Demografia nie jest może tematem, którym zajmuję się codziennie czy co miesiąc, ale kilka razy w roku staram się przysiąść do danych i spojrzeć co się nami, Polakami, dzieje. Zdarzało mi się dokładnie wejść w bardziej szczegółowy tematy, m.in. analizowałem dzietność w rozbiciu na wiek kobiet itd. w kontekście 500+.
Tym razem zerknąłem na dzietność w układzie rocznym i w przeliczeniu na liczbę obywateli (a dokładniej, w przeliczeniu na 1 tys. osób). Wskaźnik zapewne nie należy do najdokładniejszych, ale obok wad ma swoje zalety, dlatego w analizach demograficznych często można go znaleźć. Wskaźnik nie odnosi się bezpośrednio do liczby kobiet w wieku prokreacyjnym, ich dzietności, liczby rodzin lub związków, struktury płci i wieku obywateli itd. Dzietność w przeliczeniu na 1 tys. osób po prostu mówi nam ile dzieci rodzi się w danym społeczeństwie. Mówi nam o warunkach jakie tworzy państwo, społeczeństwo i najbliżsi, by zachęcić kobiety wraz z życiowymi partnerami do powoływania dzieci. Zresztą pisząc wyraz ‘zachęcić’ powinienem ugryźć w język lub – dokładniej – ugryźć klawiaturę komputera. Żyjemy w czasach, kiedy liczba dzieci przestaje być miernikiem satysfakcji z życia i zachęty oraz polityka państwa mają nieco ograniczony wpływ na decyzje prokreacyjne wielu rodzin.
Patrzę na naszą demografię wręcz odruchowo z perspektywy 500+ i wpływu programu na dzietność, co było według pomysłodawców jednym z głównych celów programu. Czytelnicy wpisów na mojej stronie wiedzą, że jestem krytykiem 500+, m.in. z powodu oceny realizacji celów w relacji do przeznaczanej na 500+ rocznie kwoty. Nie ma wątpliwości, że skłonność do powoływania na świat dzieci jest powiązana z sytuacją ekonomiczną rodziców lub przynajmniej matki. Trzeba jednak przypomnieć, że wiele osób zwracało uwagę, że baby boomu z powodu 500+ nie będzie. I jak na razie to krytycy mają rację. Zapewne należałoby z oceną poczekać jeszcze kilka lat, ale już obecnie widać, że hojność programu nie przekłada się na liczbę dzieci. Zresztą i politycy PiS od przynajmniej roku o dzietności wolą się nie wypowiadać.
Co ciekawe mimo, iż 500+ działa już od dwóch lat, dzietność (w ujęciu wskaźnika jaki prezentuję), wprawdzie się poprawiła, ale w stopniu mniejszym niż dziesięć lat wcześniej. Wygląda więc na to, że dzietność nie jest prostą funkcją finansowych zachęt wypłacanych do ręki. Najwyraźniej więc większym bodźcem jest pewność pracy, korzystne perspektywy zawodowe (wynagrodzenie) oraz cały wachlarz form wsparcia jak żłobki, przedszkola itd.
Przed kilkunastu laty daje się zauważyć nieco opóźnioną reakcję na zmianę koniunktury gospodarczej. Swego rodzaju bezwładność decyzyjną. W ostatnich kilku latach decyzje o powołaniu na świat dzieci nie były już tak opóźnione. Być może dlatego, że pierwsza dekada nowego wieku charakteryzowała się znaczną amplitudą wahań. Krótko przed wejściem do UE, otarliśmy się niemal o stagnację gospodarczą, by potem przeżyć bodaj najlepszy gospodarczo okres po ’89-tym. Ostatnie kilka lat, to stabilizacja tempa PKB na dość dobrym poziomie i bardzo korzystne ostatnie ponad dwa lata. Trudno uwierzyć, że skok dzietności w 2017 był rezultatem 500+. Jeżeli tak, to dość skromnym, biorąc pod uwagę skalę wsparcia. Powstaje też pytanie, dlaczego w 2018 r. efektu 500+ już praktycznie nie zobaczyliśmy i możemy być niemal pewni, że pogorszenie wsk dzietności będzie widoczne również w 2019 r.
Gdyby ktoś patrzący na załączony wykres nie wiedział o istnieniu programu 500+, mógłby dojść do wniosku, że przejściowa poprawa dzietności była rezultatem poprawy sytuacji gospodarczej. Sądzę, że pomysłodawcy 500+ i sympatycy programu powinni to wziąć pod uwagę. Nie deprecjonuję całkowicie programu. Dołączam do tych, którzy twierdzą, że lepsze efekty można było osiągnąć dużo mniejszą kwotę i niekoniecznie bezpośrednimi wypłatami.
Pingback: 500+. Program, którego ocena jest zabroniona. | OPINIE EKONOMICZNE