Indywidualne Konto Zabezpieczenia Emerytalnego (IKZE).

Skoro w ubiegłym miesiącu pisałem o IKE. To teraz trzeba wspomnieć o Indywidualnym Koncie Zabezpieczenia Emerytalnego (IKZE). IKZE to młodszy brat/siostra(?)  IKE. IKZE to produkt o dużym stopniu podobieństwa do IKE, ale młodszy o 8 lat. Stąd i nazwa jest w niewielkim stopniu zmodyfikowana.

IKZE weszło w życie w okresie wypracowywania poważnych zmian w funkcjonowaniu OFE i było  swego rodzaju IKE 2.0, czyli produktem zmodyfikowanym mającym jeszcze skuteczniej zachęcić Polaków do oszczędzania na emeryturę. Pierwszy raz mogliśmy korzystać z IKZE w 2012 r. Zasadnicza różnica w porównaniu z IKE, to większa korzyść finansowa. Wpłaty na IKZE można odliczyć od podstawy opodatkowania w danym roku, a w chwili wypłaty IKZE objęte jest jedynie podatkiem ryczałtowym w wysokości 10%. Taka konstrukcja podatkowa robi z IKZE produkt wyraźnie korzystniejszy finansowo od IKE. I to m.in. był jeden z powodów spadku zainteresowania IKE.

Niestety IKZE ma wiele „ale”, więc nie sugeruje dawania całości środków przeznaczonych na emeryturę w IKZE. Przede wszystkim IKZE ma relatywnie nisko ustawiony próg rocznych wpłat. Rocznie można w IKZE ulokować nie więcej niż 1,2 średniego wynagrodzenia prognozowanego dla danego roku. W tym roku to 4,86 tys. zł, czyli 405 zł miesięcznie. Jeżeli ktoś jest gotowy miesięcznie tylko tyle odkładać dodatkowo na emeryturę, to – jak wspomniałem –  nie zalecam skupiania się tylko na IKZE. Niski, w porównaniu z IKE, próg inwestycji wynika z zastosowania bardzo korzystnych bodźców finansowych dla tego produktu. Ustawodawca stwierdził, że drogie prezenty daje tylko w ograniczonym zakresie. I słusznie.

IZKE bez utraty przywilejów podatkowych można zlikwidować (dokonać wypłaty) dopiero po osiągnięciu wieku 65 lat. To jeden z głównych mankamentów produktu. Kolejnym jest to, że (w przeciwieństwie do IKE) nie można wypłacić wcześniej części środków zgromadzonych na IKZE bez utraty podatkowych przywilejów dla całości inwestycji. Próg wiekowy miał może sens przy docelowym wieku emerytalnym 67. Powrót  do wieku 60/65 powoduje poważną utratę atrakcyjności IKZE m.in. przez brak sprzężenia z wiekiem emerytalnym (np. dla kobiet) wg pomysłu obecnego prezydenta i rządu.  

By zakończyć listę mankamentów IKZE w porównaniu z IKE, to należy pamiętać, że IKZE mają ograniczenia w zakresie transferu (tylko na inne konta IKZE) oraz brak tu obligacji SP dla osób fizycznych dedykowanych dla formuły IKZE. Pierwsze ograniczenie jest oczywiste biorąc m.in. pod uwagę specyfikę zastosowanych bodźców finansowych w IKZE. Drugie ograniczenia nie jest jakimś mankamentem, biorąc pod uwagę bogactwo instrumentów finansowych dostępnych beneficjentom IKZE.

Przy rezygnacji z IKZE nasze środki – karnie – podlegają przy wypłacie podatkowi od dochodów osobistych . W ten sposób tracimy korzyści finansowe jakie dawał nam ustawodawca w latach wpłat. Nie jest to żadne nieszczęście. Ustawodawca odbiera to co dawał by zachęcić nas do IKZE. Jak widać, środki w IKZE nie są zamrożone do  65 roku życia. Jeżeli są nam pilnie potrzebne, to po prostu je odzyskujemy wraz z efektami (zyskami lub stratami) wynikającymi z instrumentu finansowego w jaki ulokowaliśmy nasze środki. W ten sposób dochodzimy do tematu w co dokładnie lokujemy pieniądze w ramach IKZE.

IKZE, podobnie jak IKE, to tylko podatkowy wehikuł z zestawem bodźców i ograniczeniami. Konta IKZE prowadzą biura maklerskie, banki, firmy ubezpieczeniowe, fundusze emerytalne i inwestycyjne. Dzięki temu mamy dostęp do przebogatej palety instrumentów finansowych o różnych (historycznych) stopach zwrotu i charakterystykach ryzyka.

Czy warto zainteresować się IKZE? Absolutnie tak, ale lokować w ramach IKZE polecam tylko te środki finansowe, których niemal na pewno nie będziemy potrzebować przed ukończeniem 65 roku życia. Opakowanie ‘podatkowe’ plus stopa zwrotu z instrumentu finansowego mogą dać naprawdę sporo satysfakcji. Można na przykład lokować w IKZE środki tylko w bezpieczne instrumenty o niskiej, ale pewnej, stopie zwrotu. W ten sposób podciągamy ostateczny wynik bezpiecznego portfela. Przy lokowaniu w instrumenty o większej zmienności (np. akcje), opakowanie podatkowe IKZE nie ma już tak istotnego znaczenia.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Kwota wolna w PIT. Trybunał Konstytucyjny o sprawiedliwości społecznej.

Rok temu Trybunał Konstytucyjny, na wniosek Rzecznika Praw Obywatelskich, swoim orzeczeniem z października 2015 r. wymusił podwyższenie kwoty wolnej od podatku PIT. Nie ukrywam, że miałem i mam mieszane emocje odnośnie decyzji TK, a szczególnie jej uzasadnienia. Stad chęć podzielenia się kilkoma refleksami. Nie ma co ukrywać, że być może mamy do czynienia z nową jakością w obszarze polityki społecznej i redystrybucji dochodu. Organ władzy sądowniczej, formalnie powołany do oceny zgodności z prawem, na wniosek RPO ingerował w mechanizmy redystrybucji i definiowanie sprawiedliwości społecznej itp. Być może sprawa kwoty wolnej od podatku rozpatrywana przez TK na wniosek RPO, to początek ciekawej linii orzecznictwa w tym obszarze. Nie miałbym nic przeciwko temu. Możemy poeksperymentować. To może być ciekawa nowa jakość, pod warunkiem, że mądrze tworzona. Czy tak będzie, zobaczymy. Można też uwagę przenieść na RPO, bo bez jego inicjatywy TK nie mógłby podjąć tematu. Jednak ostateczna decyzja należała do sędziów TK. Oprócz samego orzeczenia, by lepiej je zrozumieć, warto poznać tzw. kontekst problemu o czym poniżej.

Jest faktem, że pod względem wielkości kwoty wolnej od podatku w PIT jesteśmy ewenementem na tle krajów UE. Nasza kwota wolna jest mała lub bardzo mała i praktycznie nie odgrywa większej roli w rozumieniu polityki podatkowej, społecznej, bodźców ekonomicznych itd. Przekomarzania między politykami różnych odcieni o historię kwoty wolnej nie mają sensu. Niewielka była zawsze, a jej rzadkie podwyżki na ogół były skorelowane ze wzrostem wynagrodzeń jaki miał miejsce w gospodarce. Żadne z dużych ugrupowań, które rządziły w minionych kilkunastu latach, nie odważyło się na radykalne zwiększenie kwoty wolnej od podatku.

Naturalne jest pytanie: skoro inni mieli kwoty wolne większe, to dlaczego nie my? Odpowiedź jest prosta, czy wręcz banalna. Jako kraj rozwijający się i z ogromnymi oczekiwaniami społecznymi oraz wyzwaniami, funkcjonujemy w warunkach permanentnego deficytu finansów publicznych. W niektórych latach przyjmował on naprawdę niebezpieczne rozmiary. Stąd obrona wpływów finansowych za wszelką cenę. Ponadto polityka społeczna, czy to władzy czy narzucana przez opozycję, skupiała się na łatwiej dostrzegalnych przez obywateli ulgach, dotacjach itd.  Nie pamiętam by jakiekolwiek gremium ekonomistów czy polityków tkwiło w ideologicznym uporze przeciw zwiększaniu kwoty wolnej.

Przyznajmy też uczciwie, że niesłusznie z kwoty wolnej zrobiono narodowy problem i jakąś wyjątkową ułomność. Z punktu widzenia obywatela istotne przede wszystkim jest nie tylko to jaki jest łączny poziom obciążeń, ale i  ulg/bodźców/wsparcia jakie otrzymuje. Ktoś może płacić podatek od niewielkiego wynagrodzenia, ale z drugiej strony dostaje wsparcie w postaci zasiłków, dopłat do przedszkola itp. Że to niepotrzebne obracanie pieniędzmi w kółko? Bierzemy podatek, by potem oddać w postaci zasiłku? I tak i nie. Państwu daje to pewną kontrolę nad wsparciem środowisk najuboższych, a przede wszystkim efektywnością pomocy. Oczywiście nie będę się nad tym argumentem na siłę upierał.

Zwolennicy kwoty wolnej często powołują się na przykłady innych krajów, głównie z UE. Mało kto zauważa, że mówimy o krajach które mają wyższy poziom opodatkowania niż Polska. Krótko mówiąc, kwota wolna jest rekompensowana wyższym opodatkowaniem bezpośrednio w PIT lub pośrednio innymi podatkami. Jak widać, żadne państwo nie może sobie pozwolić na rezygnacje z wpływów podatkowych. Pamiętajmy, że jesteśmy krajem o relatywnie niższym opodatkowani na tle krajów UE.

Niewątpliwie kwota wolna od podatku w PIT mogła pełnić bardziej aktywną rolę w całokształcie bodźców polityki społecznej. Na przykład w korelacji z wynagrodzeniem minimalnym. Być może pośpiech i zmienność warunków rynkowych oraz politycznych, utrudnił  nam na przestrzeni lat zbudowanie bardziej skutecznego i racjonalnego systemu bodźców ekonomicznych. Ten pośpiech i brak refleksji widać i u obecnej władzy. W kampaniach wyborczych PiS przelicytował konkurentów w obietnicy kwoty wolnej. Podobnie w kilku innych obszarach. Zamiast składać nieodpowiedzialne obietnice, politycy PiS mogli zaproponować przebudowę systemu podatkowego,  w którym kwota wolna mogła odegrać zdecydowanie lepszą rolę. Niestety PiS popełnił dokładnie ten sam błąd co poprzednicy, ale w większej skali. Cała para i finansowy wysiłek poszły w program 500+, zamykając pole manewru dla kwoty wolnej. Ostatnie podniesie kwoty wolnej to tylko i wyłącznie reakcja na wyrok TK i praktycznie tylko i wyłącznie w takim stopniu w jakim TK tego wymagał. Pamiętajmy, że jeszcze niedawno politycy PiS planowali tylko ‘odnowienie’ na rok starej kwoty wolnej po wygaszeniu jej przez TK w końcem listopada tego roku. Ostatecznie rzutem na taśmę podjęto decyzję o podporządkowaniu się orzeczeniu TK z powodów politycznych i by uniknąć ewentualnych skarg obywateli oraz prawniczych sporów.

I tak wracamy do wyroku TK z października 2015 r. TK powołując się m.in. na Art. 2 Konstytucji o sprawiedliwości społecznej, zażądał podniesienia kwoty wolnej oraz jej urealniania. Odniesieniem do kwoty wolnej ma być wysokość minimum egzystencji. Oczywiście TK nie zabronił ustanowienia wyższej kwoty wolnej. Przedmiot oceny oraz ostateczny wyrok mieściły się w zakresie danych i uzasadnienia przedstawionego przez RPO. A trzeba przyznać, że RPO przyłożył się do uzasadnienia (wniosek z 3 października 2014) i jednocześnie wyznaczył pole działania dla TK. Na szczęście RPO we wniosku nie wymagał zbyt wiele i w zasadzie pomógł TK wydać werdykt tym samym.

Odniesienie do dość ogólnikowego terminu sprawiedliwości społecznej budzi pewne kontrowersje. Jest to co do zasady określenie niezwykle enigmatyczne. Bo w końcu ktoś kto otrzymuje dochód poniżej tzw. poziomu egzystencji, może od państwa otrzymywać równocześnie darmowe dobra i usługi, które podnoszą istotnie jakość jego życia oraz zmniejszają jego koszty. Oceniając wiosek RPO, być może TK powinien to brać pod uwagę, czyli całe spektrum pomocy świadczonej przez państwo. Wielkość kwoty wolnej i minimum egzystencji nie jest idealnym miernikiem. Stąd moje wątpliwości. A co jeżeli ktoś inny oprze się na zupełnie odmiennych kryteriach w swoim wniosku? Na przykład na tzw. ubóstwie relatywnym? Są przecież ekonomiści czy politycy, którzy przyjmują jeszcze wyższe progi ubóstwa czy tzw. godnego życia. W swoim werdykcie TK oparł się też na prawie podatkowym. Z tego punktu widzenia określenie, że mała kwota wolna dyskryminuje, też budzi wątpliwości, biorąc pod uwagę, że obowiązuje wszystkich i dotyczy tylko PIT. Rozkład stawek VAT na przykład bardziej sprzyja osobom o najniższych wynagrodzeniach. Ciekawostką wyroku jest też zmuszenie polityków do działania, przez jednoznaczny wyrok i podanie terminu wygaśnięcia działania kwoty wolnej na dotychczasowych zasadach.

Nie zamierzam deprecjonować opisywanego wyroku TK. Przeciwnie, w tym akurat przypadku mamy do czynienia z ciekawym przełożeniem działań RPO przy wsparciu TK na politykę społeczną. Wyrok TK przyczynił się, jak sądzę,  do przełamania postrzegania roli kwoty wolnej od podatku PIT przez polityków. Politycy sobie z tematem nie poradzili, przenosząc uwagę na inne obszary (np. ulgi podatkowe itp.).

Ścieżka działań jakiej byliśmy świadkami może sugerować iż w przyszłości będzie aktywniej wykorzystywana w polityce społecznej. I nie mam nic przeciwko, pod warunkiem że wnioskodawcy i TK będą działać odpowiedzialnie. Przypominam, że politycy (i inne organizacje) dość chętnie w ramach politycznej rywalizacji czy walki składają skargi do TK by dokuczyć przeciwnikom. Nie tak dawno PiS zaskarżył przed TK zróżnicowanie wynagrodzeń dla opiekunów osób niepełnosprawnych. I wygrał. Niestety realizacją werdyktu TK się nie przejął po przejęciu władzy. TK musi uważać, by nie stać się narzędziem rywalizacji politycznej i pozwalać się politykom okładać werdyktami o wartości mld złotych. Nie będzie to łatwe biorąc pod uwagę, że TK może działać w ramach prawa, co mocno ogranicza interpretacje sędziów TK.

A już tak przy okazji i w kontekście bieżących sporów o TK oraz prób jego dyskredytacji. Opisywana wyżej sprawa, to chyba wystarczający dowód, że TK potrafi bronić interesu  setek tysięcy Polaków.

Zaszufladkowano do kategorii Wszystko | Dodaj komentarz

Analitycy S&P mieli podstawy do obaw o niezależność NBP.

W najnowszej opinii S&P dostrzeżono, w porównaniu z poprzednią, brak powodów do obaw o niezależność NBP. Opinie S&P m.in. w zakresie niezależności NBP budziły i budzą pewne wątpliwości u wielu obserwatorów. Pytanie, jak rozumiem, jest takie: czy S&P aby przesadnie nie wzbudzał obaw o niezależność NBP, tym bardziej że obecnie się z tych obaw niemal wycofuje? Zanim zaczniemy się bawić w zarzuty wobec agencji ratingowych, w tym S&P, proponuję spojrzeć z dystansu na problem banku centralnego na naszych podwórku i zrozumieć skąd mogły się wziąć obawy analityków S&P. Ja, na przykład, również wspomniałbym o NBP w raporcie styczniowym.

Wśród ekonomistów na świecie dominuje postawa wręcz bzika na punkcie obrony niezależności banków centralnych. I słusznie. Na szczęście i u nas, regulacje ustawowe i konstytucja, lokują NBP jak tylko się da najdalej od polityków i ich nie zawsze mądrych pomysłów na gospodarkę.

Już na etapie wyborów w 2015 politycy PiS rzucali w mediach pomysłami na aktywniejszą rolę NBP w gospodarce. Mało kto już pamięta pomysły Zbigniewa Kuźmiuka czy Henryka Kowalczyka. Otwarcie prezentowano pomysł operacji LTRO w Polsce dla pobudzenia gospodarki. Ekonomiści przecierali oczy ze zdumienia, bo w sektorze bankowym środków na akcję kredytową nie brakowało. Pomysł na ‘aktywniejszą’ rolę  NBP łączono z realizacją obietnic wyborczych dla frankowiczów. Próba nawet częściowej realizacji obietnicy musiałaby się spotkać koniecznością wsparcia sektora bankowego przez NBP.

Pomysł przerzucenia na banki skutków wzrostu kursu CHF (chodzi o kredyty frankowe) był absurdalny od samego początku. Prezydent wiedział, że obietnica w postaci jaką złożył, nigdy nie będzie zrealizowana. Jednym z warunków jej realizacji musiało być podporządkowanie sobie NBP.

Podejrzewam, że obawy analityków S&P musiał wzbudzić upór PiS w realizacji programu 500+, walka z Trybunałem Konstytucyjnym i nieskrywana antypatia dla szefa KNF. Wyglądało na to, że PiS nie cofnie się przez niczym. Prostackie wojny z KNF i jej szefem nasiliły się w 2016 roku. Ciekaw jestem ile osób zauważyło, że raporty KNF i NBP o skutkach wsparcia dla frankowiczów się pokrywały (raport NBP ograniczył się tylko do bezpośrednich kosztów przewalutowania). Tymczasem tylko KNF był przedmiotem krytyki.

Nie wymieniłem bynajmniej wszystkich czynników, ale już czas przejść do osoby Adama Glapińskiego, obecnego prezesa NBP. A.Glapiński już w 2015 był wymieniany jako następca Marka Belki. Z jednej strony były obawy o spolegliwość wobec PiS, ale z drugiej, dobre noty jakie zbierał za czas pracy w Radzie Polityki Pieniężnej były atutem. Do czasu wejścia w skład RPP, A.Glapiński był silnie związany ze środowiskiem PiS. W lutym 2016, na wniosek M.Belki, A.Glapiński został powołany do zarządu NBP, co było zapewne motywowane m.in. przejęciem szefostwa NBP przez tego ostatniego.

Analitycy rynkowi zdawali sobie sprawę, że na stanowiska w instytucjach finansowych, politycy PiS rzadko kiedy wybierają ekonomistów sobie obcych. By być wybranym przez PiS, ekonomista musi być zbliżony do PiS lub głosić teorie i poglądy częściowo akceptowane w PiS. Dobrze to było widać w wyborach członków RPP. Nie neguję bynajmniej kompetencji członków RPP, ale negatywna ocena przyjęcia euro, krytyka OFE (nawet jeśli niepoważna) itd., poważnie zwiększają szanse na zainteresowanie polityków PiS takim ekonomistą. Nowi członkowie RPP czują też chyba potrzebę okazania wdzięczności. Lektura opinii RPP do ustawy budżetowej na 2017 jest w zasadzie streszczeniem tejże. W zasadzie żadnej krytyki, mimo iż jest za co. W poprzednich latach RPP śmiało punktowała niespójności czy wątpliwej jakości założenia budżetowe.

A.Glapiński potrafi wygłosić odważne zdanie w obronie niezależności NBP, ale robi to dość ostrożnie. Zapewne wybór jego osoby na szefa NBP należy ocenić pozytywnie, ale w opiniach ekonomistów daje się wyczuć uwaga: „dobry ekonomista, jak na grono fachowców z jakiego PiS gotów byłby skorzystać”. Przy wyrażaniu zdania o frankowej obietnicy prezydenta, A.Glapiński niezwykle ostrożnie i w zanadto zaowalowany sposób daje do zrozumienia, iż nie akceptuje tego pomysłu. Na pewno szef NBP jest w pełni świadom zagrożeń wypływających z pełnej realizacji obietnicy prezydenta złożonej frankowiczom.

Już zupełnie niepotrzebna była jednak wizyta A.Glapińskiego w siedzibie PiS (dał się przyłapać dziennikarzom razem z min. Morawieckiem) czy autoryzowanie swoją osobą decyzji o – tak naprawdę – wycofaniu się prezydenta z realizacji frankowej obietnicy (obecność w dość dziwnej roli na konferencji).

Jak więc widać obawy S&P nie były wcale takie nieuzasadnione. Ale dlaczego lęk zniknął? Analitycy S&P zauważyli, że politycy PiS mają mniejszą lub większą świadomość ograniczeń w realizacji wyborczych obietnic. PiS praktycznie wycofał się z realizacji obietnic dotyczących przewalutowania kredytów frankowych czy kwoty wolnej od podatku (PIT) w wysokości 8 tys. zł. Zniknęły z mediów pomysły na angażowanie NBP w operacje przewalutowania kredytów frankowych czy na operacje LTRO itp. Być może też ostra reakcja agencji ratingowych w zakresie niezależności NBP, poważnie zniechęciła polityków PiS do realizacji swoich niekonwencjonalnych pomysłów z udziałem NBP. Wygląda na to (a przynajmniej jest taka szansa), że politycy PiS zaakceptowali, iż NBP musi pozostać niezależny.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

PIT. Zmiany w kwocie wolnej w tempie ekspresowym.

Trybunał Konstytucyjny nakazał, rząd przelał to na papier, posłowie poparli, a prezydent ekspresowo zaakceptował zmiany w PIT. Tak o to dokonał się kolejny krok w polityce społecznej i redystrybucji. Nie jest to krok duży, bo nad kwotą wolną w PIT być może ciąży już jakieś fatum w Polsce.

Kwota wolna od podatku w PIT jest od lat 90-tych niezwykle mała. Mała nominalnie i mała w porównaniu z rolą jaką kwotą wolna pełni w innych krajach. W zasadzie w Polsce kwota wolna nie pełni istotnej roli w polityce społecznej, zarządzaniu klinem podatkowym itd. Najnowsze decyzje, co zaraz wykażę, nie dokonują również poważniejszych zmian na tym polu.

Kwota wolna stała się ofiarą ogromnych społecznych oczekiwań i próbom ich sprostania na przestrzeni lat. Nie bez znaczenia były zmiany w naszej sytuacji gospodarczej. Stałe naciski na różne  formy pomocy społeczeństwu i gospodarce, powodowały opór kolejnych rządów w zwiększaniu kwoty wolnej by ratować finanse publiczne. Mała kwota wolna stała się z biegiem lat wręcz naszą tradycją i specyfiką. Warto przypomnieć, że i poprzedni rząd z PiS, również nie dokonał zmian na tym polu.

Przystępując do oceny kwoty wolnej i polityki w tym zakresie na przestrzeni lat, nie wolno tego robić bez osadzenia jej w naszych realiach. Kwota wolna jest tylko jednym z elementów szerokiego wachlarza środków wsparcia i bodźców w zakresie polityki społecznej i gospodarczej. Krytycy niskiej kwoty wolnej często o tym zapominają. Tymczasem, co mało kto zauważa, PiS kontynuuje dotychczasowe tradycje. Oczywiście, żeby było jasne, nie jestem przeciwnikiem zwiększania kwoty wolnej.

Do zwiększenia kwoty wolnej zmusiło nas orzeczenie TK (na wniosek Rzecznika Praw Obywatelskich) i wyborcze obietnice polityków PiS z 2015 r. TK wskazał jako punkt odniesienia kwotę minimum egzystencji i granicy wsparcia w ramach pomocy społecznej. Stąd pojawiła się kwota wolna od podatku w wysokości 6,6 tys. zł. Politycy dostali od TK rok na podjęcie działań w tym zakresie. TK nie narzucał by taka kwota wolna musiała obejmować wszystkich podatników. Jeszcze przed orzeczeniem TK, w trakcie kampanii wyborczych, politycy PiS śmiało obiecywali kwotę wolną dla wszystkich w wysokości 8 tys. zł. Przebili w ten sposób obietnice innych partii w tym zakresie.

Obietnica kwoty wolnej w wysokości 8 tys. była nierealna, a rozdawane szerokim gestem w ramach 500+ pieniądze spowodowały, że rząd i prezydent podnieśli obecnie kwotę wolną głównie pod wypełnienie orzeczenia TK i by dokonać tego jak najniższym kosztem. Dodatkowe elementy zmian i podawane w mediach przez niektórych polityków PiS uzasadnienia, to już tylko próba przekucia wykonania orzeczenia TK w wielką zmianę w polityce społecznej.

Do tej pory kwota wolna wynosiła 3,1 tys. zł dla wszystkich. Od 2017 r. podatnicy z dochodem 6,6 tys. zł będą objęci analogiczną kwotą wolną, czyli nie zapłacą podatku PIT. Od dochodów 6,6 tys. zł do 11 tys zł. kwota wolna spada do obecnej. Od 11 tys. zł do 85 tys. zł, kwota wolna jest taka jak dotychczas. Ten przedział obejmuje podatników z wynagrodzeniami miesięcznymi brutto od 1 tys. zł do ok. 8 tys. zł. To oznacza, że niemal 90% podatników PIT nie odczuje zmian w porównaniu ze stanem obecnym. W przedziale 85 tys. 127 tys. zł kwota wolna obniża się stopniowo do zera. Powyżej 127 tys. zł (mowa o wynagrodzeniach rocznych), kwota wolna będzie zniesiona. Grupa kilkuset tysięcy najbogatszych podatników będzie stratna przez to o kilkaset złotych rocznie, czyli w dość symboliczny sposób. Państwo wiele na tym nie zarobi (ok. 0,3 mld zł).

Na zmianie zyskają podatnicy z wynagrodzeniami brutto ok. 950 zł. miesięcznie i niższymi. Mówimy więc o małej grupie emerytów, części rencistów, osobach, które w ramach PIT osiągają dochody niższe od wskazanych itp. Od 700 zł miesięcznie w dół zmiana kwoty wolnej może przynieść rocznie nawet 500-600 zł w porównaniu ze stanem obecnym. A to już koszt przyzwoitych butów i kurtki na zimę.

Rząd chwali się iż na zmianach zyska nawet 3 mln podatników. Brak mi dokładnych danych by podaną wielkość zweryfikować. Sądzę jednak, że większość z tych osób odczuje zmianę dość symbolicznie. Wg wyliczeń rządowych zmiana w kwocie wolnej spowoduje utratę maks. 1 mld zł wpływów.

Jak widać, zakres zmian z konieczności jest dość skromny i podporządkowany obecnym progom podatkowym i wymaganej kwocie wolnej dla najgorzej uposazonych. Zmian nie odczują np. osoby z tzw. wynagrodzeniem minimalnym.

Najnowsza zmiana w kwocie wolnej potwierdziła naszą wieloletnią (być może niechlubną) tradycję spychania kwoty wolnej na plan dalszy. Tym razem kwota wolna przegrała z programem 500+. Nie wiadomo jak trwałe będzie obecne rozwiązanie. Jestem jednak przekonany, że osoby o najniższych dochodach nie mają się czego obawiać (np. powrotu do mniejszej kwoty wolnej).

Poniżej link na przedziały dochodowe i przykładowe wyliczenia, które pozwalają się zorientować w skali zmian i na ile one dotyczą każdego z nas (wyliczenia jak najbardziej poprawne, sprawdzałem).

http://tvn24bis.pl/pieniadze,79/kwota-wolna-od-podatku-dla-najmniej-zarabiajacych-wzrosnie-do-6600-zl,695823.html

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Odchylenie złotego jak w 2008, ale w przeciwną stronę.

2016_11_18_wycena_zotego

Złoty, jak każda waluta, oscyluje wokół  swojej wartości fundamentalnej. Póki są to małe kilku procentowego odchylenia, to nie ma powodów do niepokoju. To naturalne. Bywa, że trendy zmian cen i wydajności w danej gospodarce są na tyle silne, że rynek akceptuje silne odchylenia lub po prostu poddaje się prawom popytu i podaży. W 2008, pod koniec okresu szybkiego wzrostu gospodarczego w Polsce, złoty został wyprowadzony przez rynek aż do niemal 19-procentowego przewartościowania. Co wydarzyło się potem, wszyscy wiemy.

Polityka społeczno-gospodarcza nowego rządu doprowadziła do wzrostu obaw o najbliższą przyszłość Polski. W efekcie rynek podniósł niedowartościowanie złotego w 2016 do ponad 10%. To już niemało. Nie zachęciło to jednak rządu do bardziej odpowiedzialnego prowadzanie polityki gospodarczej i komunikacji z rynkiem. Wręcz przeciwnie. Z obozu rządowego pojawiły się głosy, że osłabienie złotego było brane pod uwagę i jest rządowi na rękę.

W ciągu ostatniego tygodnia doszło do dalszego i skokowego osłabienia złotego. Osłabiły się praktycznie wszystkie waluty regionu, ale nasza najbardziej. Nieczęsto się zdarza, by złoty tracił aż 3% w tak krótkim czasie. Przyczyn jak zwykle jest więcej. Spadek zainteresowania regionem przez inwestorów zagranicznych oraz czynniki wewnętrzne. Rząd zaakceptował obniżenie wieku emerytalnego, pojawiła się informacja o przekazaniu całości środków z OFE do Funduszu Rezerwy Demograficzne i informacja GUS o  rozczarowującym tempie PKB w III kw. Do tego dość kuriozalna wypowiedzieć lidera PiS o inwestycjach. Dla rynku to już było za dużo.

I tak o to, niedowartościowanie naszej waluty istotnie przekroczyło 15%. Oczywiście o ocenę wyceny złotego możemy się spierać. O to czy to dobrze czy nie, również możemy się spierać. Mim zdaniem zabawa na utrzymywanie złotego po słabszej stronie, długoterminowo jest niebezpieczna. Ja mam nadzieję, że rząd nie będzie robił głupstw i przestanie droczyć się z rynkiem. Ale może to rynek ma rację, pokazując poprzez wycenę złotego dość poważne obawy dotyczące naszej najbliższej przyszłości.

Osiągnięcie niemal rekordowego poziomu odchylenia wyceny złotego pchnęło nas na granicę po  przekroczeniu której nie wiemy co się wydarzy. Po prostu nie mamy takich doświadczeń. Widać, że rynek traci powoli cierpliwość i powoli akceptuje coraz gorszą wycenę naszej waluty. Oswaja się z nią. Niestety wątpię by rząd zrezygnował z notorycznego zapewniania o realizacji wyborczych obietnic i funkcjonowania  przy maksymalnym dopuszczalnym deficycie finansów publicznych.

Ewentualna interwencja NBP wydaje się na razie niepotrzebna. Wątpliwe też by była skuteczna w obecnych okolicznościach. Chce wierzyć, że mamy do czynienia z przejściowym pogorszeniem nastrojów na rynku. Sądzę jednak, że rząd nie powinien lekceważyć tego co się stało w ostatnich dniach.

 

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

To się przełamie, rzekł prezes o PKB i inwestycjach.

2016_11_16_foto_Kaczynski

Żarty, żartami, ale to nie jest zabawne. Odsłuchałem wywiad z liderem PiS i gdzieś w 20 minucie usłyszałem wytłumaczenie problemu z inwestycjami. Przypomnę, że wczoraj GUS opublikował przyspieszony szacunek PKB. W oparciu o wyniki PKB w wcześniejszych kwartałów i bieżące procesy gospodarcze, wygląda na to że niechybnie mamy nadal problem z inwestycjami. Przy względnie korzystnych obecnie warunkach gospodarczych, przedsiębiorstwa powinny mieć nieco większą ochotę do inwestycji. A tu się okazuje, że niekoniecznie. Kasą unijną wszystkiego wyjaśnić się nie da.

Nikt nie kwestionuje przyczyn leżących po stronie przejściowego spadku wykorzystania unijnych funduszy. Pozostają jeszcze gospodarcze nastroje. Już od kilku kwartałów dynamika inwestycji budzi obawy. Natomiast to co dzieje się w tym roku, obawy te potwierdza i powiększa. Część firm chyba nie jest wystarczająco silnie przekonana do trwałości naszego wzrostu gospodarczego oraz widzi na horyzoncie szereg ryzyk. Od gospodarczych po polityczne. Polityka finansowa rządu i zapowiedź realizacji czekających na realizację obietnic wyborczych, przyczyniają się do powiększenia obaw. Tempo inwestycji powinno się w kolejnych kwartałach nieco poprawiać, ale ich relacja do PKB nadal będzie nieco rozczarowująca.

Wiem, że nie da się tak po prostu do inwestowania przedsiębiorców zmusić. Powinno się jednak tworzyć przyjazny i przychylny gospodarczo klimat. A tego niestety brakuje. I trudno oczekiwać poprawy, gdy rząd triumfuje po decyzji o przywróceniu poprzedniego wieku emerytalnego.

Kiedy w gospodarce dzieje się źle a przedsiębiorcy i inwestorzy wstrzymują inwestycje, to od rządu oczekiwałbym rzetelnej oceny sytuacji i wniosków na przyszłość. Niestety nic tego. Po słowach szefa PiS wygląda na to, że nie ma zgody na to. Jest uporczywe zaklinanie rzeczywistości.

Jarosław Kaczyński nie chce się pogodzić z wynikami GUS i oczywistymi wnioskami do dalszych działań. Zamiast tego, na pytanie o inwestycje, Kaczyński twierdzi, że „to się przełamie”. Czyli, że niekorzystny trend w inwestycjach się odwróci. W części związanej w realizacja projektów finansowanych z unijnych pieniędzy pewnie tak. Nadal jednak nie ma pewności co do poprawy skłonności do inwestycji wśród przedsiębiorców.

Wpływ szefa PiS na polityków tej partii i ministrów rządu jest tak silny, że publicznie nikt takiego życzeniowego myślenia nie podważa. Najnowsze wypowiedzi B.Szydło i M.Morawieckiego po wynikach PKB podanych przez GUS, potwierdzają brak pogodzenia się z wnioskami jakie powinny się nasunąć. Tak do problemów  makroekonomicznych się nie podchodzi. Jesteśmy świadkami klasycznego nieprzyjmowania przez polityków do wiadomości sygnałów i ostrzeżeń napływających z gospodarki.

Zupełnym kuriozum jest wyjaśnienie słabych wyników w inwestycjach. J.Kaczyński uważa, że to wynik blokady inwestycji w samorządach i wśród przedsiębiorców powiązanych z obecnymi partiami opozycyjnymi . Tłumaczenie jak z poprzedniej epoki.

Tyle w kategorii „strasznie”, bo było i „zabawnie”.

Jako ciekawostkę można potraktować ekonomiczne rozważania prezesa PiS o stopie zwrotu z inwestycji. Nie wiem czy szef PiS wpadł na to sam, czy ktoś mu to podpowiedział. Trzeba się cechować nie lada śmiałością, by takie ekonomiczne perełki wypowiadać publicznie. Wg J.Kaczyńskiego istnieje jakaś normalna renta rynkowa  (gwarantowana satysfakcjonująca stopa zwrotu?) z inwestycji. Jak zrozumiałem, w obecnych warunkach nie ma żadnych ryzyk, a przynajmniej nie takich, by stały one na przeszkodzie do uzyskania stopy zwrotu czyniącej inwestycje rentownymi. Czyżby rynek, bez względu na warunki, pozwalał na uzyskiwanie przez każdą inwestycję satysfakcjonującej stopy zwrotu? I czyżby przedsiębiorcy nie sięgali po pieniądze leżące na ulicach? Teorie szefa PiS to przełom w ekonomii rynkowej.

Teorie ekonomiczne prezesa PiS przestają bawić, gdy sobie uświadomimy, że J.Kaczyński być może faktycznie wierzy w to co mówi i że rząd PiS przymierza się do realizacji programów inwestycyjnych pod kierunkiem i patronatem rządu oraz finansowanych z pieniędzy publicznych oraz z emerytalnych składek.

Link na wywiad z J.Kaczyńskim:  http://vod.tvp.pl/27498955/16112016

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Oj, PKB wzrósł tylko o 2,5% w III kw.

No i małe zaskoczenie. Wg tzw.
szybkich szacunków GUS, PKB wzrósł nam w III kw tylko o 2,5% yoy. Biorąc pod
uwagę osłabnięcie tempa, to można śmiało powiedzieć, że spadkowy trend dynamiki
nakładów na środki trwałe (inwestycje) yoy pogłębił się w porównaniu z poprzednim
kwartałem. Gdzieś po cichu miałem nadzieję, że tempo inwestycji nie będzie
ulegało pogorszeniu. Ale jednak.

Wynik wymiany handlowej  w III kw był porównywalny z wskazaniem
ubiegłorocznym. Popyt miał wzrosnąć w wyniku 500+, ale jak widać efekt popytowy
najwyraźniej nie zrekompensował spadku w inwestycjach. A więc nie tu jest
problem. Niestety to inwestycje budują w długim terminie wzrost gospodarczy.
Nawet jeśli część winy zrzucimy na stagnację w wydawaniu unijnych pieniędzy, to
i tak rząd powinien był się z tym liczyć i korygować średnioterminowe prognozy.
Niewątpliwie niebagatelną rolę odegrały obawy przedsiębiorców o przyszłość
gospodarczą, co spowodowało pewne zmniejszenie skłonności do inwestowanie.
Świetnym miernikiem nastrojów jest nasza giełda (GPW). Jeżeli ktoś myślał, że
koniunktura na giełdzie nie ma żadnego związku z gospodarką i postrzeganiem
przyszłości, to jest w błędzie.

W takiej sytuacji, wykazanie
tempa wzrostu PKB w 2016 powyżej 3% jest zagrożone. Owszem, gospodarka nie od
dziś płata figle tym co prognozują zachodzące w niej zmiany. Jeżeli za 2016
tempo PKB wyniesie tylko 3%, to nie będzie to powód do dramatu. Niepokojące są
trendy i przyjęta przez rząd polityka społeczno-gospodarcza. Program 500+ jest
częściowo na kredyt. W tym i przyszłym roku wykorzystujemy maksymalnie wartość
deficytu finansów publicznych w relacji do PKB. Zadłużenie w przyszłym roku
zbliży się do 55% PKB. Zabawa w politykę społeczną w postaci programu 500+ może
się na nas odbić tzw. czkawką. Na dodatek jeżeli jednostki samorządowe chciałyby
ostrzej ruszyć z inwestycjami (m.in. współfinansowane środkami unijnymi), to rząd
nie pozostawił im zbyt dużego pola manewru w rozumieniu możliwości zwiększania
deficytów.

Dramat się jeszcze żaden nie
wydarzył, ale rząd ma nad czym myśleć i nie powinien tego odkładać. Niestety
obok wątpliwej jakości polityki makroekonomicznej, niepokój nudzę zapowiedzi
dalszych działań na polu ekonomicznym (realizacja obietnic wyborczych) i szeroko
rozumianym politycznym (polityka wewnętrzna, zewnętrzna itd.). Krótko mówiąc,
poprawa skłonności do inwestowania nie wynika z niemal codziennych płomiennych
zapewnień min. Morawieckiego. Inwestycje zależą od czegoś zupełnie innego.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Indywidualne Konto Emerytalne (IKE). Produkt zanikający czy wręcz przeciwnie?

Zapowiedź zmian w systemie oszczędzania na emeryturę przez obecny rząd jest dobrą okazją do rozpoczęcia cyklu przypominającego sposoby oszczędzania na emeryturę lub generalnie oszczędzania długoterminowego. Oczywiście wystarczy konsekwentnie odkładać ‘na lokatę’ w banku, co wbrew pozorom wcale nie jest takie lekkomyślne.

Dlaczego IKE? Bo to produkt (formuła) z długą już historią, chyba nieco w ostatnich latach niedoceniany. IKE na pewno nie zasługuje na zapomnienie, bo formuła IKE zawiera wiele cennych cech i a czasy świetności IKE mogą wkrótce powrócić za sprawą pomysłów nowego rządu.

IKE to wehikuł podatkowy dla osób fizycznych. Wbrew pozorom, nie tylko przedsiębiorcy mogą z różnych wehikułów podatkowych korzystać. W Polsce dostępnych jest kilka korzystnych podatkowo rozwiązań, zachęcających do oszczędzania, z naciskiem na oszczędzanie długoterminowe (w tym emerytalne).

Historia IKE sięga 2004 r. i związana jest z tworzeniem III filaru emerytalnego i wprowadzonym opodatkowaniem dochodów z lokat i inwestycji kapitałowych. Chodzi o tzw. podatek Belki, a który jest integralną częścią ustawy regulującej PIT. Skoro w życie wszedł podatek, to naturalnym bodźcem do oszczędzania miało być zwolnienie z niego środków lokowanych w ramach IKE. Zapewne gdyby podatek Belki w życie nie wszedł, to i tak jakiś bodziec podatkowy by wymyślono, jak przy obligacjach w latach 90-tych czy IKZE kilka lat później.

Przede wszystkim trzeba wiedzieć, ze IKE nie jest instrumentem lokowanie środków finansowych, a formułą, której celem jest zachęcenie do oszczędzania no okres końca naszej aktywności zawodowej lub po przejściu na emeryturę. IKE założyć można, podpisując umowę z biurem maklerskim, funduszem inwestycyjnym, zakładem ubezpieczeń na życie lub bankiem, czy funduszem emerytalnym. Każda z tych grup firm oferuje mniejszą lub większą paletę instrumentów, w które możemy lokować wolne środki w ramach IKE. Specyficznym rozwiązanie są 10-letnie detaliczne obligacje skarbowe (tzw. IKE-obligacje) na potrzeby IKE. Po takie IKE musimy się zgłosić do PKO BP lub punktach obsługi domu maklerskiego tego banku. Pieniądze przesyłamy do instytucji, z którą podpisaliśmy umowę o prowadzenie IKE, a ta lokuje w paletę instrumentów (lub jeden), którymi wykazaliśmy zainteresowanie. IKE można mieć tylko jedno  w danym momencie.

Ponad 65% kont IKE prowadzonych jest przez zakłady ubezpieczeń (na drugim miejscu są TFI – ok. 24% kont). I wcale nie należy się tego obawiać (wiem, że ubezpieczenia źle się kojarzą). Jeden z najbliższych członków rodziny korzysta z konta IKE w zakł. ubezpieczeń i w tym przypadku ‘opakowanie’  ubezpieczeniowe konsumuje marginalną część zysków. Oczywiście zawsze zachęcam do dokładnego przeczytania zasad odpłatności za prowadzenie IKE, w tym w formie skromnego ubezpieczenia.

W IKE możemy lokować rocznie maksymalnie 3-krotność średniego wynagrodzenia w gospodarce, prognozowanego dla danego roku (do 2008 r. 1,5 krotność). Obecnie limit wynosi nieco ponad 12 tys. zł., czyli 1 tys. zł średnio miesięcznie. Limit jest ewidentnie niepotrzebnie zawyżony i nie jest wykorzystywany przez większość posiadaczy IKE. Tak wysoki limit to m.in. pokłosie dyskusji sprzed lat o tym jak zachęcić do oszczędzania w IKE. Jednym z głównych pomysłów było radykalne podniesienie limitu. Niewiele to dało, bo średnio jest on wykorzystywany w jednej trzeciej. Poza jednym wyjątkiem, czyli klientami biur maklerskim. Ci potrafią wykorzystywać ponad 60% limitu rocznie.

By skorzystać z ulgi podatkowej przy wypłacaniu oszczędzanych w IKE środków należy spełnić warunki dot. wieku. Wypłata musi nastąpić dopiero po ukończeniu 60 lat lub najwcześniej po 55 roku życia, jeżeli przysługuje nam możliwość wcześniejszego przejścia na emeryturę. Dochodzi jeszcze konieczność kilkuletniego prowadzenia IKE (dwa szczegółowe warunki). Można wcześniej wycofać pieniądze w całości lub części, ale wtedy musimy odprowadzić 19% podatek (oddajemy państwu przyznaną nam ulgę podatkową). Pozostałe w IKE pieniądze pracują dla nas dalej na dotychczasowych zasadach.

Powyższe kryterium wieku i możliwość częściowego wycofania środków, to ogromny atut w porównaniu z korzystniejszym finansowo IKZE, które pod tym względem jest bardziej rygorystyczne (graniczny wiek to 65 lat). IKE pozwala zatem wypłacić środki z utrzymaniem ulgi w okresie przed ustawowym wiekiem przejścia na emeryturę. A więc wtedy, gdy jeszcze  nie mamy prawa do emerytury, a nie możemy lub nie chcemy już pracować. Z tego punktu widzenia, IKE to długoterminowa lokata z ulgą podatkową, pod warunkiem utrzymania jej w części lub całości, do okresu przedemerytalnego.

W szczytowym okresie popularności IKE w 2007, prowadzonych było 915 tys. kont i na niemal 40% z nich dokonywano wpłat. Obecnie, po przejściowym spadku do 792 tys., prowadzonych jest 868 tys. kont IKE. Niestety tylko na ok. 25% dokonano wpłat w tym roku.

Spadek zainteresowania IKE jest wynikiem kilku czynników. W obliczu niskich stóp zwrotu i wahań na giełdach, ulga w postaci braku poboru podatku jest słabym bodźcem. Brak jest przymusu corocznych wpłat (no chyba, że wymusza to umowa z instytucją prowadzącą IKE). Zapał do IKE, jak niemal wszystkich form oszczędzania, spada wraz z upływem czasu. No i ogromna konkurencja siostrzanego produktu IKZE, który z finansowego punktu widzenia jest zdecydowanie korzystniejszy.

No więc czy IKE warte jest zainteresowania? Tak. Część środków warto na IKE systematycznie wpłacać. IKE, nawet jeśli w niewielkim stopniu, to jednak mobilizuje do oszczędzania bardziej niż utrzymywanie lokaty odnawialnej w banku.

Przyszłość IKE. Na razie znamy zarys pomysłu, ale czeka nas renesans IKE i modyfikacja formuły. Wg pomysłów min. Morawieckiego, nasze konta w OFE w przeważającej większości zostaną przeniesione do IKE. Rozumiem więc, że kto IKE do tej pory nie ma, to zostanie mu utworzone. Takie nowe ‘akcyjne’ IKE będzie jakąś kompilacją filarów II i III. Pytanie jednak: wg jakich rygorów będziemy mogli korzystać z nowego IKE? Obecnie jest pomysł by środki z nowego IKE były przymusowo kierowane na wykup emerytury okresowej lub dożywotniej, czyli większość cech filaru II byłaby utrzymana. Jak będzie w rzeczywistości, to się dopiero okaże.

Przedstawiony opis IKE nie wyczerpuje wszystkich detali. Mam nadzieję, że udało mi się przedstawić najważniejszą część z małym komentarzem historycznym i garścią refleksji.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Podnieść stopę referencyjną, zostawić bez zmian, czy może obniżyć?

2016_10_23_cpi_i_cel_inflacyjny

No właśnie, nie wiadomo co robić. Zresztą czy koniecznie coś trzeba robić?. Na szczęście nie.  Ostatnio zmianę stopy referencyjnej doświadczyliśmy w I kw 2015 r.  Wiele wskazuje na to, że w 2016 stopy referencyjnej nie zmienimy. Jeżeli tak, to od czasów powstania Rady Polityki Pieniężnej, byłby to drugi taki rok. Bez zmian obyło się również w 2010 r.  Niemniej pytanie o kierunek zmian stopy pojawia się coraz częściej. Bynajmniej nie dlatego, że robi się nudno.

Deflacja w Polsce i jej długotrwałość są pewną niespodzianką dla ekonomistów. Jeszcze niedawno wydawało się, że inflacja wzroście, więc mamy do wyboru w średnim terminie dwa warianty: utrzymywanie stopy referencyjnej na obecnym poziomie (1,5%) lub jej powolne podnoszenie.  Oczywiście padało czasami pytanie czy ewentualnie warto stopę referencyjną obniżyć, ale ten wariant wydawał się mało prawdopodobny i bez silnego uzasadnienia makroekonomicznego. Pytania warto jednak zadawać i widać, że i w gronie RPP powoli jest coraz silniej do głosu dochodzi stronnictwo stawiające pytanie: czy aby nie powinnyśmy stóp obniżać w niedalekim czasie. W opisie dyskusji z posiedzenia RPP 5 października pojawił się taki o to zapis:

„Część członków Rady oceniała z kolei, że gdyby następowało dalsze spowalnianie wzrostu gospodarczego, a okres deflacji wydłużałby się oraz pojawiałyby się negatywne skutki deflacji dla gospodarki, wówczas uzasadnione mogłoby być obniżenie stóp procentowych. Członkowie ci zaznaczali, że obniżenie stóp procentowych NBP mogłoby sprzyjać wzrostowi dynamiki PKB, w szczególności pobudzając aktywność inwestycyjną. Niektórzy członkowie Rady podkreślali także, iż realny poziom stóp procentowych w Polsce jest relatywnie wysoki na tle innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej.”

W kontrze, inni członkowie RPP mieli powiedzieć:

„….że wysokość stóp procentowych NBP nie jest obecnie czynnikiem hamującym wzrost inwestycji w gospodarce, zwłaszcza biorąc pod uwagę wysoki poziom oszczędności przedsiębiorstw umożliwiający finansowanie działalności ze środków własnych.”

Nie ma co ukrywać, robi się ciekawie. Jest szansa, że po kilkunastu miesiącach dyskusje nad polityką stóp procentowych powrócą na pierwsze strony gazet i portali ekonomicznych. Zresztą, zarysowany wyżej podział opinii w RPP został już zauważony przez ekonomiczne media.

Pytanie o to czy stopa realna nie jest zbyt wysoka powoli traci na znaczeniu, ponieważ jest silne przekonanie, że inflacja będzie powoli rosła (praktycznie konsensus rynkowy). Wg prognoz NBP, inflacja na początku 2017 sięgnie dolnego progu celu inflacyjnego i na tym poziomie będzie aż do końca 2018 r. W takiej sytuacji mielibyśmy zerową realną stopę procentową. Przy obecnym przekonaniu, że tempo wzrostu PKB będzie na poziomie 3% i rosną wynagrodzenia (oraz spada bezrobocie), obniżanie stóp procentowych nie wydaje się najlepszym rozwiązaniem. Ale i z ich ewentualnym podnoszeniem należy być ostrożnym.

Czy obniżenie stóp jest niepotrzebne? Możne sobie wyobrazić taki scenariusz kształtowanie się wskaźników makroekonomicznych,  przy których cięcie stóp będzie konieczne lub utrzymywanie na obecnym poziomie nie będzie uzasadnione.. Stronnictwo na rzecz powolnego brania pod uwagę obniżki stóp, zwracało uwagę na możliwość przedłużającej się deflacji, pogorszenia tempa PKB i braku wyraźnej poprawy w tempie nakładów inwestycyjnych. Jeżeli coś budzi moją wątpliwość, to to że być może w RPP jest mała grupa jej członków czująca się w obowiązku wspierania rządu w wypełnienie jego wyborczych deklaracji, co wymuszałoby utrzymanie przyzwoitego tempa PKB za wszelką ceną, przynajmniej  w średnim okresie.

Wracając do tytułowego pytania, na szczęście nie musimy nic w tej chwili robić. Możemy stopy pozostawić bez zmian i czekać na rozwój sytuacji, by zaaplikować gospodarce odpowiedni zestaw działań. To dobrze, że pojawiają się różnie pomysły, bo nie ma nic gorszego niż uprawianie schematów. Wygląda na to, że nie będziemy mieli do czynienia z mocnym wzrostem tempa PKB ciągnącym za sobą inflację. Inaczej mówić, będzie mocno nieschematycznie.

Gdybym miał wskazać na prawdopodobieństwo kierunku zmian stóp w średnim terminie ( powiedzmy 2 lata), to: 50% stabilizacja, 30% wzrost, 20% obniżenie.  Czyli stabilizacja w możliwością wzrostu. Nie wydaje mi się niezbędne dyskutowanie o poziomie celu inflacyjnego i stopie realnej w chwili obecnej. Oczywiście tzw. akademickiej dyskusji nic nie stoi na przeszkodzie.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Pomoc dla frankowiczów. Sejmowy finał wielkiej wyborczej obietnicy.

Mój stosunek do problemu kredytów frankowym przedstawiałem wielokrotnie, więc nie ma sensu robić ponownego wstępu. Sprawa jest też powszechnie znana, więc możemy skupić się na jej sejmowym finale podczas 28-go posiedzenia Sejmu RP. Według polityków PiS nie będzie to wprawdzie finał, a jedynie rozłożenie etapów pomocy w dłuższym okresie czasu. Zwał jak zwał. Tak naprawdę w okresie sierpień-październik mamy do czynienia z zamknięciem sprawy i zrzuceniem jej z politycznej agendy.

Do początku sierpnia opinia publiczna (i frankowicze) była utrzymywana przez polityków PiS w przekonaniu, że lada chwila będzie ostateczny projekt pomocy i to takiej z rozmachem. Niemniej powoli i delikatnie politycy PiS puszczali w przestrzeń medialną informację o ryzykach rzekomych zewnętrznych kryzysów bankowych, wobec czego by nie osłabiać sektora finansowego, niestety wsparcie dla frankowiczów trzeba odłożyć.

Niestety, jak to zwykle, prawda jest banalna. W obydwu kampaniach wyborczych, PiS świadomie wprowadził frankowiczów w błąd. I ugrupowanie to prowadziło tą nieładną grę aż do sierpnia tego roku. W sierpniu poznaliśmy założenia prezydenckiego projektu wsparcia dla frankowiczów. Z wyborczych obietnic pozostał jedynie zwrot części spreadu. Z punktu widzenia tego co kandydat na prezydenta A.Duda obiecał frankowiczom jeszcze na początku tego roku, zwrot części spreadów to raptem parę procent obiecanego wsparcia z punktu widzenia pojedynczego frankowicza.

Jeżeli ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości czy nadzieje co do dalszych losów ustawy frankowej, to rozwiała je niedawna wypowiedź lidera PiS, który w wywiadzie zapowiedział tak naprawdę wygaszenie jednej z największych (tzn. najkosztowniejszych) wyborczych obietnic. Oficjalnie z powodu ryzyka kryzysu finansowego w sektorach bankowych Włoch i Niemiec. Z politycznego punktu widzenia obietnica frankowa coraz bardziej obciążała wizerunek prezydenta i pośrednio PiS, więc trzeba było w końcu sprawę zamknąć. Powód zamknięcia nie ma tu znaczenia. Równie dobrze można było zrzucić na zagrożenia rosyjskimi zbrojeniami czy na skutki globalnego ocieplenia. Już jak ciekawostkę, proponuje poczytać słowa prezesa PiS sprzed kilku miesięcy o pomocy dla frankowiczów.

W zgiełku codziennych wydarzeń, zapomnieliśmy, że posłowie będą się zajmowali aż trzema projektami pomocy dla frankowiczów. Najbardziej radykalny jest tegoroczny pomysł partii Kukiz’15. Podobny do styczniowych propozycji prezydenta Dudy, z którymi rozprawił się pół roku temu KNF. Kolejny projekt jest autorstwa PO i skupia się na podzieleniu się nadwyżką kapitału powyżej kredytu złotowego (opartego na WIBOR) między kredytobiorcę i banki. Projekt również drogi, bo koszt jego realizacji, o ile pamiętam, szacowano na od 15 do 20  mld zł. Projekt PO był mało realny, ale mógł być ewentualnie podstawą do dalszych prac.

Przyjęte przez polityków PiS uzasadnienie rezygnacji (oficjalnie: odłożenia w czasie) pomocy dla frankowiczów, pomogło dwóm wspomnianym partiom opozycyjnym, które formalnie z podniesionym czołem mogą powiedzieć, że chciały pomóc, ale PiS się nie zgodził. Tak naprawdę PO i Kukiz’15 wiedziały, że ich pomysły są niemożliwe do wprowadzenia.

Licytacja na skalę pomocy frankowiczom przez polityków niewiele dała tym pierwszym. Szkoda tylko, że nie podjęto tematu stworzenia zasad pomocy i scenariusza dla banków i NBP, na ewentualność drastycznego wzrostu kursy CHF. Tymczasem za niedługo miną dwa lata od dramatycznego wzrostu kursu CHF.

Spojrzałem właśnie na stronę Sejmu i wszystko jasne: do dalszych prac przechodzi projekt prezydencki, a dwa pozostałe przechodzą do bloku głosowań, co zapewne oznacza ich odrzucenie.

A co dalej z pomocą frankowiczom wg prezydenckiego pomysłu? Projekt pisany był „na kolanie”, co wywołało wiele pytań i kontrowersji. Podejrzewam, że projekt będzie przechodził bardzo długą drogą prac nad nim i modyfikacji. Przypomnę, że wg przedstawicieli prezydenta, pałeczkę mają przejąć banki i organy nadzorcze i wypracować jakieś rozwiązanie w ramach dostępnych narzędzi. Zapewne chodzi o standardowy nadzór KNF oraz NBP i zalecenia w zakresie rezerw, ryzyk, buforów bezpieczeństwa itd. w odniesieniu do portfela kredytów frankowych. Te działania są już prowadzone i będą niezależnie od działań polityków. Tylko prezydent i rząd za rok powiedzą, że to właśnie dzięki ich działaniu oraz dla zasady ponarzekają, że to wciąż za mało.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz