Temat zakazu handlu w niedzielę od czasu do czasu wraca na łamu prasy. Podejmują go handlowcy, politycy, zawiązki zawodowe, samorządy, publicyści , ekonomiści , a nawet przedstawiciele Kościoła. Przeciwnicy handlu w niedzielę motywują swój postulat, możliwością spędzenie czasu z rodziną pracowników handlu. Czasami jest to uzupełniane o próbę zmiany sposobu wypoczynku Polaków i form spędzania czasu. Inaczej mówiąc chodzi o to, by zamiast spacerować w galeriach handlowych, Polacy wybierali inne formy spędzania czasu. Nie mam ambicji narzucania Polakom form spędzania czasu. Bardziej interesuje mnie wątek spędzania czasu ludzi pracujących w handlu, którzy muszą pracować w niedziele.
Temat zakazu handlu w niedzielę nie jest łatwy. Trzeba porównać dwa nieprzystające do siebie światy. Świat ekonomii, z jego liczbami (przychód ze sprzedaży, zysk, zatrudnienie itd.) ze światem życia społecznego i funkcjonowania rodziny. Dyskusję można też próbować sprowadzić do sporu ideologicznego zawężonego do pojęcia gospodarki wolnorynkowej i brutalnego stwierdzenia, że jak komuś nie pasuje praca w niedzielę, to niech zmieni zawód, albo szuka pracy w innej branży. Cóż, jest to jakiś argument. Nie ma co jednak ukrywać, że nawet kiedy już wszyscy będziemy profesorami, inżynierami itd., to i tak wskutek określonego zapotrzebowania na pracowników przez poszczególne sektory, cześć profesorów i inżynierów będzie musiała zasilić szeregi pracowników sektora handlowego. Nie jest to więc kwestia wykształcenia. Zwolennikom handlu w niedzielę, proponuje odpowiedzieć sobie na pytanie czy chcieliby w niedziele pracować. Mam wrażenie że poza usługami niebudzącymi raczej sporów co do ich koniecznego dostępu w tzw. dni wolne od pracy (policja, obsługa stacji benzynowych, straż pożarna, personel medyczny..) chętnych brak.
Oczywiście nie ma sensu uprawiać debaty dla niej samej. Najbardziej interesuje mnie zdanie osób pracujących w handlu. Jeżeli większość z nich powie (w serii badań, ankiet itp.) że nie ma nic przeciwko pracy w niedzielę, to temat uważam za zamknięty i zostawiamy sprawę jak jest. Nie ma sensu uszczęśliwiać ludzi wbrew ich woli. Nie ukrywam, że nie mam nic przeciwko zakazowi handlu w niedzielę. Jako bardzo młody człowiek żyłem w takim świecie i zapewniam, że nie wiązało się to z żadnym dramatem. Powiem nawet z lekką nutą złośliwości, ze zaskakuje mnie czasami iż niektórzy świata bez handlu w niedzielę nie potrafią sobie wyobrazić lub straszą kataklizmem w postaci wzrostu bezrobocia.
Organizacjami, które zawsze są przeciwko zakazowi handlu, są sieci dużych marketów. To głównie te podmioty korzystają z niedzielnego handlu. Głównym argumentem na „nie” jest rzekoma redukcja miejsc pracy. W kwietniu przedstawiciel Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji (POHiD) straszył spadkiem PKB o kilkanaście mld złotych i redukcją zatrudnienia nawet o 70 tys. osób w przypadku zakazu handlu w niedziele. Niestety taka argumentacja nie może zostać bez komentarza. Straszeniu POHiD trudno się dziwić, ponieważ ewentualny zakaz handlu w niedzielę najsilniej uderzy w duże markety. Sieci handlowe inwestowały w budowę marketów w przekonaniu, że handel będzie prowadzony również w niedziele.
Ograniczenia sprzedaży w handlu, redukcję PKB i zatrudnienia można włożyć między bajki. Zakupy niezrealizowane w niedzielę, Polacy przełożą na sobotę i pozostałe dni tygodnia. Podejrzewam, że i tak większość zakupów niedzielnych będzie realizowana w marketach, więc na miejscu POHiD przesadnie bym się nie martwił. Zatrudnienie w handlu jest raczej funkcją sprzedaży, a skoro sprzedaż nie spadnie, to zatrudnienie również nie. To kilkadziesiąt tysięcy osób zmieni godziny pracy w marketach albo przeniesie się do mniejszych placówek.
Na zakazie niedzielnego handlu skorzystać mogą mniejsze, lokalne sklepy. To one przejmą część sprzedaży utraconej przez markety. I nie byłaby to niesprawiedliwość wobec dużych sieci, ale oddanie drobnej części tego, co na przestrzeni kilkunastu lat przejęły sieci marketów.
W dyskusji nad zmianami handlu w Polsce, umknęło nam iż dynamiczny rozwój potężnych marketów, negatywnie wpłynął na centra miast. Miasto w którym mieszkam jest pod tym względem bardzo reprezentatywne. Handel nie wychodzi poza główne ulice i nie może, wskutek konkurencji marketów, się rozwinąć. Tracą na tym właściciele domów wynajmujących powierzchnię handlową, którym lichy handel nie pozwala zakumulować środków na odpowiednio szybką renowację kamienic itd. Handel na ulicach sąsiadujących z główną, już dawno uległ marginalizacji. Struktura sklepów z biegiem lat stała się niefunkcjonalna. Główna ulica handlowa, to zbiorowisko różnych sklepów w których nie sposób zaopatrzyć się we wszystkie niezbędne artykuły. Z kilku sklepów z artykułami metalowymi i budowlanymi, w centrum miasta, w zasadzie pozostał jeden. Asortyment nawet w tym jednym sklepie ulegał zawężeniu, co powoduje że i tak trzeba korzystać z marketu. Poznikały sklepy muzyczne itd. Osobnym tematem jest zajmowanie miejsc na głównej ulicy handlowej miasta przez placówki bankowe i usługi telekomunikacyjnej (telefonia komórkowa). Niestety nie dodaje to atrakcyjności centrum miasta. Być może więc ewentualny zakaz handlu w niedzielę spowodowałby dostrzegalny wzrost sprzedaży w sklepach lokalnych.
Zakaz handlu w niedzielę na pewno nie byłby miłą wiadomością dla przedsiębiorców prowadzących sprzedaż w galeriach handlowych itp. To samo dotyczy punktów gastronomicznych i usługowych (np. fryzjerzy). Niemniej w skali ogółem, lokalna sprzedaż dóbr i usług na pewno na zamknięciu marketów w niedzielę nie straci.
Jeżeli zakaz niedzielnego handlu miałby kiedykolwiek wejść w życie, to należałoby ten proces rozciągnąć w czasie, by wszyscy mieli czas się dostosować (kilka lat). Można by powoli skracać czas handlu w niedzielę lub wyznaczać niedziele z zakazem handlu. Możliwości jest wiele.
Czy handel w niedziele będzie w Polsce kiedykolwiek zakazany? Osobiście w to wątpię, ale wcale nie uważam tego za zły pomysł.