale przedsiębiorcy zauważyli że natykąją się na barierę produkcji przy dobrej koniunkturze międzynarodowej i rosnącym krajowym popycie. Skoro obecny wzrost to zasługa obecnego rządu z panią minister to jestem ciekawy czy symptomy rozjeżdżenia się popytu z podażą czy wzrost deficytu obrotów bieżących pani minister weźmie na swoje konto? Proponuje zajrzeć do Programu PiS z 2005 r. Tam nie ma ani słowa o świetnej koniunkturze jakiej już wtedy doświadczaliśmy. Już przed nastaniem rządów PiS w 2005 wiadomo było że spadnie bezrobocie i spora część społecznych problemów wynikających z ubóstwa ulegnie ograniczeniu. Już jako ciekawostkę przytoczę, że przedstawiciele PiS pytani co jest ich największym sukcesem, wymieniali ustawy o charakterze politycznym a nie gospodarczym. Ponadto wszelkie ekonomiczne niedoskonałości zrzucano na poprzednie rządy. Tak to już jest, że sukces ma wielu ojców (no i od niedawna matek). W takiej sytuacji pozostaje przywłaszczenie sobie sukcesu poprzez nie ustawy, zarządzenia i inne decyzję, a „zaufanie”. Czy to ma być recepta na sukces gospodarczy? 

Jej zdaniem, wzrost ten jest także efektem integracji z Unią Europejską. Jednak – jak podkreśliła wicepremier – ta integracja „słono Polskę kosztuje, ale znaleźliśmy te pieniądze”.

To zdanie jest szokujące. Nie sądziłem że tak łatwo pani minister przyjmie retorykę obecnego rządu. No cóż, takie były warunki zaproszenia na salę? Czy wg pani minister rachunek był nieopłacalny? O przystąpieniu do UE wypowiadamy się z wielką łaską i podkreślaniem rzekomo niekorzystnych warunków, ale pieniądze na narodowy program rozwoju (na drogi !) chętnie bierzemy. To poprzednie rządy musiały znaleźć pieniądze na pokrycie kosztów przystąpienia do UE. Obecny rząd nie robi łaski, że znajdzie pieniądze na składkę bo wpływy do budżetu od dłuższego czasu przekraczają prognozy.

Część oponentów tego rządu wmawia – mówiła Gilowska – że rośnie fiskalizm. Nieprawda! Ten rząd obniża podatki” – zaznaczyła minister finansów.

Bądźmy dokładni: ten rząd zadeklarował że je obniży i niektóre z nich zapisał w ustawach. Biorąc pod uwagę wpływy z podatków to powiedziałbym że rząd i pani minister ma dużą bezwładność w działaniu, bo zmiany można było wprowadzać szybciej i większe. Najpierw liczone są wyjątkowe wpływy do państwowej kasy, a dopiero potem – kiedy już wiadomo że nikomu nie trzeba będzie odbierać – podejmowana jest decyzja komu ulżyć. W programie PiS zadeklarowano likwidację podatku od zysków kapitałowych. I co dalej? Nic, bo fajnie tak pobierać wpływy zadysponowane przez rząd z udziałem SLD (likwidacja ulg bez spadku stawki).

Natomiast w jednym stanę po stronie pani minister. Zarzuty o rzekomym wzroście fiskalizmu, to bzdura, ale czasami powtarzana. Obecny rząd generalnie podatków nie podniósł, a wzrost wpływów to głównie efekt koniunktury.

Rząd Jarosława Kaczyńskiego – oceniła – ma świadomość odpowiedzialności za naród, zwłaszcza za najsłabszych. Przypomniała, że nakłady na ochronę zdrowia rosną o jedną trzecią. „Takiego wzrostu nie było nigdy wcześniej” – podkreśliła.
To nowość w poglądach pani minister, bo ja w jej szczytowym momencie popularności pamiętam jak piętnowała budżety za poprzedniego parlamentu za słaby wysiłek w walce o mniejszy deficyt. Te słabe efekty m.in. konsekwencja obrony najsłabiej zarabiających w ówczesnych okolicznościach gospodarczych. Kreowanie się dzisiaj na obrońcę słabych przy tak wyjątkowych wpływach budżetowych i poglądach sprzed paru lat, trochę rozczarowuje.

Argument o zwiększeniu nakładów na służbę zdrowia to już hipokryzja. W opinii dotyczącej strajku pielęgniarek (dział „Opinie” http://opinieekonomiczne.blox.pl/2007/07/Strajk-pielegniarek-moja-ocena-cz2.html) wyjaśniałem tą kwestię.

Wicepremier przypomniała, że redukcja składki rentowej dała dodatkowe środki 9 mln zatrudnionym. Zaznaczyła, że elementarna sprawiedliwość wymagała, by emerytom zaproponować wobec tego wzmocnienie rewaloryzacji. Poinformowała, że finanse państwa są gotowe by wprowadzić pełną ulgę prorodzinną.

Zabawę w „elementarną sprawiedliwość” i obniżkę składki rentowej można było podjąć dopiero w ostatnim czasie ze względu na wyjątkowe budżetowe wpływy. Jeżeli są one efektem pracy obecnego rządu, to proponuje pokazać jak się „robi” by wpływy budżetowe rosły w rocznym realnym tempie ok. 13%, czyli tak jak w ostatnich dwóch latach. Jeżeli to zasługa rządu i pani minister, to dlaczego tą wiedzą nie podzieliła się kilka lat temu? Jeżeli nastąpi zmniejszenie tempa wzrostu PKB w najbliższych latach, to kto będzie winny kłopotom wypełnienia zobowiązań podjętych przez obecny rząd?

 

Wykorzystując okazję proponuję lekturę tekstu Janusza Jankowiaka (Wybitnie nieprecyzyjna pani minister z II poł. Lipca tego roku). Ja skupię się na części wypowiedzi dotyczącej stóp procentowych i inflacji.

"(…) Mamy wyraźnie rosnący wskaźnik inflacji”  – potwierdza realny fakt redaktor.

„Żartuje pan?”" – oburza się pani wicepremier. „Jesteśmy chyba jedynym państwem w Europie, gdzie jeśli tylko wskaźnik inflacji przekroczy wartość środkową przedziału tzw. bezpośredniego celu inflacyjnego, podnosi się taki alarm, jakby zbliżała się asteroida. Mamy przedział 1,5 do 3,5 proc., bardzo dobrze się w nim trzymamy i nic nie wskazuje na to, żebyśmy mieli go przekroczyć”.

… i kolejny cytat:

 „Byłabym zdumiona, gdyby podniesiono stopy procentowe. Procesy inflacyjne są w Polsce pod kontrolą, a publiczne objaśnienia do decyzji Rady Polityki Pieniężnej, które w telewizji przedstawił pan profesor Czekaj, były absolutnie nieprzekonujące. Mało tego, były wybitnie nieprecyzyjne”.

Nie będę już omawiał tych wypowiedzi, bo na temat stóp i sytuacji makroekonomicznej, które je determinują sporo napisałem. Pani minister wpisała się w ten sposób w dość niechlubną tradycję zaklinania rzeczywistości dla uzasadnienia niskich stóp. Zastępowanie polemiki pewnością siebie niczego nie zmieni. Jest w programie PiS fragment o niskich stopach w celu pobudzenia inwestycji itp. Pani minister zbyt łatwo przeszła z ekonomią na pole polityki. Proponuje powrót do faktów.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Poodatek liniowy i pomysły na reformę finansów wg PO

Byłem ciekaw czy PO powróci do swoich planów podatkowych prezentowanych w II poł. 2005 r. przed najbliższymi wyborami. Oczywiście program zamieszczony na stronie internetowej Platformy Obywatelskiej zobowiązuje, ale z drugiej strony warto byłoby przemyśleć chociażby porażki sprzed dwóch lat, bo nieścisłości i świadome niedopowiedzenia zostały wyłapane przez politycznych konkurentów. W dzisiejszej prasie i ma stronach internetowych przypomniano podatkowe propozycje PO w najnowszej wersji, nieco więcej miejsca poświęcając podatkowi liniowemu.

Zacznę od podatku liniowego. Bez względu na odcień poglądów ekonomicznych, trudno nie zauważyć że ekonomiści mają z nim problem. Trudno udowodnić jego skuteczność, ale i trudno o jednoznaczne dowody by był szkodliwy. Stąd w świecie ekonomistów, pogląd na podatek liniowy to kwestia wiary i ideologicznych założeń. Uważam się za zwolennika wolnego rynku i nie jestem zwolennikiem karania kogoś za to że ma wyższe od mnie wynagrodzenie. Niemniej przyznać trzeba, że dostęp do wiedzy i kapitału na rozwój, szanse na rynku pracy, nie są równe co jest jednym z wielu czynników, które moim zdaniem uzasadniają utrzymanie progresji w PIT. I wbrew pozorom nie jest to czynnik z gatunku sprawiedliwości społecznej. Ponadto podatek liniowy w porównaniu ze stanem obecnym i przy aktualnych propozycjach jego stawki w Polsce, oznacza pogorszenie sytuacji finansowej najgorzej zarabiających. Zwolennicy podatku liniowego mają chyba jednak nieco większą skłonność do podejścia ideologicznego. W tej grupie zdarza się nawet wiara, iż to podatek liniowy wraz z jego obniżeniem (w PIT dla prowadzących działalność gospodarczą) przyczynił się do wzrostu gospodarczego w Polsce. Potrafią to mówić osoby bardzo utytułowane (również w dziedzinie ekonomii). Sprawdzenie kiedy zaczął się wzrost gospodarczy oraz skala zasięgu podatku (liczba podatników), przeczą takiej tezie. Przedstawiane przykłady państw bałtyckich i innych, nie ujmują całej sytuacji gospodarczej tych krajów, jak np. szeroko rozumianego klina podatkowego lub  udziału redystrybucji sektora publicznego w PKB. Szybki rozwój gospodarczy tych państw (PKB wyższe niż w Polsce) do którego rzekomo podatek liniowy i obniżka stopy opodatkowania (CIT) się przyczyniły, zaczyna w państwach bałtyckich należących do UE wywoływać symptomy utraty stabilności gospodarczej. Wg mojej wiedzy, badania państw które poszły wprowadziły podatek liniowy i znacznie obniżyły  stawkę CIT nie potwierdzają by kraje te rozwijały się szybciej od innych. Oczywiście można sobie wybrać tylko niektóre z nich i przemilczeć skalę całości obciążeń. Tylko że wtedy dopasowujemy fakty do teorii.

Wg PO ustawa o finansach publicznych będzie jedną z pierwszych, jaką uchwali kolejny parlament. Jeżeli w wersji sugerowanej przez PO, to wątpię. PIT ma mieć stawkę 15%, a CIT być może nawet 10%. Przypomnę tylko, że stawka efektywna PITu wyniosła w 2006 r. 16,8% i tylko dlatego była tak wysoka, że zlikwidowano część ulg podatkowych. W kilku wcześniejszych latach, stopa efektywna oscylowała na poziomie 15,5%. CIT miałby być o 9% mniejszy od stawki nominalnej i niemal 7% od stawki efektywnej. Wg moich szacunków spowoduje to utratę ok. 15 mld pln rocznie dochodów dla budżetu. Wg Zbigniewa Chlebowskiego nie podjęto jeszcze ostatecznych decyzji odnośnie wysokości VATu. No i mógłbym powiedzieć: „wcale mnie to nie dziwi”. Zauważyłem, że często przy pomysłach reform podatkowych cała para idzie w podatki dochodowe i określenie ich stawkami nominalnymi. Jak mylne są stawki nominalne widać chociażby po wpływach z PIT za 2006 r. Podatek naliczony wzrósł z niemal 30 mld w 2005 do 37 mld w 2006 r. To w znacznej części efekt likwidacji najpopularniejszych ulg, bo skala pozostała bez zmian. Już nie raz zwracałem uwagę, że przy przeciętnej koniunkturze (średnio ok. 4% PKB za ostatnie 10 lat), utrata dochodów rzędu 15 mld pln nie da się zrekompensować w stopniu większym niż połowa w ciągu jednego roku. Z dalszych informacji wynika, że PO ma tego świadomość. Podatki pośrednie w takich przypadkach służą rekompensowaniu przynajmniej części utraconych przychodów. Przypomnę, że proponowana przed dwoma laty stawka VAT na poziomie 15% była zbliżona do stawki efektywnej. Ówczesna propozycja 3×15% to w większości jedynie marginalna zmiana struktury dochodów podatkowych przy zachowaniu niemal takich samych wpływów. Dla uboższych Polaków, zmiana mogła mieć negatywne konsekwencje. Pozorne obniżenie podatków sprowadzało się głównie do wprowadzenia liniowego PITu i likwidacji zróżnicowań w dostępie do ulg i stosowanych stawkach VAT. Zwracam na to uwagę, bo Polacy właśnie poznali na przykładzie PIT, co może oznaczać uproszczenie podatków. Notabene o podatku PIT liniowym można mówić jedynie w przypadku braku ulg. Wszelkiego typu koszty, w tym odpisy na dzieci, powoduje że traci on na „liniowości”.

Propozycja szybkiego (w średnim terminie) wyzerowania deficytu jest dość odważna, by rzec – nierealna. Do tego zasada, że wydatki budżetu mogą rosnąć rocznie jedynie o wartość inflacji, to teoretycznie odważna próba, ale co jeżeli radykalnie osłabi się tempo PKB. Tego typu problem mieliśmy kilka lat temu. Przy naszej strukturze i stopniu konieczności niektórych wydatków, nie będzie łatwo o utrzymanie tej zasady. Teoria, że to kwestia chęci i oczywistych możliwości obniżenia kosztów jest mocno naciągana. Do obniżenia kosztów PO podeszła jak partia populistyczna. Ogromne rezerwy w kosztach funkcjonowania państwa i reformie emerytalno-rentowej. Tutaj domagałbym się dokładnych wyliczeń i wskazania jakie poparcie uzyska PO w Sejmie. No i oczywiście wiara w większy wzrost gospodarczy (7-8% PKB) w kolejnych latach dzięki reformom, który pozwoli sfinansować utrzymywanie zerowego deficytu. To stały punkt każdego programu. Nasze doświadczenia wskazują, że osiągnięcie i utrzymanie w dłuższym terminie tak dużego wzrostu jest bardzo trudne i być może niemożliwe bez skutków ubocznych (ceny, deficyty), tym bardziej przy sugerowanym w wielu prognozach znacznym prawdopodobieństwie pogorszenia koniunktury na świecie za kilka lat. Można też inaczej: proponuje zapoznać się z obecną sytuacją makroekonomiczną krajów leżących na płn-wsch. od Polski, które często są stawiane przez krajowych ekonomistów za wzór, a które zaczynają mieć spore problemy będące m.in. konsekwencją dynamicznego wzrostu.

Nie chcę być odebrany jako malkontent, ale odnoszę wrażenie że część ekonomistów i polityków wierzy w konieczność rewolucji ekonomicznej i jej zbawcze skutki. Powoduje to stałe narastanie oczekiwań i systematyczne rozczarowania. Czasy rewolucji ekonomicznej przeżyliśmy na początku lat 90-tych. Wtedy było to konieczne. Obecnie mamy czasy trudnej mozolnej pracy i mnóstwo detali do poprawy czy zmiany. Chwilami mam wrażenie, że niektórzy ekonomiści czy politycy nie zauważają, że jest demokracja i snucie wizji, które mają sens przy założeniu zajęcia 100% miejsc w Sejmie i Senacie, nie ma sensu. Notabene zachowanie PO w trakcie protestu pielęgniarek również wskazywało na lęk przed zadzieraniem z elektoratem (w tym przypadku medycznym).

 

 

 

 

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Wyniku budżetu po siedmiu miesiącach 2007

Przy okazji przedstawiania kondycji budżetu w VII tego roku, chciałbym zwrócić uwagę na nową jakość w naszej gospodarce. W ostatnich 2-3 latach zwiększyła się liczba osób i podmiotów płacących podatki (baza podatkowa) oraz zwiększyła się kwota odprowadzanych podatków. To zasadniczo zmienia sytuację budżetową Polski.
W ostatnich latach dało się zauważyć, że wielu ekonomistów w swoich ocenach zaczęło traktować relatywnie niski udział przepływów budżetowych w latach 2001-2004 jako poziom wyjściowy dla przyjmowanych teorii i ocen. Od udziału państwa w gospodarce, po dyskusje o klinie podatkowym. Sądzę, że wielu z nich będzie musiało zweryfikować swoje założenia.

[more]

Po dzisiejszej publikacji w mediach podsumowania przez MF wpływów podatkowych z PIT i CIT za 2006 r. i kolejnych spotach reklamowych partii rządzącej przypomniałem sobie, że warto na mojej stronie przypomnieć czytelnikom co tam w budżecie. A przez pryzmat budżetu Polska jawi się jako kraj mlekiem i miodem płynący. Sugerowanie przez PiS, że należy to kojarzyć z obecną ekipą rządową odbieram jako grubą nieprzyzwoitość, ale o tym kilkakrotnie już pisałem i na razie nie chce mi się do tego wracać.

Wynik budżetu w lipcu był wyśmienity. Nadwyżka tylko za sam lipiec wyniosła aż 4,3 mld pln. W efekcie po siedmiu miesiącach nadwyżka budżetu wyniosła 616 mln pln. W ujęciu rocznym, deficyt budżetowy zszedł poniżej 10 mld pln. Sytuacja budżetu jest tak korzystna, że możliwe jest zakończenie roku z takim wynikiem. Świetny wynik lipca zawdzięczamy głównie wpłacie NBP. NBP przekazał budżetowi blisko 2,5 mld pln, czyli o ponad 1 mld więcej niż rok temu. Drugim czynnik to wpływy z akcyzy. W poprzednich trzech latach w lipcu podatek ten dawał ok. 3,4 mld pln. Tym razem budżet dostał w prezencie dodatkowo ok. 800 mln więcej. A pozostałe czynniki, które od miesięcy poprawiają sytuację budżetu, podzielę na dwie grupy, które łączy jedno – koniunktura. Pierwszy to wpływy podatkowe z podatków. Wpływy z podatków pośrednich od kilku miesięcy utrzymują roczne tempo wzrostu ponad dwadzieścia procent. Wpływy z CIT ustępują podatkom pośrednim  ledwie o kilka procent w tempie wzrostu. Tak dobra sytuacja to w znacznym stopniu efekt okresu zimowego w gospodarce, który był niezwykle korzystny. Taka fala wpływów jaka wlała się do budżetu w ostatnich miesiącach będzie nie do powtórzenia. ….Właśnie przypomniałem sobie, że już podobne proroctwo zapisałem w ubiegłym roku. Mam nadzieję, że czytelnicy mi wybaczą iż nie przewidziałem wyjątkowo ciepłem zimy. Na pocieszenie pozostaje mi myśl, iż ani w prognozach budżetowych ani instytucji niezależnych, nie oczekiwano takich wpływów. Drugi czynnik dobrej sytuacji budżetu to mniejsze od planowanych wydatki. Po siedmiu miesiącach tego roku, obsługa długu krajowego kosztowała nas 2 mld mniej. Dotacje dla funduszu emerytalno-rentowego i ZUS są w tym roku o łącznie o prawie 5 mld pln mniejsze niż przed rokiem.

Gdyby porównać wykonanie budżetu w tym roku do wykonania po siedmiu miesiącach roku ubiegłego, to niski deficyt jest pochodną w 57% wpływów większych od planowanych i w 43% mniejszych wydatków. W relacji do PKB deficyt roczny w lipcu spadł poniżej 1%. Ostatnio bardzo podobny rezultat mieliśmy na przełomie 1997/1998. Przypomnę, że w latach 2002 i 2003 deficyt budżetowy sięgał przejściowo aż 5%.

Chciałbym zwrócić uwagę na nową jakość w naszej gospodarce. W ostatnich 2-3 latach zwiększyła się liczba osób i podmiotów płacących podatki (baza podatkowa) oraz zwiększyła się kwota odprowadzanych podatków. To zasadniczo zmienia sytuację budżetową Polski oraz zmusi część ekonomistów do rewizji poglądów. Wysoki wskaźnik bezrobocia, jak sądzę przejściowy, to była nasza krajowa anomalia i ryzyko powrotu do blisko 20% oceniam jako mało prawdopodobne. Koniunktura, wejście do UE, powrót na rynek pracy dziesiątków tysięcy osób wraz ze wzrostem wynagrodzenia poprawia perspektywy przedsiębiorców. Silny wzrost dochodów budżetowych spowodował  radykalny wzrost ich udziału w PKB. Od 2001 r. przez ponad cztery lata dochody budżetowe zawierały się w przedziale 17%-18%. Zaledwie w ciągu dwóch lat wartość ta wzrosła do 21%. Czyli poziomu z końca 1998 r. Oczywiście była to (spadek) m.in. konsekwencja reform podjętych od 1999 r., które skutkowały niemal skokowym spadkiem wpływów budżetowych. Niemniej w ostatnich latach dało się zauważyć, że wielu ekonomistów w swoich ocenach zaczęło traktować relatywnie niski udział przepływów budżetowych jako poziom wyjściowy dla przyjmowanych teorii i ocen. Od udziału państwa w gospodarce, po dyskusje o klinie podatkowym. Sądzę, że wielu z nich będzie musiało zweryfikować swoje założenia. Wcale to nie oznacza, że teraz wpływy już tylko będą rosły, a państwo zwiększało wpływ na gospodarkę poprzez decydowanie o kierunku przepływu coraz większych strumieni finansowych. Właśnie podane przez MF dane o wynikach poboru PIT i CIT są jednym z wielu bodźców, by podyskutować o roli państwa w gospodarce mierzonej skalą przepływów. Powracam do tego wątku, bo wciąż pamiętam raport o gospodarce przedstawiony przez Centrum im. A Smitha pod koniec 2005 r.*, gdzie autorzy dziwili się dlaczego udział finansów publicznych nie ulegał dalszemu spadkowi po 1999 r. Przepraszam, że przeskakuje z pojęcia finanse publiczne na budżet państwa, ale dla mnie wola polityczna osób wybranych w wyborach demokratycznych do piastowania władzy jest widoczna bardziej poprzez budżet państwa.

* opinię do raportu przedstawiłem na swojej stronie w marcu 2006 r.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Urzędnicy ratują giełdy

W szeregu komentarzy o sytuacji na krajowej giełdzie i giełdach zagranicznych w ostatnich dniach zabrakło mi gorzkiej dla ceniących swobodę decyzyjną rynków finansowych refleksji: tak naprawdę to urzędnicy państwowi (centralni bankierzy)pomogli opanować panikę na rynkach finansowych. Panikę, której rynek sam jest winien.

[more]

 

Śledząc wydarzenia na światowych giełdach i krajowym rynku zdziwiony trochę jestem tonem komentarzy i troską o przyszłość. Na dodatek ciśnie mi się pewna przykra refleksja pod adresem graczy rynkowych (amatorów i zawodowców), ale o niej nieco dalej. Całkiem niedawno na stronie internetowej znanego ekonomisty Janusza Jankowiaka (jeden z niewielu ekonomistów, który wciąż ma zapał do jej prowadzenia) miała miejsce ciekawa wymiana/prezentacja opinii dotyczących OFE, a dokładniej limitów na inwestycje zagraniczne. Pozwoliłem sobie przedstawić swój głos. Dyskusja przekroczyła trochę być może problematykę OFE, ale i tak pokazała pewną rozbieżność w sprawie polityki inwestycyjnej (limity i instrumenty). Jeżeli dobrze zrozumiałem opinie osób biorących udział w dyskusji, to rozbieżność w sprawie inwestycji zagranicznych OFE sięgała od stanu obecnego do akceptacji limitu na 30%. Zwracam na to uwagę, bo to jedna z przyczyn obecnej silnej korekty na światowych giełdach. W tle też tkwił dylemat: ile rynku i ile ingerencji regulatora?

Komentarze z ostatnich dni wskazują, że obserwatorzy rynku dzielą się na tych którzy wierzą że to tylko korekta i już jest za nami i na tych którzy obawiają się poważnej bessy. Wydaje mi się jednak, że obecne dramatyczne spadki jak na razie nie przekraczają tego przed czym ostrzegano inwestorów od wielu miesięcy. W krajowych mediach maklerzy, analitycy i doradcy przestrzegali, że rynek krajowy przecenia sytuację finansową spółek giełdowych oraz stan gospodarki i na przełomie roku szacowali to na ok. 20%. Mówiąc inaczej i dokładniej, rynek zaczął przeceniać perspektywy gospodarki. PKB i wyniki przedsiębiorstw nie mogą bez końca ulegać poprawie. Jedynie częściowym usprawiedliwieniem są niespodziewanie dobre wyniki gospodarki z przełomu roku. Przyznam uczciwie, że nie spodziewałem się aż tak dobrych rezultatów. Poziom WIGu z końca II kw może być tylko wtedy zasadny, jeżeli założymy że gospodarka utrzyma tempo rozwoju z ostatnich 2-3 kwartałów (mowa o danych opublikowanych, czyli za I kw tego roku), a to jest raczej niemożliwe w dłuższym terminie. Czyżby więc gracze giełdowi wiedzieli coś więcej niż makroekonomiści? Wątpię. To raczej kwestia „obstawiania”, co częściowo się opłacało do tej pory. W ubiegłym roku zacząłem prace nad zestawem wskaźników, które pozwoliłyby mi oceniać stan giełdy na tle krajowej gospodarki. Po drodze musiałem dokonać pewnych uproszczeń, a obecnie skupiam się na „kalibracji” nazwijmy to szumnie modelu. Z „kalibracją” też mam problem, bo mimowolnie sam łapię się na takim dobieraniu relacji by sobie udowodnić stan obecny, który widzę porównując dane makroekonomiczne i koniunkturę na GPW. Tak więc jest to tylko zabawka, ale wciągająca. A co wychodzi? Na przełomie 2006/2007 z grubsza potwierdziły się wskazania analityków, a na koniec II kw 2007 przeszacowanie oceniam nawet na ok. 30%. Rynek ma więc z czego tracić.

A wracając do opinii analityków….. Stan naszego rynku można porównywać również do zmian indeksów zagranicznych giełd. Od ponad roku zaczęliśmy się od nich odrywać. Niby zmiany krajowych indeksów kopiowały większość ruchów indeksów zagranicznych, ale znacznie chętniej podnosiliśmy WIG. Co ciekawe jednak rynek miał świadomość pewnego przeszacowaniu naszej giełdy, bo na spadki potrafiliśmy reagować silniej niż inne giełdy.

Analitycy ostrzegali że poważniejsza korekta nastąpi dopiero w ślad za światowymi rynkami. Typowano giełdy azjatyckie lub z USA (z powodu sytuacji na rynku hipotecznym). No i stało się, tak banalnie i po prostu. Opóźniona i gwałtowna reakcja rynku na problemy rynku nieruchomości w USA spowodowała korekty kursów graniczące z paniką. W Polsce podobnie. Przyznam, że ze zdziwieniem zacząłem w mediach wyczytywać informacje o renomowanych instytucjach które ogłaszały informacje o problemach finansowych i kwotach „rzucanych” przez banki centralne dla ratowania rynku. Ostatnim ruchem była decyzja FED o obniżeniu stopy kredytu, odpowiednika naszego kredytu lombardowego. Ruch o znaczeniu i finansowym (spadek kosztu finansowania) i emocjonalnym (uderzenie emocjami w emocje). Z reakcji rynków sądząc (straszny czwartek i spokojniejszy piątek) jest szansa że uda się uchronić giełdy przed popadnięciem w panikę. Trafiłem dzisiaj w BBC na rozmowę fachowców, z których jeden wręcz stwierdził że FED ostatnimi interwencjami naprawia swoje błędy. Miał na myśli zbyt długie utrzymywanie niski stóp w USA (tani pieniądz). No i fajnie, znalazł się winny. Ja proponuję na to spojrzeć z innej strony. Dobra i stabilna sytuacja makroekonomiczna na świecie zaczynała doprowadzać do lekceważenia ryzyka. Pół biedy kiedy zarzut dotyczy osób próbujących szczęścia na giełdzie, ale jeżeli błędy robią zawodowcy  i renomowane instytucje, to powinno to dać nam do myślenia. I tu powracam do dyskusji o OFE. Wiara we wszystko oganiających speców od zarządzania pieniędzmi jest wciąż ogromna.

W tym zamieszaniu i dziesiątków komentarzy zabrakło mi jednego, który sprowokował mnie do napisania tego tekstu: Tylko dzięki reakcji urzędników (bankierzy centralni) i zaangażowaniu potężnych pieniędzy w interwencje udało się uratować rynki przed paniką. Społeczności fachowców od zarządzania i prywatnym inwestorom chwały to nie przynosi. W przypadku rynku hipotecznego i jego finansowania, niby wszyscy wiedzieli co się dzieje, ale mało kto miał ochotę rezygnować z profitów.

Wróćmy do Polski. Rynek nie ma się czego obawiać, bo fundamenty gospodarcze są dobre i wypowiedzi Minister Finansów były moim zdaniem nawet niepotrzebne. Wg moich wyliczeń rynek skorygował dotychczasowe przeszacowanie o nieco ponad połowę. Co będzie dalej? Nie wiem. Nie będę spekulował. Teoretycznie rynek powinien powrócić (indeks WIG) do stanu z jesieni ubiegłego roku, ale specjalnie na to nie liczę. Nawet gdyby rynek spadał o kolejne kilkanaście procent w następnych tygodniach to odbicie będzie równie szybkie. Być może kiedy ja teraz piszę, inwestorzy robią rachunek sumienia i podejmują decyzje o powrocie na rynek lub dalszej ucieczce. Skala i tempo dotychczasowych spadków teoretycznie świadczy o świadomości przegrzania rynku. Dominującym zachowaniem powinna być stabilizacja w najbliższych tygodniach z próbami podniesienia indeksów. Sporo zależy od giełd zagranicznych, a tam korekty chyba się jeszcze nie skończyły, ale jeżeli będą to nie takie głębokie jak w ostatnich tygodniach.

Na zakończenie jeszcze dwie uwagi. Martwi mnie medializacja sytuacji na giełdzie krajowej i światowych. Media (programy informacyjne) informują o giełdzie głównie gdy są spektakularne spadki. Pojawiają się fachowcy rynkowi i Minister Finansów, którzy uspokajają i przypominają że wszystko jest OK. Zamiast przypominać że mamy dobre makroekonomiczne fundamenty (tradycyjne argumenty przy spadkach), co mogło mieć skutek wręcz odwrotny, powinni byli akcentować fakt że rynki płacą za swoją naiwność. Obecna sytuacja w kraju i tak jest komfortowa. Lepsze spadki obecne niż przy znacznie pogarszającej się koniunkturze. Dyskusje o podobieństwie krajowego rynku nieruchomości z rynkiem USA prowokowała niektórych komentatorów do szukania na siłę podobieństw, co wyglądało chwilami dość zabawnie. Na szczęście to nie ta skala (też nie ta skala potencjalnych problemów) i nie te formy finansowania. Ponadto wydaje mi się że nasze organy nadzorcze całkiem nieźle spełniają swoją rolę (np. decyzja o zasadach wyliczania zdolności do spłaty kredytów walutowych z ubiegłego roku). Opóźnienie decyzji w stosunku do pojawiających się zagrożeń jest stosunkowo niewielkie.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Płaca minimalna cz2

„W wolnej Polsce płaca minimalna stała się oczkiem w głowie związków zawodowych” twierdzi autor. Nie jestem zwolennikiem wszystkich postulatów związkowych (o czym dalej), ale to zdanie autora można potraktować jako złośliwość wynikającą z niewiedzy na temat działalności związków zawodowych, z którą część liberalizujących ekonomistów wręcz się obnosi.

„Komu tak naprawdę potrzebne są regulacje dotyczące płacy minimalnej?”, pyta autor i sam sobie odpowiada że nie pracownikom, bo większość z nich zarabia więcej niż wynosi płaca minimalna. Czyli niechcąco sam sobie odpowiada na pytanie o faktyczny zasięg i ewentualne utrudnienie jakie rzekomo p.minimalna stanowi dla przedsiębiorców. Słuszna jest uwaga autora, że płaca minimalna może stanowić barierę dla osób wchodzących na rynek. „Jednak w rzeczywistości wysoka płaca minimalna……”, kontynuuje rozważania autor. Ano właśnie, czy płaca minimalna jest wysoka? Specjalnie wcześniej dostarczyłem szereg informacji jak: definicja płacy minimalnej, wartość nabywcza, minimum egzystencji czy nasze rozwiązania na tle europejskich. Powiedziałbym więc, że płaca minimalna w Polsce nie jest wysoka i z całą pewnością nie wystarcza na samodzielne utrzymanie się. Płaca minimalna nie jest narzędziem idealnym, ale należy też pamiętać że ma ona też chronić przed pracodawcami, którzy wykorzystują sytuację na rynku pracy (rynek pracodawcy) dla bezwzględnego zaniżania wynagrodzeń. Nie jest wielką tajemnicą (chociaż takie refleksje są bardzo niemodne), że jedną z przyczyn zaniżania wynagrodzeń (płace niemające nic wspólnego z kosztami utrzymania) była i częściowo jest świadomość przewagi na rynku popytu i podaży pracy. Szkoda że nikt do tej pory nie zaryzykował z mediach zanalizowania racjonalności proporcji konsumpcji i akumulacji wśród polskich przedsiębiorców. Z własnych doświadczeń i obserwacji wiem, że byłoby co opisać i nad czym się zadumać. Płaca minimalna to jedna z odpowiedzi na pytanie jak utrzymać w życiu ekonomiczno-społecznym jak największą liczbę ludzi i uchronić ich przed degradacją społeczną. To nie są teorie socjalistyczne. Wolnorynkowa myśl ekonomiczna również zauważyła zależność pomiędzy jak największą liczbą pracujących i otrzymujących wynagrodzenia na poziomie zapewniającym przetrwanie (dach nad głową i żywność) i rozwój (edukacja) a potencjałem rozwojowym gospodarki. Dodatkowo dotykamy tu problemu podziału dochodu pomiędzy poszczególne grupy społeczne, co jest tematem na obszerne opracowanie. Płace minimalną można i należy również rozpatrywać w tym kontekście.

Kończąc autor proponuje odważnie by zastanowić się nad zniesieniem tego socjalistycznego tworu (płacy minimalnej) i przyjęcie roli prekursora ruchu na rzecz likwidacji płacy minimalnej w UE. Śledząc wypowiedzi niektórych ekonomistów reprezentujących środowiska, które przed laty zachęcały Polaków do wejścia do UE, zauważam że teraz dopiero ujawniają że postrzegają UE jako twór ekonomicznie niedoskonały.  Weszliśmy do klubu krajów o uwarunkowanym tradycją i ewolucją ekonomiczną modelu gospodarki i nam się wydaje, że dokonamy tam rewolucji. UE ma świadomość pewnego „przesocjalizowania”, ale biorąc pod uwagę uzasadnienie istnienia płacy minimalnej (bądź jakiejkolwiek formuły bronienia człowieka przed pauperyzacją) oraz nasze znaczenie w UE (w rozumieniu polityczno-ekonomicznym) to „podziwiam” odwagę autora w formułowaniu odważnych zadań. Daleko mi do kompleksu ubogiego krewnego i na pewno zachęcałbym polskie władze do stawiania śmiałych propozycji, ale bez przesady.

Na zakończenie przedstawię własne zdanie na zamieszanie wokół płacy minimalnej. Poziom płacy minimalnej (wysokość i odsetek nią objętych) jaki ukształtował się w latach 2000-2006 (ok. 35%) uważam za optymalny w krajowych warunkach. Przy tej wielkości objętych płacą minimalną jest blisko 5% pracujących. Do zaakceptowania może być maksymalnie 40%. Propozycje związkowców o płacy minimalnej na poziomie 50% czy nawet 60% są nie do zaakceptowania. W naszym przypadku z dużym prawdopodobieństwem okazałyby się zgubne dla krajowego rynku pracy. Opracowane swego czasu zalecenia ekspertów pracujących dla Rady Europy (60% średniej) są raczej pochodną teorii minimum socjalnego niż odpowiedzią na problemy rynku pracy. O ile wcześniejsze rządy utrzymywały płacę minimalną w Polsce na na ogół rozsądnym poziomie, to obecny rząd zbyt łatwo zgodził się na podwyższania limitu z obecnego (ujęcie procentowe do wynagrodzenia średniego) poziomu. Zgoda rządu na osiągnięcie 40% średniej w jeden roku (w 2008) w negocjacjach z „Solidarnością” była zbyt łatwa i obawiam się „polityczna”. Wprawdzie premier często chętnie mówi o gospodarce społecznej, ale wzrost gospodarczy i spadek bezrobocia sam to za niego załatwia, więc zgoda na osiągnięcie 40% w jeden rok to moim zdaniem błąd. Jako bardzo rozsądną przykładowo oceniam propozycję PKPP Lewiatan. Wzrost płacy minimalnej w porównaniu z 2007 r. o 6,3% z pewnym marginesem do ustępstw. Płacę minimalną na poziomie 35% średniej w ostatnich latach oceniam jako umiejętność osiągania kompromisu przez dojrzałych partnerów w procesie negocjacji co poprzednim rządom i partnerom społecznym wystawia dobra notę. Chyba lepiej byłoby zróżnicować regionalnie płacę minimalną i obniżać progi dla osób najmłodszych, czyli przyjąć rozwiązania stosowane już w UE. Warto na pewno na zakończenie przytoczyć myśl, która bardzo często przewija się w opracowaniach o płacy minimalnej, a która brzmi mniej więcej tak: można ustalić dowolnie wysoki poziom płacy minimalnej, ale nikt nie może zmusić przedsiębiorców do zatrudniania.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz