Możemy zadłużać się dalej, ale byle rozsądnie

Kilka dni temu NBP podał najnowsze wyniki podaży pieniądza (na koniec sierpnia). Przy tej okazji ponownie spojrzałem na dokładniejsze dane NBP dotyczące należności i zobowiązań. Te niestety są podane dopiero wg stanu na koniec lipca. Nie czekając na uaktualnienie raz jeszcze wróciłem do analizy zmian w zadłużeniu przedsiębiorstw i gospodarstw domowych. Z dwóch powodów. Na jeden zwracam uwagę już od ubiegłego roku. Przybiera na sile tempo zadłużanie przedsiębiorstw. Drugi – na tle zamieszania na światowych giełdach, warto pokusić się o ocenę naszej sytuacji. W tym przypadku jest mi trochę głupio, ponieważ robię to czego najbardziej nie lubię, czyli biorę udział w powiększaniu zamieszania. Gdy tylko na świecie gruchnęła w końcu wieść o problemach z subprimami, w Polsce przystąpiono do poszukiwania odpowiedzi na pytanie jak jest u nas. U nas źle nie jest i bardzo daleko nam do problemów jak w USA, ale sam fakt nasilenia dyskusji wprowadza czasami atmosferę nerwowości, szczególnie wśród osób które oceniają skalę problemu po natężeniu dyskusji medialnej, a nie na podstawie faktów.

Wg danych na koniec sierpnia zadłużenie gospodarstw domowych wzrosło realnie prawie 40% w ciągu 12 m-cy. Pod względem tempa, na początku 2007 r. przekroczyliśmy dynamikę jaką mieliśmy na początku dekady, a teraz przystępujemy do bicia rekordów z połowy lat 90-tych. Te dane to oczywiście tylko ciekawostka, ponieważ jesteśmy społeczeństwem stosunkowo nisko zadłużonym, więc analiza dynamiki zmian nie może stanowić podstawowego kryterium oceny zachowań społeczeństwa. Dlatego by pokazać jak bardzo pragniemy podnieść standard naszego życia przy wspomaganiu kredytowym, nasze zadłużenie przyrównałem do PKB.

Obecnie roczne tempo wzrostu kredytów na zrealizowanie potrzeb mieszkaniowych przekracza 50%. Dużo, ale i tak nieco słabiej niż przykładowo na początku dekady. Wtedy jednak zadłużenie było wyjątkowo niskie, stąd poważniejsze przyrosty skutkowały wysoką dynamiką. Kredyty mieszkaniowe odpowiadają obecnie za 2/3 przyrostu zadłużenia gospodarstw domowych. Zadłużamy się więc chętnie, ale trudno się dziwić. Zarabiamy coraz lepiej i żyć chcemy coraz lepiej. Na dodatek banki upraszczając procedury i zmniejszając wymagania również przyczyniły się do zdynamizowania rynku w ostatnich latach.

W latach 2002-2005 udział kredytów na nieruchomości w PKB zwiększał się rocznie o od 0,6% do 0,9%. Natomiast wg stanu na koniec lipca, udział tychże kredytów wzrósł rocznie o prawie 3% w ciągu roku. Czy coś nam grozi z tego powodu, że kredyty tak szybko rosną i czy jest jakieś podobieństwo do sytuacji w USA. Krótka odpowiedź brzmi „nie”, ale w dłuższej wypada dorzucić kilka wyjaśnień i spostrzeżeń. Nie znam niestety poziomu zagrożenia (klasy ryzyka wg NBP) portfela kredytów mieszkaniowych, ale NBP podaje te wartości dla portfela ogółem gospodarstw domowych. W sumie jest dobrze. Na przełomie lat 2002/2003 kredyty zagrożone stanowiły ok. 12% portfela, a obecnie zaledwie 4%. Taka jest mniej więcej skala wahań jakości portfela pomiędzy okresami dobrej i słabej koniunktury w ostatnich 10 latach. Dla uproszczenia przyjmuję, że skala zagrożenia kredytów mieszkaniowych nie odbiega zasadniczo od portfela ogółem. W 2002 mieliśmy spadek PKB przejściowo do 1% przy stopie bezrobocia prawie 20%,  a obecnie PKB powiększa się w tempie ponad  6%. Wątpliwe jest by w najbliższym czasie PKB drastycznie zwolnił (np. do 0% czy 1%), chociaż teoretycznie nie można tego wykluczyć w dłuższej perspektywie. W przypadku bezrobocia, 20% jakie zaliczaliśmy kilka lat temu, uważam raczej za polską specyfikę okresu przekształceń niż stałą cechę krajowej gospodarki. Nie spodziewam się również żadnych nieszczęść na krajowym rynku nieruchomości. Rynek mieszkań mamy mocno nienasycony przy normalniejącej sytuacji ekonomicznej ludności. W pierwszym przypadku mam na myśli oczekiwania społeczne, a w drugim – coraz większą liczbę gospodarstw domowych zdolnych do zaciągnięcia i obsługi kredytu. Nie wyklucza to oczywiście małych wahań cen w większych ośrodkach miejskich, gdzie już obecnie ceny osiągnęły tymczasowy kresy dynamicznych wzrostów.  Finansowanie kredytów hipotecznych nie jest w Polsce tak oderwane od źródeł finansowania (u nas głównie depozyty w bankach) jak w USA. Na szczęście krajowe organy nadzorcze dostrzegają ryzyko i starają się zapobiec udzielaniu kredytów najsłabszym ekonomicznie gospodarstwom domowym. I na koniec. Zadłużenie z tytułu kredytów na cele mieszkaniowe stanowi w Polsce dopiero 10%, a nie 40% do 80% jak w niektórych krajach Europy Zachodniej(a bywa i wyraźnie więcej).

Widzę oczywiście i pewne wady. Trzeba pamiętać, że służby ryzyka w bankach nie mają doświadczeń w zarządzaniu ryzykiem kredytów hipotecznych na masową skalę w zróżnicowanych warunkach makroekonomicznych (wahania koniunktury gospodarczej i  rynku nieruchomości). Ten rynek dopiero się w Polsce rodzi. Konkurencja doprowadziła banki do udzielania kredytów nawet na 45 i 50 lat, przy tolerowaniu braku środków własnych nawet na wyposażenie mieszkania/domu i przy niewystarczających środkach na bieżące funkcjonowanie rodziny. Niestety nie brakuje głosów ekonomistów czy analityków, którzy lekceważą to ryzyko (np. w lipcu w „Parkiecie” jeden z doradców z BOŚ niemal wykpił sugestie MF i NBP o zaostrzeniu kryteriów przyznawania kredytów,  samemu nie proponując nic poza wolnym rynkiem).

 A teraz o kredytach dla podmiotów gospodarczych. Po kwartałach tłustych w gotówkę w wyniku dobrej koniunktury, przedsiębiorstwa by dalej się rozwijać muszą sięgać po kredyty bankowe. Z perspektywy dynamiki, zaangażowanie kredytowe zaczęło wyraźnie przyspieszać w II poł. 2006 r. Obecnie podmioty zadłużają się już w tempie przekraczającym dynamikę przychodów. Spadło tempo zadłużenia inwestycyjnego. Uważam iż jest to przejściowe zjawisko. Niestety, w celu pełniejszego wytłumaczenia muszę poczekać na wyniki finansowe przedsiębiorstw za III kw. W opisie wyników przedsiębiorstw za II kw zwracałem uwagę na wyjątkowo duży wzrost zapasów. Jeżeli wyniki z czerwca i lipca uznać za dobrze wskazujące trend, to w III kw albo ponownie silnie wzrosną aktywa obrotowe, albo dostawcy (zobowiązania handlowe) nie mają już ochoty (bądź możliwości) w takim samym tempie godzić się na finansowanie znacznego wzrostu zapasów. Od początku dekady do początku 2004 r. udział kredytów w PKB spadał powoli z 16% do 15%. Do początku 2006 zadłużenie spadło aż do 13%.  W ciągu roku wzrosło do 13,7%, by na koniec sierpnia bieżącego roku dojść do 15%. Teraz jesteśmy dopiero na poziomie z okresu dość słabego dla polskiej gospodarki (lata 2001 i 2002). Tak więc obecny wzrost kredytów to powrót do normalności, ale i bardziej wytężonej pracy bankowców.

Już na zakończenie parę słów o wzroście depozytów w sierpniu. Depozyty gospodarstw domowych wzrosły aż o 2,3% w ciągu miesiąca. W ostatnich trzech latach, o tej porze  roku depozyty rosły o ok. 0,5% (maks. 0,9% w 2006 r.). Gdyby nawet za normę dla sierpnia przyjąć 0,9% miesięcznego wzrostu, to „ponadnormatywnie” depozyty urosły o 3,3 mld pln. Tu są więc te pieniądze, które Polacy nie ulokowali w sierpniu w TFI czekając na wyjaśnienie sytuacji na giełdach.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Boimy się spadków na giełdzie czy nie?

A jednak klienci TFI trochę wystraszyli tego co dzieje się na giełdzie krajowej i giełdach zagranicznych. Zaczynam od tej refleksji, bo co najmniej od kilku miesięcy Polacy inwestujący za pośrednictwem TFI lekceważyli ostrzeżenia analityków. Można wręcz było dostrzec odwrotną reakcję. Im ostrzeżenia przed korektą na światowych giełdach i krajowej się nasilały, tym bardziej Polacy inwestowali w akcje. Oczywiście struktura inwestycji w TFI nie jest najlepszym miernikiem naszych preferencji. Należy pamiętać, że w TFI inwestuje ok. 2,5 mln Polaków. Pozostali , którzy posiadają nadwyżki finansowe, lokują je głównie w bankach. W sierpniu ubiegłego roku „ryzykowne” fundusze (akcyjne, mieszane i niestandardowe) stanowiły w strukturze TFI niemal 49%. Rok później, czyli w sierpniu tego roku udział tego typu funduszy przekraczał 67% (w VII 2007 było maksimum, czyli 68,5%). W tym czasie udział funduszy bezpiecznych w strukturze spadł z 24,6% do 12,6%. W ciągu roku do funduszy trafiło (szacowane saldo wpłat i umorzeń) trafiło niemal 40 mld pln. Z tego prawie 80% trafiło do funduszy akcyjnych lub mieszanych. Zaznaczam, że znaczna część wpłat (w tym do funduszy akcyjnych) przypadała na rok obecny. Warto przypomnieć, że do pierwszych dni lipca wartość wpływów do TFI przekroczyła wpływy za cały poprzedni rok, czyli prawie 26 mld pln. W czerwcu i w lipcu wpływy do funduszy (przypominam: saldo wpłat i umorzeń) przekraczały 5 mld pln w każdym z wymienianych miesięcy.

Korekta na krajowej giełdzie trwająca od końca I dekady lipca do połowy sierpnia i medialna dyskusja wokół niej (łącznie z komunikatami w głównych wydaniach wiadomości) musiała na inwestorach zrobić wrażenie. W ciągu miesiąca ponieśli stratę, bądź nic nie zyskali, ci którzy inwestowali w akcje od II połowy marca. Pomijam już przy tym koszt prowizji. Wtedy zasięg czasowy można przenieść nawet do początku roku. To musiało mieć jakiś wpływ na zachowanie inwestorów. Ciekaw byłem tylko jaki. W II połowie sierpnia WIG odrobił niemal połowę straty, by ponownie zachwiać się na początku września. Ale skoro omawiam zachowanie inwestorów za VII i VIII, to zdarzenia z końca sierpnia i z września, są bez znaczenia dla prowadzonej analizy.

Radykalne obniżenie napływu nowych środków w sierpniu i przemieszczenia pomiędzy typami funduszy, wskazują że inwestorzy mają dość przyzwoity refleks. Saldo wpłat i umorzeń w sierpniu wyniosło zaledwie 0,35 mld pln. Przyznam pokornie, że obawiałem się większej wartości, czyli wolniejszej reakcji inwestorów. Ciekawy jestem, co odegrało większą rolę: świetna obserwacja wydarzeń giełdowych czy szybka reakcja pośredników, którzy przekazali informację pracownikom sieci sprzedaży by znacznie ostrożniej oferowali fundusze akcyjne? Kiedy jednak przyjrzeć się zmianom w strukturze funduszy i ich skali, to mój podziw dla szybkości i skali reakcji znacznie słabnie.

Generalnie wartość aktywów w sierpniu w portfelach TFI spadła zaledwie o 2,5%, po wzroście o 1,5% w lipcu. Przypomnę tylko, że w ostatnich dwóch miesiącach WIG (wg wartości na koniec miesięcy kalendarzowych) spadł odpowiednio o 3,6% i 4,7%. Wartość polskich funduszy akcyjnych spadła w ciągu miesiąca o 6,1% (w lipcu wzrosła o 3,4%). Z tychże funduszy wypłaty sięgnęły 0,5 mld pln. Tak więc w prawie 80% spadek wartości funduszy akcyjnych spowodowanych był jedynie spadkiem cen akcji. Dość podobnie działo się w funduszach mieszanych. Tu jednak wypłaty środków stanowiły ok. 27% miesięcznej utraty wartości funduszy z tej rodziny. Ciekawostką są natomiast fundusze zagraniczne akcyjne. Saldo wpłat i umorzeń sięgnęło 0,5 mld pln. W czerwcu i lipcu saldo sięgało wartości po 1 mld pln. A wszystko to dzieję się w sytuacji kiedy na zagranicznych rynkach też nie jest wesoło, a złoty nie zdradza ochoty do trwałego osłabienia. Dodatkowo wyniki funduszy zagranicznych trudno określić jako rewelacyjne. Wręcz przeciwnie. Wzrost wartości akcyjnych funduszy zagranicznych to głównie efekt stale poszerzanej oferty przez TFI. Obecnie brak w ofercie TFI akcyjnego funduszu zagranicznego, albo funduszu który deklaruje przynajmniej częściowe inwestowanie w akcje zagraniczne, to poważny dyshonor. Już nawet fundusze środkowoeuropejskie przestają być nowością.

Rosnące ryzyko na giełdach oraz doświadczone spadki spowodowały przełamanie niechęci do funduszy bezpiecznych. Odwrócenie sympatii miało już miejsce w lipcu. Jeszcze w maju i czerwcu „uchodziło” z tych funduszy po kilkaset milionów pln. W sierpniu ruch środków był już dokładnie odwrotny. Obok zagranicznych funduszy akcyjnych, bezpieczne fundusze to niemal jedyne które odnotowały wzrost (oprócz dolarowych). Wartość łączna funduszy bezpiecznych w ciągu miesiąca wzrosła o ponad 7%.  Same tylko fundusze pieniężne i gotówkowe wzrosły o 12% (w lipcu wzrost o 2,7%). Wartość krajowych funduszy papierów wartościowych wzrosła dopiero w lipcu (o 4,7%). Ruchy te świadczą o tym, że jako pierwsi bezpieczniejsze pozycje zajmują głównie duzi inwestorzy oraz że racjonalnie wybierają typ funduszy. Specyfika portfeli tych dwóch typów funduszy bezpiecznych nieco się różni. Fundusze rynku pieniężnego skupiają się na krótkich papierach wartościowych i lokatach bankowych (też krótkich). To pozwala na lepszą obronę przed aktualnym wzrostem stóp procentowych w Polsce. Skład portfeli funduszy obligacyjnych (zestawienie obligacji o stałej i zmiennej stopie procentowej) powoduje, że nie są one najlepszym instrumentem w obecnej sytuacji, czyli ryzyka dalszych spadków na giełdzie i dalszego wzrostu stóp. Szczerze mówiąc będą one w większości przegrywać w najbliższym czasie nawet z lokatami bankowymi.

Przed przystąpieniem do pisania tego tekstu, kusiło mnie poszukiwanie odpowiedzi na pytanie jak ocenić opisane wyżej ruchy obronne krajowych inwestorów. Obecne zachowania inwestorów można w gruncie rzeczy porównać tylko do sytuacji z połowy ubiegłego roku bądź spadkach po tzw. bańce internetowej. Biorąc to pod uwagę oraz fakt, iż zaliczyliśmy w ciągu miesiąca (przełom lipca i sierpnia) spadek WIGu o ok. 15%. przy pogarszającej się atmosferze na zagranicznych rynkach, to dotychczasowa reakcja rynku (zmiana wartości aktywów i zmiana w strukturze typów funduszy) jest raczej powolna. Sądzę że jesteśmy w trakcie przeglądu polityki inwestycyjnej Polaków i obserwacji co będzie dalej. Podejrzewam, że kierunek i tempo zmian (w strukturze) powinno być kontynuowane we wrześniu i październiku. Niemniej zmiany jakie obserwowaliśmy w sierpniu w funduszach wskazują, że najwięksi inwestorzy są gotowi do szybkiej zmiany strategii.

Ciekawostką jest brak zainteresowania funduszami niestandardowymi, chociaż to one powinny się cieszyć największym zainteresowaniem. A można tam znaleźć fundusze deklarujące iż dzięki szerokim możliwościom inwestycyjnym (operacje hedgingowe, rynki towarowe, rynki walutowe itd.) są w stanie osiągać dobre wyniki nawet przy spadkach giełdowych. Jak na razie mało tam ciekawych osiągnięć. Potwierdza to jedynie fakt iż zmiany na rynkach były jednokierunkowe i wszyscy koncentrowali się na akcjach bądź innych rynkach gdzie zarabianie nie stwarzało poważniejszych problemów.

W powyższej analizie korzystałem m.in. z danych udostępniony przez Analizy Online.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Założenia makroekonomiczne do budżetu na 2008

W założeniach do budżetu na 2008 r. Ministerstwo Finansów (MF) ocenia bieżącą sytuację makroekonomiczną i przedstawia projekcje do 2010 r. Analiza i projekcja PKB zmusiła autorów założeń do przedstawienia opinii dotyczącej luki popytowej. Zwracam na to uwagę, bo akurat ten problem skupia obecnie uwagę ekonomistów. Nawet jeżeli w wielu komentarzach i prognozach nie pojawia się słowo „luka”, to i tak poszukiwana jest odpowiedź na pytanie czy aby niektóre kategorie makroekonomiczne nie rosną nazbyt szybko. W tle pojawia się po prostu poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, jak zachowają się wskaźniki cenowe w najbliższych kwartałach. Według MF tempie PKB 5,5% w 2008 r. szacowana jest średnio na 0,5%. To tłumaczy, dlaczego w prognozach inflacji MF nie zakłada poważniejszych napięć cenowych. Szacowanie luki popytowej nie jest łatwe, stąd też nawet wyliczenia dla Polski dokonywane przez ekonomistów nie dają dokładnie tych samych rezultatów. Niemniej wartość podana w prognozie MF odpowiada co najwyżej połowie lub tylko 1/3 wartości skrajnych, jakie luka przyjmowała w swoich maksimach czy minimach w II połowie lat 90-tych (szczyt w 1998) i w 2000 r. Fakt występowania luki nie oznacza automatycznego przełożenia na zmiany inflacji, chociaż z całą pewnością związek taki istnieje. Porównanie z najbardziej skrajnymi prognozami dotyczącymi popytu w przyszłym roku wskazuje, że w każdej z głównych grup popytowych wzrost po prostu będzie nieco słabszy wg MF. Wydaje się iż w opinii MF problem luki jest niewielki i w okresie prognozy luka nie  będzie się powiększała, czy też cechowała się taką bezwładnością jak w dwóch poprzednich przypadkach. Biorąc pod uwagę dwa poprzednie przypadki powstawania luki w Polsce, wątpię by dojście do wartości skrajnych było wysoce prawdopodobne. Zakładam przy tym racjonalność działań kolejnych rządów i RPP. Niestety co do pierwszej instytucji mogę się mylić poważnie, a w drugim przypadku – trochę.

MF prognozuje średnią roczną stopę referencyjną 4,4% w 2007 r. i 5,2% w 2008 r. ( dla 2009 i 2010 prognozuje się 5,3%). Prognoza dla tego roku wskazuje, iż wg MF zakończyła się już seria podwyżek stóp. Wg analityków, należy się spodziewać jednego lub maksymalnie dwóch wzrostów po 25 pkt. w bieżącym roku. Ja optowałbym za tylko jednym podniesieniem stóp o 25 pkt. i przejściowym wstrzymaniu się z podwyżkami do uzyskania informacji potwierdzających dalszy wzrost zagrożenia lub rozpoczęcia procesu poważniejszego osłabienia się złotego, co na razie jest mało prawdopodobne. Prognoza na przyszły rok zawiera osiągnięcie maksymalnie 5,5% na koniec roku, czyli wartości zbliżonej do średnich przewidywań po korektach z początku wakacji wśród ekonomistów bankowych. Prognoza realnej stopy wskazuje, że MF widzi konieczność utrzymywania tejże stopy na poziomie zbliżonym do neutralnego dla Polski (no…., może nieco poniżej średniej szacunków stopy neutralnej dla Polski).

Prognoza złotego zakłada wzmocnienie realne złotego w 2008 o prawie 5% i blisko 3% w kolejnych latach. Widać więc, że to złoty m.in. będzie pomagał trzymać inflację w ryzach w przyszłym roku. W kolejnych latach gospodarka takiego wsparcia już nie dostanie. W latach 2009 i 2010 złoty wzmacnia się już tylko praktycznie o wartość zmiany cen.

Pewną ciekawostką są wynagrodzenia. W przyszłym roku ich wzrost realny wyniesie 3,6% w gospodarce, a w kolejnych latach odpowiednio 4,2% i 4,4%. Zakłada się więc wcale nie taki mały znowu wzrost płac w najbliższych latach z minimalna tendencją rosnącą. Wg prognozy nie będzie to powodowało napięć popytowych, bo mniej więcej odpowiada to wzrostowi wydajności.

W gruncie rzeczy założenia makroekonomiczne mieszczą się w granicach rzetelnych prognoz. Spadek bezrobocia faktycznie może taki być, jaki jest w prognozach czyli 7,5% w 2010 r. Oceniam jako rzetelne, prognozy dynamiki importu i eksportu oraz deficytu obrotów bieżących. Prognoza złotego na jej tle może budzić dyskusje, ale z punktu widzenia rozkładu prawdopodobieństwa zmian złotego (rozkład relatywnie „płaski”), punktowe wskazanie kursu (tzn. jedna wartość a nie pasmo) wydaje się właściwe. Jedynie dla Polaków którzy swoje aktywa czy pasywa mają w walutach, prognoza deficytu powinna przypominać o zwiększającym się ryzyku kursowym.

Na plus dla MF można zaliczyć prognozę PKB na przyszły rok. Na najbliższe dwa lata jest ona o kilka dziesiątych mniejsza od prognoz rynkowych i o ok. 1% mniejsza od najnowszych prognoz Komisji Europejskiej dla Polski. Niemniej wolałbym żeby prace w Sejmie odbywały się przy ostrożniejszych prognozach, powiedzmy nawet na poziomie 4% dla lat 2009 r. i 2010.  Takie założenie utrudniłoby kolejnym rządom i posłom łatwe rozdawanie pieniędzy. Wydaje mi się również, że kwestia luki popytowej jest trochę niedoceniania. Nie chodzi mi to o czarnowidztwo, ale dobrze pojęte szacowanie ryzyka zmian koniunktury. Głosowania na ostatnim posiedzeniu Sejmu wskazują, że jak tylko wszyscy poczują i przyzwyczają się do znacznych wpływów budżetowych, zapominają o ryzyku. Tak po prostu wydano wbrew założeniom MF kilka miliardów pln (może to być nawet 1/6 tzw. kotwicy, czyli deficytu budżetowego). W swojej krótkiej historii wolnego rynku mieliśmy już okresy, kiedy w budżecie były poważne braki i wydaje się, że te lekcje pokory zostały trochę zapomniane.

 

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Kupujcie obligacje!

Po podniesieniu stóp procentowych przez RPP, proponuję spojrzeć jak na to zareagowały banki oraz Ministerstwo Finansów. W przypadku banków ocena jest trochę utrudniona, ponieważ zmieniona została metodologia podawania stóp oferowanych przez banki. Dla lat 2004-2007 stopy depozytów bankowych dotyczą umów nowych. Metodologia obowiązująca do tego czasu oraz przejściowo dla 2004 r. nie pozwala na zachowanie pełnej porównywalności z rokiem 2003 r. Zmianę metodologii wprowadzono około rok temu i porównywalność zostałaby utracona na chwilę zmiany. NBP odtworzył historycznie dane wg nowej metodologii do lat 2004 i 2005 włącznie w zależności od typu prezentowanej statystyki (jak ja nie lubię „zmian metodologii” !!). W związku z tym postanowiłem przesunąć wstecz moment zestawienia szeregów czasowych wg różnych metodologii. Zmiana następuje na przełomie lat 2003 i 2004, co widać szczególnie w przypadku oprocentowania depozytów dla lokat 3 miesięcznych. Zmienność rentowności dla depozytów 12 miesięcznych najprawdopodobniej wynika ze braku jednolitości próby badawczej, indywidualnego negocjowania w niektórych przypadkach oraz zasad wyliczania oprocentowania efektywnego. W związku z tym analiza zmian oprocentowania dla lokat 12 miesięcznych jest nieco utrudniona.

Banki zmieniają stopy depozytów w zależności od zmian stóp dokonywanych przez RPP oraz zmian rynkowych. Generalnie banki niechętnie i z opóźnieniem podnoszą stopy depozytów w przypadku wzrostu stóp na rynku (lub przez RPP) i chętniej obniżają kiedy z dużym prawdopodobieństwem wiadomo że rozpoczyna się seria obniżek stóp. Niemniej od początku 2006 r. zwiększająca się akcja kredytowa i silna konkurencja giełdy i TFI zmusiła banki do zmniejszania równicy pomiędzy stopami depozytów a przykładowo stopą referencyjną ustalaną przez RPP. Warto zwrócić uwagę, że od chwili rozpoczęcia serii podwyżek, banki musiały przyspieszyć zmniejszanie różnicy, częściowo z powodu wzrostu ceny depozytów 3 miesięcznych na rynku międzybankowym. Mamy więc dobry okres dla osób które z racji wielkości depozytu mogą negocjować stawki. Proponowałbym jednak inwestować wolne środki na dłuższe okresy (rok i dłużej) raczej w obligacjach trzyletnich, czy czteroletnich. Zakładanie obecnie lokat dłuższych o stałym oprocentowaniu w bankach to raczej chybiony pomysł. Reakcja klientów jest adekwatna do propozycji. Wprawdzie wyniki podaży pieniądza wskazują na wzrost dynamiki oszczędności w bankach na początku roku, ale był on przejściowy i raczej był skutkiem efektu bazy. W ostatnich miesiącach roczna realna dynamika to zaledwie kilka procent, co oczywiście cieszy biorąc pod uwagę wzrost wynagrodzeń, czy ogólnego funduszu płac. Jest to więc bardziej efekt oszczędzania z powodu pojawiającej się nadwyżki w gospodarstwach domowych niż atrakcyjności lokat. Z drugiej strony muszę jednak przyznać, że dla osób o słabszej wiedzy ekonomicznej i przy wciąż jeszcze niskich oszczędnościach, bank jest najlepszym miejscem do lokowania pojawiających się nadwyżek finansowych.

Agresywniejsze w pozyskiwania naszej sympatii, z dwóch omawianych form oszczędzania, jest Ministerstwo Finansów. Niestety nie przekłada się to na wyniki sprzedaży obligacji detalicznych. Po pierwszych siedmiu miesiącach roku sprzedaż obligacji spadła niemal o połowę w porównaniu z okresem I – VII 2006 r. To głównie skutek spadku sprzedaży obligacji dwuletnich aż o 57%. I trudno się dziwić, bo mówimy o obligacjach dwuletnich o stałym oprocentowaniu. Wzrost rentowności w tempie zmian dokonywanych przez RPP i rynku, nie może pomóc przy obecnej prognozie stóp. Mnie najbardziej rozczarowuje sprzedaż trzylatek opartych na 6 miesięcznym WIBORZE (x 0,93). Sprzedaż w okresie od stycznia do lipca spadła o 20%, głównie przez słaby wynik z pierwszej serii emitowanej w tym roku. Inwestorzy są tak zachwyceni wynikami TFI i giełdą, że zupełnie lekceważą dobre obligacje o zmiennym oprocentowaniu, czyli idealny bezpieczny instrument na obecne czasy. Obligacyjne TFI co najmniej w pierwszych kilku kwartałach nie są dla obligacji trzyletnich konkurencją. Nie wykluczam,  że dopiero korekta na giełdzie w okresie wakacji, spowoduje przypomnienie sobie o trzylatkach z serii sierpniowej lub listopadowej. Niestety nie znam bieżących wyników sprzedaży serii sierpniowej. Jedynie sprzedaż 10 latek uległa poprawie. W ubiegłym roku było to 35 mln nominalnie, a w obecnym (po siedmiu miesiącach) aż 116 mln pln. Sukces tych obligacji może wynikać z ich przeznaczenia (jako forma lokaty w ramach  Indywidualnych Kont Emerytalnych) oraz bardzo atrakcyjnego pierwszego (wykres) i kolejnych kuponów. O blisko połowę spadła również sprzedaż czterolatek. Z punktu widzenia rentowności, to instrument porównywalny, o ile nie nieco wydajniejszy (to zależy od prognozy inflacji i realnej stopy procentowej). Pozostaje wierzyć, że Polacy wkrótce docenią te instrumenty, bo jak na razie poziom sprzedaży nie wystawia nam najlepszej oceny, jeśli chodzi o umiejętność lokowania pieniędzy w okresie wzrostu stóp rynkowych i wzrastającego ryzyka giełdowego.

O obligacjach detalicznych pisałem w maju, polecam:

http://opinieekonomiczne.blox.pl/2007/05/Obligacje-detaliczne-cz1.html

http://opinieekonomiczne.blox.pl/2007/05/Obligacje-detaliczne-cz2-ost.html

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Wybrane wydarzenia z rynku TFI z VII i VIII


Na początku wakacji podano szacunkową liczbę klientów TFI.
Jeżeli brać pod uwagę również osoby które kontakt z TFI mają poprzez programy
emerytalne, to jest to liczba rzędu 2,8 mln osób. 19 największych ankietowanych
TFI, podało łączną liczbę inwestorów na ok. 2,5 mln osób. Dane zebrano wg stanu
na koniec I kw, czyli od tego czasu liczba klientów TFI mogła nieznacznie
wzrosnąć. Średni stan rachunku klientów TFI, to ok. 46 tys. pln.

ING na początku lipca rozpoczął sprzedaż jednostek dwóch
funduszy otwartych. Pierwszy daje możliwość inwestowania na rynku rosyjskim i
wyceniany będzie w EUR. Drugi daje możliwość inwestowania na rynku akcji Chin i
Indii, a wyceniany będzie w USD. Organizator funduszy nie ukrywa ich
agresywnego charakteru. Formalnie ich ekspozycja na rynku akcji może sięgnąć
100%, ale za pozyskane środki kupowane będą jednostki uznanych funduszy, które
inwestują już na rynkach azjatyckich i rosyjskim. Deklarowany średnia struktura
funduszu, to 90% w funduszach tzw. akcyjnych, a 10% w papiery dłużne
denominowane w USD oraz odpowiednio (fundusz rosyjski) w euro. Obydwa fundusze
powstały z przekształcenia zagranicznych funduszy dolarowych i euro.

Warto pamiętać o opłatach przy funduszach tzw.
agresywnych, bo nie są one małe. TFI pobiera 4%, a opłata dystrybucyjna sięga
5%. Pierwszy zakup wymaga min. 50 USD, a każdy kolejny 10 USD i odpowiednio w
euro.  Są to więc fundusze dostępne –
jak na rynek TFI – na każdą kieszeń. Przypominam wszystkim o ryzyku związanym ze
wzmocnieniem złotego, które przyczyniało się do obniżenia atrakcyjności
funduszy dolarowych i w euro.

Komisja Nadzoru Finansowego dała zgodę na powstanie
kolejnego TFI. Obecnie (kiedy piszę ten artykuł) TFI jest już 29. Mowa o MCI Capital Towarzystwo Funduszy
Inwestycyjnych S.A. Jest to więc kolejny pomysł MCI na rozwój finansowej
działalności. Komisja udzieliła TFI również zezwolenia na stworzenie funduszu
zamkniętego, który jest funduszem private equity w skład którego wejdą dwa
subfundusze. W gruncie rzeczy jest to więc przyjęcie nowej formuły działalności
dla działalności inwestycyjnej dotychczas prowadzonej. Takie fundusze pojawiły
się już w tym roku (Secus’a) i pozwalają pozyskiwać dla przeprowadzanych
projektów, środków pozyskanych z emisji certyfikatów. Inwestycje funduszu, będą
wykraczały poza granice Polski (Europa Środkowa). Funduszowi MCI marzy się
pozyskanie w ten sposób nawet 1 mld pln do 2010 r. To dość dużo. Polecam
przyglądanie się takim funduszom, bo na naszych oczach rozwija się rynek
private equity, czyli pozyskiwanie środków na finansowanie rozwoju obiecujących
(rozwojowych) firm.

Eksperci z Union
Investment TFI na początku lipca prognozowali wzrost WIG w 2007 r, na 40%.
Wprawdzie to prognoza sprzed korekty, ale pracownicy UI TFI braki pod uwagę
przejściową prognozę pod uwagę. Założyli, że rynek wykorzysta ją do zakupów. Ja
piszę tekst po dwóch miesiącach od prognozy i po korekcie (ale czy to już
koniec?), niemniej ta prognoza ma szansę realizacji. Uważam tą prognozę jako
mieszczącą się w górnym przedziale prawdopodobieństwa i po warunkiem, że obecna
korekta rynkowa nie przerodzi się w defetyzm po kolejnych informacjach z rynku
amerykańskiego.

Legg Mason TFI
pochwaliło się wynikami. Na koniec czerwca Legg Mason pozyskał łącznie
minimalnie ponad 5 mld pln. Muszę przyznać, że od marca tego roku wartość
portfela LM TFI rośnie niezwykle dynamicznie. Od marca do maja LG zwiększał
wartość portfela o 2%-4% procent szybciej od rynku, ale w czerwcu wzrost
miesięczny wyniósł aż 18% wobec 5,2% dla całego rynku. Nawet w dość trudnym
lipcu dynamika wzrostu portfela była nieco większa od rynku. W sporej części LG
sukces zawdzięcza Zrównoważonemu Środkowoeuropejskiemu FIO (40%-60% w akcje;
reszta w papiery dłużne). Warto jednak zwrócić uwagę, że to reakcja na rynek
który od dłuższego czasu wprowadza fundusze o takim profilu i obszarze
działalności. Tak więc LG nie są może prekursorem, ale to dobry przykład jak
szybka reakcja na konkurencję i dobra promocja, potrafią przynieść powodzenie.

Kolejny fundusz –
Union Investment – wprowadził tzw. parasol. „Parasol” objął 10z jedenastu
funduszy. Obecnie większość z dużych i średnich funduszy proponuje fundusz
parasolowy. Można nawet powiedzieć, że UI był nawet lekko spóźniony, co mogło
być powodem powolnej utraty pozycji na rynku w ostatnich miesiącach.

Od początku roku
rynek wzbogacił się aż o 50 nowych funduszy i subfunduszy w porównaniu z końcem
2006 r., co oznacza przekroczenie progu 300. TFI jest obecnie 29, czyli o trzy
więcej niż na koniec 2006 r. Już samo zestawienie wskazuje, jak dynamicznie rozwija
się oferta funduszy. Warto zwrócić uwagę, że najdynamiczniej rozwijały się
fundusze o niezdefiniowanej strategii (szeroki zakres inwestycji i duże ryzyko
oraz fundusze specjalistyczne np. pozyskujące środki na projekty typu private
equity) oraz fundusze akcyjne lokujące poza granicami Polski.

TFI Idea ogłosiła
swoje plany. W tym roku aktywa mają wzrosnąć do 700 mln pln, z 375 mln na
koniec lipca. Obecnie portfel Idei to pięć dość standardowych funduszy. Oferta
w swoim zestawie już trochę archaiczna i ograniczona do rynku krajowego. Od
roku TFI utrzymuje skromny udział w rynku, czyli 0,27%. Przy braku intrygującej
oferty, sieci sprzedaży skupionej na internecie i telefonie oraz poważniejszych
nakładach na reklamę, trudno walczyć o większy udział. Jednym z motorów wzrostu
ma być fundusz działający na rynkach towarowych, a drugi – Globalny – skupi się
inwestycjach na rynkach akcji na rynkach zagranicznych. Można powiedzieć tak:
pierwsza propozycja to może być ciekawostka, a druga – próba dorównania do
oferty konkurencji. Towarzystwo chce też utworzyć fundusz wierzytelności (jest
już zgoda KNF) i fundusz hedgingowy. Na koniec roku planowane jest wystąpienie
o zgodę na stworzenie funduszu parasolowego. Działania TFI są chyba trochę
spóźnione, co nie oznacza że nie nieskuteczne. Można życzyć tylko powodzenia i
to szczególnie na rynku (giełda), który świadomy jest zagrożeń i kresy dynamiki
wzrostu. Niestety TFI jest małe, co jest pewnym ograniczeniem (dystrybucja,
nakłady na reklamę), ale jeżeli fundusze osiągną ponad przeciętne wyniki, to
udział rynkowy TFI wzrośnie.

MBank pochwalił się
swoim udziałem w rynku pośrednictwa TFI. Na koniec czerwca wartość aktywów TFI
na kontach mBanku sięgnęła 8,8 mld pln, co oznacza wzrost o 28% w porównaniu z
końcem 2006 r. To tylko 6% rynku, a wzrost na poziomie wzrostu WIGu w tym
okresie. Biorąc pod uwagę sieci dystrybucji wszystkich TFI, to 6% być może nie
jest złym wynikiem. Na razie, solidne wzrostu na giełdzie nie zmuszały
inwestorów do poszukiwania oszczędności w kosztach, ale a najbliższych
kwartałach może to ulec zmianie.

Analizy Online Sp.
z o.o. zamieściła na swojej stornie internetowej analizę kosztów ponoszonych
przez inwestorów i zmiany w ciągu ostatnich czterech lat. Przypomnę, że
podstawowe koszty to opata manipulacyjna (dystrybucyjna) i opłata za
zarządzanie. Pierwsza na ogół płatna przy zakupie, druga – ujęta w codziennej
wycenie jednostek. Warto zwracać uwagę na opłaty, bo przy funduszach akcyjnych,
czy tzw. alternatywnych łączne opłaty sięgają średnio 8%. Bywa niestety, że
koszt znacznie odbiega od średniej i to w obydwie strony. Ponadto należy
zwracać uwagę na konstrukcję kosztów. W przypadku funduszy akcyjnych sama tylko
opłata za zarządzanie potrafi przekroczyć 7%. Bywa czasami i tak, że opłata
rośnie wraz ze wzrostem jednostki powyżej ustalonej granicy. Analitycy firmy
Analizy Online przypomnieli metodologii mierzenia opłat za zarządzanie
przedstawianej jako Total Expense Ratio. To dokładniejsza metodologia niż to co
znamy pod pojęciem opłat za zarządzanie. Po szczegółu odsyłam, do raportu z 23
lipca tego roku, bo chciałem się skupić na zmianach historycznych opłat. Podam
jedynie, że różnice są niewielkie. Ocena zmian opłat nie napawa optymizmem.
Jedynie w przypadku funduszy pieniężnych, tracących udział, można się dopatrzyć
spadku opłaty. Z 1,3% w 2003 r. do 1,1% w 2006 r. Pozostałe fundusze po
niewielkich spadkach najczęściej w 2005 r., utrzymały poziom opłat. Zwracam na
to uwagę, bo przyrost zarządzanych środków nie oznacza proporcjonalnego wzrostu
kosztów. Badania dokonano na wartościach średnich dla rynku. Niemniej i tak
pozwala to na uwagę, że przy silnej hossie i napływie środków, rywalizacja
skupiła się na ofercie inwestycyjnej, sieci dystrybucji i reklamie.

Komentarz do
wyników i rankingu TFI zamieszczę po publikacji przez Analizy Online informacji
o napływie środków do funduszy inwestycyjnych.


Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Ekonomiści ze świata szołbiznesu

Ekonomiści zaczynają się zachowywać jak politycy. Niektórzy politycy chcąc zaistnieć w mediach starają się powiedzieć coś kontrowersyjnego lub odkryć jakąś domniemaną aferę. Taka informacja trafia do potencjalnych wyborców i zaczyna być omawiana przez czołowe postacie świata dziennikarskiego. Fakty w zasadzie nie mają znaczenia. Dziennikarzom też to nie przeszkadza. Grunt to możliwość przedstawiania komentarzy do rzekomych rewelacji i komentarzy do komentarzy. Temat żyje sam, a faktami nikt się już nie przejmuje. Zwolennicy medialnej „rewelacji” przyjmują ją na wiarę, przeciwnicy – również „na wiarę”, odrzucają. Zwracam uwagę na ten fenomen medialny, bo korzystają z niego również ekonomiści.

Wydawałoby się, że w ekonomii można mówić głównie o faktach i wydarzeniach, czy teoriach na faktach opartych. Nie sugeruję, że w ekonomii wszystko już wiadomo. Wręcz przeciwnie. To mnie w ekonomii właśnie pociąga, że wiele rzeczy i związków wciąż ulega ewolucji, wiele nowych zjawisk czeka na zbadanie i wiele osiągnięć z dorobku makroekonomii nie zawsze daje się łatwo zaimplementować w każdym kraju.

Niepokoi mnie jednak, że ekonomia zbliża się do polityki czy świata szołbiznesu. Ekonomiści i ekonomiczni publicyści coraz mniej przejmują się faktami, a coraz bardziej podniecają się faktem iż mają w ogóle coś do powiedzenia. Niektórzy przedstawiciele tych dwóch grup, coraz częściej chcą zaskoczyć publiczność jakąś przekorną teorią lub zaimponować ostrością wydawanych jednoznacznych sądów. Najważniejsze stają się nie fakty czy rzeczywiste wątpliwości, a chęć zdobycia uwagi i aplauzu publiczności przed którą poglądy są prezentowane. Jest to tym łatwiejsze, że z ekonomią jest pewien problem. Ekonomia, w której codziennie wszyscy uczestniczymy, wydaje się banalnie prosta, więc każdy ma jakąś swoją teorię i receptę na rozwój gospodarczy kraju. Mają ją reprezentanci małych przedsiębiorstw, mają i pracownicy najemni. To co łączy te dwie grupy, to poczucie krzywdy (bez względu na poziom dochodów) i lekceważenia oraz fakt kierowania swoich pretensji do Państwa, władz, sejmu, prezydenta, urzędnika czyli instytucji państwowych. Wspólną cechą jest też wytwarzanie własnej ideologii i korzystanie z faktów tylko na tyle, na ile wspierają ideologię danej grupy. Każda z tych grup ma swoich ideologów i swoich guru ze świata ekonomii. W tej grupie są zacni ekonomiści, ale i pewnego rodzaju ideolodzy, dla których fakty czy wątpliwości nie stoją na przeszkodzie. Zawsze można je przemilczeć lub tak pomieszać, żeby udowadniały to co chcemy. Coraz częściej nie są potrzebne już nawet fakty. Starcza głoszona ideologia. Tylko, że w efekcie w krajowych mediach czy ekonomii coraz częściej wspomniani guru przekształcają się w postacie jak ze świata szołbiznesu czy polityki. Grają to czego oczekuje publiczność lub są znani z tego, że są znani, bo doprawdy trudno odgadnąć jaka wartość stoi za głoszonymi przez nich poglądami. Ocenę na ile to co opisałem powyżej dotyczy prezentowanych poniżej osób i instytucji, pozostawiam czytelnikom. Powiem tylko, że w jakimś stopniu dotyczy. Może i nie byłoby czym zajmować sobie głowy, gdyby nie to że zaczynamy się wszyscy wzajemnie oszukiwać. W komentarzach ekonomicznych guru i ideologów, Polska jawi się jako kraj niemal jak z III świata, przepełniony głupotą, korupcją i tkwiący w stagnacji. Tego typu poglądy są popularne i zaczynają wręcz stanowić kanon dla ludzi chcących uchodzić za wykształconych i zorientowanych. Wbrew pozorom, Polska to całkiem sympatyczny kraj z dobrze rozwijającą się gospodarką. Kraj, który w ciągu kilkunastu lat przeżył ogromną transformację społeczno-ekonomiczną. Politycy robiący dziwne rzeczy (jak niedawne głosowanie nad „podwójną” ulgą na dzieci), nie są tylko naszą specyfiką. Naszą specyfiką nie jest też spory rozdźwięk poglądów ekonomicznych wśród obywateli, a to oni wybierają polityków w wyborach (!).

A teraz do rzeczy. Przypomniało o sobie w mediach Centrum im. A.Smitha (CAS). Około dwa lata temu CAS w inaugurację funkcjonowania rządu Kazimierza Marcinkiewicza przedstawił raport o Polsce (ocenę raportu przedstawiłem w marcu 2006). Kompletna żonglerka faktami na potrzeby słuchaczy, widzów, publicystów i nowego rządu. Raport skrojony na potrzeby zdobycia aplauzu. Ponieważ był do bólu krytyczny i wskazywał wspólnego wroga i sprawcę wszystkich nieszczęść (władza, instytucje państwowe), to nikt nawet nie próbował go merytorycznie oceniać. Teraz (a dokładnie wczoraj) Puls Biznesu ogłosił, że CAS przedstawi kolejną edycję Indeksu Wolności Gospodarczej. Nie miałem najmniejszych wątpliwości, biorąc pod uwagę powyższy Raport i styl wypowiedzi przedstawicieli CAS w mediach, jaki będzie wydźwięk Indeksu, bo inaczej CAS nie eksponowałby jego wyników. Nie pomyliłem się.

Zacznijmy od tego, że tzw. wolność gospodarczą trudno mierzyć. Dla mnie wolność gospodarcza, to swoboda działań przedsiębiorcy i łatwość zmieniania branży w której działa. Obrona własności prywatnej i sprawne sądy. Ponieważ tak rozumianą swobodę trudno mierzyć, to twórcy tego typu indeksów opierają je w znacznym stopniu na czynnikach makroekonomicznych, co z pojęciem wolności ma niewiele wspólnego. Tego typu indeksy to coś pomiędzy prawdą a zabawą. Można to porównać to indeksów opartych na BigMacku. Widać to zresztą po wynikach indeksów. Wg zaprezentowanego przez CAS indeksu (za 2005 r.), Polska była na 56 miejscu po Omanie i Kazachstanie. Dla ciekawości podam, że Oman to bogaty kraj (mają ropę), ale z monarchią absolutną, Szariatem jako prawem i z analfabetyzmem na poziomie 25%. Czym mam przez to rozumieć, że to jest recepta na sukces gospodarczy? The Wall Street Journal wraz z Heritage  Foundation też kiedyś opublikowali ranking za 2005 r. I uwaga: Polska ma 41 pozycję, Oman 61, a Kazachstan jest sklasyfikowany na 130 w grupie krajów „w zasadzie bez wolności”. Ot i cały komentarz to tego typu indeksów.

Oczywiście wg przedstawicieli CAS nie jesteśmy już liderem zmian. Estonia, Łotwa i Litwa są w pierwszej trzydziestce. Ciekawy jestem jak CAS skomentuje ich obecną sytuację makroekonomiczną. Przykładowo inflacja w tych krajach jest obecnie od 2 do 4 razy większa od naszej. To ja już wolę nasz wzrost gospodarczy. Jest bardziej zrównoważony. To źle? A może to właśnie świadczy jak dojrzałą mamy gospodarkę?

Nie wiem z jakich statystyk korzystano przy ocenie kosztów pracy i udziale państwa w gospodarce, ale na swojej stronie zwracałem już uwagę że część ekonomistów pozwala sobie na pewne manipulacje tym wskaźnikiem. Albo podają to co chcą, albo przedstawiają tylko komentarz. Statystyki Eurostatu są znane i nie potwierdzają tak czarnego obrazu jakby to wynikało z rankingu i komentarzy przedstawicieli CAS.

Argumentowi o wydolności sądów nie przeczę, ale może warto pokazać, że i z kulturą biznesową wśród krajowych przedsiębiorców też jest kiepsko. Statystyki Krajowego Rejestru Długów dotyczące skłonności podmiotów gospodarczych do spłacania długów mówią same za siebie. Oczekiwałbym więc raczej więcej odwagi i zaryzykowanie pogrożenia palcem w stronę krajowych przedsiębiorców.

Jako rodzaj absurdu przedstawiono pomysły ustaw (specjalne uprawnienia) ułatwiających przygotowania do Euro 2012. Pozornie to zabawne, ale w rzeczywistości z powodu ryzyka niedotrzymania terminów zdecydowano się na specjalną ścieżkę. Jedynie w takiej sytuacji może to mieć uzasadnienie. Robert Gwiazdowski, z charakterystycznym dla siebie dowcipem, proponuje by ten sam przywilej zastosować dla innych firm i w innych dziedzinach. Czy mam rozumieć, że rezygnujemy z przetargów i dajemy większe uprawnienia urzędnikom. Przecież to prosta droga do korupcji?

Wspomniałem wyżej że w komentarzach ekonomicznych guru i ekonomicznych ideologów, Polska jawi się jako kraj niemal jak z III świata, przepełniony głupotą, korupcją i tkwiący w stagnacji. Niestety proste oceny, powodują podawanie prostych recept. Tyle samo wartych co diagnozy. Całkiem niedawno jeden z bankowych ekonomistów przedstawił receptę na krajowe problemy. Udział finansów publicznych w PKB sprowadzić do 35%, czyli obniżyć o co najmniej 10%. Nominalnie to potworna kwota. Mamy ciąć emerytury czy subwencje oświatowe? To trochę w duchu Raportu CAS sprzed dwóch lat. Tego typu propozycje wskazują na rzekomą odwagę i znajomość rzeczy osób je prezentujących. Czy jeżeli ja zaproponuję 30%, to będę lepszym ekonomistą i reformatorem? Nie, bo ani ja ani oni nie mamy pomysłu na tak ogromne cięcia. Powiedzmy otwarcie, że dla osób mających co najmniej pojęcie co to są finanse publiczne i jakie to są transfery, takie pomysły są uważne za niepoważne. Ale jak widać, mówić można cokolwiek bo nikt tego typu reformatorów nie zmusza do przedstawienia propozycji cięć. Ubolewam, że zamiast podnosić jakość dyskusji, niektórzy ekonomiści uciekają w swego rodzaju liberalny populizm.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

I kto tu tkwi w poprzednim systemie?

Jednym z czołowych kryteriów w obecnych sporach politycznych jest określenie, kto tkwi w przeszłości, jak bardzo jest w niej unurzany i podejście do tzw. oligarchów. Postanowiłem poświęcić temu chwilę, bo premier po raz kolejny wyraził swój stosunek do tzw. bogatych, co zachęca inne postacie życia publicznego to ujawniania tego typu postaw. Drugim powodem jest fakt, iż do tej pory od 1990 r., poza grupkami polityków (jednosezonowe partie) czy pojedynczymi politykami, żadna duża formacja polityczna nie próbowała zbić kapitału politycznego na nierównościach społecznych i antypatii do oligarchów w tak mało wyszukany sposób jak obecnie. W polskich warunkach wskazania sondażowe w przedziale 25%-30% i utrzymanie takiego wyniku przez kilka kwartałów to bardzo dobry wynik. Co gorsza sposób w jaki premier wypowiada swoje refleksje na temat bogatych/oligarchów wskazuje, że faktycznie pokrywa się to z jego prywatnymi poglądami na sprawiedliwość społeczną. Zauważyłem, że premierowi dość łatwo „się wyrywają” takie refleksje, a dopiero później rozgląda się i patrzy jak to zostało przyjęte. Tak było z „lustracją majątkową” w ubiegłym roku, czy pomysłami na opodatkowanie „bogatych” w trakcie strajku pielęgniarek, z których się wycofywał lub uznawał za niefortunne. Wysoka pozycja PiSu w sondażach i ich stabilizacja utwierdza chyba premiera, że trafił w społeczne oczekiwania i na dodatek może śmielej wyrażać, co faktycznie myśli. Najzabawniejsze jest to, że nawet przedstawiciele SLD, partii określanej przez złośliwych jako partia „postkomunistyczna”, nie przejawiali aż takiej ochoty do „lustracji majątkowej” bogatych i zabieraniu im pieniędzy (jeśli już, to w formie oficjalnych podatków).

Premier w rywalizacji na elektorat postawił na ciemną stronę człowieka, czyli bezmyślną zazdrość. Czym innym jest dyskusja o modelu gospodarki rynkowej i podziale profitów wzrostu gospodarczego (*), a czym innym wprowadzanie podejrzliwej atmosfery wokół „bogatych”, którzy podobno swoją siecią opletli Polskę. Trudno z tym polemizować, bo premier nie używa jakichkolwiek precyzyjnych danych, które pozwoliłyby określić skalę sieci i odróżnić ją od zwykłej ludzkiej podłości i pazerności spotykanej notabene w każdym kraju.

Kolejną barierą, jaką przekroczono w ostatnich miesiącach by przypodobać się społeczeństwu jest podawanie nazwisk biznesmenów w świetle podejrzeń, ale bez zarzutów. To ciąg dalszy tego, co robiono przy okazji sprawy Orleanu w poprzednim Sejmie. Teraz nazwiskami rzucają już premier i szef CBA. Nie mam nic przeciwko zamykaniu ludzi w więzieniach, a może nawet publicznemu piętnowaniu, ale pod warunkiem posiadania dowodów, przy których proces to tylko formalność. Po prostu urzędnicy państwowi lekceważąc prawo i elementarne zasady przyzwoitości, obnoszą się z niechęcią do „bogatych”. Jeden z polityków PiSu, pytany o komentarz do spadków akcji spółek należących do Ryszarda Krauze, odpowiedział lekceważąco: „on i tak ma dużo”. Ale to nie tylko problem biznesmena, ale również inwestorów, którzy kupili akcje tychże spółek. Do tego dochodzą klienci TFI i OFE, w których portfelach mogły być te akcje. Niestety zgodnie a prawem, poszkodowany inwestor musi udowodnić poniesioną stratę i jej związek z publicznym podawaniem nazwiska biznesmena w charakterze podejrzanego. A co, jeżeli po kilku godzinach przesłuchania Ryszard Krauze nie usłyszy żadnych zarzutów?

W wypowiedziach premiera zaintrygowało mnie samo słowo „oligarcha”, „oligarchowie” itd. Brzmi ono dość archaicznie i dobrze opisuje stosunek emocjonalny wypowiadającego do tzw. „bogatych”. Jego znaczenie, jakie podają słowniki i ewentualnie ludzie, wobec których się je stosuje za granicą (przynajmniej w tłumaczeniu na j.polski), chyba trochę przekracza polskie przypadki. Obawiam się, że premier nieco wręcz dowartościowuje w ten sposób osoby, które nimi określa.

Ale wracając do tkwienia w takim czy innym systemie, to raczej premier powinien się zastanowić czy przypadkiem nie kultywuje rozwiązań i ideologii rodem z poprzedniego systemu (zresztą niechęć do „bogatych” wykorzystuje się od wieków, bo zawsze jest skuteczna w zdobywaniu poparcia). O obwinianiu „oligarchów” o hamowanie rozwoju kraju, słownictwo premiera, podgrzewaniu niechęci wobec bogatych pisałem wyżej. Ale wbrew pozorom „stare układy” tkwią gdzie indziej i przyczyniają się do miliardowych kosztów dla kraju i premier to akceptuje. To premier i obecny rząd nie mają odwagi powiedzieć kilku grupom społecznym czy zawodowym, że świadczenia finansowe, jakimi są obdarzone pochodzą często sprzed 1990 r. i były pochodną kupowania przychylności przez ówczesne władze i nie mają wiele wspólnego z równością obywateli w kwestii uprawnień emerytalnych itp.  Do tego dochodzi odwlekanie prywatyzacji wielu firm. Proponowałbym na przykład wytłumaczyć energetykom, że 10-letnie gwarancje zatrudnienia i gratyfikacje finansowe za zgodę na prywatyzację i przekształcenia w energetyce to po prostu zwykły haracz i kpina. To nic innego jak wyciąganie pieniędzy z gospodarki i to bynajmniej wcale nie przez najbardziej potrzebujące grupy, ale za to silne ja niejeden „oligarcha”. Mówimy o kwotach idących w miliardy. To ten układ jest jednym z groźniejszych dla kraju.

Obraz niechęci do kapitału premier uzupełnia podkreślając, że „niczego się nie dorobił”. Zauważyłem, że wtrąca to nawet niepytany o własny majątek w wywiadach. Dlaczego w Polsce żeby zdobyć przychylność drugiego człowieka, trzeba na wstępie zaznaczać że niczego się nie ma? Nawet do konta bankowego premier stosunek ma niechętny. O ile dobrze pamiętam, to kojarzyło się ono premierowi bardziej z podejrzliwością niż wygodą (http://opinieekonomiczne.blox.pl/2007/05/Konto-Premiera.html). Premier przez większość ostatnich kilkunastu lat zasiadał w miejscach, bądź piastował funkcje za które bardzo dobrze się płaci (przynajmniej jak na polskie warunki). No, ale głupio tak jakoś powiedzieć Polakom: „dobrze zarabiałem i zarabiam”, a przecież to też prawda o sytuacji majątkowej tylko powiedziana inaczej. Przyjmują, że premier przeznaczył zarobione pieniądze na słuszne cele, potrzebujących, fundacje itd. Fajnie, ale czy to ma być przykład dla wszystkich Polaków? Niestety, gospodarka rynkowa i jej wzrost bierze się z tego, że większość z nas konsumuje na potęgę, oszczędza i inwestuje. Inaczej nie urośnie.

A na zakończenie ciekawostka. Jak nam wyciekają pieniądze z budżetu

W imię słusznej walki z korupcją PiS wykreował nową instytucję – CBA. Jest to podawane przez PiS jako jedno w czołowych osiągnięć. W czasach wielkich przemian i przewrotów, władcy często powoływali nowe służby do walki z hydrą korupcji, zepsucia, i szeregu innych zagrożeń. Tylko że my już mieliśmy i mamy prawie 100 tys. policjantów do walki z wszelaką przestępczością. CBA zaczęło działać w połowie 2006 r. z budżetem 70 mln pln (w 2007 r. 120 mln) i docelowym stanem zatrudnienia 500 osób. Problem w tym, że są już pomysły doprowadzenia zatrudniania do 1 tys. osób. Budżet więc będzie musiał być podwojony, czyli wynieść 240 mln pln (skorzystałem z rachunku proporcji). Zwracam na to uwagę, bo zadania przyznane CBA powinna wykonywać policja. A tak, z budżetu wycieka kolejna strużka pieniędzy.

 

*

Żeby nie było, że jestem okrutnym liberałem, polecam lekturę poniższych tekstów. O sytuacji materialnej Polaków naprawdę można rozmawiać w inny sposób. Straszenie „oligarchami”, sugerowanie że ci co „mają” dorobili się nieuczciwie, to odwoływanie się do najniższych ludzkich uczuć.

Wynagrodzenia – jak dzielić dochód (III 07)

http://opinieekonomiczne.blox.pl/2007/03/Jak-dzielic-dochod.html

Płaca minimalna cz 1 i 2 (VIII 2007)

http://opinieekonomiczne.blox.pl/2007/08/Placa-minimalna-cz1.html

http://opinieekonomiczne.blox.pl/2007/08/Placa-minimalna-cz2.html

 

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Rynek finansowy w VII i VIII cz1

Po dwumiesięcznej przerwie spowodowanej m.in. urlopem, powracam do przedstawienia minionych wydarzeń na rynku finansowym. Po uzupełnieniu baz danych mogłem wprawdzie przedstawić w II poł. sierpnia wydarzenia z lipca (przyjąłem zasadę opisywania wydarzeń z miesięcy kalendarzowych), ale postanowiłem poczekać kilkanaście dni na zakończenie sierpnia, co pozwoli mi na objęcie komentarzem niezwykle ciekawego okresu na krajowym i zagranicznym rynku finansowym.

W opisie rynku pominąć można pierwszą połowę lipca, ponieważ na rynku krajowym i zagranicznym był to dość spokojny okres. Oczywiście można powiedzieć, że tak zupełnie spokojnie nie było, bo nadchodzące w II poł. lipca wydarzenia wskazywały, że kilka znanych instytucji finansowych szykowało się do podania informacji o swoich problemach, a gracze giełdowi długie godziny spędzali na analizie prawdopodobieństwa wystąpienia tego co w końcu się wydarzyło. Główne rynki akcji oraz rynek krajowy w I poł. lipca przeszły w stan stabilizacji, co również świadczy o tym że inwestorzy giełdowi mieli świadomość, iż próba bicia kolejnych rekordów zbliża ich tylko do korekty.

Spokój został przerwany w II połowie lipca. Napływające na rynek informacje o kłopotach instytucji finansowych związanych z finansowaniem rynku nieruchomości w USA oraz świadomość, że nawet z punktu widzenia analizy technicznej, wskazane jest przynajmniej skromna korekta, spowodowały obniżanie się indeksów. Początkowo rynek sądził, że nie będzie konieczności dokonywania korekty większej niż to z czym mieliśmy do czynienia w maju 2006  czy na przełomie lutego i marca tego roku. Przypomnę, że w pierwszym przypadku średni spadek w ciągu ok. miesiąca przekroczył 10% dla głównych giełd, w drugim – w podobnym okresie – sięgnął ok. 6%. W każdym z tych przypadków korekta na polski rynku była o kilka procent większa. W pewnym sensie to pozytywna wiadomość, bo oznacza, że rynek krajowy jest świadomy skali przeszacowania, a więc działa przy akceptacji znacznego poziomy ryzyka. Oczywiście mam na myśli osoby i instytucje inwestujące bezpośrednio na giełdzie. Natomiast co do inwestorów działających z pośrednictwem funduszy inwestycyjnych, nie mam już takiej pewności. Dokładniejszy obraz otrzymamy po publikacji wyników zmian wartości TFI za sierpień. Niemniej po analizie wyników za czerwiec i lipiec, nie spodziewam się by Polacy poważniej przejęli się tym co działo się na giełdzie.

Jeszcze w pierwszych dniach sierpnia giełdy obniżały indeksy dość spokojnie, a nawet były próby odbicia, ale już 9 i 10 sierpnia pojawiły się symptomy paniki. To efekt ujawniających się problemów z płynnością na rynku. W tych dwóch dniach gwałtownie wzrósł koszt pieniądza w USA i na rynku UE z powodu instytucji, które traciły płynność ogłaszając nawet zawieszenie wypłat związku z falą inwestorów, którzy przystąpili do umorzenia jednostek. Przykładowo rentowność depozytów dolarowych w terminie 1 i 3 m-ce wzrosła o od 0,2% do 0,3%w ciągu dwóch dni. Wzrosty cen krótkiego pieniądza miały też miejsce na innych rynkach. Byliśmy w tamtych dniach świadkami dość ciekawego zjawiska na rynkach depozytowych. Krzywa rentowności do 1 roku uniosła się w powodów gwałtownego poszukiwania pieniądza na rynku, a część krzywej powyżej roku zdawała się nie reagować na wspomniane problemy rynku. I dobrze, bo jeżeli popyt na pieniądz spowodowałby wzrost cen obligacji, to byłaby to już panika. Zwracam uwagę na zmiany stawki rocznej w dolarze. Jej zachowanie (tzn. zmiany rentowności) od 8 sierpnia do końca miesiąca wskazują, że popyt na pieniądz na rynku jest znaczny i pompowanie kilku setek miliardów dolarów pomogło tylko częściowo. Stawka roczna podążała za zmianami rentowności obligacji, czyli w dół od przełomu lipca i sierpnia. Popyt na pieniądz spowodował zatrzymanie spadków ceny rocznego depozytu. I tu dochodzimy do wydarzeń, które mogą wpłynąć na zmiany indeksów giełdowych w najbliższym czasie. Depozyt roczny taniał w oczekiwaniu na decyzje o spadku stopy referencyjnej od 15 do 21 sierpnia. Kilka dni temu jednak problemu z pozyskaniem pieniądza na rynku powróciły i zaledwie w ciągu ok. tygodnia cena depozytu rocznego wzrosła o 0,3%, czyli w stopniu zbliżonym jak depozyty krótkie. Ostatecznie ceny depozytów 1M w ciągu ostatnich trzech tygodni wzrosły o niemal 0,4%. Już sam przebieg linii na wykresie wskazuje nawet laikom, że nie jest to sytuacja standardowa.

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Rynek finansowy w VII i VIII cz2

Po interwencjach banków centralnych w połowie sierpnia i ostatnich wypowiedziach szefa Fed Bena Bernanke, wiele razy w komentarzach analityków giełdowych i ekonomistów, pojawiało się pytanie czy interwencje w ogóle powinny mieć miejsce. To jest rynek i sam powinien ponosić konsekwencje ewidentnego lekceważenia ryzyka. Ja do tego dołożyłem swój komentarz, wskazując na zabawną sytuację (http://opinieekonomiczne.blox.pl/2007/08/Urzednicy-ratuja-gieldy.html). Rynek który nie lubi narzucanych przez urzędników ograniczeń, teraz nagle na tychże urzędników patrzy z nadzieją, oczekując ratunku za pieniądze bynajmniej nie pochodzące ze składek najbardziej krewkich graczy rynkowych. Sytuacja makroekonomiczna gospodarki światowej (naszej też) jest na tyle dobra, że może należało wstrzymać się z interwencją? Inwestorzy powinni poznać smak lekceważenia ryzyka. Budzi to moje spore wątpliwości. Jedynym wytłumaczeniem jest może to, że przedstawiciele czołowych banków centralnych widzą to (zagrożenia) czego nie widzą komentatorzy. Ale w takim razie powstaje pytanie: jak wielkie jest zagrożenie perturbacjami finansowymi, skoro po spadku indeksów o ok. 10% do 16 sierpnia i wzroście ceny pieniądza o kilka dziesiątych, centralni bankierzy postanowili interweniować. Reakcja rynku depozytowego jest rzeczywiście wyjątkowa. Niestety zmiany na rynku depozytowym w dolarze w ostatnich dniach nakazują zachowanie ostrożności.

Po pierwszych interwencjach rynkowych nasza giełda odetchnęła w poniedziałek 13 sierpnia, rosnąc aż o 2,2%. Tymczasem był to tylko wstęp i w kolejnych dniach spadki trwały dalej. My po państwowym święcie i pogłębiających się spadkach na świecie zareagowaliśmy prawdziwą paniką. 16 sierpnia WIG spadł o 6,1%. Dopiero kolejna reakcja Fed (obniżka stopy dyskontowej) zapobiegła już chyba tragedii. Do 16 sierpnia główne indeksy światowe spadły średnio o ok. 10%. My natomiast aż o 16%. To świadczy o skali emocji zmagazynowanych na rynku. Jak inni rosną, to my szybciej, jak u innych spada, to u nas półtora razy szybciej. Giełdy światowe i polska, odrobiły część strat zaledwie w ciągu tygodnia. Indeksy wzrosły w przedziale od 5% do 10%. Potem do końca miesiąca rynki się ustabilizowały. Nie oznacza to bynajmniej spokoju, ale wyczekiwanie na to co będzie dalej, bo wygląda na to że jeszcze nie zażegnano kryzysu na amerykańskich giełdach.  

Perturbacje giełdowe dla polskiego rynku były oczyszczające. Być może gdyby nie interwencje rynkowe, bylibyśmy blisko poziomów cen na rynku zbliżonych do rzeczywistej ich wartości. Wtedy sam apelowałbym o kupowanie akcji. Nawet gdyby na krajowej giełdzie emocje spowodowały przesadną korektę, to dobra sytuacja makroekonomiczna uspokoiłaby graczy rynkowych. Teraz wszyscy się zastanawiają czy będzie ciąg dalszy korekty czy nie. Proponuje jednak nie odbudowywać pozycji do rozmiarów z czerwca czy lipca.

Na krajowym rynku depozytowym po ustaleniu nowych poziomów dla poszczególnych terminów po mało oczekiwanej decyzji RPP o podniesieniu stóp z końca czerwca, rentowności obligacji nawet w niewielkim stopniu spadły (kilkanaście punktów). Stopy zaczęły rosnąć bardzo powoli dopiero od początku drugiej dekady sierpnia. Dochodzące na rynek informacje makroekonomiczne oraz zapis rozmowy członków RPP, zgrały się w jeden obraz. No, pomijając refleksje prezesa NBP związane z jego wątpliwościami wobec rzetelności danych GUS i prawidłowości oceny zjawisk które opisują. W sierpniu GUS podał wyniki finansowe przedsiębiorstw i PKB. Oceniłem je w II połowie sierpnia. Wprawdzie zagrożenie gwałtownym wzrostem cen nie jest duże, ale potwierdzony jest silny wzrost gospodarczy przy szybko rosnących wynagrodzeniach i krajowym popycie. Uczestnicy rynku mieli więc świadomości, że prawdopodobieństwo prewencyjnej podwyżki poważnie wzrosło. Jedynie depozyty do 3 miesięcy odnotowały niewielką korektę, dostosowującą do nowego poziomu stóp. Skok stóp na rynkach zagranicznych przeniósł się tylko na nasze obligacje. Zaledwie w ciągu kilku dni od 13 sierpnia rentowności obligacji 5 i 10-cio letnich wzrosły o 20 punktów.

Gdyby po kilkutygodniowym odcięciu dostępu do mediów, pokazano mi że wykres kształtowania się złotego, to wcale nie jestem pewny czy wpadłbym na że na światowych rynkach i krajowej giełdzie było tak gorąco. Gdyby mi dodatkowo pokazano wykres euro z dolarem czy jena, to już co innego. Ale wracając do krajowej waluty.  Formalnie w okresie od połowy lipca do połowy sierpnia złoty do dolara osłabił się o prawie 5%, a do euro o 2%. Większe osłabienie dolara to już efekt nałożenia się na osłabienie złotego zmian na rynku eur/usd. Osłabienie złotego ma miejsce w czasie spadków giełdowych, co trochę tłumaczy fakt osłabienia. Niemniej skala zmiany i okres w jakim się odbyła jest porównywalna z tym co już widzieliśmy na rynku w ubiegłych latach. Nawet gdyby nie wydarzenia giełdowe, podobny kierunek zmiany mieścił się w granicach oczekiwań, wyznaczonych na podstawie analizy technicznej i wyznaczonego przez kilka ostatnich kwartałów kanału w jakim złoty się poruszał. Jest jednak detal na jakim bym się zastanowił – ciągnąc przykład z odseparowaniem od mediów – czyli silne osłabienie złotego z 16 sierpnia. Złoty (waluta referencyjna) osłabił się o 1,6%. Takie skoki i większe zdarzają się kilka razy w roku i raczej nie bez przyczyny. Od 10-to do 17-tego sierpnia złoty stracił ochotę do wzmocnienia. To właśnie w tym okresie na giełdach i zagranicznych rynkach depozytowych było najgoręcej. Wspomniane wyżej interwencje spowodowały zatrzymanie procesu osłabienia złotego i przyczyniły się do jego wzmocnienia w kolejnych dniach. Po spadkach giełdowych, rynek walutowy to drugi przykład przeniesienia wydarzeń międzynarodowych na krajowe podwórko.

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Gospodarka utrzymuje szybkie tempo wzrostu

W II kw tego roku PKB w porównaniu z analogicznym okresem roku ubiegłego wzrósł o 6,7%, co jest wynikiem nieco lepszym od oczekiwań. Niedługo przed publikacją wyników PKB, Puls Biznesu przedstawił wynik sondażu przeprowadzonego wśród ekonomistów bankowych. Praktycznie wszyscy prognozowali 6%. Odchylenia były niewielkie, bo tylko 0,7%. Niewielkie, ponieważ precyzyjne prognozowanie PKB nie jest zadaniem łatwym dla osób które nie dysponują takim zakresem danych jak GUS i możliwościami ich przetwarzania. Po drugie, PKB to raczej precyzyjny szacunek niż wyliczenie z dokładnością do kilku złotych. Nie będę wchodził w szczegóły, bo problematyka wyliczania PKB to niemal osobna nauka.

Wygląda więc na to, że po raz kolejny ekonomiści trochę niedoszacowują tempa wzrostu gospodarki. Przyznam, że i ja mam z tym problemy. Trudno się wiec dziwić inwestorom giełdowym, którzy żyją od kilku kwartałów nadzieją na szybszy wzrost niż wskazują prognozy i jak na razie niemal od roku co kwartał dowiadują się, że gospodarka rośnie szybciej od przewidywań. Oczywiście skala niedoszacowania jest znacznie niższa niż w przypadku wyników I kw, którego wyniki przekroczyły najśmielsze oczekiwania formułowane pod koniec 2006 r. W tekście omawiającym wyniki finansowe przedsiębiorstw w II kw (http://opinieekonomiczne.blox.pl/2007/08/Wyniki-przedsiebiortsw-w-II-kw-2007.html) zwracałem uwagę na świetne wyniki, ale i na pierwsze sygnały potwierdzające jakościowe zmiany naszego wzrostu gospodarczego i pewne zagrożenia.

Oczy ekonomistów, obok oczywiście PKB, zwrócone były na popyt krajowy i jego składowe. Nakłady brutto na środki trwałe wzrosły o 22,3%. W pierwszym odruchu chciałoby się powiedzieć: „oo, to wyraźnie gorzej niż w I kw”. Wtedy mieliśmy niemal 30%, ale to był efekt znacznych różnic temperatury pomiędzy minioną zimą a tą sprzed ponad roku. 22,3% wzrostu nakładów inwestycji w gruncie rzeczy to bardzo duży wzrost, a jednocześnie na tle wyników z poprzednich kwartałów, wzrost sugerujący że gospodarka nie wpada w jakiś szał inwestycyjny. Tempo z II kw jest podobne do tego z lat 1996-1997. Wywołuje to wprawdzie niemiłe wspomnienia (przegrzanie gospodarki), ale w obecnych warunkach makroekonomicznych nie widzę powodów do niepokoju. Sądzę, że przy obecnym tempie można jeszcze mówić, iż dynamika inwestycji to wypadkowa opóźnienia w nakładach inwestycyjnych i odpowiedź na zapotrzebowania rynku. Oznacza to więc, że utrzymywanie tempa powyżej 30% byłoby moim zdaniem raczej powodem do niepokoju niż zadowolenia. Proponuje jednak zwrócić uwagę na drugi składnik pozycji „akumulacja”, czyli „przyrost rzeczowych środków obrotowych”. To przez tą pozycję, wzrost akumulacji sięgnął aż 34,2%. Od czasów publikacji przez GUS kwartalnych zmian PKB, jest to wartość rekordowa. W ujęcie II kw 07 do II kw 06, „przyrost..” przyczynił się aż w 16% do wyniku PKB w II kw. Nie jest to bynajmniej rekord, ale z całą pewnością wartość duża jak na tą pozycję rachunku. Już samo tylko spojrzenie wstecz sugeruje by zwrócić uwagę na tą pozycję, bo tak duże wzrostu na ogół bywały świadectwem błędnej oceny stanu koniunktury przez przedsiębiorstwa. Zapasy przedsiębiorstw w porównaniu z rokiem wcześniejszym wzrosły aż o 22%, czyli wartość niemal rekordową i prawie dwa razy więcej niż przychody. Zakładam, że to efekt strachu i braków w rynkowym w zaopatrzeniu w I kw tego roku, ale i skutek przymierzania się do zwiększenia produkcji. Można na to jednak spojrzeć i z tej strony, że przychody ze sprzedaży nie były aż tak duże jak oczekiwano. Proponuje traktować tą wielkość jako sygnał, że podmioty mogą mieć kłopoty z rzetelną oceną stanu gospodarki. Bardzo dobrze, że w RPP przeważyły głosy osób które widzę również i zagrożenia trwającego wzrostu, tak więc podwyżka stóp w tym miesiącu jest słuszny posunięciem. Wyniki II kw potwierdzają, że obok spożycia indywidualnego, czynnikiem który napędza gospodarkę są nakłady brutto na środki trwałe. Tak więc podstawowe czynniki wzrostu i ich proporcje wskazują, że w najbliższych kilku kwartałach mamy spore szanse na utrzymanie wysokiego tempa wzrostu.

Patrząc na dane makroekonomiczne z II kw, aż prosi się by polityka makroekonomiczna była jak najbardziej racjonalna, co pozwoli nam dłużej cieszyć się wzrostem gospodarczym. Mam tu na myśli zarówno działania rządu jak i RPP. Od rządu oczekuję przede wszystkim racjonalizacji  dochodów i wydatków budżetowych. Bardziej może nawet tej drugiej. Wiele więc nie chcę, ale przykładowo mam chyba prawo oczekiwać by z grona osób które są objęte możliwością przejścia na wcześniejszą emeryturę, czy w przyszłości „pomostówkę”, usunąć osoby (dokładniej: zawody) które śmiało mogą pracować. Kiedy czytam listę uprawnionych zawodów, to w ¾ jest to rezultat uprawnień rodem jeszcze z poprzedniego systemu i przekomarzań politycznych z ostatnich kilkunastu lat. Idzie tu nawet o kwotę kilkuset milionów. Od RPP oczekuje podejmowania decyzji o zmianach stóp we właściwej skali i właściwych momentach. Moment rozpoczęcia serii podnoszenia stóp jest trochę spóźniony, ale wczorajsza decyzja i komunikat po niej wskazują, że zmniejsza się liczba członków którzy – moim zdaniem – trochę lekceważyli sygnały napływające z gospodarki.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz