Debata ekonomistów nad programem PiS czy raczej polskie sejmikowanie.

Obejrzałem całe spotkanie ekonomistów, organizowane przez PiS. Mimo iż materiał dostępny na stronie PiS to ponad trzy godziny oglądania i słuchania, to jednak polecam każdemu kto zainteresowany jest poziomem debaty ekonomicznej w Polsce. Polecam, bynajmniej nie dlatego że debata była jakimś ekonomicznym delikatesem. Jeżeli ktoś miał wątpliwości co do powodów nieobecności  L.Balcerowicza, to po zapoznaniu się z nagraniem, nie będzie miał żadnych.

Formalnie debata miała być poświęcona ocenie najnowszych propozycji ekonomicznych PiS. W rzeczywistości jednak w debacie mało kto się do programu odnosił.  To dość ciekawe, bo program PiS, „Alternatywa”, jest charakterystycznym dla partii opozycyjnych, populistycznych zestawieniem obietnic i szerzeniem wiary, że nikomu nic się nie zabierze, za to sporo wielu grupom sporo się da. Da w postaci ulg i szerokiej rzeki państwowych pieniędzy. A wszystko to za 11 mld zł ściągniętych z sieciowych marketów i banków oraz bez przejmowania się obecnym deficytem finansów publicznych. Zainteresowanych oczywiście odsyłam na stronę internetową PiS, gdzie program jest dostępny.

Tak naprawdę zamiast debaty mieliśmy osobiste popisy poszczególnych mówców. Dominowała krytyka rzeczywistości i polskich dokonań z ostatnich ponad dwudziestu lat. Debata zaczęła się od oceny polskich przemian w wykonaniu pewnej pani profesor (nazwiska podawać nie będę). Zestaw półprawd i tendencyjnych ocen. Na pytanie prowadzącego debatę czy ktoś chce sprostować ocenę polskich przemian, ku mojemu zdziwieniu nie zareagował nikt. Dopiero później kilka osób, przy okazji zabrania głosu, ostrożnie wprowadziło pewne poprawki. Niemal każdy z mówców skupił się w zasadzie na prezentacji własnego intelektu i chęci pokazania wyjątkowej przenikliwości swojego umysłu i niemniej wyjątkowej (w swojej ocenie) wiedzy. Ekonomiści, jak politycy, potrafili tylko krytykować. Raziła dominująca niezwykła ogólność ocen, nadmierne filozofowanie i unikanie podania sprecyzowanych wniosków. Doszło do  tego, ze nikomu na sali nie przeszkadzało że wszyscy chcą obniżenia podatków, przy jednoczesnej aktywniej roli państwa, która z konieczności przybierać by miała formę rozdawanych ulg, dotacji itd. Podobnie jak w programie PiS nie rozmawiano czy aby można zracjonalizować wydatki sektora państwowego. Widać było, że i zebrani ekonomiści chcieli zyskać akceptację widzów, więc unikali ocen i wniosków przykrych dla ucha obywateli. W sumie  dowiedziałem się więc, że można szerokim gestem prowadzić społeczne programy, finansować inwestycje i zmniejszać obciążenia finansowe. A ryzyko deficytu czy wzrost zadłużenia? Nikt się tym nie przejmował. O deficycie wspominano, ale można było odnieść wrażenie że to niedobry D.Tusk go wywołał, nie wiadomo zresztą dlaczego i jak. Czyli że to deficyt, ale jakiś inny.

Tradycyjnie oberwało się UE. Za co? Za wszystko, bo to teraz w modzie. Idei UE broniła tylko jedna osoba. Adam Glapiński, ekonomista notabene długie lata związany z  PiS. Powiedział fantastyczne słowa, że korzyści ekonomiczne wynikające z wejścia do UE są niemal bezprecedensowe w naszej historii.

Po debacie widać było jak silne są wątki patriotyczne w polskiej myśli ekonomicznej. Okazało się, że zniszczyliśmy polski przemysł, że banki są zagraniczne, że nie mamy dużych znanych na świecie przedsiębiorstw i że jesteśmy tanią siła roboczą dla innych państw. Zaledwie jeden z zaproszonych gości bronił (zresztą krótko) polskich dokonań w jednym z punktów, ale nie miał siły lub ochoty walczyć z pozostałymi mitami. Wątek patriotyczny jest modny w ostatnim czasie, ale ci którzy go propagują nie potrafią wykazać co jest na przykład złego z takich a nie innych rozwiązaniach. Skoro niedobre zagraniczne banki nie chcą rzekomo finansować polskiej gospodarki , to wpierw wypadałoby to racjonalnie udowodnić, a potem wykazać jak bardzo wciskałyby do przedsiębiorstw kasę banki polskie, gdyby to one dominowały w gospodarce.

Z przykrością muszę powiedzieć, że wielu z dyskutantów prezentowało bardzo małą wiedzę z zakresu najnowszej historii gospodarczej Polski i elementarnych faktów. Raziła też tendencyjność w argumentowaniu swoich myśli. Co najmniej dwójka profesorów odnotowała fatalne wpadki merytoryczne. Pewna pani profesor deklarując swoją antypatię do idei OFE, najwyraźniej nie do końca rozumiała o co w tym chodzi i ostro naginała interpretacje faktów do udowadniania swoich  myśli. Znany profesor nie rozumie polityki pieniężnej. Zgroza.

Jako żywo, wczorajsza debata przypominała dawne polskie sejmikowanie. Na tym tle publiczna ostra dyskusja o OFE (przy okazji zmniejszenia transferów) w gronie: rząd i grupa ekonomistów, to po prostu ekonomiczny delikates. I chyba już wiem dlaczego wtedy grono dyskutantów było wtedy bardzo skromne.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Skąd pieniądze na politykę społeczno-gospodarczą

Jednym z wątków ekonomicznych w politycznych debatach, jest idea debaty ze znanymi z mediów ekonomistami nad propozycjami PiS, jakie przedstawiono Polakom w pierwszych dniach września. Nie oczekiwałbym wiele po tej debacie. Debata to bardziej wydarzenie polityczne niż ekonomiczne. Nie dziwię się więc prof. Balcerowiczowi, że od razu zadeklarował iż w dyskusji nad tego typu programami udziału brać nie będzie, a szczególnie jeżeli debatę firmuje partia polityczna. Mniejsza jednak o debatę. PiS, jak każda partia opozycyjna, stara się proponować program który mógłbym opisać mniej więcej tak: mamy wiele do zaproponowania i rozdania, nic wam nie odbierając. No i jak tu nie wesprzeć takiego programu? Taka oferta tym bardziej brzmi kusząco, jeżeli przypomnimy sobie że czasy mamy niełatwe, przed nami 2013 rok z tempem PKB prawdopodobnie rzędu 2% i do tego deficyt budżetowy przy wciąż sporym zadłużeniu w ujęciu do PKB.

Obiecywać być może można co kto chce, ale jest jedna i prosta zasada: albo bardziej się opodatkowujemy, albo modyfikujemy redystrybucję obecnych środków finansowych jakie zbieramy od firm i obywateli w postaci podatków i innych obciążeń. Jest jeszcze zadłużanie, ale już jesteśmy niedaleko granic wyznaczonych krajowymi aktami prawnymi i regulacjami UE. Przyjmuję więc, że skoro mamy obniżać relacje zadłużenia do PKB, to nie ma co dalej rozważać rozwoju w oparciu o wzrost zadłużenia.

Wbrew pozorom, wcale nie zamierzam występować tu jako liberalny, zimny ekonomista i komunikować, że nie ma możliwości zmiany polityki państwa. Wręcz przeciwnie. Jest i to spora, ale to politycy nie chcą jej wykorzystywać. Sporo do życzenia pozostawia stan umysłów i oczekiwań obywateli. Zacznę od wzrostu obciążeń finansowych obywateli. W dużym uproszczeniu: podnosimy podatki i przekazujemy zgromadzone środki innym potrzebującym lub pokrywamy spadek wpływów spowodowanych ulgami podatkowymi. Jeżeli za skalę fiskalizmu przyjąć dochody szeroko rozumianego sektora finansów publicznych (general government) w relacji do PKB, to dla Polski wychodzi wartość 39%. Średnia unijna to 44,5%. To tylko średnia. Bo część krajów UE pobiera od obywateli daniny sięgające od 45% do nawet 55% PKB. Owszem polityka społeczna i prorozwojowa jest tam na wysokim poziomie. Mowa o Danii, Francji, Szwecji czy Finlandii. Jak widać, wbrew obiegowej opinii, skala obciążenia fiskalnego w Polsce nie jest szokująco wysoka. Gdybyśmy chcieli podnieść skalę obciążeń do poziomie średniego w UE (w ujęciu do PKB), to wpływy do państwowej i samorządowej kasy powinny być wyższe o jakieś 80 mld zł, czyli 15%. Jak rozumiem ten wariant absolutnie odpada, bo politycy obiecujący nam lepsze życie twierdzą, że praktycznie nie wymaga to wzrostu podatków. A już na pewno nie ma mowy o podnoszeniu podatków powszechnych.

Kwotę 80 mld zł podałem dla uświadomienia tym z obywateli, którzy porównują warunki życia w Polsce z krajami bogatszymi. Nas po prostu nie stać na tak dużą pomoc i redystrybucję. Ponadto nie sądzę byśmy potrafili mądrzę wydawać tak ogromne dodatkowe pieniądze. Trzeba też pamiętać o kosztach prowadzenia działalności gospodarczej. Jednym z naszych atutów w rywalizacji o kapitał zagraniczny jest właśnie relatywnie niższy koszt prowadzenia działalności gospodarczej. I jest w naszym interesie byśmy to jak najdłużej utrzymali.

….a wracając do wątku głównego.. Zazwyczaj (tak też jest i w programie PiS) politycy twierdzą, że uzbiera się troszkę mld zł z uszczelnienia systemu podatkowego (to stały element politycznych programów) i opodatkowania sektorów które są uważane są za „złe”. Tym razem są to: handel wielkopowierzchniowy (hipermarkety) i banki.

Skoro się nie zadłużamy i nie podnosimy podatków (a nawet obniżamy) to pozostało co? Zmiana redystrybucji środków. Niestety politycy chcą sporo modyfikować, ale nikomu nic nie chcą zabierać (żeby się nie narazić elektoratowi). Rachunek więc nie ma prawa się bilansować. Zresztą już się nie bilansuje. Trzymając się  danych podawanych przez Eurostat, nasz deficyt finansów publicznych sięgnął w 2011 5,1%, co jest wartością bardzo dużą.

Na pytanie skąd wziąć pieniądze na wskazany w programie gospodarczym partii cel, pada odpowiedź że wydatek jest tak oczywisty iż pieniądze znaleźć się muszą. Ponawianie pytania „skąd”, nie ma sensu, bo polityk jeszcze bardziej się oburza. Dość podobnie wyglądała dyskusja na portalu Krytyki Politycznej, gdzie pozwoliłem sobie zabrać  głos na jednym z forów. Grono lewicowych rozmówców było wyraźnie zdziwione i oburzone, gdy zasugerowałem, że politykę społeczną i prorozwojową można jak najbardziej prowadzić, ale głównie przez zastanowienie się jak zmienić transfer pieniędzy od podatnika, przez budżet, do ostatecznego odbiorcy.

By być lepiej zrozumianym, wykorzystam dyskusję o finansowym wsparciu rodziny i bodźcach finansowych w celu zwiększenia dzietności w Polsce. Co najwyżej na palcach jednej ręki można policzyć ekonomistów którzy dogmatycznie nie akceptują żadnych ulg w systemie podatkowym. Nawet związanych z posiadaniem dzieci. Wśród polityków, przeciwników ulg na dzieci czy dofinansowania przedszkoli i żłobków, bodaj nie ma wcale. Problem jest jeden i podstawowy. By stworzyć system ulg odczuwalnych dla rodziny, to musielibyśmy od ręki przeznaczyć na ulgi itd., duże kilka-, a nawet kilkanaście mld zł rocznie. To oznacza zmianę wydatkowania do 4% budżetu i wskazania kto dostanie mniej lub wskazania czym uzupełnimy uszczerbek w budżetowych wpływach w wyniku ulgi. Niestety tu rozmowa się kończy, bo nikt nie chce wskazać komu zabrać. Nawet politycy, mimo iż do tego są powołani. To nie jest ordynarne zabieranie. To właśnie jest optymalizacja redystrybucji w finansach publicznych.

Można więc prowadzić nawet i nieco lewicową politykę, jeśli ktoś chce. Unikać jednak powinniśmy poważniejszego wzrostu obciążeń podatkowych, a skupić na zastanowienia czy efektywnie wydajemy pieniądze podatników. Proponuję w wolnej chwili przejrzeć tabele do założeń budżetowych na 2013 r., gdzie wydatki wykazane są wg instytucji lub działów gospodarki. Zapewniam, że lektura zmusza czytelnika do zadawania sobie wielu pytań o sens lub skalę niektórych wydatków.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Założenia budżetowe na 2013 r.

Założenia budżetowe na kolejny rok nie wznieciły ożywionej dyskusji. Uwaga skupiona była na propozycji PKB na 2013 i planowanym wartościom dochodów i wydatków. Poza kilkoma prognozowanymi parametrami makroekonomicznymi, pozostałe nie wzbudzają zastrzeżeń czy ciekawości, ponieważ przyjmują dość charakterystyczne dla polskiej gospodarki wartości. Światła reflektorów zwrócone były oczywiście na planowane tempo PKB na 2013 rok. Rząd przyjął 2,2%, co na tle najnowszych prognoz podawanych przez makroekonomistów, lokuje prognozę rządową w grupie relatywnie optymistycznych. Niemniej nie ma o co kruszyć kopii, ponieważ tak naprawdę spór dotyczyłby punktów bazowych prognozy. Inna rzecz, że bardziej pesymistyczne prognozy wzrostu gospodarczego są relatywnie świeże i oparte na najnowszych wynikach PKB, czyli za II kw tego roku. Główne czynniki kreacji PKB, poza jednym, również nie budzą większych zastrzeżeń. Ciekawostką jest założenie praktycznie zerowego wzrostu nakładów inwestycyjnych. Dopiero w 2015 i 2016 zakłada się powrót do wzrostu nakładów do 7% i 8%. Pozostałe czynniki popytowe w rachunku PKB są oparte na ostrożnych prognozach i bez wskazywania by któryś z nich (bądź grupa) miał przyjąć rolę decydującą w kreacji PKB. Dominującą, czyli ponad charakterystyczny dla siebie udział w strukturze PKB.

Kolejny sporna część prognozy to wykonanie budżetu w tym roku i wykonanie w 2013 r. przyjętych założeń. Nie ma co ukrywać, że mniejsze od wcześniej planowanego tempo PKB oznacza gorsze wpływy budżetowe. Prognoza budżetowa na przyszły rok zawiera planowane wykonanie budżetu na rok obecny. Rząd przyjmuje że osiągnie planowane wpływy budżetowe na poziomie 293 mld zł. Wyniki PKB w II kw i pogorszenie dynamiki wpływów, wskazują na ryzyko osiągnięcia wpływów o kilka mld zł mniejszych. Ale nie przesądzałbym jeszcze o tym w tej chwili. Według rządowych prognoz w 2013 wpływy do budżetu będą większe od planowanych o 2,4%, lub ok. 5% jeżeli tegoroczne wpływy będą mniejsze (j.w.). Biorąc po uwagę prognozy wskaźników cenowych, wpływy do budżetu miałyby nie wzrosnąć w 2013 r. Wydatki budżetowe w 2013 r. wzrosnąć mają jedynie nominalnie o prawie 2%. W związku z powyższym planowany deficyt budżetowy na 2013 r. pozostaje niemal taki sam jak w roku obecnym, czyli 35,5 mld zł.

W założeniach budżetowych przyjęto powrót inflacji do środka celu inflacyjnego czyli 2,5%. Wzmacniać powoli ma się złoty. Z natury rzeczy prognoza nie ujmuje (bo i jak) ryzyka turbulencji na rynkach finansowych, co może wpływać na osłabianie złotego. Wg budżetowej prognozy złoty do euro będzie zmierzał do 3,7 w 2016 r. Roczne tempo jakie uzyskujemy mniej więcej odpowiada średniej zmianie wydajności w gospodarce. Można by więc powiedzieć, że zmiany złotego oparto wręcz na podręczniku z makroekonomii.

Rząd zakłada spadek stopy referencyjnej NBP. Wg założeń, stopa referencyjna w przyszłym roku osiągnie 4,25%, by poziom ten utrzymać w kolejnych latach. Daje to realną stopę sięgającą niemal 2%. Już jako ciekawostkę dodam , że wg części makroekonomistów gospodarka może wymagać głębszego obniżenia stopy referencyjnej by zdynamizować gospodarkę.

Sądzę, że przedstawione założenia budżetowe można oceniać jako dość poprawne. Tak naprawdę nie chodzi w nich by prognozy wskaźników były idealnie trafne, ale by rząd potrafił szybko reagować na odchylenia od prognozy i zmiany w gospodarce światowej.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Koniunktura w budownictwie

Najnowsze wyniki budownictwa wg rodzajów
obiektów budowlanych, pokazały to o czym media donoszą od kilku miesięcy. Powoli
widać, że przemija świetna koniunktura w budownictwie drogowym. Oczywiście drogi
będzie się budować i remontować dalej w Polsce, ale nie prędko wydatki takie
jak w ubiegłym roku nie prędko się powtórzą. W ubiegłym roku na drogi i obiekty
z nimi związane (np. mosty) wydano wg wymienionej wyżej klasyfikacji, niemal 29
mld zł. To aż o 22% więcej niż w 2010 r. W latach 2006-2008 było to od 14 do 18
mld zl. Samo zmniejszenie nakładów na budowę dróg było zapowiadane, więc nie
powinno zaskakiwać. Szkoda tylko, że łączyło się to ze spektakularnymi upadkami
budowlanych firm. Wskutek tego w II kw tego roku budownictwo jako dział
gospodarki, odnotowało potężną stratę. W II kw ubiegłego roku wynik netto był
dodatni, 976 mln zł. W tym roku zaś, -708 mln zł. Miało to spore przeniesienie
na wyniki finansowe ogółem przedsiębiorstw niefinansowych (niedawno
opublikowane przez GUS).

Oczywiście branża budowlana to
nie tylko drogownictwo. Ten część budownictwa to prawie 30% produkcji
budowlano-montażowej. Nieźle wciąż radzi sobie budownictwo mieszkalne, które w
ujęciu klasyfikacji wg rodzajów obiektów budowlanych, rosło w ostatnich
kwartałach kilkanaście i więcej procent w ujęciu rocznym. Wątpliwe jednak by
takie tempo udało się utrzymać w najbliższych kwartałach. Liczba mieszkań
niesprzedanych i dalszy powolny spadek ich cen oraz kiepskie perspektywy gospodarcze,
każą firmom deweloperskim być bardziej ostrożnymi. Sądzę więc, że będziemy
świadkami przejściowego powstrzymania tendencji wzrostowej budowy mieszkań, a
na pewno jej mocnego ograniczenia. Zapowiedzią tego są statystyki dotyczące budów
rozpoczętych i pozwoleń na budowę z okresu kwiecień-lipiec tego roku.

Szansę na utrzymanie dodatniego
tempa wzrostu widziałbym w grupie „budynki niemieszkalne”. Grupa ta obejmuje
remont i wznoszenie budynków dla szeroko pojętego sektora publicznego i podmiotów
prywatnych.  W tej grupie jest szeroka
gama obiektów od bibliotek i szkół, po obiekty handlowe i przemysłowe. W tej
grupie jest względnie stabilne (jak na warunki tego sektora) tempo rocznego
wzrostu w granicach od 10% – 15%. Niestety należy oczekiwać spowolnienia popytu
na usługi budowlane ze strony sektora publicznego, a popyt sektora prywatnego –
mimo iż II kw nie wskazuje na jakieś załamanie – może ulec niewielkiemu ograniczeniu.
Mam jednak nadzieję, że w tym segmencie obiektów budowlanych (28% budownictwa
ogółem wg klasyfikacji obiektów budowlanych) w najbliższych kwartałach
utrzymana będzie dodatnia, kilkuprocentowa, dynamika wzrostu w ujęciu rocznym.

Pozostała część budownictwa („obiekty
inżynierii lądowej i wodnej”) stanowi 58% budownictwa, z czego połowa to
budownictwo drogowe, które przedstawiłem wyżej. Tutaj też dynamika wzrostu
spada, ale wolniej niż w budownictwie drogowym. Wciąż na uznanie zasługuje segment
związany z rurociągami, liniami energetycznymi i drogami kolejowymi. W tych
przypadkach nadal utrzymuje się ponad dwudziestoprocentowe roczne tempo
wzrostu. Niestety w przypadku pogorszenia kondycji gospodarczej, i tutaj należy
oczekiwać redukcji tempa wzrostu o kilka-, kilkanaście punktów procentowych.

Dynamika roczna prac budowlano-montażowych
ulegała od początku roku spowolnieniu, by w ostatnich dwóch miesiącach być
ujemna. Nie należy tego postrzegać jako nieszczęście. Główny powód to
ograniczanie skali prac w budownictwie drogowy, które było zapowiadane od dawna.
w pozostałej części mamy do czynienia z powolnym dostosowaniem się do popytu
rynkowego na usługi budowlano-montażowe. Dostosowanie się budownictwa do nowych
warunków, spowoduje niestety spadek prac budowlanych – rozumianych jako
produkcja roczna do produkcji rocznej w analogicznego (12 m-cy) okresu – o od
5% do raczej 10%. Większość skutków tego spowolnienia przypadnie raczej  na przyszły rok.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz

Słabe tempo nakładów inwestycyjnych w II kw.

Dynamika produkcji sprzedanej przemysłu w ostatnich miesiącach była  już zapowiedzią słabszego tempa przychodów ze sprzedaży przedsiębiorstw niefinansowych w II kw tego roku. Realnie przychody w II kw wzrosły jedynie o 6%. Już trzeci kwartał z rzędu minimalnie większa jest dynamika kosztów. To jeden z powodów, chociaż nie najważniejszy, pogorszenia wyników finansowych przedsiębiorstw w II kw. Rentowność sprzedaży w samym tylko II kw wyniosła 4,0%. Formalnie nie jest to mało. Jednak ten sam wskaźnik liczony dla roku kroczącego, spadł z 5,0% na koniec II poł. ubiegłego roku do 4,1% obecnie. To w dużym stopniu efekt bazy. II kw w ubiegłym roku należał do wyjątkowo udanych (6,4% dla II kw), a obecny jest jak na możliwości polskiej gospodarki, dość przeciętny. Oczywiście nie zamierzam negować kolejnych sygnałów potwierdzających pewne spowolnienie naszej gospodarki.

Spada wartość gotówki w firmach. Liczona w dniach obrotu, w II kw było to 27 dni w porównaniu do 30 dni przez cały ubiegły rok. 27 dni jest wciąż dobrym wskaźnikiem, ale niepokoi tempo w jakim się on pogarsza. Już tylko dla porównania podam, że w korzystnym dla polskiej gospodarki okresie 2005-2008, wskaźnik ten był na poziomie 25 dni. Okres kryzysu spowodował daleko posuniętą ostrożność w polskich przedsiębiorstwach i kumulowanie gotówki na kontach firmowych. W efekcie wskaźnik, jak wcześniej wspomniałem, powoli ale systematycznie narastał i w 2011 sięgnął 30 dni. Na szczęście żadnych niekorzystnych zmian nie widać jak na razie we wskaźnikach dot. zobowiązań i należności  z tytułu dostaw i usług. Cykle należności i zobowiązań dość stabilne.

Niestety gotówka z przedsiębiorstw nie przeniosła się na inwestycje jak się wydaje. A jeżeli tak, to po to by utrzymać realną dynamikę inwestycji. Nakłady inwestycyjne w II kw wzrosły zaledwie o 7% w porównaniu z II kw 2011 r. Wynik trochę rozczarowuje kiedy porówna się go z IV kw 2011 r i I kw 2012. W obydwu przypadkach była to roczna dynamika 11% i 16%. Jeżeli w kolejnych dwóch kwartałach dynamika nadal będzie słabnąć, to będzie wyglądało na to że przedsiębiorcy zdrowo się wystraszyli. Sądzę jednak, ze aż tak źle nie będzie.

Ciekawostką jest natomiast spory przyrost zadłużenia przedsiębiorstw. Dotyczy to zarówno długo-, jak i krótkoterminowego zadłużenia. Wg stanu na koniec II kw, zadłużenie długoterminowe było większe o 15% w porównaniu ze stanem sprzed roku, a krótkoterminowe aż o 43%. Trudno tu również podać jakąś ciekawą interpretacje, ponieważ GUS nie podaje w B.Statystycznym innych składników bilansu co kwartał. GUS ogranicza się praktycznie do elementów krótkoterminowych pasywów i aktywów, stąd trudno oszacować cash flow i powiedzieć co firmy robią z tymi pieniędzmi.

W sumie wyniki przedsiębiorstw po II kw nie są złe. Niepokoi trochę słabe tempo nakładów inwestycyjnych i szybkie ubywanie środków pieniężnych.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Produkcja sprzedana przemysłu i ewentulane ruchy RPP.

Wyniki produkcji przemysłowej za
lipiec wniosły nieco otuchy w szeregach analityków (we mnie też). Najważniejsze,
że produkcja nie kontynuuje trendu spowalniającego. Niektórzy z ekonomistów tłumaczą
to efektem przyrostu środków obrotowych w przedsiębiorstwach, ale tak naprawdę
to tylko pewne założenie tej części ekonomistów którzy oczekiwali kontynuowania
ryzującego się ostatnio trendu. Wprawdzie nie znany jeszcze skutków wpływu
spowolnienia wywołanego mniejszym zapotrzebowaniem zgłaszanym przez
budownictwo, ale niekoniecznie muszą one być duże. Warto z drugiej strony zwrócić
uwagę, że polski przemysł broni się przed poważniejszym spadkiem rocznego tempa
produkcji mimo zmniejszającego się wsparcia sprzedaży jakie dawał eksport. Powoli,
bo powoli, ale zmniejsza się też tempo wzrostu cen produkcji sprzedanej. Ulega więc
ograniczeniu możliwość przerzucania na odbiorców wzrostu cen kosztów i
zwiększania przychodów przez wzrost cen. Utrzymanie więc w takich warunkach
rocznej dynamiki produkcji sprzedanej na poziomie 5,2%, to niezły wynik. Oczywiście
mam świadomość że lepiej patrzeć na, na przykład, średnią z trzech miesięcy by zneutralizować
efekt sezonowości. W takim ujęciu dynamika produkcji od czterech miesięcy trzyma
się poziomie 3% w ujęciu yoy i wcale nie ma ochoty zwalniać.

Przy okazji publikacji wyników
dynamiki produkcji sprzedanej, powrócił temat ewentualnych zmian stopy
referencyjnej przez RPP. Obawiam się, że wyniki wskaźników cenowych i produkcji
sprzedanej publikowane w sierpniu (czyli dane za lipiec) nie były jakimś
wstrząsem dla RPP. Wydaje się spadać napięcie po stronie wskaźników cenowych, a
dane o produkcji jak na razie nie potwierdzają dramatycznego spadku
koniunktury. RPP stóp więc nie podniesie, ale będzie obserwować czy grozi nam zejście
z rocznym tempem PKB do poziomów 1,5% – 2,0% i ewentualnie jak długo takie
tempo będzie się utrzymywać. Swego czasu zwracałem uwagę, że nie spieszyłbym
się na miejscu RPP z podwyżką stóp do 4,75%. RPP zrobiła co zrobiła, ale nie
robiłbym z tego nieszczęścia. Mam tylko nadzieję, że jeżeli kolejne dane
makroekonomiczne zaczęłyby potwierdzać gorszy scenariusz tempa PKB w 2013 r., to
RPP w ostatnich miesiącach tego roku rozpocznie proces zmniejszania stopy
referencyjnej.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Tak patrząc na Amber Gold i OLT Express, to Polska jawi się jako kraj wielkich możliwości :-)

W Polsce dominuje przekonanie, że prowadzenie działalności gospodarczej i jej rozwój jest rzekomo szalenie utrudniony. Mam cokolwiek inne przekonanie po sprawie Amber Gold i OLT Express. Portret szefa Amber Gold jaki wyłania się z medialnych relacji i rozmów z nim, prowadzi do banalnego wniosku. Marcin Plichta, jest – używając staromodnego języka – po prostu zwykłym naciągaczem. Nie cechuje go ani wysoka ekonomiczna wiedza, ani nadzwyczajna inteligencja. Po prostu ma pęd do pieniędzy, sukcesów i brak moralnych skrupułów w ich osiąganiu oraz …… po prostu tupet. Ups, przepraszam. Miałem napisać: „odwagę” w biznesie.

Rzekomo zły wymiar sprawiedliwości który podobno tylko czyha na potknięcia przedsiębiorców, przez kilka lat nie zablokował jego działalności gospodarczej, a wyroki cechowały się pewną dozą wyrozumiałości. Warto zwrócić uwagę, że przewinienia M.Plichty nie dotyczyły spraw wyjątkowych. Tego typu przestępstwa finansowe są codziennością polskiego wymiaru sprawiedliwości (np. branie kredytów na tzw. słupy). Wygląda więc po prostu na to, że w dużej części wypadków polski wymiar sprawiedliwości wcale nie jest nastwiony na maksymalne karanie grzesznych przedsiębiorców ja się to sugeruje. W wyrokach bierze się nawet pod uwagę, że naruszenie prawa może być wynikiem nieprawidłowej oceny ryzyka i błędnego biznesplanu (sprawa Multikasy). Toż to idealne państwo!

Nic się nie mówi o aparacie skarbowym. Szkoda. No chyba, że coś mnie ominęło. Ciekaw jestem co M.Plichta wypisywał w dokumentach podatkowych swoich firm oraz swoich własnych. Nie uwierzę, że wszystkich dookoła korumpował.

M.Plichta lekceważył obowiązek publikacji wyników finansowych. W sumie to żaden grzech, bo lekceważy go masa firm (Monitor Polski B) i to nawet grubo większych od firm M.Plichty.

Przykład Marcina Plichty wskazuje, że wbrew pozorom po każdej porażce można się podnieść i rozpocząć nowy biznes w Polsce. Nie trzeba mieć wyjątkowej super wizji. M.Plichta wg wspomnień grupy znajomych i niektórych nauczycieli był podobno wyjątkowy, m.in. w ekonomii. Ja w jego przedsięwzięciach nie widzę niczego szczególnego, poza swego rodzaju odwagą. Idea wielu z jego przedsięwzięć opierała się m.in. na tym, że ryzykiem swojej działalności obciąża bezceremonialnie podmioty z którymi współpracuje i/lub klientów.

W sumie działalność Marcina Plichty pokazuje chyba, że państwo z jego prawem i służbami wcale nie jest takie groźne jak się sugeruje. Miarą wolności gospodarczej jest może to, że M.Plichta powołując do życia Amber Gold czy OLT Express, po prostu zakpił sobie ze wszystkich dookoła. Mamy więc i swoją legendę. To prawie kariera od przysłowiowego pucybuta do właściciela linii lotniczych i to zaledwie w ciągu kilku lat.

M.Plichta pokazał że Polska to kraj wielu możliwości. Chcesz, to zakładasz firmę finansową. Chętni ściągnięci perspektywą wysokiego zysku, zawsze się znajdą. Chcesz, to zakładasz linię lotniczą. Wiedzy wielkiej nie trzeba, tylko sporo kasy na rozpoczęcie działalności. Biznes plan? Po co? Lata się poniżej kosztów i czeka kto szybciej padnie. Konkurencja lub ty. Jak ty, to się zwala w wywiadach na państwo i brak warunków na rozwój biznesu (to ostatnio bardzo modne w mediach) i ogłasza upadłość.

Jestem w tym wpisie nieco złośliwy i przekorny. Nudzi mnie już wysłuchiwanie w mediach jak to państwo niszczy przedsiębiorcę w zarodku. Jak widać po przykładzie Marcina Plichty, można w Polsce rozkręcić działalność gospodarczą i to bez skarżenia się na podatki, zezwolenia itd.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Biznes a’la OLT Express, czyli jak zdobyć rynek.

Upadek OLT Express prowokuje do wielu refleksji. Jedną z nich jest pytanie o zdrowe zasady rywalizacji i wejścia na rynek. Tym którzy latali za 99 złoty po Polsce, OLT Express pewnie się podobał. I trudno się dziwić. Tanio za przelot, no i można było dołożyć LOTowi, który bynajmniej nie ma opinii lidera w obniżaniu cen. Ludzie uwierzyli w zdrowe zasady gospodarki wolnorynkowej oraz że rywalizacja czyni cuda. Łącznie z takimi, że cena usługi może zejść poniżej kosztów jej wytworzenia. Ale czy na pewno te zasady są zdrowe?

Przystępując do oceny OLT Express, trudno cokolwiek powiedzieć dokładnie. Właściciel jako zasadę przyjął totalne milczenie i politykę dosłownego zera informacji finansowej dla mediów. W unikaniu publikacji sprawozdań posunięto się wręcz do łamania prawa. A pytań pojawiało się mnóstwo. Można z informacji z mediów próbować sklecić finansowy obraz firmy, ale od razu widać że wiele rzeczy się nie klei.

Już cena 99 złotych za przelot w kraju powinna wywołać pytanie, jakim cudem to się opłaca. Wg informacji rynkowych, nawet 50% miejsc w samolotach OLT Express sprzedawano za 99 zł. Sukces rynkowy nie dziwi. Tylko, że z określeniem „sukces”, zawsze powinno się pojawić kryterium czasu i miary tegoż sukcesu. Zyskanie uznania klientów, którzy patrzą głównie na cenę i zdobyty udział w rynku w średnim okresie nie są miarodajne. OLT Express jest tego kolejnym i na pewno nie ostatnim przykładem.

Z pomocą internetu można znaleźć sporo informacji, które pozwalają na określenie progu opłacalności latania. Oczywiście będzie to tzw. „rząd wielkości”. Niemniej taka ogólna miara już podważa sens latania za 99 złotych. Precyzyjne wyliczenie jest niemożliwe, ponieważ modele biznesowe bywają różne. To kwestia używanych samolotów i zasad płatności za korzystanie z nich, lotnisk, skali działalności i wielu innych czynników. Już takie „chałupnicze” wyliczenie oscyluje wokół 200 zł od osoby, a to tylko koszty. OLT Express nie mógł straty na miejscach za 99 zł odbijać na pozostałych klientach, ponieważ tu już odczuwał oddech konkurencji.

Pozycja rynkowa OLT Express to głównie efekt wojny na wyniszczenie. Wygra ten kto przeżyje, bo dopiero wtedy odbije sobie na rynku straty jakie poniósł by rynek zdobyć. By narzucić taką rywalizację trzeba mieć albo silnego inwestora, który nie dość że ma duże pieniądze to jeszcze dużą cierpliwość by poczekać na zwrot z zainwestowanego kapitału lub ….. po prostu wchodzić w rynek finansując się kosztem dostawców i przedpłatami przyszłych klientów. Właścicielem OLT Express jest firma Amber Gold, która sama ma problemy i robiła co tylko mogła by je ukryć. Czy OLT Express był finansowany z pieniędzy innych Polaków lokujących w cudowne inwestycje w złoto? Tego dopiero się dowiemy. Jedno można już na pewno powiedzieć: nie mamy do czynienia z wariantem zasobnego i wiarygodnego inwestora. Kapitał zakładowy OLT Express to tylko 20 mln zł, co jest kwotą małą na przykład w porównaniu z Eurolotem, ale i w porównaniu z wyzwaniem jakiego się OLT Express podjął.

OLT Express oparł wejście na rynek na ostrej walce na ekonomiczne wyniszczenie. To nie ma wiele wspólnego z rynkową rywalizacją. Nawet gdyby za OLT Express stał bogaty i wiarygodny inwestor, to i tak oczekiwałby w perspektywie kilku lat przyzwoitej stopy zwrotu. Skoro więc obniżanie cen w lotnictwie pasażerskim ma swoją granicę, to by odzyskać zainwestowany kapitał z nawiązką, OLT Express po zniszczeniu konkurencji i tak podniósłby ceny na rynku krajowym. Bardziej prawdopodobnym scenariuszem była sprzedaż udziałów po krótkotrwałym opanowaniu rynku.

Niestety za OLT Express nie stał bogaty i wiarygodny inwestor, a taktyka rynkowa opierała się głównie na podjęciu krótkotrwałej wyniszczającej walki na ceny. Jak donoszą media, na podobnej idei opierał się pomysł z firmą zajmującą się wynajmem samochodów. Idea była prosta: atrakcyjne samochody i ceny wynajmu rzędu 30% poniżej rynku.

Nie mieliśmy więc do czynienia z konkurencją opartą na jakości obsługi, redukcji kosztów, dopasowaniu usług do oczekiwań, szukaniu nowej koncepcji (modelu) usług w lotnictwie pasażerskim. To nie była też walka na kapitały, czyli kto przetrzyma rywala. Obawiam się, że już w założeniu właściciel brał pod uwagę, iż częściowo koszty walki o rynek zostaną przerzucone na klientów (tych co zapłacili a nie polecieli) i dostawców.

Przypadek OLT Express po raz kolejny stawia pytanie o zasady rynkowej rywalizacji. Już sama walka na kapitały budzi wątpliwości. Jeżeli po walce rynkowej, której elementem było radykalne obniżenie cen (i ich utrzymanie), nowy podmiot dopasuje koszty, to ok. Ale w przypadku OLT Express utrzymanie tak dużego udziału miejsc za 99 zł było na tzw. dłuższą metę niemożliwe. Średnia cena biletu musiałaby wzrosnąć, wcześniej czy później. Inaczej mówiąc mogliśmy mieć do czynienia z sytuacją kiedy nastąpiła zmiana lidera, czy też jego pojawienie się, a koszt zmiany i tak w dużym stopniu byłby pokryty przez klientów.

Obawiam się jednak, że mamy do czynienia z gorszym wariantem finansowania agresywnego wtargnięcia na rynek. Być może już na wstępie przyjmowano, że bieżące finansowanie walki o rynek lotów pasażerskich będzie przeniesiona częściowo z biegiem czasu na klientów (przedsprzedaż) i wydłużane cykle zobowiązań. Biorąc pod uwagę ujawnianą powoli działalność Amber Gold (główny udziałowiec OLT Express) i OLT Express, to nie zdziwię się kiedy się okaże, że cały ten biznes ma cechy międzybranżowej piramidy finansowej. Z ostateczną oceną trzeba się wstrzymać oczywiście do przedstawienia wyników prac powołanych do tego organów.

Mimo odejścia z rynku kolejnej „dynamicznie” rozwijającej się firmy, daleki jestem od propozycji mnożenia nakazów i zakazów. Szkoda oczywiście klientów, którzy nie mają możliwości oceny wiarygodności linii lotniczej. A nawet jeżeli, to trudno oczekiwać by przeciętny człowiek w oparciu o dane finansowe i rynkowe poczynania przewoźnika lotniczego, miał oceniać wiarygodność przewoźnika i ryzyko straty wydanych na bilet pieniędzy. W tym akurat przypadku jawność informacji o udziałowcach, źródłach kapitału (i ich odpowiednia szczegółowość) oraz o sytuacji finansowej przewoźnika mogłaby oszczędzić problemów. Analitycy rynku nie mieliby większego problemu z oceną nowego przewoźnika już na wstępie jego działalności. W przypadku OLT Express, tajemniczość trochę pomogła, przyczyniając się pewnie do przedłużenia bytu firmy o kilka miesięcy.

Nurtuje mnie jednak jedno pytanie. Na co liczył właściciel Amber Gold i OLT Express? Przecież rozwijając swoją działalność skupił na sobie ogromną uwagę oraz wzbudził mnóstwo pytań. Sam już nie wiem, czy mam to traktować jako przejaw braku szacunku do państwa prawa czy zaskakującą naiwność młodego tzw. biznesmena.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz

Produkcja sprzedana przemysłu.

Wyniki produkcji sprzedanej za czerwiec możemy traktować jako potwierdzenie, że musimy ostrożnie patrzeń na naszą najbliższą przyszłość. GUS opublikował Biuletyn Statystyczny, więc nieco dokładniej możemy się przyjrzeć poszczególnym sektorom. Wzrost produkcji sprzedanej o 1,2% yoy w czerwcu nie zachwyca, ale też nie powinien szokować ani budzić nadmiernej obawy. Produkcja sprzedana powoli wytracała tempo od kilku miesięcy. Nasze obroty handlowe z zagranicą wskazują,  że tymczasowo wytraciliśmy możliwość zwiększania sprzedaży za granicę. Niemniej należy się i tak cieszyć, że w ciągu ostatnich trzech kwartałów wartość eksportu powróciła do stanu sprzed kryzysu z końca 2008 r. wg wartości w eur. Moim zdaniem to spore osiągnięcie. Trzeba też dodać, że od jesieni ubiegłego roku przez kilka miesięcy pomagał nam złoty, ponadto odbiorcy z konieczności musieli akceptować wzrost cen niektórych surowców niezbędnych do produkcji, które producenci z konieczności częściowo musieli przenieść na odbiorców.

Zanim przejdę do dalszych rozważań, zaznaczę tylko, że podając dynamiki sprzedaży będę podawał wartości uśrednione z trzech miesięcy w ujęciu yoy. To nieco wygładza trendy.

W takim ujęciu dynamika produkcji sprzedanej spadła do 2,5%. Analizując dynamikę produkcji przemysłowej w Niemczech i w UE w ostatnich latach, zaryzykuję teorię że dynamika naszej produkcji nie powinna bardziej spadać. Nawet jeśli, to przez maksymalnie 2-3 miesiące.

Osłabienie dynamiki sprzedaży, to nie przypadek, ale warto zwrócić uwagę na kilka czynników. Przede wszystkim swoje piętno odcisnęło górnictwo. Wprawdzie wydobycie po I półroczu jest o 3% większe niż w ubiegłym roku, to jednak częściowo zwiększyło to pozycję zapasów. Od przełomu roku spadają ceny niektórych surowców energetycznych na światowych rynkach. Dotyczy to również niestety węgla. W efekcie produkcja sprzedana w górnictwie w tym roku stale notuje ponad dziesięcioprocentowy spadek przychodów ze sprzedaży. Obniża się powoli dynamika sprzedaży wyrobów ze skór i odzieży. Niemal bez wzrostu u producentów paliw i koksu. Spada od wielu miesięcy produkcja w sektorze farmaceutycznym. Na szczęście producenci farmaceutyków nie mają istotnego znaczenia w polskim przemyśle. Nie rośnie produkcja sprzedana w sektorze wyrobów z tworzyw sztucznych i pozostałych surowców niemetalicznych. Ujemną dynamikę sprzedaży odnotowują producenci samochodów. Szkoda, bo w ujęciu PKD sektor motoryzacyjnych to niemal 10% przychodów naszego przemysłu. Po fantastycznym 2011 roku, dziesięcioprocentowy spadek przychodów ze sprzedaży odnotowują producenci mebli. Ale są i działy przemysłu, które dalej pomyślnie się rozwijają. Produkcja producentów wyrobów tekstylnych, maszyn i wyrobów metalowych rośnie w najlepsze o ok. 10%. To dobry prognostyk i każe  z zaciekawieniem czekać na wyniki nakładów inwestycyjnych w II kw. Ładny roczny wzrost odnotowuje sektor spożywczy, bo aż ok. 8% od kilku miesięcy. Nie do pogardzenia jest też wzrost o 2,2% sprzedaży producentów napojów. Te dwa sektory mają 17% udział w przemyśle. I na zakończenie tej wyliczanki, sektor chemiczny. Od początku roku chemia utrzymuje roczne tempo wzrostu sprzedaży w przedziale 10%-15%.  Z jednej więc strony mamy sektory, które muszą częściowo ograniczyć produkcje m.in. z powodu słabszego popytu z zagranicy, z drugiej – jest grupa innych sektorów która nieźle sobie radzi w obecnych warunkach. Można więc mieć nadzieję, że pomogą nam przetrwać do lepszych czasów.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Problemy drogowców. Wyliczanie win niech zaczną od siebie.

W poniedziałkowej G.Wyborczej przeczytałem stanowisko kilku organizacji zrzeszających firmy związane z sektorem budownictwa. Przyznam że trzeba mieś odwagę by pisać, co napisano. Dalej to rozszerzę, ale w tymczasowym skrócie: … problemom branży drogowej w zasadzie winny jest rząd i administracja państwowa. Odwaga do wypisywania takich i tych podobnych opinii bierze się stąd, że w Polsce niezwykle modne jest zrzucanie winy na urzędników. Po ogłoszeniu problemów przez PBG, w mediach zaroiło się od analiz problemu, sygnowanych przez przedstawicieli budownictwa. Nie przesadzę, jak powiem że była to mieszanina lobbingu, kiepskiego PRu, ewidentnego braku w uczciwym spojrzeniu na własne środowisko i manipulacji danymi oraz straszenia poważnym kryzysem w budownictwie by wymusić pomoc. Rzetelnych ocen było bardzo mało.

Siła medialnego oddziaływania przedstawicieli budownictwa drogowego i ich sprzymierzeńców była i jest tak duża, że politycy zaczęli się ścigać w szukaniu winnych problemów kilku firm drogowych i rzucaniu pomysłami jak temu zaradzić. Wśród polityków pojawiły się propozycje wsparcia finansowego dla upadających firm. Doszło nawet do tego, że przedstawiciel Związku Banków Polskich, kiedy dowiedział że część firm budowlanych otrzyma pomoc (w tym podwykonawcy), zaapelował by formy wsparcia były tak opracowane żeby skorzystały na niej również banki, które zaangażowane były w finansowanie upadających firm budowlanych. Nie ukrywam, że to lekka przesada, bo banki świadomie finansowały firmy drogowe i nie widzę powodu by miały być finansowo wspomagane. Czym innym jest natomiast forma gwarancji czy tym podobnych instrumentów, które miałyby skłonić banki do dalszego wsparcia firm w tarapatach finansowych.

Według autorów artykułu który wymieniłem na wstępie, problem sprowokowało państwo ponieważ przetargi na wykonanie dróg oparte były na … kryterium cenowym. By utrzymać się na rynku i rozwijać, firmy budowlane musiały rzekomo akceptować te warunki. A moim zdaniem nic nie musiały, tylko podając ceny przetargowe, świadomie wystawiały się na ryzyko albo jest lekceważyły. Na przetargach publicznych (innych zresztą też) kryterium cenowe zawsze będzie odgrywało istotną rolę. Nie wierzę by wspominane ewentualne klauzule waloryzacyjne pozwoliły przenieść na państwo (zleceniodawca) całkowite ryzyko niekorzystnych zmian cen (kosztów po stronie wykonawcy). Byłoby to zresztą niecelowe. Szkoda że nikt nie chce się martwić o firmy budowalne, które przegrały w przetargach ponieważ podały wyższe ceny. A może z perspektywy czasu powinniśmy powiedzieć, że managerowie tamtych firm byli bardziej odpowiedzialni. Wbrew temu co zdają się sugerować autorzy, zdarzało się w Polsce że przetarg trzeba były powtarzać bo wykonawcy nie akceptowali oferowanego wynagrodzenia. Dalsza lektura wskazuje że tak naprawdę sektor drogowy jest w kryzysie od ubiegłego roku, a  ceny materiałów dynamicznie rosły. Czy to ma przerzucać winę na państwo za niepłacenie podwykonawcom? Wątpię. Podawane przykłady cen ograniczyły się tylko do tego co wzrosło (kilka spektakularnych przykładów). Niestety nie dowiedziałem się, jak firmy budowlane zarządzały ryzykiem, jak je niwelowały w kontraktach z dostawcami. Nie jest rolą państwa branie na siebie ryzyka zmian cen. Podawana zmienność stali czy paliw, nie jest żadną nowością. Podobnie z cenami wyrobów stalowych. Szkoda, że autorzy tego nie podali.

Dla podkręcenia efektu, autorzy chętnie używają słowa „budownictwo” w kontekście całej branży. Wyjaśnijmy więc, że opisywane problemy dotyczą części firm budownictwa drogowego. Przykładowo wartość prac części drogowej budownictwa wg klasyfikacji obiektów budowlanych to niemal 1/3 prac sektora budowlanego. W związku z czym straszenie globalnym kryzysem w sektorze jest niestety mijaniem się z prawdą. Jak wszędzie ostatnio, i autorzy ostrzegają przed redukcją miejsc pracy w budownictwie o 150 tys. miejsc pracy w budownictwie. Ta liczba od wielu dni jest powtarzana w mediach przy omawianiu problemów w budownictwie drogowym. Może to czytelników wprowadzić w błąd. Jedyną zaletą tej liczby jest to że straszy. Musiałaby być jakaś mega zapaść w budownictwie, by nas dotknęły takie skutki z powodu tylko samego budownictwa drogowego.

Na końcu artykułu przedstawiciele kilku organizacji budowlanych proponują by przedstawiciele rządu czy GDDKiA usiedli z drogowcami do okrągłego stołu by uczciwie wyjść naprzeciw problemom. Z częścią uwag wobec administracji rządowej czy GDDKiA można się w jakimś stopniu zgodzić, ale obawiam się że wpierw sami drogowcy powinni przestać żonglować dowolnie wybranymi danymi i wzmacniać pozycję przetargową poprzez medialne straszenie i szukanie winnego.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz