Rynek finansowy w I 2007

Na rynku depozytów międzybankowych i obligacji brak było poważniejszych zmian, może i dlatego że nie spodziewano się ewentualnych rewelacji w krajowych wynikach gospodarczych publikowanych, co miesiąc ani po spotkaniu RPP. Zaskoczeniem nie były również wyniki PKB. Wydaje się, że zwiększa się grono graczy rynkowych, którzy zastanawiają się czy w ogóle w tym roku wzrosną stopy. Problem inflacji i stóp pojawił się również w kilku artykułach zamieszczonych w największych dziennikach na stronach ekonomicznych. RPP w komunikacie wydanym po spotkaniu potwierdziła, że w najbliższych miesiącach nie widzi zagrożenia dla inflacji. Niemniej wymieniono w dokumencie czynniki, których obserwację się zaleca. Znaczny wzrost płac czy przykładowo zadłużenia, jak na razie nie powoduje w gospodarce niekorzystnych zjawisk, ale – jak rozumiem – skupia na sobie coraz większą uwagę członków RPP. W celu poznania detali, odsyłam do dokumentu na stronie NBP. W Raporcie o inflacji analitycy NBP wskazują, iż inflacja może się uplasować na koniec roku w górnej połowie celu inflacyjnego, a rok później może go nawet przekroczyć.

A wracając do rynku, to oczekiwania odnośnie zmiany stóp przez RPP mieszczą się w przedziale od utrzymania stóp na niezmienionym poziomie do podwyżki nawet o 0,5%. Wprawdzie układ krzywej rentowności wskazuje, że rynek bardziej sprzyja drugiemu wariantowi, ale wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby utrzymująca się niska inflacja sprowokowała graczy do obniżenia stóp rynkowych. Podobna sytuacja miała już miejsce na początku ubiegłego roku. Może właśnie m.in. tym można tłumaczyć wahania stóp, jakie miały miejsce w II poł. stycznia na obligacjach i obniżenie krzywej rentowności do roku.

Na rynku walutowym jakby nieco żywiej. Żywiej na pewno w porównaniu z grudniem. Generalnie w styczniu złoty się osłabił. Średnia ze stycznia dla waluty referencyjnej wskazuje na osłabienie złotego w porównaniu do grudnia o 2,3%, czyli stosunkowo dużo. Dla USD i EUR było to odpowiednio: 3,4% i 1,7%. Osłabienie wg notowań na koniec miesiąca wyniosło odpowiednio 4,4% i 2,6%. Różnica w skali osłabienia wskazuje na zmiany na rynku EUR/USD. Od kilku miesięcy rynek uważniej obserwuje dane makroekonomiczne nadchodzące z USA, by uzyskać odpowiedź m.in. na pytanie, co ze stopami procentowymi. Oczekiwanego obniżenia nie ma i prędko może nie być. W strefie EURo oczekiwanie na podwyżkę stóp w styczniu wyraźnie wzrosło. Wszystko to powoduje, oprócz znacznych zmian na rynku EUR/USD (spadek kursu z 1,33 na początku stycznia do 1,29 na koniec) spadek zainteresowania złotym. Analiza przepływów na podstawie wyników obrotów bieżących sygnalizuje, że spada presja na wzmocnienie złotego. Biorąc od uwagę opóźnienie publikacji danych przez NBP, jest to na razie hipoteza robocza, bo w przypadku przepływów daleko jeszcze jest do sytuacji sprzed czterech lat. Niemniej złoty traci powoli ochotę do poważniejszego realnego wzmocnienia, szczególnie w przypadku EUR. Warto to zjawisko obserwować, bo nie wykluczam, że będzie to miało swoje przeniesie na wskaźniki cenowe.

Złoty mocno się osłabił 4 i 5 stycznia. W tych dniach stracił odpowiednio 0,9% i 1,3%. Jednak do 18 stycznia było to już odrobione. Kolejne znaczne osłabienie miało miejsce w ostatnim tygodniu stycznia. Wzmocnienie złotego w połowie miesiąca związane było m.in. z wejściem większego kapitału na nasz rynek finansowy. W tym okresie wyraźnie obniżyły się rentowności obligacji, a giełda odnotowała spore wzrosty.

Pierwsze dni stycznia na giełdzie zdawały się potwierdzać oczekiwania na korektę. Od 3 do 10 stycznia na giełdzie przeważały spadki. Jednak już 11 stycznia sytuacja się odwróciła. Tego dnia WIG wzrósł o 2,5% i tak było, co drugi dzień (tzn. roboczy) aż do końca kolejnego tygodnia. 18 stycznia padł rekord obrotów (wolumen) w miesiącu – 70,3 mln.  Zbliżony wynik padł też 25 stycznia – 67 mln. Zwracam na te rekordy uwagę, przede wszystkim dlatego, że w porównaniu z obrotami w 2006 r. takie wyniki były niezwykle rzadko spotykane.

Kiedy się porówna wzrost WIGu na bazie wartości średniej ze stycznia do grudnia, to wzrost WIGu (1,5%) jest dość przeciętny. Dopiero porównanie wzrostów wg notowań na koniec miesiąca stycznia i grudnia wskazuje że nasz WIG wzrósł o ponad 6%, czyli co najmniej dwa razy mocniej w porównaniu z innymi czołowymi giełdami (DAX – wzrost 3%). Krajowy indeks wprawdzie częściowo naśladował w styczniu zachowanie zagranicznych rynków, ale w III dekadzie miesiąca nie odnotował spadków po znacznych wzrostach w II dekadzie. Do wzrostu WIGu przyczyniła się większość sektorów notowanych na giełdzie. Indeks sektora finansowego wg notowań na koniec miesiąca stycznia i grudnia wzrósł aż o 16,4%, handel i usługi o 7,2%, a przemysł o 8,6%. Liderami wzrostów były firmy sektora budowlanego i
materiałów budowlanych. Zmiany na giełdzie w styczniu wskazują, że inwestorzy za nic sobie mają ostrzeżenia maklerów o zbyt wyśrubowanych kursach.

Na zakończenie warto pochwalić rynek za zachowany spokój na początku stycznia po wyborze Prezesa NBP. Tuż po wyborze nowego Prezesa niektórzy dziennikarze czy nawet przedstawiciele instytucji działających na rynku finansowym ostrzegali przed negatywną reakcją rynku i tak też tłumaczyli spadki na giełdzie oraz osłabienie złotego w pierwszych dwóch dniach po wyborze. Spadków na giełdzie i tak oczekiwano od dawna, a zmiany na rynku walutowym szybko zostały nadrobione w kolejnych dniach. Rynek słusznie ocenił, że kandydat pomimo iż mógł i powinien być lepszy, to jego wybór nie stanowi zagrożenia dla postrzegania Polski.

Marek Żeliński, luty 2007

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Bilans handlowy w XI 2006

Miałem przyjemność wziąć udział w krótkiej wymianie myśli na stronie internetowej Głównego Ekonomisty Raiffeisen Bank Polska S.A. (ekonomista.blox.pl; „Eksport to też silnik wzrostu”, wpis z 30.01.2007 r.). Gospodarz strony stwierdził, że ekonomiści przy okazji komentowania wyników PKB zapomnieli ostatnio o roli eksportu w rozwoju gospodarczym Polski.

Po szczegóły odsyłam na wskazaną stronę. Mam nadzieję, że obroniłem tam ekonomistów. A przy okazji chciałem do tematu obrotów bieżących wrócić, gdyż zrobiłem sobie przerwę w ich komentowaniu. Powodem nie było jednak lekceważenie tego tematu, ale decyzja jaką podjąłem pod koniec ubiegłego roku, że w opiniach miesięcznych nie będę na siłę komentował co miesiąc danych w których nie zachodzą poważniejsze zmiany. Postanowiłem, że do niektórych wyników publikowanych przez BUS czy NBP co miesiąc, będę „wracał” co 2 do 4 miesięcy.

A warto skomentować ostatnie wyniki, bo można wskazać parę istotnych zmian. Generalnie wciąż jest dobrze, bo eksport rośnie nadal w tempie ok. 20% (w EUR).  Ale…., import zdaje się utrwalać dynamikę roczną w ostatnich miesiącach o 1% – 2% większą od dynamiki eksportu (wg danych NBP). Potwierdza to powolne (bardzo powolne) powiększanie się deficytu handlowego. Deficyt handlowy w relacji do PKB w okresie II poł. 2005 i I poł. 2006 r. utrzymywał się na poziomie 1%. W II poł. 2006 r. wzrósł do 1,3%. Na razie nie ma to przeniesienia na deficyt obrotów bieżących (% PKB). Zwracałem uwagę rok temu, że można się było takiego zjawiska spodziewać, ale nie ma tu powodów do niepokoju.

Deficyt obrotów bieżących jest wciąż stabilny na poziomie 2% PKB. Jego stabilność zawdzięczamy dodatnim saldom usług i transferów bieżących. Obydwie pozycje równoważą jak na razie powoli rosnący powoli deficyt handlowy i dochodów.

Wprawdzie po danych NBP tego jeszcze nie widać, ale wg danych GUS daje się zauważyć, że dynamika obrotów handlowych powoli słabnie (w EUR). W tym fakcie również nie widzę niczego złego. Dotychczasowe tempo wymiany handlowej było bardzo wysokie i biorąc pod uwagę pewną zmienność, utrzymywało się od 2004 r.

Ciekawych informacji dostarcza nam analiza danych przedstawionych przez GUS. Ogromnym sukcesem jest to, iż nadal powiększmy nadwyżkę handlową z krajami UE. Utrzymuje się ok. 8%  różnica w rocznej dynamice wzrostu wymiany handlowej z krajami UE na korzyść eksportu. Zupełnie odwrotnie jest w wymianie handlowej z krajami nie należącymi do grupy tzw. rozwiniętych (do tej grupy należy UE).

Eksport do krajów należących do UE to ok. 77% naszego eksportu ogółem i jest to wartość dość stabilna. Nadal liderem w wymianie handlowej z Polską są Niemcy, ale ich pozycja strukturze naszego eksportu w ciągu roku minimalnie osłabła (z 28,4% do 27,3%). Jeszcze w 2004 r. było to 30%. Widać więc, że skutecznie podbijamy rynki innych państw UE. Pozycja Niemiec dla naszego eksportu (nieco niższy udział w imporcie) czy obrotów handlowych ogółem jest jednak niezagrożona. Następne na podium Włochy i Francja w strukturze eksportu mają zaledwie po ok. 6,2%.

Marek Żeliński, luty 2006

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Budownictwo cz 2



Początek nowej dekady nie był
najszczęśliwszym okresem w gospodarce. Krótkie, ale silne ożywienie gospodarcze
z początku dekady (widoczne na wykresach przedstawiających dane kwartalne) nie
wniosło w zasadzie niczego nowego w obrazie budownictwa, a jedynie pozwoliło
nieco zamortyzować i przesunąć w czasie czekające branżę budowlaną spadki.
Gospodarka z 4% PKB w 2000 r. zwolniła tempo wzrosło do ok. 1% PKB w latach
2001-2002. Dopiero w 2003 r. gospodarka zaczęła przyspieszać. Od początku nowej
dekady realna dynamika nakładów inwestycyjnych była ujemna. I trwało to aż do I
połowy 2003 r., przy czym nakłady na inwestycje budowlane spadały nieco  szybciej niż na inwestycje na maszyny i
urządzenia. Prze pierwsze trzy lata wartość nakładów inwestycyjnych zmniejszała
się średnio o 14% co roku. Nadmierny rozwój budownictwa w poprzednich latach w
połączeniu z osłabieniem gospodarczym doprowadził do poważnej korekty. Analiza
wartości prac budowlanych wg rodzaju obiektów wskazuje, że początkowo obniżała
się wartość prac niemal we wszystkich grupach. Jeszcze w 2001 r. za spadki w
budownictwie odpowiedzialne niemal w równym stopniu były wszystkie trzy
podstawowe grupy obiektów.
W latach 2002 i 2003 za spadek produkcji
budowlano-montażowej odpowiedzialna była głównie grupa obiektów określanych
mianem „budynki niemieszkalne”, czyli obiekty przemysłowe, handlowe i usługowe.
Spadki sięgały kilkunastu procent rocznie. W tym okresie natomiast zaczęło się
dynamicznie rozwijać budownictwo drogowe.
W latach 2000-2002 produkcja budowlana obniżała się
rocznie realnie o 10%. Dopiero w 2003 r. spadek wyniósł już „tylko” 7%.
Wyróżniłem rok 2003, gdyż ten właśnie rok można uznać za okres przełamania
niekorzystnego trendu w budownictwie. Żeby w pełni zrozumieć skalę spadku
produkcji budowlanej, warto przyrównać ją do zamian w innych działach
gospodarki. W ujęciu nominalnym wartość produkcji budowlanej obniżyła się aż o
25% w latach 2000-2003 i był to praktycznie rekord w polskiej gospodarce. O
blisko 19% spadły przychody producentów z działu 35 (dominują tu producenci
statków i taboru kolejowego). Tak drastyczny spadek radykalnie pogorszył wyniki
finansowe branży budowlanej. Na koniec 2002 r. rentowność brutto spadła do
–1,9% z 5,3% na koniec 1997 r. czy 3,7% na koniec 1999 r. Przy tak dużym spadku
przychodów, rezultat działalności nie powinien dziwić. Zresztą mało które
przedsiębiorstwo jest w stanie przy tak dużym tempie spadku przychodów trzy
lata z rzędu stosownie redukować koszty działalności by utrzymać dodatni wynik
finansowy. Te kilka lat spadków w budownictwie w kolejnych latach odbiło się
niekorzystnie w najbliższej przyszłości na postrzeganiu budownictwa przez
sektor bankowy. 

W tym też okresie dynamika cen w
budownictwie systematycznie spadała. Oczywiście sam fakt spadku nie może
dziwić, biorąc pod uwagę że po prostu z biegiem lata coraz skuteczniej
radziliśmy sobie ze wzrostem cen w gospodarce. Jednak dynamika cen produkcji
budowlano-montażowej zwalniała coraz bardziej aż do uzyskania wartości ujemnej
w 2003 r. Na koniec 2003 r. wskaźnik rocznej zmiany cen wyniósł –1,4%. W tym
czasie mieliśmy do czynienia z wyraźną poprawą koniunktury gospodarczej w kraju
i takie wskaźniki cenowe jak PPI i CPI zaczęły rosnąć (szczególnie PPI). Było
to również konsekwencją osłabienia złotego i zbliżania się terminu wejścia do
UE. Dlaczego budownictwo charakteryzuje się znaczną bezwładnością w procesach
makroekonomicznych? Produkt (usługa budowlana) oraz zmiany cen zależą przede
wszystkim od popytu krajowego. Eksport w usługach budowlanych stanowi znikomy
procent. Podobny jest wpływ kursu walutowego. Poprawa sytuacji gospodarczej
przełożyła się początkowo mocniej na ceny niż produkcję budowlaną. Z punktu
widzenia produkcji, to w 2004 r. przestała w końcu spadać, ale ceny w ciągu
roku wzrosły aż o 5% (koniec 2004 r.).
Lata 2004-2005 to już szybki
powrót budownictwa do dawnej świetności. W latach 2005-2006 budownictwo rosło w
tempie odpowiednio: 9% i 15%. Nieco niepokoi wzrost cen
. Średni roczny
wzrost cen w ostatnich dwóch latach wyniósł ok. 3% i w obydwu latach był
większy od najpopularniejszych wskaźników jak CPI czy PPI
. Porównując
wartość prac wg rodzaju budynków z 2003 r. i z ostatniego pełnego roku objętego
tą statystyką (kwartały od IV 2005 do III 2006), widać które segmenty rynku
przyczyniały się do wzrostu budownictwa. W takim ujęciu za dobrą koniunkturę
w budownictwie odpowiada w 45% gruba obejmująca budynki niemieszkalne. W
większości to budynki przemysłowe i magazynowe, a na drugim miejscu budynki
handlowo-usługowe. W 39% za wzrost w budownictwie odpowiada grupa obiektów
inżynierii wodnej i lądowej. Na to składa się budownictwo drogowe (14%)
oraz  linie telekomunikacyjne, rurociągi
i kompleksowe budowle na terenach przemysłowych. Budownictwo mieszkaniowe to
jedynie 16% osiągniętego wzrostu.

Warto przy tej okazji rozwiać dwa
popularyzowane w mediach mity. Bardzo często kiedy poruszany jest temat
drogownictwa, jako miernik postępów używana jest długość autostrad. Autostrady
to jedynie skromna część naszych dróg
. W obecnej dekadzie udział drogownictwa
wzrósł z 13% na początku dekady do ok. 20% ( od 2003 r.) i w ostatnich latach
przewyższało dynamiką rozwój budownictwa ogółem. Biorąc pod uwagę stan finansów
państwa, to chyba niezły rezultat. Od 2002 r. to właśnie drogownictwo pomagało
wyjść branży budowlanej z kryzysu. Nakłady w pozostałych istotnych segmentach
zaczęły rosnąć z opóźnieniem. Dróg w Polsce jest  ponad 250 tys. km i autostrady razem z drogami ekspresowymi nie
stanowią nawet 1%. Oczywiście biorąc pod uwagę, że są to drogi szersze a ich
koszt budowy wielokrotnie przekracza budowę gminnej czy powiatowej zwykłej
„dwupasmówki” to może wg wartości nakładów udział zwiększyłby się do kilku
procent. Problem więc nie w tym czy rosną środki na drogownictwo, ale
ewentualnie ich przeznaczeniu. To już odrębna dyskusja co dla kogo jest
ważniejsze. Proponuję pamiętać, że setki tysięcy Polaków korzysta głównie z
dróg lokalnych i tak samo jak ci co korzystają z autostrad, chcą mieć dobre
drogi.

Drugi mit związany jest ze
znaczeniem budownictwa mieszkaniowego dla budownictwa ogółem czy nawet
koniunktury gospodarczej. Udział budownictwa mieszkaniowego to zaledwie
14%  w ostatnich 3-4 latach. Natomiast
oglądając TV czy przeglądając gazety, można odnieść wrażenie że proporcje są
odwrotne
. Dodatkowo jest to podsycane informacjami o faktycznie znacznych
wzrostach cen mieszkań w kilku ośrodkach miejskich, które są raczej mało
reprezentatywne dla procesu  W tym
opracowaniu pozostanę przy podkreśleniu stosunkowo małej roli budownictwa
mieszkaniowego dla budownictwie ogółem, a szerzej ten podsegment opiszę w
załączniku do niniejszego opracowania.
Marek Żeliński, styczeń 2007


Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz

Przemysł i budownictwo w XII 2006 oraz prognoza na 2007 r.

Wynik produkcji sprzedanej pozornie jest rozczarowujący. Roczny wzrost zaledwie o 5,7% to bardzo słaby wynik. Trzeba jednak pamiętać, że grudzień 2006 był krótszy od grudnia 2005 o 2 dni i po wzięciu tego pod uwagę, roczny wzrost wyniósł ok. 10%. Wynik grudniowy potwierdza, że słabnie powoli tempo wzrostu produkcji sprzedanej. Byłem ciekaw czy na graczach giełdowych zrobi to jakieś wrażenie, bo w końcu wcześniej czy później i tak muszą sobie uświadomić, że przemysł nie może w dłuższym terminie utrzymać tak wysokiej dynamiki wzrostu jak w ostatnich miesiącach. Niestety giełda zdaje się nie dostrzegać sygnałów o tym, że obecne poziomy WIGu to raczej efekt emocji i napływających pieniędzy na giełdę i nie można w nieskończoność wierzyć, że gospodarka będzie co rok rozwijać się szybciej. Do liderów wzrostów w ubiegłym roku należały działy gospodarki: chemiczne, produkcji metali i przetwórstwa, maszyn, urządzeń elektronicznych oraz producenci pojazdów mechanicznych. Wymieniłem jedynie te z działów, które dynamiką sprzedaży przewyższały wskaźnik dla całego przemysłu.

Biorąc pod uwagę cały ubiegły rok to produkcja wzrosła o 12%, co jest jednym z najlepszych rezultatów od 1990 r. Na ilustracji przedstawiłem dynamikę produkcji i PKB. Widać przy tej okazji silną (co oczywiste) zależność pomiędzy tymi parametrami. Przy czym zależność pomiędzy tempem wzrostu sprzedanej produkcji a PKB nie jest taka jednoznaczna, m.in. dlatego że to dwie różne kategorie ekonomiczne. W obecnym roku dynamika produkcji będzie niższa. Moim zdaniem w przedziale 6,5% – 9,5%. Powinno to pozwolić na utrzymanie tempa PKB na poziomie 5%.

Łagodny grudzień pozwolił firmom budowlanym na prace do końca roku. Skrzętnie to wykorzystano i produkcja grudniowa w porównaniu z XII 2005 r. wzrosła aż o 18%.  Produkcja roczna w 2006 r. była wyższa o 15% od produkcji z 2005 r. Budownictwo osiągnęło już bardo wysoką dynamikę, przypominającą najlepsze lata 90-te. Jest duże prawdopodobieństwo, że ten wynik będzie powtórzony w 2007 r. Szerzej o budownictwie pisze w osobnym opracowaniu dotyczącym tego sektora.

Marek Żeliński, styczeń 2007

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Ceny w XII, cel inflacyjny, wpływ złotego

Rok 2006 zakończył się niską inflacją, 1,4% rok do roku. Jest więc okazja do kilku słów refleksji o inflacji. Na przełomie roku 2005 i 2006 większość prognoz inflacji wskazywała na przedział 2,0-2,4%, czyli pomiędzy dolną granicą celu inflacyjnego NBP a średnią wyznaczoną przez granice pasma (1,5% – 3,5%). Warto pochwalić przy tej okazji Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową, za trafienie w „10-tkę” w prognozie pochodzącej z przełomu I i II kw 2006 r. Tak niska inflacja oznacza, że już drugi rok z rzędu inflacja utrzymuje się na poziomie dolnej granicy celu inflacyjnego. Podobną sytuację mieliśmy w latach 2001-2003, tylko że  wtedy były zupełnie inne okoliczności, tzn. niski wzrost PKB i w pewnym stopniu było to też skutkiem wyjątkowo restrykcyjnej polityki RPP z lat 2000-2001 (mam na myśli realne stopy procentowe i realną zmianę waluty referencyjnej). Obecnie utrzymuje się stosunkowo silny wzrost gospodarczy, a restrykcyjność polityki pieniężnej jest nieco powyżej średniej głównie dzięki złotemu. To opinia na danych uśrednionych rocznych. Jednak restrykcyjność ograniczona do realnej stopy interwencyjnej wskazuje, że uległa ona zmniejszeniu w 2006 r. Skala zmniejszenia zależy od branych pod uwagę wskaźników cenowych.i tego czy ktoś liczy ją na podstawie danych bieżących czy trendu (polecam trend). Generalnie rok 2006 to rok sukcesu w przypadku inflacji.

Analiza czynników wpływających na inflację w 2006, wskazuje że była ona „ciągnięta” w górę przez koszty użytkowania mieszkania (koszty energii !) i ceny żywności. Hamowały wzrost inflacji produkty z grupy „odzież i obuwie” oraz w ostatnich miesiącach „transport” (ceny paliw). Gdyby nie te dwa czynniki, to roczna inflacja w grudniu byłaby zbliżona do 2%. W pozostałych grupach wchodzących w skład koszyka inflacyjnego brak było sygnałów poważniejszego nacisku na wzrost inflacji, no może poza „łącznością” oraz „kulturą i rekreakcją”. Czynnikiem, który powstrzymywał wzrost inflacji był też złoty. Od czasu poważnego osłabienia na przełomie 2003/2004, złoty (waluta referencyjna) stale się nominalnie wzmacnia ale z biegiem czasu coraz wolniej. Od roku złoty w relacji do EUR ustabilizował się w przedziale 3,8 – 4,0.

Na koniec 2007 r. większość prognoz wskazuje na środek pasma wyznaczonego przez RPP, czyli 2,5%. W pewnym sensie to trochę kopiowanie w prognozach schematu opartego na zasadzie, że obecnie niska inflacja nie wzrośnie dramatycznie, a RPP i tak w tym roku podniesie stopy, więc z 65% prawdopodobieństwem (wg mnie) można powiedzieć, że inflacja będzie na poziomie środka wyznaczonego pasma. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że jak ktoś nie ma pomysłu na prognozę rocznej inflacji w XII 2007, to wstawia środek wyznaczonego pasma z nadzieją, że RPP porządnie wykona swoją robotę a w gospodarce nic nas nie zaskoczy. To oczywiście tylko taki prztyczek dla prognostów, który nasunął mi się po lekturze prognoz obecnych i na przestrzeni ostatnich lat. W rzeczywistości prognoza na ten rok nie jest prosta, bo faktycznie dokonanie rozkładu prawdopodobieństwa zmian cen elementów koszyka inflacji i złotego wskazuje na niewielkie prawdopodobieństwo wzrostu inflacji na przykład powyżej górnej granicy pasma (3,5%). Byłbym bardziej przekonany do tych prognoz gdyby RPP już jesienią podniosła stopę referencyjną z 4,0% na 4,25%.


Ceny produkcji sprzedanej (PPI) w porównaniu z listopadem obniżyły się o 0,3%. Roczna dynamika cen wzrosła do poziomu 2,8%. Analiza wyniku grudniowego na tle wcześniejszych kilku miesięcy wskazuje, że nie należy oczekiwać spadku cen przemysłu. Biorąc pod uwagę wpływ poszczególnych działów przemysłu na ceny ogółem w ostatnich miesiącach roku (kombinacja wzrostu cen i udziału w przychodach ogółem), to do wzrostu cen przyczyniali się najbardziej producenci z działu produkcji metali, produkcji maszyn i urządzeń elektronicznych, sektory energetyczne (PKD 40). Do tego grona dołączyli producenci żywności i napojów oraz wyrobów metalowych. Wzrost cen hamowali producenci z działów od (wg PKD) 32 do 36. Do tego dochodzi jeszcze działalność wydawnicza oraz w od jesieni produkcja paliw. Producenci paliw odegrali w przypadku PPI podobną rolę jak w przypadku inflacji.

Wprawdzie wyżej wspomniałem iż nie należy oczekiwać spadku wskaźnika rocznego, ale brak też sygnałów by któryś z działów przemysłu miał się poważniej przyczynić do silniejszych wzrostów PPI. W przypadku PPI również pomocny jest złoty. Na dowód, że nie próbuję „wysługiwać” się wzmacniającym złotym, proponuję przeprowadzić dowód czyli policzyć najprostszą korelację. Policzyłem korelację dla okresu 1997-2006. Działy które przyczyniały się do hamowania wzrostu PPI, z których część wymieniłem, wykazują korelację od 0,7 do 0,8.

Aura sprzyja budownictwu, ale niestety pociąga to za sobą ceny. Ceny produkcji budowlano-montażowej wzrosły w porównaniu z listopadem o 0,4% co jest stosukowo dużym rezultatem o tej porze roku. Wskutek tego roczny wskaźnik wzrósł do 4,3%. Chyba dopiero nadejście zimy (tzn. opadów śniegu i mrozów) zmusi budowlańców do powstrzymania swoich apetytów cenowych.

Marek Żeliński, styczeń 2007

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Sprawa WGI DM

Kilka dni temu w programie „Sprawa dla reportera” Elżbiety Jaworowicz przypomniano słynny w ubiegłym roku upadek grupy finansowej WGI. Można powiedzieć że była to jedna z największych afer finansowych z udziałem komercyjnej i prywatnej instytucji finansowej.

Zgodnie z formułą programu po lewej stronie (dla widzów) siedzieli poszkodowani i ich reprezentanci a na przeciw (czyli po prawej) osoby reprezentujące rynek finansowy, syndyk, parlamentarzyści i przedstawiciele instytucji nadzorujących działanie podmiotów na rynku finansowym. Po środku Pani Jaworowicz, pełniąca rolę prowadzącego i arbitra. Strona lewa tradycyjnie nie przebierała w zarzutach pod adresem instytucji, która ich skrzywdziła czyli Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej (WGI) oraz Państwa i jego instytucji. Strona prawa, reprezentując poważne instytucje nie mogła w swoich opiniach wychodzić poza fakty ani przedstawiać dowolnych zarzutów. Można było odnieść wrażenie że z jednej strony był ufny i dobry obywatel, a po przeciwnej stronie zimni, obojętni i zasłaniający się prawem „sztywniacy” w garniturach.

Po dokładniejszym przyjrzeniu się sprawie  trudno nie dojść do wniosku, że poszkodowania są jednak sami trochę winni. Ponadto warto tą historie przestudiować z kilku innych powodów o czym niżej.

Na początek trochę historii. WGI krótko przed zakończeniem działalności było grupą kilku spółek, niezależną od dużych podmiotów krajowych. Atutem właścicieli i zatrudnianych analityków było mimo młodego wieku, zdobyte doświadczenie na rynku finansowym oraz osiąganie dobrych rezultatów w zarządzaniu. Przewagą była znajomość reguł rządzących rynkiem forexowym. Wg podawanych przez WGI informacji osiągane stopy zwrotu w latach 1999-2004 wahały się w przedziale od 15% do 53%. 53% w 2000 r. to był raczej wyjątek i w kolejnych latach stopa zwrotu obniżała się, by w okresie 2003-2004 osiągnąć 18% i 15%. Były to wyniki interesujące, ale nie najlepsze w porównaniu z tym co można było uzyskać na krajowej giełdzie już od 2003 r. Wyjątkowy wynik z 2000 r. wygląda znacznie skromniej przy szaleńczych wzrostach indeksów giełdowych w tamtym okresie. Ponadto popularność WGI mogła wynikać również z faktu, że niektórzy z klientów uzyskiwali indywidulanie znaczne wyższe stopy zwrotu, co stanowiło świetną reklamę.Podsumowując, WGI potrafiło osiągać w zarządzaniu wyniki ponadprzeciętne, a ponadto oferowało możliwości inwestycyjne, które trudno było znaleźć z innych ofertach. I ta właśnie przewaga stała się z biegiem czasu źródłem problemów.

Nadanie przez KPWiG WGI licencji na prowadzenie domu maklerskiego znacznie podniosło prestiż tej instytucji. Zaznaczam przy tym, że przyznanie prawa do prowadzenia domu maklerskiego oznacza jedynie, że instytucja taka posiada personel i infrastrukturę do prowadzenia takiej działalności oraz, że powinna przestrzegać określonych reguł. Osoby mające wgląd do dokumentów przyznają, że przyznanie statusu domu maklerskiego poważnie uwiarygodniło WGI, co przełożyło się na większe zainteresowanie klientów i wielkość zarządzanych środków. Wcześniej klika instytucji zajmujących się pomnażaniem środków wykorzystując produkty forexowe nie dostało zgody na prowadzenie domu maklerskiego.

Na początku 2006 r. zaczęły się pojawiać w mediach pierwsze informacje o problemach klientów z ustaleniem stanu konta w WGI DM, a później z otrzymaniem wpłaconych pieniędzy. Należy dodać, że już w 2005 r. KPWiG zwracała uwagę WGI DM na niewłaściwą i niebezpieczną strukturę portfela inwestycyjnego. Klienci podpisując umowy na zarządzanie pieniędzmi, akceptowali strukturę portfela inwestycyjnego o dość ryzykownych parametrach. Do 25% środków mogło być inwestowane w operacje walutowe lub instrumenty pochodne, 75-90% w papiery wartościowe z rynku niepublicznego. Jak się potem okazało były to głównie obligacje emitowane przez spółkę z grupy WGI, WGI Consulting. Tak więc DM WGI inwestował w obligacje emitowane przez spółkę z grupy. WGI Consulting uzyskane środki inwestował za granicą z nadzieją na ponadprzeciętne stopy zwrotu, a dokładniej oddawał w zarządzanie Wachovia Securities. Tak skonstruowany mechanizm pozwalał na zbieranie środków od klientów przez licencjonowany Dom Maklerski, ale faktyczne inwestowanie przez inna spółkę. Dodatkowo taka konstrukcja pozwalała na obejście przepisów regulujących zasady inwestowania i dbania o bezpieczeństwo klientów przez  WGI DM. W końcu w II kw 2006 r. przeprowadzone kontrole, stanowisko WGI (udawanie że nic się nie dzieje) oraz wobec coraz częstszych sygnałów od klientów WGI DM o problemach ze zwrotem środków, doprowadziły do debrania licencji na działalność maklerską.

Właściciele, spodziewając się zbliżających problemów ogłosili że powołana za granicą WGI Europe Ltd, obejmie udziały WGI DM, przez co tenże stanie się tylko przedstawicielstwem. Najgorsze było to, że spółka wbrew zaleceniom nie chciała wypłacić klientom ich pieniędzy. Oferowano w miejsce tego objęcie obligacje WGI Consulting. Przedstawiciele spółki tłumaczyli, że konieczność wypłacenia gotówki spowoduje 30-40% straty w z powodu likwidacji misternie zbudowanego portfela inwetycyjnego w USA. Środki miały być rzekomo zainwestowane w papiery dłużne amerykańskich korporacji, strategie opcyjnie o odległych terminach zapadalności oraz papiery indeksowane cenami nieruchomości.

Przeprowadzona kontrola potwierdziła wcześniejsze zarzuty KPWiG, że dochodziło do poważnych rozbieżności pomiędzy wyciągami przedstawianymi klientom a raportami dla KPWiG. Na dodatek stan dokumentacji nie pozwalał na ustalenie pełnej listy osób pokrzywdzonych, co dodatkowo opóźniało przeprowadzenie ogłoszonej w czerwcu 2006 upadłości. Wg KPWiG w zgłosiło się 780 poszkodowanych na łączną kwotę 220 mln pln. Poszkodowani mogli stracić od 50 tys. pln (minimalna wpłata) lub nawet po ponad 1 mln pln. Część  środków inwestorzy powinni otrzymać po ściągnięciu pieniędzy z USA. Wg rozbieżnych informacji to od 7 mln USD do 32 mln USD. Do tego dochodzą środki już znacznie skromniejsze, lokowane na innych rynkach.

Po tym wprowadzeniu pozwolę sobie na garść refleksji, które aż się cisną a niestety nie wszystkie były przedstawione w programie.

Przede wszystkim inwestorom należy się solidna reprymenda za brak roztropności. Mogłoby się wydawać, że ludzie którzy potrafią zarobić/zgromadzić znaczne pieniądze, powinni dołożyć starań w celu zdobycia elementarnej wiedzy czy porady gdzie inwestować i jakich zasad przestrzegać. W prasie czy internecie od dawna można znaleźć sporo informacji o możliwościach i zasadach lokowania pieniędzy. Nawet przy założeniu, że ktoś nie miał żadnego przygotowania, już z pobieżnych informacji można się dowiedzieć, że pomnażać wolne środki można nie tylko poprzez oddanie w zarządzenie, a jeżeli już to akurat WGI DM należał do stosunkowo małych instytucji. W takim przypadku podstawowe zasady dywersyfikacji wskazywały, by nie lokować tam więcej niż kilka- kilkanaście procent oszczędności. Niestety w programie nie było o tym ani słowa. (wg relacji mediów byli i tacy którzy poświęcili oszczędności całego życia). Być może to prowokowało przedstawicieli poszkodowanych oraz ich doradców do rzucania wręcz absurdalnych zarzutów, które poziomem niewiele odbiegały od zarzutów formułowanych przy innych okazjach czy na stronie internetowej stworzonego stowarzyszenia. Zarzutu skierowane do instytucji nadzoru i ciał ustawodawczych  być może w drobnym stopniu są uzasadnione. Niemniej inwestorzy chyba zapomnieli na jakie warunki wyrażali zgodę podpisując umowę z WGI. Po zapoznaniu się ze sprawą WGI, trudno uwierzyć że inwestorzy nie mieli świadomości iż proponowany portfel inwestycyjny jest bardzo ryzykowny. Pomijając już że inwestycje w operacje walutowe i inwestycje w instrumenty pochodne są obarczone ryzykiem, ale zgoda na inwestowanie w papiery spoza rynku tzw. publicznego, oznacza ni mniej ni więcej zgodę na inwestowanie w papiery wartościowe nie spełniające podstawowych standardów informacyjnych. Owszem, mogą to być tzw. Krótkoterminowe Papiery Dłużne, których rynek organizują największe banki, ale i tam zdarzył się przypadek że jedna z polskich stoczni nie wykupiła własnych papierów, bo nie miała na to środków. W przypadku klientów WGI DM oznaczało to zgodę na kupno papierów WGI Consulting. Trudno mi się pozbyć wrażenia, że przynajmniej część klientów szukając okazji do uzyskania maksymalnej stopy zwrotu miała świadomość że wystawia się na ogromne ryzyko i wyraża zgodę na ominięcie zasad działania narzuconych przez KPWiG, bo działalność WGI Consulting czymś takim była. Pominę milczeniem działalność prestiżowego klubu inwestorów stworzonego przez WGI. Jego członkowie mieli okazję do indywidualnych spotkań z przedstawicielami firmy i brali udział w turniejach golfowych z udziałem aktorów, polityków czy innych znanych osób. Krzyczenie dzisiaj dla skupienia na sobie uwagi, że domy maklerskie to niepewne instytucje, że państwo lekceważy problemy bezpieczeństwa rynku finansowego i że za tym wszystkim stoją jacyś politycy jest niepoważne. Poszkodowani potwierdzają jedynie w ten sposób, że wiedza o rynku finansowym i działających na nim instytucji jest im nadal obca.

Prawda jest bardzo banalna. Żadna instytucja zajmująca się inwestowaniem nie jest kurą znoszącą bez przerwy złote jajka. Ponadto WGI DM nie był jakąś wyjątkową instytucją, jeżeli chodzi o zarabianie pieniędzy. Już od 2003 r. inwestując w akcyjne fundusze inwestycyjne można było zarobić pieniądze porównywalne lub większe. WGI tworzyli dość młodzi ludzie, którzy nie zdążyli chyba jeszcze wyrosnąć z wiary w legendy o rzekomo łatwym robieniu pieniędzy na derywatach czy rynku walutowym, a w analizie rynków finansowych nie wyszli poza analizę techniczną. Rozwój wypadków wskazuje, że nawet nie potrafili skorzystać z tego co działo się na polskim rynku.

Docenić za to należy działalność marketingową WGI. Komentarze rynkowe analityków i ekonomistów można było łatwo znaleźć w mediach. Główny ekonomista WIG był zapraszany do TV. To poważnie uwiarygadniało WGI w oczach inwestorów. Moim zdaniem do dzisiaj zresztą media nie dopracowały się metody selekcji komentatorów, którzy jako osoby "z rynku", praktycy tłumaczą Polakom zawiłości świata finansowego i makroekonomicznego.

Podam pewną ciekawostkę: co najmniej jeden z ekonomistów oraz osoba odpowiedzialna za Public Relation w WGI są obecnie pracownikami jednej z bardziej znanych firm doradztwa inwestycyjnego dla osób fizycznych. Być może niektórzy pracownicy WGI byli zupełnie nieświadomi tego co się dzieje, ale osoba od PR niemal do końca istnienia firmy mówiła rzeczy których powinna się dzisiaj bardzo wstydzić. Na uspokojenie powiem, że ta firma doradza ale pobiera jedynie prowizję od doradzania. Środki klientów kierowane są do TFI lub firm asset management.

Obecna w programie przedstawicielka Platformy Obywatelskiej zwróciła uwagę na pewien wstydliwy aspekt sprawy. W radach nadzorczych spółek WGI zasiadali znani z mediów  ekonomiści lub przedstawiciele świata biznesu. Z tego grona co najmniej dwie osoby dość chętnie pouczały w mediach polityków co i jak w gospodarce należy robić, no i narzekali na traktowanie firm państwowych jak łupu i formy uzyskania dodatkowego zarobku. Potwierdza to dość smutną prawdę, że również w firmach prywatnych do rad nadzorczych zaprasza się ludzi dla uwiarygodnienia tych firm. Wypowiedzi tychże ludzi po wyjściu na jaw sprawy WGI wskazywały, że na ogół nie mieli pojęcia o tym co się dzieje. Pozostawię to bez komentarza.

W pewnym stopniu zgadzam się z zarzutem stawianym przez poszkodowanych, że media są przeciwko nim, bo niechętnie piszą o WGI. Przy czym sądzę, że poszkodowanym chodziło o nagłośnienie sprawy, co miałoby się przyczynić do jej szybszego i pozytywnego załatwienia. Faktycznie sprawa WGI raczej nie trafiała na pierwsze strony. Poświęcano jej krótkie artykuły na stronach ekonomicznych. A szkoda, bo można było ją wykorzystać jako przestrogę dla innych inwestorów oraz przypomnienie jakie instytucje działają na rynku i gdzie uzyskać o nich informacje. Warto było przypomnieć elementarne zasady inwestowania. Sprawa WGI mogła pełnić taką rolę dla dużych inwestorów indywidualnych jak Bezpieczna Kasa Oszczędności Grobelnego dla małych, tzn. rolę ostrzegawczą.

A wracając do poszkodowanych, zgadzam się że warto poprawić prawo regulujące zasady kontroli, działalność maklerską czy reakcje na nieprawidłowości w przypadku wykrycia już ich symptomów. Przyznawali to również prawnicy, że konstrukcja grupy WGI i zasady inwestowania to częściowo efekt wykorzystania dziur w prawie. W tym przypadku, podobnie jak przy kupnie samochodu czy mieszkania, obywatel dokonując poważnych inwestycji zmierza się z instytucją która ma nad nim przewagę informacyjną. Warto więc pomyśleć o zwiększeniu jego ochrony. Nie mniej prawo nigdy nie zabroni, i nie powinno, ludziom ryzykować na rynkach finansowych jeżeli mają na to ochotę.

Marek Żeliński, styczeń 2007

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Rynek finansowy w XII 2006

Grudzień nie wniósł w zasadzie niczego nowego do wizerunku krajowego rynku finansowego. Złoty, biorąc pod uwagę średnią wartość miesięczną, wzmocnił się nominalnie o 1,4%, a w porównaniu z grudniem ubiegłego roku o 5,3%. Drugi miesiąc z rzędu bardziej złoty wzmacniał się w relacji do USD, co jest konsekwencją zmian na rynku międzynarodowym EUR/USD. W listopadzie średni kurs  EUR/USD wynosił 1,29, a w grudniu 1,32 (wzrost o 2,5%). Tak więc złoty utrzymuje jak na razie trend wzmacniania się, o którym wspominałem w z jednym z odcinków serii artykułów omawiających problematykę walutową w Polsce. Na uwagę zasługuje fakt, iż wzmocnienie w ostatnich trzech miesiącach skupiało się bardziej na dolarze. Biorąc pod uwagę zmienność rynku, trudno grudzień określić mianem nerwowego. Dzienne zmiany złotego wobec dwóch podstawowych walut rzadko kiedy przekraczały 0,5%.

Na rynku depozytów międzybankowych i obligacji również było spokojnie. No, może oprócz depozytów jedno- i kilkudniowych. W tym przypadku mieliśmy do czynienia ze spadkami rentowności od połowy miesiąca aż do jego końca. Skala spadków nie była jednak rekordowa. Już raczej okres utrzymywanie się niższych stóp depozytów jednodniowych zwraca na siebie uwagę. Końcówka grudnia dla osób odpowiedzialnych za płynność banków i dealerów, to trudny okres. Długi okres świąteczny (poniedziałek i wtorek) i zwiększone płatności podatków  w grudniu (za listopad i grudzień) znacznie utrudniają zarządzanie rezerwą obowiązkową w bankach. Na szczęście dodatkowo NBP również zaostrza uwagę i ostrożniej przeprowadza operacje interwencyjne na rynku. Przypomnę, że obecnie to organizowane co piątek aukcje (sprzedaż) 7 dniowych bonów pieniężnych. Albo dealerzy ostrożniej planowali udział banków w aukcjach, albo NBP wolał „ściągnąć” z rynku mniej pieniędzy w II połowie grudnia, co spowodowało spadek ceny pieniądza. Biorąc pod uwagę poprzednie miesiące, nie był to spadek zbyt drastyczny. Już jako ciekawostkę podam, że w ostatnim okresie pod koniec miesiąca cena pieniądza spada. Przez wiele poprzednich lat końcówki miesiąca bywały bardzo dramatyczne. Ceny depozytów często szły gwałtownie w górę, co zmuszało niektóre banki do korzystania z kredytu lombardowego na jeden dzień.

Na obligacjach można było dostrzec niewielkie już spadki rentowności na obligacjach dwuletnich (podobnie na depozytach rocznych). Ukształtowana na koniec miesiąca krzywa rentowności odzwierciedla bieżące postrzeganie problemu wzrostu stóp. Biorąc pod uwagą np. stopy forwardowe dla 1 miesiąca na 2007 r., to rosną one liniowo od wartości bieżącej do ok. 4,6% na koniec roku. Oznacza, to że rynek oczekuje wzrostu stóp, ale raczej nie wskazuje konkretnego momentu. To świetnie odzwierciedla zróżnicowanie opinii dotyczących zmian stóp w 2007 r., z czym mieliśmy już do czynienia w II połowie 2006 r. Wzrost gospodarczy przy braku silnej presji cenowej, spowodował znaczne różnice nawet wśród członków RPP. Rozpiętość jest ogromna. Jedni byli zwolennikami podniesienia o 0,25% już w IV kw 2006 r., inni w II połowie 2007 r. lub nie wykluczają wzrostów dopiero w 2008 r. W gruncie rzeczy jesteśmy świadkami interesującego sporu z pola teorii ekonomii. Jakie skutki dla cen ma długotrwały wzrost gospodarczy, przy spadku bezrobocia, znacznym wzroście płac realnych i coraz to nowych elementach potwierdzających trwałość wzrostu gospodarczego? RPP przypomniała w grudniowym komunikacie większość podstawowych argumentów przedstawianych w moich miesięcznych opracowaniach, dodatkowo zwracając uwagą na tempo wzrostu zadłużenia. Nie ukrywałem, że w tym sporze przyjąłem pozycję „jastrzębia” (tak rynek określa osoby z RPP o skłonnościach do zaostrzania polityki pieniężnej w sytuacjach zmiany nastawienia polityki pieniężnej). Nadal uważam, że można było podnieść pod koniec roku stopę referencyjną o 0,25% i poczekać na rozwój sytuacji.

Wciąż dość dobrze trzyma się koniunktura na polskiej giełdzie, chociaż grudzień przyniósł sygnały o wyhamowywaniu wzrostów. Średnie miesięczne wskaźniki najważniejszych giełd światowych rzadko przekraczały 2%. Tymczasem nasz WIG wzrósł o prawie 5%, czyli podobnie jak w październiku i listopadzie. Jednak wśród wskaźników sektorowych widać już znacznie większe zróżnicowanie tempa i kierunków zmian w porównaniu z listopadem. Wskaźnik sektora finansowego wzrósł o ponad 13%. Sektor przemysłowy wzrósł już tylko o 4,5%, przy średnim wzroście w okresie sierpień-listopad ok. 8,5%. Wskaźnik przemysłu obejmuje budownictwo, które w porównaniu z listopadem wzrosło o 10%. Tu też jesteśmy świadkami mniejszego wzrostu. W trzech poprzednich miesiącach wskaźnik branżowy rósł od 20% do 30%. Analitycy z coraz większą ciekawością i troską przyglądają się trwającej koniunkturze, dostrzegając potrzebę korekty. Wg moich szacunków WIG jest przewartościowany przynajmniej o kilkanaście procent. Czy i kiedy nastąpi korekta? Nie spodziewam się gwałtownego spadku, bo ze sfery makroekonomicznej raczej nie należy oczekiwać informacji, które mogą zaskoczyć inwestorów. Najprawdopodobniejszy wydaje się scenariusz wygaszania wysokiej rocznej dynamiki wzrostu, no chyba że inwestorzy zagraniczni czymś nas zaskoczą.

Marek Żeliński, styczeń 2007

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Wynagrodzenia i zatrudnienie w XI 2006

Interpretacja wyników wynagrodzeń za listopad może sprawić trochę problemów osobom, które obserwują jedynie podstawowy wskaźnik. W ciągu roku wynagrodzenia w przedsiębiorstwach wzrosło jedynie o 1,7%. Biorąc pod uwagę, że od ponad roku dynamika roczna wynagrodzeń utrzymywała się raczej w przedziale 3% – 4% i pamiętając, że od trzech miesięcy wzrost zdaje się zwalniać, to można by odnieść wrażenie że dynamika płac słabnie i zagrożenie popytowe razem z nim. Do zagrożenia nadmiernym popytem jeszcze daleko, ale w rzeczywistości wynik listopadowy jest głównie skutkiem spadku o 21% w górnictwie węgla kamiennego i częściowo spadku w energetyce (spadek o 3,3%). W przypadku górnictwa to typowy przypadek bazy statystycznej. W listopadzie 2006 r. górnicy (dokładniej: pracownicy podmiotów klasyfikowanych w tym dziale) dostali po 6,5 tys. a w listopadzie 2006 r. „tylko” po 5,3 tys. (oczywiście brutto). W 2005 r. nastąpiło nietypowe przesunięcie części dodatkowych wypłat z grudnia na listopad, przez co obecne wynagrodzenie było o 1/5 niższe.

Obserwacja zmian wynagrodzeń w pozostałych działach gospodarki nie wskazuje, by można oczekiwać słabnięcia tempa wzrostu. Dynamika wynagrodzeń w działach należących do przetwórstwa przemysłowego (43% zatrudnionych z ok. 16 tys. największych przedsiębiorstw badanych przez GUS) wręcz przyspiesza. W listopadzie to już 6,1%. W budownictwie drugi miesiąc z rzędu wynagrodzenia rosną rocznie o 10%. Oczywiście w sporej części działów gospodarki dynamika ustępuje trendowi wyznaczonemu na podstawie średniego wynagrodzenia, ale poza kilkoma wyjątkami wynagrodzenia mniej lub bardziej rosną wszędzie. W niektórych komentarzach na przełomie grudnia i stycznia wskazywano, że w gruncie rzeczy płace rosną wolniej niż wydajność, więc nie ma zagrożenia dla inflacji w dłuższym terminie. Z drugiej strony, zwolennicy podniesienia stóp jako jednego z argumentów używali silnego trendu wzrostowego wynagrodzeń. Obawy zdaje się potwierdzać tempo przyrostu funduszu płac (suma wynagrodzeń) będącego rezultatem wzrostu zatrudnienia i płac. W III kw 2006 r. realne tempo wzrostu sięgnęło 6%. Dla przykładu w latach 1996-1998 r. fundusz płac rósł rocznie w przedziale 6% do 10%. Obecnie, na szczęście, zdaje się wyhamowywać na poziomie 6%.

Wspominam o tym sporze dlatego, że w dyskusji o terminie ewentualnego podsienia stóp procentowych każda ze stron na swój sposób interpretuje problem wynagrodzeń. Argument o wzroście wydajności wydaje się być oparty na wyliczeniach na bazie przychodów. Przy kilkunastoprocentowym rocznym wzroście przychodów i utrzymywaniu się dobrych wyników finansowych, tak liczona wydajność jest moim zdaniem zwodnicza. Proponuje brać w takich przypadkach wyliczenie z kilku lat i oparte na innych kategoriach.

Powoli przybiera na sile tempo zatrudnienia. Liczba zatrudnionych w IV kw 2006 r. wzrosła o 3,8% w porównaniu z IV kw 2005 r. Zatrudnienie spadło w przedziale od 1% do 5% praktycznie jedynie w górnictwie, przemyśle odzieżowym i energetyce. Szybko wzrasta zatrudnienie w działach gospodarki od produkcji wyrobów gumowych i z tworzyw sztucznych (PKD 25) po produkcję pojazdów mechanicznych (PKD 34). Średnio o 8%. W budownictwie zatrudnienie wzrosło o 5,6%. Coś niesamowitego dzieje się w dziale obejmującym tzw. działalność wspomagającą transport oraz turystykę od początku 2006 r.  W I kw 2006  r. zatrudnienie wzrosło jedynie o 2% (dynamika roczna), ale w IV kw było to już niemal 10%. Ale cóż się dziwić, skoro w II i III kw 2006 r. przychody wzrosły nominalnie rocznie o 24% (!), a rentowność roczna krocząca brutto w III k w2006 r. przekroczyła 8%.

Marek Żeliński, styczeń 2007

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Kandydat na Prezesa NBP

Przedstawiona przez Prezydenta kandydatura na Prezesa NBP oraz okoliczności jej przedstawienia budzą pewne rozczarowanie. Przede wszystkim kandydatura jest mocno spóźniona, podobnie zresztą jak poprzednia przedstawiona w grudniu. W przypadku poprzedniego kandydata przyjmuję oczywiście, że parlament, media i rynek finansowy powinni mieć czas na zapoznanie się z nim. Ponadto cokolwiek myśleć o koalicjantach PiSu, to należy uznać ich prawo do poznania i zaopiniowania kandydata, a wygląda na to że Prezydent zlekceważył ten dobry obyczaj. Powodem mogło być lekceważenie koalicjantów lub faktyczny brak czasu.

Termin przedstawienia obecnej i poprzedniej kandydatury świadczy moim zdaniem o poważnych problemach w znalezieniu kandydata. Moim zdaniem partia polityczna czy wysokiej rangi polityk, którzy działają na polskiej scenie politycznej od kilkunastu lat, powinni mieć już od dawna swoje „typy” na stanowiska tzw. niepolityczne, gdzie wymagana jest ogromna wiedza i doświadczenie. Każde ugrupowanie polityczne powinno mieć przynajmniej orientację w polskiej kadrze naukowej i wśród osób reprezentujących wysoką kadrę zarządczą w tym wypadku w sektorze bankowym. Nie mam wątpliwości, że przez kilkanaście lat od rozpoczęcia transformacji gospodarczej zarówno w ekonomicznym świecie naukowym jak i bankowym dorobiliśmy się znacznej grupy osób z wiedzą i doświadczeniem wymaganymi na stanowisku Prezesa NBP.  

Obawiam się, że jedną z przyczyn mogło też być oczekiwanie od kandydata, że będzie odgrywał rolę antyBalcerowicza oraz o pokazanie, że kolejny odcinek frontu został obsadzony przez ludzi dbających o rozwój kraju i dostatnie życie obywateli. Prezydent nie ukrywał, że nie jest miłośnikiem Balcerowicza, ale ma to niewiele wspólnego z funkcją Prezesa NBP, która wbrew pozorom nie jest tak widowiskowa jak się to przedstawia w mediach. W mediach stwarza się czasami wrażenie, że to NBP i Rada Polityki Pieniężnej steruje polską gospodarką. Spory polityczne o zapis by RPP dbała o wzrost PKB i spadek bezrobocia niepotrzebnie tworzą wrażenie, że RRP ma wpływ na te dwie wielkości. Wpływ RPP na te dwa zjawiska jest niewielki, a na stopę bezrobocia w zasadzie żaden. Można oczywiście za pomocą stóp poprawić PKB, ale skutek byłby co najwyżej krótkoterminowy a finał tragiczny.

Obecny kandydat ma rzeczywiście bogaty życiorys zawodowy, z tym że niestety związek z bankowością, bankowością centralną czy makroekonomią Sławomir Skrzypek miał niewielki. Kandydatem na Prezesa jest osoba, która nie uzyskała do chwili ogłoszenia tej kandydatury wg polskich regulacji, prawa do objęcia funkcji prezesa banku. Mowa o PKO BP SA. CV kandydata zamieszczone na stronie internetowej PKO BP S.A. może świadczyć jedynie o jego znacznych umiejętnościach menadżerskich i wiedzy uzyskanej dzięki piastowanym funkcjom. Na plus zaliczyć trzeba również chęć nauki, jeżeli za kryterium przyjąć skończone studia, kursy czy praktyki. Dociekliwi dziennikarzy zauważyli jednak, że część piastowanych funkcji to raczej efekt współpracy i zaufania obecnego Prezydenta i Premiera. Trudno ocenić dotychczasowe osiągnięcia Sławomira Skrzypka w PKO BP, bo pracuje tam ledwie kilka miesięcy i w takim przypadkach nowo mianowane osoby spoza branży i tak opierają się na opiniach podwładnych. Za osiągnięcie nie uważam lustracji pracowników PKO BP, bo to w ogóle zaskakujący pomysł.

Dla równowagi należy przedstawić jednak nieco faktów, które mogą postawić Sławomira Skrzypka w korzystniejszym świetle. Cokolwiek nie mówić o doświadczeniu zawodowym, tzn. braku dłuższego stażu w bankowości lub pracy naukowej, to wygląda ono na znaczne. Piętnowanie braku większego opracowania naukowego czy publikacji przez obecnego Prezesa, nie jest w pełni słuszne a przede wszystkim niepotrzebne. Brak publikacji (ma to oznaczać brak wiedzy merytorycznej) nie musi oznaczać braku wiedzy. Ponadto wydaje mi się, że do Prezesa NBP nie należy ocena czyjegoś dorobku naukowego, a w szczególności nowo wskazanego kandydata. Może to robić wrażenie próby ingerencji w proces wyłaniania kandydata. Trzeba przyznać rację obrońcom Sławomira Skrzypka, że Hanna Gronkiewicz-Waltz też nie posiadała odpowiedniego przygotowania. Zarzut o związki z obozem politycznym Prezydenta, można odrzucić przypominając, że i obecny Prezes NBP przed nominacją należał do partii politycznej. Pamiętać należy również, że Prezes NBP jest tylko jednym z członków RPP, a zmiana stóp musi być wcześniej przegłosowana, tak więc próba prowadzenia na siłę polityki sztucznego podsycania wzrostu PKB poprzez utrzymywanie niskich stóp ma małe szanse realizacji. Przypomnę również słowa Prezydenta w jednym z wywiadów telewizyjnych sprzed kilku dni. Prezydent przyznał, że ma świadomość jaka jest obecna sytuacja makroekonomiczna i przyznał że podwyżka stóp procentowych może być konieczna.

Wizje publicystów dotyczące kadrowej polityki w NBP obecnego kandydata (zatrudnianie koalicjantów), lustracji na tle pomysłu niektórych posłów PiS o likwidacji RPP (decyzje o zmianie stóp Prezes podejmowałby wtedy samodzielnie tak jak kiedyś Hanna Gronkiewicz-Waltz) pozostawię na razie bez komentarza w nadziei, że tak źle nie będzie.

Podsumowując propozycję Prezydenta, odrzucam argumenty obrońców kandydata, bo akurat w przypadku zasad wyboru kandydata i atmosfery wokół NBP czy RPP robiliśmy powoli postępy i warto ten proces kontynuować. Na obecnym etapie należało już wybrać osobę doświadczoną, z dorobkiem naukowym lub z dużymi doświadczeniami i dokonaniami w bankowości. Tak naprawdę stanowisko Prezesa NBP jest mało atrakcyjne politycznie i nie daje specjalnego wpływu na gospodarkę. W Polsce nie brakuje ekonomistów, którzy poglądami i temperamentem różnią się od obecnego Prezesa NBP, ale pomimo tego byliby niezwykle odpowiedzialni na tym stanowisku i są jak najbardziej zwolennikami wolnego rynku. Przychylam się więc do opinii tych publicystów, którzy traktują obecną kandydaturę jako cofnięcie lub co najmniej zatrzymanie procesu tworzenia atmosfery kultury i apolityczności w procesie wyłaniania Prezesa NBP. Prezydent chyba rzeczywiście miał problemy i zbyt zwlekał z wyborem kandydata/kandydatów, więc wyszło jak wyszło.

Marek Żeliński, styczeń 2007

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Produkcja, budownictwo, handel – XI 2006

Produkcja sprzedana przemysłu w listopadzie wzrosła w ujęciu realnym rocznym o 11,7%. Biorąc pod uwagę wyniki wcześniejszych miesięcy i wyznaczając trend z bardzo zmiennych miesięcznych wyników, można powiedzieć że mamy co czynienia z powolnym trendem spadkowym. Pisałem kilka miesięcy temu o charakterystycznych dla produkcji sprzedanej cyklach wzrostu, które trwają około trzech lat każdy. Nie jest to oczywiście zjawisko pojawiające się bez względu na koniunkturę w gospodarce, ale też przedstawionych wahań (od -5% do 20%) nie można traktować jako miernika koniunktury, a przynajmniej nie w pełni. To raczej zachowanie przemysłu na tle zmian koniunktury ogółem. Przypominam, że przemysł nie może w dłuższej perspektywie utrzymać tempa wzrostu w przedziale 10%-15%, i generalnie żadna gospodarka na świecie w dłuższym terminie nie utrzymuje takiego tempa wzrostu. Należy raczej pamiętać, że średnie tempo wzrostu z ostatnich kilkunastu lat wynosi ok. 6,5%. Najprawdopodobniej jesteśmy świadkami spadkowej części cyklu i uwaga obserwatorów ekonomicznych powinna się skupić nie na rozdzieraniu szat z powodu zwolnienia tempa wzrostu przemysłu (bo nie może to być zaskoczeniem), a raczej na ocenie koniunktury przemysłowej na tle pozostałej części gospodarki. Przypominam, że wartość dodana przemysłu daje ok. 22% PKB i przemysł generuje blisko 55% przychodów ogółem przedsiębiorstw, co oznacza że do dokonania oceny koniunktury w gospodarce należy brać pod uwagę pozostałe jej działy. Oceniam więc wyniki produkcji sprzedanej jako dobre i proponuję nie przejmować się tymi komentarzami (na szczęście rzadkimi), w których wyrażane jest rozczarowanie iż przemysł nie utrzymuje 14%-15% rocznej dynamiki wzrostu.

Wysokie tempo wzrostu utrzymało budownictwo w listopadzie (roczna realna dynamika 23,4%). To w pewnym stopniu efekt relatywnie ciepłej jesieni i początku zimy 2006 r., czyli tzw. efekt bazy – odnoszenie wyników do roku wcześniejszego (tzn. listopad 2006), który pod względem pogodowym nie był aż tak korzystny jak obecny. Sądzę, że zapowiedzią ograniczenia tempa wzrostu jest wskaźnik cenowy, o którym wspominałem w części dotyczącej zmian cen w listopadzie 2006 r. Kiedy jednak się spojrzy na temperatury średnie z poprzedniej zimy, która była jedną z rekordowych, to nie oczekiwałbym poważniejszych ograniczeń w zwolnieniu tempa wzrostu. To jakie w końcu będą wyniki z okresu XII 2006 – II 2006 r.? Przy założeniu kontynuowania „lekkiej” zimy lub co najwyżej przeciętnej, to dynamika roczna może się utrzymywać w przedziale 15% – 25%.

Nie słabnie wzrost sprzedaży hurtowej i detalicznej. Dynamika wzrostu sprzedaży hurtowej osiągnęła 7,5%. Handel hurtowy zdaje się stabilizować, z pewnymi wahaniami, na poziomie 10% wzrostu. Handel hurtowy jest napędzany m.in. przez żywność (wzrost o blisko 13% w porównaniu z rokiem ubiegłym), artykuły użytku domowego (w tym RTV i AGD; dynamika zbliżona do dynamiki żywności) oraz kosmetyki i farmaceutyki. Biorąc pod uwagę udział w gospodarce handlu hurtowego, to co obecnie obserwujemy to raczej maksymalne możliwości wzrostu (mam na myśli wartość średnią, czyli ok. 10%; publikowane co miesiąc roczne wskaźniki wzrostu ulegają znacznym wahaniom).

Handel detaliczny próbuje jeszcze przyspieszać, ale i tutaj widać już granice. Realny roczny wzrost w listopadzie wyniósł nieco ponad 12% i ten wynik na tle wcześniejszych rezultatów wskazuje, że możliwości przyspieszania wzrostu też się wyczerpują. Co ciekawe, w ostatnich miesiącach dynamika sprzedaży detalicznej wyposażenia mieszkań (RTV, AGD i meble) przekracza 20%. Wprawdzie jest to grupa towarów generalnie cechująca się wysokim wzrostem, ale dynamika realna na poziomie 25% jest wyjątkowa. To na pewno przejaw nie tylko rzeczywistej poprawy zasobności naszych portfeli, ale i naszego poczucia że poprawa ta i spadek bezrobocia będą dalej następować. Mówiąc prościej – z coraz mniejszym lękiem  patrzymy w przyszłość.

W niniejszym opracowaniu kilka razy wspominam o osiągnięciu górnych pułapów dynamiki i ewentualnym spowolnienia dynamik. Nie oznacza to zakończenia koniunktury, a jedynie to że niektóre działy gospodarki raczej nie są w stanie rozwijać się szybciej. W 2007 r. będziemy mieli do czynienia najprawdopodobniej z niewielkim osłabnięciem dynamik oraz – co trwa cały czas – zmianie działów gospodarki (w przemyśle) i grup towarowych (w handlu), które będą  w swoich grupach odgrywać rolę liderów wzrostu. Jest to zresztą charakterystyczne dla całej gospodarki o czym wspominałem m.in. przy okazji omawiania PKB w osobnym opracowaniu.

Marek Żeliński, styczeń 2007

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz