Interwencja NBP na rynku walutowym? Jeszcze nie ten poziom.

W pierwszym dniu nowego roku – 2 stycznia – złoty nadal się osłabiał. Obecnie krajowa waluta w relacji do euro wynosi 4,31. W ujęciu miesięcznym złoty osłabił się o 2,4 % (tzn. koszyk) . Ubiegły rok był w zasadzie dość stabilny dla polskiej waluty. W II połowie ubiegłego roku zaczął się kształtować skromny trend na osłabienie waluty. W tym okresie nasza waluta (w rozumieniu koszyka) straciła niema 5%, czyli niedużo jak na obecne warunki gospodarczo polityczne (głównie szeroko rozumienia skutki kryzysu ukraińskiego). Trzeba jednak zauważyć, że niemal połowa z wskazanej utraty wartości, przypadała na grudzień. To może faktycznie sugerować iż skutki gospodarczo-politycznej wojny z Rosją mogą negatywnie wpłynąć na wycenę polskiej waluty. Lub…..może to być wykorzystane jako pretekst do gry na osłabienie złotego.

Zmiany na rynku akcji i długu nie zdają się wskazywać, by w szeregi graczy rynkowych wedrzeć się miała panika. Analizowałem też dane przedstawiające wymianę handlową z zagranicą, w tym wymianę realizowaną z krajami naszego regionu. Generalnie cały region wschodni ma niewielki udział w naszym eksporcie. Owszem widać spadek naszego eksportu w kierunku wschodnim, ale utrata wpływów z tytułu eksportu z powodu wojny handlowo-politycznej z Rosją nie jest wielka. Ponadto bilans wymiany handlowej (wg danych NBP) jest minimalnie dodatni, co jest wydarzeniem niemal epokowym w najnowszej historii polskiej gospodarki.

Rynek to rynek, więc nie zamierzam lekceważyć obecnych poziomów notowania naszej waluty. Niemniej nie wydaje mi się by warto było panikować w chwili obecnej. Pojawia się więc pytania czy NBP powinien interweniować. Moim zdaniem jeszcze nie.

Dane makroekonomiczne nie dają powodów do osłabienia złotego pod wpływem paniki. Podobnie rynek akcji i długu. Jest natomiast ryzyko wzrostu napięcia na linii Rosja – UE i USA, co może powodować panikę na rynkach Europy Wschodniej. Jak na razie jednak, krajowy rynek reaguje dość spokojnie. Jak wspomniałem, wskazań rynku nie lekceważę, tym bardziej że nie pojawiły się chwilę temu. Oceny poziom wyceny złotego , to mieszanina obaw, płytkiego rynku w okresie wolnych dni świątecznych i delikatne testowanie NBP.

Złoty w okresie IV kw 2013 i w kwartałach I-III 2014 trzymał pewien konsensus i był dość stabilny. Moje wyliczenia wskazywała naprawdę niewielkie odchylenie od wyceny makroekonomicznej. Jakieś 4% po słabszej stronie. Teraz jest to już 10%. Jeżeli poprzednie wskazania potraktować jako wycenę przyjętą i powszechnie akceptowaną przez rynek, to pozostaje jeszcze 6 pkt. procentowych.

A co NBP robił w latach poprzednich w podobnych sytuacjach? Sądzę że warto obecną sytuację porównać z interwencją NBP na rynku walutowym pod koniec 2011, w maju 2012 i w czerwcu 2013. We wszystkich przypadkach NBP (lub z pomocą BGK) bronił złotego przed nadmiernym i nieuzasadnionym osłabieniem. W IV kw 2011 NBP bronił złotego gdy osłabienie sięgnęło ok. 14%. Wydaje się, iż w tamtym przypadku NBP nieco wyczekał (i słusznie), ponieważ rynek był dość zdeterminowany by naszą walutę osłabić. W maju 2012 waluta była broniona przy 11% odchyleniu. Zaś w czerwcu 2013, przy odchylenia 7%-9%.

Dwie ostatnie z wymienionych interwencji miały miejsce przy skokowym osłabieniu przez rynek, w ciągu 1-1,5 miesiąca. Obecnie osłabienie wydaje się być podobne, ale gdy weźmie się pod uwagę, iż powolny trend osłabienia złotego zaczął się grubo wcześniej, to sytuacja nie jest już taka sama.

Wydaje się więc, iż w NBP obecny poziom może być oceniany jako wciąż zbyt niski by interweniować na rynku. NBP ryzykowałby po prostu nieskuteczność interwencji. Ponadto dane makroekonomiczne nie wydają się potwierdzać tak niskiej wyceny złotego. Pewną niewiadomą jest na pewno kryzys wschodni. Przytrzymanie osłabionego złotego wydaje się też względnie korzystne dla gospodarki. Mamy niską inflacje i PPI a osłabiony złoty w dłuższym terminie przyczynia się do poprawy bilansu wymiany handlowej. Można przyjąć, że gracze rynkowi również mają tego świadomość.

Poziomem przy którym NBP mógłby słownie czy realnie podjąć pierwsze interwencje jest trwałe przejście granicy (dla eur) 4,35. Przy 4,4 interwencja jest niemal pewna. Wątpię by już teraz i w obecnych okolicznościach rynek miał ochotę testować cierpliwość NBP. Najsilniejsze osłabienie naszej waluty miało miejsce w tygodniu przedświątecznym (2,4%). Potem ochota rynku do osłabiania złotego znacznie osłabła, zamieniając się w poprzednim tygodniu w dużą zmienność.

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Otagowano | Dodaj komentarz

SKOK-i. Chyba nie o to chodziło.

Temat Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo Kredytowych (SKOK) jakoś tak nie potrafi się przebić do mediów by stać się przedmiotem poważnej debaty publicznej. A szkoda, bo jest kilka powodów dla których warto rolę SKOK i ich dotychczasową historię przedyskutować. Z jednej strony dochodzące od lat informacje o patologiach w SKOK, potwierdzone przez KNF. Z drugiej zaś, SKOK tak naprawdę od dawna nie są tym czym pierwotnie miały być.

Obywatel taki jak ja, by czegoś dowiedzieć się o sektorze SKOK, ma do dyspozycji spory już wachlarz informacji. Dane KNF i GUS o sytuacji finansowej SKOK. Ciekawy i wnikliwy materiał opisowy KNF dot. sytuacji prawno-finansowej SKOK. Oraz bogaty materiał tzw. zwykłych mediów, które od co najmniej 10 lat, opisują co się w SKOK dzieje. I mam tu również na myśli m.in. media jak tygodnik Polityka czy Gazetę Wyborczą, które od lat opisują nieprawidłowości w funkcjonowaniu SKOK i – co trzeba podkreślić – wygrywają procesy z ‘obrońcami’ SKOK.

To iż dalej będę dość krytyczny wobec SKOK, odnosi się do dotychczasowych doświadczeń i praktyki, a nie samej idei przyświecającej SKOK w chwili ich powoływania. SKOK mogą i powinny dalej istnieć.

SKOK powstały w oparciu o ustawę z 1995 r. Ustawa ta dawała ramy prawne dla czegoś co potocznie znamy pod nazwą kas zapomogowo-pożyczkowych. Tworząc SKOK otwarto drogę dla działalności depozytowo-kredytowej poza systemem bankowości komercyjnej oraz tzw. lichwiarskiej. Ustawa o SKOK skierowana była do małych społeczności powiązanych zawodowo, organizacyjnie, społecznie itp. Członkowie tych społeczności, znając się wzajemnie, mieli mocno redukować ryzyko działalności, decydować o polityce finansowej. Dodatkowo, co warto podkreślać, SKOK to spółdzielnie gdzie działalności instytucji opiera się na osobach, a nie wniesionym kapitale. Oprócz tego korzyścią dla członków SKOK miał być fakt iż są one (formalnie) instytucjami typu non-profit i dość szybko SKOK zostały zwolnione z CIT. Dzięki temu możliwość korzystnego lokowania depozytów i  – przede wszystkim – zaciągania kredytów otrzymały osoby, które dla bankowości komercyjnej nie były przedmiotem zainteresowania lub usługi były za drogie i trudne do zdobycia. SKOK co do zasady skierowane były do osób fizycznych, a oferta finansową dla małych firm miała być ograniczona praktycznie do członków SKOK. Te i szereg innych ograniczeń (np. produktowe) miało uniemożliwić (czy raczej utrudnić) wejście SKOK na pole bankowości komercyjnej, gdzie inna jest skala, zakres działalności, wymagania i inne ryzyka.

Jak się szybko okazało, osoby i instytucje kierujące sektorem SKOK, niemal od razu porzuciły ideę tworzenia małych instytucji finansowych dla małych społeczności i zaczęły tworzyć (lub przynajmniej akceptować) coś na kształt sektora komercyjnego o działalności zbliżonej do bankowej. Dość łatwo i zgrabnie ominięto ograniczenia dotyczące członkostwa (m.in. pomysł na zapisanie się  do ogólnopolskich związków czy stowarzyszeń). Samo członkostwo w spółdzielniach i wynikające stąd prawa, stały się tylko atrapą. Już od drugiej połowy lat 90-tych, sektor SKOK zaczął coraz silniej odchodzić od tego czym miał być. Obok małych SKOK opartych na zakładach pracy, innych społecznościach czy dość ograniczonych regionalnie, powstało kilka- kilkanaście SKOKów na które przypada niemal trzy-czwarte aktywów sektora. To są już duże podmioty o ponadregionalnym zasięgu. Zaledwie 13 (z 55) SKOKów ma liczbę członków do 5 tys. osób. Jak sądzę, powyżej tej liczby doprawdy trudno mówić o społeczności, w której ludzie się znają.

Z biegiem lat sektor SKOK dynamicznie się rozwijał. Aktywa rocznie rosły w tempie dwucyfrowym. W połowie tego roku sektor miał 2,7 mln klientów (czyli de facto spółdzielców) i aktywa o wartości ponad 18 mld zł. Biorąc pod uwagę silne powiązania personalno-kapitałowe oraz o innym charakterze w sektorze, postał organizm quazi bankowy , który w rankingu banków (wg wartości aktywów) zająłby miejsce pod koniec drugiej dziesiątki.

Rozrost sektora SKOK na przestrzeni lat dość szybko pozwolił dostrzec jego wady, których skutki właśnie odkrywa KNF. Działania osób i instytucji odpowiedzialnych za funkcjonowanie sektora SKOK i poszczególnych składników, wskazują że już w pierwszych latach po wejściu w życie ustawy (1995) sektor SKOK był przekształcany praktycznie w sieć komercyjnych instytucji finansowych. Z biegiem lat liczba SKOK malała na rzecz dużych instytucji, które z ruchem spółdzielczym nie mają wiele wspólnego. Ustalone zasady zarządzania ryzykiem i nadzoru nie były do tego dostosowane, czego efekty były już widoczne przed kilku laty. Do tego sektor SKOK okazał się podatny na kontakty ze światem polityki. Zależność była zresztą obustronna. Kierownictwo sektora chętnie kontaktowało się i wspierało media i polityków reprezentujących prawicę, a ci bronili i lobbowali na rzecz SKOK jak tylko mogli. W efekcie system SKOK dostał się pod kontrolę KNF dopiero dwa lata temu, a pod opiekę BFG rok temu. Zdecydowanie za późno.

Obecnie dwa SKOKi oddano bankom komercyjnym, a dwa w zasadzie zbankrutowały, ponieważ na ‘leczenie’ było już za późno. Złożone w nich depozyty odpowiadają za 26% depozytów sektora, a liczba członków to 11% członków SKOK ogółem. Natomiast sam tylko SKOK Wołomin to ok. 20% portfela kredytowego SKOK ogółem. Generalnie jakość portfela kredytowego sektora SKOK w chwili przejęcie kontroli przez KNF była zdecydowanie gorsza od wyników w sektorze bankowym.

Najgorsze jest to, że przejęcie nadzoru (KNF) i odpowiedzialności (BFG) za SKOK przez ‘państwo’ ujawniało tragizm sytuacji. Zakres powiązań kapitałowych i personalnych w systemie SKOK oraz podpisane wcześniej umowy mocno utrudniają restrukturyzację zagrożonych SKOK. Niestety odpowiedzialność (konsekwencje) za błędy spada na sektor bankowy i jego klientów. W przypadku SKOK Wspólnota i Wołomin trzeba było uruchomić wypłatę depozytów ze środków BFG. Wartość depozytów które muszą być formalnie spłacone przekracza rozmiary strat klientów z powodu bankructwa AmberGold.

Wbrew pozorom, wg danych KNF, SKOK wcale nie kierowały swoich usług tylko do osób o małych zasobach kapitałowych czy nie będących przedmiotem zainteresowania sektora bankowego. Wielkości depozytów i kredytów potwierdzają, że SKOK stały się organizmami komercyjnymi z usługami dla dobrze uposażonych klientów. Zresztą w ostatnich latach chyba w każdym mieście było widać jak placówki SKOKów z bocznych ulic przenosiły się na główne ulice handlowe.

Rozwój SKOK potwierdził iż patriotyczne budowanie sektora finansowego opartego na krajowym kapitale i przy niezdrowym powiązaniu ze światem polityki, kończy się nieszczęśliwie i rodzi szereg patologii za które płacą obywatele. Historia SKOK to dobry przykład na to czym się kończy ‘patriotyzm’ w finansach i niebezpieczne związki ze światem polityki. Biznesowi i polityczni autorzy porażki mogą obecnie ponieść co najwyżej karę polityczną i moralną. Kary finansowej nie będzie. Za błędy w nadzorze SKOK zapłacą przede wszystkim klienci banków, ponieważ w SKOK nie występuje odpowiednik kapitału właścicieli (władz) w rozumieniu spółek z oo czy sa oraz odpowiedzialności za błędy.

SKOK miały być szansą na rozwój usług finansowych poza systemem komercyjnym, gdzie nadzór i zasady zarządzania ryzykiem miały być zastąpione społeczną kontrolą i wspólnym zarządzaniem. Sądzę, że skromny procent sektora obecnie odpowiada tej idei. Pozostała część szybko poszła w stronę bankowości komercyjnej upatrują w tym szansy na sukces czy sposób na przetrwanie. Niestety nawet dynamiczny ich rozwój nie był w stanie zapobiec finansowym skutkom patologii i błędów w części SKOK. (również) Niestety kierownictwo sektora i jego nadzór nie przeciwdziałały brnięciu sektora w stronę obszaru zastrzeżonego dla bankowości komercyjnej.

To paradoks, ale sami twórcy i zarządzający SKOK i ich polityczni mocodawcy, ośmieszyli ideę ‘uspołecznionych’ usług finansowych. Pozostaje tylko wierzyć, że uda się powrócić do tej szczytnej idei w szerszym zakresie niż obecnie.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Otagowano | Dodaj komentarz

Przedsiębiorstwa. Poprawa inwestycji i sytuacji finansowej.

GUS opublikował dane finansowe przedsiębiorstw po III kw tego roku. Żeby nie zanudzać, skupię się na dwóch kwestiach. Wpierw jednak dokonam bardzo krótkiego podsumowania. Przychody ze sprzedaży w ujęciu rok ro roku były w III kw niemal bez zmian. Natomiast jeżeli wziąć pod uwagą dane roczna kroczące, przychody wzrosły o ponad 3% rok do roku. Jest to wartość na poziomie wskazań uzyskanych w dwóch poprzednich kwartałach. Poprawiła się płynność, a wskaźniki rentowności sprzedaży utrzymały dobry poziom. W przypadku rentowności netto sprzedaży obserwujemy kolejny kwartał poprawy. Warto jednak pamiętać, że osiągnięte 4,1% (okres roczny), to dopiero powrót do wartości średniej z ostatnich 10 lat.

O ile ogólna sytuacja finansowa przedsiębiorstw mieściła się granicach przewidywań i nie jest zaskoczeniem, to naprawdę dobrą informacją były wyniki nakładów inwestycyjnych. Nakłady tylko z III kw były wyższe o 14% od wartości sprzed roku, co jest wynikiem o 1 pkt proc lepszym od dynamiki nakładów w ujęciu narastającym od początku roku. To kolejny kwartał dobrych wskazań, które – w porównaniu z ostatnimi kilkunastoma latami – pozwalają niemal ze 100% pewnością powiedzieć, że władze kilkunastu tysięcy największych przedsiębiorstw patrzą z optymizmem na przyszłość. Jest to optymizm umiarkowany, ale nie z powodu obaw, ale z powodu niepewności czy dynamika PKB będzie w przedziale 2,5%-3,5% czy też większa.

Drugą po inwestycjach ciekawostką wyników jest procentowy udział podmiotów z dodatnim wynikiem netto  na tle ogółu badanych podmiotów oraz udział przychodów podmiotów z zyskiem netto w ogółem (dane z biuletynu GUS). W tym wypadku wnioski aczkolwiek są pozytywne, to powstaje szereg pytań. Cieszy na pewno niezwykle silny wzrost udziału podmiotów wykazujących zysk netto. Średnia dla czterech kwartałów sięgnęła niemal 75%. W naszym (polskim) przypadku jest to wartość widziana ostatnio w okresie wysokiego wzrostu gospodarczego w latach 2007-08.

Niestety duży udział podmiotów wykazujących zysk netto w dość niewielkim stopniu przenosi się na udział podmiotów z zyskiem netto w przychodach przedsiębiorstw ogółem. Mamy więc zupełnie nowe zjawisko w sytuacji podmiotów i ich działaniu.

Analiza poszczególnych działów czy gałęzi nie wskazuje był jakaś grupa (dział gospodarki, gałąź) wpłynęła na statystykę. Poprawa wyników rozłożyła się względnie równomiernie, jeśli weźmie się pod uwagę udział zmian w poszczególnych gałęziach gospodarki. Wygląda więc na to, że mamy do czynienia z poprawą sytuacji finansowej na niełatwym rynku. Mam tu na myśli sytuację kiedy pojawia się zysk netto niemal bez poprawy sprzedaży. Najprawdopodobniej poprawiła się sytuacja (lepsze zarządzania) podmiotów średnich i mniejszych w analizowanej próbie. Ponadto zarządzanie kosztami, ryzykiem itd., utrzymuje się na dobrym poziomie w większych podmiotach. To nowe zjawisko jest moim zdaniem potwierdzeniem, że z roku na roku poprawia się jakość zarządzania przedsiębiorstwami w Polsce. Formalnie jest więc się z czego cieszyć.

Z drugiej jednak strony, wzrost liczby podmiotów z sykiem netto oraz dobre, ale nieszokujące, dane w inwestycjach, wskazują iż podmioty mimo sporej akumulacji wolnych środków wstrzymują z poważniejszych inwestowaniem.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Bloomberg plotkuje o prezesie NBP i członkach Rady Polityki Pieniężnej.

Przyznam, ze dziwnie się czyta artykuły o RPP i prezesie NBP bardziej przystające do portali plotkarskich niż finansowych. Na stronie TVN24, za informacją z Bloomberga,  pojawiła się informacja o pogorszeniu nastrojów w RPP, pełnych emocji dyskusjach i utracie wpływu przez prezesa NBP na RPP. Ma to, zdaniem autorów opierających się na anonimowych informatorach (ach jak ja to lubię), powodować iż

 „członkowie NBP mogą podejmować decyzję na podstawie emocji i animozji, a nie tego jak wygląda sytuacja gospodarcza kraju”. „Rola jaką pełnił Belka, została całkowicie rozbita. Zamiast kreować dyskusję, prowadzić do konsensusu i ustanawiać ramy rozmów, został całkowicie zepchnięty do defensywy”.

 Przyczyną upadku pogorszenia nastrojów w RPP i utraty wpływu prezesa NBP na decyzje Rady są opublikowane nagrania w połowie roku przez tygodnik Wprost ze spotkania szefa MSW B.Sienkiewicza i prezesa NBP.

Przypomnę co pisałem tuż po opublikowaniu zapisu spotkania:

W przypadku kilku deklaracji (np. jego wpływ na RPP) ewidentnie (MŻ – chodzi o Marka Belkę) konfabulował. Jednak branie udziału w dyskusji gdzie wygrana wyborcza PiS została określona jako zdarzenie wywołujące kryzys, „język” w jakim opisywał RPP oraz J.Hausnera, są nie do zaakceptowania. Stąd moim zdaniem Marek Belka powinien ze stanowiska odejść. Cały kontekst nagranej rozmowy stawia prezesa NBP i nasz bank centralny w bardzo niekorzystnym świetle. http://opinieekonomiczne.blox.pl/2014/06/Tasmy-rynek-i-co-powinien-zrobic-prezes-NBP.html

Prezes z piastowanego stanowiska nie odszedł, a cała Rada ma obowiązek poprawnie wypełniać swoje obowiązki. Zgodzę się, że pewnie Marek Belka i pozostali członkowie Rady niechętnie krzyżują spojrzenia. Trudno się dziwić, skoro M.Belka o Radzie nazbyt pochlebnie się nie wypowiadał. Niemniej nie powinno to mieć żadnego wpływu na działanie Rady. Zresztą sam artykuł na stronie Bloomberga tez poza domniemania i anonimowe opinie nie wychodzi. Sugerowanie iż po ujawnieniu zapisu rozmowy jakość pracy Rady się obniżyła jest niepotrzebnym straszeniem rynku finansowego, szczególnie gdy autorzy nie potrafili tego udowodnić.

Za jakość pracy RPP moim zdaniem odpowiadają wszyscy jej członkowie. Ich animozje nie mają prawa wpływać na ich pracę. Uwaga ta dotyczy zarówno Marka Belki jak i Jerzego Hausnera. Członkowie Rady pochodzą z różnych środowych, prezentują różne poglądy, maja różną wiedzę i doświadczenia ekonomiczne oraz wybierani byli przez polityków. Już tylko te powody wskazują, że RPP to nie klub przyjaciół pracujących w kawiarnianej atmosferze. Różnice zdań (i to znaczne) wśród członków RPP to niemal  codzienność. Widać to zresztą po głosowaniach.

Członkowie RPP powinni mieć umiejętność samodzielnego wyrobienia sobie zdania o sytuacji makroekonomicznej i samodzielnie podejmować decyzje. Mnie raczej zmartwiła (i zdziwiła) informacja o upadku autorytetu i utracie wpływu Marka Belki na pozostałych członków RPP, bo to by świadczyło iż mają oni problem z samodzielnym wypracowaniem decyzji i lepiej im się pracuje pod nadzorem człowieka z silną osobowością i znaczną wiedzą.

Nie wiem co było celem autorów, którzy opierali się na anonimowych informatorach i przypuszczeniach. W sumie to zamiast o prezesa Belkę można się zacząć martwić o pozostałych członków Rady i jakość publicystyki na stronach Bloomberga.

http://tvn24bis.pl/informacje,187/bloomberg-nagranie-z-obelgami-marka-belki-przekreslilo-jego-wplywy-w-rpp,492113.html

http://www.bloomberg.com/news/2014-11-23/insults-on-tape-destroy-belka-influence-on-polish-rates.html

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Co ma zrobić RPP w grudniu?

Przed nami grudzień i ponownie pytanie o decyzję RPP. Czy RPP obniży stopę referencyjną czy nie. Na początku listopada, powstrzymanie się od zmian stopy, wywołało wg mediów spore rozczarowanie rynku. To dziwne, ponieważ układ stawek FRA (moje wyliczenia w oparciu o średnią z WIBID i WIBOR) nie wskazywały, by rynek jakoś nadzwyczajnie tej obniżki oczekiwał. Wystarczy porównać nastroje z przełomu września i października oraz miesiąc później. Przed pierwszą obniżką rynek stawkami FRA oczekiwał spadku o 0,25 do 0,5 pkt. proc.. Miesiąc później rynek nie był nawet przekonany do cięcia o 0,25 pkt proc. Skąd więc to oburzenia po decyzji RPP? Stawki rynkowe (w tym FRA) są zazwyczaj zbieżne z wyrażanymi przez ekonomistów oczekiwaniami. Podejrzewam jednak, że tym razem nie tyle RPP zawiodła rynek, co grupa ekonomistów odważniej wyraziła swoje rozczarowanie. To już się zdarzało i najpewniej wynika z tego że ekonomiści i analitycy starają się ‘trafiać’ w decyzje RPP, co jest oczekiwane i cenione przez klientów czy traderów z macierzystych instytucji. Gdy RPP zachowa się inaczej niż przewidywano, niejednokrotnie zarzuca się jej błędną decyzję.

Ciekawe jest to, iż rynek po listopadowym spotkaniu RPP (przypomnijmy: bez zmian stopy referencyjnej) niemal porzucił wiarę w spadek stopy referencyjnej. To nie byłoby specjalnym zaskoczeniem, ponieważ dalsze obniżanie stopy referencyjnej budzi coraz większe wątpliwości w kontekście skuteczności takiego ruchu.

Spróbujmy ocenić jednak gdzie jesteśmy przed kolejnym spotkaniem RPP.

RPP na spotkaniu listopadowym miała już wiedze o prognozie PKB i inflacji przygotowaną przez pracowników NBP. Wydawałoby się, że zmiany w porównaniu z prognozą prezentowaną w połowie roku oraz wnioski wynikające z opracowania najnowszego otwierają pole do kolejnej obniżki. Chodziło o słabsze tempo PKB w krótkim terminie (poniżej 3%) i wyraźnie niższą prognozą inflacji do końca 2016 r. Teoretycznie więc można by zaryzykować kolejną obniżkę nawet o 0,5 pkt proc., czyli do 1,5 %.

Jest jednak kilka ‘ale’, które prawdopodobnie powstrzymuje RPP przed obniżką.

·         Wyniki podaży pieniądza wskazują na wzrost zainteresowania kredytami prze gospodarstwa domowe i przedsiębiorstwa. Dynamika może nie jest porażająca (obecnie ok 6% rok do roku), ale trend wydaje się trwały.

·         Wzrost popytu wewnętrznego rozumiany jako wzrost wynagrodzenia i liczby zatrudnionych. Sytuacja przypomina to co się dzieje w kredytach. Wzrost funduszu wynagrodzeń po danych październikowych jest już na poziomie niemal 5% rok do roku.

·         Wstępne wyniki PKB po III kw to 3,3%. To wskazanie relatywnie dobre, biorąc pod uwagę kondycję gospodarki w III kw. Wydaje się iż saldo wymiany handlowej nie miało wpływu na PKB. Pozostaje więc spożycie prywatne i wzrost zapasów wraz z nakładami brutto na środki trwałe. Przy czym wpływ dwóch ostatnich czynników zdaje się być istotny. To daje małą nadzieję, że przedsiębiorstwa widzą sens inwestowania i relatywnie pozytywnie postrzegają przyszłość.

·         Inflacja. Mimo iż badania NBP wskazują że inflacja nie będzie zagrożeniem przez najbliższe dwa lata (ok. 1,8% na koniec 2016), to historia wskazuje iż lubi ona płatać figle i jej prognozowanie w terminie dwa lata i dłuższym obarczone jest dużym błędem.

Nie ma jednak ukrywać, że są czynniki przemawiające za obniżką. Umiarkowane bieżące wyniki produkcji sprzedanej i budowlanej oraz podobne wyniki przychodów ze sprzedaży przedsiębiorstw niefinansowych po III kw. Nie jest też powiedziane, że dynamika wzrostu gospodarczego poprawia się sama z siebie. Podobnie pewną niepewnością napawają prognozy gospodarcze dla UE.

Ciekawych spostrzeżeń dostarcza analiza historycznych działań RPP, czyli stopy versus inflacja w przyszłości. Z tego punktu widzenia, w zasadzie nie należy oczekiwać dalszych spadków stopy referencyjnej, chyba że dojdziemy do wniosku że grozi nam niskie tempo PKB. Wg statystyków z NBP dynamika PKB ma przekroczyć 3% w połowie przyszłego roku.

Problemem dla wszystkich analityków i decydentów jest brak doświadczeń w sytuacja takich jak obecna, czyli reakcja polskiej gospodarki na bardzo niskie stopy. Odsyłam tu do mediów, gdzie część ekonomistów dzieli się swoimi refleksjami, czy raczej wątpliwościami czy dalsza obniżka ma jakiś sens. A bynajmniej nie są to jastrzębio nastawieni ekonomiści. Te wątpliwości zdaje się podzielać część członków RPP.

Wydaje się ze obecnie żadna z opcji nie ma pewnej większości w RPP , bo większość członków RPP nie ma pewności co robić. Nie jest to tez moim zdaniem powód do krytyki. RPP chce uniknąć sytuacji podnoszenia stóp w reakcji na inflacyjne zagrożenie w chwili gdy powoli będzie się poprawiał stan gospodarki.

Co więc robić? Być może jakimś wyjściem jest tu kompromis. Czyli symboliczne cięcie o 0,25 pkt. proc. Ja osobiście przy dalszych obniżkach bym się nie upierał.

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Ceny mieszkań po III kw ’14.

Kiedy ostatni raz pisałem o cenach na rynku mieszkaniowym w styczniu tego roku, mogło się zdawać że rozpoczął się poważny cenowy ruch w górę. Mój wspomniany wpis obejmował ceny z IV kw 2013. Wtedy było już wiadomo niemal ze stuprocentową pewnością, że korekta cenowa trwająca od połowy 2008 zakończyła się w 2013 r.  Możemy przyjąć, że dołek cenowy (koniec korekty) przypadł na I i II kw 2013 r. W kolejnych dwóch kwartałach, na rynku pierwotnym i wtórnym miała miejsce próba podniesienia cen. Użyłem słowa próba, ponieważ obok kilku obiektywnych czynników przyczyniających przynajmniej w skromnym stopniu do wzrostu cen, niebagatelne znaczenie miała chęć odbicia sobie kilku lat spadkowych. Jak można się było spodziewać, próba była mało skuteczna. Wtedy jeszcze dość dobrze postrzegano perspektywy makroekonomiczne Polskie, co jednak nie dawało podstaw do oczekiwania silniejszego wzrostu cen. Rynek zbyt wiele doświadczył i nabywcy sporo się nauczyli przez minionych kilka lat, by zacząć się obawiać raptownego wzrostu cen w obliczu wzrostu PKB w granicach 3%-4%, w co wtedy wierzono.

W IV kw 2013 średni wzrost cen na rynku pierwotnym w Polsce w porównaniu z II kw wyniósł niemal 1% , czyli był dość symboliczny. Nieco mocniej wzrosły ceny transakcyjne, bo niemal o 3%. O 2% w tym czasie wzrosły ceny ofertowe na rynku wtórnym w analizowanym okresie.

W roku bieżącym trend wzrostowy jest nadal widoczny i jest taka samo rachityczny jak w 2013 r.  Na rynku deweloperskim ceny ofertowe w III kw 2014 były o 2% wyższe w porównaniu z IV kw 2013, ale już ceny transakcyjne pozostały praktycznie bez zmian (średnia dla całego rynku). Warto zwrócić uwagę na fakt, iż w niektórych regionach deweloperzy podnieśli ceny nieco śmielej w analizowanym okresie. Mowa tu o Trójmieście oraz Warszawie wraz z okolicami. Jak wspomniałem jednak, ceny transakcyjne niekoniecznie potwierdzają ten ruch deweloperów.

Ceny na rynku wtórnym (oferty) też wzrosły średnio jedynie o prawie 2% (III kw 2014 do IV kw 2013). W tym wypadku jednak na średnią miały wpływ stabilizacje cenowe poza głównymi ośrodkami, takimi jak Górny Śląsk, Warszawa, czy Trójmiasto. W tych ostatnich przypadkach, oferujący podnieśli ceny ofertowe o 2%-3%. Podejrzewam, że niekoniecznie miało to takie samo przeniesienie na ceny transakcyjne.

Podsumowując, mamy do czynienia z presją sprzedających na wzrost cen. Od cenowego dołka w II kw 2013 ceny ofertowe wzrosły średnio o małe kilka procent. Wyjątkiem są oferty deweloperskie na przykład w Trójmieście czy Górnym Śląsku, gdzie ceny ofertowe potrafią być o kilkanaście procent wyższe. Tu jednak napotykamy najczęściej na standardowy problem różnych projektów, które utrudniają analizę zmian rynkowych.

Prognoza (uśredniona dla całego rynku) na najbliższe kilkanaście miesięcy to wariant od stabilizacji cenowej do kilkuprocentowych wzrostów i to niekoniecznie do 5%. Ta prognoza opiera się za założeniu, że uda nam się utrzymać tempo PKB w przedziale 2,5%-3,5% w średnim okresie (2-3). Generalnie mieszkania tanieć raczej już nie będą. M.in. dlatego, że wrosły w tym roku o niemal 6% koszty budowy mieszkań przez deweloperów (w porównaniu z ubiegłym rokiem). Jeżeli jednak ktoś szuka mieszkania, to proponuję nie panikować przez najbliższe kilka miesięcy. Presja sprzedawców na sugerowane wyżej wzrosty cen stanie się dokuczliwa dopiero za 2-3 kwartały.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Otagowano | Dodaj komentarz

Akcje czy obligacje? Co słychać na tynku TFI.

Sytuacja na rynku jest taka, ze trochę nie wiadomo co robić. Akcje na rynku polskim są przewartościowane (średnio oczywiście) o 5%-10%. Można więc powiedzieć, że są zbliżone do poziomu optymalnej wyceny. Przy czym taka ocena oparta jest na założeniu, ze w najbliższej przyszłości utrzymamy trzyprocentowy wzrost PKB i, w przypadku ewentualnej przeceny akcji w Europie Zachodniej czy USA, nie odbije się to na naszym rynku. Co do PKB istnieje na tą chwilą konsensus, ze w dłuższym terminie powinno się nam udać utrzymać trzyprocentowy wzrost przy pewnych (w tym in minus) odchyleniach. Przekonanie to zostało utrzymane po obniżce stopy referencyjnej NBP. Rynek odebrał to jako potwierdzenie, ze i RPP zależy na uniknięciu pogorszeniu koniunktury gospodarczej.

Mniej pewności dotyczy poziomów cen akcji na rynkach rozwiniętych. Wg moich szacunków, akcje w USA są przewartościowane aż o ok. 20%. Jeszcze gorzej sytuacja wygląda w Niemczech. Powstaje pytanie co dalej z tymi rynkami?  Na wskazanych rynkach mamy już do czynienia z korektą od okresu wakacyjnego i jak na razie przebiega ona dość łagodnie. Nie ma oznak paniki. Inna rzecz, ze często początkowe fazy korekty rynku zachodzą dość spokojnie. Dla nas najgorsza byłaby panika, która najprawdopodobniej pociągnęłaby w dół o kilkanaście procent naszą giełdę.

Na korzyść naszego rynku działa osłabienie złotego w ostatnim czasie. Powinno to mieć (małe wprawdzie) pozytywne przełożenie na wyniki firm. Do tego dochodzi obniżony niedawno koszt kapitału i zapowiedzi niektórych członków RPP o kontynuowaniu procesu cięcia stóp procentowych.

Jeśli jednak uznamy, że nasz rynek akcji obarczony jest pewnym ryzykiem korekty w najbliższych miesiącach, to pozostaje pytanie w co uciekać, by przeczekać burzę. W chwili obecnej, ucieczka w obligacje nie wydaje się najlepszym rozwiązaniem. Oczywiście może trafić się taki układ, że okres spadku stóp (decyzja RPP) i jego pozytywne skutki dla portfela obligacji zgrają się w czasie z korektą cen akcji. Niestety nie mogę powiedzieć, by był to wariant obarczony wyjątkowo wysokim prawdopodobieństwem realizacji.

A jak sobie z zarysowanymi wyżej dylematami radzi rynek TFI? W ostatnich latach rynek TFI rośnie m.in.  dzięki coraz szerszej palecie produktów, ale i obsługiwanych klientów. W tym drugim przypadku, to bardziej chodzi o klientów instytucjonalnych (w tym spółki i fundusze z rodzimych grup kapitałowych). Liczba osób fizycznych, które są klientami TFI, zapewne nadal nie przekroczyła 2 mln osób.

Rynek TFI (rozumiany jako wartość aktywów) rośnie pomimo makroekonomicznej niepewności. Przekładanie dynamiki wzrostu rynku na nastroje straciło sens już kilka lat temu. W związku z tym ograniczyłem obserwację do najpopularniejszych grup funduszy, gdzie dominują fundusze otwarte i popularne wśród osób fizycznych oraz podmiotów gospodarczych lokujących na rynku TFI swoje wolne środki finansowe.  Na wstępie trzeba zaznaczyć, że analizy nie ułatwia (a raczej utrudnia) przesunięcie pod koniec 2013  funduszu PZU SFIO Universum z funduszy obligacyjnych do grupy funduszy stabilnego wzrostu. Aktywa tego funduszu to aż 9 mld zł.  Ta zmiana widoczna jest na wykresie w grudniu 2013.

Na załączonym wykresie daje się zauważyć w 2013 r. wzrost zainteresowania funduszami o bardziej agresywnej polityce inwestycyjnej. Trend ten uległ zatrzymaniu wraz z początkiem bieżącego roku. Wzrost aktywów to rezultat zarówno efekt wyceny, ale i napływu środków (bilans netto wypłat i wpłat). Zainteresowanie funduszami mieszanymi rosło znacznie wolniej. Popularnością w 2013 cieszyły się również fundusze absolutnej stopy zwrotu. Ta grupa funduszy w porównaniu z funduszami akcyjnymi i mieszanymi pozostaje, mimo powoli rosnącej popularności , wciąż dość skromnym składnikiem w całym rynku TFI. Wydaje się to skutkiem wyników tej grupy funduszy, które w okresach wzrostu ustępowały funduszom akcyjnym, a w tym roku ustępują wynikami funduszom mieszanym. Nie zamierzam oczywiście zniechęcać do tej funduszy tzw. absolutnej stopy zwrotu. To bardzo ciekawa propozycja, co potwierdzają wyniki kilku funduszy z tej grupy.

Niestety na przełomie roku w szeregi inwestorów zaczęła się wkradać niepewność. Nasza giełda zdawała się zbyt mocno dyskontować dobre prognozy makroekonomiczne, a do tego ewidentnie przewartościowane były (i są nadal) główne rynki w USA. Zaczęło się więc pojawiać pytanie: co dalej, i w co lokować wobec braku ciekawych alternatyw?  W 2014 wartość aktywów funduszy akcyjnych, mieszanych i absolutnej stopy zwrotu, zmienia się w niewielkim stopniu. Zmiany netto zakupów i umorzeń w tym roku wskazują, iż inwestorzy powoli i ostrożnie wycofują się w bezpieczniejsze aktywa. Nie dziwi więc wzrost wartości funduszy rynku pieniężnego i papierów dłużnych.

I wracając do tytułowego pytanie… odpowiedź nie jest prosta. Poziom notowań i sytuacja makroekonomiczna (wraz z prognozami) są takie, ze nie wiadomo co robić z akcjami. Kupować czy się pozbywać. Warto się na kilka miesięcy wstrzymać z poważniejszymi inwestycjami  do czasu wyjaśnienia sytuacji. Na pewno należy unikać gwałtownych ruchów. Do wzrostów na giełdzie pewnie nieprędko wrócimy, ale i można mieć nadzieję że unikniemy  gwałtownej i znacznej przeceny. Nie ma co jednak ukrywać, że przecena akcji byłaby oczyszczająca dla giełdy i rozlewającej się atmosfery niepewności z powodu przewartościowania akcji na głównych rynkach.

Niestety ucieczka w obligacje to nienajlepszy pomysł. No może na kilka najbliższych miesięcy, przy założeniu kolejnego cięcia stóp przez RPP i wzrostu zainteresowania naszymi obligacjami przez zagranicznych inwestorów. Wtedy ok. W dłuższym terminie trzeba przyjąć, że rentowności obligacji będą rosły co może powodować, iż nasza inwestycja będzie miała skromne osiągi. Nie ma to jednak większego znaczenie w obliczy niepewności na rynku akcji i spadku cen niektórych surowców.

Pozostaje jeszcze wyjaśnienie przyczyn dużego zainteresowania funduszami bezpiecznymi, czyli skarbowych papierów dłużnych i pieniężnymi. Jedno z wyjaśnień podałem wyżej, czyli że widać małe przemieszczanie kapitału z akcji na fundusze bezpieczne. Drugi wyjaśnienie, to spadek stóp depozytów bankach w wyniku czego inwestorzy szukają ciekawszych ofert poza systemem bankowym.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Związek Banków Polskich. Pomysł na pozbycie się ryzyka kredytów mieszkaniowych.

Po zapoznaniu się z pomysłem Związku Banków Polskich (ZBP) na pozbycie się (przynajmniej częściowe)  ryzyka związanego z kredytami mieszkaniowymi, nie potrafiłem uwierzyć że to prawda. A jednak. Trzeba przyznać, że pomysłodawcy byli ‘odważni’.

ZBP zaproponował, by Bank Gospodarstwa Krajowego wykupił mieszkania zadłużone. Padło na BGK, ponieważ bank ten prowadzi projekt zakupu mieszkań od deweloperów w celu ich późniejszego wynajmowania potrzebującym obywatelom. ZBP wymyślił więc, że BGK mógłby również zaangażować się w wykup mieszkań klientów banków którzy nie radzą sobie ze spłatą kredytów mieszkaniowych. kredyt byłby przejęty (spłacony?) przez BGK, a dotychczasowi właściciele stawaliby się najemcami o ile zaakceptowali by koszt wynajmu.  Jeśli nie, w ich miejsce wchodziłby ktoś inny. Nie do końca jest dla mnie jasna formuła zastosowanej ‘inżynierii finansowej’. Wymieniany jest BGK z jego funduszami na mieszkania oraz specjalne finansowanie oparte o walutę na wykup kredytów chf. W tym drugim przypadku, jakieś rozwiązanie podatkowe musiałoby zrekompensować przynajmniej częściowo ryzyko walutowe. W jednej z opinii przedstawiciel ZBP wskazuje jednak, że część obciążenia (a więc konsekwencji za udzielone i niespłacane kredyty mieszkaniowe) wzięłyby na siebie banki.

Przepraszam za brak precyzji w opisie pomysłu i jego finansowania, ale informacje medialne (prasa i internet) są skrótowe i mało precyzyjne. Trudno to posklejać w jeden spójny kawałek. Miałem więc do wyboru wstawiać długie fragmenty lub zarysować ideę. Na stronie ZBP też nie udało mi się dokopać do jakiejkolwiek informacji o pomyśle na te 3,2% kredytów mieszkaniowych ‘ze stwierdzoną utratą wartości’, że się już tak będę trzymał terminologii bankowej. Jeżeli ta informacja gdzieś jest, to ZBP nie ułatwia dotarcia do niej, ani nie odnosi się do komentarzy jakie pomysł ZBP wywołał. Ale nie o szczegóły tu chodzi a o ideę głównie. A idea jest taka, że wg ZBP jest problem z kredytami mieszkaniowymi (głównie w chf) i trzeba coś z tym zrobić. Pomysł ZBP sprowadza się do tego by koszty operacji w pewnym stopniu przenieść na sektor publiczny, czyli podatnika.

Jednak na temat czy my faktycznie mamy problem i kto go ma, mam inne zdanie niż ZBP. A intencje ZBP są cokolwiek wątpliwe.

Zdefiniujmy wpierw problem. A może w ogóle zdefiniujmy czy problem istnieje. Kredyty mieszkaniowe to 23% aktywów sektora bankowego (na podstawie danych KNF z lipca’14). Zaledwie 3,2% to wartość kredytów ze stwierdzoną utratą wartości. Dla pozostałych kredytów udzielonych gospodarstwom domowym wskaźnik ten sięga aż 13%. Tak więc portfel ‘mieszkaniowy’ ma całkiem przyzwoitą jakość jak na to co nas (kredytobiorców) spotkało. Te 3,2% wartości portfela, to zaledwie 0,7% wartości aktywów sektora bankowego. Oczywiście porównanie z wynikiem netto sektora wypada znacznie gorzej.  Niemniej jeśli jest problem z portfelem kredytów mieszkaniowych, to dotyczy on w najlepszym wypadku grupy banków i nie sądzę by zagrażał całemu sektorowi bankowego.

Ze społecznego punktu widzenia problem jest marginalny. Niski udział kredytów zagrożonych potwierdza, ze na ogół kredyty mieszkaniowe udzielano gospodarstwom domowym w dobrej sytuacji finansowej. Problem poważniejszy byłby dopiero wtedy gdybyśmy zaliczyli stagnację gospodarczą z poważnym i trwałym osłabieniem waluty. Ale nawet wtedy byłbym daleki od straszenia społeczeństwa.

Pomysł ZBP to forma wyprowadzenie portfela złych kredytów poza system bankowy i przynajmniej częściowe przerzucenie kosztów na finanse publiczne. Niby dlaczego? Moim zdaniem w pierwszej kolejności to problem banków. Niech ich akcjonariusze i decydenci ponoszę konsekwencje decyzji sprzed kilku lat. Może po prostu trzeba spuścić z tonu i przeceniony bank tanio sprzedać?

Wątpię by propozycja ZBP była zapowiedzią problemów w sektorze bankowym. Jeśli tak, to wpierw powinniśmy zobaczyć uczciwą diagnozę i wskazanie kto ma problemy. Mam wrażenie, ze inicjatywa ZBP to efekt pomysłów grupy bankowców którzy sondują czy da się skutki swoich błędnych decyzji sprzed lat przerzucić na podatników. Byłoby chyba jednak lepiej gdyby pomysłodawcy pod imieniem i nazwiskiem przedstawiali pomysły niż komunikowali się z opinią publiczną za pośrednictwem ZBP.

Garść informacji o pomyśle ZBP można przeczytać m.in. w artykule z Rzeczpospolitej z 02.10.2014 r. : Bankowy pomysł na pozbycie się ryzyka.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

NBP: krytycznie o MDM. Czy programy takie jak MDM w ogóle mają sens?

W ubiegłym tygodniu NBP opublikował raport o rynku mieszkaniowym w 2013 r. Jak nigdy dotąd, raport (a dokładniej: jego fragment) spotkał się z zainteresowaniem mediów. Raport formalnie ma 56 stron, ale media zainteresowały się krótką oceną programu MDM, jaką NBP przedstawił w kilkunastu zdaniach na str. 24. Na 24 stronie NBP krytycznie ocenia program wsparcia zakupu mieszkań MDM. NBP krytykuje MDM twierdząc że program to  wsparcie deweloperów oraz – wg mediów – dobrze zarabiających Polaków. Niektórzy dodawali słowo ‘bogatych’. Oczywiście krytyka rządu i ujawnienie wspierania finansowego bogatych, to świetny temat dla mediów. Czasami jednak pojawiało się ciekawe pytanie: czy ma sens wspieranie dobrze zarabiających ludzi w zakupie mieszkań?

Wpierw cytaty z raportu NBP: „Program (MŻ – MDM) można ocenić jako wspierający sektor deweloperski a nie realizujący cele społeczne. Powinno się wspierać zakupy zarówno nowych mieszkań, jak też tych z rynku wtórnego, by konsument miał większe możliwości wyboru, zwłaszcza mieszkań tańszych”….i…. „…program MDM  wspiera wyłącznie rynek pierwotny i wszystkich nabywców, niezależnie od dochodów. W niedostatecznym stopniu akcentowane są też problemy polityki prorodzinnej”

NBP, co warto podkreślić, nie krytykuje idei wspierania budownictwa mieszkaniowego tego typu programami. Inna rzecz, że autorzy raportu zdają się otwierać pole do śmiałych wniosków i pytań co do sensu i skuteczności tego typu programów, by nagle je porzucić. Szkoda, bo ktoś powinien pytania zacząć zadawać i szukać odpowiedzi.

Zacznę od tego, że NBP nie używa pojęcia ‘bogatych’ i, co zdaje się sugerować część komentarzy, nie przekreśla programów takich jak MDM. Słuszne natomiast jest wyrażone ubolewania z powodu rezygnacji wsparcia zakupu mieszkań na rynku wtórnym. To raczej tu bym upatrywał zresztą elementów polityki rodzinnej czy, szerzej, społecznej.

Powróćmy jednak do pytania czy warto wspierać tzw. bogatych w zakupie mieszkań. Cóż, można mieć co do tego wątpliwości.

By uzyskać wsparcie (od 10% do nawet – warunek odpowiednio liczne potomstwa – 20% wartości odtworzeniowej mieszkania) co do zasady trzeba mieć zdolność kredytową by obsłużyć spłatę kredytu. Tak więc tego typu wsparcie kierowane jest do osób w korzystnej, jak na warunki naszego kraju, sytuacji materialnej. W rzeczywistości wsparcie kierowane jest do osób (podobnie było w programie RNS), które bez wsparcia podatników i tak decydowałyby się w przeważającej większości na mieszkanie od dewelopera.

Czy programy jak MDM i RNS (w części wsparcia zakupu nowego mieszkania) mają uzasadnienie? Panuje  wśród ekonomistów przekonanie, że budownictwo jest jedną z tych gałęzi, która charakteryzuje się znacznym efektem mnożnikowym w gospodarce. Jest w tym sporo prawdy. Tabela przepływów międzygałęziowych zdaje się to potwierdzać. Można przyjąć dla uproszczenia, że efekt budownictwa mieszkaniowego jest również ponadprzeciętny. Tak więc program MDM ma ich zachęcić do inwestowania tzw. bogatszych, do inwestowania i w efekcie dać korzystne efekty dla gospodarki i w dalszej kolejności osób w gorszej sytuacji na rynku pracy.

Można jednak te same pieniądze wydać na budownictwo, ale tzw. na wynajem dla osób o wynagrodzeniu istotnie poniżej średniej krajowej. Kwota popytu byłaby przecież ta sama. Z punktu polityki prorodzinnej skutek byłby lepszy, bo poprawia poczucie bezpieczeństwa i jakość życia osób, które z racji zbyt małych zarobków i problemów z mieszkaniem, ograniczają się do powołania np. tylko jednego potomka. Program taki oddany w ręce gmin czy powiatów pozwoliłby wesprzeć politykę społeczną. Tymczasem programy RNS i MDM działały na korzyść dużych ośrodków miejskich, przyczyniając się do przenoszenia miejsc pracy z mniejszych miast do dużych.

Wpływ MDM na politykę prorodzinną jest praktycznie żaden. Wspomaganie tzw. bogatych nie ma sensu, bo w ich przypadku decyzja o liczbie dzieci i tak nie wynika z ograniczeń finansowych (bo te nie występują), tylko innych czynników. Stąd nie rozumiem zarzutu NBP o zbyt słabą prorodzinność MDMu. Po prostu programy wspierające tzw. bogatych w zakupie mieszkania u deweloperów z polityka prorodzinną nie mają w ogóle nic wspólnego.

Co nam da program MDM? W ocenie można się oprzeć na wynikach programu RNS w części deweloperskiej. Pieniądze z tego programu poszły głównie na budownictwo w największych miastach i aglomeracjach. Z MDM będzie podobnie. Tkanka miejska mniejszych miast na tym nie zyskuje. O ile programy budowlane tak czy tak, ostatecznie wspierając deweloperów (nie ważne czy pośrednio czy bezpośrednio), to przejmowanie pomocy przez duże miasta faktycznie ułatwiało uzyskiwanie deweloperom lepszych marż. Tak więc zarzut NBP o wsparcie deweloperów jest w pewnym stopniu zasadny, ale powinien być inaczej sformułowany.

O zasadności wsparcia budownictwa przez podatników w formie programów typu MDM, warto podyskutować. Od lat nowe mieszkania w dominującej części pochodzą od deweloperów, czyli z rynku komercyjnego. Pozostałe (komunalne, spółdzielcze, zakładowe itd.) stanowią coraz mniejszą część oddawanych do użytku mieszkań. To znaczy że nie działają programy wsparcia budownictwa wielorodzinnego innego niż komercyjne. Polityka mieszkaniowa to jedna z porażek naszych przemian. Stąd moje pytanie czy aby nie warto przenieść środków z MDM na inne formy wsparcia budownictwa.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Otagowano | Dodaj komentarz

Stopy procentowe. Jeżeli zmienić, to o 50 p.b.

Patrząc na rynek z perspektywy stawek FRA, to gdzieś w czerwcu rynek powoli przestawał wierzyć w podwyżkę czy stabilizację stopy referencyjnej. Powoli pojawiało się też pytanie czy aby stopy referencyjnej nie należałoby obniżyć. W bieżącym miesiącu rynek z rozważań przeszedł do czynów. Stawki FRA dla trzech miesięcy zeszły poniżej 2,5% dla każdego ze standardowych terminów. Na chwilę obecna wydaje się iż rynek przyjął iż cięcie stóp na pewno nastąpi w tym roku o 50 pb Czyli stopa referencyjna spadnie z 2,5% d o2,0%. To i tak jest wersja łagodna. Po najnowszych danych (produkcja przemysłowa i inflacja za sierpień), coraz śmielej padają propozycje redukcji stopy referencyjnej o 75 pb czy nawet o 100 pb.

Co było przyczyną tak radykalnej zmiany nastrojów? Już od II kw napływały wiadomości, które wskazywały iż trzeba korygować minimalnie (na razie) w dół prognozy gospodarcze dla Polski. Z biegiem czasu zaczęła nas rozczarowywać produkcja przemysłowa, a inflacja zeszła poniżej zera. Z faktami oczywiście nie ma co polemizować. Nie znaczy to jednak, ze mamy panikować i od razu ciąć stopy o 75 czy 100 pb.

A makroekonomicznego punktu widzenia trudno jest precyzyjnie określić, co jest – w obszarze stóp – potrzebne gospodarce w chwili obecnej. Ten sam dylemat mają członkowie RPP. Można jednak wypracować pewien kompromis, o czym dalej. Opublikowany 18 września zapis dyskusji na spotkaniu RPP 3 września, pokazuje jak bardzo decydenci  z tego grona są rozdarci. Doszło  nawet do głosowania nad cięciem o 50 pb, a potem o 25 pb, ale bez rezultatu. Nadal w RPP brak większości dla obniżki stóp.

Nie ma co ukrywać, że trudno jednoznacznie określić co będzie z gospodarką za rok czy dwa i czy akurat cięcie stóp jest tu jakimś rozwiązaniem. Stopę referencyjną mamy już na dość niskim poziomie jak na realia gospodarki rozwijającej się. Świadomie użyłem słów gospodarka rozwijająca się, ponieważ w takiej gospodarce parametry makroekonomiczne potrafią się dość szybko zmieniać. Na ogół w takiej gospodarce szybciej dokonuje się przyspieszenie, a inflacja łatwiej wchodzi na wyższe poziomy w krótkim okresie. No właśnie inflacja. Jej wskazania  z ostatnich miesięcy dla zwolenników obniżki są jednym w głównych argumentów dla jej przeprowadzenia. Trzeba jednak zauważyć, że inflacje ciągnie w dół przede wszystkim koszyk artykułów żywnościowych. Inflacja może więc dość łatwo odskoczyć w górę w przeciągu kilkunastu miesięcy. Decydując się na cięcie stóp musimy o tym pamiętać.

Ostateczne przełamanie nastrojów nastąpiło po publikacji produkcji sprzedanej. Nie ma sensu już zwracać uwagi na liczbę dni roboczych, bo pomimo tego faktycznie wynik wskazuje na osłabienie tempa wzrostu i potwierdza trend z poprzednich miesięcy. Ale i tutaj zalecałbym ostrożność. Moim zdaniem mamy do czynienia z dość charakterystycznym zachowaniem wskaźnika produkcji. Wskazanie sierpniowe jest jedynie potwierdzeniem, że przemysł w obecnych okolicznościach nie jest w tanie rosnąć w tempie 5% rocznie. I wtedy często pojawia się efekt bazy. Oczywiście niepokoić może mimo wszystko dość słabe sierpniowe wskazanie. Na dokładną analizę przyjdzie chwilę poczekać do publikacji danych w rozbiciu na działy przemysłu. Ciekaw jestem również publikacji w nadchodzącym tygodniu danych o sprzedaży detalicznej.

Wato też pamiętać – co też pojawiało się w opisie dyskusji RPP – iż niektóre wskaźniki makro wciąż utrzymują satysfakcjonujące poziomy, jak wzrost zatrudnienia czy przyzwoita dynamika płac.

Oczywiście, jak wyżej wspomniałem, z faktami się nie dyskutuje i RPP najprawdopodobniej zdecyduje się na cięcie stóp. 25 pb to zmiana symboliczna i zbyt mała. Proponuję 50 pb. To dobry kompromis biorąc pod uwagę bilans ryzyk, ale i korzyści dla gospodarki. W przypadku ewentualnego przestrzelania, mamy pewne pole do błędu, który mamy prawo w obecnej sytuacji popełnić. Inflacja jest poniżej dolnej granicy pasa w którym określono cel inflacyjny. Krajowy rynek finansowy jest przekonany o cięciu stóp, ale nie ulega nastrojom niektórych komentatorów, zachęcających do cięć 75 czy 100 pb. Na chwilę obecną oczekiwana rynku (wyrażone stawkami FRA) nie przekraczają 25 pb.

Trudno mi powiedzieć, czy RPP obniży stopy w jednej decyzji (od razu 50 pb) czy zdecyduje się na dwa małe cięcia. Być może kompromis uda się osiągnąć przy cięciu o 25 pb. Taki scenariusz zdaje się potwierdzać brak większości na jakiekolwiek cięcie na ostatnim spotkaniu RPP.

 

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz