PiS zmniejszył rozwarstwienie. Pytanie tylko jakim kosztem i czy trwale.

Przed nami jesienne wybory do parlamentu. Wielu z nas ma zapewne już swoje typy, czyli partie na które zagłosuje. Jednym z przedmiotów sporu i oceny jest gospodarka i – ekonomiczna -jakość życia. O ile jestem krytykiem działań gospodarczych (w tym transferów socjalnych) obecnej koalicji rządzącej, to mam świadomość, że każdy ma własne kryteria oceny i na rządach PiS skorzystał lub przynajmniej tak mu się wydaje.

Nie ma co ukrywać, że pod względem transferów i wskaźników rozwarstwienia dochodowego, byliśmy świadkami dużej zmiany, tzn. poprawy. Wielu wyborcom ma prawo się to podobać i być może nie muszą wiedzieć w jaki sposób rząd PiS to uzyskał i w jakich makroekonomicznych okolicznościach.

Jako ciekawostkę załączam  wskaźnik zróżnicowania kwintylowego (S80/S20). To porównanie  udziału dochodu do dyspozycji 20% osób o najwyższych dochodach do 20% o najniższych w analizowanym okresie.

W ciągu np. minionych dwóch dekad Polska dokonała radykalnego zmniejszenia wskaźnika rozwarstwienia, przy czym skok ten przypadł głównie na okres rządów PiS i znaczną część zmiany PiSowi można/należy zapewne przypisać. Nie będę zamulał tekstu liczbami i statystykami. Wystarczy spojrzeć na załączoną ilustrację. Przedstawiam Polskę na tle rozkładu wg kwartyli. Przy czym medianę (kwartyl 2) zastąpiłem wartością średniej dla całej UE.

Radykalne zmniejszenie wskaźnika rozwarstwienia, to efekt decyzji politycznych PiS (m.in. 500+, tzw. 13-ta i 14-ta emerytury itd.), korzystnych warunków makroekonomicznych, ale i działań PiS nakierowanych na nakręcania gospodarki w oparciu o popyt zagraniczny i krajowy.

Polakom może się to podobać. Ja pozwolę sobie zachować spory dystans i krytyczny stosunek do uzyskanych przez PiS rezultatów. PiS w minionych latach starał się ograniczać (np. w relacji do PKB) część publicznych wydatków lub korzystał z okazji jak np. przejściowy (!) spadek kosztów obsługi długu publicznego do generowania pieniędzy na świadczenia socjalne. To temat na szersze opracowanie i wielokrotnie już przeze mnie sygnalizowany we wpisach na blogu oraz na powiązanym z blogiem koncie facebookowym.

W wyborach więc będziemy się kierować zapewne własnym interesem, ale proponuje pamiętać, że świadczenia socjalne jakimi obdarzył nas PiS nie biorą się znikąd.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Premier chwali się niskim bezrobociem w gospodarce. Nowa ekonomia?

Premier Morawiecki lubi się chwalić i nie ma dnia, żeby tego robił. Ostatnio dosyć często chwali się niskim bezrobociem. Wszystko to często okraszane jest hasłem nowej ekonomii i zburzenia starych (wiadomo: neoliberalnych) paradygmatów. Czy faktycznie zaszło coś wyjątkowego, co miałoby być zasługą obecnej koalicji rządzącej? I tak i nie. Jak to z premierem Morawieckim bywa, cokolwiek powie, trzeba zweryfikować.

Spór o gospodarkę i zatrudnienie ma – nie ma tego co ukrywać – ostry podtekst polityczny. To spór o rządy koalicji PO-PSL i obecnej.

Na wstępie dodam, że analiza rynku pracy i co dokładnie wpłynęło na poziom zatrudnienia proste nie jest i łatwo o udowadnianie tego co się chce. Szeregi czasowe udostępniane przez GUS dotyczą grup przedsiębiorstw, typów zatrudnienia itd. Do tego co jakiś czas modyfikowane są zasady prezentacji i liczenia, co nie ułatwia spojrzenia na rynek pracy z perspektywy już nawet dwóch dekad. Oczywiście dla chcącego nie ma nic trudnego, więc z tego niemal morza danych, sporo dowiedzieć się można.

Jest faktem, że poziom bezrobocia jest w Polsce wyjątkowo niski. I vice versa: poziom zatrudnienia wysoki. Wg danych aktywności zawodowej wg BAEL, bezrobocie spadło do 3%. Na tym poziomie utrzymuje się, przy niewielkich wahaniach, od 2020 r. Mamy jeden z najniższych wskaźników bezrobocia w UE.

Na koniec 2015 r. osób pracujących wg BAEL było blisko 16 mln. Na koniec 2022: 16,8 mln osób. Różnica, to 0,84 mln osób. Co ciekawe, poprzednia koalicja rządząca na koniec 2015 r. i po siedmiu latach osiągnęła nieco lepszy efekt, bo 0,98 tys. W rzeczywistości wynik PO-PSL i obecny, to w dużym stopniu efekt szeregu czynników. M.in. zmiany rozwoju efektywności gospodarki, zmian jej struktury, odporności na szoki wewnętrzne i zewnętrzne. Kolejne roczniki napływające na rynek pracy są coraz lepiej przygotowane i dostosowane do zmian i zapotrzebowania rynku pracy. Z biegiem dekad stajemy się społeczeństwem bogatszym, które coraz więcej wydaje zarówno na proste, jak i zaawansowane usługi.

Wahania trendu w obniżaniu wskaźnika bezrobocia mocno uzależnione są od zmian koniunktury gospodarczej. Tutaj więcej szczęścia miała obecna koalicja rządowa. PiS zaczął rządy po opanowaniu przez poprzednią ekipę rządową ogromnego deficytu finansów publicznych po kryzysie finansowym z lat 2007-08 i tuz przed falą ozywanie gospodarczego, jaka przeszła przez nasz region i świat. Tak naprawdę, rząd PiS początkowo konsumował korzystne trendy jakie zapoczątkowały się kilka lat wcześniej.

Nieco inaczej możemy patrzeć na ostatnie mniej więcej cztery lata. Czy jednak mieliśmy do czynienia z nowym modelem gospodarczym? Mocną wątpię. Oczywiście można się spierać i przyjąć, że do pełnej oceny gospodarczych skutków rządów PiS należy jeszcze poczekać 3 lub 4 lata. Być może. Warto zaważyć, że o ile premier i część polityków PiS chętnie mówią o nowym modelu gospodarki, to już nie opisują na czym ten model miałby niby polegać. W zasadzie jedynym akcentowanym argumentem są transfery społeczne. Kompletną porażką tego rządu są inwestycje. Dane GUS są bezlitosne, dlatego premier publicznie do tych danych się nie odnosi. Opinie publiczna – przykładowo – nie wie też tego, że rozkręcenie akcji transferów społecznych (dodatkowe emerytury) przypadło na okres przejściowego spadku kosztów obsługi długu publicznego z powodu niskich stóp. Wiadomo było, że to zjawisko przejściowe i już jest już za nami. Rząd zamiast wypracować lepszy wynik finansów publicznych na gorsze czasy, rozdał ‘zaoszczędzone’ w ten sposób pieniądze obywatelom wmawiając przy tym, że to trwały efekt nowych rządów.  

Jednym ze sposób na ‘wygenerowanie’ środków na transfery społeczne było wstrzymywanie tempa wzrostu wydatków wybranych pozycji. Z pewną ciekawostką mieliśmy do czynienia w sektorze edukacji. W relacji do PKB, PiS powoli obniżał wydatki na edukację, w tym na wynagrodzenia (w relacji do średniej krajowej).

Można przyjąć, że pewien (może i niemały) skutek dla skali zatrudnienia miały transfery społeczne, które mogły przyczynić się do popytu na pracę, pompowanie pieniędzy w ramach akcji ratowania gospodarki po covid, tolerowanie wysokiej inflacji i szerokie transfery finansowe nazywane tarczami antyinflacyjnymi. Pytanie tylko, czy wszystkie te kroki były przemyślanym zestawem działań w ramach polityki społecznej o długoterminowych skutkach, czy tylko ruchami o podłożu politycznym. Obawiam się, że tym drugim. Pytanie też, czy tolerowanie wysokiej inflacji jest środkiem na ratowanie zatrudnienia. Teorię z inflacją politycy PiS wykreowali stosunkowo niedawno. Tymczasem szereg ekonomistów zwracało uwagę już od kilku lat, że Polska (rząd i NBP/RPP) ma skłonność do lekceważenia zagrożeń inflacyjnych, co może mieć przykre konsekwencje dla gospodarki.

Czy mamy więc do czynienia z pro-zatrudnieniową polityką? Pytanie tylko, czy wspieramy zatrudnienie transferami społecznymi, czy może bardziej – i długoterminowo – inwestycjami. Przykładowo, Polska na sporo do nadrobienia w zakresie redukcji energochłonności gospodarki. Do średniej unijnej wciąż nam daleko. Zmniejszenie energochłonności poprawiłoby pozycję naszych dóbr i usług w unijnej i światowej rywalizacji. To tylko wybrany drobny wycinek.

Podejrzewam, że o czasy rządów PiS będziemy się spierać w przyszłości podobnie jak o przemiany z lat 90-tych.

 

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Dlaczego ciągle narzekamy na brak mieszkań? Jak rozłożona jest wina?

Narzekanie na brak mieszkań, to już polityczny i medialny rytuał. Nasila się w okresie przedwyborczym. Każda partia ma swój program i określa go jako przełomowy. Tym razem temat mieszkalnictwa został wzbudzony za sprawą ambitnego programu PO. Przy tej okazji przez media przelewa się fala krytyki na politykę mieszkaniową od trzech dekad, za deficyt mieszkaniowy i nieskutecznych polityków, którzy nie wiadomo dlaczego raz a dobrze nie chcą wybudować setek tysięcy mieszkań. Otóż sprawa jest względnie prosta w wyjaśnieniu, ale to opinia publiczna i część krytyków nie może się pogodzić z prostymi faktami. Spróbujmy.

To nie jest tak, że w Polsce w mieszkaniówce nic się nie dzieje. W 1989 r. wykazywano 10,9 mln mieszkań. A po 2022 jest ich już ok. 15,5 mln. Mieszkań więc jest więcej niż gospodarstw domowych czy rodzin. Oczywiście nie oznacza to, że popyt na mieszkania jest zaspokojony i problem zniknął. Nie. W rzeczywistości margines mieszkań wykazywanych w statystykach nie nadaje się do zamieszkania, podaż mieszkań nie pokrywa się z popytem w rozumieniu geograficznym, spory i wątpliwości budzi struktura własnościowa mieszkań oraz cenowa dostępność, część tkanki mieszkaniowej w zasadzie powinna być wycofana z użytkowania. Itd. Państwo jednak wspiera budownictwo mieszkaniowe, przy czym przeważa model komercyjny, czyli dopłaty/ulgi dla tych, którzy są w stanie udźwignąć obsługę kredytu.

Czy państwo mogłoby przeznaczać więcej na wsparcie budownictwa (na wynajem, komunalne, socjalne i co tam jeszcze) ? Tak, ale tego nie robi z bardzo prozaicznych i oczywistych przyczyn. Zgłaszane potrzeby społeczne dotyczące wszelakich dziedzin życia są tak duże, że mieszkalnictwo schodzi na plan dalszy. Średnia cena metra kw powierzchni użytkowej wg GUS w 2021 (czyli dane sprzed górki inflacyjnej) to ok. 5,1 tys. pln. Koszt wybudowanego mieszkania o powierzchni 50 metrów kw, to 255 tys. pln. Każda władza (centralna i lokalna) stoi przed dylematem, wybudować mieszkanie dla jednej rodziny,  czy – przykładowo – wypłacać przez rok 85 dodatków mieszkaniowych przez rok (średni wartość miesięcznego dodatku w 2021 r., to ok. 250 pln)? Komu więc pomóc?

Spójrzmy na obecną władzę. Za środki wydawane na 500 plus i dodatkowe emerytury można było dokonać rewolucji w mieszkaniówce. A jednak PiS wybrał przelewy dla obywateli, na co zresztą PiS otrzymał dwukrotnie aprobatę w wyborach. Jak widać, nie ma co zrzucać winy na władzę. W rzeczywistości większość z nas ma gdzie mieszkać i woli przelewy socjalne i zaspokojenie innych potrzeb niż mieszkania dla innych ludzi. To samo tyczy krytyków polityki mieszkaniowej. Na ogół mają oni skłonności lewicowe i przyjmują bardzo wygodną postawę: są za utrzymaniem polityki socjalnej PiS i za przeznaczeniem kolejnych mld pln na mieszkania. Szukanie odpowiedzi na pytanie o źródła finansowania ich nie interesuje i wzbudza złość.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Inflacja. Prosta statystyka podpowiada, kto i kiedy popełnił najwięcej błędów.

Członkowie rządu  i sprzyjające mu media, usilnie wmawiają opinii publicznej, że inflacja jest wynikiem  czynników zewnętrznych i że rząd czy NBP nie są tu niczemu winni. Z dostępnych  statystyk są sprytnie wyłuskiwane dane, których celem jest wmawianie, że pod względem inflacji inne kraje mają te same problemy co my lub nawet większe. Na szczęście dostępnych jest sporo danych i coś jednak z nich wynika. W bieżącym wpisie zaprezentuję, że już proste porównanie Polski z innymi krajami UE, coś jednak pokazuje.

W oparciu o dane Eurostatu można analizować inflację roczną od końca lat 90-tych. Aż do rządów obecnej koalicji (czyli do przełomu 2015/2016) Polska miotała się w rankingu inflacji od czołowych do ostatnich miejsc. Dopiero jednak za rządów obecnej koalicji zdarzył się okres ponad 3-letni, gdy Polska pod względem wysokości inflacji trzymała się pierwszej dziesiątki. Chodzi o okres od połowy 2019 aż listopada 2022 r. (do tego miesiąca są pełne dane, tzn. dla wszystkich krajów UE). Z tego, przez dwa lata (2020, 2021) niemal nie opuszczaliśmy podium, zajmując pierwsze lub drugie miejsce w tym niechlubnym rankingu. W 2022 r. zajmowaliśmy średnio 7 miejsce. Wynikało to nie tyle z faktu, że zaczęliśmy skutecznie walczyć z inflacją, to raczej z tego, że kilka krajów (głównie z naszego regionu)  przebiło nas inflacją. Relacja naszej inflacji do średniej unijnej uległa pogorszeniu.

Już z prostej statystyki zaprezentowanej na załączonych wykresach widać, że obecna koalicja rządowa, NBP oraz RPP miały lekceważący stosunek do inflacji. Tolerowano relatywnie wysoką inflację przy założeniu, że w średnim terminie nie zagraża nam nic poważnego w obszarze cen produktów rolniczych oraz szeroko rozumianych surowców (w tym energetycznych). W tamtym czasie (lata 2020-2021) część ekonomistów ostrzegała przed takim podejściem, ale potraktowano ich jak liberalnych ortodoksów o wąskich horyzontach.

Raczej słabym wytłumaczeniem jest stałe usprawiedliwianie wysokiej inflacji powoływaniem się na specyfikę krajów dawniej zależnych od ZSRR. Nie deprecjonuje całkowicie takiej linii obrony, ale od porzucenia gospodarki socjalistycznej minęły trzy dekady i mieliśmy dość czasu, by częściowo uodpornić gospodarkę na szoki cenowe generowane przez rynek surowców energetycznych i wojny. Opóźnianie zmian w energetyce negatywnie odbiło się na cenach energii. Ten zarzut należy postawić nie tylko obecnej ekipie rządzącej, ale i wcześniejszym.

Analiza wskaźników inflacji wskazuje, że inflacja w Polce nie musiała był tak wysoka. Śmiało mogliśmy mieć inflację o od 2 do 3 p.p. niższą od obecnej. Płacimy za błędy w polityce gospodarczej, które w największym stopniu obciążają obecną koalicję rządową  i NBP/RPP.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Zadłużenie wg PiS.

(prezentacja z materiałów PiS)

Politycy PiS i premier unikają na ogół poruszania tematu zadłużenia państwa. Z politycznego i wizerunkowego punktu widzenia, to zrozumiałe. Wystarczy spojrzenie ekonomisty na wykresy i tabele z danymi o długu i natychmiast pojawiają się kłopotliwe pytania. Co więc podkusiło PiS do zaprezentowania na swoim facebookowym koncie wykresu z prezentacją zadłużenia? Chwilowa wizerunkowa korzyść. Załączyłem prezentację długu udostępnioną przez PiS.

Wykres prezentuje jeden z popularniejszych wskaźników zadłużenia, czyli odniesienie do PKB. Wskaźnik jest prosty. W liczniku wartość nominalna zadłużenia. W mianowniku wartość nominalna PKB. Nominalnie dług powoli rośnie. Jak więc uzyskano spadek? To proste. Zadłużenie w tym roku rośnie o ok. 2% r/r. Tymczasem PKB od czterech kwartałów rośnie o kilkanaście procent r/r. Daje to niemal błyskawiczny efekt. W relacji do PKB i bez względu na formułę liczenia długu, spadł on (w relacji do PKB) o blisko 6 p.p. zaledwie w ciągu roku. Nie dziwota, że polityczni PRowcy to wykorzystali. Ja jednak zaleciłbym ostrożność, bo można uruchomić serię niezręcznych pytań. Premier i politycy PiS nie podejmują tematu w mediach zdając sobie sprawę z ryzyka wymknięcia się tematu spod kontroli.

Wykres zawiera w sobie kilka manipulacji. Zwrócę uwagę na niektóre. PiS wprawdzie chwali się skalą rzekomego spadku zadłużenia, ale twórcy wykresu starają się skupić uwagę czytelnika na zadłużeniu wg formuły Skarbu Państwa i zbliżonych. To linie o kolorach: czerwonym, niebieskim i zielonym. Kreska biała to tak naprawdę właściwe zadłużenia. Zadłużenie całych finansów publicznych. Różnica między linią białą a pozostałymi informuje nas o skali zaciemniania informacji o finansach publicznych pod rządami PiS. Kolor biały linii nie jest tu przypadkowy. Dla PiS dobrze by było, by czytelnik nie zapamiętał poziomów zadłużenia jakie prezentuje linia biała. Główną pozycją składającą się na różnicę między długiem SP a GG, jest słynny Fundusz Przeciwdziałania COVID-19. O covid powoli zapominamy, a Fundusz istnieje i politycy PiS finansują w ten sposób wszelkie swoje pomysły, przy ograniczonej kontroli parlamentu. Sprytne.

Wykres wykresem, ale w tle jest przykra prawda. Nominalny wzrost PKB nakręcany jest inflacją. Tolerowanie inflacji na tak wysokim poziomie to niebezpieczna zabawa. Zabawa kosztem obywateli i zabawa, które nie załatwia meritum problemy, czyli przyczyn powstania i narastania długu. W ramach swoiście pojmowanej polityki gospodarczej, PiS świadomie toleruje wysoką inflację, bo to krótkoterminowo i ‘statystycznie’ pozwala niby to rozwiązać wiele problemów.

Skoro jest zadłużenia, to są i koszty jego obsługi. Tu PiS milczy, bo nie ma wątpliwości, że koszty obsługi będą w nadchodzących kwartałach powoli rosnąć.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Chwilowo nie mamy Rady Polityki Pieniężnej. Czekamy aż inflacja sama spadnie.

Lektura komunikatu RPP po posiedzeniu 9 listopada prowadzi do wniosku jak ten wyrażony w tytule. Można się spierać czy stopy mamy podnosić dalej czy nie. To trochę temat nie na ten wpis, ponieważ chciałem się skupić na treści komunikatu RPP. Jego lakoniczność i nijakość rozczarowuje, czy wręcz niepokoi.

Z treści widać, że treść komunikatu nadal jest budowana pod dyktando członków RPP wskazanych przez PiS i prezydenta. Głosy pozostałych członków RPP są marginalizowane. Skąd taki wniosek? Tzw. senacka trójka członków RPP prezentuje w mediach swoje poglądy i z całą pewnością robi to też na spotkaniach RPP.

Z treści komunikatu wynika, że inflacja jest głównie pochodną czynników zewnętrznych i już. Trudno oprzeć się wrażeniu, że autorzy tekstu próbują prowadzić czytelnika do wniosku, że skoro inflacja nie jest pochodzenia krajowego, to i walka z nią jest poza zasięgiem działań RPP. Już nieco nudne i mało profesjonalne jest powoływanie się w tłumaczeniu wysokiej inflacji na zerwane łańcuchy dostaw. To zbitka słów nadużywana w debacie ekonomicznej.

 W treści komunikatu jest mowa o popycie krajowym jako czynniku proinflacyjnym, ale temu czynnikowi poświęcono niezwykle mało miejsce. Kto ten popyt nakręca i jakimi działaniami, tego się nie dowiadujemy. Powinny paść słowa ‘rząd’, ‘polityka rządu’, ‘finanse publiczne’, ale nie padają. Ani słowa o populistycznych działaniach rządu (utrzymywanie transferów,  kierowanych niemal do wszystkich tarczach antyinflacyjnych itd.), które niwelują efekt podnoszonych stóp lub podważają naszą wiarygodność.

„Szybszemu obniżaniu inflacji sprzyjałoby umocnienie złotego, które w ocenie Rady byłoby spójne z fundamentami polskiej gospodarki”. To jedyna uwaga dotycząca przełożenia kursu złotego na inflację. To tak jakby powiedzieć A i unikać powiedzenia B. Na poziom złotego mamy pewien wpływ, ale z komunikatu tego się nie dowiemy. Chodzi o politykę gospodarczą rządu i polityczne gierki odwlekające w czasie napływ środków z KPO. Do tego dochodzą działania RPP I NBP, czyli stopy procentowe (wyższe), interwencje walutowe (teraz raczej mało skuteczne) i przekaz werbalny prezesa NBP, który zmonopolizował komunikację w imieniu RPP. Jak więc do tego umocnienia prowadzić, z komunikatu się nie dowiemy.

Jakie działania podejmie RPP w ramach walki z inflacją i przekonania społeczeństwa do skuteczności jej działań? Czego RPP oczekuje od rządu? Żadnych i niczego. W komunikacie cisza. Jedynym działaniem RPP jest ….oczekiwanie, że pogorszenie koniunktury w otoczeniu makroekonomicznym Polski i działania innych banków centralnych przyczynią się do powolnego spadku inflacji m.in. w Polsce.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Spór w Radzie Polityki Pieniężnej.

Trzeba przyznać, zrobiło się niemiło. Członkowie RPP wskazani przez senat, czyli przez opozycyjną większość, zaczęli w mediach śmielej zwracać uwagę na dwie kwestie. Pierwsza, mniej znana, to utrudnienia w funkcjonowaniu członków RPP. Chodzi o zasady poruszania się w budynku NBP,  możliwości wzajemnej komunikacji oraz komunikacji z personelem NBP pracującym m.in. na potrzeby RPP. Chodzi też o zasady zapoznawania opinii publicznej z własnym zdaniem m.in. na konferencjach RPP. Druga kwestia, to pogarszający się przekaz merytoryczny w postaci oficjalnych dokumentów RPP. Minutki po ostatnim spotkaniu RPP są tego przykładem. Jest też wątpliwość, czy RPP poprawnie wykonuje to, do czego jest powołana? Pytanie jak najbardziej zasadne. Wymienione problemy ujawniły się już jakiś czas temu. Dopiero jednak dzięki odwadze i determinacji członków RPP wybranych przez senat, spory i nieprawidłowe praktyki pojawiły się na pierwszych stronach gazet.

Zarzuty dotyczące poruszania się członków RPP w budynku NBP oraz zasad współpracy członków RPP i komunikacji z pracownikami NBP zdają się być prawdziwe. A.Glapiński oraz Departament Bezpieczeństwa NBP generalnie starają się im przeczyć, ale nie odnoszą się do konkretnych przykładów, a odpowiedzi są bardzo ogólne i wymijające. Temat z pozoru jest błahy, ale skoro kiedyś można było względnie swobodnie się poruszać i komunikować z pożytkiem dla jakości pracy członków RPP, to dlaczego z tego rezygnować lub podporządkowywać rygorowi uzyskiwania zgody na spotkania lub pozyskanie informacji? Wygląda na to, że prezesowi Glapińskiemu nie zależy na ułatwieniu współpracy i wymiany argumentów między członkami RPP. Prezes najwyraźniej lubi też wiedzieć i mieć kontrolę nad tym, co interesuje członków RPP. Trochę to małostkowe.

Ewidentnie prezes Glapiński stara się powoli ograniczyć swobodę wypowiedzi członków RPP w mediach i na konferencjach po posiedzeniach RPP. Uzasadnieniem ma być względna jednolitość przekazu i budowanie wizerunku spoistego ciała jakim ma być RPP. Trzeba więc przypomnieć, że w RPP od chwili jej powstania (1998 r.) były różnice zdań i członkowie RPP tego nie ukrywali. Świadomie wybiera się dziewięciu członków RPP przez sejm, senat i prezydenta (po trzech), by zasiadali w tym gronie różni ekonomiści, ale świadomi tego do czego są powołani. Dziesiątym członkiem RPP jest prezes NBP. Zróżnicowanie poglądów widać było zawsze po ujawnianych wynikach głosowań i po wypowiedziach prasowych. Decyzje RPP czy poglądy poszczególnych jej członków zawsze wywoływały spory i krytyczne komentarze. Czasami zasadne, a czasami tylko dla kreowania się poszczególnych ekonomistów w mediach. Taka jest cena wolności słowa i swobody wymiany argumentów. Zresztą o czym my dyskutujemy, skoro sam prezes NBP ma na koncie mnóstwo niepoważnych wypowiedzi, czy ewidentnych merytorycznych wpadek.

Próba redukcji w mediach głosu członków RPP będzie i tak nieudana, ponieważ formalnie prawo tego nie zabrania. Wydaje się, że prezes Glapiński próbuje sobie przypisać prawo kształtowania medialnego przekazu w imieniu RPP. Jest chyba przekonany, że uda mu się tak ukształtować przekaz by podporządkować go swojej wizji lub, mówiąc dosadniej i precyzyjniej, pod potrzeby polityki rządu.

Druga z poruszonych kwestii, to wartość merytoryczna oficjalnych przekazów RPP. Mam na myśli m.in. minutki po posiedzeniach RPP, pełną informację po posiedzeniach RPP, czy też konferencje organizowane dzień po posiedzeniach, czyli słynne już występy prezesa NBP. Wymienione przekazy od chwili przejęcia RPP przez nominatów PiS (w 2016 r.), zamiast koncentrować się na faktycznych problemach polityki pieniężnej i trzymania w ryzach inflacji, łagodziły ton na rzecz wsparcia dla polityki gospodarczej prowadzonej przez koalicję prawicową. PiSowska większość w RPP usilnie stara się usprawiedliwiać rząd i skutki prowadzonej przez rząd polityki. Niezwykle celnym przykładem są minutki po ostatnim posiedzeniu RPP. Z niewielką przesadą można powiedzieć, że ich przekaz sprowadza się do usprawiedliwienia pasywnej postawy RPP i zrzucania całej winy za inflację na makroekonomiczne otoczenie. Zaś głównym sposobem walki z inflacją wydaje się być czekanie aż inflacja sama spadnie. Nie mogła się z tym pogodzić Joanna Tyrowicz, wybrana do RPP przez senat i upubliczniła swoje poprawki naniesione na tekst minutek, niezwykle celnie punktując ich miałkość i merytoryczną nijakość. Wywołało to oburzenia prezesa NBP, niemniej nie odważył się podjąć merytorycznej polemiki i ograniczył się tylko do żenujących uwag o pracy członków RPP za ponad 37 tys. zł miesięcznie. J.Tyrowicz postanowiła zwrócić uwagę, że minutki stają się merytorycznie nierzetelne, a ich treść (to już moja uwaga) skupia się na tym co prezes NBP i pozostali nominaci PiS chcą przekazać czytelnikom. Problem polega na tym, że treści przekazywane przez RPP mają cechy przekazu politycznego, zamiast być chłodną oceną zespołu ekspertów.

Należy docenić swego rodzaju bunt senackiej trójki wobec działań prezesa NBP i PiSowskich nominatów w RPP i życzyć skuteczności. Samego zaś prezesa NBP nie rozumiem. Nie ma sensu upolitycznianie komunikatów RPP i ukrywanie błędów rządu czy pasywności RPP. Opinia publiczna i tak nie śledzie przekazów medialnych NBP, a intelektualna ekwilibrystyka A.Glapińskiego nie robi wrażenia na makroekonomistach.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | 5 komentarzy

Podatek Sasina, czyli polityka podatkowa wg PiS.

Polityka podatkowa a’la PiS jest po prostu chaotyczna i jest rezultatem polityki społeczno-ekonomicznej wg obecnej koalicji rządzącej.  O ile oczywiście polityką można to nazwać. Do tego informowanie rynku o wprowadzeniu podatku poprzez nieprecyzyjne medialne wrzutki jest niepoważne i nieodpowiedzialne. Giełda wariuje, bo nowy podatek rzutuje na wycenę firm. A giełda to nie tylko niedobrzy ‘spekulanci’, ale i środki obywateli inwestowanie m.in. przez Pracownicze Plany Kapitałowe (PPK), czyli  ‘dziecko’ koalicji rządzącej w jej poprzednim rządowym wcieleniu.

Wiele z pomysłów podatkowych obecnej koalicji jest w reakcji na coś i/lub by zdobyć tani poklask potencjalnych wyborców. Nie inaczej jest z obecnym pomysłem na opodatkowanie ponadprzeciętnych zysków (bądź jak się czasami mówi: marż). Rząd szerokim gestem chce wesprzeć gospodarstwa domowe i podmioty gospodarcze, które ponoszą przykre konsekwencje wzrostu cen energii. Czymś trzeba to pokryć, więc wymyślono podatek. Szukanie pieniędzy bierze się głównie stąd, że rząd zamiast kierować pomoc do gospodarstw domowych i podmiotów gospodarczych w najtrudniejszej sytuacji, przelewa rzekę pieniędzy niemal do wszystkich. Koszty energii, i generalnie inflację, trudno opanować m.in. przez politykę rządu i NBP. Obydwie instytucje świadomie dość ‘miękko’ walczą z inflacją i rozciągają ją w czasie w nadziei, że pomogą nam sprzyjające okoliczności makroekonomiczne.

Wg medialnych przekazów opodatkowana ma być marża w części przewyższającej wyniki z lat 2018, 2019 i 2021. Wynik z 2020 roku ma nie być brany pod uwagę, ze względu na skutki pandemii dla gospodarki. Obciążane mają być duże przedsiębiorstwa (nowa o podmiotach zatrudniających ponad 250 osób). To bardzo ogólny zarys, ponieważ wersje podatku jakie pojawiały się w mediach mocno się od siebie różniły. Min. Sasin sam wpierw do zgiełku się przyczynił, by zaraz podkreślać, że konkrety poznamy za dwa lub trzy tygodnie.

Od strony PR-owej czy też ‘ideologicznej’ PiS zastosował znany już chwyt. Nie obciążamy więc podatkiem (odmianą CITu) wszystkich tylko te firmy, które w czasach kryzysu się wzbogaciły. I mają to być firmy duże, bo jak wiadomo, duzi to monopoliści i często kapitał zagraniczny. Owszem, sporo firm osiągnęło ponadprzeciętne wyniki, ale proponowałbym dokładnie przeanalizować dlaczego, bo mamy do czynienia z dużym zróżnicowaniem przypadków. Zapewniam, ze będzie sporo niewygodnych dla rządu ciekawostek i powodów do tłumaczenia się przed opinią publiczną. M.in. trzeba będzie się tłumaczyć jak to się stało, że w czasach kryzysowych część państwowych firm energetycznych osiągnęło spore zyski. Część firm korzysta dokładnie z tego samego mechamizmu co rząd w przypadku budżetu, czyli inflacji. Wspomniane ‘niemoralne’ wzbogacenie się na kryzysie, ma tylko utrudnić opozycji i komentatorom krytykę rządu.

Pomysł na nowy podatek pokazuje i potwierdza przypadkowość i doraźność w tworzeniu systemu podatkowego, który miałby sprostać zapewnieniu finansowania wydatków publicznych.  Tworzymy protezy podatkowe i doraźne konstrukcje w finansach publicznych, które czynią system podatkowy i – szerzej – finansów publicznych,  bardziej zawiły i mało przejrzysty. Zapewniam, że da się inaczej, tylko trzeba chcieć.

 

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Podział szkół ekonomicznych w ocenie przyczyn inflacji w Polsce.

Podziały istnieją w każdym środowisku. Również wśród ekonomistów i komentatorów tej sfery życia. Odsuwam na bok środowisko polityków obecnej koalicji rządzącej i jej sympatyków. W tym ostatnim przypadku nie mamy do czynienia ze sporem makroekonomicznym, a notoryczną manipulacją i obroną populistycznej polityki rządu.

W Polce nieco na wyrazistości w ostatnich latach nabrał podział na  ekonomistów, którym przypięto łatkę neoliberałów i tych poszukujących, chcących uwolnić się ze rzekomego schematu liberalnego i szukających prospołecznych rozwiązań makroekonomicznych. Na to nałożyły się częściowo podziały polityczne, kryterium wieku oraz ocena okresu przekształceń po ’89 roku. Oczywiście wszystko to, to spore uproszczenia, łatki itd. Mnie w wytłumaczeniu przyczyn inflacji bliżej do tych potocznie zwanych liberałami i do tych, którzy nie kreują nowych teorii dotyczących inflacji tylko po to by się czymś wyróżnić i zyskać poklask opinii publicznej czy komentatorów.

Inflacja w Polsce faktycznie ma nietypowy zestaw przyczyn, co nie zmienia faktu, że jej nazbyt wysoki poziom jest konsekwencję lekceważenia klasycznych praw makroekonomii i zależności. Problemy z ostatnich kwartałów uciszyły (lub zawstydziły) szereg ekonomistów, którzy jeszcze niedawno brylowali w mediach teoriami o podniesieniu zadłużenia, polityce rozwoju opartego na podkręcaniu popytu, lekceważeniu zagrożeń inflacyjnych, deficytu finansów publicznych  itd. Tymczasem nastąpiło ‘bum’ i wielu z nich jakby zapomniało o swoich niedawnych poglądach. Chyba mają świadomość, że nie docenili łatwości z jaką potrafi pojawić się inflacja. Wymyślono więc teorię alternatywną dla przyczyn inflacji: inflację cenowo-marżową (żeby nie było, ze to tzw. liberałowie byli bliżsi racji). Drugi człon nazwy ma zwracać uwagę, że jedną z istotniejszych przyczyn inflacji jest polityka zawyżania marż przed największe firmy m.in. z powodu dominującej pozycji na danym rynku i zerwania łańcuchów dostaw (to już do znudzenia i jak mantrę powtarzają chyba wszyscy). Oczywiście przy podaniu monopolistycznej pozycji jakimś cudem większość z sympatyków tej teorii nie chce wspomnieć, że niejednokrotnie chodzi o duże podmioty państwowe. Teoria marżowa nie wyjaśnia dlaczego akurat teraz miałaby działać, a w innych okresach nie. Bo w końcu w gospodarce wolnorynkowej, testowane rynku czy zaakceptuje powiększenie marży jest stałym elementem i naszą codziennością. Ekonomiści kreujący alternatywną teoria inflacji zdają się nie dostrzegać niemal codziennych informacji o szukaniu tańszych artykułów przez rynek, zamienników, czy też po prostu wstrzymywania się od zakupów.

Wydaje mi się, że warto byśmy sobie przypomnieli pewne fakty z ostatnich lat. Oczywiście, przed ich przytoczeniem pragnę zapewnić, że nie ma najmniejszych wątpliwości iż wielu dostawców surowców wykorzystało ogromny popyt na surowce energetyczne i swoje też zrobiła wojna w Ukrainie. Miało to, i ma nadal, niemałe przełożenie na inflację.

W Polsce bank centralny za czasów PiS nie tyle nadzorował inflację, co ją lekceważył. Byliśmy w gronie liderów w UE już na przełomie 2019/20, kiedy jeszcze nikomu nie śnił się covid i wojna w Ukrainie. Od 2017 r. stopa referencyjna NBP była równa inflacji lub niższa. Od 2019 r. jest trwale niższa. NBP nie tyle utrzymywał niską inflację, co raczej w latach 2016-2019 (i częściowo też późniejszych) korzystał ze sprzyjających warunków na rynkach surowców, produktów rolnych i ich przetworów. Najwyraźniej uznano, że taka sytuacja będzie trwała w kolejnych latach. Tymczasem prosta analiza cen tych grup towarów na rynkach światowych np. trzy dekady wstecz wskazywała, że takie podejście jest naiwne. Mało kto sobie obecnie uświadamia, że my już zaliczaliśmy na świecie ceny ropy i gazy podobne do obecnych wcale w nie tak odległej przeszłości. (Zaskoczeniem mogą być ewentualnie ceny węgla). To samo dotyczy cen produktów rolnych.

W czasach covid i późniejszych, rządy (w tym nasz) uparły się pompować w rynek ogromne ilości pieniądza. Statystyka sektora bankowego i podaży pieniądza nie pozostawiają wątpliwości, że wlano w rynek zbyt dużo pieniędzy. Rząd uparcie dalej prowadził politykę rozdawnictwa, bez oglądania się na rzeczywistość. Wszelakie tarcze antyinflacyjne itp. działania rządu, zamiast skupić się na grupie obywateli zagrożonych ubóstwem, skupiają się na rozdawaniu pieniądzy niemal wszystkim. Taka polityka rozciąga w czasie walkę ze zbyt dużą inflację.

Nie sposób pominąć NBP i RPP. Obydwie instytucje (no i sam prezes) wręcz ostentacyjnie lekceważyły zagrożenia inflacyjne i ostrzeżenia ekonomistów. Teraz ponosimy tego skutki.

Inflacja nie musiała być aż tak duża jak obecnie. W UE czy OECD, jesteśmy w grupie liderów. Wątpliwy zaszczyt. Daleki jestem od twierdzenie (i zarzutów), że inflacja mogła być o połowę niższa. Ale o jedną-trzecią już tak. 15% a 10%, to jednak różnica. Polska jest w gronie liderów w tej niechlubnej konkurencji na własne życzenie.

Różnice w ocenia zjawisk i recept makroekonomicznych nie są niczym złym. Obawiam się jednak, że ekonomiści pozujący na anty-liberałów, przeciwników III RP itp. ponieśli porażkę. Kreowanie naciąganych teorii wyjaśniających obecną inflację i recepty na walkę z nią, niektórych wręcz ośmieszają.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | 2 komentarze

Obligacje detaliczne. Warto kupić.

Po długim oczekiwaniu (zbyt długim), Ministerstwo Finansów w czerwcu radykalnie zmieniło ofertę obligacji detalicznych. Od lat i aż do połowy bieżącego roku, ogromną wadą obligacji było ich niedostosowanie do potrzeb i słaba konkurencyjność wobec lokat bankowych. W okresie wysokiej inflacji wadą okazał się brak oferty chociaż częściowo chroniącej przed nią. Owszem były (i są nadal) obligacje oparte o WIBOR lub inflację, ale nisko oprocentowany pierwszy kupon zniechęcał do zakupu. Wysokie oprocentowanie od drugiego kupony słabo działało na wyobraźnię. Oczywiście ci co kupili na długo przed nastaniem wysokiej inflacji obligacje oparte na WIBORze lub inflacji mogą mówić obecnie o sporym szczęściu.

W załączonej tabeli prezentuję ofertę dla przeciętnego Polaka. Nie będę detalicznie wymieniał ich cech, bo byłoby to powtarzanie zapisu z tabeli. Skupię się na ciekawostkach. Pomijam też opis obligacji o dość ograniczonym zasięgu lub dedykowane. Mam tu na myśli obligacje 6-cio i 12-letnie dla beneficjentów 500+ (konstrukcją bardzo podobne do 10-cio letnich EDO), obligacje pod program IKE i obligacje premiowe.  Chcącym zgłębić wiedzę o obligacjach, polecam stronę https://www.obligacjeskarbowe.pl/ , gdzie w dość przystępny sposób można się wszystkiego dowiedzieć.

Jak wspomniałem, warto się zainteresować ofertą obligacji detalicznych, co nie zmienia faktu, że niektóre pomysły MF budzą zdziwienie, a cała czerwcowa rekonstrukcja oferty wydaje się być dokonana naprędce i raczej pod kątem bieżącej sytuacji i nieco emocjonalnie niż perspektywicznie.

Przede wszystkim czekaliśmy zbyt długo na poprawę oferty. Taka zmiana powinna była mieć miejsce już od koniec roku. Mówimy więc o niemal trzech kwartałach opóźnienia. Przez ten okres zdani byliśmy na dość kiepskie oprocentowanie bankowe. Szybka modyfikacja oferty ściągnęłaby kapitał z banków i zmusiła je do poprawy atrakcyjności lokat. W efekcie zbędna byłaby fala dokuczliwych uwag pod adresem banków. Czy MF nie poprawiało oferty przez roztargnienie czy świadomie (zachęcanie do zakupów i nakręcanie popytu?), nie sposób powiedzieć.

Plusem jest podniesienie oprocentowania pierwszych kuponów obligacji zmiennoprocentowych. W niedawnych edycjach było to jeszcze miedzy 1% a 2,5%. Teraz (tzn. od czerwca) od 6% do 6,25%. O ile daleko tym stawkom do inflacji, to na pewną są bliższe stopom WIBOR 3 czy 6M.

Poza obligacjami opartymi na inflacji, te oparte na WIBOR 6M i stopie referencyjnej NBP tylko częściowo chronią nas przed inflacją. To konsekwencja prowadzonej polityki przez NBP (stopy niższe od inflacji), ale i próba nie płacenia więcej niż na przetargach na obligacje hurtowe.

Skupienie się na stopie referencyjnej NBP w dwóch nowych typach inflacji (1 rok i 2 lata) może budzić wątpliwości z racji funkcji jaką ta stopa pełni i relacji do WIBOR. Można mieć tylko nadzieję, że pewne niedoskonałości będą nadrabiane dodatkową (nad st.referencyjną NBP) wartością. Obecnie są to 0,0% i 0,25%.

Niewątpliwie dobrym krokiem było zaproponowanie obligacji 1 i 2-letnich (ROR i DOR). Szczególnie ROR jest dobrą odpowiedzią na zapotrzebowanie na krótki (do 1 roku) i godziwie oprocentowany produkt. Ok. 40% czerwcowych zakupów obligacji z (rekordowych!) 14 mld zł, przypadało na RORy.

Niezrozumiała jest dla mnie polityka niemal rezygnacji z obligacji o stałym oprocentowaniu na rzecz tych o zmiennych. O ile oferta zmiennoprocentowych obligacji jest bogata i interesująca, to w zasadzie brak obligacji o stałym oprocentowaniu nieco dziwi. Oferta OTS-ów z 3% w skali roku jest co najwyżej alternatywą dla pieniędzy trzymanych na bieżącym rachunku bankowym. Należało pozostawić 2-letni DOSy, a tylko poprawić ich oprocentowanie (oferta z maja dawała 3%). Warto też było wystawić ofertę 1-rocznych obligacji o stałym oprocentowaniu. Wydaje się, ze urzędnicy MF nazbyt emocjonalnie modyfikowali ofertę i nieco pod wpływem bieżących wydarzeń rynkowych i politycznych (afera z zakupem obligacji przez premiera Morawieckiego).

A co kupić? Hm. Nie kombinujmy nadmiernie. Dywersyfikacja! Nad obligacjami o stałej stopie nie ma się co zastanawiać, bo w zasadzie takiej oferty nie ma. Pozostaje problem terminu wykupu i – przede wszystkim – decyzja: oparte na stopie rynkowej / referencyjnej czy na inflacji? Proponuje nie rzucać wszystkiego na obligacje inflacyjne, bo z biegiem czasu (kilka kwartałów) inflacja spowolni i kupony oparte na stopach procentowych okażą się lepsze lub porównywalne.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | 6 komentarzy