Zabrakło mi pomysłu na tytuł, więc zawarłem w nim wszystko to co chciałbym poruszyć przy okazji omawiania budżetu. Zresztą temat jest chyba ciekawszy w ujęciu politycznym niż ekonomicznym.
Wg informacji ministerstwa finansów (mf), projekt budżetu nie zawiera środków z UE. Biorąc pod uwagę operację z wykorzystaniem tej pozycji w tym roku, jest to już pierwsze utrudnienie w oszacowaniu wielkości deficytu budżetowego i możliwości manewru rządu. Na obecnym etapie ocenę dochodów w założeniach warto skupić na dochodach podatkowych, które stanowią zazwyczaj ponad 85% dochodów budżetowych. Na ten rok mf prognozuje wpływy podatkowe (rozumiane jako VAT + akcyza + CIT + PIT) na poziomie 209 mld zł. Z tego 72% przypada na podatki pośrednie (VAT + akcyza). Dokonywałem własnych szacunków wpływów podatkowych i biorąc pod uwagę, że różnice nie przekraczały 1,5 mld zł, można przyjąć szacunki mf jako wiarygodne. W przyszłym roku wpływy podatkowe mają wzrosnąć o 6%. Ogólnie rzecz biorąc prognozy wpływów podatkowych na przyszły rok mieszczą się w granicach prognoz. Można próbować je podważać i podawać wartości o 0,5 mld do 2 mld odmienne dla poszczególnych podatków. Niemniej jednak na obecnym etapie rozwoju wydarzeń makroekonomicznych, co przekłada się na mniejszą trafność prognoz, więcej w tym zabawy niż rzetelnej oceny.
Po stronie dochodów rząd nie mógł wiele zrobić. Bronił się (i słusznie) przed obniżeniem podatków. Po stronie wydatków przyjęto wzrost realny o prawie 8%, co pokazuje ogromny bezwład polityków w tak trudnych czasach jak obecnie. Zarzut kieruje pod adresem całej klasy politycznej. Bolączka polskich finansów publicznych jest znana od lat. Reagujemy dynamicznym wzrostem deficytu w sytuacji dekoniunktury. Trzeba jednak obiektywnie przyznać, że tempo pogarszania się sytuacji makroekonomicznej i budżetowej, było szybsze niż potencjalnie możliwa reakcja polityków. Podjęcie stosownych decyzji skutkujących poprawą wpływów i zmniejszeniem wydatków na łączną kwotę 5 -10 mld zł już w 2010 r. (łączna kwota zmniejszająca deficyt) wymagałoby ogromnego konsensusu politycznego, osiągniętego natychmiast po wstępnych szacunkach skali kryzysu (zima 2008). Tyle ideał. Obecne i nadchodzące problemy budżetowe nie stały się niestety bodźcem do rozmowy o racjonalizacji strony wydatkowej budżetu. Paradoksalnie, wyniki PKB nieco lepsze od oczekiwanych wręcz zachęciły rząd i opozycję do ryzykowania strategii „zobaczymy, powinno się udać”. W ten sposób niechcąco wyszła nam interwencja rządowa w gospodarce w dobie kryzysu. Mam na myśli utrzymywanie wartości wydatków na progu naszych możliwości. Te możliwości, to stan dochodów i skala sfinansowania deficytu (otrzemy się o maks. próg zadłużenia). Niestety obecna sytuacja, to nie kontrolowana interwencja w gospodarce, a bezwład decyzyjny który w przyszłości niejeden z polityków sprzeda w mediach jako doskonały gospodarczy manewr, wyznaczający nowe trendy w teorii makroekonomii. Nie mam nic przeciwko deficytowi budżetowemu i jego powiększaniu w okolicznościach takich jak obecne. W naszych warunkach jednak problemem jest skala deficytu i struktura wydatków. Najgorsze jest to, że problemy z deficytem przeciągną się na 2011 r. a chętnych do dyskusji o strukturze i skali wydatków budżetowych brakuje.
Ostatecznie deficyt budżetowy w 2010 wg mf wyniesie niemal 4% PKB. Niby nie tragedia, bo bywało nieco gorzej (początek obecnej dekady). Ministerstwo finansów nie planuje zmiany stóp przez RPP w ciągu najbliższych kilkunastu miesięcy. Prognoza walutowa (euro 4,08; dolar 2,94) jest w granicach odpowiedzialnych prognoz. Najtrudniej weryfikować prognozę elementów PKB. Nie dlatego, że nie mogę podać własnej, ale dlatego że każda podana teoria obarczone jest takim samym ryzykiem błędu jak założenia mf. W rzeczywistości analiza propozycji mf wskazuje, że unikano opierania prognozy wzrostu PKB o którąś z wielkości, jak to się stało w I i II kw tego roku z bilansem wymiany zagranicznej. Mówiąc inaczej, prognoza wygląda jakby wpierw ktoś założył tempo wzrostu PKB, a dopiero potem jego składniki. Dynamiki poszczególnych składników nie odbiegają przesadnie od tempa PKB na 2010 (1,2%), co oznacza iż każdy ze składników napędzających wzrost PKB wpłynie na jego wzrost mniej więcej stosownie do udziału w strukturze wykorzystania. Ja tego nie potępiam, ponieważ sugerowanie odmiennych wariantów, to w obecnych warunkach bardziej spór akademicki niż planowanie. Jako ciekawostkę podam, że prognoza PKB przedstawiona przez mf (1,2%) jest minimalnie mniejsza od konsensusu rynkowego (średnie prognozy analityków/makroekonomistów), którzy w lipcu prognozowali wzrost o 1,5%. Zaznaczam, że wtedy nie były jeszcze znane wyniki PKB za II kwartał. Analitycy mogli je tylko szacować na podstawie innych, publikowanych w cyklu miesięcznym, danych makroekonomicznych. Detal? Niby tak, ale po przeliczeniu na dochody podatkowe, to ok. 3 mld dodatkowych wpływów.
Moim zdaniem podany przez mf deficyt bliski jest raczej wartościom maksymalnym i jest większe prawdopodobieństwo, że będzie mniejszy. Rynek finansowy dostał w końcu konkretną informację. Pierwsze reakcje wskazują, że jest zaskoczony. Być może dlatego, że częściej mówiono iż będzie „duży” niż operowano konkretną kwotą.