Kredyty w CHF. Kłopoty frankowiczów …..wpierw bankowcy, a teraz prawnicy.

Kiedy przeczytałem w ostatnich
dniach o porażce frankowiczów  w sadowym
starciu z jednym z banków, pomyślałem sobie: … wpierw dokuczyli wam bankowy, w potem prawnicy. O kredytach w
chf, rozkładzie ryzyka (nieoczekiwane zmiany kursu) i bolesnych dla frankowiczów
skutkach wzrostu raty kredytu już kilkakrotnie pisałem na swoim blogu, więc nie
będę się na razie powtarzać. Pewnie niewielkim pocieszeniem dla nich jest to,
że i dla samych banków skala wzrostu chf-a i spory rozdźwięk pomiędzy wartością
kredytu do spłacenia a wartością zabezpieczenia kredytu, jest również
niespodzianką.

Po porażce z bankami, niektórzy
frankowicze zaczęli szukać ratunku u prawników. Pomocne miały być wnioski
zbiorowe, łączące masowość, szybkość i relatywnie niską cenę dla poszkodowanych
(tzn. tych którzy takimi się czują). Niebagatelnym argumentem była liczba
poszkodowanych. Jeden poszkodowany niknie w tłumie, ale kilkudziesięciu lub
więcej? Z tak dużą grupą bank musi się liczyć w obawie przed zainteresowaniem
mediów itd.

Okazje do zarobku szybko wyczuły
kancelarie prawne. Na popyt (rozczarowani frankowicze szukający haka na banki)
zareagowała podaż (kancelarie prawne). Kto był pierwszy, niełatwo ustalić. Bo
zanim frankowicze dotarli do kancelarii prawnych, przedstawiciele tych
ostatnich szybko zaczęli pojawiać się w mediach z mniej lub bardziej poważnymi
pomysłami na kwestionowanie niektórych zapisów umów kredytowych jakie
frankowicze podpisywali.

Ostatnio media doniosły o
przegranym pierwszym starciu z Getin Noble Bankiem. Poszło o banalny błąd po
stronie poszkodowanych (czy raczej reprezentującej ich kancelarii), który
wykorzystali prawnicy reprezentujący bank. Otóż sytuacja ponad 90 osób objętych
pozwem zbiorowym jest na tyle zróżnicowana iż nie należało ich  obejmować jednym pozwem. To nie pierwszy błąd  w treści pozwu i łączeniu poszkodowanych od
czasu zaistnienia pozwu zbiorowego i afery Amber Gold czy kłopotów frankowiczów.

Podejrzewam, że kolejne starcie
też będzie przegrane, bo skarga jest dość naiwna – poszkodowani twierdzą że nie
uprzedzono ich iż zmiana kursu powoduje przeliczanie kapitału pozostałego do
spłaty. To się wpisuje w dość modny ostatnio zarzut demonstracyjnie wręcz
prezentowany w mediach przez frankowiczów, że należy wątpić czy w ogóle brali
kredyt indeksowany chf, ponieważ środki wypłacano w złotych. Ciekawe tylko, że
w dniu podpisania umowy oraz późniejszym korzystaniu z kredytu im to nie
przeszkadzało. Dopiero teraz przybrali postawę kompletnie nieświadomych z
nadzieją że taka strategia będzie skuteczna w sądach.

Naiwność prezentowana prze
niektórych frankowiczów jest wynikiem popularnego w mediach oburzenia na banki
(częściowo uzasadnionego) i – niestety – prawników którzy w mediach zaczęli roztaczać
bajkowe niejednokrotnie wizje interpretacji faktów, które pozwolą przerzucić na
banki konsekwencje wzrostu kursu chf.

Nie potępiam wszystkim prawników,
którzy się wypowiadają w mediach o kredytach w chf. Pojawiło się wiele ciekawych
interpretacji i propozycji regulacyjno-interpretacyjnych dla obszaru bank-klient
(osoba fizyczna) w zakresie m.in. zadłużenia hipotecznego. Niestety spora grupa
prawników i kancelarii wykorzystuje problemy frankowiczów do reklamy i zarobku.
Ryzyko reputacyjne jest niewielkie, a zarobek i doświadczenie warte wysiłku. Zawsze
przecież można zrzucić na państwo, sądy oraz potężne banki.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Rada obniżyła stopy procentowe. Pomogła projekcja NECMOD.


Stało się. RPP obniżyła stopę
referencyjną do 1,5%. Ustanowiliśmy nowy rekord i – wg deklaracji RPP – Rada
zamierza już na tym poprzestać. Według niektórych komentarzy, rynek był obniżką
nieco zaskoczony. Chyba niekoniecznie. Formalnie stawki FRA oparte na
kwotowaniach depozytów międzybankowych wskazywały 1,75%, ale sądzę że było to
tzw. wypośrodkowanie oczekiwań i przypuszczeń. Generalnie opinie w ostatnich
tygodniach zawierały się w przedziale:
pozostawić stopy bez zmian bo ich obniżka i tak nic nie da
, po ciąć śmiało w obliczu deflacji by obniżony
koszt pieniądza został zauważony przez przedsiębiorstwa, co poprawi dynamikę
PKB (a ryzyko błędu jest niemal zerowe)
. Chyba mało kto ostatnio był przekonany
który z wariantów byłby najlepszy.

Ostatecznie RPP zdecydowała się
na wariant gołębi, czyli śmiałe cięcie. Jak się wydaje, członków RPP (mowa o
tych ‘za’ cięciem) do ostrego cięcia zachęciły zaprezentowane członkom RPP
wyniki modelu NECMOD. Swoją drogą lektura komunikatu po spotkaniu RPP robi
wrażenie jakby spotkanie i decyzja jej członków były już tylko  formalnością. Komunikat zawiera niebudzące
wątpliwości krótkie podsumowanie krajowej i międzynarodowej sytuacji
gospodarczej oraz opis wskazań wspomnianego wyżej modelu. Wyniki modelu
(projekcje CPI i PKB) są tak zachęcające do znacznej obniżki stóp, że wydaje
się iż członkowie RPP zapewne czasu na spory nie tracili. Wygląda wręcz na to,
że decyzje tak naprawdę podjęli nie członkowie RPP a statystycy NBP. Uczciwie
trzeba też zauważyć, że o ile nie było to powiedziane w treści komunikatu
jednoznacznie, to członkowie RPP zauważyli brak oznak dalszej i dynamicznej
poprawy sytuacji makroekonomicznej Polski. Na tyle dynamicznej (i napędzanej
popytem wewnętrznym) by zagrozić szybkim powrotem do wysokiej inflacji. Mówiąc
językiem młodzieżowym: sytuacja makroekonomiczna się poprawia, ale szału nie
ma.

W załączonej tabeli przedstawiłem dwa główne wskazania modelu podane w
notatce po spotkaniu RPP: projekcje CPI i PKB (z 50% prawdopodobieństwem
realizacji) i przy założeniu, że stopa referencyjna nie ulega zmianie (chodzi o
poziom 2%)
. Wydźwięk modelu, w porównaniu z wynikami z listopada, jest
jednoznaczny: niskie ryzyko niebezpiecznego wzrostu inflacji w krótkim
terminie, przy minimalnie lepszych prognozach PKB. Przy czym te poprawione
prognozy PKB są na poziomie 3,5%,  wobec
3% wg prognozy listopadowej. Taki układ prognozowanych danych
makroekonomicznych i kierunek ich zmian, zmniejszają ryzyko ewentualnego przestrzelenia
obniżki stóp i konieczności szybkiego wycofania się z niej.


Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Podatki się płaci. Sorry.

Do mediów wyciekła notatka ze spotkania przedstawicieli Ministerstwa Finansów (MF) i izb skarbowych.  W ujawnionym fragmencie jest mowa o podniesieniu skuteczności kontroli w zakresie podatku VAT. MF tłumaczy, że celem jest m.in. podniesienie wpływów budżetowych. Na forach zawrzało. Generalnie zapanowało oburzenie, a w komentarze  anonimowych obywateli obfitowały w słowa, których przytaczać nie zamierzam.

Mieliśmy więc medialny standard: państwo sprawdza czy obywatela-podatnika  można jeszcze oskubać z pieniędzy a podatnicy zgodnym chórem zawołali, że mają dość okradania z ciężko zarobionych pieniędzy i karania obywatela za byle podatkowe błędy.

Tyle standard, a jaka jest rzeczywistość? Otóż nawet prywatne instytucje jak na przykład PwC czy Krajowa Izba Gospodarcza zwracają uwagę, że państwo traci makabrycznie duże pieniądze z powodu tzw. luki podatkowej w samym tylko VAT. I nie chodzi bynajmniej o biednych przedsiębiorców którzy  mylą się w wyliczeniu podatku z powodu jego zagmatwania. Jako główną przyczynę luki PwC podaje nie biedę czy zawisłość przepisów ale ……..ewidentne oszustwa, dokonywane z premedytacją. Wielu przedsiębiorców oraz najzwyklejszych oszustów ma świadomość, że  przy ogromie operacji finansowych, ich zawiłości, oraz krótkim życiu wielu firm, aparat skarbowy po prostu nie jest w stanie skutecznie kontrolować wszystkich podmiotów gospodarczych. Problem nie jest wcale taki banalny, bo wg szacunków PwC, luka podatkowa w VAT w ostatnich latach odpowiadała niemal wielkości deficytu budżetowego. Sądzę więc, że gdyby gremialnie wyrażający swoje oburzenie obywatele mieli tego świadomość, to mocno podrapaliby się po głowie z zakłopotania. Oczywiście jak ktoś chce płacić na zmniejszenie deficytu lub akceptuje zadłużania państwa, tylko po to by oszuści mogli sobie spokojnie ‘zarabiać’ to wolna wola. Przypomina mi to trochę odmrażanie uszu na złość mamie.

Link na informację o kontrolach:

http://wyborcza.biz/Firma/1,101618,17474606,Ministerstwo_Finansow_domaga_sie_od_swoich_urzednikow.html?biznes=local#BoxBizImg

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Strajk rolników. Krótka ocena rynku.

Obecne strajki rolnicze więcej mają wspólnego z politycznym targowaniem się o swoje przed wyborami, niż sporem o rolnicza krzywdę. Zresztą mniejsza już o to czy protestujących bardziej napędzają zbliżające się wybory czy wynik sporów z górnikami, który rząd sukcesem nazwać raczej nazwać nie można.

Kiedy zerknie się nawet pobieżnie na dane dot. rolnictwa nietrudno odnieść wrażenie, że obecna sytuacja rolników nie odstaje od tego czego rolnicy doświadczyli w przeszłości. Wyjątkiem są konsekwencje embarga. Rynek produktów rolnych łatwy nie jest, ale to rolnicy już wiedzą od dawna. Rolnicy również są przedsiębiorcami i powinni analizować zarówno dane historyczne jak i bieżące. Tzw. miastowi przedsiębiorcy nie jadą pod URM w Warszawie tylko dlatego, że rynek jest zmienny. A zmienny jest dla większości z nich.

Może się to wydać dziwne, ale by ocenić stan rolnictwa spojrzałem na składnik koszyka inflacyjnego jakim jest żywność. W koszyku są produkty bezpośrednio rolnicze oraz przetworzone. Odnotowane ceny są rynkowe, a cały koszyk jest wypadkową popytu, podaży, zmian cen krajowych oraz zagranicznych, relacji dostawca – pośrednik, itd. Obecnie więc koszyk cen żywności po jakich można ją sprzedać na rynku odpowiada wartości sprzed ponad dwóch lat. Wobec lat wcześniejszych obecne ceny są wyraźnie wyższe. Marzeniem mogłyby być ceny ze stycznia tego roku, ponieważ wtedy żywność osiągnęła u nas najwyższą cenę. Tylko, że obecny poziom cen jest raptem (biorąc pod uwagę styczeń) kilka procent gorszy. Nie jest to więc poziom przy którym ma się moralne prawo blokować ulice. Zresztą ceny z połowy 2013 i zimy 2013/14 były dość wysokie i nie powinny być dla rolników punktem odniesienia w prognozach.

Protestujący dość często apelują o wsparcie na rynku mleka i wyrównanie kosztów kar za nadprodukcję. Nie pora na ocenę mechanizmu kontroli podaży mleka w UE, m.in. z tego względu że mechanizm ten wkrótce będzie zniesiony. Obecne ceny mleka są na dość dobrym poziomie. Prawie 124 zł za 1 hl. Rekord padł poprzedniej zimy, ponad 150 zł. Tylko ze był to krótkotrwały , jednorazowy skok. Coś podobnego miało miejsce zimą 2007/08. Protesty z powodu kar za nadprodukcję wynikają z tego, że bardzo długo karami można się było nie przejmować z racji zarobku na sprzedaży mleka (korzystne ceny produktów mleczarskich w okresie poł.2013-2014). Dowodem jest rosnąca podaż mleka niemal nieprzerwanie od wejścia do UE. W ubiegłym roku skup mleka był większy o 7% w porównaniu z 2013 (średni wzrost w okresie 2003-14 to 3,3%). Nie licząc 2005, był to największy wzrost. Wygląda raczej na to, że rolnicy długo mechanizmem kar się nie przejmowali. Obecne protesty ws. mleka są moim zdaniem nieco niemoralne, o ile w ogóle rolnicy sami poważnie traktują ten postulat.

Już tradycją są protesty ws spadku opłacalności hodowli trzody chlewnej. Ceny spadają, a i owszem, ale nie z kiepskich na jeszcze gorsze, tylko z bardzo wysokich. W latach 2011-2014 rolnicy zaliczyli korzystne ceny skupu. Szczyt przypadał na okres 2012-2013. Obecne ceny skupu są o ponad 25% mniejsze. Dla osób które analizują zmiany cen na rynku żywnościowym i tzw. świńskie cykle, obecna sytuacja zaskoczeniem być nie może. Nie twierdze, że świńskie cykle można zaprognozować z dokładnością do miesiąc czy kwartału. Mają one jednak pewne stałe elementy, które pozwalają wyznaczyć z pewnym prawdopodobieństwem zmiany w kolejnych miesiącach. Wydaje się zresztą, że obok ewentualnego spadku opłacalności chowu trzody, problemem jest raczej spadek cen żywności ogółem, który doskwiera nie tylko polskim rolnikom. Trzeba jednak pamiętać, że ceny żywności w okresie poł-2012-poł.2014 były dość wysokie. Im dłużej to trwało, tym bardziej było wiadomo, że zbliża się okres korekty cen, do czego trzeba się było przygotować. Czasu było sporo.

Utyskiwać mogą producenci warzyw i owoców (bardziej tych ostatnich). Embargo dla nich okazało się wyjątkowo uciążliwe. Co ciekawe jednak postulat wsparcia dla tych producentów nie był bynajmniej najistotniejszy, bo po prostu nie ma go w 14-punktowym spisie postulatów (w rozumieniu bezpośrednim).

Nie ma co ciągnąć oceny rynku rolnego, bo same postulaty są…delikatnie mówiąc.. w większości naciągane. Spisane na siłę i często odnoszące się do obszarów już uregulowanych. Przypomina mi to trochę obronę polskiego górnictwa przed importowanym węglem, w tym rosyjskim.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz

Inflacja po styczniu.

Jak niemal wszyscy, a już na pewno większość obserwatorów polskiej gospodarki, nie trafiłem w ostateczny wynik inflacji. Pozostaje mi się pocieszać, że analitycy NBP też nie trafili. Na koniec grudnia inflacja wyniosła minus 1%, a w styczniu już minus 1,3%. Nie jest znany pełny rozkład czynników, które przyczyniły się do ostatecznego wyniku inflacji w styczniu, ale można przyjąć się nie odbiegały one istotnie od wskazań z końca roku.

Inflację ciągnie w dół głównie żywność, ale i składniki nieżywnościowe nie są bez znaczenia. Ujemna inflacja jest skutkiem nałożenia się w jednym czasie wielu czynników cenowych, a nie spadku popytu. To dość istotna uwaga, kiedy postawimy sobie pytanie co dalej z inflacją.

Ceny spadały niemal we wszystkich grupach produktów żywnościowych z koszyka inflacyjnego. Spadały ceny mięsa (mięso wieprzowe), cukru oraz warzyw i owoców. To efekt embarga rosyjskiego, spadków cen na rynkach międzynarodowych i cyklu na rynku wieprzowym. W części nieżywnościowej, dostaliśmy prezent w postaci trwających od dawna spadków cen ropy, gazu i węgla. W grudniu i styczniu cena ropy była o ok. 50% tańsza niże rok wcześniej.

Ceny produktów z koszyka żywnościowego (prawie 25% koszyka inflacyjnego) w ujęciu rocznym spadły aż o 3,9%. Podobne wskazanie odnotowaliśmy w lutym 2003 r. Ceny koszyk towarów żywnościowych spadły (rok do roku) w styczniu o 0,3%. Jak na ta grupę towarów, ujemna dynamika jest nowością w polskiej gospodarce. Swoje zrobiły, jak wspomniałem, spadki szeroko rozumianych paliw i surowców energetycznych. 

Tuż po wynikach inflacji styczniowej powróciło tradycyjnie pytanie o działania NBP. Członkowie Rady Polityki Pieniężnej zadaj sobie pytanie co dalej z inflacją. Pod koniec 2015 roku deflacja powinna być już wspomnieniem. Ceny zeszły już tak nisko, że w tym roku da o sobie znać efekt bazy. Ponadto na rynkach międzynarodowych widać symptomy zatrzymania spadków cen. Dotyczy to zarówno produktów żywnościowych jak i surowców energetycznych. Przestały spadać ceny ropy (oczywiście  można znaleźć prognozy dalszych spadków cen ropy). Prognozy instytucji międzynarodowych dotyczące tempa PKB dla Polski podtrzymują wskazania na poziomie 3% przy wsparciu popytu wewnętrznego. Obserwacje z lat poprzednich wskazują, że po poważnych spadkach, inflacja potrafi w ciągu roku lub półtorej osiągnąć wartość od 1% do nawet 2%. W naszym przypadku nie jest to jeszcze poważne zagrożenie, biorąc pod uwagę poziom z jakiego startujemy (ujemna inflacja).

W takiej sytuacji RPP może faktycznie zdecydować się cięcie stopy referencyjnej z 2,0% na 1,5% w marcu lub kwietniu. Nie jestem jednak przekonany czy do cięcia o 0,5% będzie skłonna większość członków RPP. Rynek depozytów międzybankowych też jeszcze się nie wydaje się do tego przekonany.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

KNF. Propozycja restrukturyzacji kredytów w CHF i analiza portfela bankowego.

3 lutego KNF opublikował dwa ciekawe i ważne dokumenty (jeden z nich to prezentacja). Dokumenty dotyczą głośnego ostatnio tematu, czyli zadłużenia w CHF. Pierwszy to propozycje przewodniczącego KNF dotycząca restrukturyzacji kredytów w CHF, a drugi – analiza portfela kredytów w CHF, symulacje itd. Poniżej pozwolę sobie na króciutkie opinie. Niemniej gorąco zachęcam do lektury dokumentów KNF, bo jest to duża porcja wiedzy pozwalającej zrozumieć problematykę kredytów w CHF.

Analiza portfela kredytów w CHF.

Analiza skupia się na kredytach mieszkaniowych w CHF. Na 31 stronach prezentacji KNF daje naprawdę dobrą analizę portfela, symulacje, prognozy, opis portfela kredytów w CHF itd.

KNF dostrzega ryzyko jakie kredyty w CHF mogą stwarzać. Warto podkreślić, że KNF analizę portfela kredytów w CHF prowadzi od dawna. Stąd brak paniki w chwili gdy CHF przekroczył poziom 4,0. Analiza potwierdza, że nie mamy do czynienia z problemem społecznym i makroekonomicznych.  KNF odważnie przypomina, że co do zasady kredytobiorcy powinni ponieść konsekwencje swoich decyzji (ryzyko walutowe) i że są w stanie w dominującej większości podołać obsłudze kredytów. Wg KNF obecna sytuacja nie pogorszyła drastycznie możliwości obsługi kredytów w CHF.

KNF przedstawia hipotetyczne sytuacje przy których sektor bankowy miałby problem ze skutkami pogorszenia jakości portfela. Jeszcze przy kursie CHF 5,2 sektor bankowy podołałby skutkom pogorszenia jakości portfela, ale z przykrymi skutkami dla wyniku netto.

KNF jednoznacznie rozprawia się z pomysłem przewalutowania kredytów po kursie ich uruchomienia. To skrajny pomysł jaki pojawiał się w mediach. Na ogół przedstawiany przez niektórych sfrustrowanych frankowiczów. Krótko mówiąc, nie ma mowy o realizacji tego pomysłu, bo banki poniosłyby straty na poziomie cztero- czy pięcioletnich zysków (sektor ogółem). Pogorszyłyby się wskaźniki kapitałowe i upadło kilka małych banków.

Propozycje przewodniczącego KNF ws. restrukturyzacji zadłużenia w CHF..

W  dużym uproszczeniu KNF proponuje (dla zainteresowanych), przewalutowanie na PLN po kursie NBP. Sam kredyt zostaje przeliczony wstecznie, tak jakby był udzielony pierwotnie w PLN na warunkach dla kredytów złotowych. Kredyt w PLN jest punktem odniesienia i dawny frankowicz rozlicza się z różnic do kredytu w PLN (to warunek skorzystania z instrumentu pomocowego). W ten sposób unika się przypadków uprzywilejowania dawnych frankowiczów względem tych którzy od razu zaciągali kredyt złotowy. Po uregulowaniu różnic, kredyt przeliczony po kursie NBP dzieli się na dwie części: hipoteczną, równą wartości zabezpieczenia hipotecznego i kredyt niezabezpieczony hipotecznie (czyli całość pierwotnie przewalutowanego kredytu minus wartość kredytu hipotecznego).

Część hipoteczną spłaca się już na normalnych warunkach jak złotówkowicze, a część niehipoteczną dzielona jest na pół. Jedną połówkę klient spłaca z kosztem kapitału 1%, a drugą bank (umorzenie).

Ogromną zaletą propozycji przewodniczącego jest zrobienie kroku dalej, poza medialne pomysły. Dostaliśmy rzetelną diagnozę sytuacji i propozycję rozwiązania problemu. W tej propozycji frankowicze nie są lepiej traktowani niż złotówkowicze oraz przejmują skutki dawnej decyzji o wzięciu na siebie ryzyka walutowego. Przewodniczący KNF proponuje obciążyć również banki skutkami wystawienie klientów na zbyt duże ryzyko walutowe i wzięcia zbyt słabego zabezpieczenia (rozumiem, że zamyka to drogę do wymuszania na klientach podniesienia wartości zabezpieczenia). Nowy kredyt hipoteczny odniesiony jest do wartości zabezpieczenia (nie wiem jak klient odpowiada za swoją połówkę części niehipotecznej).

To tylko propozycja, ale dość odważna i ciekawa. Przyzwoity podział odpowiedzialności między bankiem a klientem (za ryzyko kursowe) wraz z restrukturyzacją kredytu. Banki odczują skutki takiej restrukturyzacji w wynikach finansowych, ale na poziomie możliwym do zaakceptowania.

Czy będzie większe zainteresowanie gdyby propozycja weszła w życie? Nie jestem pewny. Dla banku który ma dobry jakościowo portfel i przy spadającym kursie CHF, propozycja nie jest specjalnie kusząca. Co najwyżej jako  ukłon (forma restrukturyzacji) dla klientów. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że wąska grupa zadłużonych frankowiczów może być zainteresowana taką formą restrukturyzacji. Wprawdzie nadal będą mieć duże spłaty, ale odpada ryzyko kursowe i obawa o zwiększenie wartości zabezpieczenia dla banku.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Kredyty w CHF. Jest problem czy go nie ma?

Każda finansowa wpadka obywateli póki jest jednostkowa (lub ograniczona do relatywnie małej grupy) i nie rodzi poważnych skutków społecznych może być rozpatrywana indywidulanie. W przypadku kredytów w chf, dalsze działanie zależy od odpowiedzi na pytanie z czym mamy do czynienia?  Z problemem małej grupy ludzi czy właśnie z problemem o szerszym zakresie i poważnych skutkach społecznych i gospodarczych. Kolejny problem to pytania, czy problem ma państwo czy instytucje finansowe i czy zmiana jakiej byliśmy świadkami (dotychczasowe zmiany kursu CHF) mieszczą się w pojęciu : wykraczające poza możliwość przewidzenia. I ostatnie już pytanie to: czy państwo powinno interweniować w obronie obywateli, gdy banki nie podejmują działań zmierzających do ulżenia swoim klientom.

Niewątpliwie mamy do czynienia z sytuacją niecodzienną i raczej trudną do przewidzenia. Przeciętny obywatel który brał kredyt kiedy chf był w przedziale 2-2,5 (przykładowo) nie mógł przewidzieć kursu na poziomie 4,5 czy 4,2. Tymczasem taki kurs stawia zadłużone gospodarstwo domowe w zupełnie innej – trudniejszej – sytuacji. Kurs ten jest też zaskoczeniem dla bankowców, skoro już wcześniej pojawiła się kwestia zbyt niskiego zabezpieczenia w relacji do zadłużenia.

Wątpię jednak by problem urósł do rangi społecznego. Opinii publicznej (i mnie też) nie są znane dokładne dane dotyczące sytuacji finansowej rodzin zadłużonych w chf. Pewne światło dają opublikowana niedawno badania ośrodka analitycznego Polityka Insight. Obraz przeciętnego gospodarstwa zadłużonego w chf nie wskazuje bynajmniej żebyśmy mieli do czynienia ze społecznym problemem. Cześć z tym gosp. domowych po prostu zrezygnuje przejściowo z niektórych przyjemności życiowych. Trudno też uwierzyć by wszyscy frankowicze byli zupełnie nieświadomi ryzyka walutowego i konsekwencji zmienności kursów walutowych.

Trzeba też pamiętać, że część frankowiczów przez długi okres miała mniejsze obciążenia finansowe niż zadłużeni w krajowej walucie. Dzięki czemu frankowicze nabyli dobra materialne (w tym w niektórych wypadkach zbyt dużą powierzchnię mieszkaniową) lub usługi. Mogę więc przyjąć, że teraz przyszedł gorszy moment i trzeba przejściowo z czegoś zrezygnować lub się pozbyć.

Frankowicze nie są bynajmniej jedyną grupą poszkodowaną ekonomicznie. Wielu z nas ponosi konsekwencje swoich wyborów, które okazały się nietrafne (inwestycje, źle wybrany zawód, nieudany biznes itd.). Czy tym ludziom państwo też ma dawać rekompensaty? Że już nie wspomnę o ofiarach Amber Gold czy tych którzy inwestowali w akcje (m.in. poprzez TFI w I poł. 2007 r.). Nikt nam tez nie gwarantuje pracy do emerytury (z dnia na dzień możemy stanąć w tragicznej sytuacji). Gdy ją utracimy państwo nie zapewnia naw wsparcia na poziomie wcześniejszego wynagrodzenia.  Im więcej będę podawał przykładów, tym bardziej sytuacja większości frankowiczów będzie budziła mniejsze współczucie.

Wobec powyższego państwo nie powinno pomagać wszystkim na tych samych zasadach. Nie ma jednak wątpliwości, że utrzymanie chf na poziomach wyższych od obecnego (5, 6??) powoduje problemu społeczny i finansowy (system bankowy) oraz w pewnym stopniu na rynku nieruchomości. Czy już teraz mamy się na to przygotowywać? Nie panikujmy. Chciałbym jedynie by KNF, przedstawiciele sektora bankowe i politycy przeanalizowali zadłużenie w tzw. kredytach mieszkaniowych w kontekście kondycji gospodarstw domowych i skutków dla gospodarki w przypadku wzrostu kursu chf.

Banki. Ciekawe jest to, że banki zdają się pozostawać niewzruszone. Gdyby frankowicze byli zagrożeniem dla ich funkcjonowania i prognozowanych wyników, bankowcy szybko zażądali by programu pomocowego, co już zrobili kilka lat temu przy okazji światowego kryzysu. Wygląda na to, że banki na chwilę obecną nie obawiają się specjalnie o zwrot pieniędzy pożyczonych klientom. Czyżby to wynikało z analizy sytuacji finansowej klientów? Generalnie sytuacja jest zabawna, denerwują się frankowicze, denerwują się politycy a bankowcy zachowują zimną krew i niewzruszone emocje.

O ile politycy mniej lub bardziej szczęśliwie chcą pomóc frankowiczom lub wymyśleć cokolwiek, to reakcja banków jest nieco niepokojąca. Być może w zaciszu bankowych gabinetów trwają dyskusje i narady, to przed kamerami i mikrofonami zachowywany jest spokój. Niestety oficjalnie banki nie mają nic do zaproponowania, a po cichu niektóre z nich zabezpieczało się przed utratą korzyści przez zafixowanie stopy procentowej na poziomie 0 przy spadku stawek LIBOR poniżej tej wartości. Trudno się dziwić, że opinia publiczna odebrała to fatalnie. Klienci są wystawieni na ogromne ryzyko, a banki po cichu przed ryzykiem się zabezpieczały. Natychmiastowa reakcja mediów i polityków zniechęciła niektóre banki do takich praktyk. Nacisk opinii publicznej i polityków (w ty rządu) okazał się na tyle skuteczny, że banki zaczęły się chwalić ustępstwami na rzecz klientów. Nie ma się jednak czym chwalić, bo rezygnacja z zafixowania stopy kredytu na 0 czy rozliczanie spłat wg kursu NBP to nie jest wielkie ustępstwo, a już na pewno praktycznie żadna (bardzo niewielka) pomoc/ulga w sytuacji radykalnego skoku raty kapitału i odsetek.

Nie szokują pomysły Związku Banków Polskich. Kwestia stopy procentowej i kursu rozliczeniowego została omówiona wyżej. Propozycja rezygnacji z podwyższania zabezpieczenia to w sumie żadna łaska. Zbyt niskie zabezpieczenie to oczywiście kłopot z konsekwencjami dla wyników banków. Trzeba jednak pamiętać, że rozjazd pomiędzy wartością kredytu a wartością zabezpieczenia nie wynika z błędów klientów a z nieprzewidzenia obecnej sytuacji przez banki. Banki (no, może nie wszystkie) nie przewidziały spadku cen mieszkań i – co jest najbardziej bolesne dla LTV – skoku zadłużenia z powodu wzrostu kursu. Ten problem też już załatwiono w dużym stopniu przed kilku laty, kiedy część banków zaczęła żądać ‘dobezpieczenia’ kredytów mieszkaniowych m.in. indeksowanych chf-em. To była próba przerzucanie błędów bankowców na klientów.

Najlepszym postulatem ZBP na chwilę obecną jest pomysł indywidualnego podejścia do klientów. Wszelkie restrukturyzacje, rozciągnięcie terminu spłaty itd. Niestety brak tu szczegółów a wypracowanie jakiejś bankowej praktyki może trwać zbyt długo. Brak sugestii na rezygnacje z części spłat (np. przyjęcie górnej granicy kursu) czy po prostu częściowego umorzenia w skrajnych przypadkach. Szkoda. Moim zdaniem bankowcy powinni wypracować sposoby ratunku i dzielenia się ryzykiem w skrajnych sytuacjach ze swoimi klientami.

Nie wiem czy jesteśmy w stanie stworzyć jednolity mechanizm ratunkowy w sytuacji jak wyżej (no może jakiś to na pewno, ale czy sprawiedliwy i inteligentny??).  Wbrew pozorom węgierski pomysł nie jest cudownym umorzeniem i ulotnieniem długów, ale ich rozpisaniem na instytucje i gospodarstwa domowe oraz rozciągnięciem w czasie. Mają szansę wykazać się bankowcy, ale cudów bym nie oczekiwał. A starać się warto, bo lepiej coś wymyśleć niż prowokować polityków do złagodzenia upadłości konsumenckiej, która nadal faworyzuje wierzycieli. Zresztą bez względu na obecną sytuację, upadłość konsumencka powinna być poważne złagodzona (z korzyścią dla gospodarstw domowych).

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Otagowano | Dodaj komentarz

Gospodarka. Wzrost umiarkowany, ale dający nadzieję.

Najnowsze dane makroekonomiczne (za grudzień) pozwalają patrzeć na najbliższą przyszłość z umiarkowanym  optymizmem. Prognozy wzrostu PKB na poziomie 3% wydają jak najbardziej realne, (w tym i tam mówiąca o wzroście roli popytu wewnętrznego w 2015). Przemawia za tym kilka czynników, które skrótowo przedstawię.

Produkcja sprzedana przemysłu. Formalnie wzrost r/r produkcji w grudniu wyniósł 8,4%. Po skorygowaniu wyniku o liczbę dni roboczych, wynik (dynamika) jest mniej więcej o połowę mniejszy. Mimo to tak wyliczony wynik, jest minimalnie większy od średniej kwartalnej, która pod koniec ubiegłego roku była zbliżona do 3,5%. Nie chodzi mi bynajmniej o to by nakręcać się wynikiem produkcji minimalnie większym od wskazanej średniej. Po prostu grudniowe wskazanie to dobry prognostyk na 2015 rok.

Produkcja budowlano montażowa. Na 5% wzrostu r/r budownictwa patrzę ostrożniej. Pomógł trochę  efekt bazy i relatywnie – jak na razie – ciepła zima.  Trudno to oczekiwać dynamicznego skoku, skoro i cała gospodarka rozwija się w tempie przyzwoitym (3%), niemniej umiarkowanym. Wyniki budownictwa potraktowałbym neutralnie. Z całą natomiast pewnością możemy mówić że za nami okres korekty w budownictwie.

Kredyty dla podmiotów gospodarczych i gospodarstw domowych. W grudniu wzrost zadłużenia przedsiębiorstw utrzymał dynamikę r/r na poziomie 10%. Rok ubiegły był rokiem powolnego przełamanie kredytowego. Przyrost dynamiki był niemal równomiernie rozłożony  w ciągu całego roku. To dobry prognostyk na 2015 r. Widać, że podmioty gospodarcze z wiarą patrzą na najbliższe kwartały. Jest przekonanie, że warto inwestować.

Nieco ostrożniejsze w zwiększaniu zadłużenia są gospodarstwa domowe. W grudniu dynamika wzrostu r/r to jedynie 6%. Ale i tu warto zwrócić uwagę, iż jesteśmy świadkami słabego wprawdzie wzrostu, ale silnego  trendu.

Stopa bezrobocia. Spada i to powoli coraz szybciej. Jeszcze rok temu stopa bezrobocia wynosiła 13,4%. Po dwunastu miesiącach stopa jest niższa o dwa punkty procentowe. To bardzo zadowalający wynik mino iż skalę bezrobocia, nadal można postrzegać jako znaczną. Szczególnie jeśli się weżmie pod uwagę, że niewielka część bezrobotnych otrzymuję zasiłek z tego tytułu.

Wzrost wynagrodzeń. Wskazania grudniowe podtrzymały to co obserwujemy od II kw minionego roku. Dynamika realna wynagrodzeń (r/r) utrzymuje się na poziomie 4%. To poziom relatywnie wysoki, choć zbliżony do wzrostu wydajności mierzonego dla długich okresów dla Polski. Nie jest dziwne w takim przypadku przyspieszenie spadku stopy bezrobocia w II pół. 2014 r. Już tempo   wzrostu płac utrzymujące się przez dłuższy czas, zapowiada wzrost zatrudnienia w kolejnych miesiącach.

Zaszufladkowano do kategorii Wszystko | Dodaj komentarz

O ile wzrośnie rata kredytu w CHF.

Ponad rok temu przedstawiłem porównanie obciążenia spłatą kredytów hipotecznych w CHF i w PLN. Na potrzeby ówczesnego przykładu nieco go podkręciłem i wziąłem do analizy kredyt w CHF zaciągnięty w III kw 2008. W ten sposób można zobaczyć jak wygląda sytuacja ‘frankowiczów’, którzy wzięli kredyt w najgorszym momencie, czyli kiedy złoty (w tym do CHF) była najmocniejszy. Osłabienie złotego które zaczęło się jeszcze w końcówce 2008 i kryzys finansowy, przestawiły notowania naszej waluty do CHF na kompletnie inny poziom. W 2008 r. kredyt w CHF wzięło blisko 200 tys. osób z czego ponad 60 tys. w III kw. Pozostałe parametry to wartość kredytu w pln 250 tys. i 25 lat spłaty. W ten sposób wychodzi nam dość przeciętny (lub niedaleki od przeciętnego) kredyt w CHF zaciągnięty w najgorszym (czyli nieprzeciętnym) momencie z punktu widzenia poziomu kursu CHF.

Wyliczenia sprzed ponad roku pociągnąłem do początku roku bieżącego, by zobaczyć jak zmiana kursu CHF z ubiegłego tygodnia wpływa na poziom miesięcznej raty kapitału i odsetek. Punktem wyjściowym był poziom kursu z piątku wg NBP. No niestety wzrost raty z tytułu zmiany kursu CHF jest znaczny. To wzrost aż o ok. 400 pln w prezentowanym przykładzie.

Warto pamiętać, że jeżeli – jak się podaje – ‘frankowiczów’ jest nawet 700 tys. to ostatni skok CHFa był zapewne bolesny dla 10%-do maks 20% tej grupy kredytobiorców. Bolesny zaś niekoniecznie oznacza, że stawiający dane gospodarstwo domowe na skraju bankructwa. Z całą pewnością w tej grupie są rodziny, które być może będą musiały podjąć poważne decyzje w tym i o nieterminowej spłacie kredytu. Być może warto więc porozumieć się z bankiem w takiej sytuacji. Reszta zaś (z oszacowanej grupy) będzie zmuszona najprawdopodobniej solidnie przyciąć wydatki w bieżącym roku. Powiedzmy jednak szczerze, że rezygnacja z zimowego czy letniego urlopu (dla przykładu), to jeszcze nie dramat.

Skok miesięcznej spłaty o kilkaset złotych może w niewielkim (mam nadzieję) stopniu powiększyć odsetek kredytów mieszkaniowych niespłacanych lub spłacanych nieregularnie. Niemniej daleko nam jeszcze do problemu o charakterze społecznym, co zdają się sugerować niektórzy politycy. Niewątpliwie kilkadziesiąt tysięcy, lub sto kilkadziesiąt tysięcy polskich rodzin miało trudny weekend spędzony nad analizą domowych wydatków i z próbą odpowiedzi na pytanie co dalej robić.

Nie byłem i nie jestem zwolennikiem akcji pomocy dla wszystkich ‘frankowiczów’. Tym bardziej, że ubiegłotygodniowy skok CHFa był bolesny dla nie więcej niż 20%. Odrębną kwestią jest relacja wartości zabezpieczenia do wartości kredytu. Tutaj liczba przypadków gdzie wartość zabezpieczenia poważnie odstaje od wartości kredytu do spłaty może być i dwukrotnie większa.

Z natury rzeczy gdy mówimy o wzroście spłat w pln, pojawia się pytanie o odpowiedzialność jeżeli zajdzie konieczność przeprowadzenia szerszej akcji pomocowej dla ‘frankowiczów’. W tle zaś, pojawia się temat upadłości konsumenckiej lub szukanie rozwiązań mniej drastycznych. Zgadzam się że jeżeli CHF będzie dalej rosnąć (kurs) to wkrótce politycy będą musieli coś wymyśleć, bo upadłość konsumencka nie jest tu najlepszym rozwiązaniem. O ile do pewnego poziomu skali wzrostu raty i odsetek możemy mówić o odpowiedzialności obywateli za własne decyzje, to gdzieś daleko na horyzoncie pojawia się temat odpowiedzialności instytucji udzielających kredyt. Wzrost spłaty o kolejne kilkaset złotych miesięcznie spowoduje zaprzestanie spłat w radykalnie większej skali, większą podaż mieszkań na rynku (sprzedaż mieszkań będących zabezpieczeniem) i pogorszenie wyników niektórych banków.

Obecnie proponuje wszystkim zachować spokój. Chętniej natomiast widziałbym powrót do dyskusji o upadłości konsumenckiej. Mimo zmian w ustawie, uważam ją za zbyt restrykcyjną dla gospodarstw domowych. Uważam, że instytucje kredytowe (banki) powinny również ponosić odpowiedzialność za udzielane kredyty. Zniechęci to sektor bankowy do wciskania kredytów oraz uratuje przed finansowym upadkiem część rodzin.

 

http://opinieekonomiczne.blox.pl/2013/10/Kredyty-w-CHF-Wykreowany-medialnie-problem.html

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Ach te górnictwo. Krótka analiza.

Kłopoty finansowe Kompanii Węglowej (KW) sprawiły, że znowu w mediach wracamy do problematyki górnictwa węglowego. Dla tych, którzy sięgają po finansową prasę czy zerkają w takie czy inne zestawienia, tragiczna sytuacja KW nie jest zaskoczeniem. Przynajmniej od roku w prasie finansowej pojawiały się informacje o pogarszającej się kondycji sektora wydobywczego i konieczności podjęcia działań uzdrawiających czy wręcz zapobiegających przejściu KW przez procedurę likwidacyjną.

Internet jest pełny naprawdę dobrych i ciekawych opracowań dotyczących górnictwa węgla kamiennego. Oceny, analizy geologiczne, statystyki. Analizy historyczne i prognozy. Jak ktoś ma czas i ochotę, można sobie zadać ciekawą lekturę i wyrobić zdanie. Nie jest moim celem precyzyjne opracowanie o górnictwie węgla kamiennego, bo to zajęłoby mi przynajmniej kilka wpisów na blogu. Ograniczę się więc jedynie do – na ogół – ogólnych stwierdzeń, co do których występuje niemal pełna zgodność wśród wiarygodnych komentatorów.

Popyt na węgiel. Ubiegłą dekadę zaczynaliśmy z wydobyciem ponad. 100 mln ton węgla z czego 20 mln ton szło na eksport. Mniej więcej połowa wydobycia w ostatnich latach przypadała na KW. niestety zarówno popyt krajowy jak i zagraniczny w ciągu kilkunastu lat powoli spadały. Obecnie (2014) wydobycie najprawdopodobniej nie przekroczyło 74 mln ton. Z tego (być może) na eksport poszło do 10 mln ton, a 8 mln ton leżało na koniec roku na zwałach. Być może polskiej kopalnie są w stanie sprzedać (w tym częściowo poniżej kosztów) jakieś 65 max70 mln ton węgla. Na tym też poziomie można obecnie szacować  popyt na rynku krajowym. Trzeba jednak pamiętać, ze stabilizacja zapotrzebowania krajowego nie ma wiele wspólnego z dobrą i stabilną sytuacją finansową sektora. Efektywność i opłacalność wydobycia to często inna sprawa.

Prognozy. Raczej mało która  (o ile w ogóle) prognoza z ostatnich lat wskazuje by górnictwo czekał wzrost popytu na węgiel. Prognozy mieszczą się między wariantami: stabilizacja lub powolnego spadek zapotrzebowania na węgiel w długim okresie. Wszystko zależy od przyjętych parametrów, jak na przykład: ceny surowców energetycznych (w tym węgla), tempa wzrostu PKB w kraju i na świecie, planów dotyczących inwestycji w elektroenergetyce, pojawienie się energetyki atomowej, zmiany w przepisach (w tym bodźce do rozwoju tzw. zielonej energii itd.) i szeregu innych. Niektóre z prognoza wskazują na wzrost popytu w przypadku silnego wzrostu gospodarczego w kraju i zagranicą w dalekiej perspektywie.

Kto wie czy nie największym wrogiem górników jest poprawa efektywności energetycznej od gospodarstw domowych po podmioty gospodarcze. Po mojej stronie (gosp. domowe) to szczelniejsze nowe okna i styropian na ścianach bloku. Przedsiębiorstwa zaś zmniejszały i robią to dalej, zapotrzebowanie na energię w przeliczeniu na jednostkowy produkt. Górnicy tego trendu nie zmienią. Niemniej pozytywny dla górnictwa jest fakt iż do czasu pojawienie się elektrowni atomowych w Polsce (połowa następnej dekady) popyt na węgiel może być dość stabilny lubi niewiele niższy od obecnego.

Import i export. Jeszcze na początku ubiegłej dekady nasz bilans handlowy był dodatni na poziomie kilkunastu mln ton węgla. Import był w gruncie rzeczy śladowy. To pozwalało na lokowanie poza krajem wydobycia na które nie było zbytu w Polsce (praca dla kilku kopalń). Niestety w rywalizacji na cenę przegrywamy (słaba konkurencyjność kosztowa) i od kilku lat eksport zmniejszył się o duże kilka mln ton, a do 10-15 mln ton wzrósł import. Importujemy w ponad 60% z Rosji i to na ogół niezły węgiel po korzystniejszej cenie od naszego. Na dodatek typ węgla i jego odbiorcy niekoniecznie są targetem dla polskich firm wydobywczych. Już pierwsze prace nad specjalnym aktem prawnym dot. walki z nieuczciwą konkurencją pokazały, że na ogół nie dotyczy on węgla rosyjskiego. Podsumowując, importujemy głównie ze względu na korzystną cenę i jakość. Skala szarej strefy jest mocno przeceniana. Pójście na wojnę handlową z Rosją raz że nie ma sensu, a dwa – niewiele zmieni, bo importujemy z Ukrainy (ten kierunek tracimy), Kazachstanu, Czech czy nawet z USA.

Blokowanie importu nie ma sensu bo to oznacza naruszenie umów międzynarodowych. Ponadto sami staramy się upychać węgiel za granicę, nieraz poniżej kosztów. Biorąc to pod uwagę oraz publiczne wsparcie, można powiedzieć że też nie jesteśmy czyści w grze o rynek.

Opłacalność wydobycia. Nie ma co ukrywać że górnictwo jest sektorem w jakimś stopniu wyjątkowym. Przyczynia się do niezależności energetycznej i jest sektorem o relatywnie wysokich kosztach stałych. Na dodatek po węgiel trzeba sięgać coraz głębiej, co podnosi koszty wydobycia. Sektor nie może być jednak zwolniony z rynkowych reguł działania, bo po raz kolejny widzimy tego skutki. Zaledwie w ciągu trzech lat, sektor z 3 mld zysku przeskoczył w ponad miliardową stratę. Owszem, w ciągu dwóch lat cena zbytu węgla spadła o kilkanaście procent, ale to nie jest tłumaczenie. Jak tylko skoczyły ceny węgla w połowie poprzedniej dekady to niemal natychmiast spowolniono tempo poprawy wydajności mierzonej m.in. zatrudnieniem. Średni wzrost kosztów w przeliczeniu na tonę rósł średnio rocznie o ponad 7% w ciągu minionych 10 lat, przy wzroście przychodów na 1 tonę 5%. Na te 10 lat, aż w 6 różnica dynamik była ujemna (tzn. koszty rosły szybciej). Trzeba też pamiętać, że ceny węgla sprzed kilku lat były wyjątkowo wysokie i traktowanie ich jako punktu odniesienia do mierzenia opłacalności jest błędem. M.in. to jest powodem, że topiono pieniądze w kopalniach, które mogą osiągać opłacalność wydobycia w wystąpienia naraz szeregu korzystnych czynników rynkowych.

Nie jestem wstanie ocenić czy inwestowano we właściwe technologie. Nie mam powodów by wątpić. To raczej rozkład tych nakładów na poszczególne zakłady był nieracjonalny. Nie chcę się już nadmiernie wywnętrzać na temat wynagrodzeń górników. Koszty wynagrodzeń są jednak  za duże i zachowania protestujących górników po prostu nie rozumiem. Przydałoby im się więcej odpowiedzialności za przyszłość górnictwa i za miejsca pracy dla kolegów. Aż się prosi by zmienić zasady wynagrodzeń, by okresach trudnych płace ograniczyć przejściowo o kilka czy kilkanaście procent.

Z górnictwem jest ten problem, że nikt się nie czuje do końca za nie odpowiedzialny. Politycy się go boją i reagują w chwilach największego zagrożenia. Górnikom wciąż się wydaje że ich zakłady to nie ich problem i traktują je jak dojną krowę. Inna rzecz, ze znają swoją siłę polityczną. Po środku są zarządy, które działają pomiędzy lękiem o zwarcie z górnikami i wiarą że rząd w ostateczności cos zrobi. Niestety efekty decyzji pozostawiają wiele do życzenia. W prywatnej firmie takie podejście by nie przeszło.

I już na koniec rzekomo nadmierny fiskalizm jakim ma być obciążone górnictwo.  W internecie można znaleźć pełno zestawień na ten temat. Generalnie nie widzę powodów dla których górnictwo miałoby być traktowane istotnie lżej niż inne podmioty gospodarcze. Daniny publiczno-prawne wg niektórych wyliczeń stanowią 1/3 wpływów (wszystkie podatki, opłaty i obciążenia). Tyle, że to mniej więcej tyle samo co w innych podmiotach. ¾ z tego to niemal po równo VAT i obciążenia związane w wynagrodzeniami (PIT, ZUS, składka zdrowotna). Może należy obniżyć VAT? Tylko – o ile to możliwe – obniżka VAT niewiele zmienia jeśli chodzi o opłacalność i przyczyny problemów. Inna rzecz, że efekt obniżki zostałby w większości przejedzony przez zarządy i załogi kopalń.

Tak naprawdę górnictwo od lat korzysta ze zwolnień z opłat w ramach wszelakiego typu pomocy, programów restrukturyzacji itp. Tak więc zwolennikom wyjątkowego traktowania górnictwa węglowego proponuje zapoznać się z kwotami jakie państwo przeznacza (lun umarza) na górnictwo. Przy czym nie obejmują one dopłat do emerytur górniczych.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Otagowano | Dodaj komentarz