Rynek finansowy w lutym pod względem wrażeń nie mógł konkurować ze styczniem, co oczywiste. W końcu nie co dzień indeksy giełdowe spadają o kilkanaście procent, i również nie co dzień z lęku o stan gospodarki i nastroje na rynku finansowym obniża się w USA stopę referencyjną o 125 pkt. Trzeba jednak przyznać, że w obecnej dekadzie nie jest to nowość. Patrząc na cykle wzrostów i spadków stóp w ostatnich ośmiu lat w USA, obecna zmiana stóp wcale nie jest taka olbrzymia. Oczywiście nie chodzi mi o zminimalizowanie obecnego cyklu obniżania stopy w USA, ale zwrócenie uwagi że w ostatnich latach stopa referencyjna w USA utraciła nieco ze swojej funkcji stabilizującej gospodarkę i ukierunkowanie na osiąganie równowagi gospodarczej. Ale to już temat na inne rozważania.
Niemniej w rankingu na najciekawszy miesiąc 2008 roku, luty ma pewne szanse powalczyć o miejsce na podium. Luty miał przybliżyć odpowiedź na pytanie jaka będzie pozostała część roku i czy spadki giełdowe w styczniu to już wszystko co mieliśmy zaliczyć. Na świecie wszyscy obserwowali jak zachowają się w lutym indeksy giełdowe po serii ostrych obniżek w styczniu i czekano na kolejne komunikaty o stanie gospodarki amerykańskiej i komunikaty spółek giełdowych podających wyniki. Rynek w zasadzie usłyszał jedynie potwierdzenie że z gospodarka amerykańska przeżyje poważne spowolnienie, ale zmiany indeksów w lutym nie wskazują by był tym wielce zaskoczony. Przypomnę, że po spadkach od prawie 10% do niemal 20% w styczniu, indeksy giełdowe w ostatnich dniach poprzedniego miesiąca zaczęły odrabiać straty. Często po większe kilka procent, a amerykańskie po ok. 3%. Na giełdy w USA poważniejszy optymizm przypadł na przełom stycznia i lutego. W porównaniu z dołkiem na giełdach, który przypadł na ok. 23 stycznia, amerykańskie indeksy zyskały nawet 4%, a główne europejskie i nasze, zyskały od 7% do 8%. W kolejnych tygodniach, o ile Europa jeszcze przez I połowe lutego poprawiała (przy pewnej zmienności) swoje wyniki, to indeksy w USA już nie. Korzystniejsza reakcja krajowych i europejskich indeksów wynikała z wyraźnie większych spadków w styczniu. WIG i WIG20 na przełomie II i III dekady lutego odnotowały swoje najlepsze wartości wobec notowania z 23 stycznia. Nasze indeksy po ok. miesiącu wzrosły o ok. 10% (europejskie 5% do 8%). Od tego czasu nasze indeksy zaczęły niemal bez przerwy spadać. Średnio dziennie po kilka dziesiątych. Płaciliśmy chyba za małą nutkę optymizmu jaka zaczęła się pojawiać na giełdzie. Im bliżej końca miesiąca, tym nastroje na giełdach, po kolejnych makroekonomicznych informacjach i komentarzach, były coraz gorsze. Ostatnie dwa dni lutego były wyjątkowo kiepskie. Łącznie 28 i 29 lutego indeksy straciły ok. 3% z czego większość przypadła na piątek.
Luty miał dać odpowiedź na pytanie o nastroje na giełdach. Zapowiedzi z końca stycznia sugerowały, że będzie skromne odbicie i potem poważniejsze spadki, przynajmniej do poziomu styczniowego dna. Ot, taki standard po każdym gwałtownym spadku. Tymczasem wzrosty w lutym i brak gwałtownych długotrwałych zmian stworzyły wrażenie, że rynek dość szybko otrząsnął po panice ze stycznia i jedynie doprecyzowywał poziomy indeksów do bieżącej i prognozowanej sytuacji makroekonomicznej. Niestety ostatnie dni lutego raczej popsuły takie wrażenie, ale wydaje się że na kolejną panikę mało kto już ma ochotę. Wygląda na to, że w marcu zobaczymy czy poziomy z 23 stycznia są trwale ustalonym wsparciem. W najgorszym przypadku w najbliższych tygodniach rynek może tylko na krótko (marzec, kwiecień) zejść poniżej wskazanego wsparcia ( o kilka procent). Dla inwestorów do kiepski wariant, ale daje mu tylko ok. 30% prawdopodobieństwa realizacji. Nie ukrywam, że trochę się cieszę z tej korekty, ponieważ po zakupach (jednostki funduszy akcyjnych) z końca stycznia, wstrzymałem się z inwestycjami.
Na rynku walutowym w lutym mieliśmy do czynienia ze scenami dawno nie widzianymi. Przede wszystkim sytuacja makroekonomiczna w USA osłabiła dolara do poziomu 1,52 na koniec lutego, co przeniosło się na nasz rynek w dalszym wzmocnieniu złotego wobec dolara. W lutym złoty wzmocnił sie wyjątkowo silnie. Wg koszyka, złoty wzmocnił się o 3,7%. Wobec dolara i euro odpowiednio o 5,3% i 2,9%. Żeby zwiększyć napięcie, to powiem że pierwsze dni lutego wcale nie wskazywały tego co będzie w II połowie miesiąca. Początkowo złoty się osłabił, co wiązane było m.in. z wypowiedzią W.Kozińskiego i atmosferą wokół NBP (o tym za chwile). W II połowie lutego nastroje diametralnie się zmieniły. Korzystne dane makroekonomiczne i znaczna inflacja spowodowały wyczekiwanie na wzrost stóp w Polsce już w lutym.
W tym miejscu warto się na chwilę zatrzymać, by zarysować nastroje wokół NBP i spotkania RPP 26 i 27 lutego. Odejście kolejnej osoby z kierownictwa NBP (J.Pruski) spowodowało dość przykre spekulacje wokół NBP i jakości zarządzania. Jak szybko się okazało, spór nie jest tylko czarno-biały. Okazało się, że prezes NBP przy zmianach kompetencji kierownictwa banku centralnego, korzystał ze zmian prawnych dokonanych przez swego poprzednika (L.Balcerowicz), a na dodatek wiele interpretacji prawnych dokonanych przez szanowanych prawników uznawało decyzje prezesa NBP za zgodne z prawem. Kolejne medialne dywagacje wywołała wypowiedź kandydata na fotel wiceprezesa NBP, Witolda Kozińskiego (opisywałem to w jednym z poprzednich tekstów). Być może nie była idealnie „poprawna” jak na wiceprezesa banku centralnego, ale sugestia iż W.Koziński jest zwolennikiem interwencji walutowej była nieco na wyrost. Kolejnym „hitem” medialnym były zarzuty pod adresem NBP i rządu, że wobec kłopotów z wypełnieniem kryteriów konwergencji obydwie te instytucje zupełnie nic nie robią. Chyba najostrzej zareagował swoim piórem Janusz Jankowiak, używając jako argumentu reakcji rynku, który rzekomo nagle zorientował się że nikomu w Polsce nie zależy na wypełnieniu kryteriów konwergencji. Odsyłam do mojego wpisu na stronie J.Jankowiaka (tekst o dekonwergencji w lutym), ponieważ przytaczanie całej polemiki zabrałoby zbyt wiele miejsca. Generalnie zaskoczyło mnie, że tej klasy ekonomista wznieca sztuczny spór ekonomiczny, wykorzystując przy tym interpretację zmian krzywej rentowności, z którą trudno sie zgodzić. Uzupełnieniem do powyższych sporów, były dawno już nie widziane dywagacje statystyczne makroekonomistów rynkowych, koncentrujące się na szacowaniu prawdopodobieństwa podniesienia stopy w lutym i marcu. Teksty te wydały mi się mało poważne, bo niewiele wnosiły do dyskusji, i wskazywały że do statystyki głosowań RPP wciąż wielu ekonomistów przykłada zbyt wielkie znaczenie. Szacunki autorów sugerowały raczej wzrost stóp w marcu. Jednak chyba najważniejsze znaczenie dla rynku miały wypowiedzi kilku członków RPP o wyjątkowo „jastrzębim” charakterze, dodatkowo wzmacniane przez wielokrotne ich powtarzanie w mediach. To właśnie wspomniane wyżej wypowiedzi członków RPP i wyniki inflacji przekonały rynek, że prawdopodobieństwo podwyżki jest niezwykle wysokie, co też się w końcu potwierdziło (decyzja o wzroście 25 pkt. do 5,50%).