500+. Program, którego ocena jest zabroniona.

Przemknęła mi w mediach ocena  programu 500+ pod kontem poprawy dzietności. Od czasu do czasu i ja zerkam w dane demograficzne. Niestety, na chwilę obecną można powiedzieć, że w kontekście dzietności program okazał się porażką. A w najlepszym wypadku miał neutralny wpływ na naszą skłonność do powoływania na świat dzieci.

Nie zamierzam w tym wpisie dokonywać poważniejszej oceny programu 500+. Pod kontem dzietności, przeprowadzałem taką analizę jakiś czas temu. LINK. Tym razem pozwolę sobie na garść krytycznych refleksji, bo trudno mi zrozumieć, dlaczego nad programem 500+ zapanowała atmosfera zakazu krytyki. Zapanował jakiś komentatorski paraliż. Nie mam najmniejszej ochoty mu się podporządkowywać.

Czym miał i ma być program 500+? Jaki był jego cel? Tego to już chyba nikt nie potrafi teraz powiedzieć. A już na pewno nie jego pomysłodawcy, czyli politycy PiS. Oni sami wraz z upływem czasu różnie rozkładali akcenty.

Dzietność. To początkowo jeden z czołowych argumentów. Niestety, dzietność poprawiła się przez bardzo krótki okres, a i tak nie była większa niż w latach naszego poprzedniego boomu gospodarczego sprzed ponad 10 lat, kiedy o 500+ nikomu się nie śniło. Demografowie zwracali uwagę, że nie tak prosto trwale poprawić dzietność. Naukowcy i eksperci z innych dziedzin przypominali, że szasną na poprawę dzietności jest głownie rozwinięcie szeregu usług i  instrumentów wsparcia dających bezpieczeństwo, wsparcie i opiekę rodzinie powołującej na świat dziecko. Politycy prawicowi postanowili jednak banalnie rozdać pieniądze. Gdy już po ok dwóch latach od startu programu wiadomym było, że 500+ nie jest programem demograficznym, politycy prawicowi szybko porzucili ten argument.

Walka z biedą. Tu program odnotował największy sukces. Pytanie jednak, czy w ramach walki z ubóstwem warto rozdawać pieniądze wszystkim, którzy mają dzieci? Z tego punktu widzenia program należało oprzeć na kryterium dochodowym. Patrząc na zjawisko biedy i jej rozkład w społeczeństwie, to program 500+ uczynił tu wiele dobrego raczej przy okazji, bo co do zasady podstawowym kryterium jest liczba dzieci, a nie poziom dochodów. Szybko też okazało się, że bieda nadal istnieje w tych gospodarstwach domowych, które dzieci nie mają w ogóle lub są one już dorosłe.

Podział dochodu, bogactwa. W biegiem czasu na popularności zyskał argument, że 500+ to forma podziału wypracowanego w czasach rządów PiS dochodu narodowego. To argument dyskusyjny. Jak w przypadku walki z ubóstwem, podział dochodu jest nierówny. Część Polaków nie dostała nic, bo nie są beneficjentami programu. Biorąc zaś pod uwagę źródła finansowania programu, to argument o podziale dochodu staje się zgrabnym politycznym oszustwem.

500+ jako odpowiednik Bezwarunkowego Dochodu Podstawowego (BDP). BDP to głównie konik lewicy. No i tu też klops, bo 500+ nie jest powszechne. Po drugie sama w sobie teoria BDP jest niepoważna, ale jej sympatycy nie przyjmują tego do wiadomości. Sympatycy BDP podkreślają, że 500+ udowadnia, że państwo jest w stanie unieść programy typu BDP. To nonsens, bo 500+ jest poważnym obciążeniem dla finansów państwa, na co niejednokrotnie zwracałem uwagę w moich wpisach. Zwraca na to uwagę część ekonomistów, ale oni są teraz niemodni. Niestety.

500+ jako forma nakręcania wzrostu gospodarczego poprzez popyt. 500+ w popycie generowanym przez gospodarstwa domowe w rachunku PKB stanowi marginalną jego część. Ponadto tempo PKB zaczęło zwalniać już w ubiegłym roku, mimo dosypywania pieniędzy w postaci rozszerzania 500+ oraz dodatkowych emerytur. Miłośnicy zabaw danymi makroekonomicznymi bez wysiłku zauważą, że wpływ 500+ na popyt i na wzrost gospodarczy jest mocno przesadzony. Ponadto nie nakręca się popytu w chwili wzrostu gospodarki bo to nie ma sensu. Pojawiają się napięcia cenowe (wzrost inflacji!) i destabilizuje się podaż poprzez nakręcany popyt.

Kolejna element tarczy antykryzysowej. To jedna z najnowszych teorii, modna w kołach rządowych. Po prostu, biorąc pod uwagę upór rządu w utrzymaniu 500+, jakąś teorią trzeba do programu dopasować. Część ekonomistów oczekiwała, że w czasie gdy szukamy pieniędzy na ratowanie się przed skutkami kryzysu, 500+ zostanie ograniczony, by zmniejszyć deficyt finansów publicznych oraz by odblokowane środki przekazać na wsparcie utraconych wynagrodzeń, wsparcia dla tych co stracą pracę itd. Niestety, politycy koalicji rządowej są uparci. 500+ jest i będzie, bo tak obiecano. A, że spowoduje to podkręcenie deficytu finansów publicznych i zadłużenia, to polityków już nie interesuje.

 Zarzut lewicy o wspieranie prywatyzacji usług wskutek wprowadzenia 500+ i wycofywanie się państwa z naszego życia. Coś w tym jest i widać to od kilku miesięcy m.in. w składnikach inflacji. Rząd zamiast dofinansować usługi zdrowotne, edukacyjne, komunikacyjne itd. rozdał ludziom pieniądze. Efekt? To czego nam brakuje w życiu codziennym, nabywamy na zasadach rynkowych. Skoro, przykładowo, rozczarowani jesteśmy wynikami dziecka w nauce, to kupujemy usługi w postaci tzw. ‘korków’. Itd.

Na co przeznaczamy 500+. Sondaże (tzn. ich wyniki) dot. wydatków 500+ wzbudzają nieco kontrowersji. Nie brnąc w szczegóły oprę się na temacie, który na forach internetowych wywołał nieco zamieszania. Otóż konieczność zdalnej edukacji ujawniła, że niemała część dzieciaków nie ma dostępu do komputera. To wywołało na forach (politycy bali się tknąć temat) pytania o to, na co poszły pieniądze z 500+? Moim zdaniem, to bardzo dobre pytanie. Jeszcze w okresie wakacyjnym premier M.Morawiecki chwalił się, że 500+ pozwolił wielu rodzinom na spędzenie wakacji nad morzem. W niektórych przypadkach po raz pierwszy. Owszem, argument chwytający za serce i stępiający ostrze krytyki. Niemniej pytanie o to jak beneficjenci 500+ wydają pieniądze, skoro zabrakło na taniego laptopa dla dziecka, jest moim zdaniem jak najbardziej zasadne. Nie widzę powodów i przeciwskazań, by nie poddać badaniom wydatkowanie środków z 500+, bo wygląda na to (potwierdzają to częściowo badania), że środki z 500+ niekoniecznie są wydawane rozsądnie. To kieruje nas w stronę pytania o sens i cel programów takich jak 500+.

Program 500+ budzi potężnie spory i sprzeczne opinie. Ja tradycyjnie proponuję każdemu dokładnie zapoznać się z finansami publicznymi, stroną wpływów, wydatków i ich strukturą. Zapewniam, że to błyskawicznie sprowadza człowieka na ziemię.

O marekzelinski

Marek Żeliński. Ekonomista z wykształcenia. Zawodowo związany jestem z sektorem bankowym.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Opinie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

23 odpowiedzi na 500+. Program, którego ocena jest zabroniona.

  1. Accepted73 pisze:

    Witam,

    500 plus jest silne bo ma silny PR, od TVP po Kościół. Argument że wedle noweli budżetowej 2020 jest to 38 mld zł, spotyka się z komentarzem, że – no ale te pieniądze od razu idą na rynek. Dziwi mnie że media komercyjne nie chcą się przyjrzeć temu programowi, bo mamy rozbuchane wydatki. Dotacja według tejże noweli na Rodzinę, to 52 mld zł. Na obsługę ZUS zwiększono wydatki o 12 mld do 57 mld zł. To wielkość całego planowanego zadłużenia budżetu czyli 109 mld zł. Aż strach się bać, dawno nie sięgałem do danych, a jak dziś przejrzałem wydatki budżetowe to osiwiałem… To wygląda jak byśmy odpalili lont i patrzyli jak się pięknie pali niczym sztuczne ognie na sylwestra, nie mając świadomości, że zaraz pierdyknie (sorry za wyrażenie).
    Jakoś tak spokojny byłem dziś to skutecznie zostało zaburzone.

    Pozdrawiam,
    Michał

  2. marekzelinski pisze:

    Witam
    Faktycznie, dyskusja na temat 500 plus w zasadzie nie istnieje. Dla polityków opozycji to niebezpieczny temat i z początkowego sprzeciwu przed kilku laty przeszli na pozycje akceptacji i obietnic, że jeszcze dorzucą. Koalicji rządzącej sprzyjają okoliczności. Wpierw koniunktura, teraz – jakby to dziwnie nie brzmiało – pandemia. Cokolwiek złego się stanie, wszystko będzie zrzucane na pandemię i rzekomą obiektywną konieczność ratowania gospodarki. Pod pozorem ratowania gospodarki upychane są wszystkie programy socjalne i obietnice wyborcze (np. 14-ta emerytura) i uzasadniony ma być każdy poziom zadłużenia. Jeżeli będą z tego kiedyś kłopoty, to winna będzie pandemia. W pewnym sensie PiS ma szczęście.
    Dla ludzi sprawa jest prosta: upadła gospodarka z powody 500 plus ? nie ? to znaczy, że da się i że można. Bardzo trudno postawić w mediach w prosty sposób jakąkolwiek kontrę. Nie sposób na dwóch czy trzech wykresach czy też w kilku zdaniach przekazać jak PiS zmienia strukturę wydatków pod realizację swoich obietnic i jak wykoślawia finanse publiczne. Że zmniejszona luka VAT tylko częściowo i do pewnego stopnia nietrwale pokryła wydatki na 500 plus itd.
    W środowiskach prawicowych i lewicowych pojawiło się przekonanie, że w końcu przełamaliśmy dawne niby neoliberalne paradygmaty i że teraz się DA, czyli że są środki na rozdawnictwo.
    Polska nie była rajem socjalnym na tle tzw. dawnych demoludów. Pod tym względem byliśmy dość przeciętni, co można usprawiedliwiać m.in. dość skutecznym schodzeniem z def.fin.publicznych po latach 2008/09/10 i skutecznym utrzymaniem przyzwoitej koniunktury. Poprawa wsparcia w ostatnich latach przed wyborami w 2015 r. jest widoczna, ale nieporównywalnie mniejsza w porównaniu z 500 plus.
    Niestety , ale pozostaje czekać na rozwój wydarzeń. Ja się już z tym pogodziłem i … czekam.

  3. Accepted73 pisze:

    Witam,

    W pełni się z Panem zgadzam, prowadziłem jałową dyskusję na TT, podkreślając, że 500 plus jest teraz po prostu polityczne i nikt tego (niestety) nie ruszy, jeśli nie będzie musiał. Argumenty tam padają jakie Pan podkreślił, najpierw, że dzięki temu, że całkowicie wracają na rynek, to wpływają na wzrost, no to odparłem, że ten wpływ jest minimalny. Później dzietność, w odpowiedzi, że a czy by wzrosło czy nie, czy by poziom dzietności był niezmienny, jakby nie było 500 plus? Odparłem, że to tak nie działa, bo tego problemu z dzietnością nie miałyby kraje bogatsze i wydające większe środki na pobudzenie dzietności.
    Jest taka siła polityczna i wsparcie medialne dla tego programu, od TVP po Kościół, że to daje moc rządzącym.
    Skąd taki wzrost wydatków na 500 plus, pamiętam, że na początku pełne finansowanie to było coś koło 23 mld zł, 38 mld wydaje mi się sporym wzrostem?

    Ja tak się zastanawiam, bo wszystkie analizy jakie widziałem, zakładają niskie bezrobocie, co będzie jak wskaźnik się powiększy do 10pp bezrobocia?
    Wg mnie wpływy z podatków drastycznie spadną, a już szorujemy na granicy limitu zadłużenia. Widziałem prognozy ZUS gdzie bezrobocie szacowali dla 5-6pp, dźwignięcie tych 52 mld wydatków planowanych na rodzinę może być mega trudne bez druku obligacji. ZUS też dostał dodatkowo 12 mld na 13 emeryturę i dotacja do ZUS sięgnęła 57 mld – opieram się na uzasadnieniu do noweli budżetu na 2020 rok, a jak Pan sądzi?

    Nie mniej dziś jedynym co może wpłynąć na rząd jest koniunktura. 500 plus też na nim wisi.
    A czy sądzi Pan, że opozycja powinna stawać po stronie tego programu, który dziś zdaje się decydować o podziale mandatów, czy forsować, że program jest zbyt drogi?

    Pozdrawiam,
    Michał

  4. marekzelinski pisze:

    Program 500 plus jest drogi i większość jego pozytywnych stron można było osiągnąć grubo mniejszym nakładem. Społeczeństwo nie zna kosztów jego wprowadzenia i nie jest świadome faktu dokonywania stopniowych przesunięć w strukturze wydatków publicznych na przestrzeni ostatnich lat. Finansowanie programów socjalnych w istotnym stopniu możliwe było dzięki dobrej koniunkturze gospodarczej, a teraz ciężar jego finansowania podciągany jest pod wzrost zadłużenia tłumaczony koniecznością finansowania tarcz antycovidowych.

    Opozycja jest w niezwykle niezręcznej sytuacji, ponieważ spór polityczny nie dotyczy tylko sfery ekonomicznej. Przedmiotem sporu jest też jakość demokracji i cała prawno-instytucjonalna niezbędna do poprawnego działania demokracji infrastruktura (np. sądy), jakby to pompatycznie nie brzmiało.

    Generalnie jestem zwolennikiem uczciwości. Ludziom mimo wszystko należy mówić prawdę. Po kolejnych wyborach wiemy, że w rywalizacji na obietnice socjalne PiS jest nie do przeskoczenia, a opozycja jest odbierana jako niewiarygodna. No bo jak ocenić np. PO, która wpierw wieszczyła katastrofę i krytykowała 500 plus, a jej kandydat w wyborach prezydenckich zapewnia że wiele zrozumiał, że już nie chce odebrać 500 plus, a nawet jeszcze gotów jest coś dodać.

    R.Trzaskowski zamiast kajać się – przykładowo – za obniżenie wieku emerytalnego, mógł powiedzieć: ok. niech zostanie to co zrobił PAD, czyli obniżył wiek i po cichu próbuje z Was ściągać składki w postaci PPK. Składki są dobrowolne i możecie nie płacić. Ale jak nie skorzystacie z PPK, to na emeryturze będzie większa bieda. Skoro , drogi Suwerenie taka jest twoja wola, to niech tak będzie. PAD i Morawiecki o PPK starają się nie wspominać.
    Paradoksalnie PAD przyczynił się do przejścia w bardziej liberalny system emerytalny i sprytnie wyrolował ludzi, z uśmiechem na twarzy mówiąc przed kamerami: każdy obywatel na prawo wyboru. Na pytanie o zbyt niski kapitał przy obniżonym wieku odpowiadał, że nie ma obowiązku przechodzenia na emeryturę po uzyskaniu wieku.

    Trzaskowski miał twardo mówić, że kilka decyzji PiS akceptowanych przez PADa, przyczyniło się do wzrostu inflacji. Ludzie są kompletnie nieświadomi, że płacą tzw. podatek inflacyjny. Itd. itd. itd.

    Przed opozycją kolejne twarde wyzwanie. Niewykluczone, że coś będziemy musieli zrobić z progiem 60% zadłużenia w konstytucji. Przy próbie oporu, PiS będzie rozpowiadał, że opozycja chce redukować 500 plus i zabrać 13-tą emeryturę.

    Skoro ludzie życzą sobie władzy PiS, to niech tak będzie. Opozycja powinna piętnować hipokryzję elektoratu PiS i polityków tej partii. Po drugie, nawet jeżeli opozycja wygrałaby niewielką przewagą w wyborach parlamentarnych, to trudno mi sobie wyobrazić rząd utworzony przez konglomerat przeróżnych partii.

    A my być może musimy przyjąć, że PiS jest na razie nie do pobicia.

  5. Accepted73 pisze:

    Witam

    Na wstępie, dzięki za odpowiedź. Niestety szczerość i uczciwość odnośnie liczb makroekonomicznych jest i będzie niezrozumiała dla większości elektoratu, gdzie większość myśli, że PiS rozlewa te wszystkie dobrodziejstwa na spragniony bogactwa naród z uszczelnienia luki w VAT.
    Dla osób które nie mają większego pojęcia o ekonomii to wszystko co proste jest tylko zrozumiałe, jak społeczeństwo Grecji czerpiące garściami z dobrodziejstw państwa.
    Polityka nigdy nie będzie całkowicie uczciwa, nawet program partie opozycyjne boją się napisać bo to jest materiał z którego będą rozliczani. Ja ich nawet rozumiem.
    Niestety ale propagandowe hasełka są przenoszone dalej przez zwolenników tej czy innej partii, nazywam to najczęściej starymi odgrzewanymi kotletami. Ostatnio na TT mnie wzięło i popisałem pod jakąś wypowiedzią, i zrobiło się z tego wyjaśnianie rzucanych argumentów. O 500 plus, o wzrost, a jakie opozycja ma propozycję na Covid-19?, Czemu opozycja nie przedstawia reform?, O OFE i wyjaśnianie, że nikt nikomu nic nie ukradł.
    Na prawdę, już zapomniałem jak uciążliwe jest tłumaczenie tego wszystkiego, może nie zniechęciło mnie to tylko dlatego, że wiele innych osób mogło to czytać, może ktoś zrozumiał.
    Trudno mówić o funduszach choćby unijnych jak ktoś nie rozumie istoty tychże funduszy, jak działają, co dają, jak można je uzyskać.

    Wracając na Ziemię, uważa Pan za realne przychody z podatków jakie założył rząd w noweli na 390 mld zł?
    Czy Pana zdaniem w przyszłym roku uda się zachować niskie bezrobocie?
    Jak rząd może rozmontować OFE do końca? Czy szykuje się jakaś szeroka wyprzedaż akcji i innych aktywów z portfeli OFE?
    Czy dużo akcji banków jest w portfelach OFE i czy wyprzedaż może mocno wpłynąć na bezpieczeństwo lokat?
    Czy może, Pana zdaniem jest szansa, że rząd zrezygnuje z całkowitego demontażu OFE?
    Czy Pana zdaniem FOR i osoba Balcerowicza mogą wpłynąć na opozycje by walczyć o zachowanie limitów konstytucyjnych?
    Czy Pana zdaniem skoro zgodziliśmy się na Traktat z Maastricht, (przekroczenie 60pp PKB spowoduje automatycznie, że nie spełniamy kryterium konwergencji) czy w takim razie w ogóle powinniśmy ruszać te limity konstytucyjne zadłużenia (wiem że to przestarzałe, bo same Niemcy które na to naciskały dawno przekroczyły te 60pp PKB)?
    Czy jesteśmy ciągle w tym samym cyklu koniunkturalnym?

    Jest trochę tego, może więc jakiś nowy wpis Pan zrobi i parę tych tematów poruszy.
    Pozdrawiam,
    Michał Ruszkiewicz

  6. marekzelinski pisze:

    Ups, pytań mnóstwo 🙂 ale będę się starał w miarę systematycznie do nich odnosić. 🙂

    Dzisiaj tak na szybko i spontanicznie o Balcerowiczu.
    Przyznam na wstępnie, że mój stosunek do niego na przestrzeni lat ulegał zmianie lub modyfikacji. Jak to zwykle bywa, z niektórymi rzeczami się zgadzam, z niektórymi trochę, a z innymi wcale lub co nieco. W ostatnich latach łapię się na tym, że staję się obrońcą Balcerowicza w prywatnych dyskusjach czy refleksjach wrzucanych na facebooku lub blogu. To dlatego, że nastanie ‘nowej’ gospodarki wg PiS odnoszono do rzekomego skrajnego liberalizmu III RP, notorycznie manipulując faktami, wnioskami itd. Jak ktoś ma ochotę, może krytykować okres transformacji i bez manipulowania faktami.

    Obecnie bardzo doceniam jego (i FOR) rolę. Jako komentator jest aktywny na polu politycznym i ekonomicznym w sporze z PiS i krytyce poczynań tej partii. O ile on i ludzie z FOR są w mediach obecni, to wydaje mi się, że opinia publiczna ich nie dostrzega. Trochę to wina mediów, które skupiają się na prezentowaniu opinii czołowych polityków i popularnych komentatorów. Media powinny częściej prezentować opinię takich think tanków jak FOR i starać się z tym dotrzeć do przeciętnego widza w formie dla niego (widza) zrozumiałej. To nie jest proste, bo z jednej strony obywatele nie chcą zanadto się wysilać, a z drugiej język analityków FOR jest chyba dla opinii publicznej nazbyt hermetyczny. No i nie ma co ukrywać, że postulaty ekonomiczne FOR i Balcerowicza nie są dobrze postrzegane przez większość opinii publicznej.

    Balcerowicz to obecnie solista. Opozycja (nurt PO itp.) unika pokazywania się i kojarzenia z Balcerowiczem, w obawie o przypięcie łatki liberałów. Na szczęście on też opozycji się nie narzuca i nie planuje (jak sądzę) powrotu do wielkiej polityki.

    Co ciekawe, mimo iż Balcerowicz jest ostrym krytykiem PiS, to PiS unika wchodzenia z nim w polemikę publiczną. PiS przyjął strategię ignorowania go. Być może jednym z wielu powodów jest to, że Balcerowicz jest inteligentnym i kompetentnym rywalem.

    Moim zdaniem same media powinny być zainteresowane znalezieniem jakiejś ciekawej formuły m.in. dla FOR i Balcerowicza. Opinia publiczna powinna być świadoma, że istnieją inne poglądy na ustrój gospodarczy niż tylko to, co ma do powiedzenia PiS czy opozycja.

  7. Accepted73 pisze:

    Witam,

    Mam podobnie do Pana, jeśli chodzi o Balcerowicza, choć w niektórych kwestiach się nie zgadzam, np. OFE. To uważam go jednak za autorytet, czytałem niedawno z nim wywiad, który sam zalinkował, chyba także dla opozycji.
    Widać było, że mimo iż dziennikarz prowokował by skrytykował opozycję, nie zrobił tego ani razu.
    Sama ocena Balcerowicza jest trudna, bo choć jest on cenionym na świecie ekonomistą, jest co trzeba podkreślić też po trochę politykiem. Z OFE mam wrażenie to bardziej przebijała ta druga twarz profesora.

    Ja generalnie nie znoszę skrajności, hasła typu skrajny liberalizm, monetaryzm, Keynesizm itp. nadają się IMO tylko na kampanię wyborczą, później jest pragmatyzm i efekt krótkiej kołdry.

    Z historii Balcerowicza z czasów prezydentury Kwaśniewskiego pamiętam próbę wprowadzenia podatku liniowego, wtedy zawetował to prezydent i temat upadł, odrodził się jakoś jak zanosiło się na rządy tzw. PO-PISU do czego jak wiadomo nigdy nie doszło, obie strony odniosły się w jakimś stopniu do podatku liniowego z tego co przypominam sobie w kampanii wyborczej. O to weto miałem zawsze największe pretensje do prezydentury Kwaśniewskiego.
    Z Balcerowiczem jest jednak ten problem, że większość nie ma wiedzy by go zrozumieć, choć uczciwie stawia zawszę sprawę i się jej trzyma. Trudno mi jednak uwierzyć, że beneficjenci tych 500 plusów tacy skorzy będą się z tym rozstać w imię dobra polskiej gospodarki.
    To czego często nie mówi wyraźnie, to to, że efekty wszelakich reform nie są natychmiastowe, że niekiedy wiele lat będzie trzeba czekać na wymierne korzyści odczuwalne dla społeczeństwa. Teraz może nie jest z tym aż tak jak w latach 90-tych, bo jednak Polska się rozwinęła dość znacznie od tamtego czasu. Jednak ludzie nie mogą oczekiwać, że nagle będziemy mieli poziom życia jak Niemcy, gdzie daleko nam do ich poziomu PKB, choć np. mamy większy od Szwecji, oczywiście jak się rozłoży per capita to będzie widać różnicę:)
    Nie mniej również zawsze stanę w obronie Balcerowicza w dyskusjach o transformacji i generalnie na większość tematów.
    Pozdrawiam i czekam na kolejne wpisy odnośnie tematów jakie we wcześniejszej wiadomości zapodałem.

    Michał Ruszkiewicz

  8. marekzelinski pisze:

    W debacie Balcerowicz-Rostowski, kibicowałem temu drugiemu. Staram się zrozumieć postawę Balcerowicza. Dla niego był to pierwszy (i na dodatek ogromny) krok do demontażu OFE, który pociągnie za sobą kolejne. W pewnym stopniu miał rację. Nie brał niestety (czy też raczej nie chciał) pod uwagę wyzwania przed jakim stał ówczesny rząd. W okresie potężnego deficytu fin.publ. po kryzysie 2008/09, stanęliśmy przed okrutną perspektywą ratowanie sytuacji bez uciekania się do drastycznych cięć wydatków społecznych lub nakładania ogromnych danin. Przelewy do OFE osiągnęły wtedy swoją maksymalną wartość (o ile pamiętam, to rzędu 23 mld zł rocznie). Jednocześnie ten ubytek trzeba było FUS pokryć kosztem deficytu, czyli zadłużania. To było tragiczne błędne koło, które postanowiono przerwać. Unikając drastycznych cięć wydatków czym udało się ratować popyt w i tak już trudnej sytuacji. M.in. dzięki temu, w kilka lat udało się sprowadzić deficyt fin.publ. do ok 2.5% w relacji do PKB na koniec 2015, utrzymująca przy tym przyzwoitą koniunkturę.

    Zgadzam się, że oceniając Balcerowicza, powinniśmy starać się go zrozumieć. Przyklejanie mu łatki pozbawionego uczuć ekonomisty zapatrzonego w liberalne doktryny jest nieuczciwe. Dlatego też w prywatnych dyskusjach i czasami na blogu czy facebooku, bronię Balcerowicza przed bardzo niemerytoryczną krytyką jaka go spotyka w mediach. Drażni mnie bardzo wmawianie, że on i jemu podobni zrobili z Polski podwykonawcę, kraj montowni i niskich płac. W mniejszym lub większym tempie zmniejszamy dystans płacowy do krajów UE, a sciąganie do kraju zagranicznego kapitału by choć przez pewien czas te montownie utrzymywał w Polsce, jest naturalnym etapem każdej gospodarki, która goni lepszy świat.

    Jestem zwolennikiem progresji podatkowej. Powiedzmy, że ta sprzed decyzji zniesienia 3 progu przez Z.Gilowską (pierwszy rząd PiS) mniej więcej mi odpowiadała. To jeden z przejawów lewicowości jaki we mnie tkwi. 🙂 . Oczywiście podatek liniowy mi nie przeszkadza. Jeżeli społeczeństwu to odpowiada, to proszę bardzo. W Polsce progresja jest raczej skromna obecnie i biorąc pod uwagę poziom efektywnego PIT, trudno się dziwić, że PiS na kilka różnych sposobów wprowadza różne daniny lub je zwiększa. PiS odsuwa jak się da dyskusję o progresji lub wprowadza ją delikatnie tylnymi drzwiami (kwota wolna od podatku i tzw. podatek solidarnościowy). Kończąc ten wątek, paradoksalnie przedsiębiorcy mają chyba całkiem niezłą paletę rozwiązań do wyboru wskutek podatkowych przemian.

    Nie jestem jakoś przywiązany to takiej czy innej szkoły ekonomicznej. Po prostu jestem zwolennikiem gospodarki wolnorynkowej z elementami państwa. Niemniej główny ciężar kładłbym na wolny rynek, ponieważ to on daje gospodarce elastyczność, innowacyjność, trafność decyzji itd. Państwo w tej roli kiepsko się sprawdza (poza kilkoma sektorami). Cała sztuka to ciągłe szukanie kompromisu i odpowiedź na pytanie w jakiej roli państwo ma wystąpić .

  9. Accepted73 pisze:

    Witam

    Na wstępie, dzięki za odpowiedz.
    Jeśli chodzi o OFE to także kibicowałem w debacie Rostowskiemu i jego argumenty moim zdaniem były i do dziś są mocniejsze. Dziwiło mnie chyba do przeczytania tego wywiadu o którym wspomniałem i naszej później rozmowy , czemu Balcerowicz nie chciał przyznać racji Rostowskiemu, który w tej kwestii bardzo merytorycznie i celnie go wypunktował.
    Myślę, że Balcerowicz dokładnie wie, do czego OFE doprowadzało finanse państwa. Ta mieszanka ekonomisty i polityka tutaj wygrała w Balcerowiczu. On po prostu wolał zostawić takie szkodliwe zapisy najlepiej wpisane do Konstytucji by zmuszać polityków rządów do wykonanie trudnych reform i tym samym długoterminowo bez względu na zmiany rządów zapewnić bezpieczeństwo finansów publicznych. To by wszelakie nawet pomysły o programach socjalnych zabijało w zarodku. Tego nie podzielam, bo pamiętając sytuację budżetową 2010/2011 doprowadziłoby to do pogarszania standardów życia, nie widziałem wówczas specjalnie wiele możliwości na reformy które by dały efekty od razu. Ja rozumiem tą niechęć do socjalu, ale jestem zdania, że nie można wykluczać ludzi, pozbawiać ich czasem szans i nadziei. Bo w Polsce np. wsparcie dla osób bezrobotnych to totalna farsa. To trąci taką niewiarą w ludzi, że chcą pracować. Można wprowadzić jakiś system kontrolny eliminujących patologię, ale nie wrzucać wszystkich do jednego wora, a tak państwo rzuca: macie ubezpieczenie bez prawa do zasiłku, znajdźcie inną pracę od razu, od nas nie dostaniecie złamanego grosza (prawo do zasiłku uzyskuje się jak się przepracuje z tego co sobie przypominam 2 lata, tj. max 800 brutto przez 3 msc i mniejszy ok 600 brutto przez kolejne 3 msc.) .
    To jest ta zimna cecha Balcerowicza, która mi się w nim nie podoba, nie mniej zawsze mam duży szacunek do niego.

    Zmieniając temat. Nie podobają mi się prognozy silnego odbicia w 2021 roku. Po pierwsze, przerażają mnie te cholernie niskie rentowności obligacji skarbowych gdzie 10latki mają rentowność na poziomie 1,3 %. To IMO za bardzo kusi rządzących do drukowania obligacji skarbowych. Tego zadłużenia na świecie też trochę dużo jest, jak się ta rentowność zmieni i koniunktura to może być spory problem. Po drugie, jak Pan sam zauważa mamy dość niską inflację, głównie dzięki cenom ropy, ale tu też działalność naszego NBPu mi się nie podoba i nie jestem taki pewien czy utrzymają w ryzach inflację w 2021 roku. Po trzecie bezrobocie, jak to piszę to szykuje się kolejny lockdown w Polsce, podobnie mają Anglicy, Irlandia, Francja. W Stanach odnotowują rekordową ilość upadłości. Ja nie jestem taki pewny czy gospodarki tak szybko odbudują poziomy zatrudnienia. Przy jeszcze osłabieniu koniunktury, może być problem z konsumpcją która dziś tego Titanica nam pcha do przodu, ale tu żadne pompowanie pieniędzy programami typu 500 plus nie specjalnie to zmienią, ludzie będą się bali wydawać pieniądze jak będzie słaba koniunktura. Zresztą kształt inflacji już dziś pokazuje gdzie konsumpcja jest największa – na cenach za spożywkę głównie te 500 plus idą co powoduje wzrost cen, z tego co wnioskuję, pewnie czynnikiem też jest susza.
    Eksport netto, sytuacja u naszych największych partnerów handlowych nie jest najlepsza, branża automotive też od lat boryka się z większymi mniejszymi problemami, ja nie jestem pewien czy tu Polska może dużo zyskać, co dalej przeniesie się na produkcję w kraju.
    Inwestycje, z tym szału nie było, trochę się odbudował, ale teraz znowu nastała niepewność i poza wydatkami rządowymi przedsiębiorstwa nie będą skore do inwestycji.
    I tak można wymieniać, ale wiele wskazuje na niebezpieczeństwo mniejszych wpływów podatkowych, istnieje też groźba wzrostu ryzyka odnośnie polskich papierów dłużnych. Generalnie już dziś wystarczy IMO atak spekulacyjny by cała ta bajka o dobrobycie i super rządzie stała się mitem, sęk w tym, że za bałagan w finansach publicznych zapłacimy wszyscy. NBP też tak w nieskończoność bez konsekwencji nie może sobie drukować pieniądza, bo ta inflacja skoczy jak ilość zachorowań na Covid-19 w październiku.
    Pozdrawiam,
    Michał

  10. marekzelinski pisze:

    Przeczytałem i odezwę się jutro lub we wtorek. 🙂 . Kilka nowych ciekawych wątków. Pozdrawiam.

  11. marekzelinski pisze:

    Koszt obsługi długu.
    Koalicja prawicowa rządzi od końca 2015 r. Mają szczęście do wstrzelenie się w okres niskich stóp. Przy średniej zapadalności długu rzędu 5 lat, udało im się przed kryzysem odtworzyć większość długu po relatywnie niskim koszcie. Tylko, że w tym roku dług wrasta radykalnie i w perspektywie kilku lat musimy, tzn. powinniśmy, dla bezpieczeństwa liczyć się z ryzykiem wzrostu stóp. Nam już pewnie się wydaje, że niskie stopy dane są raz na zawsze. Kiedy się patrzy na 30-40 lat wstecz na kraje rozwinięte, to okazuje się, że nic nie musi być wiecznie niskie. Ani inflacja, ani stopy.
    Tylko, że spójrzmy na nas oczami rządu i jego sympatyków. Podobne komentarze można znaleźć na portalach lewicowych i usłyszeć od lewicowych komentatorów: ciągle narzekacie, straszycie, straszycie, i nic; gospodarka miała się zawalić od 500 plus, i nic się nie stało; kończymy 2019 r. z deficytem finansów publicznych i wszystko gra; jest pandemia i problemy, ale wypłaty na 500 plus idą, a chleba w sklepach nie brakuje. Itd. itd.
    Tak długu, dopóki nie staniemy w obliczu poważniejszych problemów ekonomicznych, pana czy moje obawy tylko tych ludzi śmieszą. Jeżeli teraz podważamy w Polsce sens progu zadłużenia 60%, co nam szkodzi za kilka lat podważyć sens 70% i apelować do UE o inne traktowanie, albo wmawiać, że Zachód nie rozumie nowego ‘modelu’ gospodarczego? Tak więc jeśli napotkamy przeszkody (ograniczenia w rozdawnictwie) , to może się zdarzyć, że przed kamerami stanie M.Morawiecki lub ktoś podobny i powie, że jest przestrzeń do zwiększenia długu. Obawiam się, że jeden komentatorów lewicowych Grzegorz Sroczyński, nazwałby mnie sierotą po III (rzekomo neoliberalnej) RP i sierotą po Balcerowiczu.
    Inwestycje.
    Tu już wykazać zależność : stopa inwestycji versus wzrost gospodarczy (czy inny miernik) jest grubo trudniej przeciętnemu człowiekowi. Analiza wskaźnika (inwestycje z rachunku PKB do PKB ogółem) dla innych krajów sugeruje, że zależności jest. Niestety nie jest ta zależność łatwa do prostego uchwycenia i przeniesienia na nasze codzienne życie w średnim terminie. To trochę problem jak powyżej: stopa inwestycji za czasów B.Szydło była bodaj najniższa po 89-tym, a świat się nie zawalił, prawda? Jak komuś o poglądach lewicowych zacznę mówić o stopie inwestycji, to zapewne usłyszę odpowiedź: popyt jest ważny. Podkręcony popyt w 2020 (dodatkowe 500+ i ‘dudowe’) nie zapobiegło zwalnianiu tempa PKB, a całość polityki popytowej rządu od 2016 r. w kontekście makroekonomicznym budzi moje poważne wątpliwości. I nie jest chyba przypadkiem, że mało z sympatyków programu socjalnego PiS chce pod tym kątem analizować politykę społeczną koalicji prawicowej.

    Inflacja.
    Mamy jedną z najwyższych inflacji w UE. Niewielkim pocieszeniem jest to, że podobne wyniki mają Czesi i Węgrzy lub że kraje goniące Zachód mają taką specyfikę. Porównując nasze wskaźniki na tle UE widać, że coś u nas poszło nie tak, i nie że nie da się wszystkiego zrzucić na otoczenie gospodarcze. mam mały żal do NBP/RPP o wspieranie rządu w jego polityce zlekceważenie inflacji jeszcze do początków tego roku. Udowodnienie takiego zarzutu nie jest proste, mając do dyspozycji tylko zapisy wypowiedzi po spotkaniach RPP czy pamiętając, że część impulsów inflacyjnych przeniosło się z zewnątrz. Rząd miał pecha z cenami produktów rolnych na świecie, ale i sam swoim decyzjami przyczynił się do skumulowania skutków szeregu decyzji i polityki ekonomicznej w 2019 i 2020. Na dodatek, analiza poprzednich cykli koniunkturalnych wskazuje, że końcówka boomu gospodarczego często naznaczona wyższą inflacja i cenami szeregu usług, dokładanie jeszcze do tego to błąd. Niemniej w debacie telewizyjnej z politykiem reprezentującym rząd nie da się prosto tego udowodnić, bo to nie jest prostu rachunek typu 2+2=4. Błędów z obszaru inflacji był świadom PAD. Wiedział, że temat inflacji należy omijać z daleka.
    Obrońcy rządu mają jednak i pewien mocny atut: w czasach kryzysu i dekoniunktury, inflacja spada na drugi plan; liczą się tylko instrumenty ratowania gospodarki przed zapaścią. Zawsze można też zaciągnąć przed kamery jakiego profesora ekonomii, który stwierdzi, że obecny cel inflacyjny jest nazbyt restrykcyjny dla kraju goniącego kraje rozwinięte. Inflacja , podobnie jak stopa inwestycji czy koszt obsługi długu, to tematy dla koneserów makroekonomii.

    Już poprzednio kusiło mnie wpisanie pewnej myśli.
    A może to z nami jest problem? Pytam poważnie. Wiara w trzymanie się słusznych lub nie prawideł makroekonomii i pretensje do ludzi, że nie chcą dostrzegać zagrożeń, być może nie ma sensu ani uzasadnienia. Może powinniśmy przyjąć w końcu do wiadomości, że sfera ekonomiczna funkcjonowania każdego kraju targana jest potrzebami ludzi, ich wiarą w zmianę, różnym postrzeganiem sprawiedliwości społecznej, sporami i emocjami polityków itd. Kiedy my z troską o finanse publiczne roztrząsamy temat 500+, ktoś inny po prostu się cieszy, że państwo mu pomogło. A może musimy przyznać, że jesteśmy świadkami dość brutalnego procesu przemodelowania społeczno-gospodarczego. To, czy nakręcają to politycy czy zwykli ludzie nie ma znaczenia. Mamy demokrację i to ona, poprzez swoje mechanizmy, kształtuje rzeczywistość. Może nie powinniśmy się dziwić, że o zmianach w polityce społeczno-ekonomicznej nie decyduje zacne grono profesorów, a ludzie w procesie demokratycznym. To taka prowokacja intelektualna na wieczorne rozmyślania.

  12. Accepted73 pisze:

    Witam

    Nie sądzę, by z nami był problem. Zarówno ja jak i Pan, nie jesteśmy przeciwnikami kategorycznymi sfery socjalnej. Nie jesteśmy w swoich ocenach jednowymiarowi.
    Problem jest zdaje się głębszy, samo spojrzenie na makroekonomie wymaga szerokiego spektrum, daleko wykraczającego poza granice Polski.
    Duży wpływ na stan gospodarki światowej mają cykle koniunktury, ich głębokość i skala. Ekonomia jest też ciągle nauką nieukształtowaną do końca, dużo już wiemy, najczęściej wynosząc wiedzę, ze wcześniejszych wstrząsów w gospodarkach, wcześniejszymi modami mającymi być odpowiedzią na budowanie dobrobytu, które w pewnym momencie historii się nie sprawdziły.
    Dyskusje z twardymi zwolennikami liberalizmu, wolności rynkowej, czy polityki socjalnej (lewicowej), z gruntu rzeczy są trudne. Każdy z tych pomysłów w określonych warunkach działa świetnie, a wszystko działa w dobie dobrej koniunktury, gdzie jest niskie bezrobocie, wpływy budżetowe duże, każdy nawet najgłupszy pomysł działa, poprzez niskie bezrobocie dziura w funduszach emerytalnych na świecie też jest mała, gdyż mają większe przychody ze składki.

    Najgorsze, że jest tak wiele czynników które mogą zainicjować kryzys, że bardzo też ciężko określić jego przyszłą skalę.
    Dajmy na to jakby w 2007 i 2008 rząd USA wsparł LB i próbował uregulować kwestie z instrumentami pochodnymi to czy doszło by do kryzysu, czy tylko przesunął go w czasie? I czy w ogóle byłoby to możliwe, czy skala problemu była już w 2008 roku zbyt duża by można było to uratować?

    Takie silne okresy dekoniunktury zdarzają się raczej rzadko, a niosą zawsze za sobą zmiany w geopolityce, co może sprzyjać prowadzeniu takiej polityki jak teraz. Może to być niezwykle złudne. Problem jest też to, że np. 500 plus dzisiaj to jest mniej niż było w 2015 roku, inflacja ma swój wpływ, czy więc taki socjal nie powinien być rewaloryzowany zgodnie z inflacją?
    Problem też w tym, że aby w ogóle myśleć o utrzymaniu w Polsce tych programów socjalnych trzeba będzie zdjąć limity długu z konstytucji. Już teraz zaczyna rosnąć bezrobocie, z ZUS dostrzega nagle, że wydłużenie wieku emerytalnego wpływa na wzrost dziury w FUS i już wylicza że do jej zamknięcia będzie potrzeba ponad 60 mld zł.

    Oczywiście ciężko dzielić te obawy o finanse publiczne z ludźmi którzy nie rozróżniają deficytu budżetowego od deficytu finansów publicznych, lub takich którym się wydaje że wlanie ponad 100 mld w rynek sprawi cuda, tak jakby to było czymś nowym i nikt nigdy wcześniej na taki genialny pomysł nie wpadł. Szczerze to unikam takich dyskusji na TT czy forach, bo ludzie wielu tych aspektów nie zrozumieją, w odpowiedzi dostaje się takie argumenty jak Pan wcześniej zacytował. Więcej, uważam że większość społeczeństwa reaguje tylko na namacalne skutki, powiedzieć temu komuś, że teraz dostajesz 500, a po jutrze zapłacisz 3 razy więcej, bo Państwo na dłuższą metę tego nie udźwignie jest nie do wygrania, bo za beneficjentami stoją też różni populiści i propaganda która często ma także wymiar polityczny. Założę się, że 90 % opozycji również nie ma świadomości ekonomicznej:)
    Generalnie wszystko już było, tutaj można odnieść się do ekonomi behawioralnej i do prac Tverskyego i Kahnemana ludzie w końcu bardziej nie lubią strat niż lubią zyski. To chyba także poniekąd kształtuje samą politykę, skłonność ludzi do zmiany podejścia do polityków też wynika ze strat, albo błędnej świadomości strat (typu ukradli pieniądze z OFE). Choć to wydaje się proste i zrozumiałe, niektórych ludzi to przerasta.
    Szeroki temat, ciężko krótko odpowiedzieć, bez uzasadnienia, na pytanie czy my jesteśmy w błędzie. Aspekt finansów publicznych ich stanu, jak OFE bardzo może być niedostrzegalny i bardzo mało uciążliwy. Przy rentownościach dzisiejszych koszt obsługi naszego zadłużenia to kwota 28 mld zł, a przecież te rentowności były jeśli dobrze pamiętam dużo większe jeszcze w 2016 roku. Przeraża mnie bezrobocie, jak wzrośnie do 10% to będziemy mieli mniejsze wpływy z podatków, wszystkich, mniejsze wpływy w JST, w budżecie, wydatki sztywne automatycznie wzrosną, gdyż mniejsze wpływy będą ze składek do FUS. Teraz nasze przychody budżetowe to kwota 290 mld zł, przecież jak spadnie do dajmy na to 250 mld zł to dojdzie do totalnej tragedii, która może dalej wpłynąć także na wycenę naszego zadłużenia. Załóżmy przy tym, że limitów zadłużenia nie ma, dźwignięcie takich wydatków spowoduje, że szybko przebijemy te 60-70pp zadłużenia do PKB.
    Ciekawy temat, uważam, że musimy bronić swoich przekonań, znając konsekwencje złej polityki gospodarczej, mając w świadomości, że bez edukacji ekonomicznej, wielu ludziom ciężko będzie nas zrozumieć, często z powodów politycznych, behawioralnych – czyli strachu przed utratą korzyści. Musimy też mieć świadomość, że wiele procesów w ekonomi trwa długoterminowo, a życie zaciera to jak było kiedyś. Czasami mnie wręcz to zdumiewa, jak dużo się zmieniła Polska między 2008 a 2014 i zarazem jak niewiele między 2014 i 2020 rokiem. W każdym razie te różnice od 5 lat nie są tak namacalne, choć pewnie są.
    Pozdrawiam,
    Michał

  13. Accepted73 pisze:

    *Oczywiście /zmniejszenie wieku emerytalnego/<- napisałem zwiększenie:/

  14. marekzelinski pisze:

    Mam nadzieję, że jestem zwolennikiem ekonomii rozsądnej :-), cokolwiek to znaczy. Konieczność efektywności, poziom aktualnego rozwoju (określany np. poziomem PKB), trzymania w ryzach finansów publicznych, pomoc potrzebującym, darmowe usługi (np. edukacja), sprostanie konkurencji zagranicznej, szukanie kompromisu między konsumpcją, oszczędzaniem a koniecznymi inwestycjami, wyznaczają pewien obszar optimum dla parametrów makroekonomicznych. Ten obszar daje pole do pewnych manewrów i być może skromnych eksperymentów społeczno-ekonomicznych. Zasady i strukturę podziału korzyści i obciążeń (np. podatkowych) ustalamy w procesie demokratycznym.
    Kilka pomysłów rządu wysunęło nas poza to optimum i niepotrzebnie naraża nas na ryzyko w ciągu najbliższych kilku lat. Koszt obsługi długu to jedno z zagrożeń. Z tym, że po naszej stronie będzie pytanie: co jeżeli za 2-3 lata za nowe emisje trzeba będzie zapłacić np. 4%-5%, a po drugiej będzie odpowiedź: no ale jakie jest prawdopodobieństwo że stopa tak wzrośnie? Rząd już nam na nosie zagrał. PAD i politycy prawicowi zapewnili, że 500 plus nie jest zagrożone. Podobnie z 13-tą emeryturą. Przeciąganie liny trwa.
    Być może nasz błąd polega na tym, że czekamy na jakieś makroekonomiczne potknięcie, po którym będziemy mogli powiedzieć: uprzedzaliśmy, prawda? Teoretycznie jest pewne (wcale nie marginalne) prawdopodobieństwo, że będziemy się tak ślizgać i męczyć z polityką PiS i jej konsekwencjami jeszcze wiele lat. Mogą to być nieodległe scenariusze od tego praktykują Włosi, Hiszpanie czy kilka innych państw.
    Wracając jeszcze do ekonomii i tego czy to z nami czy z kimś innym jest problem. Miałem okazję w okresie wyborów rozmawiać ze znajomym, który zarzucił mi, że jestem zamknięty w zachodnich makroekonomicznych schematach (z grzeczności zarzut wyartykułował bardzo delikatnie). Poszło m.in. o poziom zadłużenia. Ludziom się wydaje, że świat tzw. zachodni z modelem wolnorynkowym jest jednorodny i opanowany przez liberałów zawieszonych na kilku schematach i przestarzałych teoriach. Starałem się mu wykazać, że już tylko na naszym kontynencie (np. kraje UE) zróżnicowanie rozwiązań jest ogromne. Mamy różne systemy podatkowe, różnimy się ogromnie poziomem zadłużenia, niebywale wręcz poziomem wydatków publicznych do PKB itd. Co ciekawe, reakcja na kryzysy w krajach UE (wchodzenie w deficyty finansów publicznych) zdecydowanie bardziej przypomina postulaty lewicowe niż liberalne. Próbowałem znajomemu wyjaśnić, że dopuszczalny poziom zadłużenia jest funkcją kilku czynników i już nawet samodzielna praca z danymi udostępnianymi przez Eurostat, pozwala wskazać w jakie obszary nie powinniśmy wchodzić. Zapewne Niemcy czy Irlandia mogą sobie pozwolić na przejściowe wchodzenie na wyższe poziomy zadłużenia i deficytów, ponieważ potrafią w kolejnych latach je zmniejszać. Inni niekoniecznie. Raczej, i niestety, nie trafiłem ze swoją argumentacją do odbiorcy.
    Załamania koniunktury i jego konsekwencje.
    Następujące po okresach wzrostu kryzysy, to jedna z cech gospodarki wolnorynkowej najczęściej krytykowana. Podejmowane są działania zmierzające do zmniejszania skali kryzysów. Mamy banki centralne, rządy mogą prowadzić politykę antycykliczną, świat powołuje organizacje międzynarodowe pomagające wychodzić z kryzysu. Itd. kryzysy nikogo nie cieszą. Nie zauważyłem jednak by krytycy gospodarki wolnorynkowej mieli jakąś konstruktywną propozycję. Możemy również interweniować w innym miejscu. Czyli również w okresie gdy gospodarka zaczyna się przegrzewać. Wyłapanie tych okresów nie jest wcale trudne dla makroekonomistów. Musielibyśmy znaleźć sposób na selekcjonowanie i ograniczanie nakładów inwestycyjnych podmiotów prywatnych. Musielibyśmy ograniczać konsumpcję prywatną. O ile na – przykładowo – nakładane są wymogi prowadzenia polityki makroostrożnościowej na banki, to jak zmusić przeciętnego Kowalskiego by zamiast kupować nowy telewizor tuż przed końcem koniunktury, odłożył na koncie pieniądze na wypadek utraty pracy itp. Podglądam portale lewicowe i mimo, że wszyscy widzimy na bieżąco jak przebiega cykl gospodarczy, to raczej nikt tam nie ostrzegał przed nadchodzącym spowolnieniem gospodarczym. Przeciwnie, jeżeli jest spowolnienie lub kryzys, to trzeba dolać jeszcze więcej pieniędzy. Tam sobie nikt nie zaprząta głowy tym, że w okres spowolnienia gospodarczego powinniśmy wchodzić z nadwyżką by wejść w okres spowolnienia/kryzysu z buforem. Jak widać dyskusja o podziale winy nie jest taka prosta.
    Niestety kryzysy powodują (nie wnikając już co jest jajkiem, a co kurą) radykalne przeceny aktywów i nagle okazuje się, że potężna firma finansowa nie jest nic warta i co gorsza uruchamia efekt domina w gospodarce. Tylko, że i tutaj warto przypomnieć, że zwykli ludzie wtłaczają pieniądze do funduszy, kierując się głównie kryterium stopy zwrotu. Przykładowo, spora część akcji na GPW w 2007 była poważnie przewartościowana i nie było trudno znaleźć informację o tym (niestety i o tym, że można inwestować dalej, też ) . Jakimś sposobem niwelowania takich ryzyk jest narzucanie wszelakich norm ostrożnościowych.
    Słynny kryzy z okresu międzywojennego niezupełnie był zaskoczeniem. Była gromadka ekonomistów, która wskazywała, że dzieje się coś niedobrego i niebezpiecznego. Ponadto skala załamania była tak wielka, m.in. dlatego, że nie podjęto działań ratunkowych. Krytykom wpierania instytucji finansowych warto przypomnieć, że państwa na różne sposoby ratują niektóre zakłady lub całe sektory gospodarki, nawet jeśli wiemy, że jest to tylko przedłużenie agonii i utopione bezpowrotnie pieniądze. Nie zamierzam oczywiście rozgrzeszać szefów dużych firm finansowych ani samych firm. Zachowania patologiczne powinny być piętnowane.
    I może to jest dobry moment, żeby podrzucić kolejny wątek do rozważań. Ludzie chętnie krytykują gospodarkę wolnorynkową, kierując zarzuty pod adresem prezesów dużych firm finansowych czy politycznych elit. O tym czy niegodziwy kapitalista coś sprzeda czy nie, decydujemy MY. Tak naprawdę w krytyce kapitalizmu powinniśmy za każdym razem przypominać, że scena finałowa ma miejsce przy ladzie sklepowej. MY naszymi decyzjami określamy kierunki zmian i akceptację lub nie, działań tzw. kapitalistów. Ok., nie każdy musi ogarniać meandry makroekonomii, ale z biegiem lat mam coraz mniejszą tolerancję dla zdejmowania odpowiedzialności ze zwykłych ludzi.
    Pozdrawiam

    Ps
    1. Przepraszam, czasami nie odpowiadam od razu. To efekt różnych innych aktywności życiowych i obowiązków. Po drugie ( a może nawet : po pierwsze) lubię sobie dwa lub nawet trzy wieczory poświęcić na przemyślenie, nawet jeśli jakość odpowiedzi na to nie wskazuje. Poruszamy ciekawe wątki.
    2. Jeżeli wystąpią jakieś problemy z wprowadzeniem komentarzy, będę wdzięczny za informację (email podany na głównej stronie lub facebook). Kilka ostatnich wieczorów musiałem poświęć na walkę ze spamem (wbijane automatycznie w pola komentarzy przeróżne reklamy itd.), czyli szukałem optymalnych rozwiązań w ustawieniach technicznych do komentarzy.

  15. Accepted73 pisze:

    Witam,

    dzięki za ciekawą odpowiedź. Oczywiście w pełni rozumiem, że ma Pan inne zajęcia, dlatego nawet nie oczekiwałem szybkiego odzewu mając to na uwadze. Parę nowych wątków Pan poruszył, przemyślę i odpiszę – postaram się jeszcze dzisiaj.

    Pozdrawiam,
    Michał Ruszkiewicz

  16. marekzelinski pisze:

    Nawiązując do dyskusji o Balcerowiczu, przemianach gospodarczych po 1989 i wspomnianej przeze mnie wczoraj odpowiedzialności zwykłych ludzi za efekty działania kapitalizmu, wymęczyłem kiedyś artykuł, opublikowany na portalu wyborcza.pl. Wydawało mi się, że był kiedyś w pełni dostępny :-(. Teraz wymaga wykupienia dostępu. Dostępny jest chyba artykuł, który mnie sprowokował do reakcji. („Utracona miłość bliźniego” Wawrzyniec Smoczyński).

    https://wyborcza.pl/7,75968,24088079,czy-fso-upadlo-po-1989-r-przez-mityczne-elity-nie-to-zwyklym.html

  17. Accepted73 pisze:

    Witam,

    Zgodzę się z Panem, zastanawiałem się nad tym co Pan napisał wstępnie wymieniając obszary, jest jeszcze jeden IMO dość istotny, czyli działalność gospodarcza i dla niej jak najlepsze wypracowane regulacje, podobały mi się ustawy deregulacyjne za czasów rządów PO-PSL, obszar mam wrażenie zaniechany przez następców. Generalnie każdy z tych obszarów funkcjonuję w ramach jakichś modeli i w tym zakresie rządy powinny się poruszać. Ma Pan rację, PiS wyszedł poza nawias, pod makijażem walki z dzietnością wprowadził nam dodatkowe programy socjalne, które miały być zgodnie z tego co mówili finansowane z zamykania luki w VAT pozostawionej przez złodziejski i zepsuty poprzedni rząd. Szczęśliwie weszli z tym pomysłem jak poprawiła się koniunktura, wzrosty zapanowały na całym świecie, bezrobocie drastycznie spadło. Jak mi w dyskusji z kimś z prawej strony pojawia się argument, że dzięki rządowi spadło bezrobocie, to zadaję proste pytanie: Co takiego zrobili, że to bezrobocie spadło? Tam po prostu nie ma nic prócz 500 plus, które w rozmowach spotyka się z argumentami łatwymi do zbicia jakie Pan w źródłowym wpisie podał.
    Swoją drogą jak Pan wymienił obszary, to uświadomiłem sobie, że PiS dostał do rządzenia Państwo świetnie poukładane, wymagające może dopieszczenia w jakichś obszarach ale pkt. wyjścia mieli rewelacyjny. Mogli sobie wdrażać swoje ideologiczne dyrdymały, a gospodarka sama jechała jak perpetuum mobile. Na tym paliwie po przejęciu mediów publicznych, mając w ręce Kościół i całą armią prawicowych dziennikarzy wspierającej PiS prasy, wygrali kolejne wybory. W sumie teraz się cieszę, że tak się stało, już słyszę ten prawicowy lament Dlaczego rząd nie wprowadził lockdownu jak wszyscy go wprowadzają…
    Koszt obsługi długu jest niezwykle niski obecnie to się waha od 1.1-1,4 pp na 10-latknach. Problem polega na tym, że ryzyko obligacji zmalało praktycznie globalnie, w Europie osiągnęło ujemne poziomy.
    To jest tak piękne, że aż straszne w swej urodzie. Wygląda jak piękna potężna bańka na rynku obligacji. Problemem na świecie są też obligacje korporacyjne:
    Emil Szweda artykuł z marca 2020

    https://michaelstrom.pl/raporty-i-analizy/rynek-obligacji/407/Rynek-dlugu-w-czasach-zarazy

    Nie można oczekiwać arbitralnie że taki stan się utrzyma, wycena ryzyka może się zmienić, nawet nie do końca niemniej jest zbadany efekt QE, wstępne wielu ekonomistów obawy, iż spowoduje inflację się nie sprawdziły.
    Artykuł Jana Cipiura o QE:
    https://www.obserwatorfinansowy.pl/tematyka/rynki-finansowe/bankowosc/qe-i-jego-felery/
    Zacytuję akapit:

    “[…]Luzowanie a inflacja

    Gdy w 2008 r. Rezerwa Federalna USA ruszyła z pierwszą falą QE mnóstwo ekonomistów zaczęło załamywać ręce, obawiając się wybuchu inflacji. Sam byłem w tej grupie. Wzrostu cen jednak nie było, napływ nowych pieniędzy na miarę zalania w XVI i XVII wieku Hiszpanii i Europy Zachodniej srebrem i złotem z Ameryki nie wywołał szaleństwa cenowego. Większość aprobuje teraz luzowanie ilościowe, ale podejrzliwe lub wrogie podejście mniejszości nie osłabło, raczej słusznie.

    Co się stało z pieniędzmi z QE wypuszczonymi w świat podczas kryzysu finansowego, skoro gospodarki rosły umiarkowanie, więc zapotrzebowanie na dodatkową gotówkę nie było wielkie, a nowych dolarów, euro, funtów i jenów przybywały jednak biliony?

    Wszystkie wymienione waluty na czele z dolarem używane są do rozliczeń w handlu międzynarodowym, ale z powodu siły ekonomiczno-politycznej i zaufania do ich emitentów są także substytutem złota w jego funkcji tezauryzacyjnej. Pewna część pieniędzy wyprodukowanych w ramach QE trafiła zatem jako rezerwa dewizowa do skarbców państwowych i do prywatnych „sejfów” firmowych. Jako globalny lider eksportowy najwięcej zachomikowały Chiny.[…]”.

    Prawda jest taka, że samo luzowanie, mniejsze czy większe nie poprawia trwale stanu gospodarek, może daje czas, może pomaga się utrzymać, ale to nie jest lekarstwo tylko placebo.

    Jak obserwuję co się dzieję w aspekcie makroekonomicznym na Świecie to mam wrażenie bliskie przerażeniu nieustannego chodzenia po omacku. Dlatego jestem zwolennikiem tego by w polityce fiskalnej państwa dbały o stan finansów publicznych ich strukturę. Zdaję sobie też sprawę, że obok ekonomii jest też polityka i za nią podążająca spora banda populistów, dlatego nie wyobrażam sobie by w planowaniu polityki fiskalnej nie brać pod uwagę potrzeb społeczeństwa. Niektóre wszak instrumenty mogą trwać latami, ale ciężko wytłumaczyć, że w rok, dwa nie da się doścignąć 50 letni rozwój rozwiniętych gospodarek.
    Jak jeszcze populiści trafią na dobrą koniunkturę, to mogą powiedzieć np.: Kłamaliście, mówiliście że nie ma pieniędzy na 500 plus.

    Trochę tego jest, tyle na początek w następnej odpowiedzi odniosę się do Pańskiej rozmowy, dziwnie zbliżona była, do tej w której podobnych argumentów użył Rafał Hirsch z którym twittowałem:)

    Wie Pan że wg notyfikacji wysłanej przez nasz rząd do Brukseli podali, że nasz deficyt całego sektora ma wynieść 12pp?
    To trochę wygląda jak wpłynięcie w środek sztormu bez sternika i gdy już zużyliśmy wszystkie łodzie i koła ratunkowe.

    Tak na marginesie, czego nie zrobi makroekonomia zrobią babeczki z rządem.

    Pozdrawiam,
    Michał Ruszkiewicz

  18. Accepted73 pisze:

    Jako uzupełnienie, o zadłużeniu w kontekście pozytywnego wpływu zadłużenia:
    Prof. Leon Podkaminer:

    https://www.obserwatorfinansowy.pl/bez-kategorii/rotator/deficyt-budzetowy-sluzy-sektorowi-prywatnemu/

    Nie zgadzam się z jego tezami i mam wrażenie jakby nie miał pełnej wiedzy o tym co się w Polsce dzieje i co się działo.

  19. marekzelinski pisze:

    Deregulacja.
    To był ciekawy pomysł. Być może w skali gospodarki nie przyczyniał się do powstawania tysięcy miejsc pracy, ale pozwalał na uelastycznianie rynku. Okazało się, że wiele zawodów praktykuje egzaminy, certyfikaty, opłaty . Czasami było to utrudnienie dostępu do danego zawodu, albo próba utrzymania takiej czy innej organizacji z opłat za egzaminy itd. Trochę jak organizacje cechowe przed wiekami. Pamiętam bodaj egzamin (czy coś podobnego) na mechanika na barce żeglugi rzecznej. I po co, skoro człowiek z doświadczeniem z silnikami spalinowymi w innej branży ma wszelkie szanse, że sprawdzi się w nowym fachu. Było tam sporo ciekawostek.
    Taki przegląd barier dostępu do niektórych zawodów czy w rozpoczęcia działalności w poszczególnych sektorach (wymogi regulacyjne, finansowe itd.), powinien być systematycznie prowadzony.

    Ocena rządu. Bilans działań.
    Niedawno przeglądałem dane z Eurostatu prezentujące wydatki państwa wg klasyfikacji COFOG. Niestety dane są prezentowane z ogromny opóźnieniem (dostępne są dane do 2018). Ale już to pozwala przeanalizować posunięcia PiS w pierwszych trzech latach rządów. W zasadzie cała polityka PiS podporządkowana była (i jest dalej) generowaniu strumieni pieniędzy pod 500 plus, w czym pomogła też koniunktura. W wielu sferach państwo starało się ostrożnie podnosić nakłady (np. edukacja). Zmniejszeniu ulegały środki klasyfikowane jako polityka mieszkaniowa i/lub wsparcie w tym obszarze (w ocenach tego i innych obszarów skupiłem się na relacji do PKB). Nie widzę jednak ochoty w mediach do głębszej analizy polityki rządów PiS. Zdarzyło się, że kilku publicystów zwróciło uwagę, że generowanie 500 plus kosztem edukacji czy poprawy nakładów na służbę zdrowia jest formą prywatyzacji usług. Zamiast poprawiać jakość i dostępność usług, daliśmy pieniądze do ręki by obywatel kupił je sobie sam. Szkoda, ale to ciekawe spostrzeżenie nie trafia na listę najważniejszych tematów. Inna rzecz, wybiegając nieco poza dyskusję ekonomiczną, że większość zawodowych komentatorów społeczno-politycznych (określających główne tematy dyskusji w mediach) charakteryzuje się słabą wiedzą ekonomiczną i niespecjalnie chcą to zmienić.
    W Polsce PIT odgrywa relatywnie mniejszą rolę w porównaniu z innymi krajami. Zróżnicowanie obciążenia tym podatkiem nie jest zbyt duże, żeby nie powiedzieć gorzej. PiS szukając wpływów opiera się na różnego typu podatkach opłatach o charakterze pośrednim. Zmiany od opłat za odpady (śmieci) , przez podatek bankowy, po tzw. podatek cukrowy, relatywnie bardziej obciążają gospodarstwa domowe o niskich czy średnich dochodach.
    Faktycznie, rzetelne omówienie polityki PiS mogło by wielu z jej sympatyków wprawić w konsternację.

    QE i wsparcie banków centralnych.
    Chyba wszyscy mamy z oceną tej formy wsparcia problemy. Być może potrzebujmy więcej czasu i doświadczeń. Z jednej strony wiemy, że taka forma pomocy ma uzasadnienie. Z drugiej – przy braku kontroli, może to przybrać formę populistycznego dolewania pieniędzy. Problem widać na naszym podwórku. Mało kto kwestionuje potrzebę wsparcia tzw. tarcz przez NBP. Niestety NBP (RPP też) wcześniej milczał lub nawet zachwalał (ustami M.Glapińskiego) politykę rządu w obszarze finansów publicznych. NBP bierze udział nie tylko w ratowaniu gospodarki, ale i w finansowaniu populistycznych obietnic rządu (m.in. dodatkowe emerytury). NBP, skupując m.in. papiery BGK i PFR, akceptuje obchodzenie progów zadłużenia określonych w konstytucji i ustawie o finansach publicznych.
    Uczciwie przyznam, że ocena NBP w działaniach ratunkowych nie jest łatwa. Są one konieczne, ale jednocześnie wyczuwamy, że powinniśmy starać się określić granice takich działań oraz cel i instrumentarium.

    …dokończę jutro (czyli dzisiaj) lub najdalej w środę. Proszę poczekać z ewentualnym komentarzem 🙂 .

  20. marekzelinski pisze:

    No i część 2. 🙂
    Badanie skuteczności i efektów ubocznych działań typu QE nie jest łatwe, bo nakłada się na okresy kryzysu i wychodzenie z niego. Co oczywiście nie oznacza, że nie mamy prawa oceniać tego typu działań, w tym i u nas. Mam wrażenie, że u nas bank centralny zbyt łatwo wszedł w rolę agendy rządowej. Skupem papierów BGK czy PFR, NBP wpisał się w całą tą kombinatorykę obchodzenia limitów zadłużenia. Głębszej analizy wymaga zbadanie przyczyn powstania kilkudziesięciomiliardowej górki pieniędzy na kontach przedsiębiorstw. Nie znam niestety statystyk (publikowanych danych) bankowych wg sektorów gospodarki. Analiza wg wielkości firm (małe, SME, duże itd.) nie da pełnej odpowiedzi. Jeśli się nie mylę, to i premier miał wspomnieć w sejmie o tej górce pieniędzy wykazanej na kontach firm. Przy czym on zapewne wykorzystał ten argument do uzasadnienia, że kolejne wlewanie pieniędzy do gospodarki nie jest potrzebne w takiej skali jak pierwsze. Tu jednak chodzi raczej o to, że po prostu skala pomocy w pierwszej fali epidemii mocno ograniczyła możliwości na kolejną. Tu chodzi m.in. o dane i prognozy przekazywane UE, o czym Pan wspomniał. Pomoc w ramach I fali epidemii powinna być przedmiotem badań w najbliższych latach.

    Niestety rozmowa o naszym rodzimy QE wygląda jak ta o 500 plus. Fascynacja skalą wsparcia i atmosfera narodowej mobilizacji uniemożliwiają dyskusję o tym. Ludzie sobie nie uświadamiają, że ratujemy się zadłużeniem, które w przyszłości musimy obsłużyć i spłacić. A nasze dywagacje o koszcie długu w przyszłości mało kogo teraz interesują.

    Poglądy prof. Podkaminera.
    Gdzieś, w jakiejś audycji radiowej chyba, trafiłem na niego. Zaprezentowane poglądy odpowiadały tym z artykułu. Nieco męcząca jest już maniera odnoszenia się do poglądów, których nikt nie wypowiada lub mało kto.
    „Dość powszechnie uważa się, że deficyt finansów publicznych wynika z krótkowzroczności polityków kupujących popularność, nie bacząc na „koszty rosnącego długu publicznego”.
    Przywołuje się też analogię z „przeciętnym” gospodarstwem domowym – „które nie może stale wydawać więcej niż zarabia i zadłużać się w nieskończoność”.
    Pogląd ten jest szczególnie popularny wśród wyznawców nurtu neoliberalnego.”

    To może warto powiedzieć, że w tzw. III RP utrzymywaliśmy wcale nie mały deficyt finansów publicznych. W latach 1995-2015 to wartość rzędu (średnia arytmetyczna) 4% do PKB . Sporo. Jak widać, albo tak dogmatycznie nie podchodziliśmy do pewnych wielkości jak twierdzi profesor, albo tych neoliberałów było i jest w Polsce tyle co kot napłakał i służą głównie do straszenia nimi dzieci.

    Nie wiem dlaczego część ekonomistów ma problem z zaakceptowaniem, że deficyt i dług wyznaczają nam pewien próg możliwości. Przy okazji warto wspomnieć o Nowoczesnej Teorii Pieniądza (MMT), która w środowiskach szukających alternatywy, postrzegana jest nowa nadzieja. W kwestii długu jest tam czyniona niezła ekwilibrystyka.
    Wracając do prof. Podkaminera, źle się czyta teksty człowieka, który ma jakąś potrzebę kontestowania, krytyki działań gospodarczych do 2015 r. Ekonomiści o takich skłonnościach skupiają się na sugerowanie, że – jak ja to nazywam – ‘jakoś mogło być inaczej’, ale mają potężny problem z przejściem na poziom konkretów (unikają odpowiedzi na oczywiste pytania). Niemal zawsze są to ogólne sugestie, z pominięciem ryzyk i ewidentnym uciekaniem od błędów, jak np. zmarnowane pieniądze na kilka sektorów, który usilnie postrzegaliśmy w latach 90-tych jako naszą gospodarczą szansę.
    Jak pan słusznie zauważył, profesor jakby miał problem ze znajomością faktów z naszej najnowszej historii gospodarczej. A ja bym dodał, że próbuje lekko manipulować.
    Nie podoba mi się w jego tekście rozmywanie tematu deficytu i zadłużenia. Już standardem staje się dyskredytowanie wszelkich reguł finansowych (progów ostrożnościowych w UE), m.in. za pomocą przykładu Niemiec kilku innych krajów. To że jakiś kraj kiedyś naruszał progi i zasady traktatowe, lub robi to nadal, nie oznacza że wszelkie progi ostrożnościowe pozbawione są sensu. Owszem, polityka wielu krajów UE w zakresie przestrzegania progów traktatowych, tworzy atmosferę braku jakiejkolwiek dyscypliny. Tylko czy to ma sugerować, że możemy dług podciągnąć do 70%, 80% czy 90% PKB ?? Ten artykuł jest miodem na serca środowisk szukających teorii, autorytetów, który przyznają, pozwolą myśleć: dług nie może nas ograniczać. Że ograniczenia w postaci deficytów i progów zadłużenia, to wielka ściema wciskana nam przez liberałów. W artkule brak informacji, że jednak jakieś bariery są i być powinny. Pomijając przypadek Grecji, kilka państw UE jest żywo zainteresowanych zadłużaniem nie pod swoim, ale unijnym szyldem. Najwyraźniej ich reputacja jako emitenta długu tak spadła, że nie dość iż nadal od długu są uzależnione, to nie są w stawnie wyjść z tej błędnej pętli. Tekst prof. Podkaminera o tym (i nie tylko o tym) nie wspomina. Dla mnie to trochę taka kontestacja i bunt, który można by jeszcze zaakceptować u studenta ekonomii, ale nie profesora.

    Pozdrawiam

  21. Accepted73 pisze:

    Witam,

    Od jakiegoś tygodnia jakieś choróbsko mnie męczy, smak jest, węch jest więc tym się pocieszam, ale czuję się osłabiony, choć to wszystko, zero jakichkolwiek innych objawów. Ciężko nie mniej skupić myśli i czuję się jak na karuzeli:)
    Wracając trochę wcześniej, gdy Pan wspomniał o rozmowie z kolegą, przy okazji wyborów, wspomniałem, że w podobnym tonie o zadłużeniu wypowiadał się RHirsch na TT, nie wiem, czy prowokacyjnie, do dyskusji był włączony jeszcze S.Dudek, który zamieścił tabelkę, gdzie Polska wychodzi na czoło, jeśli chodzi o wzrost zadłużenia wśród krajów UE. Nie wiem czy to tak trudno zrozumieć, że nie ma znaku równości przy generowaniu zadłużenia i skutecznym rozwoju, czy skutecznym wsparciu. To zawsze będzie zależne od struktury tego zadłużenia itp. Twierdzenie, że polityka fiskalna polegająca na zwiększaniu długu jest najlepsza w czasie kryzysu, jest też IMO błędne. Mając wysoką rentowność obligacji, na poziomie 5 pp, działania na rynku długu mogą być bardzo kosztowne, a kontynuowanie takiej polityki może spowodować odpowiednią wycenę ryzyka na obligacjach. Generalnie źródła kryzysu mogą być daleko od Naszych granic, gdzie jako Państwo nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Np. kryzys branży automotive, kryzys gospodarczy u naszych partnerów gospodarczych, wzrost cen za baryłkę, susze, powodzie, wichury itp. Poza tym populistyczna opozycja nie pójdzie na rękę rządowi przy zmianie konstytucji i likwidacji limitów zadłużenia. Jest też procedura nadmiernego deficytu nakładana przez KE, jeśli jako państwo oczekuje się wsparcia dotacji unijnych to trzeba się trzymać reguł. A rozmach inwestycji np. w latach 2007-2014 widać choćby po ilości wybudowanych szpitali 208 szpitali jeśli dobrze pamiętam powstało. Z długiem powiem tak, mając obecnie tani dług, koszt obsługi zadłużenia wynosi 28 mld zł (zgodnie z nowelą ustawy 2020). Przy zmianie tendencji w wycenie ryzyka, można sobie spokojnie wyobrazić wielokrotność tej sumy.
    Reasumując ten wątek, w kontakcie z realną gospodarką, teorie nie działają, można być liberałem, czy socjalistą, jak mimo to jesteś fachowcem, to na miejscu MF robi się to co jest możliwe do zrobienia, a o tym decydują dane makroekonomiczne z gospodarki: poziom bezrobocia, wielkość podatków, inflacja, konsumpcja, inwestycje, import, eksport, system bankowy, szkolnictwo, służba zdrowia, przemysł, usługi, jst itp. O polityce fiskalnej też decyduję to jak szybki impuls, dla gospodarki chcemy dać, jakie mamy możliwości (np. cięcia wydatków), jaka jest skala problemu, jaka struktura kryzysu i możliwości jego przeciwdziałania i czy w ogóle jest możliwa.

    Kwestia wpływania na skłonność do wydawania/konsumpcji ciągle jednak jest trudna do zrealizowania. Kwestie behawioralne konsumentów, ciągle są badane, umiemy pewne aspekty już określić, ale ciężko jest na to wpłynąć. Problem polega tu też na dużej ilości szkół ekonomii, jak mój wykładowca Dr Świątkowski (mogę się pomylić co do nazwiska) mawiał, cokolwiek powiedzieć znajdzie to swoje odzwierciedlenie w szkołach ekonomii. Są używane oczywiście różne instrumenty, regulowanie poziomem stóp WIBOR, czy poprzez działania otwartego rynku itp. Tylko w odniesieniu do cykliczności, dla konsumenta może to być utracona korzyść, a wytłumaczenie, że gospodarka się przegrzewa może być trudne do wytłumaczenia.

    Jutro odniosę się do pozostałych ciekawych tematów.
    Pozdr.

  22. marekzelinski pisze:

    Mam nadzieję, że zdrowie się poprawia.

    „….mawiał, cokolwiek powiedzieć znajdzie to swoje odzwierciedlenie w szkołach ekonomia”. Podoba mi się to powiedzenie. Jest trafne. No i, co tu ukrywać, wygodne również dla mnie. Nigdy nie miałem jakiejś specjalnej potrzeby identyfikowania się z taką czy inną szkołą ekonomiczną. Wydawało mi się (i nadal wydaje), że wyznaję racjonalną szkołę ekonomii. Dobrze wiedzieć, że w razie czego będę się mógł na jakąś szkołę powołać. Muszę jeszcze tylko sprawdzić na jaką.

    Przepraszam, nie wiem czy dobrze rozumiem. Widzę, ze ma Pan sporo rezerwy do ratowania gospodarki długiem w czasach kryzysu. Wydaje mi się, że nie jest to zły pomysł. Oczywiście problemem jest określenie granic. Jeśli dobrze pamiętam, to za dwa lata dług tzw. general goverment będzie o przynajmniej duże kilkanaście p.p. większy niż na koniec 2019. Wg mnie jest to zbyt niebezpieczne. Zgadzam się, ze lekceważymy wszelkie ryzyka, o których Pan wspomina. Co ciekawe, przez minione 30 lat doświadczyliśmy kilka kryzysów. Miały one różną skalą, zasięg i źródło pochodzenia. Spojrzenie wstecz, na stopy procentowe państw rozwiniętych, nie pozostawia wątpliwości, że wiara w niskie stopy procentowe urąga wszelkim zasadom zarządzania ryzykiem. Odnosiłem wrażenie, że do czasów nastania PiS jesienią 2015 r. poprzednie rządy starały się nie przekraczać pewnych barier.

    Patrząc na obecną politykę Polski w kontekście wypełniania reguł wymaganych przez UE jakoś trudno mi uwierzyć w możliwość narzucenia nam dyscypliny. Jestem w stanie sobie wyobrazić, jak z napominającymi nas urzędnikami unijnymi będzie publicznie polemizował M.Morawiecki. Będzie to coś w rodzaju obrony polskiej myśli ekonomicznej (opartej na długu) w kontrze do liberałów z zachodu.

    Ps. Przez chwilę jeszcze pobawiłem się liczbami w excelu i faktycznie przy stopie 5 proc. teoretycznie koszt obsługi długi może nam skoczyć niemal 3-krotnie. Chce wierzyć, ze to się nie wydarzy, bo wtedy w zasadzie obecnych decydentów powinniśmy pociągnąć do odpowiedzialności.
    Życzę szybkiego powrotu do zdrowia.

  23. Accepted73 pisze:

    Witam

    Co do choróbska, to ciężko powiedzieć, właściwie gardło mi dokucza i ogólnie czuję dyskomfort, a fakt, że jeden z domowników miał pobrany wymaz na badanie Cov-19, 28.10, a laboratorium zarejestrowało to dopiero 2.11, nie poprawia mi humoru, gdzieś tylko nachodzą mnie myśli o upadku służby zdrowia:) Wie Pan że na kwarantannie jest tylko osoba będąca po pobraniu wymazów? Reszta domowników, potencjalnie również zarażonych może swobodnie się poruszać po Polsce. Wymóg zainstalowania aplikacji kwarantanna dla osób po 70tce wiadomo biegłych użytkowników telefonów komórkowych to jakiś bezsens.

    Wracając do ekonomii. Mojemu wykładowcowi makroekonomii chodziło chyba o to, że cokolwiek się powie było gdzieś kiedyś przez kogoś powiedziane i znajdzie się w jego szkole ekonomii. Dobrze Pan wie, że tych szkół jest trochę.

    Czy mam sporo rezerwy? Nie do końca, nie mniej trzeba zauważyć, że w trakcie kryzysu najczęstszym objawem są niskie przychody z podatków, same wydatki sztywne mogą być wówczas powodem większego deficytu, ten deficyt może być większy także poprzez już wcześniej przyjętą politykę wydatkową rządu np. wydatki socjalne 13,14 emerytura itp. Np. mamy 390 mld przychodów podatkowych, wydatki na 500 mld daje to 110 mld deficytu, w wyniku kryzysu, przychody z podatków mogą spaść do 300 mld zł, samo pokrycie zaplanowanych wydatków zmusza do zwiększenia deficytu w samym tylko budżecie centralnym i to drastycznie, ten efekt dotknie też cały sektor finansów publicznych. Teraz mam pytanie, czy utrzymanie tych wydatków na takim poziomie kosztem zwiększenia długu to jest ta walka z kryzysem? Dowalenie do tego QE, wpłynie bardziej na zadłużenie liczone metodą ESA-2010, a w mniejszym stopniu na krajową metodologię, ale tu są pewne ograniczenia i ryzyka (wyceny obligacji).
    Jest jeden aspekt istotny, wiedza, czy wiemy ile kryzys będzie trwać, czym się przejawia, gdzie będzie problem, czy działania pomocowe przyniosą trwałą poprawę? Dziś nawet nie wiemy ile potrwa jeszcze epidemia, mówią że dopiero jesteśmy na jej środku, ale to ciągle spekulacje.
    Potężne środki jakie poszły na ratowanie gospodarek, nie pozwoliły nawet odbudować wzrostów gospodarek do poziomu z przed epidemii, generalnie jest wszędzie recesja. Nie wiem jak, Pan ale ja sądzę, że dziś nie jesteśmy w stanie jasno powiedzieć jak zostanie gospodarka światowa dotknięta, jak wzrośnie bezrobocie i jak generalnie ten kryzys wpłynie na skłonność do konsumpcji. Kroplówka z gotówki musi być by nie doszło do totalnego armagedonu, jestem zgodny co do tego, fajnie jakby to wyszło z ECB, przy wsparciu w krajach spoza SE ich banków centralnych.

    Fajnie wyglądają wyceny obligacji skarbowych na świecie:
    https://www.inwestinfo.pl/notowania-na-swiecie/notowania-obligacji-na-swiecie/
    Żeby na portfelach coś zarobić trzeba tam upchać mocno ryzykowne aktywa, np. jakieś korporacyjne :
    https://www.parkiet.com/Gospodarka—Swiat/308119937-Rekord-na-rynku-obligacji-smieciowych.html
    Oczywiście nie musi się nic stać, tak to nie działa, jest jednak dodatkowa przestrzeń do tego by bać się, że stać się może.
    Pozdr.
    Michał

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.