Jedną z wielu konsekwencji kryzysu ekonomicznego dla Polski jest cięcie wydatków budżetowych. Ogłoszona kilka dni temu akcja typowania wydatków do redukcji, mogła się wydawać zaskoczeniem dla opinii publicznej. Wątek momentalnie podjęły media i politycy opozycji. Było sporo żalu, satysfakcji demonstrowanej przez tych którzy obecnej koalicji zwyczajnie nie lubią, ale i pytań o to dlaczego tak późno. Szereg innych pytań, to: czy rząd dał się zaskoczyć, czy politycy koalicji wierzyli że nie będzie tak źle, czy też najzwyczajniej w świecie odwlekali moment przyznania iż Irlandii nie będzie (przynajmniej na razie). Dzisiaj pojawiły się wypowiedzi polityków rządu (przede wszystkim Ministra Finansów) iż motywowani odpowiedzialnością za bieżącą sytuację, świadomie nie chcieli pogarszać nastrojów w kraju by nie wywoływać paniki. Na samym końcu pojawia się w pytanie, które zaczęło pobrzmiewać w pytaniach dziennikarzy: na ile wolno w sytuacjach kryzysowych ukrywać fakt konieczności zaciskania pasa (cięcia wydatków budżetowych) przed społeczeństwem i czy jest to odpowiedzialność czy brak politycznej odwagi lub – co gorsza – zwykłe oszustwo motywowane lękiem przed spadkiem słupka popularności w sondażach.
Można to oceniać na dwa sposoby: szukania najlepszej i najbezpieczniejszej formy komunikacji z otoczeniem (obywatele, podmioty gospodarcze, zagranica) i z czysto politycznego punktu widzenia. Druga wersja jest prosta: przyznanie się do porażki i do tego że z partii miłości i niemal obiecanego dobrobytu na poziomie Irlandii życie wymusiło przeobrażenie się w partię mobilizacji do wyzwań i wyrzeczeń. Co gorsza, ta druga wersja jest grubo poważniejszym sprawdzianem niż rządzenie w czasach wysokiego wzrostu gospodarczego (co przydarzyło się PiS) i zazwyczaj nie przynosi uznania społecznego. Jaka w rzeczywistości była proporcja działań odpowiedzialnych i czysto politycznych, pozostawiam do ocenie czytelników. Obawiam się jednak, że koalicja nie ustrzegła się i tych drugich.
Trzeba pamiętać, że jesteśmy od jesieni ubiegłego roku świadkami niecodziennych zjawisk na rynkach finansowych. Na nasze szczęście problemy sektora finansowego w krajach rozwiniętych nie powtórzyły się w takiej skali w Polsce. Na naszym podwórku bankowym pojawiło się coś w rodzaju kryzysu zaufania. Niestety część bankowców i środowiska przedsiębiorców, wspierana głosami niektórych analityków makroekonomicznych zaczęły się domagać radykalnych działań. Chwilami były to tak naprawdę straszenie totalnym kryzysem by tylko dostać jakąkolwiek pomoc od państwa. Uważam, że dobrze się stało iż rząd zachował zimną krew i nie zaczął rzucać pieniędzmi na prawo i lewo. Bardzo dobrze oceniam słowa premiera sprzed kilku dni, gdzie wyraźnie dał do zrozumienia że nie zamierza spełniać wszystkich życzeń bankowców. Chłodna analiza faktów wskazuje, że sytuacja finansowa sektora bankowego (mowa o środkach na akcję kredytową) nie jest tak zła jak próbuje się to przedstawiać w mediach. Jako błędną oceniam przyjęta strategię milczenia. Rząd starał się w miarę możliwości nie polemizować ze środowiskiem bankowców. Sądzę że już dwa, trzy miesiące temu można było wejść w polemikę ze środowiskiem bankowym i wskazać że część oczekiwań i ocen sytuacji jest niepoważna.
Ze środowiskami przedsiębiorców sprawa jest nieco inna. To duże i małe przedsiębiorstwa oraz gospodarstwa domowe poniosą konsekwencje spowolnienia gospodarczego. Jednak kwestia strat na opcjach to już ewidentna porażka osób zarządzających poszkodowanymi firmami. Niestety nawet nie da się i nawet nie powinno rekompensować wszystkich utraconych korzyści przez przedsiębiorstwa w wyniku kryzysu. Po części jest to naturalna korekta gospodarki, która szuka punktu równowagi. Po drugie państwo nie jest w stanie wyrównać utraconych korzyści z tytułu niezrealizowanych prognoz. Rządowy plan ratunkowy (opisywałem go na swojej stronie) robił wrażenie pisanego na kolanie. Jednak forma (która mogła być lepsza) to jedno, a zawartość to druga strona. W rzeczywistości plan pokazywał to na co z grubsza państwo stać w przypadku kryzysu. Tak jak w przypadku bankowców, rząd mógł wejść w polemikę i z przedsiębiorcami, gdyż i w tym przypadku część oczekiwań budziła rozczarowanie.
W przypadku prognoz makroekonomicznych i budżetu na 2009 również można było powoli i odpowiedzialnie oswajać obywateli z cięciami. I tak dla osoby parającej się makroekonomią, oszacowanie skali redukcji przy coraz to gorszych prognozach PKB nie było trudnym zadaniem i obecna skala redukcji była prognozowana już nawet wczesną zimą. Odwlekanie ogłoszenia tego faktu, naraziło rząd na zarzut iż nie panuje na budżetem i karmi się złudzeniami. Skutkiem tego było wyciągniecie przez media problemów w finansowaniu wydatków na armię, co wraz z publikacje wykonania budżetu za grudzień (słabe wpływy z VAT) postawiło rząd w złym świetle. W takim przypadku bardzo łatwo o zarzut nieodpowiedzialności i pogorszenie wizerunku w oczach zagranicy. Na szczęście akcja przygotowania poszczególnych ministerstw do redukcji wydatków na łączną kwotę 17 mld zł, robiła wrażenie dość sprawnej (aż za sprawnej) i pozostaje wierzyć że rząd rzeczywiście jest gotów to zrobić. Jestem przekonany że Minister Finansów miał od dawna świadomość konieczności zmian założeń budżetowych. Nadmierne unikanie tego tematu wydaje mi się niepotrzebne.
Pozostaje więc pytanie czy należy postawę z jaką mieliśmy do czynienia w ostatnich trzech miesiącach ocenić jako optymalną? Wydaje mi się że bilans jest na małym plusie. Ryzykowaliśmy dość dużo. W kilku krajach (w tym tzw. rozwiniętych) były symptomy paniki i kolejki pod drzwiami banków. We Francji właśnie odbywają się protesty. Znikały banki. Wiele państw dla ratowania rynku przeznaczyło ogromne pieniądze (których skala miała też chyba pełnić rolę psychologiczną), i poświęciła nawet deficyty budżetowe (prognozy o deficytach powyżej 5% PKB). Sądzę, że dzięki ostrożności rządu udało nam się jak na razie uniknąć takiego scenariusza. Trzeba pochwalić przy tym i ugrupowania opozycje, które w krytyce rządu zachowują pewien umiar w obecnej sytuacji.