Koniec cyklu łagodzenia polityki pieniężnej

Rada Polityki Pieniężnej postanowiła wczoraj obniżyć stopy procentowe po raz szósty w tym roku. Od poprzedniego cięcia stóp przed miesiącem nic szczególnego w gospodarce nie zaszło. Tzn. nie pojawiły się dane, które by zasadniczo zmieniły pogląd na obecną sytuację gospodarki. Opublikowane niedawno wyniki głosowań RPP z maja tego roku pokazały, że RPP wyraźnie zaczęła tracić ochotę do obniżek. W maju przedstawiono pod głosowanie wniosek o cięcie o 50 p.b., czyli z ówczesnego poziomu 3,25% do 2,75%. Za wnioskiem o ostre cięcie tradycyjnie był już A.Bratkowski. Niestety wsparła go jedynie A.Zielińska-Głębocka. Kolejny wniosek na majowym spotkaniu RPP dotyczył cięcia o 25 p.b. , czyli do 3,00%. Wniosek poparły oczywiście wymienione dwie osoby plus trzy kolejne, a w ich gronie prezes NBP. Było więc 5:5, a w takich sytuacjach głos prezesa przeważa i wniosek przeszedł. Zwracam na to uwagę, ponieważ już w maju widać było, że z każdym kolejnym cięciem stóp, coraz trudniej znaleźć większość do poparcia kolejnego.

Wydaje się że zwolenników dalszych cięć (w czerwcu i obecnego),  przekonał brak sygnałów poprawy sytuacji gospodarczej, niska inflacja oraz projekcja danych makroekonomicznych w oparciu o model NECMOD. W informacji po spotkaniu RPP w dniach 2-3 lipca zawarto kilku danych wyliczonych z wykorzystaniem modelu.

 

– inflacja znajdzie się z 50-procentowym prawdopodobieństwem w przedziale 0,6-1,1% w 2013 r. (wobec 1,3-1,9% w projekcji z marca 2013 r.), 0,4-2,0% w 2014 r. (wobec 0,8-2,4%) oraz 0,7-2,4% w 2015 r.

(wobec 0,7-2,4%). Z kolei roczne tempo wzrostu PKB według tej projekcji znajdzie się z 50-procentowym prawdopodobieństwem w przedziale 0,5-1,7% w 2013 r. (wobec 0,6-2,0% w projekcji marcowej), 1,2-3,5% w 2014 r. (wobec 1,4-3,7%) oraz 1,6-4,2% w 2015 r. (wobec 1,9-4,4%).”

 

Powyższe wyliczenie nie obejmowały, co oczywiste, skutków decyzji RPP z 3 lipca. My poznamy szczegóły wskazań modelu na początku przyszłego tygodnia.

Wskazania modelu tylko utwierdziły członków RPP, że nawet jeśli kolejna obniżka stóp o 25 p.b. nie jest konieczna, to na pewno nie powinna zaszkodzić, a ewentualnie nawet pomoże gospodarce. Była to więc forma prezentu dla gospodarki i maksimum tego na co RPP jest w stanie się zdobyć w najbliższym okresie.

By przeciąć ewentualne spekulacje, że RPP reaguje emocjonalnie na dane o sytuacji gospodarczej Polski i staje się nadmiernie gołębia, informacje po posiedzeniu RPP kończy jednoznaczna deklaracja:

„Podjęta na dzisiejszym posiedzeniu decyzja o obniżeniu stóp procentowych NBP kończy cykl łagodzenia polityki pieniężnej”.

To odważne zdanie i silny sygnał dla rynku by nie ryzykował grania na dalszą obniżkę stóp. Ze swojej strony RPP przekazuje rynkowi i opinii publicznej informację, że zrobiła co mogła dla gospodarki, a teraz czeka już tylko na rozwój sytuacji.

Nie wiem czy ma sens dyskutować, czy RPP gotowa jest dokonać kolejnej obniżki jeżeli zajdzie taka konieczność. Gdyby sytuacja gospodarcza pogorszyła się istotnie i przy dużym ryzyku utrzymywania się takiej sytuacji, to podejrzewam że RPP byłaby skłonna w niewielkim stopniu stopy jeszcze obniżyć.

Trzeba zauważyć, że w ciągu trzech kwartałów RPP obniżyła koszt kapitału o ponad połowę (!), a podmioty gospodarcze są dopiero na etapie „konsumowania” serii obniżek wcześniejszych.

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Zmiany w OFE. Ocena propozycji rządu.

Rząd podał do wiadomości publicznej ocenę funkcjonowania OFE i propozycję zmian. Zacząłem od wyszukania w internecie informacji dotyczących bezpośrednio przyszłych emerytów. Niestety nie jest to proste, ponieważ wiele streszczeń propozycji rządowych jest niedokładnych, a czasami sobie wręcz przeczą. Media tak się spieszyły z przekazywaniem informacji, że powstało informacyjne zamieszanie. Oczywiście w takim przypadku pozostaje materiał źródłowy na stronach ministerstwa.

Po zapoznaniu się z propozycjami rządu mam pewien niedosyt. Wydaje się, że część propozycji wymaga rozwinięcia o szczegóły lub modyfikacji. Sądzę, że w publicznej dyskusji zostaną one zgłoszone. A przynajmniej mam taką nadzieję. Najważniejsza informacja jest taka, że OFE nie będzie likwidowane, aczkolwiek niektóre propozycje z pewnością są daleko idące, co gwarantuje ostrą dyskusję w mediach w najbliższych tygodniach. Poniżej omawiam warianty rządowe, nadając im numery wg kolejności prezentacji w Przeglądzie funkcjonowania systemu emerytalnego. Proszę tego nie odnosić do numeracji w innych publikacjach, ponieważ media nadawały wariantom różną kolejność, co dla czytelnika jest bardzo mylące.

Likwidacja części nieakcyjnej OFE to wariant 1. To opcja radykalna. Korzystna dla finansów państwa, i spora niewiadoma (oraz ryzyko) dla ubezpieczonego. W tym wariancie ZUS przejmuje obligacje (papiery skarbowe) a OFE pozostają tylko z pozostałą częścią portfela. Ta reszta to głównie akcje, a dalej m.in. papiery dłużne instytucji komercyjnych i KFD (co do tego ostatniego nie mam pewności). Pieniądze z obligacji zostają zapisane na subkontach przyszłych emerytów w ZUS.

Ogromną zaletą tego rozwiązania jest obniżenie zadłużenia państwa o ok. 11 pkt. proc. w relacji do PKB. Dla ubezpieczonych to zmiana praktycznie neutralna z punktu widzenia stopy zwrotu. Pomijam przy tym rozważania że w OFE pieniądze są realne (tzn. zainwestowane) a w ZUS tylko zapisy, bo to trochę niepoważne. Pozostałe środki odpowiadałyby składce 2,9%. Jaka składka byłaby utrzymana w przyszłości nie jest dla mnie jasne. Przyjmuje że poruszamy się w przedziale 2-3% (do 3,5%). Ale nie to jest najistotniejsze w tym momencie. W tym wariancie OFE stają się agresywnymi funduszami akcyjnymi. Wolno im inwestować w akcje i inne dozwolone instrumenty, ale nie w papieru skarbu państwa . W takim razie moja składka w OFE narażona jest na ogromne skoki wartości. W momencie załamania koniunktury będę zmuszony patrzeć jak topnieje mój kapitał w tempie spadków indeksów giełdowych. OFE praktycznie nie będą miały możliwości ucieczki w papiery dłużne o stałym oprocentowaniu. Sugestia raportu rządowego, że OFE będą mogły inwestować w papiery dłużne przedsiębiorstw, jest niepoważna. Kto uciekając przed dekoniunkturą w gospodarce i na giełdzie będzie uciekał  w papiery dłużne przedsiębiorstw? Owszem to alternatywa, ale marginalna. Możliwość inwestowania w papiery skarbowe powinna być utrzymana, ale ograniczona odpowiednim algorytmem.

Rząd w swoich propozycjach daje możliwość wyboru (wariant 2), co jest zupełną nowością. Do tej pory osobom wchodzącym na rynek pracy, przymusowo odprowadzano część składki na OFE.  Konkretny fundusz wskazywany był przez ubezpieczonego lub losowany, jeżeli ubezpieczony nie wykazał zainteresowania samodzielnym wyborem. Taka propozycja była zgłaszana od pewnego czasu m.in. przez PiS i wydaje się naturalna. Ja również nie jestem zwolennikiem zmuszania ludzi do oszczędzania w aktywa o dużej zmienności (np. akcje). Osoby obecnie ubezpieczone również będą mogły przenieść się do ZUS ze swoimi oszczędnościami zgromadzonymi w OFE. Co ciekawe, wg propozycji rządowej to nie chęć przejścia do ZUS trzeba będzie zadeklarować, a pozostanie w OFE! Tak więc wszyscy ci którzy będą chcieli zostać w OFE będą musieli to zadeklarować i to w ciągu 3 miesięcy. Kto zapomni, trafi do ZUS, co wydaje mi się wykorzystywaniem niewiedzy obywateli w celu poprawy sytuacji finansowej ZUS. W zależności od czasu trwania zmian legislacyjnych może się okazać, że towarzystwa emerytalne mogą mieć za mało czasu by poprosić swoich klientów o pozostanie.

Decyzja o przejściu do ZUS byłaby nieodwołalna. Szkoda, bo warto pozostawić obywatelom szansę na powrót. Każdy ma prawo się mylić i każdy ma prawo rozczarować się ZUSem. Takie prawo (do powrotu do OFE) powinno jednak przysługiwać tylko raz. OFE to nie TFI, a odkładanie na emeryturę to nie spekulacja giełdowa. Z całą więc pewnością należy uniemożliwić lub utrudnić ryzykowanie środków na przyszłą emeryturę pod wpływem akwizytorów czy chwilowej koniunktury giełdowej. Można by, w przypadku chęci powrotu do OFE, określić wielomiesięczny okres zwiększania składki do OFE do poziomu ustawowego, by wybić z głowy przyszłemu emerytowi granie pod trend giełdowy. Innym rozwiązaniem byłoby ustalenie dużego ostępu czasowego pomiędzy decyzją o powrocie do OFE a pierwszym przelewem. To samo dotyczyłoby oczywiście i tych, którzy swoją przygodę z odkładaniem na emeryturę ograniczyliby początkowo tylko do ZUSu.

Nie jest dla mnie jasna kwestia wielkości składki w tym wariancie. Można chyba jednak przyjąć, że pozostaje w tym wariancie bez zmian. Nie jest to na szczęście najważniejsze w tym wariancie, ponieważ skupia się on na przyznaniu obywatelom prawa wyboru. Ogromną zaletą wariantu z wyborem jest zmuszenie OFE do walki o klienta wynikami i kosztami. OFE do tej pory zbyt łatwo dostawały pieniądze przyszłych emerytów. W tym też wariancie na 10 lat przed emeryturą, środki z OFE stopniowo byłyby przelewane do ZUS.

Kolejny pomysł rządu to dobrowolność „plus” z dodatkową składką  (wariant 3). W tym przypadku też obowiązuje zasada deklaracji przystąpienia do OFE. Ten „plus” i dobrowolność są tu jednak nieco mylące. Dla osoby która wybierze oszczędzanie w OFE, 17,52% (z 19,52%) pójdzie do ZUS a 2% do OFE. „Plus” to przymusowe dodatkowe 2% dodawane z wynagrodzenia. Ostatecznie w tym wariancie zapłacimy 21,52% z czego 4% do OFE (i mogłoby to być więcej niż jedno OFE!). W tym  wariancie nie ma opcji przeniesienia środków na 10 lat przez osiągnięciem wieku emerytalnego do ZUS. Nie wiem dlaczego rząd w tym wariancie nie daje możliwości a we wcześniejszym tak. Niestety te dodatkowe 2% to żadna atrakcja. O wiele sensowniej jest 2% inwestować w IKE czy przykładowo w IKZE (lub PPE jak ktoś ma możliwość). Podstawowa różnica tych drugich to elastyczność inwestowania (skala i tempo), a nie przymus 2% co miesiąc. Przy bardziej ryzykownej polityce OFE (wynik zapowiadanych zmian prawnych dot. zasad zarządzania portfela i inwestowania), powoduje dodatkowe ryzyko.

Szczerze mówiąc to nie rozumiem sensu tego wariantu. Odnoszę wrażenie jakby po pozorem interesującej oferty, ktoś chciałby mnie do niej zniechęcić.

Propozycje rządu są dziwne i niezrozumiałe w zakresie wariantów. Niejednokrotnie robią wrażenie pisanych pod wywołanie zmian wygodnych dla rządu i finansów publicznych, a zniechęcenie do OFE. Rząd wystawił się na krytykę i to zasłużoną. A sprawa wydawała się łatwa. Dobrze że pojawił się pomysł wyboru ZUS-OFE, odważne podjęcie tematu obniżenia zadłużenia do PKB, zmuszenie OFE do walki o klienta i poprawę efektywności, ograniczenie ucieczki przez OFE w obligacje skarbu państwa. Skrytykować należy:  zmiany OFE w ryzykowne fundusze, domniemanie oszczędzania tylko w ZUS.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Otagowano , | Dodaj komentarz

Wyniki produkcji sprzedanej

Ostatnie dni przyniosły nam kilka informacji potwierdzających że stąpamy po dnie i do dość twardo. Dzisiejsze wyniki produkcji przemysłowej to najważniejsza informacja , która to potwierdza. Produkcja w ujęciu yoy, spadła jedynie o 1,9%. Biorąc jednak pod uwagę średnią trzymiesięczną (czyli średnią w trzech ostatnich wskazań) otrzymujemy wskazanie -0,7%, wobec ok. -4,0% w lutym i styczniu. Wydaje się więc, że okres pogarszania prognoza makroekonomicznych mamy już powoli za sobą. Niestety wyniki produkcji budowlano-montażowej nadal się pogarszają. Produkcja budowlana w maju (yoy) była aż o 27,5% mniejsza od ubiegłorocznej. Niestety opieranie oceny sytuacji w budownictwie tylko na wskaźniku rocznym niewiele nam mówi. Warto więc odnieść poziom produkcji do lat wcześniejszych. Obecnie więc budownictwo skalą prac odnotowuje poziomy produkcji z lat 2009 i 2010. Porównania wyników budownictwa z latami wcześniejszymi wskazuje, że na twarde dno przyjdzie nam jeszcze poczekać. Prawdopodobnie do końca III kwartału.   

Dość korzystnie wygląda nasz rachunek bieżący. I wcale nie jest to tylko rezultat wyników kwietniowych, które niedawno opublikował NBP. Przypomnę więc tylko, że saldo rachunku obrotów bieżących w kwietniu było ….dodatnie i wyniosło niemal 470 mln euro. To ogromna rzadkość w rozliczeniach wymiany handlowej z zagranicą. Na uwagę zasługuje upór polskich przedsiębiorstw w poszukiwaniu rynków zbytu. Trudności w zbycie towarów na rynkach UE, spowodowały większą presję na sprzedaż w krajach Europy Środkowo-Wschodniej spoza UE oraz spoza naszego kontynentu. Dzięki tym wysiłkom od wielu miesięcy udaje się nam utrzymywać kilkuprocentową roczną dynamikę wzrostu eksportu w euro.

I właśnie w całym tym zgiełku ciągłych pretensji, nie zauważamy że jeden z głównych mierników kondycji gospodarczej kraju, tzn. saldo rachunku bieżącego do PKB, zmniejsza się dynamicznie od połowy 2011 r. Dwa lata temu saldo deficyt obrotów bieżących do PKB wyniosło 5,5% PKB, a obecnie jest to już tylko 2,7%. To w dużej mierze zasługa wymiany handlowej. Wynik tym bardziej warty pochwały, że uzyskany w trudnych czasach.

Dane o zatrudnieniu w sektorze przedsiębiorstw nadal wskazują, że zatrudnienie spada o 1%. Warto  w tym dostrzec pozytywne wnioski. Spadek zatrudnienia w ujęciu yoy nie pogłębia się w takim tempie jak w 2009 r., i w ujęciu dynamiki rocznej jest stały w ostatnich miesiącach. To pozwala przyjąć, że w przedsiębiorstwach na pewno nie dominuje nastrój lęku i obaw przed ewentualnym większym spowolnieniem. Redukcje zatrudnienia są dokonywane na tyle na ile jest to konieczne.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

„7 czerwca 2013 roku w godzinach popołudniowych……..”

„7 czerwca 2013 roku w godzinach popołudniowych NBP dokonał sprzedaży pewnej ilości walut obcych za złote”.  I tyle. Całej reszty rynek domyślić musi się już sam. W przeciwieństwie do zmian stopy procentowej, zasady przeprowadzania interwencji rynkowej wydają się być trudne do zrozumienia. Jest w tym sporo racji, ale zapewniam że piątkową interwencja nie powinna być wielkim zaskoczeniem. Nie zamierzam przekonywać, że można precyzyjnie wskazać warunki, moment i poziom interwencji. Zazwyczaj zależy to od tempa osłabienia waluty, jej przyczyn i sił rynkowych jakie za tym stoją. Interwencja walutowa ma coś z psychologii. Na ogół nie ma sensu bić się z rynkiem o taki czy inny poziom kursu ze względu na różnice potencjału niemal zawsze na niekorzyść dla banków centralnych. Jeżeli jednak bank centralny skutecznie wykorzysta niepewność rynku i zaskoczenie, to interwencja może przynieść skutki.

O co więc mogło chodzić NBP? Warto zacząć od oceny gdzie jest złoty. Od czasu do czasu podaje ocenę poziomu złotego w oparciu o wycenę makroekonomiczną. Do tej pory na ogół opierałem się na wycenie przy założeniu, że wydajność w gospodarce rośnie we względnie stałym tempie. To oczywiście nie jedyny warunek przy wycenie waluty. Kiedy jednak rynek traci pewność co do szybkiego powrotu na ścieżkę wzrostu  danej gospodarki i/lub obiektywnie faktycznie nie jest on możliwy w krótkim terminie, dotychczasowe postrzeganie waluty staje się mniej przydatne. Nie ma co ukrywać, że narzędzie do wskazywania makroekonomicznie uzasadnionej wyceny waluty, wymaga angażowania wiedzy eksperckiej (zawsze w jakimś stopniu subiektywnej) do jego kalibracji. Do tego wskazania narzędzia mogą być w pewnym stopniu zmanipulowane przez niektóre sytuacje rynkowe. Mam tu na myśli sytuacje gdy zmiana kursu nie jest wywołana oceną gospodarki, a jest wynikiem znacznej dysproporcji popytu i podaży na walutę.  Ocena oparta na krótkoterminowych zmianach wydajności,  w takiej sytuacji jak obecnie wydaje się być nieco bardziej adekwatna do sytuacji.

W oparciu więc o szacunkowe wyliczenie, wydaje się iż euro powinno kosztować ok. 3,9 zł. Jeżeli grozić nam będzie w średnim terminie bardzo wolny wzrost gospodarczy, to wycenę należałoby zweryfikować w górę. Pozostając jednak przy tym poziomie wyceny, kurs rynkowy 4,3 (z piątku) jest słabszy o prawie 11% od podanego wyżej. NBP akceptował już podobny poziom odchylenia złotego w ubiegłym roku, ale wtedy złoty powoli zbliżał się do uzasadnionego poziomu wyceny po sporym niedowartościowaniu IV kw 2011. Wtedy to złoty odszedł od swojej realnej wartości o ok. 18%. Obecna interwencja motywowana była co najmniej dwoma powodami. Złoty skalą odchylenia od faktycznej (szacowanej) wartości przekroczył 10% i sytuacja rynkowa w maju i w ostatnich dniach wskazywała, że mamy do czynienia z silnym trendem. Warto też pamiętać, że NBP monitoruje rynek i ma wiedzę kto, z jakiego powodu i w jakiej skali wywołuje osłabienie krajowej waluty. Za całą pewnością nie pomagał nam ogromny spadek rentowności obligacji jakiego byliśmy świadkami w tym roku. Było więc tylko kwestią czasu, kiedy zagraniczni inwestorzy gwałtownie zaczną się wycofywać z Polski.

Paradoksalnie do wycofywania się z obligacji i osłabienia złotego przyczyniła się Rada Polityki Pieniężnej, tnąc systematycznie stopy. Jestem jednak przeciwny krytykowaniu NBP i RPP za taką sytuację. NBP może się obecnie jedynie dostosowywać i reagować na bieżącą sytuację gospodarczą i rynkową oraz korygowane prognozy makroekonomiczne. Z całą pewnością nie jest to sytuacja komfortowa. Prawdopodobnie złoty przez dłuższy czas pozostanie istotnie niedowartościowany, ale w obecnej sytuacji makroekonomicznej nie robiłbym z tego problemu. Zadowoleni na pewną będą eksporterzy, a ewentualny negatywny wpływ osłabienia złotego na inflację nie jest obecnie problemem najpilniejszym.

Obecną interwencją można uznać za pierwszy ostrzegawczy sygnał dla rynku. Gracze rynkowi powinni mieć w pamięci I kw 2009 i IV 2011 r.. Wtedy złoty był niedowartościowany o 16-18%, co możemy potraktować jako poziom maksymalny tolerowanego przez rynek i NBP odchylenia w sytuacjach ekstremalnych. Mając więc w pamięci tamte okoliczności i interwencje na rynku walutowym można powiedzieć, że NBP nie ma ochoty zwlekać z ostrzeżeniem dla graczy rynkowych. Z inicjatywy NBP zadowolony jest pewnie minister finansów, ponieważ z punktu widzenia wyceny długu publicznego, zbyt słaby złoty jest nam absolutnie nie na rękę. Warto więc zacząć rynkowi utrudniać spekulacje na złotym.

Moment  interwencji i poziom wydają się być dobrze wybrane. W razie czego NBP ma trochę czasu na uspokojenie emocji na rynku, do chwili gdy dane makroekonomiczne zachęcą rynek do powolnego obniżania kursu do poziom fundamentalnej wyceny. Przypuszczam jednak, że na jednym starciu się nie skończy. Jeżeli więc nawet NBP odda nieco pola (tzn. pozwoli na ponowne przejście poziomu 4,3 za euro), to nie na długo i po to by znowu uderzyć.

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Spór o II filar. Zaskakująca analiza obrońców OFE.

Kiedy tydzień temu (wtorek 21 maja) brałem się za lekturę ekonomicznej wkładki do Rzeczpospolitej, z dużą ciekawością szukałem strony z artykułem „OFE – trwały stymulator wzrostu” w dziale Opinie. Autorami są znani i dobrzy w swoim fachu ekonomiści, Janusz Jankowiak i Mirosław Gronicki. Już tytuł budził moje zaciekawienie i nutką zdumienia. Artykuł jest streszczeniem opracowania niemal 100-stronicowej pracy przygotowanej przez wymienionych ekonomistów. Autorzy przeanalizowali wpływ OFE na gospodarkę. Artykuł miał być nie lada novum w dyskusji o OFE, ponieważ bodaj po raz pierwszy mamy do czynienia z kompleksową analizą wpływu OFE na gospodarkę. Do tej pory w polemice, skupiano się raczej na kwestiach deficytu wywoływanego płatnościami do OFE, zadłużenia, funkcjonowania OFE i polityki inwestycyjnej, czy porównania z ZUS.

Po lekturze artykułu pozostaje ogromny niedosyt wymieszany ze zdziwieniem. Nie mogąc uwierzyć w tendencyjną analizę, która wymienia praktycznie tylko zalety OFE, początkowo przyjmowałem że autorzy niefortunnie dokonali streszczenie pełnej wersji raportu. Żadnych skrupułów nie miał natomiast Bogusław Grabowski, który na autorach raportu nie pozostawił suchej nitki. Ocena i zarzuty dotyczycące raportu o zaletach OFE, były tak okrutne że nawet nie będę ich przytaczał. Proponuje odsłuchać rozmowę jaką przeprowadzono z B.Grabowskim w stacji Tokfm  w piątek o 7.40. Obawiam się niestety, że raport wymaga ostrej reakcji.

Analiza J.Jankowiaka i M.Gronickiego zamiast wprowadzić dyskusję o OFE na wyższy poziom, stawia pytanie o granicę stronniczości w debacie publicznej. Niestety zamiast bronić raportu, co jest i tak zadaniem karkołomnym, wygląda na to że autorzy będą musieli się bronić przed zarzutami o lobbowanie na rzecz OFE.

Nie będę się odnosił do liczb, bo zaprezentowany sposób rozumowania i wyprowadzone wnioski są jednostronne i generalnie trudne do przyjęcia. Na tej zasadzie, liczbami można sobie uzasadniać wszystko. Jako ciekawostkę podam, że wg autorów praktycznie każdy parametr makroekonomiczny  poprawiał się dzięki OFE. Np wg autorów nominalny PKB za lata 1999-2012 dzięki OFE był o 7% większy od wariantu bez OFE. Stopa bezrobocia (wg BAEL) bez OFE byłaby obecnie wyższa o 2,2 pkt. proc. gdyby nie OFE. Po lekturze artykułu dochodzi się do wniosku, że im większe płatności do OFE tym lepsza sytuacja gospodarcza. Im większy deficyt w systemie emerytalno-rentowym, tym lepiej. Wychodzi wiec na to że aby być lokomotywą gospodarczą tej części świata, wystarczy 2 lub 3 krotnie zwiększyć przelewy dla OFE. Dla osób, które mają świadomość problematyki OFE w kontekście deficytu finansów publicznych i zadłużenia państwa, wnioski z artykułu są zaskakujące. Taka jest naturalna logika, ponieważ autorzy nie podają jaka jest granica takiego działania, tzn. zwiększania przelewów do OFE.

Pozornie ciekawy może wydawać się wątek akumulacji oszczędności przekazywanych na OFE i wpływu na inwestycje. Niestety brak analizy kosztów tych oszczędności. Bo OFE to tak naprawdę oszczędności na kredyt. To tak jakbym się szczycił że założyłem dobrze prosperujący biznes z pieniędzy pochodzących z lokaty oszczędnościowej, ale nie wspomniał że pieniądze na lokatę pochodziły z kredytu.

Autorzy nie mówią nic (to jeden z moim zdaniem największych mankamentów opracowania) o alternatywnych inwestycjach, kosztach inwestycji, przedmiocie inwestycji, czy organizacji inwestycji. Skąd autorzy biorą przekonanie, że rząd nie mógłby lepiej i taniej inwestować puszczane przez lata do OFE miliardy złotych. Czy bezrobocie było również niższe dlatego, że OFE inwestują w papiery skarbowe? Autorzy nie odnoszą się do skali przelewów. Jakiś sens inwestycyjny mogą mieć tylko środki lokowane w papiery nieskarbowe (w tym w akcje), ale w tym przypadku powstaje pytanie o efektywność tych inwestycji.

Ciekaw jestem jak autorzy porównują opłacalność inwestycji bezpośrednio z budżetu w infrastrukturę, programy budownictwa mieszkaniowego  czy fundusze poręczeniowe z inwestycjami OFE. Brakuje opinii do instytucjonalnych kosztów działania OFE. Te koszty to m.in. koszt zarządzania OFE itd. pobierane z naszych składek przelewanych do OFE. Brakuje informacji o optymalnej w naszych warunkach wielkości przelewów do OFE, bo jak wspomniałem, nie widzę korzyści  z obracania pieniędzy w obligacjach skarbu państwa dla sytuacji makroekonomicznej.

Autorzy swoje wyliczenia zdają się opierać na zasadzie, że OFE to wyciągnięty strumień pieniędzy w finansów publicznych i przekazany na inwestycje. Autorzy nie wskazali czy aby nie lepiej byłoby inwestować bezpośrednio z budżetu i przy mniejszych kosztach. Inaczej mówiąc, czy OFE to naprawdę taki efektywny kanał transmisji pieniądza publicznego  na  inwestycje?

Z punktu widzenia reakcji państwa na zmianę koniunktury gospodarczej, lepsze jest modyfikowanie bodźców gospodarczych (np. wsparcie przedsiębiorstw w okresie kryzysu) w zależności od sytuacji makroekonomicznej, niż tylko ograniczone z natury rzeczy zmiany struktury inwestycji w portfelach OFE. Z tego punktu widzenia OFE są zbyt sztywne.

To tylko wybrane pytania i wątpliwości do opracowania J.Jankowiaka i M.Gronickiego. Trudno wobec tego komentować liczby przedstawione przez autorów. Już wnioski i przyjęta logika dla wyliczeń sugerują, że to trochę model z założoną tezą. Zachęcam oczywiście do lektury artykułu w Rzeczpospolitej.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Wyniki przedsiębiorstw po I kw. Mocne udeptywanie dna.

Opublikowane właśnie przez GUS dane (Biuletyn Statystyczny) rzucają nieco światła na sytuację finansową przedsiębiorstw po I kw. Po uwzględnieniu zmian cen (ceny produkcji sprzedanej), przychody ze sprzedaży w I kw były niższe o 1,9 % od ubiegłorocznych. Na nasze szczęście nie jest to spadek dramatyczny. Trzeba jednak przyznać, że spadki w I kw dotknęły większość działów gospodarki i był to drugi z rzędu kwartał z ujemną dynamiką przychodów. Być może niewielkim pocieszeniem jest fakt iż nie jest to spadek wiele większy od odnotowanego w IV kw oraz że marzec należał do wyjątkowo chłodnych, co na kilka sektorów gospodarki działało nieco ograniczająco. Niepokoją natomiast spadki sprzedaży w sektorze wyrobów z mineralnych surowców niemetalicznych, metali (hutnictwo) i urządzeń elektronicznych. O budownictwie nie ma co nawet wspominać. Tutaj przychody są aż 20% mniejsze od ubiegłorocznych (I kw). Głównym winowajcą spadku jest popyt krajowym. Gdyby nie eksport, spadek nominalny przychodów sięgnąłby 5%. Jak więc widać, poprawa koniunktury w UE jest i u nas bardzo oczekiwana i pożądana.

W I kw analiza wyniku brutto lub netto, ze względu na znacznych ujemny wynik na poziomie finansowym jest nieco utrudniona. Niestety to nie I kw 2013, ale ubiegłoroczny jest niereprezentatywny (wyjątkowo korzystny), stąd należy być ostrożnym w wyciąganiu wniosków z wyniku brutto i netto. Oczywiście najlepiej jest analizować wynik ze sprzedaży. Rentowność sprzedaży w samym tylko I kw wyniosła 4,3%, wobec 4,4% w roku ubiegłym. W latach koniunktury, wskaźnik kształtował się na ogół między 5% a 6%. Widać więc, że mimo niełatwych czasów, przedsiębiorstwa utrzymują przyzwoity wynik na sprzedaży. Rentowność sprzedaży netto w I kw wyniosła 3,3%. To wynik zbliżony poziomem dla dwóch poprzednich kwartałów. Istotne pogorszenie wskaźnika, podobnie jak w przypadku przychodów, odnotowała większość sektorów gospodarki.

A czy komuś się poprawia w tych niełatwych czasach? Owszem. Mamy kilka sektorów, które powoli nadal rosną (dynamika wzrostu przychodów, to kilka procent). Kilku sektorom (działom gospodarki) nadal poprawia się rentowność sprzedaży netto. Nieźle sobie radzą producenci wyrobów tekstylnych i odzieży. Poprawili wyniki producenci skór i wyrobów skórzanych, producenci wyrobów farmaceutycznych, producenci wyrobów elektronicznych, producenci maszyn i urządzeń i …… sektor obsługi nieruchomości. Oczywiście z całym szacunkiem do przedsiębiorców z wymienionych sektorów, ale jak widać nie jest to skład sektorów potwierdzający powrót globalnej  koniunktury w kraju czy w Europie.

Brak przełomu potwierdzają dane o nakładach inwestycyjnych przedsiębiorstw, ale chyba nikt też tego nie oczekiwał. Ja raczej czekałem na wyniki inwestycji jak na wskaźnik odzwierciedlający stan emocjonalny przedsiębiorstw. Nakłady inwestycyjne w I kw tego roku były o 3% mniejsze od ubiegłorocznych (I kw’12). Ale….., o 12% większe od nakładów z I kw’11 i 16% od nakładów z I kw’10. Podobne dynamiki osiągnęły inwestycje w maszyny  i urządzenia. Nominalnie o 4% od ubiegłorocznych większe są nakłady na budowle i budynki. Niewiele to, ale cieszy. Jak widać, przedsiębiorcy  wcale nie mają ochoty na przeżywanie poważniejszego spowolnienia. Dopasowują raczej poziom wydatków na inwestycje do obecnych czasów i czekają na sygnały poprawy w gospodarce. Na chwilę obecną oczekiwana poprawa to raczej kwestia wiary, co ma swoje odbicie w słabym wyniku nakładów inwestycyjnych. Jeżeli symptomy poprawy sytuacji gospodarczej nie pojawią się w tym roku, to inwestycje mogą ulec dalszemu ograniczeniu.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

To co, zamykamy sklepy w niedziele?

Temat zakazu handlu w niedzielę od czasu do czasu wraca na łamu prasy. Podejmują go handlowcy, politycy, zawiązki zawodowe, samorządy, publicyści , ekonomiści , a nawet przedstawiciele Kościoła.  Przeciwnicy handlu w niedzielę motywują swój postulat, możliwością spędzenie czasu z rodziną pracowników handlu. Czasami jest to uzupełniane o próbę zmiany sposobu wypoczynku Polaków i form spędzania czasu. Inaczej mówiąc chodzi o to, by zamiast spacerować w galeriach handlowych, Polacy wybierali inne formy spędzania czasu. Nie mam ambicji narzucania Polakom form spędzania czasu.  Bardziej interesuje mnie wątek spędzania czasu ludzi pracujących w handlu, którzy muszą pracować w niedziele.

Temat zakazu handlu w niedzielę nie jest łatwy. Trzeba porównać dwa nieprzystające do siebie światy. Świat ekonomii, z jego liczbami (przychód ze sprzedaży, zysk, zatrudnienie itd.) ze światem życia społecznego i funkcjonowania rodziny. Dyskusję można też próbować sprowadzić do sporu ideologicznego zawężonego do pojęcia gospodarki wolnorynkowej i brutalnego stwierdzenia, że jak komuś nie pasuje praca w niedzielę, to niech zmieni zawód, albo szuka pracy w innej branży. Cóż, jest to jakiś argument. Nie ma co jednak ukrywać, że nawet kiedy już wszyscy będziemy profesorami, inżynierami itd., to i tak wskutek określonego zapotrzebowania na pracowników przez poszczególne sektory, cześć profesorów i inżynierów będzie musiała zasilić szeregi pracowników sektora handlowego. Nie jest to więc kwestia wykształcenia. Zwolennikom handlu w niedzielę, proponuje odpowiedzieć sobie na pytanie czy chcieliby w niedziele pracować. Mam wrażenie że poza usługami niebudzącymi raczej sporów co do ich koniecznego dostępu w tzw. dni wolne od pracy (policja, obsługa stacji benzynowych, straż pożarna, personel medyczny..) chętnych brak.

Oczywiście nie ma sensu uprawiać debaty dla niej samej. Najbardziej interesuje mnie zdanie osób pracujących w handlu. Jeżeli większość z nich powie (w serii badań, ankiet itp.) że nie ma nic przeciwko pracy w niedzielę, to temat uważam za zamknięty i zostawiamy sprawę jak jest. Nie ma sensu uszczęśliwiać ludzi wbrew ich woli. Nie ukrywam, że nie mam nic przeciwko zakazowi handlu w niedzielę. Jako bardzo młody człowiek żyłem w takim świecie i zapewniam, że nie wiązało się to z żadnym dramatem. Powiem nawet z lekką nutą złośliwości, ze zaskakuje mnie czasami iż niektórzy świata bez handlu w niedzielę nie potrafią sobie wyobrazić lub straszą kataklizmem w postaci wzrostu bezrobocia.

Organizacjami, które zawsze są przeciwko zakazowi handlu, są sieci dużych marketów. To głównie te podmioty korzystają z niedzielnego handlu. Głównym argumentem na „nie” jest rzekoma redukcja miejsc pracy. W kwietniu przedstawiciel Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji (POHiD) straszył spadkiem PKB o kilkanaście mld złotych i redukcją zatrudnienia nawet o 70 tys. osób w przypadku zakazu handlu w niedziele. Niestety taka argumentacja nie może zostać bez komentarza. Straszeniu POHiD trudno się dziwić, ponieważ ewentualny zakaz handlu w niedzielę najsilniej uderzy w duże markety. Sieci handlowe inwestowały w budowę marketów w przekonaniu, że handel będzie prowadzony również  w niedziele.

 Ograniczenia sprzedaży w handlu, redukcję PKB i zatrudnienia można włożyć między bajki. Zakupy niezrealizowane w niedzielę, Polacy przełożą na sobotę i pozostałe dni tygodnia. Podejrzewam, że i tak większość zakupów niedzielnych będzie realizowana w marketach, więc na miejscu POHiD przesadnie bym się nie martwił. Zatrudnienie w handlu jest raczej funkcją sprzedaży, a skoro sprzedaż nie spadnie, to zatrudnienie również nie. To kilkadziesiąt tysięcy osób zmieni godziny pracy w marketach albo przeniesie się do mniejszych placówek.

Na zakazie niedzielnego handlu skorzystać mogą mniejsze, lokalne sklepy. To one przejmą część sprzedaży utraconej przez markety. I nie byłaby to niesprawiedliwość wobec dużych sieci, ale oddanie drobnej części tego, co na przestrzeni kilkunastu lat przejęły sieci marketów.

W dyskusji nad zmianami handlu w Polsce, umknęło nam iż dynamiczny rozwój potężnych marketów, negatywnie wpłynął na centra miast. Miasto w którym mieszkam jest pod tym względem bardzo reprezentatywne. Handel nie wychodzi poza główne ulice i nie może, wskutek konkurencji marketów, się rozwinąć. Tracą na tym właściciele domów wynajmujących powierzchnię handlową, którym lichy handel nie pozwala zakumulować środków na odpowiednio szybką renowację kamienic itd. Handel na ulicach sąsiadujących z główną, już dawno uległ marginalizacji. Struktura sklepów z biegiem lat stała się niefunkcjonalna. Główna ulica handlowa, to zbiorowisko różnych sklepów  w których nie sposób zaopatrzyć się we wszystkie niezbędne artykuły. Z kilku sklepów z artykułami metalowymi i budowlanymi, w centrum miasta,  w zasadzie pozostał jeden. Asortyment nawet w tym jednym sklepie ulegał zawężeniu, co powoduje że i tak trzeba korzystać z marketu. Poznikały sklepy muzyczne itd. Osobnym tematem jest zajmowanie miejsc na głównej ulicy handlowej miasta przez placówki bankowe i usługi telekomunikacyjnej (telefonia komórkowa). Niestety nie dodaje to atrakcyjności centrum miasta. Być może więc ewentualny zakaz handlu w niedzielę spowodowałby dostrzegalny wzrost sprzedaży w sklepach lokalnych.

Zakaz handlu w niedzielę na pewno nie byłby miłą wiadomością dla przedsiębiorców prowadzących sprzedaż w galeriach handlowych itp. To samo dotyczy punktów gastronomicznych i usługowych (np. fryzjerzy). Niemniej w skali ogółem, lokalna sprzedaż dóbr i usług na pewno na zamknięciu marketów w niedzielę nie straci.

Jeżeli zakaz niedzielnego handlu miałby kiedykolwiek wejść w życie, to należałoby ten proces rozciągnąć w czasie, by wszyscy mieli czas się dostosować (kilka lat). Można by powoli skracać czas handlu w niedzielę lub wyznaczać niedziele z zakazem handlu. Możliwości jest wiele.

Czy handel w niedziele będzie w Polsce kiedykolwiek zakazany? Osobiście w to wątpię, ale wcale nie uważam tego za zły pomysł.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Otagowano | Dodaj komentarz

Gdzie jesteśmy po spadku stopy referencyjnej do 3%?

Rada Polityki Pieniężnej obniżyła już szósty raz stopy procentowe. Wg Rzeczpospolitej, jedynie 6 z 23 ankietowanych analityków spodziewało się takiej decyzji  na majowym spotkaniu RPP. Nie oznacza to oczywiście, że spadek stóp jest zupełnym zaskoczeniem, ale jedynie to iż rynek spodziewał się ewentualnie  raczej takiej decyzji za miesiąc, dwa lub trzy. Uzasadnienie oczekiwania oparte było na potwierdzeniu stagnacji w kolejnych publikacjach danych makroekonomicznych oraz/lub kolejnym raportem o inflacji.

Wprawdzie dane makroekonomiczne dla Polski i UE nie potwierdzają poważniejszego pogarszania się sytuacji makroekonomicznej, to na pewno z prognoz nie wyłania się obraz szybkiej poprawy. Każda z kolejny prognoz MFW czy UE, minimalnie obniża prognozy, a powolne ożywienie również drobnymi kroczkami odsuwa w czasie. Dla nas wzrost ok. 1,2% PKB w  tym roku czy 2,2 w kolejnym, to stanowczo za mało. Za mało dla rynku pracy i za mało dla szybkiej poprawy finansów publicznych. Równocześnie inflacja spadła do poziomu rzadko w Polsce obserwowanego. Tylko w 2003 i 2006 mieliśmy do czynienia przejściowo z inflacja na poziomie ok. 1 %.

Obecne prognozy wzrostu PKB mają trochę taki charakter podręcznikowy. I pewnie obecnie trudno o inne. Skoro za nami okres kryzysu, a potem krótki okres bynajmniej nie szokującego wzrostu, to zakłada się, że po okresie słabym przypada okres ożywienia. Potwierdzają to dane historyczne, nasze czy innych krajów gospodarki wolnorynkowej. Nie jest to teoria typu „no bo tak”, ale ma ona swoje uzasadnienie. Każda gospodarka wolnorynkowa po okresie boomu, przechodzi okres korekty, której efektem jest obok „wygłodzenia” popytu, ogromna zmiana proefektywnościowa w gospodarce. W okresie dekoniunktury  szereg aktywów przechodzi okres redukcji cen, kiedy to stają się atrakcyjne dla podmiotów gospodarczych i gospodarstw domowych. W okresie korekty, przedsiębiorcy powoli dochodzą powoli do wniosku, że przystąpienie do rozwoju i inwestycji obarczone jest na tyle niskim ryzykiem iż warto przystąpić powoli do rynkowej ekspansji i inwestowania. Oczywiście, wszystko to dzieje się przy niskich stopach procentowych. Gdzie, tzn.  jaki etap korekty przechodzi nasza gospodarka i europejska, pozostawiam bez odpowiedzi. Zaryzykuję teorię,  że jak to określił niedawno jeden z makroekonomistów, uklepujemy dno. Przedsiębiorcy obserwują czy faktycznie tak jest i jakie są rynkowe możliwości zbytu. Dominuje jednak ostrożność. Te połączenie niepewności w ocenie bieżącej sytuacji i wiara w naturalne przejście gospodarki w stan wzrostu, przekłada się w prognozach makroekonomicznych na oczekiwany powolny wzrost.

Do tego dochodzi inflacja, czyli jeden z głównych parametrów obserwowanych przez RPP. Obecnie inflację mamy na poziomie 1% (dane po marcu). A perspektywy? Proponuje podejść do tego statystycznie. W części składników nie-żywnościowych, dynamika jest zależna m.in. od tempa wzrostu gospodarczego. Gorzej z prognozowaniem składników inflacji z koszyka żywnościowego. Koszyk żywnościowy ma skłonności do zachowania cyklicznego.  W ostatnich 10-15 latach mniej więcej co trzy lata koszyk żywnościowy osiągał swoje maksimum w rozumieniu dynamiki. To wypadkowa szeregu czynników, w tym oczywiście i wielkości zbiorów w Polsce i na świecie. Idąc dalej tym uproszczeniem, problem z niekorzystnym wpływem koszyka żywnościowego na inflację możemy mieć najwcześniej za rok lub, co bardziej prawdopodobne za dwa. Taka, nieco subiektywna prognoza, zależy od oceny kiedy mieliśmy do czynienia z górką cenową koszyka żywnościowego. Pech chce, że  u nas górka ta była nieco spłaszczona, stąd trudno wskazać punkt od którego zacząć odliczanie. Ten krótki wykład jest po to, by lepiej zrozumieć w jakich okolicznościach przyszło działać RPP. Obecnie wygląda na to, że członkowie RPP muszą przyjąć, iż gospodarka będzie się rozwijać w bardzo wolnym tempie i być może dopiero  za ponad rok będzie się można zacząć martwić o ewentualne problemy z inflacją czy niezdrowym (zbyt dynamicznym) przyrostem popytu itd.

Analiza potencjalnych scenariuszy rozwoju nie daje pełnego wytłumaczenia ostatniej decyzji Rady i niewykluczanie dalszych obniżek (tak można odebrać tekst informacji po ostatnim posiedzeniu RPP). Wydaje się iż mamy do czynienia z odwrotnością nastrojów z połowy 2012 r. kiedy to RPP jednorazowo podniosła (niepotrzebnie) stopy, a potem nieco zbyt późno rozpoczęła dynamiczne obniżanie stóp. Tym razem widać, że większość członków RPP wsłuchuje się w puls gospodarki. Z pewnością komfort daje Radzie fakt, iż przynajmniej w krótkim terminie inflacja nie powinna być problemem.

Jeżeli przyjąć, że inflacja przez rok jedynie powoli zacznie się zbliżać do środka celu inflacyjnego (2,5%), to RPP może się zdecydować na dalsze obniżenie ceny pieniądza. Mamy do czynienia z sytuacją niestandardową, która polega na ryzyku przedłużającej się stagnacji gospodarczej przy zbyt wysokim zadłużeniu państwa i zbyt wysokim deficycie finansów publicznych. Wygląda na to, że większość członków Rady ma świadomość obecnej sytuacji i jest gotowa pomóc gospodarce. Z obecnej perspektywy, realną stopę procentową można ocenić jako wciąż relatywnie wysoką jak na krótkoterminowy scenariusz inflacyjny. Nie powinno się jednak zapominać, że w najbliższym czasie złoty raczej nie pomoże w walce w inflacją. Gorzej. Istnieje ryzyko, że gdy minie wyjątkowe zainteresowanie polskimi obligacjami , złoty – jeśli się nie osłabi – to na pewno nie pomoże w walce z ewentualnym wzrostem inflacji. W takiej sytuacji, posuwanie się do radykalnej obniżki ceny pieniądza może mieć wątpliwy skutek (m.in. jedynie krótkoterminowy dla eksporterów).

Nie sądzę wobec powyższego by warto było schodzić ze stopą referencyjną aż do 2% , co sugeruje jeden z makroekonomistów bankowych. Na chwilę obecną nie mamy informacji by gospodarka była w aż tak złym stanie. Najdalej do czego może się RPP posunąć w tym roku, to stopa na poziomie 2,5%, przy założeniu przedłużającej się stagnacji polskiej gospodarki, powodującej problem z jej „rozruchem”. Już jako ciekawostkę dodam, że rynek międzybankowy kilka dni po ostatnim cięciu stóp, zdążył już zdyskontować kolejną obniżkę o 25 pkt.b. Rozkład stóp fra, nie pozwala na określenie kiedy dokładnie rynek widziałby taką obniżkę.

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Polska wg prognoz MFW

W kwietniu Międzynarodowy Fundusz Walutowy opublikował kolejną prognozę gospodarczą dla poszczególnych krajów i regionów świata. Warto spojrzeć jak postrzegana jest Polska i Europa Zachodnia, z którą mamy silne związki gospodarcze. Świat, a szczególnie ten rozwinięty, wg MFW będzie potrzebował kilku lat by w ogóle zbliżyć się do dynamiki wzrostu PKB z okresu 2006-2007. Dodatkowo rozwinięty świat będzie się musiał zmagać z nadmiernym często zadłużeniem.

Podobnie jak w prognozie Eurostatu, MWF po raz kolejny minimalnie obniżał prognozowane tempo wzrostu PKB dla niektórych krajów. Nie ma sensu wnikać w szczegóły, ponieważ korekty są niewielkie. W opinii MFW, w tym roku nasza gospodarka wzrośnie o 1,3%, co jest zgodne z większością obowiązujących aktualnie prognoz makroekonomicznych. Dane gospodarcze z I kw tego roku nie wydają się temu przeczyć w jedną, czy w drugą stronę. W 2014 mamy minimalnie przyspieszyć do 2,2% PKB. To wciąż za mało jak na nasze potrzeby. Jak wskazują nasze doświadczenia, tempo wzrostu rzędu 2% praktycznie nie pozwala na skuteczną walkę z bezrobociem czy redukcją zadłużenia. A co dalej? W długoterminowej projekcji dla roku 2018, roczny wzrost PKB wyniesie jedynie 3,7%. To oznacza, ze nie przekroczymy nawet średniego tempa PKB jakie osiągaliśmy w ciągu minionych kilkunastu lat. Do tego typu prognoz trzeba mieć oczywiście pewien dystans. Bynajmniej nie dlatego, że prognozowany wzrost PKB jest poniżej naszych marzeń i oczekiwań. Z porównania prognoz dla Polski widać, że są robione jakby od linijki i oparte na prostych korelacjach z danymi m.in. dla naszego regionu. Trzeba też pamiętać, że długoterminowe prognozy z natury rzeczy nie wskazują kiedy (i czy w ogóle) rozpocznie się kolejny cykl wzrostu gospodarczego, w rozumieniu radykalnego przyspieszenia. Generalnie więc prognozę dla Polski traktowałbym jako wskazanie generalnego kierunku zmian. A co gdyby wzrost PKB w 2018 r. faktycznie miał wynieść tylko 3,7%? To by oznaczało, że politycy mają problem i muszą szukać sposobów na uelastycznienie rynku pracy, trzymanie w ryzach kosztów pracy i wydatków sektora publicznego (no, chyba ze ktoś postawi na ożywienie w oparciu o wydatki państwowe) oraz zachęcać do inwestowania. Wobec powyższego prognoza stopy bezrobocia w latach 2013 i 2013 na poziomie 11% (uwaga na metodologię) nie może być zaskoczeniem. Utrzymanie PKB na powolnej ścieżce wzrostu do 3,7% w 2018 r. powinno pozwolić  na spadek wskaźnika bezrobocia do przedziału 10%, max. 9% (z obecnej perspektywy druga wartość to raczej przejaw optymizmu).

Prognoza inflacji dla Polski to wartość średnia dla okresu (rok). Wg MFW w 2013 i 2014 inflacja wyniesie, odpowiednio: 1,9% i 2,0%. W poprzedniej dekadzie mieliśmy już okresy, kiedy dwa lata pod rząd wskaźnik inflacji przybierał podobne, do prognozowanych przez MFW, wartości dwa lata z rzędu. Były to lata 2002-03 i 2005-07. Przyczyny tak niskiego wskaźnika bywały różne. Bardzo słaby wzrost gospodarczy, stabilizacja lub spadek cen żywności i surowców przemysłowych. W przypadku cen żywności z koszyka inflacji, bardzo pomagały okresy wyjątkowo dobrych zbiorów. W naszym przypadku splot czynników sprzyjających spadkowi inflacji nie pojawia się znowu tak często. Tak więc, o ile prognozę inflacji na 2013 można uznać za realną, to prognozę na 2014 oceniłbym jako relatywnie korzystną. Nie mogę oczywiście teoretycznie wykluczyć scenariusza, w którym wchodzimy w 2014 r. z relatywnie niską inflacją, by po koniec przyszłego roku obserwować jej wzrost. Warto przy tej okazji przypomnieć, że w ciągu ostatnich 11 lat średnia inflacja to ok.2,7%. Co oznacza inflacja 2% w dwóch kolejnych latach dla zaciągających kredyty?  Niskie koszt pieniądza. Jeżeli przyjąć prognozę MFW jako wiarygodną, to przed nami być może nawet kilkanaście miesięcy z niskimi stopami procentowymi.

I na zakończenie, rachunek bieżący do PKB w %. Rachunek bieżący, to bilans rozliczeń handlowych, usługowych oraz dochodów w wymianie międzynarodowej. Relacja rocznej wartości rachunku bieżącego do PKB, to jeden z głównych parametrów makroekonomicznych wskazujących zdolność do konkurencji danej gospodarki i jej obywateli (w pewnym uproszczeniu). Wg MFW w latach 2012-13 to odpowiednio: -3,6% i -3,5%. Co więc ciekawe, minimalna poprawa koniunktury w naszym regionie natychmiast, wg MFW, przełoży się na zmniejszenie deficytu. Zmiany są oczywiście drobne, więc nie warto im pewnie poświęcać większej uwagi. Ujemny wskaźnik na prognozowanym dla Polski poziomie, to wartość względnie charakterystyczna dla krajów rozwijających się i przy tempie wzrostu gospodarczego poniżej swoich (potencjalnych) możliwości. Dodam, że w latach 2000-2012 średnia dla tego wskaźnika wyniosła -4,3%,  max. -2,4%, a min. -7,6%. Jak widać, MFW zakłada w prognozie kontynuację wartości z ostatnich miesięcy, które są dla gospodarki takiej jak nasza i przy prognozowanym  relatywnie niskim tempie wzrostu, wartościami bezpiecznymi.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Otagowano | Dodaj komentarz

Polska po danych za marzec.

Dane makroekonomiczne jakie opublikowano dzisiaj i w ostatnich dniach, raczej nie wskazuję by w tym roku czekał nas wariant wzrostu gospodarczego optymistyczniejszy niż 1,5% (dynamika PKB). Dopiero za kilka dni poznamy dane sprzedaży handlu detalicznego i hurtowego. Niemniej już teraz można powiedzieć z dużą dozą prawdopodobieństwa, że dynamika PKB yoy za I kw tego roku nie przekroczy 0%. Byłbym jednak ostrożny z czarnowidztwem.

W  śród opublikowanych danych, chyba tylko dynamika produkcji budowlano montażowej, sprawiła przykrą niespodziankę. Marzec to dziesiąty miesiąc z rzędu, gdy dynamika produkcji budowlanej yoy jest ujemna. Ale i tutaj byłbym ostrożny z pesymizmem. By uniknąć porównania z okresami wyjątkowymi dla polskiego budownictwa, należałoby się odnieść do lat 2008-2010. Przy takim porównaniu, nasze budownictwo jest na poziomie produkcji budowlano montażowej z tamtych lat. Nie zmienia to oczywiście faktu, że w porównaniu z marcem 2012 produkcja budowlana spadła o blisko 19%, co ma swoje konsekwencje dla gospodarki i zatrudnienia w budownictwie.

Dane o produkcji przemysłowej oceniłbym jako „bez przełomu”. Spadek marcowej produkcji w ujęciu yoy o 2,9% to wynik potwierdzający, iż nie mamy do czynienia z załamaniem. Oczywiście trudno też o powody do optymizmu.  Piąty miesiąc z rzędu spadły ceny produkcji w ujęciu yoy, ale w stopniu równie niewielkim jak w miesiącach wcześniejszych (-0,6%). Na razie nie przywiązywałbym do tego większego znaczenia, ponieważ rok i dwa lata temu ceny produkcji rosły niezwykle dynamicznie. Nie jest to z całą pewnością sytuacja komfortowa dla przedsiębiorstw, ale i nie powinna nadmiernie dziwić.

Radykalnie wyhamowała inflacja. Zmiana cen mierzona koszykiem inflacji w ujęciu yoy, wyniosła tylko 1% w  marcu. Mam tu do czynienia z silnym efektem bazy. Jeszcze w ubiegłym roku o tej porze, inflacja utrzymywała się na poziomie  4%. Jak na nasze warunki był to dość wysoki poziom. Mimowolnie pojawia się pytanie o działania RPP. Ostatnia notatka po spotkaniu kwietniowym, wskazywała iż Rada nie zamyka sobie drogi do kolejnych obniżek. Dopiero przed latem dowiemy się co wniesie rolnictwo do wskaźnika inflacji (zbiory). Wątpię natomiast byśmy się doczekali radykalnej zmiany po stronie popytu. Zgadzam się natomiast, że spadek inflacji obecnie, za kilkanaście miesięcy może dodatkowo dołożyć efekt bazy przy jej podniesieniu. Co więc zrobi Rada? Sądzą, że może się skusić na kolejną obniżkę o 25 pkt.b. przed połową roku.

 

 

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz