W referendum o emeryturach? Polityczne tchórzostwo.

Pomysł Beaty Szydło by we wrześniowym referendum dodatkowo zapytać czy Polacy chcą skrócenia wieku emerytalnego do 60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn to przejaw politycznego tchórzostwa i nieczysta gra z wyborcami. Przypomnę, że Beata Szydło rozpoczęła kampanię parlamentarną w imieniu PiS. I w imieniu tej partii ma pełnić funkcję premiera po ewentualnym jesiennym zwycięstwie. Być może faktycznie tym premierem będzie, biorąc pod uwagę notowania PiS i jednej z partii, które postrzegana jest jako koalicjant.

Przypomnę kilka faktów. Można rząd PO-PSL lubić lub nie, ale trzeba przyznać że odważnie podszedł do reform emerytalnych. Celem reform było ratowanie finansów publicznych przed zapaścią m.in. z powodu niebilansowania się FUS teraz i perspektywy powiększania deficytu finansów publicznych z powodu narastającej dziury w systemie emerytalnym. Jedną z trudniejszych społecznych decyzji było wydłużenie wieku przejścia na emeryturę do 67 lat. Dla obywateli oznacza to szukanie sposobów na utrzymanie się na rynku pracy do wieku gdy wielu z nas zaczyna mieć problemy zdrowotne.

Efektem zmian emerytalnych nie jest wbrew pozorom zbilansowanie wpływów i wypływów emerytalnych, ale zapanowanie nad grożącym nam potężnym problemem w kolejnych latach, czyli narastaniu deficytu finansów publicznych. Deficyt FUS nominalnie będzie rósł, ale w relacji do PKB zostanie w ciągu kilku lat opanowany (prawdopodobnie tylko przejściowo) na poziomie 2,6% PKB.  Dalsza przyszłość niestety niekoniecznie rysuje się optymistycznie.

Cześć społeczeństwa odebrało wydłużenie wieku niemal jako draństwo. Polecam jednak każdemu usiąść przed komputerem i policzyć sobie dla kilku wariantów wynagrodzeń i długości czasu pracy jak narasta kapitał i na jakie świadczenie wystarczy po przejściu na emeryturę. Gwarantuję, że po przeprowadzeniu takich symulacji, z większym dystansem człowiek patrzy (i słucha) populistycznych polityków, którzy obiecują krótszy czas pracy i….nic przy tym dalej nie mówią oraz głuchną na pytania co bardziej wnikliwych dziennikarzy.

Temat skrócenia czasu pracy uprawniającego do emerytury konsekwentnie ciągnie Beata Szydło. Tym razem zaproponowała bardzo populistyczne zagranie: zapytanie Polaków w referendum o obniżenie wieku przejścia na emeryturę. W pytaniu miałyby być wskazane poziomy 65 lat dla mężczyzn i 60 dla kobiet. Moim zdaniem to zwykłe polityczne tchórzostwo i populizm. Polityk to osoba, która powinna dostrzegać bieżące i przyszłe problemy ekonomiczne i podejmować trudne decyzje nawet wbrew woli społeczeństwa. Zaproponowane wyżej ćwiczenie w excelu nie pozostawia złudzeń, co do słuszności obranej drogi. Nie zamyka to wcale dyskusji nad modyfikacją niektórych zapisów, ale z góry wiadomo, że będą one mogły dotyczyć bardzo ograniczonej grupy przyszłych emerytów i będą się wiązać z dość niskimi emeryturami.

By takie pytanie w referendum było uczciwie postawione, musiałoby by być uzupełnione o wskazanie (wybór wariantów) finansowania populistycznych pomysłów pani Szydło. Zresztą trudno powiedzieć byśmy mieli jakieś poważne warianty takiego finansowania do wyboru. Niestety ani prezydent elekt, ani pani Szydło, nie chcą na ten temat dyskutować.

Pomysł z referendalnym pytaniem to już igranie z wystawieniem na szwank wizerunku Polski. Jest w tym albo polityczna głupota, albo zamierzone manipulowanie elektoratem w celu wygrania jesiennych wyborów. W tym ostatnim przypadku chodzi o świadome niedopowiedzenia i utrzymywanie emerytalnych propozycji na niezwykle wysokim poziomie ogólności. Tylko, że tak czy tak, jest to brutalne wykorzystywanie niewiedzy własnego elektoratu.

Sympatykom emerytalnych pomysłów pani Szydło zalecałbym dokładnie wsłuchanie się w jej słowa (oraz w tłumaczenia pozostałych polityków PiS). W wyborach prezydenckich i późniejszych wywiadach, szczegółowe rozwiązania dot. obniżenia wieku świadomie nie były podawane. Dopiero czasami skutecznie przyciśnięci przez media politycy PiS zdawali się potwierdzać (i Beata Szydło też!), że wiek może i będzie formalnie obniżony, ale zasady wyliczenia emerytury (korzystanie ze zgromadzonego kapitału) i warunki przejścia na nią będą po prostu nieopłacalne dla dominującej części przyszłych emerytów. Zresztą zalecane ćwiczenie w excelu doskonale wyjaśnia dlaczego

Zaszufladkowano do kategorii Wszystko | Dodaj komentarz

Elektorat P.Kukiza powinien wymusić na nim zaprezentowanie ekonomicznych poglądów i programu.

W ostatnich dniach media obiegła informacja, że P.Kukiz konsultuje (czy jak tam zwał) swój program z Centrum im. Adama Smitha (dalej CAS). Wstrzymywałem się z poruszeniem tematu, bo brakowało mi potwierdzenia ze strony samego P.Kukiza. Jednoznacznego potwierdzenia nadal nie ma, ale P.Kukiz i osoby z nim związane zdają się potwierdzać współpracę z CAS. CAS również współpracy się nie wypiera. Sytuacja jest zabawna. Tak jakby CAS i P.Kukiz próbowali utrzymać w tajemnicy przed opinią publiczną swoją współpracę. Nikt nie chce potwierdzić, nikt nie chce zaprzeczyć. Zabawna sytuacja, biorąc pod uwagę , że dotyczy polityka którego ugrupowanie zyskuje niemal 20% w sondażach i 21% głosujących w I turze niedawnych wyborów prezydenckich wskazało P.Kukiza.

Sukces jaki odniósł kandydat tzw. „antysystemowy” wywołał szereg pytań o poglądy ekonomiczne P.Kukiza. Jakby nie było, główna twarz społecznego buntu i być może koalicjant w przyszłym rządzie, zmierzy się wcześniej czy później z mnóstwem społecznych i makroeknomicznych wyzwań. Żeby było zabawniej, najwyraźniej jego zwolennikom kompletnie nie przeszkadza brak programu i poglądów. Albo więc zaakceptują wszystko co powie, albo – w co bardziej wierzę – wyborcy P.Kukiza przypisują mu pewne poglądy, w czym mogą się bardzo rozczarować.

Jest problem z określeniem poglądów ekonomicznych P.Kukiza i wiedzy w tym zakresie. W minionych latach, kiedy budował polityczną pozycję, uczestniczył w wielu inicjatywach. Wypowiadał szereg sądów i myśli. Próba sklecenia z tego jakiegoś obrazu, tzn. katalogu poglądów, kończy się porażką. Były (są?) to poglądy od lewicowych, w tym populistycznych, bo skrajnie liberalne. Brak zaprzeczenia odnośnie konsultacji (przygotowania?) przez CAS programu ekonomicznego przez obydwie strony, zdaje się potwierdzać iż P.Kukiz szuka natchnienia w ekonomii. Osobiście twierdzę, że Paweł Kukiz nie ma skonkretyzowanych ekonomicznych poglądów. Niezwykle wysokie wskazania sondażowe i miejsce na podium po I turze majowych wyborów, wywołały u P.Kukiza panikę i konieczność stworzenia naprędce programu ekonomicznego i wypracowania poglądów. Problem jest chyba dość poważny, bo P.Kukiz na tematy ekonomicznie dyskusji podejmować na ogół nie chce.

Obawiam się, że przez swych sympatyków P.Kukiz postrzegany jest jako kandydat ekonomicznie lewicowy. Ma być ZMIANA. Elektoratowi buntu młodego pokolenia bardzo się to spodobało, bo otrzymał nadzieję (tzn. tak to odebrał) na pracę, karierę, kredyt na mieszkanie itd. No bo jak zmiana, to tylko na lepsze.

Tymczasem P.Kukiz zdaje się być zainteresowany programem CAS, który znany jest z bardzo liberalnych poglądów na podatki, składki ubezpieczeniowe itd. Sympatykiem poglądów prezentowanych przez CAS nie jestem, ale tez nie potępiam ich wszystkich w czambuł. Obawiam się jednak, że gdy do sympatyków P.Kukiza dojdzie jakie poglądy prezentuje CAS, popularność P.Kukiza może mocno spaść. Być może część młodych ludzi da się uwieść liberalnym poglądom CAS, bo dla nich niektóre z pomysłów CAS teoretycznie mogą się okazać skuteczne w znalezieniu pracy i pierwszych latach pracy zawodowej. Pozostańmy jednak przy określeniu „teoretycznie rzecz biorąc”.

Nie jest moim celem w bieżącym wpisie komentowanie poglądów ekonomicznych popularyzowanych przez CAS. Przyjmuje, ze czytelnicy sami się z nimi zapoznali. Proponuje na przykład dobrze wczytać się w problematykę podatkową.  Oczywiście jak ktoś ma ochotę, to mogę podyskutować. Być może będzie okazja niektóre kwestie poruszyć w kolejnych wpisach. Zobaczymy.

Bynajmniej ucieczka P.Kukiza od tematów ekonomicznych nie jest prywatnie dla mnie problemem. Istnieje jednak ryzyko, że niesiony falą olbrzymich oczekiwań społecznych do parlamentu, i być może koalicji rządowej, wejdzie polityk, który nie zdążył sobie wypracować ekonomicznych poglądów i nie ma większego pojęcia o ekonomicznych i społecznych problemach kraju. Sympatykom P.Kukiza pewnie to nie będzie przeszkadzać. Jednak tak jak go gwałtownie pokochali, mogą się równie szybko odkochać. Tylko że wtedy zostaniemy w parlamencie z ugrupowaniem będącym być może czymś więcej niż języczek u wagi, które będzie mieszaniną kontestacji i populistycznych ekonomicznych poglądów z gatunku ‘Od Sasa do Lasa’.

Zaryzykuje teorię, że docelowo P.Kukiz nie oprze swojej politycznej pozycji na teoriach popularyzowanych przez CAS. Są zbyt liberalne jak na oczekiwania polskiego społeczeństwa. Podejrzewam, że klimaty ‘populistyczne’ w zakresie ekonomicznym, będą przeważać zarówno w kampanii wyborczej jak i w późniejszym funkcjonowaniu w polityce P.Kukiza.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

GUS policzył firmy. Małe i duże.

2015_06_24_liczba_podmiotw

Całkiem niedawno GUS podał rezultaty zliczania firm wg ich wielkości. Podstawowym parametrem podziału była liczba zatrudnionych. Formalnie GUS w opracowaniu skupił się na małych i średnich podmiotach, ale łatwo można z podanych liczb wyprowadzić dane dla podmiotów największych. W efekcie otrzymujemy garść ciekawych danych o podmiotach niefinansowych w podziale na: małe firmy (do 9 osób), 10-49 osób, 50-249 osób i największe, czyli 250 i więcej osób. Nazwę je odpowiednio: 9, 10-49, 50-249 i 250+.

Nie ma sensu szukać odpowiedzi na pytanie która grupa podmiotów jest najważniejsza dla gospodarki. Po prostu każda z nich, a skrajne w szczególności, mają różne role do wypełnienia w gospodarce wolnorynkowej. Jedna z refleksji jaka narzuca się po analizie materiału to ogromne zróżnicowanie, co powoduje iż niektóre z grup podmiotów oraz zatrudnionych w nich pracowników wymagają różnych bodźców ekonomicznych. To jeden w wielu powodów dla których nie jestem jakimś ortodoksyjnym zwolennikiem takich samych warunków prowadzenia działalności gospodarczej dla podmiotów gospodarczych.

Liczba przedsiębiorstw jest szacowana przez GUS na 1,77 mln w 2013 r. Dane wydają się nieco nieświeże, ale statystyka i badania najmniejszych podmiotów powodują, że dane za 2014 będą opublikowane dopiero wczesną jesienią. Aż 96% podmiotów to te najmniejsze z zatrudnieniem do 9 osób. Średnie zatrudnienie to 2 osoby i taka wartość utrzymuje się w okresie prezentowanym przez GUS (2009-13).

Nie jestem zwolennikiem twierdzenia iż to ta grupa podmiotów jest najistotniejsza w gospodarce, co zdają się powtarzać przedstawiciele organizacji zrzeszających małych przedsiębiorców. Podmioty najmniejsze zrzeszają niezwykle szerokie spektrum działalności. Od usługowej i handlowej, po produkcyjną i turystyczną. Ta grupa podmiotów szczelnie wypełnia popyt na drobne usługi , daje szansę na samorealizację i możliwości pracy m.in. tym, którzy nie mogą jej znaleźć w większych podmiotach. Podmioty do 9 osób, zatrudniają łącznie ok. 38% zatrudnionych, przy udziale w przychodach 21% i nakładach na śr. trwałe już tylko 16%. Relatywnie mały udział w nakładach wynika głównie z faktu iż w firmach najmniejszych dominują usługi.

Na drugim końcu są podmioty z grupy 250+. Jest ich nieco ponad 3 tys. czyli 0,2% ogółem. Niemniej zatrudniają aż 30% pracowników przedsiębiorstw niefinansowych i odpowiadają za 44% przychodów ogółem. Podmioty 250+ to liderzy w nakładach inwestycyjnych. Na tą grupę przypada aż 51% nakładów. Wskaźniki nakładów w przeliczeniu na zatrudnionego czy relacja nakłady/przychody w tej grupie podmiotów są najkorzystniejsze. W tej grupie podmiotów, najsilniej reprezentowany też jest kapitał zagraniczny. Zanim więc zaczniemy znowu utyskiwać na zagraniczny kapitał (a zbliża się kampania wyborcza), to proponuję się dobrze zastanowić.

Do omówienia pozostały dwie środkowe grupy. W – pewnym uproszczeniu – podmioty 10-49 i 50-249 odpowiadają za 1/3 zatrudnienia, przychodów i nakładów na środki trwałe. Podmioty 50-249 pod względem wskaźników charakteryzujących nakłady inwestycyjne, najbardziej przypominają podmioty z grupy 250+. Daleko mniejszy jest udział kapitału zagranicznego w porównaniu z 250+, niemniej udział  firm z kapitałem zagranicznym w nakładach inwestycyjnych w grupie 50-249 sięga aż 34%.

Grupy 10-49 i 50-249 wydają się najbardziej obiecujące w rozwijaniu  konkurencyjnej i otwartej na innowacje działalności. Stanowią silną konkurencję dla firm największych oraz importu. 

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz

Wynagrodzenie minimalne 1850 zł na 2016 r. to niekoniecznie wyborcza kiełbasa.

Nadszedł czas decydowania o
wynagrodzeniu minimalnym na pracę (dalej WM). Rząd okazał się hojny w opinii
mediów. Natomiast rząd w opinii własnej, słowa hojność nie używa, ale odważnie mówi
iż podwyżka WM to efekt poprawy sytuacji gospodarczej i finansów publicznych
oraz gospodarczych perspektyw. Nie ma co ukrywać, że mamy rok bardzo wyborczy,
więc w propozycji rządu jest w kwocie 1850 zł element prezentu na zbliżające się
wybory. Nawet jednak jeśli jest to
kiełbasa wyborcza, to niezbyt tłusta.
Tak więc wydaje mi się, że zachowano mimo wszystko zdrowy rozsądek
proponując kwotę 1850 zł.

W tym roku obowiązuje nas WM w
wysokości 1750 zł. Da to ok. 44,5% wynagrodzenia średniego w gospodarce. Przypomnieć
trzeba też uczciwie, że mimo niełatwych czasów, rząd PO-PSL wyraźnie podniósł
poziom WM o parę pkt.proc. w relacji do wynagrodzenia średniego (niedawno o tym
pisałem). Nominalnie natomiast za rządów obecnej koalicji WM rosła rocznie
średnio o 90 zł. Z 1126 zł WM w 2008 wrosła do 1750 zł w tym roku.

Podwyżka o 100 zł to oczywiście w
pewnym stopniu miły prezent dla uboższej części społeczeństwa przed wyborami.
Formalnie minimum jakie zgodnie z zasadami wyliczeń musiałby przedstawić rząd
to ok. 1782 zł. To efekt korekty kwoty bazowej o niższy wskaźnik inflacji niż
faktycznie prognozowano na 2014 r. Po korekcie kwotą bazową do wyliczeń w tym
roku nie jest 1750 zł a prawie 1709 zł. Dopiero tą ostatnią kwotę podnosimy o
prognozowany wskaźnik inflacji na przyszły rok (1,7%) i 2/3 realnego wskaźnika
wzrostu PKB. O tą drugą wartość podnosimy WM tak długo, póki WM nie przekroczy
50% wartości wynagrodzenia minimalnego (zgodnie z brzmieniem ustawy dot. WM). Oczywiście
można proponować wyższą WM. Niższej niż wg ustawowego wyliczenia, nie.

Role w trakcie negocjacji są
podobne niemal każdego roku. Przedstawiciele pracodawców proponują na ogół minimum
czyli tym razem 1782 zł, lub kwoty od minimum nieodległe. Związkowcy są
bardziej śmiali i proponują 1880 zł (niemal 46% średniego wynagrodzenia). Przedstawiciele
rządu, co oczywiste, szukali na ogół kompromisu gdzieś po środku. Tym razem
jednak rząd zaproponował 1850 zł. To wzrost o 5,7% w porównaniu do wartości WM
w tym roku. Biorąc pod uwagę wzrost
wynagrodzeń w gospodarce w ostatnich latach i prognozy gospodarcze, rząd okazał
się hojniejszy, ale ta hojność wbrew pozorom jest dość ograniczona. Rzekłbym: z
rozsądkiem
. Dzięki temu dla przedsiębiorców i klientów, powinna być do udźwignięcia.
Nawet jeśli ostatecznie kwota WM będzie gdzieś między propozycją rządową a
związkową. 

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Otagowano | Dodaj komentarz

Deficyt finansów publicznych powoli się zmniejsza.

W połowie maja powiało optymizmem
i zapachniało dużą kasą do wydania. KE zapowiedziała zdjęcie z Polski procedury
nadmiernego deficytu. Głównym powodem jest deficyt finansów publicznych na
poziomie 3% PKB wraz z mocnym (wydaje się) trendem do dalszego spadku. Od razu
w mediach pojawiły się pomysły gdzie by tu sobie pofolgować i na co wydać. Trochę
prowokowali dyskusję dziennikarze, trochę rozkręcali się politycy. Jest trochę
pomysłów, jest trochę zaległych obietnic do realizacji. M.in. powrót stawki VAT
z 23% do 22%.

Zanim jednak zabierzemy się za
wydawanie, spójrzmy gdzie z deficytem finansów publicznych jesteśmy. (W dalszej części tekstu będę korzystał z
danych dot. budżetu centralnego podawanych przez GUS i Ministerstwo Finansów
oraz danych dot. finansów publicznych wg Europejskiego Systemu Rachunków
Narodowych ESA 2010)
. W sumie wydaje się, że jest dobrze i że deficyt
finansów publicznych zejdzie poniżej 3% w relacji do PKB. Trzeba przy tej
okazji przypomnieć sobie jak kształtowały się deficyty budżetu centralnego i
finansów publicznych (budżet centralnych jest ich składnikiem). Na wykresie
pokazałem 11-letni okres, który jest dość reprezentatywnych dla Polski. 

Nie ma co ukrywać, że mamy duży
problem ze sprowadzeniem deficytu finansów publicznych trwale poniżej 3% do
PKB. Praktycznie udaje się nam to tylko w okresach w miarę wysokiego wzrostu
gospodarczego, czyli powyżej 3%. Historia nauczyła nas, że deficyt szybko
rośnie w obliczu kryzysu gospodarczego czy słabego wzrostu. Uderzenie następuje
dwustronnie, czyli przez wpływy i wypływy. Wpływy podatkowe przestają rosnąć
lub nawet spadają. Wpływy ze skłądek na FUS z racji coraz większego bezrobocia
spadają, a wypłaty świadczeń muszą być realizowane bez zakłóceń. W takiej
sytuacji wtrzymanie wzrostu nakładów na sferę publiczną (w tym wynagrodzeń)
daje nie dość że ograniczone efekty, to jeszcze opóźnione w czasie.

Reakcja rządu też musi być
dwustronna. Rząd w takich sytuacjach stara się hamować spadek wpływów
podatkowych i ogranicza wydatki. Podwyżka VATu sprzed kilku lat, mimo iż źle
przyjęta w społeczeństwie, była koniecznym i słusznym posunięciem. Ograniczenie
przelewów do OFE było również konieczne, ponieważ dodatkowo niepotrzebnie
podnosiły wartość deficytu w publicznych finansach. Po kryzysie z przełomu
2008/09 sytuacja finansów stała się dość niepokojąca. Działania rządu i
następująca potem poprawa koniunktury pomogły nam sprowadzić deficyt finansów
publicznych z niemal 8% do PKB, do ok. 4% w 2013 r. poprawiła się sytuacja
finansowa FUS, trzymano w ryzach wydatki na szeroko rozumianą sferę publiczną
oraz częściowo ograniczono skalę inwestycji w relacji do PKB. Wiem, że to
zabrzmi propagandowo, ale to że udało na się przejść przez niełatwe lata po
kryzysie przy przyzwoitym wzroście PKB i ograniczyć jednocześnie niebezpiecznie
wysoki deficyt finansów publicznych, jest naprawdę sporym sukcesem.

Mało kto zwraca również uwagę, że
w ostatnich latach udział państwa w gospodarce uległ minimalnemu obniżeniu. Na
jednej z załączonych ilustracji przedstawiam udział łącznych wydatków
publicznych i wpływów do PKB. To dobra wiadomość dla zwolenników ograniczania
państwa w gospodarce i naszych kieszeniach (podatki). Nie wykluczam jednak w
najbliższej przyszłości odwrócenia tego trendu, ponieważ oczekiwania Polaków
odnośnie wsparcia państwa i poziomu życiu (np. usługi sektora publicznego) są
dość wysokie i chętnie podejmowane w programach gospodarczych partii
politycznych i kandydatów na prezydenta (mowa o A.Dudzie).

Zejście deficytu finansów
publicznych poniżej 3% do PKB jest niewątpliwie sukcesem. Szczególnie jeśli się
weźmie pod uwagę poziome z jakiego tenże deficyt redukowaliśmy. Utrzymanie
deficytu poniżej 3% w najbliższych latach będzie zależało od tempa wzrostu PKB
i oczekiwań społecznych podejmowanych (lub rozbudzanych) przez polityków.
Średnioterminowe prognozy wzrostu PKB są umiarkowanie optymistyczne (powyżej 3%
wzrostu PKB rocznie). Nie ma pewności co do społecznych oczekiwań i realizacji
wyborczych obietnic. Andrzej Duda składając wyborcze obietnice działał bez
ograniczeń. Wątpliwym pocieszeniem jest fakt iż skala obietnic po prostu
uniemożliwia ich realizację w przeważającej (ba, dominującej) większości. A
przed nami kampania wyborcza do parlamentu. Wyjścia mamy dwa: racjonalizować
wydatki i kierować je do grup bardziej potrzebujących lub szukać źródeł wpływów
na sfinansowanie marzeń Polaków. Żródła wpływów wskazane w kampanii
prezydenckiej nijak się mają do proponowanych w kampanii wydatków. Mam tu na
myśli przede wszystkim propozycje A.Dudy, który wkrótce obejmie urząd. 

Proponowałbym więc dużą ostrożność w snuciu planów na co wydamy pieniądze w kolejnych latach. Deficyt finansów publicznych, jak wykazałem, dość łatwo wymyka się spod kontroli.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Otagowano | Dodaj komentarz

Powyborcza konsternacja i konstatacja.

 

1.        Konsternacja

Jesteśmy świadkami dość niecodziennej sytuacji po wyborach. Prezydentem ma zostać człowiek, który świadomie przyłożył rękę do skandalu ze SKOKami. Przypomnę, że w wyniku decyzji prezydenta Kaczyńskiego, do której merytoryczne wsparcie przygotował A.Duda, SKOKi weszły z kilkuletnim opóźnieniem pod kontrolę KNFu. Pomysł prezydenta Kaczyńskiego formalnie zakładał kontrolę KNFu, ale nie bezpośrednią, co praktycznie uniemożliwiało realną kontrolę SKOKów.

Na chwilę obecną kosztowało to ponad 3 mld zł. Rachunek płacą klienci banków, czyli Polacy niezależnie od barw polityczny i tego czy chodzą na wybory czy nie. W tym rachunku są wypłaty z Bankowego Funduszu Gwarancyjnego i przejęcie dwóch skoków w bardzo złej sytuacji przez banki komercyjne, co też wymaga środków na restrukturyzację przejętego majątku i portfela. Trudno oczywiście dyskutować z wyborcami. Cześć wiedziała o ‘wkładzie’ A.Dudy w aferę ze SKOKami, a część wiedzieć nie chciała i wypierała tą informację ze świadomości. Za tą przewinę A.Duda odpowiedzialności nie poniesie. W najlepszej sytuacji tylko odpowiedzialność moralną, czyli żadną. Sam przyszły prezydent był i jest w pełni świadom swojego udziału w aferze SKOKów. Starał się omijać ten temat szerokim łukiem. Na pytanie dot. SKOKów i swojego tym udziału, odpowiadał wymijająco lub po prostu zmieniał temat. Media niestety nie potrafiły konsekwentnie wyegzekwować tego tematu od kandydata A.Dudy.

Pozostaje pytanie o makroeknomiczne konsekwencje wyborczych obietnic A.Dudy. A przyznać trzeba, że A.Duda był w kampanii wyborczej niebywale hojny, przebijając 9-ktrotnie szacunkowe koszty obietnic B.Komorowskiego. Łączne koszt wyborczych obietnic A.Dudy, przeliczony na okres kadencji szacowany jest na kwotę od 175 mld zł do ponad 290 mld zł. Rozbieżność wynika z faktu iż A.Duda, albo był mało konkretny, albo modyfikował wersje obietnic. Główne obietnice to obniżenie wieku przejścia na emeryturę lub, w innej wersji, powrót do wcześniejszych rozwiązań (cokolwiek to znaczy); bezpłatne przedszkola; podniesienie kwoty wolnej od podatku, 500 zł na dziecko w rodzinach ubogich. Szacunki nie obejmują skutków finansowych obniżenia wieku emerytalnego w kolejnych latach po zakończeniu kadencji. Tu, co oczywiste, pojawiają się już kosmiczne liczby. Dla zobrazowania podam, że łączna kwota maksymalna to niemal roczne wydatki polskiego budżetu lub, w ujęciu rocznym, dodatkowe 2%-3,5% deficytu rocznie i – w efekcie – wzrost zadłużenia. Generalnie skutki obietnic A.Dudy dla finansów publicznych byłyby katastrofalne.

Zupełnie kuriozalny jest pomysł A.Dudy na pomoc frankowiczom. A,Duda jest zwolennikiem pomysłu przeliczenia kredytu na zł po kursie wejściowym. Tu już szacunki mówią o 40-50 mld zł kosztów dla banków, co oznacza trzykrotność rocznego wyniku netto sektora, który nie dość że ma ratować SKOKi to jeszcze ma finansować obietnice wyborcze (podatek od aktywów). Obawiam się, że sam kandydat nie połapał się, iż wypowiada sprzeczne postulaty.

Nie chce mi się już komentować pomysłu opodatkowania sieci handlowych i zarzutów transferu pieniędzy za granicę. Kwota z podatku jest żałośnie niska, a kontrole skarbowe (m.in. z czasów rządów PiS!) nie potwierdziły zarzutów.

Jestem przekonany, że sam A.Duda niezbyt poważnie traktował swoje obietnice. Ich pełna realizacja nam nie grozi, bo to są kwoty monstrualne jak na możliwości finansów publicznych. Pomysły na ogół są nakierowane na wzbudzenie popularności wśród Polaków i ograniczają się do prostego, łatwego do zrozumienia przez obywateli, dawania kasy niemal do ręki. Warto przypomnieć, że pomysły B.Komorowskiego były nie dość że wielokrotnie mniejsze, to nakierowane głównie wspieranie tworzenia miejsc pracy i innowacyjności.

Można się tylko obawiać, że A.Duda będzie próbował niektóre ze swoich pomysłów realizować (lub w ograniczonej formie), by unicestwiać je w wyniku oporów rządu. Będzie więc dochodziło do konfliktów z rządem by móc powiedzieć że dokonywał starań, ale rząd wstrzymywał realizację pomysłów. Ewentualne przejęcie rządów przez PiS jesienią, absolutnie nic nie zmieni w kwestii realizacji wyborczych obietnic.

2.        Konstatacja.

Niema co ukrywać. Te wybory powiedziały nam coś o politykach (tzn. części z nich) a przede wszystkim o  społeczeństwie. I to dobitnie. Pierwsze to fakt iż  znaczna część społeczeństwa jest podatna na populizm,  tak naprawdę oczekuje i wręcz zachęca polityków do tego. To że ci sami ludzie potrafią potem powiedzieć, że politycy ich oszukują, jest już zadaniem dla psychologów/socjologów, a nie dla ekonomistów. Wyzwaniem dla ekonomistów jest co najwyżej podjęcie tematu niezwykle niskiej świadomości ekonomicznej obywateli. Nie ma więc żadnego sensu tracenie czasu na akademickie dyskusje na temat skąd bierze się populizm.

Wynik wyborów wskazuje, że znaczna część społeczeństwa tak po prostu i zwyczajnie potrafi wybrać polityka współodpowiedzialnego za skandal finansowy. A.Duda musiał mieć pełną świadomość kiedy kilka lat temu przykładał rękę do odsunięcia w czasie przejęcia kontroli nad systemem SKOK przez KNF. To nie żart i przesada, ale skandal ze SKOKami śmiało można nazwać największą aferą po 1989 r., biorąc pod uwagę rozmiar strat jakie pokrywa sektor bankowy (głównie za pośrednictwem BFG).

PS. Andrzej Duda, to kolejny z czołowych polityków PiS, który część oszczędności trzymał w euro. (wcześniej pisałem o G.Biereckim). Jak to więc jest z tym eur w PiS? Czyżby oficjalna niechęć do przyjęcia euro to tylko poza przed wyborcami? Pytam, bo szacunek polityków PiS do euro jest naprawdę godny podziwu.

 

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Wynagrodzenie minimalne w gospodarce jako wypadkowa szeregu czynników społecznych i ekonomicznych.


Nie ma prostej odpowiedzi, na pytanie jaka ma być wysokość
wynagrodzenia minimalnego (WM)w relacji do średniego. Wg opracowań jakie miałem
okazję przejrzeć, wymienia się często wartości w przedziale 40%-45%
wynagrodzenia średniego. To są wskazania ekonomistów szukających kompromisu
pomiędzy racjami przedsiębiorców a racjami o charakterze społecznym. Co
bardziej liberalni ekonomiści wskazują opisywany wskaźnik na mocno niższym
poziomie  lub w ogóle kwestionują sens
istnienia czegoś takiego jak WM. Zaś ci o bardziej gołębich sercach wskazują
50% i większe wartości. UE jest pod tym względem nastawiona prospołecznie sugerując
zmierzanie w stronę 50%.

Nie ma co ukrywać, że odgórne ustalanie WM, to ingerencja w
relacje przedsiębiorca-pracownik. Ale to jedna racja, czy punkt widzenia. Jest
jeszcze szereg innych, które należy brać pod uwagę.

Najważniejszym argumentem są rynkowe realia. Zawyżanie WM
spowoduje spadek zatrudnienia oraz wzrost szarej strefy. Państwo ingeruje w
rynek, ale bezpośredni koszt interwencji rynkowej przerzuca na przedsiębiorców
i klientów tychże przedsiębiorców. Nie ma co ukrywać że im bardziej będziemy
chcieli podnieść WM, w tym większym stopniu przedsiębiorca będzie chciał
przenieść koszty na ceny usług i produktów. Stąd proces wzrostu WM powinien być
moim zdaniem dość ostrożny, czytaj powolny, by rynek powoli się oswoił ze
wzrostem cen. Przecucenie kosztów procesu podnoszenia WM nie da się w całości
przerzucić na pracodawców. Inna rzecz, ze o ich sytuacji materialnej wiemy
bardzo mało. A szkoda.

Dodatkowo proces powolnego podnoszenia WM powinien być
powiązanym z wymuszeniem na pracodawcach przestrzegania zasad zatrudniania,
ewidencji czasu pracy, wypłacania wynagrodzeń , składek na ZUS itd. Coroczne
wyniki PIP w tym zakresie wskazują, że wcale niemała część przedsiębiorców
świadomie lekceważy przepisy i przerzuca na pracowników finansowe ryzyko
funkcjonowania swoich firm.

Postulat szybkiego i znacznego podniesienia WM jest nośny
społecznie. Jest tu jednak wiele ryzyk. Najniższe wynagrodzenia dotyczą głównie
osób młodych oraz o zbyt słabych, jak na oczekiwania rynku pracy,
umiejętnościach i doświadczeniach zawodowych. Problemy te kumulują się w
regionach słabiej rozwiniętych gospodarczo i z problemami społecznymi. W
związku z tym trzeba pamiętać, że ustalając pułap WM poruszamy w bardzo trudnym
obszarze społecznym.

Dyskusja o poziomie WM ma swój wymiar makroekonomiczny. Mam
na myśli budżet państwa i , szerzej, finanse publiczne (ZUS itd.). Pracownicy z
bardzo niskimi wynagrodzeniami i ich rodziny stają się przedmiotem społecznego
wsparcia. Z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że osoby z najniższymi
obecnie wynagrodzeniami będą przez nas dotowane po przejściu na emeryturę. Mam
na myśli emeryturę socjalną oraz instrumenty pomocy społecznej. W pewnym sensie
więc społeczeństwo już obecnie decyduje się na finansowe wsparcie
przedsiębiorców poprzez akceptację niskich wynagrodzeń. Z pewnością jednak
przedsiębiorcy mogą to ocenić dokładnie odwrotnie.

Z czysto społecznego punktu widzenia, warto utrzymywać
obywateli poza strefą ubóstwa. Chodzi o dostęp do wiedzy, edukacji,
elementarnego wyposażenia (pralka, tv, a nawet komputer z dostępem do interneru
itd.) oraz dóbr kultury. Obywatel świadomy i wyedukowany, lepiej reaguje na
rynkowe bodźce. Korzystają też z tego przedsiębiorcy.

Obecny poziom WM nie pozwala na przyzwoite i bezpieczne
życie. Jeżeli przyjąć perspektywę jednoosobowego gospodarstwa domowego czy
rodziców z takim wynagrodzeniem plus dwójka dzieci, to jesteśmy niewiele ponad
progami tzw. relatywnego ubóstwa.

W dyskusji o WM kryje się też aspekt rozkładu wynagrodzeń w
społeczeństwie, dzielenia się dochodem narodowym, czyli po prostu szeroko
rozumiana sprawiedliwość społeczna. Oczywiście wiem, ze tą ostatnią różnie
można pojmować rozmaicie, czy nawet określać mianem socjalistycznego reliktem.
Nie ma co ukrywać, że mechanizm rynkowy nie działa idealnie i tyczy się to
również udziału w podziale owoców wzrostu gospodarczego. Jest tu też spór o to
czyj popyt jest lepszy dla gospodarki, wąskiej grupy tzw. bogatszych czy
szerokiej grupy skromniej uposażonych.

W rozważaniach o WM warto też dorzucić aspekt, nazwijmy to,
społeczno-polityczny.  Niskie
wynagrodzenia i życie w ubóstwie powoduje społeczne protesty i poszukiwanie
rozwiązania na płaszczyźnie politycznej, przez grupy społeczne  mające poczucie wykluczenia. W takim wypadku
po prostu wzrasta ryzyko głosowania na partie radykalne i o skrajnych poglądach
ekonomicznych. W efekcie najczęściej, jak udowadnia historia, tracą wszyscy.

Na koniec wymieniania perspektyw z jakim można i należy
postrzegać WM jest rola wynagrodzenia jako bodźca do działań. Nie ma co ukrywać
że im więcej będziemy płacić za niskie kwalifikacje, to ludzie mniej chętnie
będą je poprawiać. W dalszej kolejności dotknie nas problem prac, których
obywatele nie będą chcieli podejmować, bo nieatrakcyjne i nisko płatne. To
zjawisko dotknęło już kraje Europy Zachodniej.

Jak widać z powyższych rozważań, WM to konieczność szukania
ekonomicznego kompromisu. Narzucenie przez taki czy inny rząd zbyt wysokiej WM
czy tempa jej wzrostu w pierwszej kolejności uderza w bezpośrednio
zainteresowanych. Stąd tak duża ostrożność w podnoszeniu WM. Dość długo
utrzymywaliśmy w minionej dekadzie relację WM do wyn. średniego w przedziale
30%-35% (lata 2000-2007). Początkowo była to ostrożność w czasach dużego
bezrobocia, a potem brak potrzeby gdy wynagrodzenia rosły wskutek silnego
wzrostu gospodarczego. Wzrost relacji WM do średniego nastąpił w ostatnich 8
latach o ponad 8 pkt. procentowych. Jak widać wzrost przypadł na niełatwe
czasy, co oznacza że politykom nie zabrakło jednak odwagi. Po osiągnięciu
pułapu 42%, poprawa relacji WM do średniego została wstrzymana.

Nie mam nic przeciwko sięgnięcia pułapu 50% w ciągu kilku
najbliższych lat. Uważam jednak, że powinniśmy uelastycznić WM. Warto podjąć
temat regionalizacji WM i możliwości wstrzymania wzrostu a nawet obniżki w
przypadku poważniejszych kłopotów gospodarczych. Mówiąc inaczej: im większa
relacja WM do wyn. średniego, tym większa elastyczność w jego ustalaniu. Tu
niestety napotykamy na poważny opór związkowców.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Pomysły kandydatów na prezydenta. Kasę każdemu i w dowolnych ilościach.

 


Wysłuchałem niedawnej prezydenckiej debaty w publicznej telewizji z udziałem dziesięciu kandydatów i postanowiłem trochę sobie poużywać. Przyznam, że jako ekonomiście ciężko mi było tego słuchać, bo mam świadomość rozmiarów tychże obietnic. Źródłami finansowani obietnic nikt z kandydatów się nie przejmował. Być może dlatego, że wyborcy też nie chcą się tym zamartwiać. Wyborcy chcą wierzyć, że pieniądze, dużo pieniędzy, leżą odłożone lub schowane przed obywatelami przez polityków.

Pozwolą sobie na skomentowanie niektórych monotonnie powtarzanych argumentów, ale bez epatowania kwotami. Kto chce, może wierzyć, kto nie, to nie musi.

Integracja z UE, czy raczej dezintegracja. Generalnie wg większości konkurentów B.Komorowskiego UE to nieudany i podejrzany twór o niepewnej przyszłości. Nikt nie chce przypomnieć, że wejście do UE w 2004, to nie tylko sukces polityczny ale i gospodarczy. Pochwalić UE też nie wypada. Szkoda, bo UE to naprawdę ciekawy projekt, wymagający jednak wspólnego wysiłku i pokory.

Dość często pojawiał się wątek silnej Polski jako kraju skupiającego wokół siebie inne kraje. Na ogół chodziło o kraje Europy Środkowej. Tylko, że te kraju, na ogół będące już w UE, nie mają ochoty uznać naszego zwierzchnictwa i w miarę możliwości załatwiają swoje problemy bezpośrednio w Brukseli. Współpracują z Polską tylko wtedy gdy jest to opłacalne. Pomysły by budować silne związki gospodarcze lub polityczne z Białorusią lub Chinami, pozostawiam bez komentarzy. Krótko mówiąc, chcemy budować mocarstwową Polskę, tylko brak chętnych krajów by nam się podporządkować.

Nikt z kandydatów nie poruszał wątku naszej przyszłości w UE. Na razie, powiedziałbym, że jesteśmy za dalszą integracją i jeszcze bardziej przeciwko niej. O euro chyba nikt już nie wspominał, bo to jest teraz passe. Naopowiadano społeczeństwu przez lata takich głupot o euro (a ostatnio P.Duda), że nawet obecny prezydent unikał w kampanii tego tematu.

Wysokie podatki. Oczywiście płacimy za dużo, twierdzą kandydaci. To standard każdego polityka chcącego zdobyć popularności czy wybrać wybory prezydencie. Otóż co roku Eurostat publikuje kilka cyklicznych opracowań o podatkach w UE i pozostałych obciążeniach (składki zdrowotne, emerytalne itp.). Polska jest krajem o relatywnie niskim poziomie opodatkowania czy – jak kto woli – poziomu redystrybucji do PKB. Proponuje zajrzeć do zakładki Database, gdzie Eurostat udostępnia morze danych. Ta bolesna prawda o poziomie opodatkowania nie przebija się w mediach, o co mam pretensje również do przedstawicieli mediów.

Zwiększyć wydatki, wydobyć Polaków z biedy, rozdawać zasiłki itd. Proszę bardzo. Możemy rozdawać, ale wpierw politycy muszą wskazać skąd zdobędziemy kasę.  No bo skąd pieniądza skoro kandydaci na prezydenta chcą radyklanie obniżyć podatki. Wynikiem realizacji ubytków w podatkach proponowanych w debacie byłoby zmniejszenie stronnych wpływów budżetu centralnego śmiało o 10%-20%. A realizacja pomysłów na wydatki (np. po 500 zł na dziecko wg P.Dudy) dałaby w efekcie kilkadziesiąt mld zł deficytu. Nie wiadomo śmiać się czy płakać.

Zabierzemy bankom i sieciom handlowym. Zawsze mnie intrygowało, dlaczego im. Bo są synonimem bogactwa i zagranicznego kapitału? W Polsce jest więcej branż w dobrej sytuacji, ale na nie politycy nie zerkają. Politykom zadałbym pytanie odnośnie sieci handlowych. Dlaczego do tej pory nikt nie napuszczał na nie aparatu skarbowego, dlaczego nie dokonał analiz wywożonych zysków. A może dlatego, że kwota okazałaby się (o ile w ogóle) bardzo mała? Wynik netto banków w ostatnich latach to rząd 15 mld zł. Zabrać wszystkiego nie można, bo każdy ma prawo do zysków, a ponadto trzeba pokryć dziurę po wypłatach BFG na SKOKi. Powiedzmy, że dmuchniemy bankom 5 mld. Tylko że to jest mikroskopijna niemal kwota w porównaniu z makabrycznym deficytem jaki nam powstanie po realizacji obietnic polityków. Proszę też pamiętać, że jeśli banki, jak chcą politycy, mają być ukarane za kredyty hipoteczne w CHF, to przy realizacji pomysłów polityków, banki stracą miliardy złotych i na programy społeczne nic nie zostanie.

Emerytury. Ok. ja też mam wątpliwości czy w wieku 67 lat będę się do czegoś nadawał. Mimo to proponuje spojrzeć na prognozy demograficzne i skalę deficytu FUS jak nic nie zrobimy. Te dane są łatwo dostępne w internecie. Podjęta przez rząd PO-PLS reforma (w tym wydłużenie wieku) nie załatwia problemu, a jedynie pozwala w przyszłości zmniejszyć zagrożenie (deficyt FUS) do skali z którą być może sobie poradzimy. Można się zgodzić na kilka pomysłów, ale pod warunkiem wczesnego rozpoczęcia pracy lub dodatkowego samodzielnego oszczędzania itd. B.Komorowski zaakceptował zmiany emerytalne bo, w przeciwieństwie do obecnych rywali, zdawał sobie sprawę ze skali zagrożenia.

Hit kampanii: kwota wolna od podatku. Polacy uwierzyli, że są oszukiwani. Politycy w trakcie debaty w tv publicznej, jak najbardziej ich w tym przeświadczeniu utrzymywali. Owszem z malutką kwotą wolną jesteśmy ewenementem w Europie, To trochę relikt rozwiązań jakie przyjęliśmy tworząc PIT. Proponowałbym jednak zestawić to z kwotami ulg, pomocy społecznej, transferów społecznych itd. jakie otrzymują podatnicy. Podnoszenie kwoty wolnej będzie wymagało zmian po stronie transferów (np. pomoc społeczna) i pułapów pomocy (zmiany zasad udzielania wsparcia). W zależności od wariantu kwoty wolnej, budżet traciłby na wpływach kilka, do kilkunastu mld. To ubytek na tyle duży, ze musiałby być czymś zrekompensowany. Jakimś rozwiązaniem byłoby podwyższenie kwoty wolnej rozciągnięte na lata, czyli metoda bardzo drobnych kroków.

Nie chciałbym być odebrany jako oportunista twierdzący, że nic już nie można zrobić. Owszem można, ale małymi krokami i w większości przypadków wskazując komu odbieramy (wpływy) lub zabieramy by przekazać innym. I właśnie rolą polityków jest wskazywanie kto lub co wymaga wsparcia a co lub kto już może lub musi bez wsparcia się obyć.

Polecam zajrzeć …

http://opinieekonomiczne.blox.pl/2012/09/Skad-pieniadze-na-polityke-spoleczno-gospodarcza.html

 

 

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Budownictwo. Powolna poprawa.

Rozmiar produkcji
budowlano-montażowej w relacji do PKB jest niemal bez zmian po I kw 2015
(zarówno dla produkcji kwartalnej jak i rocznej). Oczywiście skoro PKB rośnie
nam w tempie ok 3%, to w podobnym tempie musi rosnąć budownictwo. Faktycznie,
realne tempo wzrostu produkcji z I kw 2015 to niemal 2% yoy. Nie ma więc
dynamicznego wzrostu, ale nie ma stagnacji, bo w wynikach budownictwa możne
jednak dojrzeć kilka ciekawostek i pozytywnych trendów. Krótką analizę budownictwa
oprę na strukturze prac budowlanych wg klasyfikacji obiektów, ponieważ takie
ujęcie jest dość czytelne.

Budynki mieszkalne w strukturze budownictwa to 13% całokształtu
prac sektora. Wzrost yoy tego segmentu to ledwo 1%. Niemniej nie załamywałbym rąk,
ponieważ powolna poprawa sytuacji gosp. domowych wcześniej czy później da o
sobie znać. Obecnie roczna mieszkaniowa produkcja stanowi jakieś 60% prac z
2008 r. Jednak tamten rok był rekordowy i odnoszenie się do niego zapewne nie
jest zasadne. Poprawę widać poprzez wzrost zezwoleń na budowę oraz budowy
rozpoczęte. I kw pozycję te rosną o kilka- kilkanaście procent. Nie jest to
wprawdzie gwarancja budowy mieszkań w analogicznej liczbie. Jeżeli prognozy
deweloperów odnośnie popytu okażą zbyt optymistyczne, to budowę zawsze można
przerwać lub przedłużyć, a otrzymanych zezwoleń nie realizować. Niemniej wzrost
otrzymanych zezwoleń na budowę o 13% w porównaniu do I kw 2014 świadczy o
powolnej poprawie nastrojów wśród deweloperów.

Kolejny segment budownictwa to budynki niemieszkalne, czyli biura,
placówki handlowe, przemysłowe, budynki publiczne itd. To 33% naszego
budownictwa. Niestety w podstawowych grupach nadal odnotowujemy spadki i to
nawet spore. Ale jest jedna pozycja, która daje nadzieję. Obiekty przemysłowo i
magazynowe wzrosły o 14% yoy w I kw 2014. Jeżeli dynamika wzrostu będzie tu
utrzymana, to za rok lub dwa wartość prac tego podsegmentu osiągnie pułap z lat
2007-2008. Wzrost wartości prac podsegmentu obiektów przemysłowych i
magazynowych niemal w całości pokrywa spowolnienie w pozostałych. Ostatecznie wartość
prac obejmująca budynki niemieszkalne spadła o 3% w I kw 2015 w porównaniu do I
kw 2014.

Największym segmentem budownictwa
obiekty inżynierii lądowej i wodnej.
W ciągu ostatnich 10 lat, ten segment to od 50% do 60% naszego budownictwa
(obecnie 54%). Segment obejmuje, budowę i remonty dróg, mostów, szlaków
kolejowych, rurociągów, kompleksów przemysłowych itd. W przeważającej części
segment ten obejmuje prace finansowane ze środków publicznych, w tym funduszy
unijnych. W I kw 2015 wartość prac wzrosła o 6% w porównaniu z I kw 2014.
Wzrosty wartości prac odnotowaliśmy praktycznie we wszystkich podsegmentach
oprócz dróg i mostów. Biorąc pod uwagę zapowiedzi wydatkowania funduszy i
poprawę sytuacji makroekonomicznej, na wzrost popytu w podsegmencie dróg i
mostów możemy poczekać nawet kilka kwartałów.

Wydaje się iż proces poprawy
sytuacji finansowej budownictwa następuje nieco szybciej niż dynamika prac
ogółem. Sektor budowany dość dobrze prezentuje się pod względem nakładów
inwestycyjnych. W 2014 nakłady inwestycyjne były o 17% większe niż rok
wcześniej. Warto zauważyć że to o 2 pkt.proc. lepiej niż średnia dla
przedsiębiorstw ogółem. Przychody firm budowlanych w 2014 w wzrosły o 7% w
porównaniu z rokiem wcześniejszym, co jest wynikiem o 5 pkt.proc. lepszym od
przychodów ogółem przedsiębiorstw.

Stale i wyraźnie poprawiała się w
2014 r. rentowność netto sektora budowlanego. W 2014 było to 2,8%, w 2013 r.
0,9%, zaś w 2012 r. minus 0,5. Na koniec 2014 r. już 80% podmiotów sektora
odnotowało wynik dodatni netto, gdy dwa lata wcześniej 72% (w 2013 r. 74%). Powolna
poprawa sytuacji finansowej budownictwa jest wynikiem zarówno opisanych wyżej
warunków rynkowych jak i procesów restrukturyzacyjnych. Niestety procesy te
oznaczały obniżenie zatrudnienia o kilka procent czyli o ponad 30 tys. osób w
ciągu minionego roku.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz

Stopa bezrobocia. Przemilczane ciekawostki.





















Jedną z bardzo ciekawych danych
jakie otrzymujemy od kilku miesięcy jest spadek bezrobocia. W ostatnich trzech kwartałach
spadek bezrobocia jest bardziej dynamiczny niż wskazywałaby na to kondycja gospodarki
i obserwacje z lat wcześniejszych. Te ciekawe zjawisko nie jest szerzej
podejmowane przez media. Głównym powodem jest chyba silny sceptycyzm wobec
polskiej gospodarki wśród większości komentatorów, w tym i ekonomicznych. Stąd
informacja ta była, i w zasadzie nadal jest, ignorowana. Tymczasem wydaje się
mamy do czynienia z nową jakością w naszej gospodarce jeśli chodzi o zależność
pomiędzy wzrostem gospodarczym a bezrobociem. Okazuje się, że utrzymywanie
tempa PKB na poziomie bynajmniej nie szokującym (ok. 3%) może spowodować duże pozytywne
zmiany na rynku  pracy, dotychczas obserwowane
dopiero przy dynamice PKB np. 4%.

Wskazanie marcowe bezrobocia
potwierdza, że bezrobocie wciąż spada w tempie ponad 13% rocznie, ale dynamika
spadku prawdopodobnie przestanie już przyspieszać. Prosty, wyznaczony o
najnowsze dane, trend nie potwierdza by stopa bezrobocia miały być jednocyfrowa
na koniec tego roku. To akurat wydaje się mało prawdopodobne. Ale kto wie, może
w grudniu stopa bezrobocia będzie w przedziale 10-11%, co byłoby znacznym
osiągnięciem przy dynamice PKB 3%-3,5%.

Kolejnym miłym zaskoczeniem jest odpowiedź
na pytanie kto korzysta na spadu bezrobocia. Pozornie wydawałoby się, ze
powinni najlepiej wykształceni i z doświadczeniem. A tu kolejna niespodzianka. Wg
kryterium wiekowego najszybciej spada bezrobocie w grupie wiekowej do 24 lat.
Też dobrze, aż nieco słabiej, w kolejnym przedziale czyli do wieku lat 32. Z punktu
widzenia wykształcenia nie widać poważniejszych równic, ale spadek bezrobocia
szybciej zdaje się dotyczyć osób z wykształceniem średnim i zasadniczym.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz