Deglomeryzacja. Nie widzę powodu do kpin.

Warto przełamywać schematy myślowe. Niewątpliwie. Za sprawą ministra Jarosława Gowina, do mediów na chwilę powrócił temat deglomeracji. W ujęcie ministra Gowina chodzi przede wszystkim o przeniesienie części urzędów centralnych, central firm państwowych itd.  ze stolicy do mniejszych miast, stolic regionów.  Niestety temat jakoś tak nie ma szczęścia przebić się i utrzymać na pierwszych stronach mediów. Nawet tych o tematyce ekonomicznej. Powód? Pomysł, chociaż nie nowy, oceniany jest jako skazana z góry na porażkę walka z pozornie oczywistym trendem koncentrowania się ludności w miastach, ze szczególnym uwzględnieniem stolicy. Ponadto, z przykrością muszę to powiedzieć, opiniotwórcze kręgi komentatorów, urzędników i ekonomistów, mieszkających i/lub pracujących w Warszawie, traktują pomysł Gowina jako uderzenie we własną egzystencję. Dość komfortową, jeśli porówna się rynek pracy i jakość życia w Warszawie i w pozostałych miastach. W efekcie media potraktowały temat na ogół z przymrużeniem oka lub próbowały go wykpić. Szkoda.

Proponuje nabrać więcej dystansu i głęboko się zastanowić czy deglomeryzacja to faktycznie utopia. Moim zdaniem nie. Postulat ma przy okazji, co bynajmniej nie jest jego wadą, zabarwienie lewicowe.

Pracuję w banku, którego centrala jest w dwóch lokalizacjach. Katowice i Warszawa. Zapewniam, że przy obecnym rozwoju telekomunikacji i komunikacji (transport), nie stanowi to większego problemu.

Państwo ma możliwość wsparcia lokalnych rynków pracy poprzez przeniesienie części miejsc pracy z sektora publicznego poza stolicę. Proces można rozłożyć na lata i części ministerstw rozmieścić z miastach wojewódzkich i mniejszych. Zmniejszy to trend przenoszenia się do Warszawy w poszukiwaniu atrakcyjnych miejsc pracy i kontynuowania rozwoju zawodowego czy tzw. kariery. Owszem będzie to może przykre dla części pracowników mieszkających już w Warszawie. Proszę jednak sprawdzić ilu ludzi dojeżdża lub porzuciło swoje miejsca zamieszkania by pracować w Warszawie. Jakoś mało kto się losem tych ludzi przejmował i przejmuje.

Wraz z dekoncentracją sektora centralnych instytucji publicznych, zmniejszy się presja na lokowanie central większych firm prywatnych w Warszawie. Oprócz lokalnych rynków pracy, zyska na tym infrastruktura komunikacyjna. Itd. itd.

Tak naprawdę nie ma uzasadnienia dla tak dużej, jak obecnie, koncentracji instytucji i pracowników sektora publicznego w Warszawie. Proponuję więc, przestać się śmiać i kręcić głową oraz powtarzać się nie da.

 

Zaszufladkowano do kategorii Wszystko | Dodaj komentarz

Sensacyjne wyniki ankiety GUS dotyczącej 500+.

Gazeta Prawna w środę przedstawiła wyniki ankiety dotyczącej 500+, którą przeprowadził GUS. Badania ankietowe zostały przeprowadzone  przy okazji Badań Aktywności Ekonomicznej Ludności (BAEL) standardowo przeprowadzanych przez GUS.  Powiało zdziwieniem, oburzeniem, sensacją, ale i radością oraz dumą. Pełna gama odczuć i reakcji.

Gazeta prawna podała raptem garść informacji i zapewne byłoby lepiej zapoznać się z całym tekstem, w którym wyniki są umieszczone. Zastrzegam się, ponieważ wyniki ankiety faktycznie są kuriozalne i nieco sprzeczne z logiką, stąd chęć zapoznania się oryginalnym dokumentem. Niemniej od razu podkreślam, że nie mam powodów by podważać wiarygodność GUS, co się zdarzało niektórym komentatorom. Przypomnę więc, że mówimy o sondażu. Cześć mediów pominęła jedno istotne zdanie z tekstu Gazety Prawnej: „. – Chcieliśmy sprawdzić, jak to wygląda w oczach samych zainteresowanych. To ich subiektywna ocena – tłumaczy Marcin Szczepaniak z departamentu rynku pracy w urzędzie….” . GUS podał wyniki ankiety, a nie dane dotyczące faktów, jak na przykład PKB, produkcji sprzedanej itd. Faktem są tu jedynie odpowiedzi. Czym innym zaś to, że ankietowani najprawdopodobniej nie mówią prawdy. Mogą wierzyć w to co mówią, lub wiedzą że odpowiedzi mogą mieć wpływ na dalsze losy programu.

Fragment tekstu z Gazety Prawnej, który tak bardzo poruszył komentatorów brzmiał następująco:

„GUS zapytał 300 tys. osób o to, jak fakt pobierania świadczenia na dzieci wpłynął na ich życie zawodowe. 76 tys. przyznało, że dzięki temu zaczęło pracę, a kolejne 75 tys. rozpoczęło jej poszukiwania. Z kolei tylko 33 tys. korzystających z dodatkowych pieniędzy zrezygnowało z zatrudnienia, a 34 tys. przestało go szukać.”

Z danych wynika, że program rzekomo wywołał niezwykłe poruszenie w rodzinach beneficjentów i skrajne reakcje. Chodzi oczywiście o osoby dorosłe, czyli głównie – jak rozumiem – rodziców. Aż (!) 50% ankietowanych twierdzi, że program 500+ zachęcił ich do skutecznego znalezienia pracy lub rozpoczęcia jej poszukiwania. W przypadku 22% ankietowanych program 500+ przyczynił się do rezygnacji z pracy lub rezygnacji z jej poszukiwania.  O pozostałych 27% nie wiemy nic, czyli możemy przyjąć, że program był dla nich neutralny.

Jeżeli próba badawcza była reprezentatywna, to biorąc pod uwagę liczbę rodzin, które otrzymują 500+ (ok. 2,4 mln) wynikałoby , że główną przyczyną spadku bezrobocia w Polsce w ostatnich dwóch latach był ….. program 500+. To oczywiście absurd. Powstaje pytanie o zasady przygotowania próby badawczej przez GUS i zasady konstruowania pytań. W drugim przypadku chodzi o to, by utrudnić ankietowanym świadome lub nie, wprowadzanie GUS-u w błąd.

Nasuwa się pytanie co takiego jest w programie 500+, że tak motywuje do szukania pracy. Niestety brak racjonalnej odpowiedzi. Dlaczego inne otrzymywane świadczenie o charakterze socjalnym nie wywołują takiego ‘sukcesu’? Czym różni się 500 zł otrzymywane w ramach programu 500+ od 500 zł otrzymywanych w formie zasiłku dla bezrobotnych czy innego? Aż strach pomyśleć – że sobie pozwolę na żarty – co by się stało, gdyby wartość wsparcia podnieść z 500 zł do 1000 zł lub 1500 zł.

W Polsce szalenie trudno rzetelnie podyskutować o programie 500+ i jego skuteczności. Niepokojące jest to, że również badania beneficjentów są mało profesjonalne. Wyniki niemałej części sondaży przeprowadzanych wśród beneficjentów są wewnętrznie sprzeczne i niespójne z wynikami badań i  danymi z raportów  instytucji odpowiedzialnych za wsparcie i opiekę na rodzinami itd.

Atmosfera entuzjazmu, jaka panuje wokół programu wśród jego entuzjastów, zaczyna się przenosić na instytucje zajmujące się badaniami. Jeżeli GUS faktycznie otrzymał takie wyniki jak informuje Gazeta Prawna, to najwyraźniej warto popracować nad doborem próby badawczej i pytaniami, które wychwycą sprzeczności w odpowiedziach ankietowanych.  

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Emisja zanieczyszczeń. Powinniśmy wykazać więcej pokory.

Ilustracja, źródło: „Energy, transport and environment indicators”, 2018 edition

Całkiem niedawno w Katowicach skończył się COP24. Stosunek aktualnego rządu do klimatycznych wyzwań był dość niejednoznaczny. Z jednej strony próbowaliśmy wykazywać pełne zrozumienie i deklarować gotowość do podejmowania wyzwań w redukcji emisji zanieczyszczeń.  Z drugiej, prezydent robił wrażenie jakby reklamował węgiel jako najlepszy sposób na bezpieczeństwo energetyczne i pomyślność gospodarczą. Prezydent zdawał się nie widzieć sprzeczności między jego pozytywnym stosunkiem do węgla,  a wyzwaniami klimatycznymi jakie przed nami stoją. Inna rzecz, że prezydent wypowiedział szereg kontrowersyjnych myśli na użytek krajowej polityki, ale niestety w obecności szerokiego międzynarodowego gremium.

Tak się złożyło, że GUS i Eurostat rzuciły w ostatnich dniach sporo ciekawych liczb z obszaru emisji zanieczyszczeń i energetyki. Polecam zerknąć. GUS w opracowaniu „Rachunki ekonomiczne środowiska” podaje m.in. precyzyjne dane dotyczące emisji zanieczyszczeń w latach 2008-2016, w tym przez gospodarstwa domowe. Eurostat ma tu małą przewagę, bo pokazuje już (dla części zanieczyszczeń) dane za 2017 r.

Jedne z najbardziej intrygujących słów prezydenta, którymi zaskoczył opinię publiczną, to były te o ostrej redukcji zanieczyszczeń przez Polskę po 1990 r., czyli po rozpoczęciu transformacji. Tak podana informacja wymaga sprostowania, ponieważ więcej w niej manipulacji niż prawdy.

Im więcej czasu upłynęło od dekady lat 90-tych, tym bardziej powinniśmy w naszej argumentacji o walce z zanieczyszczeniami unikać odwoływania się do wspomnianych lat 90-tych. Redukcja zanieczyszczeń w latach 90-tych nie wynikała z dbałości o środowisko i zdrowie obywateli, tylko po prostu z upadku niektórych firmy, które ekonomicznie nie miały szans funkcjonowania w gospodarce wolnorynkowej. Owszem, upadek tych zakładów był dla nas poważnym kosztem społecznym i być może mieliśmy moralne prawo używać tego argumentu w negocjacjach o skali redukcji zanieczyszczeń. Niemniej czas płynie nieubłaganie i odnoszenie się do wydarzeń sprzed  ponad 20 lat nie ma sensu. Ponadto, jak zaznaczyłem, upadek tych zakładów nie miał nic wspólnego z narodowym poświęceniem w walce o czyste powietrze. Inaczej mówiąc, odnosząc się do lat 90-tych, trochę oszukujemy międzynarodową opinię publiczną oraz  …..siebie. Użycie ponownie tego argumentu, tym razem przez obecnego prezydenta, jest już tylko próbą słabej manipulacji międzynarodową opinią publiczną i komunikatem na potrzeby krajowej polityki.

Znaczny spadek emisji zanieczyszczeń w latach 90-tych szybko pomógł Polakom. W pierwszych kilkunastu latach przemian społeczno-gospodarczych doświadczyliśmy radykalnego wydłużenia długości życia. Jestem przekonany, że redukcja zanieczyszczeń była jedną z wielu tego przyczyn.

Dane Eurostatu za lata 2008-2017 dla dwutlenku węgla (oraz dane GUS dla różnego typu zanieczyszczeń w latach 2008-2016) pokazują, że Polska nie uczyniła żadnego postępu w zakresie redukcji zanieczyszczeń. Dotyczy to zarówno przemysłu jak i gospodarstw domowych. Utrzymujemy poziom emisji zanieczyszczeń jak w czasie końca boomu gospodarczego w 2008 r. Większości krajów UE udało się obniżyć poziom zanieczyszczeń w tym czasie. Odniesienie do lat 2010 czy 2011 nie zmienia naszego wizerunku. Niestety.

Eurostat w grudniowym opracowaniu „Energy, transport and environment indicators” pokazuje m.in. obecny poziom emisji gazów cieplarnianych w odniesieniu do 1990 r.  Wg tego opracowania Polska zmniejszyła emisję raptem o ok. 15%, co nie jest jakimś wielkim osiągnięciem. Warto zwrócić uwagę, że podobne i lepsze wyniki odnotowały m.in. kraje, które nie przechodziły procesu redukcji mocy przemysłowych po wyjściu z socjalizmu.

Jak widać, rola autorytetów w zakresie redukcji zanieczyszczeń nam się nie należy. Nie jesteśmy również prymusami w tej dziedzinie, a raczej daleko za nimi. Bliżej nam do grupy maruderów. Oczywiście mam świadomość, że proces wychodzenia z gospodarki socjalistycznej i doganianie rozwiniętych gospodarek wolnorynkowych ogranicza pole do bicia rekordów w emisji zanieczyszczeń, ale sądzę że mogliśmy zrobić nieco więcej.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Banialuki prezesa NBP o euro.

Staram się na blogu unikać politykowania, ale bywa że przedstawiciele świata ekonomii sami się o to proszą. Tak jest właśnie z prezesem NBP. W  „Siecie” opublikowało wywiad z Adamem Glapińskim. Jednym z wątków była sprawa propozycji korupcyjnej przedstawionej przez byłego szefa KNF Marka Chrzanowskiego. Dość szybko media zaczęły sprawdzać ewentualne powiązania byłego szefa KNF z prezesem NBP. Tak prywatne, jak i służbowe w obszarze sprawy związanej z bankami z grupy Leszka Czarneckiego. Szef NBP zastosował obronę przez atak. I to ostry atak. Adam Glapiński bez ogródek sugeruje, że część mediów próbują podważyć wiarygodność jego osobistą i NBP. Ponadto sugeruje, że te same środowiska próbują uwikłać Polskę w przyjęcie euro, co miałoby być zgubne dla kraju. Po co prezes NBP wprowadza wątek euro? Z osoby rzekomo oskarżanej, stara się zaprezentować jako człowiek broniący niepodległości Polski przed tajemniczymi siłami. Niestety teorie dotyczące euro, jakie zaprezentował prezes NBP, są po prostu niepoważne. Zdawałoby się, że osoba na takim stanowisku nie powinna wypowiadać publicznie głupstw, czy wręcz bzdur. Ja sam po zapoznaniu się ze spiskowymi teoriami prezesa NBP dotyczącymi euro, zaczynam mieć coraz większe wątpliwości co do kompetencji Adama Glapińskiego do piastowania obecnej funkcji. Nie ma co ukrywać, że wypowiedziane poglądy o euro, powodach i konsekwencjach przyjęcia tek waluty, po prostu Adama Glapińskiego ośmieszają.

Zacznijmy od wpadki szefa KNF. Media szybko zauważyły, że były szef KNF m.in. w zakresie ‘szukania’ pracy dla znajomego prawnika, nie mógł działać sam. Nagranie L.Czarneckiego kompromituje byłego szefa KNF i tyle. Dość szybko też ujawniono, że były szef KNF cieszył się zaufaniem prezesa NBP. Ten ostatni, nawet już po ujawnianie nagranej rozmowy, wychwalał zalety moralne i intelektualne szefa KNF Marka Ch. Media zaczęły sprawdzać politykę personalną szefa NBP i ewentualne powiązania. Niestety NBP zareagował w sposób niezwykle agresywny i nieadekwatny do zadawanych NBP pytań. Wnioski NBP do sądu zmierzające do utrudnienia dziennikarskiego śledztwa są zaskakujące. Dziennikarskie śledztwa zaczęły się od banalnych spraw i standardowych pytań. Na tego typu zapytania, NBP powinien odpowiadać wręcz z automatu. Niestety, ale w ten sposób NBP sam prowokuje podejrzenie, czy aby media nie zaczęły ujawniać rzeczy, które prezes NBP wolałby nie upubliczniać.

Najbardziej niesmaczne jest to, że prezes NBP szybko przyjął postawę obrońcy Polski przed euro i tą częścią ‘elit’, która rzekomo nie rozumie polskiego interesu politycznego i gospodarczego

Przyjrzymy się więc kilku argumentom, których użył. Wg Adama Glapińskiego jakieś tajemnicze siły i kręgi (prezes NBP oczywiście nie nazywa ich po imieniu) krajowe i zagraniczne chcą przymusić Polskę do przyjęcia euro. Temu ma też sprzyjać opozycja.

Nie znam wypowiedzi przedstawicieli innych państw, którzy wymuszaliby na Polsce jak najszybsze przyjęcie euro. Jeżeli już, to są to pojedyncze wypowiedzi entuzjastów euro. Doświadczenia wielu ostatnich lat wskazują, że przyjmowanie euro ‘na siłę’ nie ma sensu i przyczynia się do problemów całej strefy euro, czego członkowie strefy euro są w pełni świadomi. Dlatego UE stawia krajom członkowskim przynajmniej minimalne wymagania makroekonomiczne. Wymagania są również stawiane w okresie przejściowym przed przyjęciem euro.

Po drugie każdy może sobie głosić co chce. Ostateczna decyzja należy do Polski.

Inną rzeczą jest, że niektóre kraje ‘podpinają’ się do euro dla osiągnięcia korzyści makroekonomicznych, jednocześnie lekceważąc zasady prowadzenia rozsądnej polityki społeczno-ekonomicznej. Przykładem jest Grecja. A kolejnym mogą być Włochy.

“Nieprzypadkowo partie opozycyjne umieściły wejście do strefy euro jako drugi punkt swojego programu, zaraz po ‘depisyzacji’…” , twierdzi prezes NBP. Moim zdaniem nieprawda. O ile część partii opozycyjnych jest za docelowym przyjęcie euro, to unika wpisywania tego na sztandary, ponieważ problematyka wspólnej waluty jest mało zrozumiała dla większości Polaków i raczej nie nadaje się na wyborcze wiodące hasło. M.in. dlatego, że krąży w mediach mnóstwo legend dotyczących euro (w tym propagowane przez ugrupowania prawicowe), które z prawdą mają nic lub niewiele wspólnego.

“wejście do strefy euro radykalnie ograniczy polską suwerenność ekonomiczną, co razem z innymi elementami zakotwiczy Polskę na stałe w tzw. głównym nurcie europejskim”. “Nie będzie już pola manewru”.

To bzdura kompletna. Państwo zachowuje suwerenność ekonomiczną, ponieważ politykę gospodarczą (np. poziom podatków, pomoc społeczna itd. itd.) każdy kraj prowadzi własną. Wystarczy przeglądać opracowania Eurostatu, by zobaczyć jak bardzo się w Europie od siebie różnimy. Przyjęcie euro nie zmieniło Francuzów, Niemców, czy Hiszpanów itd. Zachowali swoją odrębność gospodarczą, polityczną, kulturową itd. Utrata własnej waluty jest niezwykle w Polsce mitologizowana i utożsamiana z niezależnością. O odporności danego kraju na szoki gospodarcze decyduje stan jego gospodarki. Na to UE ma niewielki wpływ. A ten który ma, polega na wzmacnianiu i mobilizowaniu krajów członkowskich do budowania silniejszych gospodarek.

Problem jest gdzie indziej. Wielu polityków ceni sobie odrębną, własną walutę, bo w okresach kryzysów, amortyzuje ona (osłabienie waluty) m.in.  ich błędy i zaniechania.

Wbrew sugestiom, ze strefy euro, można wyjść. Było to analizowane przy okazji kryzysu greckiego. Grecja początkowo odgrażała się, że to zrobi, po czym szybko zarzuciła ten pomysł.

“Nasza gospodarka stałaby się mniej konkurencyjna” (MŻ: po przyjęciu euro), twierdzi prezes NBP. To kolejny nonsens. Konkurencyjność gospodarki zależy od działań przedsiębiorców i sprzyjających im regulacji oraz kondycji finansów publicznych. Dwa ostatnie czynniki zależą od polityków.

Na przyjęciu euro  “straciliby ludzie, którzy dużą część dochodów wydają na dobra podstawowe”. To bodaj czołowy mit powielany namiętnie przez krytyków przyjęcia euro. Mówiąc inaczej, przyjęcie euro ma sprzyjać wzrostowi cen. Analizowano to już wielokrotnie. Można to zresztą przenalizować samodzielnie (dane dotyczące inflacji są każdego kraju, są łatwo dostępne).  Ceny rosły ewentualnie tam, gdzie przedsiębiorcy próbowali zaokrąglać w górę (w nowej walucie) lub wynikało to z innych makroekonomicznych powodów. Niewielkie dopasowania cen mogły wynikać z ustalenia poziomu wymiany waluty przez rynek w okresie poprzedzającym wymianę (przedział walutowy). Tu jednak spora rola polityków, by zniechęcić rynek do ewentualnej spekulacji. Nie przeceniałbym jednak tego czynnika, bo fakt posiadania własnej waluty wystawia ceny produktów i usług na wahania. Do tego, gdy gospodarka pomyślnie się rozwija, to waluta ma skłonność do wzmacniania się, co uderza negatywnie producentów krajowych. Doświadczaliśmy tego w poprzedniej dekadzie. Zwolennicy własnej waluty, o tej wadzie nie chcą wspominać.

Na koniec … wg prezesa NBP na przyjęciu euro zyskałyby m.in.  “wielkie banki, wielkie instytucje, głównie zagraniczne, którym spadną koszty transakcyjne”. Jak przystało na byłego polityka prawicowego, nie mogło się obyć bez wskazania, że korzyści odniesie głównie kapitał zagraniczny, w tym instytucje finansowe. To standard. Tego typu wzmianki mają deprecjonować pomysł przyjęcia euro. Niestety i tutaj prezes się myli. Rezygnacja z krajowej waluty spowoduje radykalne ograniczenie zapotrzebowania na transakcje wymiany walutowej i ich zabezpieczanie. Banki na tym stracą. Odpadnie jedna para walutowa do ewentualnych zabaw i spekulacji dla tych, którzy się tym pasjonują. Oczywiście banki mają pozycje w aktywach i pasywach w różnych walutach. Tylko, że koszty transakcyjne spadną przede wszystkim podmiotom działającym na rynku krajowym, które importują i eksportują. W tym są i przedsiębiorstwa zagraniczne, ale i one zatrudniają polską załogę, co warto stale przypominać.

Do wypowiadania głupstw o euro jestem już w Polsce przyzwyczajony. Euro wywołuje sporo kontrowersji i wątpliwości wśród ekonomistów. Część z tych wątpliwości warta jest przedyskutowania. Niestety znaczna część tej krytyki to trochę sztuka dla sztuki i medialne popisy polityków i ekonomistów. Niemała fala krytyki polała się na euro po kryzysie w Grecji. Grecy sami są winni kryzysowi, co nie zmienia faktu, że część ekonomistów próbuje do dzisiaj sugerować, że w tle było euro i rzekomo wątpliwa zasadność jego wprowadzenia w obszarze państw o dużych różnicach w rozwoju gospodarczym i potencjale. 

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Rząd powinien podnieść ceny energii elektrycznej dla gosp. domowych. Sorry.

W ostatnich tygodniach na jeden z
czołowych politycznych tematów wyrosła energia elektryczna. Chodzi oczywiście o
ewentualne podwyżki cen energii dla gospodarstw domowych. Temat podwyżek kosztów prowadzenia gospodarstwa domowego to nie lada
gratka dla opozycji
. Jak tylko w mediach pojawiła się informacja o
podwyżkach cen energii, to co kilka dni mieliśmy
sprzeczne komunikaty prezentowane przez przedstawicieli rządu
. Zaczęło się od
potwierdzenia podwyżek. Potem było o rekompensatach, aż w końcu premier
zakomunikował: podwyżek cen energii dla gospodarstw domowych nie będzie w
przyszłym roku. Jak będzie ostatecznie zobaczymy, bo premier Morawiecki znany
jest z niebywałej ‘niedokładności’ informacyjnej również w tematach
ekonomicznych.

Temat wzrostu cen nie wziął się oczywiście z sufitu. Nasz elektroenergetyka
oparta jest głównie na węglu, w tym kamiennym. Cena węgla kamiennego rosną od dwóch lat w tempie rzędy 20% rocznie.
Tymczasem gospodarstwa domowe
praktycznie w ogóle nie odczuły tego w cenach energii elektrycznej.
Patrząc
na ceny energii elektrycznej poprzez dane dla koszyka inflacyjnego, można
powiedzieć, że ceny energii dla gosp. domowych
w zasadzie nie ulegają zmianom od czterech lat.
Media i opozycja pochwyciły
temat, rząd się wystraszył spadków z sondażach i wzrostu cen ma nie być.
Słusznie, czy nie? Moim zdaniem nie. To błąd.

W strukturze zużycia energii przez gospodarstwa domowe, energia
elektryczna nie odgrywa najważniejszej roli
. Ważniejsze są: węgiel
kamienny, ciepło z sieci, benzyna i gaz ziemny. Podobne znaczenie (w strukturze
zużycia energii ogółem) ma olej opałowy i drewno. Około 10%.  

W czasach gdy wzrosty cen węgla na runku krajowym i światowym był
podobne do obecnych lub większe, rządy miały odwagę podnosić ceny energii
średnio o kilka procent rocznie
. Czasami, wzrost cen energii rozkładano na
dwa lata. Amortyzowano w ten sposób znaczny wzrost cen węgla, np. z lat
2009-2012. Średni wzrost cen energii
elektrycznej, wg informacji dla koszyka inflacji, z lat 2005-2012, to nieco
ponad 6% rocznie
.  Wzrosty roczne
wynosiły od 1,6%, do aż 12% (2008 r.).

Biorąc pod uwagę powyższe
informacje, wstrzymywanie podwyżek dla gosp. domowych w 2019 r. nie ma żadnego
uzasadnienia. Ceny szeregu innych i
ważniejszych grup towarów i usług są w mniejszym lub większym stopniu poddane rynkowym
regułom ustalania cen
. Np. żywność, opał, paliwa do samochodów itd. Dlaczego
więc energia elektryczna ma być całkowicie odizolowana od kosztów (surowców),
które kształtują jej cenę? Zapewne dlatego, że państwo i wyznaczone przez nie urzędy (w tym wypadku URE) mogą o tych
cenach decydować
. Podejrzewam, że URE zgodziłaby się na przynajmniej na solidne
kilkuprocentowe podwyżki cen prądu w 2019 r. Wydaje się, że URE może nie mieć
przed czym nas bronić, bo przedstawiciele rządu zdają się apelować do firm
sektora energetycznego o niepodnoszenie cen. Jak ostatecznie firmy energetyczne
to rozegrają, zobaczymy.

Powstrzymywanie zmian ceny prądu narusza (wypacza!) rachunek
ekonomiczny w gospodarce rynkowej
. Większość gospodarstw domowych może zredukować
zużycie prądu lub zrezygnować z innych wydatków. Dobro/usługa nazbyt tania, nie
jest szanowana. Tak właśnie było w gospodarce socjalistycznej w czasach PRL.

Jednym z pomysłów jest większe
przeniesienie wzrostu kosztów produkcji energii na podmioty gospodarcze. To
moim zdaniem nieuczciwe i nielogiczne. Końcowy efekt będzie taki, że wzrost cen
energii odczujemy w cenach codziennie nabywanych towarów i usług. Po co się
więc oszukiwać?

Rozumiem, że politycy chcą chronić gosp. domowe przed zbyt dużym
wzrostem cen prądu. Ok., można to zrozumieć
. Ochronie jednak powinna
podlegać tylko ta część gospodarstw, która ma wyjątkowa małe dochody. Po drugie
nikt nie oczekuje, że wzrost cen surowców od razu w skali 1:1 będzie
przerzucony na gospodarstwa domowe. Pamiętajmy, że przemysł wraz z budownictwem
odpowiada tylko za ok. 46% zużycia energii. Pozostała część to głównie gosp.
domowe i podmioty rejestrowane w miejscu zamieszkania. 

Zaszufladkowano do kategorii Wszystko | Dodaj komentarz

Francja. Państwo przesocjalizowane ze źle kierowanym wsparciem.

Protest żółtych kamizelek robi wrażenie. Determinacja, ostre i naładowane emocjami wypowiedzi protestujących. Wiele z wypowiedzi, jakie odnotowałem, dotyczy wynagrodzeń i poziomu życiu. Ludzie pełni są pretensji do władzy o zbyt niskie wynagrodzenia i emerytury, rosnące koszty życia, faworyzowanie bogatych itd.

Spojrzałem więc na liczby i z przykrością musze powiedzieć, że we Francji nie tyle jest problem z niskimi wynagrodzeniami i biedą, co raczej ze źle funkcjonującą redystrybucją. Niestety obywatele żadnego państwa, w tym Francji, nie chcą słyszeć o racjonalniejszym wykorzystaniu pomocy państwa. To oznaczałoby odebranie/zredukowanie jednym, by dać bardziej potrzebującym. Tylko podwyżki i koniec.

Francja jest państwem o najwyższym udziale wydatków klasyfikowanych jako social protection w relacji do PKB w UE. Kategoria ta obejmuje, oprócz standardowego wsparcia ludności uboższej i bezrobotnych, m.in. system rentowo-emerytalny. Klasyfikowanie systemy emerytalnego do social protection może kogoś dziwić. I niesłusznie. Powodem są wymuszone transfery (składki emerytalne w systemie ‘państwowym’) oraz to, że systemy emerytalne pełne są elementów polityki socjalnej. Chodzi o przywileje emerytalne, uzupełnienie emerytur minimalnych itd.

Social protection w relacji do PKB, w przypadku Francji, to aż 34% w 2016 r. (Eurostat kilka dni temu opublikował analizę krajów UE). Średnia w UE to 28,2%. Francja jest też liderem pozycji wydatki general government w relacji do PKB 56,5% (dane dla 2017 r.; średnia dla UE 45,8%). General government to całość wydatków publicznych, w tym social protection. Jeżeli więc w takim kraju są biedni i wykluczeni  w skali jaką sugerują protestujący Francuzi to oznacza, że polityka społeczno-gospodarcza wymaga zmian, a nie zwiększania skali wsparcia (czytaj: redystrybucji).

Wątpliwy jest też argument, że przyczyną problemów są tzw. bogaci. Francja ma bardzo przeciętny, jak na warunki UE wskaźnik Gini’ego. I nie o obciążanie podatkami bogatych tu chodzi. Przy tej skali redystrybucji, trzeba obciążyć różnymi daninami wynagrodzenia przeważającej większości Francuzów. Z samych tzw. bogatych tyle się nie wyciśnie.

Słuchając płomiennych wypowiedzi niektórych protestujących, z przykrością muszę powiedzieć, że ich diagnozy dalekie są od prawdy. Kto jak kto, ale Francuzi powinni spojrzeć na składniki i skalę redystrybucji, w tym socjalnej, i z części z niej zrezygnować lub przynajmniej z uczynić bardziej efektywną.

Ilustracja pochodzi z opracowania:

Share of EU GDP spent on social protection slightly down (191/2018 – 12 December 2018).

https://ec.europa.eu/eurostat/documents/2995521/9443901/3-12122018-BP-EN.pdf/b6764f92-e03e-4535-b904-1fdf2c2d4568

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Partia Teraz! Powrót liberalizmu na polską scenę polityczną.

Na polskiej scenie politycznej pojawiło się nowe ugrupowanie. Teraz! Jednym z liderów nowego ugrupowania jest Ryszard Petru. Rozpoznawalne nazwisko na krajowym ekonomicznym i politycznym podwórku.  Określenie użyte w tytule: Powrót liberalizmu jest oczywiście nieco na wyrost. Dla mnie miarą na osi lewicowość-liberalizm nie jest poziom podatków czy obnoszenie się ze słowem prywatyzacja, a bardziej poziom redystrybucji. Ze wstępnych deklaracji polityków partii Teraz! trudno dociec, czy poziom redystrybucji zwiększy się czy zmniejszy. Dla mnie wystarczy jak politycy partii Teraz! zadeklarują, że są zwolennikami gospodarki wolnorynkowej. To obecnie i tak spory akt odwagi. Oczywiście dla perwersyjnego przejaskrawienia, będę dalej używał etykietki: liberałowie na określenie Teraz!

Etykietkę liberalizmy można (zaznaczam: że w uproszczeniu!) przypisać partii Teraz!, ponieważ flagowymi postulatami są pomysły przypisywane ugrupowaniom bynajmniej dalekim od lewicy. Niemniej łatka, to tylko łatka. W programie Teraz! jest i grupa postulatów (czy raczej ogólnych  deklaracji) wskazujących, że nowe ugrupowanie stricte liberalnym być nie zamierza.

Co do zasady Teraz! chce Polski zasobnej, z obywatelami zadowolonymi z poziomu życia i bezpieczeństwa, jakie ma zapewnić im państwo. Różnica między partiami lewicowymi i Teraz! dotyczy drogi dojścia do zadowolonego z życia społeczeństwa. Lewica kładzie nacisk na wzrost redystrybucji, progresywne opodatkowanie i większy udział państwa w gospodarce. Liberałowie zaś, uważają że zmniejszenie podatków i zwiększenie obszaru wolnego rynku, da również zadowolone z życia społeczeństwo i elastyczną gospodarkę.

Poniżej przytoczę kilka z postulatów partii jakie zostały przedstawione mediom, z krótkim komentarzem.

Podatki. Teraz! chce obniżenia PIT i CIT do 16%. To postulat PO sprzed wielu, wielu lat. Wiara w niski, liniowy podatek wydaje mi się przesadna. Przede wszystkim Polska jest krajem o relatywnie niskim udziale podatków dochodowych we wpływach podatkowych ogółem. Stawki 16% są, co warto zaznaczyć, minimalnie mniejsze od stawek efektywnych osiąganych teraz. Tak niskie stawki mogą też oznaczać równoczesną rezygnację ze znacznej części ulg podatkowych. Wtedy zmiana byłaby neutralna dla budżetu.

Kluczowe byłoby raczej poznanie opinii na temat VAT. Na konwencji programowej padło zdanie „Podatek VAT będziemy obniżać”. Niestety zabrakło mi szczegółów, czyli o ile i w jakim tempie. W naszych warunkach już obniżenie o 1 pkt. proc. jest nie lada wyzwaniem dla budżetu (utrata kwoty rzędu 7 mld zł.)

System emerytalny. Teraz! przypomina niezrealizowaną od lat ideę likwidacji KRUS. Ponadto zadeklarowano redukcję przywilejów emerytalnych, których niestety nie udało się wytrzebić, czy też ograniczyć. I nie chodzi tylko o emerytury górnicze. Warto ponownie przejrzeć system emerytalny, w tym i listę zawodów uprawnionych do wczesnych emerytur itd.

500 zł składki ZUS dla przedsiębiorców. To już mocno zgrany pomysł. O ile mogę zrozumieć, że na start warto początkującemu przedsiębiorcy składkę zredukować (to już jest od lat), to najdalej po roku lub półtorej, przedsiębiorca powinien płacić składki zapewniające emeryturę pozwalającą na przeżycie. Nie widzę większego sensu w prowadzeniu działalności gospodarczej, która nie pozwala na ‘odkładanie’ na emeryturę.

Program 500+. Teraz! zapowiada istotne modyfikacje w programie. I słusznie, bo to monstrualne i źle wydawane pieniądze. W zakresie demograficznym, 500+ sukcesem na pewno nie jest. Program zniechęcił do aktywności zawodowej kilkadziesiąt tysięcy kobiet. Postulowane przez Teraz! uzależnienie wsparcia od aktywności zawodowej wcale nie jest złe czy głupie. Diabeł tkwi w szczegółach.

Służba zdrowia. Media podchwyciły głównie informację o większym zaangażowaniu sektora prywatnego w systemie usług opłacanych z pieniędzy publicznych i nie tylko. Jestem za. Niestety zabrakło informacji o wzroście wydatków na służbę zdrowia (składka). Polska lokuje się pod koniec listy pod względem wydatków publicznych na usługi zdrowotne w relacji do PKB. Niestety mało kto ma odwagę prosto w oczy powiedzieć obywatelom, że albo podniesiemy składkę, albo więcej dopłaci budżet, czyli też my. Z tej perspektywy, deklaracje obniżenia stawki VAT uważam za nazbyt odważną i pochopną.

UE i euro. Duże ZA z mojej strony. Większa integracja z UE to bezpieczeństwo nie tylko w wymiarze geopolitycznym dla Polski. Do korzyści ekonomicznych nawet nie warto przekonywać. Wystarczy spojrzeć w dane makroekonomiczne od początku ubiegłej dekady, żeby zobaczyć korzyści z tytułu wejścia do UE.

A euro? Skoro ujednolicamy przepisy, to dlaczego nie walutę. W Polsce niezwykle i niesłusznie przecenia się rzekome korzyści z posiadania własnej waluty w gospodarce. Euro samo w sobie korzyści oczywiście dać nie może. Sens jest tylko wtedy, gdy będzie mieć efektywną i elastyczną gospodarkę wolnorynkową oraz zdrowe finanse publiczne. Nie widzę powodu byśmy nie mieli do tego dążyć. Niestety niechęć do euro obecnie widoczna jest głównie w środowiskach politycznie konserwatywnych (kręgi prawicowe) . Panuje tam przekonanie, że waluta jest skutecznym narzędziem polityki gospodarczej i świetnym środkiem obrony przed kryzysami.

Przeciwnikom euro można przypomnieć, że gdybyśmy przed kilkunastu laty przyjęli euro, to problem kredytów frankowych byłby grubo mniejszy niż obecnie lub nie zaistniałby wcale.

Prywatyzacja. Nie ma chyba ugrupowania gospodarczo liberalnego, które nie byłoby zwolennikiem jak najdalej posuniętej prywatyzacji. Teraz! zapowiada prywatyzację spółek państwowych. To temat politycznie niezwykle trudny i w przypadku niektórych sektorów gospodarki dyskusyjny (tzw. sektory strategiczne). Gdybym miał jednak wskazywać kierunek działań, to uważam, że państwo powinno zredukować swój udział w gospodarce. Na pewno nie jestem zwolennikiem pomysłów obecnej władzy, zmierzających do nabywani udziałów/akcji w prywatnych spółkach w ramach aktywnej polityki gospodarczej za pośrednictwem dedykowanych do tego funduszy.

Telewizja publiczna. Teraz! proponuje rezygnację z abonamentu i przejście na realizowanie misji publicznej w ramach przetargów.  System abonamentowy lub podobny jest dość powszechny w UE. Czy na publiczną TV będziemy się składać przez abonament, składnik rachunku za prąd czy obciążenie składane przy okazji rozliczania podatków, jest mi obojętne. Odkąd PiS przejął TV publiczną (i po tym co z nią zrobił) jestem zwolennikiem prywatyzacji TV publicznej. Z zebranych publicznych środków powinno się finansować programy misyjne (sztuka, edukacja itd.) i – ewentualne – utrzymanie kanałów publicznych, do których będą miały dostęp stacje wg kryterium oglądalności. To radyklanie zmniejszy możliwość wykorzystywania TV publicznej do manipulacji opinią publiczną.

Przypadek Teraz! jest o tyle ciekawy, że na scenę polityczną chce wejść ugrupowanie klasyfikowane jako liberalne. Sądzę, że wśród Polaków jest zapotrzebowanie na taką partię, chociaż wielkiej popularności takiej partii nie wróżę. Zależnie od rozłożenia akcentów, od kilku do maksymalnie kilkunastu procent. Z tym konkretnym przypadkiem, partią Teraz!, jest o tyle problem, że wśród liderów są politycy, którzy zakładali Nowoczesną i dość szybko ten projekt porzucili. Pojawia się więc pytania o ich motywację dla funkcjonowania w polityce.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Jeden komentarz

Kongres 590. Przemawiał polityk czy prezes NBP?

Prezes NBP wystąpił na Kongresie 590 w Jasionce. Zapoznając się z ocenami i opiniami tam przedstawianymi miałem wrażenie, że wypowiadał się polityk a nie szef NBP. Od prezesa NBP oczekuję większego dystansu w komentowaniu gospodarki i mniejszego ulegania emocjom. Powstaje zresztą pytanie, czy aby upust emocji nie był świadomy przez A.Glapińskiego. 

„…..Dane za trzeci kw. zaprzeczają wszystkim przewidywaniom, także NBP. Jeśli nie jest to cud gospodarczy, jakaś złota era, to, co to jest?…”

Poniżej kilka uwag do wybranych wypowiedzi szefa NBP.

Przede wszystkim oczekuję, aby prezes NBP patrzył na gospodarkę z większej perspektywy. Prezes NBP przyrównał naszą gospodarkę do pendolino. Rozumiem, że to z powodu tempa na jakie nasza gospodarka weszła. Niestety tak to już z tempem PKB jest, że raz jest wyższe, a raz niższe. I tak na zmianę. O ile przeciętny obywatel i przedsiębiorca zazwyczaj cieszy się z dużej dynamiki PKB, to już dla prezesa NBP wysokie tempo PKB powinno być  przedmiotem troski. Chodzi, w dużym uproszczeniu, o to by gospodarka przeszła do okresu spowolnienia gospodarczego bez nadmiernych turbulencji. W tym turbulencji w finansach publicznych.

Prezes NBP przedstawiał naszą gospodarkę tak jakby była wyodrębnionym bytem. Przypomnę więc, że nasza gospodarka jest mocno związana w UE. I to w istotnym stopniu, dzięki poprawie koniunktury gospodarczej w UE, nasza gospodarka osiągnęła tempo PKB rzędu 5% w ostatnich czterech kwartałach.  Doprawdy tak trudno powiedzieć coś pozytywnego o UE i o silnych z nią związkach?. Przepraszam, ale chyba dały o sobie znać dawne polityczne sympatie ze środowiskiem prawicowym  i jego antyunijnymi fobiami. Już mi wystarczy, że politycy PiS ostro dystansują się od UE. Szef NBP nie musi się w ten schemat wpisywać. Z argumentów krytycznych na jakie się zdobył prezes NBP pod adresem UE było o……unijnym  aparacie urzędniczym i nadmiernej liczbie przepisów („…Biurokracja nas trochę hamuje….”) . UE nie jest niekrytykowalna, ale liczyłem na wyższy poziom argumentacji.

Podobnie z inflacją. Z wypowiedzi prezesa NBP można odnieść wrażenie, jakby Polska była wyodrębnionym bytem makroekonomicznym i niska inflacja była (jest) jakimś naszym lokalnym zjawiskiem (brak napięć inflacyjnych w okresie wysokiego tempa PKB). Niestety, nic z tych rzeczy. To zjawisko widoczne w większości krajów UE. Jesteśmy już gospodarką na tyle zrośniętą z UE i zglobalizowaną, że podlegamy zjawiskom makroekonomicznym o charakterze regio- i ponadregionalnym.

Tradycyjnie musiało paść zapewnienie, że NBP obecnie nie jest zainteresowany przyjęciem euro. Bez euro można żyć oczywiście. Nie stanie się żadna tragedia. Skoro jednak otwieramy granice na przepływ ludzi, towarów i usług, to naturalnym krokiem jest przyjęcie wspólnej waluty. To ułatwi gospodarczą integrację. Polska, formalnie, zobowiązała się docelowo przyjąć euro. Temat powinien więc być przez NBP stale monitorowany i podlegać cyklicznym dyskusjom i ocenom.  Szef NBP nie powinien mylić zdania prywatnego z opinią instytucji, którą kieruje.

A.Glapiński wpadał w zachwyt nad stanem finansów publicznych. Tu, tak jak w przypadku PKB, zalecałbym szefowi NBP większy dystans. Polska ma już tak bogatą (w tym i w przykre doświadczenia) historię w tym zakresie, że sugerowałbym raczej skupienie się nad tym co przed nami i  wyciąganie wniosków z historii. Obecna, faktycznie dość dobra, sytuacja finansów publicznych jest przejściowa. Dobra koniunktura spowodowała, że szerokim strumieniem napłynęły podatki i zmalał deficyt FUS. Do tego dwa lata z rzędu NBP dokonywał niezwykle wysokich wpłat do budżetu (po niemal 8 mld zł). Wpływy z tytułu zmniejszenia szarej strefy to tylko mniejsza część sukcesu. To wszystko nie będzie trwało wiecznie. Dobre okresy w gospodarce wykorzystuje się do przygotowania finansów publicznych na gorsze lata. Politycy PiS tego zaniedbali, a mieli i mają wyjątkowo dobre ku temu warunki.

Wątpię też, by cały świat, jak sugeruje prezes NBP, zachwycał się gospodarczym sukcesem Polski. Nie jesteśmy pępkiem świata. Złoty nie jest przewartościowany, w inwestycjach zagranicznych nie ma rekordów, a giełda jest mocno i od dłuższego czasu niedowartościowana. Jak więc jest z tym zachwytem??.

Zabrakło mi szerszej refleksji nad niską stopą inwestycji w gospodarce. Nie chcę na siłę przypisywać winy obecnemu rządowi, bo to byłoby zbyt proste. Problem wymaga pogłębionej analizy ekonomicznej. Tymczasem rząd i prezes NBP zachowują się jakby problemu  nie było.

Każdemu wolno się cieszyć z dobrej (aktualnie) sytuacji makroekonomicznej Polski. Prezes NBP powinien zachowywać chłodny dystans do rzeczywistości i studzić emocje. W tym i swoje.

 

https://wpolityce.pl/polityka/421267-glapinski-polska-nie-powinna-wstepowac-do-strefy-euro

Zaszufladkowano do kategorii Wszystko | Dodaj komentarz

Zmiany w zatrudnieniu w latach 2014-2017

‘Górka’ koniunktury już za nami. Minione kilka lat przyniosło niebywały wzrost zatrudnienia i stopę bezrobocia jedną z najniższych w UE. Opublikowane w ubiegłym tygodniu pełne dane GUS o zatrudnieniu pokazują nam kierunki zmian w zatrudnieniu.

Z początkiem radykalnej zmiany na rynku pracy mieliśmy do czynie już od 2014 r. Okres 2014-2017 można podzielić na dwa lub więcej podokresów. To kwestia szczegółowości analizy i przyjęcia kryterium podziału (ekonomiczne, polityczne lub inne). Wskazany okres przypada w większej części na lata rządów koalicji prawicowej, ale jej wpływ na rynek pracy był ograniczony. To kwestia przede wszystkim koniunktury gospodarczej. Wpływ zmian politycznych po wyborach w 2015 r. był zresztą dwojaki. Możemy się spierać o wpływ popytu generowanego przez 500+ na koniunkturę (i sens takich działań) i ewentualnie inne działania. Niestety, działania rządu spowodowały również odejście z rynku pracy (lub zaniechanie jej poszukiwania) kilkudziesięciu tysięcy kobiet.

W 2014 oficjalna stopa bezrobocia spadła z 13,4% do 11,4%. Przez kolejne cztery lata spadła do 5,9% (grudzień ’17).

W latach 2014-2017 zatrudnienie w gospodarce narodowej wzrosło o 1,47 mln osób, czyli o 10%. Do tak ogromnego wzrostu zatrudnienia przyczynił się tylko i wyłącznie sektor prywatny. Zatrudnienie w szeroko rozumianym sektorze publicznych (spółki skarbu państwa, urzędy centralne, jednostki samorządowe itd.) pozostało praktycznie bez zmian, co oczywiście nie przeczy temu, ze w poszczególnych sektorach zdominowanych przez sektor publiczny nie dochodziło do zmian. Takie miały miejsce, o czym dalej.

Za wzrost zatrudnienia odpowiadał głównie przemysł, handel i naprawa pojazdów oraz transport  i gospodarka magazynowa. Warty odnotowania jest oczywiście udział budownictwa w zatrudnieniu. Liderami dynamiki wzrostu zatrudnienia były: informacja i komunikacja, działalności wpierająca i działalność klasyfikowana do naukowo-technicznej (nie mylić z edukacją). Na dalszych pozycjach (wzrost o ok. 20%) są: transport i gospodarka magazynowa oraz w gastronomia i zakwaterowanie. To co cieszy najbardziej, to wzrost liczby miejsc pracy dla osób z niższymi kwalifikacjami. Dzięki temu to m.in. wśród tych osób udało się radykalnie zmniejszyć bezrobocie.

Jak wspomniałem, zatrudnienie w szeroko rozumianym sektorze publicznym pozostało generalnie bez zmian. Gdy spojrzy się głębiej, to  mamy do czynienia z dwoma kierunkami. Pierwszy to redukcja zatrudnienia w przemyśle (głównie górnictwo) i usługach (m.in. transport i gospodarka magazynowa). Jednym z niewielu wyjątków jest wzrost zatrudnienia w sektorach dostawy wody, odprowadzania ścieków i zagospodarowania odpadów. Mówimy tu jednak dosłownie o kilku tysiącach miejsc pracy, co jest mikroskopijną wielkością przy łącznym wzroście zatrudnienia w okresie 2014-2017 o niemal 1,5 mln ludzi.

Domeną sektora publicznego jest edukacja i służba zdrowia. Do tego dochodzi administracja publiczna i wojsko oraz służby. W 2017 to łącznie 2,5 mln zatrudnionych, co daje wzrost o 45 tys. od 2014 r. O ile nie ma wątpliwości, że w służbie zdrowia musi wzrosnąć zatrudnienie, to powstaje pytanie o przyczyny wzrostu zatrudnienia w edukacji publicznej. Prawie połowa z podanego wzrostu przypada właśnie na edukację. Jest to o tyle ciekawe, że od kilka lata spada liczna uczących się dzieci i młodzieży.

Stabilizacja tempa PKB od lat 2014-2016 na poziomie 3% i przyspieszenie od 2017 r. do połowy 2018 r., pokazały radykalną zmianę na krajowym rynku pracy. Wydaje się, że jesteśmy świadkami trwałej zmiany jeśli chodzi o zapotrzebowanie na pracowników generowane przez gospodarkę. Wolniejszy spadek bezrobocia i słabsze tempo wzrostu zatrudnienia nie są zaskoczeniem, biorąc pod uwagę, że gospodarka będzie spowalniać. Nową (i wierzę, że trwałą) jakością będzie utrzymywanie relatywnie dużego poziomu zatrudnienia mimo mniejszego tempa PKB. Inaczej mówiąc, zejście – przykładowo -tempa PKB do przedziału 1,5%-2,5% nie powinno już powodować wzrostu stopy bezrobocia do przedziału 12%-15%.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Podatek od wydobycia niektórych kopalin. Ciąg dalszy pokrętnej historii.

Politycy PiS, po cichu i bez rozgłosu, chcą dopisać kolejny rozdział do dziejów podatku od wydobycia niektórych kopalin. Podatek popularnie jest zwany podatkiem od kopalin lub podatkiem miedziowym, bo płaci go głównie KGHM.

Wg najnowszych informacji, w tym tygodniu rząd przyjął projekt nowelizacji ustawy o podatku od kopalin. Projekt umożliwia podmiotom objętym podatkiem, dokonanie darowizny do wysokości 5% wartości podatku na rzecz lokalnych samorządów.

Podatek od kopalin wszedł w życie w I poł 2012 r. i już wtedy zasilił budżet kwotą ok. 1,4 mld zł. Powodem wprowadzenia podatku było szukanie nowych źródeł dochodów budżetowych, by zmniejszyć deficyt finansów publicznych po kryzysie 2008/2009. Podatek od kopalin nie był polskim wynalazkiem. W różnych odmianach był już stosowany na świecie. Z chwilą wprowadzania, toczył się spór czy ustalone poziomy opodatkowania od wymienionych w ustawie kopalin, nie są aby zbyt duże i obciążające dla firm wydobywczych.

Średnie roczne wpływy do budżetu z tytułu podatku od kopalin to ok. 1,5 mld zł. Kwota waha się od 1 mld zł do 2 mld zł.

Po uchwaleniu podatku, politycy ówczesnej opozycji (w tym PiS) oczywiście przyjęli rolę przeciwników podatku i obrońców państwowych przedsiębiorstw nim obciążonych. Początkowo podatek dotyczył w zasadzie tylko KGHM-u. Mało kto dziś pamięta, że podatek trafił przed Trybunał Konstytucyjny m.in. za sprawą PiS. Politycy PiS twierdzili, że podatek uchwalono niebywale szybko (ścieżka legislacyjna) i dano podatnikom zbyt mało czasu na przygotowanie. Trudno w to dziś uwierzyć, biorąc pod uwagę m.in. rekordy legislacyjne polityków PiS i lekceważące potraktowanie TK.

Z całą mocą temat podatku wrócił do debaty publicznej w 2015 r. , czyli w czasie wyborów. Politycy PiS żądali zniesienia podatku, który rzekomo nadmiernie obciążał KGHM i obiecywali natychmiastowe jego zniesienie po ewentualnie wygranych wyborach.

Wybory PiS wygrał i ….. poglądy na temat podatku zmienił. W expose premier B.Szydło temat podatku od kopalin i realizacja obietnic złożonych miedziowym górnikom  w ogóle się nie pojawił. Zapadła niezręczna cisza. Mimo, że sytuacja makroekonomiczna i w finansach publicznych była i jest o wiele korzystniejsza niż w czasach koalicji PO-PSL, politycy PiS ani myśleli o zniesieniu podatku lub jego redukcji. Niestety dociekliwe zrobiły się media, ponawiając pytania co z podatkiem od kopalin. Wpływy z podatku pojawiały się w kolejnych ustawach budżetowych, a politycy PiS milczeli jak grób.

Powoli porzucenie pomysłów o zniesieniu podatku podawali do wiadomości publicznej urzędnicy ministerstwa finansów i to w zasadzie jedynie wtedy gdy pytali o to dziennikarze. Z biegiem czasu informacje potwierdzali politycy PiS z pierwszej linii, aż w końcu wątpliwości przeciął J.Kaczyński w styczniu 2017 r. Uzasadnienie było następujące: „Podatek miedziowy, który być może nie jest najlepszym pomysłem, ale jednak temu służy. (MŻ: : Kaczyńskiemu chodziło o tzw. dobro społeczne).  Proszę też pamiętać, że nasze wielkie spółki państwowe nie zostały sprywatyzowane właśnie dlatego, że ich zadaniem jest służenie całemu społeczeństwu”. Pytany o termin zniesienia podatku, odsyłał do premier Szydło. Tak jednak sprawy nie można było zamknąć, bo groziło to jej powrotem w trakcie kolejnych wyborów.

W rzeczywistości, biorąc po uwagę finanse publiczne i relatywnie niewielkie znaczenie podatku oraz wychwalane zmniejszenie luki VAT, zniesienie podatku formalnie nie było i nie jest żadnym problemem dla rządu. No ale szkoda pozbywać się takich pieniędzy skoro już są.

W obawie o powrót niezręcznego tematu (zniesienie podatku od kopalin)  w każdych kolejnych wyborach,  politycy PiS wpadli na dość pokrętny pomysł, którego celem jest zamknięcie ust krytykom. Wątpię czy skuteczne.

Pomysł jest następujący: podatek zostaje utrzymany, ale 5% jego wartości podatnik (przedsiębiorstwo wydobywcze) może przekazać jednostce samorządowej na terenie której działa. Jest to gest w stronę pracowników i związkowców z firm (głównie KGHM), które są podatkiem obciążone.

Takie rozwiązanie należy ostro skrytykować z kilku powodów. Z punktu widzenia rządu, to gest symboliczny. Podatek zastaje utrzymany, a rząd zamiast średnio 1,5 mld zł rocznie dostanie kwotę  tylko o kilkadziesiąt mln zł mniejszą. Z perspektywy budżetu takie uszczuplenie jest niezauważalne. Te 5% to niestety swego rodzaju polityczna łapówka dla pracowników i związkowców z zakładów obciążonych podatkiem. Wprawdzie nie dostaną pieniędzy do ręki, ale poprawi się jakość ich życia w miejscu zamieszkania. Zabawne jest to, że zmiana ma wejść w życie dopiero od połowu 2019 r. Rząd chce jak najdłużej dostawać pieniądze z podatku wg obecnych reguł, a gest chce okazać krótko przed wyborami. Wątpliwości budzi też nagradzanie gmin, które i tak są już w czołówce pod względem poziomu życia mieszkańców.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz