Najnowszy wynik inflacji 0,3% yoy podkreślił jej spadkowy trend, co spowodowało przywołanie w mediach tematu ‘deflacja’. O ile faktycznie w tym roku możemy zobaczyć przez kilka miesięcy (raczej w krótszym tego słowa znaczeniu) inflację poniże zera, to zagrożenia deflacją jako trwałym zjawiskiem nie widzę. Ekonomiści, którzy przywołali temat deflacji też się jej tak naprawdę nie boją. Przywołanie terminu ‘deflacja’, jest formą edukacyjnej ciekawostki ze świata ekonomicznego.
Deflacja pozornie może być stanem pożądanym przez konsumentów. Po krótkiej radości z taniejących dóbr i usług, konsumenci zaczynają odczuwać negatywne konsekwencje deflacji dla gospodarki, a więc i dla nich samych. Deflacja uderza w firmy i finanse publiczne poprzez spadek dochodów. Spadek cen nie jest wywołany postępem technicznym czy krótkotrwałym efektem konkurencji, ale przede wszystkim – spadkiem popytu, czy – ujmując to inaczej – spadkiem podaży pieniądza. Deflacja może być potwierdzeniem zbliżającej się recesji i dodatkowo się do niej przyczyniać. Jeżeli trwa to zbyt długo, powstaje swego rodzaju błędne koło z czym bardzo trudno walczyć.
Zazwyczaj w przypadku deflacji standardowe narzędzia polityki pieniężnej są mało skuteczne, co czyni banki centralne bezradnymi i wymusza podjęcie kroków niestandardowych lub ingerencje państwa dla pobudzenia popytu. Zazwyczaj jako przykłady trwałych deflacji podaje się lata kryzysu w USA w okresie międzywojennym w USA oraz deflację w Japonii na przełomie wieków (lata 1998-2003/4).
Brak znacznego i długotrwałego okresu wzrostu gospodarczego oraz niemałe bezrobocie w ostatnich latach przyczyniły się do ostrożności w zakupach i niechęci do akceptacji wzrostów cen. Brak zapowiedzi ponadprzeciętnego wzrostu gospodarczego również studzi konsumpcyjny entuzjazm. Łagodna zima zmniejszyła ryzyko nieudanych zbiorów, co ograniczy możliwości wzrostu inflacja wskutek wzrostu cen żywności.
Rosnąć od dawna nie chcą też ceny w budownictwie i przemyśle. Krótkotrwałe dynamiczne ożywienie z początku obecnej dekady wywindowało nazbyt mocno ceny (w tym był i problem zbyt rozpędzonego budownictwa), co wywołało opór w ich akceptacji i odwrót. Od co najmniej kilkunastu miesięcy roczne wskaźniki cenowe (yoy) w budownictwie i przemyśle są ujemne. Proces ten wydaje się – w kontekście rozważań o deflacji – zanadto się wydłużać. Można by się więc zgodzić jedynie z takim stwierdzeniem, że w Polsce wystąpiły zjawiska uruchamiające proces deflacji i dające nam o niej pewne wyobrażenie. Gdyby opisane wyżej zjawiska miały jeszcze trwać kilka kwartałów, to faktycznie byłoby niewesoło.
Warto też przy okazji powiedzieć, że deflacja jako niebezpieczne zjawisko dla gospodarki, to ujemna dynamika inflacji przez wiele kwartałów. Tymczasem my doświadczymy w najlepszym przypadku kilka miesięcy ujemnej inflacji i proces ten nie wykroczy poza ten rok.
Od ubiegłego roku GUS publikuje dane, które potwierdzają że ujemna inflacja będzie u nas tylko krótkim epizodem. Powoli rośnie zatrudnienie i wynagrodzenie. W efekcie mamy wyraźny trend powolnej (ale systematycznej!) poprawy popytu wewnętrznego. Wskaźniki wzrostu dynamiki produkcji sprzedanej i budowlano-montażowej również nie pozostawiają wątpliwości, że koniunktura gospodarcza ulega poprawie. Spadkową dynamikę wytracają roczne wskaźniki cenowe dla przemysłu i budownictwa.
Nie ma więc powodów do obaw o trwałą deflację, ale ostatnie trzy-, cztery lata mogą być ciekawym materiałem badawczym dla ekonomistów na opracowanie metody sygnałów ostrzegawczych dla polskiej gospodarki. Tym bardziej, że skutki recesyjne może nam już dać trwała niska inflacja na poziomie zbliżonym do zera.