Jeszcze raz o podatkach

Dostałem kilka dni temu namiar na artykuł o skali opodatkowania Polaków. W sumie artykuł (http://www.bankier.pl/wiadomosc/Polska-krajem-podatkowych-niewolnikow-1771853.html), jak wiele innych, gdzie autor przekonuje rządnych tego czytelników, że są strasznie łupieni przez Państwo. Chociaż, co by nie mówić, pod pozorami naukowości, w artykule odkrywana jest okrutna rzekomo prawda o skali obciążenia Polaków. Na wszelki wypadek autor nie pokazuje żadnych porównań z innymi krajami regionu, żadnego wskazania na co idą wyliczone przez autora haracze. Jeżeli omawiany poniżej artykuł coś pokazuje, to przede wszystkim niską świadomość ekonomiczną Polaków oraz  żerowanie na tym rzeszy publicystów. Cytaty z artykułu podaje kursywą.

W Polsce mieszka 38,1 mln ludzi, z tego legalnie zatrudnionych jest 13,2 mln, czyli zaledwie połowa populacji w wieku produkcyjnym. Jednakże to właśnie ta druga połowa wykazuje się większym rozsądkiem, bowiem przeciętny Polak, pracujący poza rolnictwem, oddaje państwu około 60% swoich dochodów.

Specyfiką naszych czasów jest brak piętnowania osób działających w szarej strefie. Mam świadomość skomplikowania życia i trudów z jakimi spotykają się przedsiębiorcy w Polsce, ale pochwała cwaniactwa to lekka przesada. Jeżeli ta druga połowa obywateli jest mądrzejsza, to ma to przykładowo oznaczać, że wcześniejsze emerytury to słuszny wynalazek czy nie? Niedawno przy okazji omawiania nowych propozycji dla bezrobotnych podawano przykład pana z branży remontowo-budowlanej, który pracował na czarno (przyznawał się nieoficjalnie do wynagrodzenie powyżej średniej krajowej), a do pośredniaka wpadał tylko po to by przynieść zwolnienie lekarskie. Oficjalnie, nie mógł podjąć pracy. Faktycznie pracował na czarno, a składkę zdrowotną opłacali mu pozostali obywatele. Bohater czy cwaniak żerujący na nieudolności Państwa?

Weźmy przysłowiowego Jana Kowalskiego, który pracuje w niewielkim tartaku, a jego kontrakt (umowa o pracę) opiewa na miesięczną kwotę 2.500 złotych brutto. Rzeczywista pensja Kowalskiego wynosi jednak naprawdę 2.965,25 zł.

Przykład, przyznam, poprawny. Wynagrodzenie niższe od średniej i zbliżone do mediany rozkładu zarobków. Do wyliczeń w rozumieniu matematycznym i obowiązujących stawek nie można się w artykule przyczepić. Poważnym mankamentem artykułu jest manipulacja faktami i masa niedomówień połączona ze sporą odwagą. Odwagą, ponieważ wiele z zawartych w artykule tez opiera się na świadomości, że czytelnicy na ogół mają bardzo niską wiedzę o podatkach i finansach publicznych, a nawet własnych, tzn.  prywatnych.

Aż 25% łącznie zabiera ZUS. W pewnym sensie i uproszczeniu można powiedzieć, że to składka na naszą emeryturę i emerytury przedwczesnych emerytów. Autor powinien wiec zaapelować do czytelników by byli przeciw wcześniejszym emeryturom. Opublikowane niedawno przez Gazetę Wyborczą badania opinii Polaków o wcześniejszych emeryturach, wskazują że w przeważającej części nie mamy nic przeciwko i nie widzimy sprzeczności pomiędzy oczekiwaniem obniżenia danin  a dawaniem wszystkim wokół pieniędzy!! Wielka szkoda, że autor nie wspomniał o tym swoim czytelnikom. Trudno się więc dziwić, że wiedza Polaków jest jaka jest i że wierzą iż są to strony tego samego rachunku od siebie niezależne.

Ubezpieczenie zdrowotne kosztuje przykładowego J.Kowalskiego ok. 194 zł. Dla autora to obciążenie. A ja bym proponował autorowi zaprezentować czytelnikom porównanie z pakietami prywatnych placówek. Co daje „państwowa” służba zdrowia,  a co ma obecnie do zaproponowania „prywatna” za te pieniądze. Przykładowo, wyraz „onkolog” i jego odmiany pojawiają się przy pakietach w granicach 0,8 tys. zł do 1,3 tys. zł (miesięcznie). Na ogół zresztą dostępne są tylko konsultacje. Tak więc płacimy za leczenie (na dodatek, wcale niezbyt dużo jak na to co otrzymujemy) i nie widzę w tym nic dziwnego.

PIT płacimy – teraz to już czuje się trochę niezręcznie – bo chcemy mieć różnego typu instytucje i usługi, które czynią nasze życie łatwiejszym i bezpieczniejszym to musimy na nie płacić. Polecam zapoznanie się z raportem na stronach Eurostatu o skali opodatkowania w Europie. W relacji do PKB (dane za 2006 r.), Polska jest wyraźnie poniżej średniej (raport 47/2008 „Tax revenue in the UE”) i z krajem podatkowego niewolnictwa nie mamy nic wspólnego.

Nowością w opracowaniach, jak opiniowane, jest szacunek podatków pośrednich jakie ostatecznie spadają na nasze barki.  To takie sztuczne podbijanie rachunku, żeby było straszniej.

Na tym jednak pazerność państwa się nie kończy – nasz przykładowy podatnik codziennie dojeżdża do pracy swoim wysłużonym fiatem 126p około 20 km. Tak więc przy obecnych cenach (ok. 4,35 zł za litr Pb95) miesięcznie koszt paliwa to jakieś 191,40 zł.

Wg GUS samochód posiada ok. 53% gospodarstw domowych, tak więc pan J.K. jest już nieco mniej przeciętny. Oczywiście nie będę się upierał, że maluch to luksus. Swoją drogą, maluch to rzadkość i jeżeli J.K. dojeżdża do pracy, to raczej większym (importowanym używanym), który potrafi palić i dwa razy więcej niż maluch. Mimo wszystko pojawia się pytanie: utrzymanie samochodu kosztuje J.K. (do benzyny doliczam ubezpieczenie, przeglądy i naprawy) dwie pensje netto, czy aby więc J.K. nie powinien się zastanowić nad zmianą pracy na bliżej położoną lub przekwalifikowaniem?

Na tym oczywiście lista podatków i innych danin publicznych się nie kończy – pozostają jeszcze: podatek od nieruchomości, rolny, leśny, od czynności cywilnoprawnych, od psów, akcyza na energię elektryczną i samochody. Do tego dochodzą też różnego rodzaju opłaty skarbowe uiszczane przy wydaniu prawa jazdy, paszportu dowodu rejestracyjnego, dowodu osobistego i cała lista innych para podatków nieujętych w tym tekście. Przyjmijmy, że miesięcznie dają one kwotę 20 złotych.

Tu już autor mocno przesadził. Nie widzę niczego zdrożnego, że właściciel psa za niego płaci. W końcu jeżeli ktoś ma zwierze, które zanieczyszcza trawniki to niech płaci za ich sprzątanie. Nie ma obowiązku posiadania psa, picia alkoholu i palenia papierosów (daniny z tych artykułów autora tez wyliczył). Ponadto autor sugeruje, że jesteśmy objęci wszystkimi wymienionymi w tekście daninami co jest niezgodne z prawdą. Wypadałoby dodać, że część się wyklucza. Nie można być VATowcem i płatnikiem PCC. W powyższym cytacie jest kilka takich sprzeczności.

Dziwi mnie argument o tym, że nawet telewizja publiczna kosztuje. Można było podać koszt prywatnej, bo za darmo też nie jest. I nawet jeżeli nie zawsze płacimy nadawcy bezpośrednio to i tak w ostatecznym rozrachunku opłatę ponosimy, tylko że w cenie proszku do prania który jest reklamowany w telewizji prywatnej.

Autor dość zgrabnie pomanipulował faktami. Na kwestię opodatkowania można spojrzeć inaczej. Z punktu widzenia skali opodatkowania i relacji finansów publicznych do PKB, na tle regionu wypadamy dość korzystnie. Odsyłam do publikacji Eurostatu z tego roku. Pogromcy podatków zawsze skupiaja się na stronie dochodowej budżetu, natomiast jak ognia unikają rachunku z drugiej strony i związków pomiędzy nimi. A gdyby tak zaproponować skalę redukcji danin, ale i skalę redukcji wydatków. O ile i jakich. Tego żaden reformator i krytyk nigdy nie chce napisać.

O marekzelinski

Marek Żeliński. Ekonomista z wykształcenia. Zawodowo związany jestem z sektorem bankowym.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Opinie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.