Kto dawał prace i komu.

Na dane o zatrudnieniu w poszczególnych gałęziach gospodarki w IV kw przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać. Niemniej trendy są dość silne i znamy też zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw za cały ubiegły rok. Wydaje się więc, że brak danych za IV kw dla całej gospodarki, nie jest przeszkodą dla formułowania dość optymistycznych wniosków. Zatrudnienie rośnie, czyli więcej jest pracy.

Pozytywne trendy w zatrudnieniu były dostrzegalne już w 2014 r. Wraz ze stabilizacją tempa wzrostu gospodarczego nieco powyżej 3% , przyrost zatrudnienia stawał się coraz silniejszy, by ostro (jak na zatrudnienie oczywiście) pod koniec 2015 r. przyspieszyć. Końcówka 2015 r. była zapowiedzią tego co zobaczyliśmy w 2016 r.

W roku  ubiegłym zatrudnienie w gospodarce wzrosło o niemal 3%. Wartość pozornie mała, ale w przełożeniu na liczbę zatrudnionych, możemy mówić o sukcesie. To mocno ponad dwieście pięćdziesiąt tysięcy ludzi, z których pewna część to osoby funkcjonujące wcześniej w szarej strefie. Zaznaczam, że opieram się tutaj na danych GUS o zatrudnieniu i bezrobociu rejestrowym. Dane wg BAEL wskazują, iż pozytywne zmiany przypadły głownie na 2015 r..

Pod względem dynamiki, liderami wzrostu zatrudnienia była informatyka i telekomunikacja oraz szeroko rozumiane pozostałe usługi, w tym dla biznesu. O 4% wzrosło zatrudnienie w logistyce, zakwaterowaniu i gastronomii. A budownictwo? Cóż, tutaj sukcesem jest sam fakt, że powoli przestaje się zwalniać pracowników.

Sama dynamika zmian zatrudnienia w gałęziach i działach gospodarki, wiele nie mówi, bo część z nich ma stosunkowo mały udział w zatrudnieniu ogółem. Jak więc wyglądała sytuacja z punktu widzenia udziału w przyroście zatrudnienia? W 37% do wzrostu zatrudnienia przyczyniły się działy przetwórstwa przemysłowego. W tym głównie: przetwórstwo metali, motoryzacja, sektor meblowy, tworzy sztuczne i guma, sektor spożywczy. Po 17% i 14% przypada odpowiednio na szeroko rozumiany handel  oraz administrowanie i działalność wpierającą.

Jak widać, wzrost zatrudnienia dotyczył w dużym stopniu profesji niewymagających wyższego wykształcenia, co nie znaczy że żadnych lub niskich kwalifikacji. Przez pryzmat wieku, wykształcenia, czy doświadczeń zawodowych trudno się dopatrzyć radykalnych dysproporcji (opieram się tu na statystykach dla bezrobocia rejestrowanego). Poprawa na rynku pracy w mniejszym lub większym stopniu dotyczy wszystkich. Niemniej…. Bezrobocie szybciej (od wyniku ogółem) spadało w grupach wiekowych do 24 lat i od 45 do 54. Niestety gorzej to wygląda w grupie 55 wzwyż.

Niemal od lat 55% zarejestrowanych stanowią osoby z wykształceniem nie wyższym od zawodowego. W tej grupie aż połowę stanowią osoby z wykształceniem maks. gimnazjalnym. To dla nich stabilny i przyzwoity wzrost gospodarczy (np. 3%) jest zbawieniem. Popyt na pracę jest tak duży, że rynek zasysa osoby o słabszym wykształceniu lub pozwala im wyjść z szarej strefy. Dlatego też tak często zwracam uwagę na utrzymanie wzrostu gospodarczego i unikanie gospodarczych zawirowań, bo tylko  w takich warunkach najskuteczniej możemy pomóc osobom o najsłabszych kwalifikacjach.

Najszybciej bezrobocie spada…nie, nie wśród osób z najwyższym wykształceniem, ale wśród osób z wykształceniem średnim zawodowym. Tak więc, jeżeli ktoś nie ma ochoty sięgać po wykształcenie wyższe, to średnie zawodowe daje jak najbardziej szanse na pracę.

Cóż, pozostaje nam tylko trzymać kciuku lub – jak kto woli  -modlić się, by tempo PKB drastycznie nam nie spadło i by obecnie rządzące ugrupowanie nie zaszkodziło nadmiernie gospodarce.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Leszek Balcerowicz. Spierać się o niego i transformację będziemy po wieczność.

Leszek Balcerowicz 19 stycznia obchodził kolejną, tym razem mierzoną równo dekadami, rocznicę urodzin. To była dobra okazja do podsumowania jego wpływu na polskie przemiany. Na świecie ogłasza się koniec liberalizmu, myląc go zresztą z gospodarką wolnorynkową. W Polsce od niedawna niemal co tydzień ogłasza się również koniec tego nurtu, przypisując  jego powstanie i trwanie w Polsce osobie L.Balcerowicza. Wokół osoby L.Balcerowicza narosło mnóstwo mitów, głównie jednak za sprawą osób i środowisk, które te mity kreują.

Leszek Balcerowicz pełnił funkcje ministerialne i wicepremiera dwukrotnie. Na początku i na końcu dekady lat 90-tych. Za każdym razem po ponad dwa lata, czyli łącznie 5 lat. Skoro ‘nowa’ Polska istnieje 27 lat, to na L.Balcerowicza przypada jakieś 18% tego czasu. Ale i takie liczenie jest naciągane, ponieważ L.Balcerowicz był tylko ministrem z funkcją wicepremiera oraz reprezentował tylko jedną z partii koalicyjnych. Jak widać, mit o niebotycznym wpływie Balcerowicza na 27 lat przemian jest cokolwiek nieprawdziwy.

Najwięcej kontrowersji wzbudza działalność L.Balcerowicza na początku lat 90-tych. Powodem były decyzje o przyjętym modelu przejścia do gospodarki wolnorynkowej i sposobach wyjścia z ówczesnych gospodarczych problemów. Podjęte wtedy decyzje determinowały w pewnym stopniu kierunek przyjętych przemian gospodarczych na kilka kolejnych lat.

Pytanie jakie trapi wielu ludzi od lat, to: czy można było przejść okres transformacji inaczej. Można zaryzykować twierdzenie, że nasz model transformacji był relatywnie liberalny. Zapomina się jednak o tym, przed czym stały ówczesne władze. Paraliżująca gospodarkę inflacja, wyjście z dawnego systemu gospodarczego i zależności geopolitycznych, upadające zakłady, przejście na gospodarkę wolnorynkową, który natychmiast spotkała się z dobrym przyjęciem obywateli (szybko nam się spodobało, że to my decydujemy co kupujemy, a nie państwo). Do tego ograniczone dochody budżetu na tle ogromnych społecznych oczekiwań. Brak kapitału. Efektem przyjętego modelu przemian było m.in. relatywnie wysokie bezrobocie.

Warto przyjrzeć się działaniom innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej, które stanęły przed tym samym wyzwaniem co my. Z krajów większych i średnich, osiągnęliśmy jedne z najlepszych wyników i jedną z najbardziej elastycznych gospodarek, co pomogło nam w kolejnych latach. Kraje które obawiały się odważnych zmian i szukały innej drogi, są na ogół daleko za nami. Niestety, szukanie tzw. trzeciej drogi dawało na ogół gorsze rezultaty. Przykładem np. Ukraina (startowaliśmy z tego samego poziomu). Z zazdrością być może, możemy patrzeć na Czechów. Ekonomiści zwracają tu jednak uwagę, że Czesi weszli w okres przemian m.in. z lepszą strukturą gospodarki.

Niezwykła mitologią i teoriami spiskowymi obrósł sposób podejmowania decyzji na początku lat 90-tych. L.Balcerowicz był jedną z niewielu osób, która wzięła na siebie ciężar decyzji. Nie ma na świecie gotowego wzorca jak przejść z gospodarki quazi-socjalistycznej do wolnorynkowej. Zagraniczni doradcy jedynie wskazywali co uważają za lepsze lub gorsze rozwiązanie. Decyzja należała do nas i to polski rząd i parlament ją podjął.

L.Balcerowicz nie narzucił żadnego modelu gospodarczego na 27 lat. Tak naprawdę musiał znaleźć jakiś sposób na wyjście z kryzysu i przestawienie na gospodarkę wolnorynkową. Dalej każdy rząd i politycy mogli modyfikować poszczególne elementy układanki, i z mniejszym lub większym powodzeniem to robili. Każdy kolejny rząd miał legitymację demokratyczną. Tak więc to co działo się po 91 roku, działo się za wiedzą i aprobatą społeczną. Balcerowicz pojawił się jeszcze jako członek rządu sześć lat później. Nie miał już jednak takiego wpływu na nasze losy gospodarcze jak wcześniej. Od 17 lat nie piastuje L.Balcerowicz stanowisk rządowych. Stąd dziwi mnie to uporczywe wmawianie wpływu Balcerowicza na polski model gospodarczy.

Balcerowicz nie wymyślił niczego oryginalnego. Możemy się spierać o model transformacji, ale już gospodarka wolnorynkowa to nie jego wymysł. Tymczasem negatywne skutki wolnego rynku przypisujemy Balcerowiczowi, nie chcąc zauważyć, że za te negatywne skutki odpowiadamy my, a nie on. O ile chcemy mieć poczucie bezpieczeństwa pracy i godziwego wynagrodzenia, to lekceważymy tą ideę wobec innych. Nam się wydaje, że wolny rynek może mieć miejsce tylko wtedy gdy my, trzymając w ręce otwarty portfel, decydujemy co kupujemy. Każda nasza ekonomiczna decyzja ma wpływ na cudze losy. To czy kupimy żółty ser firmy X lub Y w sklepie A lub B, ma skutki ekonomiczno-społeczne. W ten sposób decydujemy o losach setek tysięcy ludzi rocznie.

I tak  dochodzimy do problemu zamykania zakładów na początku lat 90-tych. W przeważającej części ich upadek miał przyczyny ekonomiczne. Polacy dostali prawo wyboru i brutalnie z niego skorzystali. Część przemysłu okazała się zbędna i nieefektywna. W gospodarce zaczęła się liczyć efektywność, jakość itd. Kto tego nie akceptował, odpadał bo i brakowało pieniędzy na utrzymanie tych zakładów. Dla przykładu przypomnę, że 27 lat temu kopalnie wydobywały niemal 100 mln ton węgla więcej niż obecnie. Niestety Polacy zaczęli wymieniać okna na szczelniejsze, obkładać domy styropianem i zakładać liczniki na kaloryfery. Zakłady przemysłowe, by utrzymać się na rynku, musiały natychmiast m.in. zmniejszyć energochłonność. Padały huty, bo nikt nie był w stanie skonsumować ówczesnej produkcji stali i elementów stalowych. Co więc mieliśmy robić z górnikami  i węglem? I gdzie tu wina Balcerowicza?

Dyskusję o transformacji, wbrew pozorom najbardziej utrudniają krytycy Balcerowicza. Z jednej strony są fakty jakie znamy po tamtych działaniach, a z drugiej tylko krytyka i sugerowanie że „mogło być inaczej”. Ale jak, to już mało kto chce powiedzieć. Jeżeli ktoś się już posunie nieco dalej, to raczej tylko do ogólników i unikaniu odpowiedzi na trudne pytania. Propozycje działań często są niespójne lub częściowo sprzeczne. Te scenariusze, broniące częściowo gospodarkę przed skutkami wolnego rynku i otwarcia na konkurencję zagraniczną (co uchodzi uwadze), wcale nie były skazane na sukces, co pokazują przykłady innych państw, które transformację przechodziły. Moim zdaniem, to nie tyle L.Balcerowicz, co jego krytycy, powinni nam więcej powiedzieć o swoich propozycjach. Co mieliśmy zrobić z inflacją, wymienialnością złotego, kopalniami, hutami, stoczniami, zakładami pracującymi na potrzeby redukowanej armii. W jakim tempie otwierać rynek na konkurencję wewnętrzną i zagraniczną, skąd mieliśmy wziąć kapitał, jak krytycy wyobrażają sobie przystępowanie do międzynarodowych organizacji gospodarczych. Skąd pieniądze na gospodarkę społeczną (transfery)?  

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Morawiecki: Nie podniesiemy podatków. Nieaktualna deklaracja.

Słowa wicepremiera o niepodnoszeniu podatków, to bardzo ważna deklaracja. Niby nic nowego, bo podobny przekaz mieliśmy w czasie dwóch kampanii wyborczych w 2015 r.

Wicepremier Morawiecki miał też powiedzieć wg doniesień mediów: „ Będziemy starali się wielki transfer społeczny sfinansować w ogromnej części nie poprzez podniesienie podatków, tylko poprzez uszczelnienie podatków…..My zasadniczo nie patrzymy na podnoszenie podatków jako to źródło, gdzie ma się znaleźć 40 czy 50 mld”. W innych częściach wypowiedzi, można między wierszami wyczytać, że ewentualne podniesienie podatków nie jest wykluczone, ale tylko jako źródło uzupełniające.

PiS bardzo chce przejść do historii jako ugrupowanie, które zmieniło podejście do społecznych transferów bez podnoszenia podatków. Trzeba przyznać, że PiS rozpoczął rządy z solidnym przytupem: wprowadzenie w życie programu 500+. W minionym roku wydaliśmy ponad 17 mld na program, a w tym mamy szansę przekroczyć 22 mld zł. Wzrost wynika z tego że 2017 będzie pierwszym pełnym rokiem funkcjonowania programu 500+. Kolejnymi filarami wielkiej akcji transferów są: obniżenie wieku emerytalnego i podniesienie kwoty wolnej od podatku (PIT) do 8 tys.

Niestety na deklarację ministra musimy patrzeć z przymrużeniem oka i stwierdzeniem, że…..minister lekko wprowadza nas w błąd.

W kampanii wyborczej politycy PiS obiecywali obniżkę podstawowej stawki VAT z „tuskowych” 23% na 22%. Ponadto obiecano wyborcom zniesienie podatku od miedzi i srebra, czyli dodatkowego obciążenia nałożonego przed kilku laty m.in. na KGHM (chodzi o podatek od kopalin). Realizacja deklaracji powodowałyby utratę rocznych wpływów do budżetu odpowiednio o ok.: 7 mld zł i 1,5 mld zł. Tak naprawdę już w chwili deklaracji, politycy PiS wiedzieli że się z nich nie wywiążą. Oczywiście formalnie podatków nie podniesiono, ale ….wprowadzono w błąd wyborców, co dla mnie praktycznie na jedno wychodzi.

PiS w kampanii wyborczej deklarował też wprowadzenie podatków: bankowego i od handlu. W ostatnim przypadku chodziło o obciążenie głównie dużych zagranicznych sieci handlowych. Podatek bankowy ma w 2017 dać budżetowi ok. 4 mld zł, a handlowy…miał dać 1,5 mld zł. Na chwilę obecną możemy mówić tylko o podatku bankowym, bo handlowy jest w zawieszeniu.

Obydwa podatki w przekazie medialnym są sprytnie sprzedawane. Rząd nie obciąża obywateli, tylko zły zagraniczny kapitał. Ciekawe że rząd, w tym min. Morawiecki, nie widzą sprzeczności w tym, że co jakiś czas chwalą się że m.in. za granty, upusty itd., ściągamy do Polski inne zagraniczne firmy. Co to jest jeśli nie obłuda.

Podatek bankowy, a w przyszłości również handlowy, faktycznie są podatkami pośrednio obciążającymi klientów tychże instytucji. Inaczej mówiąc, część podatku bankowego Polacy widzą w rachunkach za usługi. Politycy PiS wiosną na wieść o podnoszonych bankowych prowizjach i opłatach poudawali zgorszenie i straszyli kontrolami i sądami i …..zdążyli zapomnieć o sprawie.

Odrębnym tematem jest ogromna wiara w radykalne ograniczenia luki w VAT, ale to temat już na inną okazję.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Realizacja budżetu w 2016. Dwie prawdy lub więcej.

Na chwilę obecną znamy wykonanie budżetu za jedenaście miesięcy 2016 r. Nie ma co ukrywać, że rząd PiS wybił nas w monotonii analizy budżetowej w jaką być może można było wpaść w ciągu 2-3 lata poprzedzających przejęcie władzy. Są w budżecie i w jego wykonaniu rzeczy godne pochwały, ale i rzeczy przez polityków władzy przereklamowane lub po prostu przemilczane.

PiS założył deficyt budżetowy za 2016 w wielkości 54,7 mld zł (niecałe 3% PKB). Wygląda na to, że są spore szanse  by deficyt był mniejszy. Deficyt roczny na koniec listopada (czyli liczony z grudniem 2015) wynosi jedynie 34 mld zł. Zapewne po grudniu będzie kilka mld zł większy, co ma miejsce niemal co roku, gdyż wiele operacji i politycznych decyzji, rozliczanych jest w ostatnim miesiącu.

Nowością w czasach PiS jest podniesienie wydatków i dochodów o ok. 1% w relacji do PKB. Z jednej strony to radykalna zmiana będąca wynikiem polityki społeczno-gospodarczej rządu (zwiększenie publicznego transferu w relacji do PKB), a z drugiej to tylko powrót do wartości z lat 2013-14. Trzeba przyznać, że wzrost redystrybucji jest relatywnie dynamiczny. Większość tego wzrostu, a może i całość, mamy już za sobą.

Na pewno pozytywne skutki w podatkowych wpływach przynosi rozwijana jeszcze od rządów PO-PSL walka z szarą strefą gospodarki. Po 11 miesiącach tego roku wpływy z podatków pośrednich są większe o ponad 11 mld zł od ubiegłorocznych po analogicznym okresie. Głównie dzięki VAT. Wzrost dynamiki podatków pośrednich o niemal 7% yoy budzi podziw, ale wbrew pozorom nie jest niczym nowym. Takie wzrosty notowano już w latach poprzednich w okresach przyzwoitej koniunktury gospodarczej. I to w dużej mierze dzięki tej ostatniej obecny rząd sporo zyskał z podatków pośrednich. Politycy PiS w uporem w mediach opowiadają, że wzrost wpływów podatkowych to skutek walki z szarą strefą. Niestety nie ma to wiele wspólnego z prawdą. Przyrost wpływów z podatków pośrednich w większym stopniu zawdzięczamy korzystnym trendom w gospodarce. Wpływy podatkowe uzupełnił też podatek bankowy. Dodatkowo prezentem były opłaty za LTE.

Jedna z największych ciekawostek jest po stronie wydatków. Tym rząd się już nie chwali w kontekście budżetowym. Wyraźnie niższe niż w roku ubiegłym, były wydatki tzw. majątkowe i środki na wspófinansowanie wydatków ze środków unijnych. Fakt, że rok 2015 był pod względem wydatków w tych pozycjach dość wyjątkowy. Niemniej, oprócz niekorzystnego efektu bazy, z konieczności (wolno realizowane inwestycje za środki unijne), powodem są świadome decyzje o wstrzymaniu lub przeniesienie na kolejne lata niektórych wydatków/inwestycji. Widać, że rząd miał obawy o realizację budżetu, stąd pewna zachowawczość w wydatkach inwestycyjnych.

Za całą pewnością brak zachowawczości widzimy po stronie wydatków społecznych. Program 500+ w 2016 kosztować nas będzie ok. 17 mld zł. To główna przyczyna wzrostu wydatków budżetowych w roku ubiegłym.

Można rząd PiS i jego pomysły akceptować lub nie. Program został dość dobrze przyjęty przez obywateli. Tym bardziej, że obywatelom obiecywano wydatki bez podnoszenia podatków i najwyraźniej obywatele w to uwierzyli. Niestety komentarz brzmi: z tymi podatkami to niezupełnie prawda. Mimo obietnic powrotu stawki VAT do 22%, już w czasie kampanii wyborczych w 2015, politycy PiS wiedzieli, że VATu nie obniżą. Podobnie z podatkiem od kopalin dla KGHMu. W obydwu przypadkach politycy PiS poinformowali niedawno suwerena, że obniżka może i będzie, ale w 2018. Podatek bankowy chyba nie zupełnie płacą banki, bo po jedenastu miesiącach wynik netto jest lepszy niż w 2015 r. w analogicznym okresie. Wygląda na to, że jednym z błędów wprowadzenia podatku była jego natychmiastowe i w dużym rozmiarze narzucenie niemal całemu sektorowi. W takich sytuacjach łatwiej przerzucić danej branży znaczny ciężar podatku na klientów. Cóż, wprowadzać podatki też trzeba umieć. To, że każdy sektor próbuje przerzucić jakąś część podatkowych obciążeń na klientów, nie jest zapewne zaskoczeniem dla polityków PiS. Początkowo odegrali w mediach scenę oburzenia i zagrozili analizą i napiętnowaniem, ale nikt później do tematu już nie wrócił.

Kto wie jednak, czy akurat politykom PiS nie udało się zachęcić tzw. suwerena do akceptacji konieczności poniesienia obciążeń na rzecz hojnego programu społecznego 500+. Po stronie społecznej nie widać poważniejszego oburzenia z tego powodu. Być może suweren nie w pełni uświadamia sobie, że dał się politykom PiS podejść.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Premier B.Szydło pyta: Gdzie były te pieniądze?

2016_12_30_def_finan_publicznych

Oj nieładnie pani gra, pani premier. Nieładnie. Przyznam, że byłem zdumiony wypowiedzią premier B.Szydło. Poniżej cytat, który mnie poruszył.

„ Gdzie były te pieniądze? Gdzie i na co przeznaczano te pieniądze w czasie, gdy rządziło PO-PSL? Dlaczego pieniądze, które dziś skierowaliśmy do obywateli przez lata tam nie trafiały? Pokazaliśmy, że ten budżet jest w stanie to wszystko pomieścić.  Ci, którzy krytykowali program naszego rządu, to wszystko, co my zrealizowaliśmy – warto, żeby odpowiedzieli Polakom na pytanie, co robili z pieniędzmi publicznymi. Co robili z pieniędzmi z budżetu przez 8 lat. Dlaczego te pieniądze nie trafiały do obywateli?  – pytała premier Szydło.” (cytat za http://m.niezalezna.pl/).

Są – a przynajmniej powinny być – jakieś granice w oszukiwaniu opinii publicznej. Ja osobiście takie kuriozalne wypowiedzi mogę traktować jako polityczny teatr pozbawiony wstydu, ale zdaje sobie sprawę (i pani premier Szydło również), że opinia publiczna nie jest uzbrojona w wiedzę. No więc pokrótce mógłbym odpowiedzieć tak: pieniędzy na 500+ nie było ani wtedy ani teraz.

Trochę historii.

Rząd PO-PSL niedługo po wyborach musiał stawić czoła skutkom kryzysu. I to poważnego. Jak to w kryzysie bywa, wydatki budżetowe rosną jak zwykle (wg ustawowych wskaźników, indeksów itd.), a wpływy nie. W ten sposób dziura w finansach publicznych narasta i wymaga finansowania długiem. Rząd PO-PSL miał do wyboru: drastycznie ciąć wydatki (w tym tzw. społeczne) lub szukać dochodów, a przede wszystkim akceptować wysoki deficyty finansów publicznych. Rząd skupił się na ostatnim rozwiązaniu, dzięki czemu obywatele w niewielkim (lub wcale) stopniu odczuli skutki kryzysu. Niestety amortyzacja skutków szoków gospodarczych w finansach publicznych wymaga skupieniu się na zmniejszaniu deficytu do w miarę bezpiecznych rozmiarów w kolejnych latach. Dla sympatyków schematów: liberalizm, kapitalizm, gospodarka społeczna, lewicowość i co tam sobie kto jeszcze wymyśli, reakcja rządu PO-PSL na szok gospodarczy była ..??…lewicowa (!). Tak, lewicowa. Próba bezmyślnego pompowania 23 mld zł w ramach 500+ skończyłaby się dla nas tragicznie. Koszt programu to niemal 2 pkt. proc. deficytu dodatkowo. Gdybyśmy to zrobili, to byliśmy bohaterami czołówek gazet z pytaniem: zbankrutują czy nie. I kilka krajów było takimi ‘bohaterami’.

Jak wspomniałem, tak przed laty, jak i teraz, kasy na 500+ nie ma. Pani premier funkcjonuje w warunkach deficytu finansów publicznych, czyli pieniędzy też nie ma. Ale wydaje lekką ręką na 500+ kwotę , która ogromnie przerasta nasz możliwości. Że już na kwotę wolną w PIT zabrakło, pani premier woli nie mówić. Obecny rząd postanowił w średnim terminie działać w warunkach niewymuszonej przez okoliczności gospodarcze, niezbilansowanych finansach publicznych na poziomie 3% PKB, co gospodarczo jest niebezpieczne i nieodpowiedzialne.

Obecny rząd kontynuuje, rozpoczętą przez poprzedni rząd, walkę z szarą strefą w obszarze podatku VAT. Nikt tu nic odkrywczego nie robi, poza (głównie) wprowadzaniem w życie rozwiązań wykorzystywanych w innych krajach z niewielkimi modyfikacjami. Reszta pieniędzy pochodzi w obecnym budżecie z płatności za LTE i podatku bankowego. Jedynie podatek bankowy jest pomysłu obecnego rządu. Nie jest jednak odkryciem, że wspomniane płatności są (i będą) w większości pokryte przez obywateli w rachunkach za wspomniane usługi. Niestety dodatkowe wpływy nie są w stanie pokryć przyrostu wydatków budżetowych, więc pompujemy deficyt pod 3% PKB. A skoro deficyt, to i zadłużenie. O tym ostatnim pani premier również nie chce mówić.

Można postawić pytanie, czy pani premier ma jakąkolwiek orientację w sytuacji gospodarczej. Być może ma. To dlaczego wygaduje głupstwa i oszukuje opinię publiczną? Bo wie, że opinia publiczna nie ma jakiejkolwiek orientacji w sytuacji makroekonomicznej i zapatrzona jest w 500+.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Rząd wycofuje się z idei podatku jednolitego. I słusznie.

Bez zbędnego rozgłosu, na stronach Ministerstwa Finansów pojawił się komunikat o treści:  Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów podjął decyzję o zakończeniu prac studyjno-analitycznych związanych z tzw. jednolitym podatkiem.  Do tego jednostronicowe uzasadnienie, z którego połowa nie ma nic lub niewiele wspólnego z ideą podatku jednolitego.

Pomysł podatku jednolitego przypomniała Polakom Platforma Obywatelska w ubiegłym roku. Rozwiązanie to miało ściągnąć uwagę potencjalnych wyborców. Niestety podatek jednolity prosty jest tylko z nazwy, a w prostych słowach nie sposób wyjaśnić zasady jego działania. Umysł ludzki buntuje się już na wstępie i trudno się dziwić. No bo jak system obecnych niełatwych w wyliczeniu dla przeciętnego obywatela różnych składek i ulg przełożyć na jeden podatek? Już na ‘dzień dobry’ obywatel się boi, czy aby czegoś na tym nie straci. Wydaje się, że PO nazbyt wielu głosów podatkiem jednolitym w wyborach nie pozyskała.

Podatek jednolity sam w sobie złym rozwiązaniem nie jest. Wszystko zależy od tego co obejmuje i wg jakich zasad te płatności są potem rozdzielane. Osobiście mam do tej idei stosunek obojętny. Mamy już wypracowany system płacenia podatków i składek, więc opakowywanie tego jeszcze w podatek jednolity, powiększyłoby tylko zamieszanie i niezrozumienie systemu podatków i składek. Podatek jednolity miałby większy sens gdybyśmy chcieli radykalnie przebudować system podatków i składek płaconych przez osoby fizyczne oraz ich podziału i dystrybucji na poziomie centralnym. Jeżeli jednak indywidualizujemy na przykład składki na usługi służby zdrowia,  emerytalne oraz indywidulanie naliczamy PIT wraz z wmontowanymi w PIT ulgami, to  sztuczne kompresowanie tego w podatek jednolity raczej nie ma sensu. Pytań i wątpliwości jest mnóstwo i na nie zresztą szybko natknęli się politycy PiS.

PiS zainteresował się podatkiem jednolitym na początku bieżącego roku. Opinia publiczna po raz pierwszy dowiedziała się o podatku z ust polityków PiS gdzieś na przełomie I i II kwartału. Wcześniej partia ta nie wykazywała większego zainteresowania tym pomysłem, stąd spore zaskoczenie. Już z pierwszych informacji i wywiadów widać było, że inicjatywa została podjęta ad hoc, bo w wypowiedziach polityków PiS roiło się od wahań, braku odpowiedzi na wiele – w tym prostych  – pytań. Łatwo było dostrzec szereg sprzeczności w zapowiedziach i podejściu do rozwiązywaniu problemów jakie podatek jednolity nastręcza. Uderzała ogromna wiara jaką w podatku jednolitym pokładana. Wiara tym dziwniejsza, że politycy PiS mieli problem z wyjaśnieniem co takiej przełomowego nowa formuła podatkowa ma dać.

Moim zdaniem zainteresowanie podatkiem jednolitym wśród polityków PiS wynikało z przekonania iż pod tą formułą uda się ukryć próbę ratowania finansów publicznych, udawania realizacji obietnic wyborczych i ukrywania dodatkowych obciążeń części podatników. Cokolwiek PiS obiecywał, to i tak nie wymagało to wprowadzania podatku jednolitego. Obecny system można upraszczać, a stawki dla poszczególnych obciążeń modyfikować w zależności od kierunku zmian.

Wizja podatku jednolitego jak rysowała się z przekazu PiS była chyba najgorsza z możliwych. W uproszczeniu, wyliczono łączne obciążenia przypisane do naszych wynagrodzeń i na tej podstawie wyprowadzono stawki podatku jednolitego. Pracodawca wyliczałby podatek, a podział na składki byłby dokonywany przez wskazaną do rozliczenia instytucję państwową (urzędy skarbowe lub oddziały ZUS). Jednym z wyzwań okazała się kwota wolna od podatku (skromne możliwości państwa), nowe opodatkowanie przedsiębiorców (w porównaniu z obecnym systemem) czy ….zwiększenie obciążenia bogatszych podatników.

Z wielkich obietnic dot. kwoty wolnej, PiS ostatecznie wycofał się do realizacji – i to po najmniejszej linii oporu !! – wyroku Trybunału Konstytucyjnego z października 2015 r. Problemem nie do przeskoczenia okazało się nowe ujęcie opodatkowania przedsiębiorców, co zresztą w dzisiejszej informacji o zaniechaniu dalszych prac uczciwie podano. A już skandalem moim zdaniem była próba wciśnięcia w podatek jednolity większego opodatkowania bogatszych podatników.

W tym ostatnim przypadku (bogatsi podatnicy), PiS próbował ratować finanse publiczne (deficyt w FUS) i pokracznie wycofać się z decyzji sprzed prawie 10 lat o zmniejszeniu progresji w PIT. Bogatsi podatnicy płacą składki ZUS do czasu przekroczenia 30-krotności śred.wynagrodzenia. Biorąc pod uwagę, że mamy system emerytalny zdefiniowanej składki, wskazany próg nie jest żadnym przywilejem i jeżeli kogoś to ratuje, to raczej ZUS. Wg polityków PiS tzw. bogaci mieli dalej opłacać składki, co podnosiłoby progresję opodatkowania w podatku jednolitym. Inaczej mówiąc, byłoby to takie prymitywne (i nieco ukryte) podnoszenie skali podatkowej. No i tu pojawił się kolejny problem, bo raz nazywano to składką a innym razem podatkiem (PIT). Wśród polityków PiS pojawił się rozdźwięk, czy – jeśli to składka – to dodajemy ją do kapitału emerytalnego, czy nie (co byłoby emerytalnym oszustwem) i wtedy mechanizm wyliczania składki emerytalnej stałby się w pewnym sensie składnikiem regulacji PIT.

Mimo wielu wątpliwości, politycy PiS i ministrowie rządu z uporem zapowiadali poważne zainteresowanie podatkiem jednolitym. Wprowadzenie podatku zaczęła oficjalnie zapowiadać również premier rządu, Beata Szydło, co dobitnie pokazuje jak wielkie – mimo braku wiedzy i poważnych analiz – nadzieje rząd pokładał w podatku jednolitym. Ale nadzieje na co, trudno mi powiedzieć. Jeszcze we wrześniu i październiku przekonywano opinię publiczną do podatku jednolitego. Całe szczęście, że w końcu z pomysłu rząd się wycofał. Sposób realizacji wyroku TK ws kwoty wolnej oraz sztucznego uzupełnianie progresji w PIT za pomocą kontynuacji płacenia składki emerytalnej, dobitnie pokazuje że PiS nie ma pomysłu na modyfikację PIT.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Indywidualne Konto Zabezpieczenia Emerytalnego (IKZE).

Skoro w ubiegłym miesiącu pisałem o IKE. To teraz trzeba wspomnieć o Indywidualnym Koncie Zabezpieczenia Emerytalnego (IKZE). IKZE to młodszy brat/siostra(?)  IKE. IKZE to produkt o dużym stopniu podobieństwa do IKE, ale młodszy o 8 lat. Stąd i nazwa jest w niewielkim stopniu zmodyfikowana.

IKZE weszło w życie w okresie wypracowywania poważnych zmian w funkcjonowaniu OFE i było  swego rodzaju IKE 2.0, czyli produktem zmodyfikowanym mającym jeszcze skuteczniej zachęcić Polaków do oszczędzania na emeryturę. Pierwszy raz mogliśmy korzystać z IKZE w 2012 r. Zasadnicza różnica w porównaniu z IKE, to większa korzyść finansowa. Wpłaty na IKZE można odliczyć od podstawy opodatkowania w danym roku, a w chwili wypłaty IKZE objęte jest jedynie podatkiem ryczałtowym w wysokości 10%. Taka konstrukcja podatkowa robi z IKZE produkt wyraźnie korzystniejszy finansowo od IKE. I to m.in. był jeden z powodów spadku zainteresowania IKE.

Niestety IKZE ma wiele „ale”, więc nie sugeruje dawania całości środków przeznaczonych na emeryturę w IKZE. Przede wszystkim IKZE ma relatywnie nisko ustawiony próg rocznych wpłat. Rocznie można w IKZE ulokować nie więcej niż 1,2 średniego wynagrodzenia prognozowanego dla danego roku. W tym roku to 4,86 tys. zł, czyli 405 zł miesięcznie. Jeżeli ktoś jest gotowy miesięcznie tylko tyle odkładać dodatkowo na emeryturę, to – jak wspomniałem –  nie zalecam skupiania się tylko na IKZE. Niski, w porównaniu z IKE, próg inwestycji wynika z zastosowania bardzo korzystnych bodźców finansowych dla tego produktu. Ustawodawca stwierdził, że drogie prezenty daje tylko w ograniczonym zakresie. I słusznie.

IZKE bez utraty przywilejów podatkowych można zlikwidować (dokonać wypłaty) dopiero po osiągnięciu wieku 65 lat. To jeden z głównych mankamentów produktu. Kolejnym jest to, że (w przeciwieństwie do IKE) nie można wypłacić wcześniej części środków zgromadzonych na IKZE bez utraty podatkowych przywilejów dla całości inwestycji. Próg wiekowy miał może sens przy docelowym wieku emerytalnym 67. Powrót  do wieku 60/65 powoduje poważną utratę atrakcyjności IKZE m.in. przez brak sprzężenia z wiekiem emerytalnym (np. dla kobiet) wg pomysłu obecnego prezydenta i rządu.  

By zakończyć listę mankamentów IKZE w porównaniu z IKE, to należy pamiętać, że IKZE mają ograniczenia w zakresie transferu (tylko na inne konta IKZE) oraz brak tu obligacji SP dla osób fizycznych dedykowanych dla formuły IKZE. Pierwsze ograniczenie jest oczywiste biorąc m.in. pod uwagę specyfikę zastosowanych bodźców finansowych w IKZE. Drugie ograniczenia nie jest jakimś mankamentem, biorąc pod uwagę bogactwo instrumentów finansowych dostępnych beneficjentom IKZE.

Przy rezygnacji z IKZE nasze środki – karnie – podlegają przy wypłacie podatkowi od dochodów osobistych . W ten sposób tracimy korzyści finansowe jakie dawał nam ustawodawca w latach wpłat. Nie jest to żadne nieszczęście. Ustawodawca odbiera to co dawał by zachęcić nas do IKZE. Jak widać, środki w IKZE nie są zamrożone do  65 roku życia. Jeżeli są nam pilnie potrzebne, to po prostu je odzyskujemy wraz z efektami (zyskami lub stratami) wynikającymi z instrumentu finansowego w jaki ulokowaliśmy nasze środki. W ten sposób dochodzimy do tematu w co dokładnie lokujemy pieniądze w ramach IKZE.

IKZE, podobnie jak IKE, to tylko podatkowy wehikuł z zestawem bodźców i ograniczeniami. Konta IKZE prowadzą biura maklerskie, banki, firmy ubezpieczeniowe, fundusze emerytalne i inwestycyjne. Dzięki temu mamy dostęp do przebogatej palety instrumentów finansowych o różnych (historycznych) stopach zwrotu i charakterystykach ryzyka.

Czy warto zainteresować się IKZE? Absolutnie tak, ale lokować w ramach IKZE polecam tylko te środki finansowe, których niemal na pewno nie będziemy potrzebować przed ukończeniem 65 roku życia. Opakowanie ‘podatkowe’ plus stopa zwrotu z instrumentu finansowego mogą dać naprawdę sporo satysfakcji. Można na przykład lokować w IKZE środki tylko w bezpieczne instrumenty o niskiej, ale pewnej, stopie zwrotu. W ten sposób podciągamy ostateczny wynik bezpiecznego portfela. Przy lokowaniu w instrumenty o większej zmienności (np. akcje), opakowanie podatkowe IKZE nie ma już tak istotnego znaczenia.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Kwota wolna w PIT. Trybunał Konstytucyjny o sprawiedliwości społecznej.

Rok temu Trybunał Konstytucyjny, na wniosek Rzecznika Praw Obywatelskich, swoim orzeczeniem z października 2015 r. wymusił podwyższenie kwoty wolnej od podatku PIT. Nie ukrywam, że miałem i mam mieszane emocje odnośnie decyzji TK, a szczególnie jej uzasadnienia. Stad chęć podzielenia się kilkoma refleksami. Nie ma co ukrywać, że być może mamy do czynienia z nową jakością w obszarze polityki społecznej i redystrybucji dochodu. Organ władzy sądowniczej, formalnie powołany do oceny zgodności z prawem, na wniosek RPO ingerował w mechanizmy redystrybucji i definiowanie sprawiedliwości społecznej itp. Być może sprawa kwoty wolnej od podatku rozpatrywana przez TK na wniosek RPO, to początek ciekawej linii orzecznictwa w tym obszarze. Nie miałbym nic przeciwko temu. Możemy poeksperymentować. To może być ciekawa nowa jakość, pod warunkiem, że mądrze tworzona. Czy tak będzie, zobaczymy. Można też uwagę przenieść na RPO, bo bez jego inicjatywy TK nie mógłby podjąć tematu. Jednak ostateczna decyzja należała do sędziów TK. Oprócz samego orzeczenia, by lepiej je zrozumieć, warto poznać tzw. kontekst problemu o czym poniżej.

Jest faktem, że pod względem wielkości kwoty wolnej od podatku w PIT jesteśmy ewenementem na tle krajów UE. Nasza kwota wolna jest mała lub bardzo mała i praktycznie nie odgrywa większej roli w rozumieniu polityki podatkowej, społecznej, bodźców ekonomicznych itd. Przekomarzania między politykami różnych odcieni o historię kwoty wolnej nie mają sensu. Niewielka była zawsze, a jej rzadkie podwyżki na ogół były skorelowane ze wzrostem wynagrodzeń jaki miał miejsce w gospodarce. Żadne z dużych ugrupowań, które rządziły w minionych kilkunastu latach, nie odważyło się na radykalne zwiększenie kwoty wolnej od podatku.

Naturalne jest pytanie: skoro inni mieli kwoty wolne większe, to dlaczego nie my? Odpowiedź jest prosta, czy wręcz banalna. Jako kraj rozwijający się i z ogromnymi oczekiwaniami społecznymi oraz wyzwaniami, funkcjonujemy w warunkach permanentnego deficytu finansów publicznych. W niektórych latach przyjmował on naprawdę niebezpieczne rozmiary. Stąd obrona wpływów finansowych za wszelką cenę. Ponadto polityka społeczna, czy to władzy czy narzucana przez opozycję, skupiała się na łatwiej dostrzegalnych przez obywateli ulgach, dotacjach itd.  Nie pamiętam by jakiekolwiek gremium ekonomistów czy polityków tkwiło w ideologicznym uporze przeciw zwiększaniu kwoty wolnej.

Przyznajmy też uczciwie, że niesłusznie z kwoty wolnej zrobiono narodowy problem i jakąś wyjątkową ułomność. Z punktu widzenia obywatela istotne przede wszystkim jest nie tylko to jaki jest łączny poziom obciążeń, ale i  ulg/bodźców/wsparcia jakie otrzymuje. Ktoś może płacić podatek od niewielkiego wynagrodzenia, ale z drugiej strony dostaje wsparcie w postaci zasiłków, dopłat do przedszkola itp. Że to niepotrzebne obracanie pieniędzmi w kółko? Bierzemy podatek, by potem oddać w postaci zasiłku? I tak i nie. Państwu daje to pewną kontrolę nad wsparciem środowisk najuboższych, a przede wszystkim efektywnością pomocy. Oczywiście nie będę się nad tym argumentem na siłę upierał.

Zwolennicy kwoty wolnej często powołują się na przykłady innych krajów, głównie z UE. Mało kto zauważa, że mówimy o krajach które mają wyższy poziom opodatkowania niż Polska. Krótko mówiąc, kwota wolna jest rekompensowana wyższym opodatkowaniem bezpośrednio w PIT lub pośrednio innymi podatkami. Jak widać, żadne państwo nie może sobie pozwolić na rezygnacje z wpływów podatkowych. Pamiętajmy, że jesteśmy krajem o relatywnie niższym opodatkowani na tle krajów UE.

Niewątpliwie kwota wolna od podatku w PIT mogła pełnić bardziej aktywną rolę w całokształcie bodźców polityki społecznej. Na przykład w korelacji z wynagrodzeniem minimalnym. Być może pośpiech i zmienność warunków rynkowych oraz politycznych, utrudnił  nam na przestrzeni lat zbudowanie bardziej skutecznego i racjonalnego systemu bodźców ekonomicznych. Ten pośpiech i brak refleksji widać i u obecnej władzy. W kampaniach wyborczych PiS przelicytował konkurentów w obietnicy kwoty wolnej. Podobnie w kilku innych obszarach. Zamiast składać nieodpowiedzialne obietnice, politycy PiS mogli zaproponować przebudowę systemu podatkowego,  w którym kwota wolna mogła odegrać zdecydowanie lepszą rolę. Niestety PiS popełnił dokładnie ten sam błąd co poprzednicy, ale w większej skali. Cała para i finansowy wysiłek poszły w program 500+, zamykając pole manewru dla kwoty wolnej. Ostatnie podniesie kwoty wolnej to tylko i wyłącznie reakcja na wyrok TK i praktycznie tylko i wyłącznie w takim stopniu w jakim TK tego wymagał. Pamiętajmy, że jeszcze niedawno politycy PiS planowali tylko ‘odnowienie’ na rok starej kwoty wolnej po wygaszeniu jej przez TK w końcem listopada tego roku. Ostatecznie rzutem na taśmę podjęto decyzję o podporządkowaniu się orzeczeniu TK z powodów politycznych i by uniknąć ewentualnych skarg obywateli oraz prawniczych sporów.

I tak wracamy do wyroku TK z października 2015 r. TK powołując się m.in. na Art. 2 Konstytucji o sprawiedliwości społecznej, zażądał podniesienia kwoty wolnej oraz jej urealniania. Odniesieniem do kwoty wolnej ma być wysokość minimum egzystencji. Oczywiście TK nie zabronił ustanowienia wyższej kwoty wolnej. Przedmiot oceny oraz ostateczny wyrok mieściły się w zakresie danych i uzasadnienia przedstawionego przez RPO. A trzeba przyznać, że RPO przyłożył się do uzasadnienia (wniosek z 3 października 2014) i jednocześnie wyznaczył pole działania dla TK. Na szczęście RPO we wniosku nie wymagał zbyt wiele i w zasadzie pomógł TK wydać werdykt tym samym.

Odniesienie do dość ogólnikowego terminu sprawiedliwości społecznej budzi pewne kontrowersje. Jest to co do zasady określenie niezwykle enigmatyczne. Bo w końcu ktoś kto otrzymuje dochód poniżej tzw. poziomu egzystencji, może od państwa otrzymywać równocześnie darmowe dobra i usługi, które podnoszą istotnie jakość jego życia oraz zmniejszają jego koszty. Oceniając wiosek RPO, być może TK powinien to brać pod uwagę, czyli całe spektrum pomocy świadczonej przez państwo. Wielkość kwoty wolnej i minimum egzystencji nie jest idealnym miernikiem. Stąd moje wątpliwości. A co jeżeli ktoś inny oprze się na zupełnie odmiennych kryteriach w swoim wniosku? Na przykład na tzw. ubóstwie relatywnym? Są przecież ekonomiści czy politycy, którzy przyjmują jeszcze wyższe progi ubóstwa czy tzw. godnego życia. W swoim werdykcie TK oparł się też na prawie podatkowym. Z tego punktu widzenia określenie, że mała kwota wolna dyskryminuje, też budzi wątpliwości, biorąc pod uwagę, że obowiązuje wszystkich i dotyczy tylko PIT. Rozkład stawek VAT na przykład bardziej sprzyja osobom o najniższych wynagrodzeniach. Ciekawostką wyroku jest też zmuszenie polityków do działania, przez jednoznaczny wyrok i podanie terminu wygaśnięcia działania kwoty wolnej na dotychczasowych zasadach.

Nie zamierzam deprecjonować opisywanego wyroku TK. Przeciwnie, w tym akurat przypadku mamy do czynienia z ciekawym przełożeniem działań RPO przy wsparciu TK na politykę społeczną. Wyrok TK przyczynił się, jak sądzę,  do przełamania postrzegania roli kwoty wolnej od podatku PIT przez polityków. Politycy sobie z tematem nie poradzili, przenosząc uwagę na inne obszary (np. ulgi podatkowe itp.).

Ścieżka działań jakiej byliśmy świadkami może sugerować iż w przyszłości będzie aktywniej wykorzystywana w polityce społecznej. I nie mam nic przeciwko, pod warunkiem że wnioskodawcy i TK będą działać odpowiedzialnie. Przypominam, że politycy (i inne organizacje) dość chętnie w ramach politycznej rywalizacji czy walki składają skargi do TK by dokuczyć przeciwnikom. Nie tak dawno PiS zaskarżył przed TK zróżnicowanie wynagrodzeń dla opiekunów osób niepełnosprawnych. I wygrał. Niestety realizacją werdyktu TK się nie przejął po przejęciu władzy. TK musi uważać, by nie stać się narzędziem rywalizacji politycznej i pozwalać się politykom okładać werdyktami o wartości mld złotych. Nie będzie to łatwe biorąc pod uwagę, że TK może działać w ramach prawa, co mocno ogranicza interpretacje sędziów TK.

A już tak przy okazji i w kontekście bieżących sporów o TK oraz prób jego dyskredytacji. Opisywana wyżej sprawa, to chyba wystarczający dowód, że TK potrafi bronić interesu  setek tysięcy Polaków.

Zaszufladkowano do kategorii Wszystko | Dodaj komentarz

Analitycy S&P mieli podstawy do obaw o niezależność NBP.

W najnowszej opinii S&P dostrzeżono, w porównaniu z poprzednią, brak powodów do obaw o niezależność NBP. Opinie S&P m.in. w zakresie niezależności NBP budziły i budzą pewne wątpliwości u wielu obserwatorów. Pytanie, jak rozumiem, jest takie: czy S&P aby przesadnie nie wzbudzał obaw o niezależność NBP, tym bardziej że obecnie się z tych obaw niemal wycofuje? Zanim zaczniemy się bawić w zarzuty wobec agencji ratingowych, w tym S&P, proponuję spojrzeć z dystansu na problem banku centralnego na naszych podwórku i zrozumieć skąd mogły się wziąć obawy analityków S&P. Ja, na przykład, również wspomniałbym o NBP w raporcie styczniowym.

Wśród ekonomistów na świecie dominuje postawa wręcz bzika na punkcie obrony niezależności banków centralnych. I słusznie. Na szczęście i u nas, regulacje ustawowe i konstytucja, lokują NBP jak tylko się da najdalej od polityków i ich nie zawsze mądrych pomysłów na gospodarkę.

Już na etapie wyborów w 2015 politycy PiS rzucali w mediach pomysłami na aktywniejszą rolę NBP w gospodarce. Mało kto już pamięta pomysły Zbigniewa Kuźmiuka czy Henryka Kowalczyka. Otwarcie prezentowano pomysł operacji LTRO w Polsce dla pobudzenia gospodarki. Ekonomiści przecierali oczy ze zdumienia, bo w sektorze bankowym środków na akcję kredytową nie brakowało. Pomysł na ‘aktywniejszą’ rolę  NBP łączono z realizacją obietnic wyborczych dla frankowiczów. Próba nawet częściowej realizacji obietnicy musiałaby się spotkać koniecznością wsparcia sektora bankowego przez NBP.

Pomysł przerzucenia na banki skutków wzrostu kursu CHF (chodzi o kredyty frankowe) był absurdalny od samego początku. Prezydent wiedział, że obietnica w postaci jaką złożył, nigdy nie będzie zrealizowana. Jednym z warunków jej realizacji musiało być podporządkowanie sobie NBP.

Podejrzewam, że obawy analityków S&P musiał wzbudzić upór PiS w realizacji programu 500+, walka z Trybunałem Konstytucyjnym i nieskrywana antypatia dla szefa KNF. Wyglądało na to, że PiS nie cofnie się przez niczym. Prostackie wojny z KNF i jej szefem nasiliły się w 2016 roku. Ciekaw jestem ile osób zauważyło, że raporty KNF i NBP o skutkach wsparcia dla frankowiczów się pokrywały (raport NBP ograniczył się tylko do bezpośrednich kosztów przewalutowania). Tymczasem tylko KNF był przedmiotem krytyki.

Nie wymieniłem bynajmniej wszystkich czynników, ale już czas przejść do osoby Adama Glapińskiego, obecnego prezesa NBP. A.Glapiński już w 2015 był wymieniany jako następca Marka Belki. Z jednej strony były obawy o spolegliwość wobec PiS, ale z drugiej, dobre noty jakie zbierał za czas pracy w Radzie Polityki Pieniężnej były atutem. Do czasu wejścia w skład RPP, A.Glapiński był silnie związany ze środowiskiem PiS. W lutym 2016, na wniosek M.Belki, A.Glapiński został powołany do zarządu NBP, co było zapewne motywowane m.in. przejęciem szefostwa NBP przez tego ostatniego.

Analitycy rynkowi zdawali sobie sprawę, że na stanowiska w instytucjach finansowych, politycy PiS rzadko kiedy wybierają ekonomistów sobie obcych. By być wybranym przez PiS, ekonomista musi być zbliżony do PiS lub głosić teorie i poglądy częściowo akceptowane w PiS. Dobrze to było widać w wyborach członków RPP. Nie neguję bynajmniej kompetencji członków RPP, ale negatywna ocena przyjęcia euro, krytyka OFE (nawet jeśli niepoważna) itd., poważnie zwiększają szanse na zainteresowanie polityków PiS takim ekonomistą. Nowi członkowie RPP czują też chyba potrzebę okazania wdzięczności. Lektura opinii RPP do ustawy budżetowej na 2017 jest w zasadzie streszczeniem tejże. W zasadzie żadnej krytyki, mimo iż jest za co. W poprzednich latach RPP śmiało punktowała niespójności czy wątpliwej jakości założenia budżetowe.

A.Glapiński potrafi wygłosić odważne zdanie w obronie niezależności NBP, ale robi to dość ostrożnie. Zapewne wybór jego osoby na szefa NBP należy ocenić pozytywnie, ale w opiniach ekonomistów daje się wyczuć uwaga: „dobry ekonomista, jak na grono fachowców z jakiego PiS gotów byłby skorzystać”. Przy wyrażaniu zdania o frankowej obietnicy prezydenta, A.Glapiński niezwykle ostrożnie i w zanadto zaowalowany sposób daje do zrozumienia, iż nie akceptuje tego pomysłu. Na pewno szef NBP jest w pełni świadom zagrożeń wypływających z pełnej realizacji obietnicy prezydenta złożonej frankowiczom.

Już zupełnie niepotrzebna była jednak wizyta A.Glapińskiego w siedzibie PiS (dał się przyłapać dziennikarzom razem z min. Morawieckiem) czy autoryzowanie swoją osobą decyzji o – tak naprawdę – wycofaniu się prezydenta z realizacji frankowej obietnicy (obecność w dość dziwnej roli na konferencji).

Jak więc widać obawy S&P nie były wcale takie nieuzasadnione. Ale dlaczego lęk zniknął? Analitycy S&P zauważyli, że politycy PiS mają mniejszą lub większą świadomość ograniczeń w realizacji wyborczych obietnic. PiS praktycznie wycofał się z realizacji obietnic dotyczących przewalutowania kredytów frankowych czy kwoty wolnej od podatku (PIT) w wysokości 8 tys. zł. Zniknęły z mediów pomysły na angażowanie NBP w operacje przewalutowania kredytów frankowych czy na operacje LTRO itp. Być może też ostra reakcja agencji ratingowych w zakresie niezależności NBP, poważnie zniechęciła polityków PiS do realizacji swoich niekonwencjonalnych pomysłów z udziałem NBP. Wygląda na to (a przynajmniej jest taka szansa), że politycy PiS zaakceptowali, iż NBP musi pozostać niezależny.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

PIT. Zmiany w kwocie wolnej w tempie ekspresowym.

Trybunał Konstytucyjny nakazał, rząd przelał to na papier, posłowie poparli, a prezydent ekspresowo zaakceptował zmiany w PIT. Tak o to dokonał się kolejny krok w polityce społecznej i redystrybucji. Nie jest to krok duży, bo nad kwotą wolną w PIT być może ciąży już jakieś fatum w Polsce.

Kwota wolna od podatku w PIT jest od lat 90-tych niezwykle mała. Mała nominalnie i mała w porównaniu z rolą jaką kwotą wolna pełni w innych krajach. W zasadzie w Polsce kwota wolna nie pełni istotnej roli w polityce społecznej, zarządzaniu klinem podatkowym itd. Najnowsze decyzje, co zaraz wykażę, nie dokonują również poważniejszych zmian na tym polu.

Kwota wolna stała się ofiarą ogromnych społecznych oczekiwań i próbom ich sprostania na przestrzeni lat. Nie bez znaczenia były zmiany w naszej sytuacji gospodarczej. Stałe naciski na różne  formy pomocy społeczeństwu i gospodarce, powodowały opór kolejnych rządów w zwiększaniu kwoty wolnej by ratować finanse publiczne. Mała kwota wolna stała się z biegiem lat wręcz naszą tradycją i specyfiką. Warto przypomnieć, że i poprzedni rząd z PiS, również nie dokonał zmian na tym polu.

Przystępując do oceny kwoty wolnej i polityki w tym zakresie na przestrzeni lat, nie wolno tego robić bez osadzenia jej w naszych realiach. Kwota wolna jest tylko jednym z elementów szerokiego wachlarza środków wsparcia i bodźców w zakresie polityki społecznej i gospodarczej. Krytycy niskiej kwoty wolnej często o tym zapominają. Tymczasem, co mało kto zauważa, PiS kontynuuje dotychczasowe tradycje. Oczywiście, żeby było jasne, nie jestem przeciwnikiem zwiększania kwoty wolnej.

Do zwiększenia kwoty wolnej zmusiło nas orzeczenie TK (na wniosek Rzecznika Praw Obywatelskich) i wyborcze obietnice polityków PiS z 2015 r. TK wskazał jako punkt odniesienia kwotę minimum egzystencji i granicy wsparcia w ramach pomocy społecznej. Stąd pojawiła się kwota wolna od podatku w wysokości 6,6 tys. zł. Politycy dostali od TK rok na podjęcie działań w tym zakresie. TK nie narzucał by taka kwota wolna musiała obejmować wszystkich podatników. Jeszcze przed orzeczeniem TK, w trakcie kampanii wyborczych, politycy PiS śmiało obiecywali kwotę wolną dla wszystkich w wysokości 8 tys. zł. Przebili w ten sposób obietnice innych partii w tym zakresie.

Obietnica kwoty wolnej w wysokości 8 tys. była nierealna, a rozdawane szerokim gestem w ramach 500+ pieniądze spowodowały, że rząd i prezydent podnieśli obecnie kwotę wolną głównie pod wypełnienie orzeczenia TK i by dokonać tego jak najniższym kosztem. Dodatkowe elementy zmian i podawane w mediach przez niektórych polityków PiS uzasadnienia, to już tylko próba przekucia wykonania orzeczenia TK w wielką zmianę w polityce społecznej.

Do tej pory kwota wolna wynosiła 3,1 tys. zł dla wszystkich. Od 2017 r. podatnicy z dochodem 6,6 tys. zł będą objęci analogiczną kwotą wolną, czyli nie zapłacą podatku PIT. Od dochodów 6,6 tys. zł do 11 tys zł. kwota wolna spada do obecnej. Od 11 tys. zł do 85 tys. zł, kwota wolna jest taka jak dotychczas. Ten przedział obejmuje podatników z wynagrodzeniami miesięcznymi brutto od 1 tys. zł do ok. 8 tys. zł. To oznacza, że niemal 90% podatników PIT nie odczuje zmian w porównaniu ze stanem obecnym. W przedziale 85 tys. 127 tys. zł kwota wolna obniża się stopniowo do zera. Powyżej 127 tys. zł (mowa o wynagrodzeniach rocznych), kwota wolna będzie zniesiona. Grupa kilkuset tysięcy najbogatszych podatników będzie stratna przez to o kilkaset złotych rocznie, czyli w dość symboliczny sposób. Państwo wiele na tym nie zarobi (ok. 0,3 mld zł).

Na zmianie zyskają podatnicy z wynagrodzeniami brutto ok. 950 zł. miesięcznie i niższymi. Mówimy więc o małej grupie emerytów, części rencistów, osobach, które w ramach PIT osiągają dochody niższe od wskazanych itp. Od 700 zł miesięcznie w dół zmiana kwoty wolnej może przynieść rocznie nawet 500-600 zł w porównaniu ze stanem obecnym. A to już koszt przyzwoitych butów i kurtki na zimę.

Rząd chwali się iż na zmianach zyska nawet 3 mln podatników. Brak mi dokładnych danych by podaną wielkość zweryfikować. Sądzę jednak, że większość z tych osób odczuje zmianę dość symbolicznie. Wg wyliczeń rządowych zmiana w kwocie wolnej spowoduje utratę maks. 1 mld zł wpływów.

Jak widać, zakres zmian z konieczności jest dość skromny i podporządkowany obecnym progom podatkowym i wymaganej kwocie wolnej dla najgorzej uposazonych. Zmian nie odczują np. osoby z tzw. wynagrodzeniem minimalnym.

Najnowsza zmiana w kwocie wolnej potwierdziła naszą wieloletnią (być może niechlubną) tradycję spychania kwoty wolnej na plan dalszy. Tym razem kwota wolna przegrała z programem 500+. Nie wiadomo jak trwałe będzie obecne rozwiązanie. Jestem jednak przekonany, że osoby o najniższych dochodach nie mają się czego obawiać (np. powrotu do mniejszej kwoty wolnej).

Poniżej link na przedziały dochodowe i przykładowe wyliczenia, które pozwalają się zorientować w skali zmian i na ile one dotyczą każdego z nas (wyliczenia jak najbardziej poprawne, sprawdzałem).

http://tvn24bis.pl/pieniadze,79/kwota-wolna-od-podatku-dla-najmniej-zarabiajacych-wzrosnie-do-6600-zl,695823.html

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz