Być może powiedziano już wszystko

Być może powiedziano już wszystko

Czy dyskusja o zmniejszeniu składek do OFE dobiega już końca? Być może. Z każdym kolejnym tekstem, widać że wyczerpują się argumenty, racje i zarzuty, w tym i te na tle emocjonalnym. A czy wiemy już wszystko, co powinniśmy wiedzieć? Niekoniecznie.  I mimo iż wyda się to kontrowersyjne, to muszę powiedzieć że to raczej krytycy propozycji rządowych wykazali się małą elastycznością i zrozumieniem problemu przed jakim stanęliśmy. Bo wbrew pozorom, problem nie ogranicza się do popularności PO i PSL w sondażach.

To co mnie najbardziej dziwi w tej dyskusji, to fakt iż chyba nie udało się przekazać czytelnikom, że dyskusja o wielkości składki na OFE jest jakby drugorzędnym tematem w kontekście szukania sposobów walki z deficytem finansów publicznych i jego konsekwencją w postaci rosnącego długu. Stąd nie rozumiem, po co przeciwnicy zmian protestują w tak wysokiej tonacji, która ma niewiele wspólnego w meritum sporu. Wydawałoby się wręcz, że w obecnych okolicznościach makroekonomicznych, wskazanie wariantu kompromisowego nie powinno być problemem. A jednak.. Górę wzięły emocje i chęć prowadzenie sporu jako sztuki dla sztuki.

 

Rządowi można być może wiele zarzucić, ale nie to że ostatecznie postawił problem pod osąd opinii publicznej. Czy to tylko prosta kalkulacja polityczna zasugerowała, że łatwiej ograniczyć przepływy do OFE niż redukować wydatki? Może tak może nie. Nawet jeżeli, to kalkulacja zawiodła, bo reforma OFE musiała wywołać spory zgiełk medialny. Reakcje części środowisk ekonomistów i mediów była być może do przewidzenia. Ostatecznie PO straciła kilka pkt. procentowych w sondażach, ponieważ w mediach rozpętało się piekło pod tytułem „PO reformuje kosztem emerytów”, czytaj: „Tusk zabrał ludziom pieniądze”.

W całym sporze, to bardziej przeciwnicy pomysłów rządu mieli problem w prowadzeniem sporu na poziomie merytorycznym w rozumieniu zbilansowania wad i zalet rządowego pomysłu. Uważam, że warto pochylić głowę przed duża dozą kultury z jaką przedstawili swoje racje Michał Boni, Jan Krzysztof Bielecki czy Bogusław Grabowski. W ich wypowiedziach dominowało szukanie rozwiązania i przekonywanie do niego. Starali się unikać szukania winnych i oskarżeń pod adresem ekonomistów o innych poglądach. Nieco gorzej wypada minister finansów. To zależy jednak od tego kto czego szuka w cudzej wypowiedzi. Ja szukałem istoty problemu, a inni „smaczków” w cudzej wypowiedzi. Przyznaje, że minister miał nieco niefortunnych wypowiedzi, a jego sposób formułowania myśli (np. ostatni artykuł w Gazecie Wyborczej) czy przekonywania do własnych racji, może być faktycznie trudny w odbiorze.

W moim przekonaniu gorzej jednak zaprezentowała się strona ekonomistów broniących obecnych rozwiązań. O ile sporo miejsca ekonomiści poświęcali argumentacji ekonomicznej, to na ogół świadomie okrawano ją z całokształtu kontekstu makroekonomicznego, obecnej sytuacji a nawet w indywidualnym wydaniu podatnika, który przysłuchiwał się dyskusji. Oponenci mogli stworzyć wrażenie lepiej przygotowanych merytorycznie do dyskusji. Opinii społecznej umykało jednak, że dominująca część prezentowanych argumentów by zwykłą akademicką dyskusją. Przykładem jest chociażby L.Balcerowicz twierdzący że II filar w obecnej postaci, a więc w postaci długu (ograniczę się tu do części lokowanej w obligacje), jest lepszy bo ujawnia dług wobec emerytów i działa proefektywnościowo na finanse publiczne. Janusz Jankowiak dodał, że lepszy jest dług, bo to jest mierzalny i wycenialny, niż przepływ w ZUSie. Szkoda tylko, że obydwaj panowie starali się nie zwracać czytelnikom uwagi na to, że tylko po to by II filar (w części obligacyjnej) spełniał te teoretyczne wizje, podatnik jest dodatkowo obciążany. O czym zresztą większość Polaków nie wie. Przed manipulacją nie uchronił się (a może i nie chciał) prof. Gomułka (Gazeta Wyborcza  9 lutego 2011). W celu obalenia rządowej wersji wyliczania stopy zwrotu z ZUSowskiego II filara, założył inflację na poziomie 4% przez 20-30 lat od wejścia do strefy euro. Teoretycznie jest to możliwe, ale co najwyżej w bardzo pesymistycznym wariancie.

Ostatnim zdaniem poruszyłem kolejny problem: ściganie się, które rozwiązanie da wyższą stopę zwrotu – obligacje w II filarze czy II filar waloryzowany w ZUS wg ustalonego algorytmu. Na miejscu rządu nie usiłowałbym wmawiać że jego rozwiązanie jest lepsze, bo to dyskusyjna teza. Ale na miejscu przeciwników zmian przypomniałbym Polakom, że odsetki od obligacji w II filarze wypłacają sobie sami, bo budżet i zobowiązania Skarbu Państwa to nasze pieniądze.

W dyskusji pojawiał się zarzut pod adresem ekonomistów broniących pomysłów rządu, skąd tak nagle to zwątpienie w przyjęte przed laty rozwiązanie budowy II filaru. Nie ma co ukrywać, że analiza wydatków publicznych sprowadziła uwagę na przelewy do OFE dopiero niedawno. To nic odkrywczego. Długie lata to była jedna z ekonomicznych świętości, której nie wypadało poruszać. Przyjęte w Polsce rozwiązanie budowy II filaru jest dość kosztowne (roczne przelewy), bo oznacza finansowanie dwóch systemów: starego i budowanie odseparowanego od ZUS nowego systemu. Póki przelewy były małe, a potem była dobra koniunktura gospodarcza, to problemu nie było. Obecnie problem jest i zamiast podjąć go z otwartą przyłbicą, oponenci chowają się wchodząc w akademickie i spory udając że nie ma problemu redukcji wydatków, tylko jest problem polityków obecnego rządu.

O marekzelinski

Marek Żeliński. Ekonomista z wykształcenia. Zawodowo związany jestem z sektorem bankowym.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Finanse osobiste. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.