Słabe tempo nakładów inwestycyjnych w II kw.

Dynamika produkcji sprzedanej przemysłu w ostatnich miesiącach była  już zapowiedzią słabszego tempa przychodów ze sprzedaży przedsiębiorstw niefinansowych w II kw tego roku. Realnie przychody w II kw wzrosły jedynie o 6%. Już trzeci kwartał z rzędu minimalnie większa jest dynamika kosztów. To jeden z powodów, chociaż nie najważniejszy, pogorszenia wyników finansowych przedsiębiorstw w II kw. Rentowność sprzedaży w samym tylko II kw wyniosła 4,0%. Formalnie nie jest to mało. Jednak ten sam wskaźnik liczony dla roku kroczącego, spadł z 5,0% na koniec II poł. ubiegłego roku do 4,1% obecnie. To w dużym stopniu efekt bazy. II kw w ubiegłym roku należał do wyjątkowo udanych (6,4% dla II kw), a obecny jest jak na możliwości polskiej gospodarki, dość przeciętny. Oczywiście nie zamierzam negować kolejnych sygnałów potwierdzających pewne spowolnienie naszej gospodarki.

Spada wartość gotówki w firmach. Liczona w dniach obrotu, w II kw było to 27 dni w porównaniu do 30 dni przez cały ubiegły rok. 27 dni jest wciąż dobrym wskaźnikiem, ale niepokoi tempo w jakim się on pogarsza. Już tylko dla porównania podam, że w korzystnym dla polskiej gospodarki okresie 2005-2008, wskaźnik ten był na poziomie 25 dni. Okres kryzysu spowodował daleko posuniętą ostrożność w polskich przedsiębiorstwach i kumulowanie gotówki na kontach firmowych. W efekcie wskaźnik, jak wcześniej wspomniałem, powoli ale systematycznie narastał i w 2011 sięgnął 30 dni. Na szczęście żadnych niekorzystnych zmian nie widać jak na razie we wskaźnikach dot. zobowiązań i należności  z tytułu dostaw i usług. Cykle należności i zobowiązań dość stabilne.

Niestety gotówka z przedsiębiorstw nie przeniosła się na inwestycje jak się wydaje. A jeżeli tak, to po to by utrzymać realną dynamikę inwestycji. Nakłady inwestycyjne w II kw wzrosły zaledwie o 7% w porównaniu z II kw 2011 r. Wynik trochę rozczarowuje kiedy porówna się go z IV kw 2011 r i I kw 2012. W obydwu przypadkach była to roczna dynamika 11% i 16%. Jeżeli w kolejnych dwóch kwartałach dynamika nadal będzie słabnąć, to będzie wyglądało na to że przedsiębiorcy zdrowo się wystraszyli. Sądzę jednak, ze aż tak źle nie będzie.

Ciekawostką jest natomiast spory przyrost zadłużenia przedsiębiorstw. Dotyczy to zarówno długo-, jak i krótkoterminowego zadłużenia. Wg stanu na koniec II kw, zadłużenie długoterminowe było większe o 15% w porównaniu ze stanem sprzed roku, a krótkoterminowe aż o 43%. Trudno tu również podać jakąś ciekawą interpretacje, ponieważ GUS nie podaje w B.Statystycznym innych składników bilansu co kwartał. GUS ogranicza się praktycznie do elementów krótkoterminowych pasywów i aktywów, stąd trudno oszacować cash flow i powiedzieć co firmy robią z tymi pieniędzmi.

W sumie wyniki przedsiębiorstw po II kw nie są złe. Niepokoi trochę słabe tempo nakładów inwestycyjnych i szybkie ubywanie środków pieniężnych.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Produkcja sprzedana przemysłu i ewentulane ruchy RPP.

Wyniki produkcji przemysłowej za
lipiec wniosły nieco otuchy w szeregach analityków (we mnie też). Najważniejsze,
że produkcja nie kontynuuje trendu spowalniającego. Niektórzy z ekonomistów tłumaczą
to efektem przyrostu środków obrotowych w przedsiębiorstwach, ale tak naprawdę
to tylko pewne założenie tej części ekonomistów którzy oczekiwali kontynuowania
ryzującego się ostatnio trendu. Wprawdzie nie znany jeszcze skutków wpływu
spowolnienia wywołanego mniejszym zapotrzebowaniem zgłaszanym przez
budownictwo, ale niekoniecznie muszą one być duże. Warto z drugiej strony zwrócić
uwagę, że polski przemysł broni się przed poważniejszym spadkiem rocznego tempa
produkcji mimo zmniejszającego się wsparcia sprzedaży jakie dawał eksport. Powoli,
bo powoli, ale zmniejsza się też tempo wzrostu cen produkcji sprzedanej. Ulega więc
ograniczeniu możliwość przerzucania na odbiorców wzrostu cen kosztów i
zwiększania przychodów przez wzrost cen. Utrzymanie więc w takich warunkach
rocznej dynamiki produkcji sprzedanej na poziomie 5,2%, to niezły wynik. Oczywiście
mam świadomość że lepiej patrzeć na, na przykład, średnią z trzech miesięcy by zneutralizować
efekt sezonowości. W takim ujęciu dynamika produkcji od czterech miesięcy trzyma
się poziomie 3% w ujęciu yoy i wcale nie ma ochoty zwalniać.

Przy okazji publikacji wyników
dynamiki produkcji sprzedanej, powrócił temat ewentualnych zmian stopy
referencyjnej przez RPP. Obawiam się, że wyniki wskaźników cenowych i produkcji
sprzedanej publikowane w sierpniu (czyli dane za lipiec) nie były jakimś
wstrząsem dla RPP. Wydaje się spadać napięcie po stronie wskaźników cenowych, a
dane o produkcji jak na razie nie potwierdzają dramatycznego spadku
koniunktury. RPP stóp więc nie podniesie, ale będzie obserwować czy grozi nam zejście
z rocznym tempem PKB do poziomów 1,5% – 2,0% i ewentualnie jak długo takie
tempo będzie się utrzymywać. Swego czasu zwracałem uwagę, że nie spieszyłbym
się na miejscu RPP z podwyżką stóp do 4,75%. RPP zrobiła co zrobiła, ale nie
robiłbym z tego nieszczęścia. Mam tylko nadzieję, że jeżeli kolejne dane
makroekonomiczne zaczęłyby potwierdzać gorszy scenariusz tempa PKB w 2013 r., to
RPP w ostatnich miesiącach tego roku rozpocznie proces zmniejszania stopy
referencyjnej.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Tak patrząc na Amber Gold i OLT Express, to Polska jawi się jako kraj wielkich możliwości :-)

W Polsce dominuje przekonanie, że prowadzenie działalności gospodarczej i jej rozwój jest rzekomo szalenie utrudniony. Mam cokolwiek inne przekonanie po sprawie Amber Gold i OLT Express. Portret szefa Amber Gold jaki wyłania się z medialnych relacji i rozmów z nim, prowadzi do banalnego wniosku. Marcin Plichta, jest – używając staromodnego języka – po prostu zwykłym naciągaczem. Nie cechuje go ani wysoka ekonomiczna wiedza, ani nadzwyczajna inteligencja. Po prostu ma pęd do pieniędzy, sukcesów i brak moralnych skrupułów w ich osiąganiu oraz …… po prostu tupet. Ups, przepraszam. Miałem napisać: „odwagę” w biznesie.

Rzekomo zły wymiar sprawiedliwości który podobno tylko czyha na potknięcia przedsiębiorców, przez kilka lat nie zablokował jego działalności gospodarczej, a wyroki cechowały się pewną dozą wyrozumiałości. Warto zwrócić uwagę, że przewinienia M.Plichty nie dotyczyły spraw wyjątkowych. Tego typu przestępstwa finansowe są codziennością polskiego wymiaru sprawiedliwości (np. branie kredytów na tzw. słupy). Wygląda więc po prostu na to, że w dużej części wypadków polski wymiar sprawiedliwości wcale nie jest nastwiony na maksymalne karanie grzesznych przedsiębiorców ja się to sugeruje. W wyrokach bierze się nawet pod uwagę, że naruszenie prawa może być wynikiem nieprawidłowej oceny ryzyka i błędnego biznesplanu (sprawa Multikasy). Toż to idealne państwo!

Nic się nie mówi o aparacie skarbowym. Szkoda. No chyba, że coś mnie ominęło. Ciekaw jestem co M.Plichta wypisywał w dokumentach podatkowych swoich firm oraz swoich własnych. Nie uwierzę, że wszystkich dookoła korumpował.

M.Plichta lekceważył obowiązek publikacji wyników finansowych. W sumie to żaden grzech, bo lekceważy go masa firm (Monitor Polski B) i to nawet grubo większych od firm M.Plichty.

Przykład Marcina Plichty wskazuje, że wbrew pozorom po każdej porażce można się podnieść i rozpocząć nowy biznes w Polsce. Nie trzeba mieć wyjątkowej super wizji. M.Plichta wg wspomnień grupy znajomych i niektórych nauczycieli był podobno wyjątkowy, m.in. w ekonomii. Ja w jego przedsięwzięciach nie widzę niczego szczególnego, poza swego rodzaju odwagą. Idea wielu z jego przedsięwzięć opierała się m.in. na tym, że ryzykiem swojej działalności obciąża bezceremonialnie podmioty z którymi współpracuje i/lub klientów.

W sumie działalność Marcina Plichty pokazuje chyba, że państwo z jego prawem i służbami wcale nie jest takie groźne jak się sugeruje. Miarą wolności gospodarczej jest może to, że M.Plichta powołując do życia Amber Gold czy OLT Express, po prostu zakpił sobie ze wszystkich dookoła. Mamy więc i swoją legendę. To prawie kariera od przysłowiowego pucybuta do właściciela linii lotniczych i to zaledwie w ciągu kilku lat.

M.Plichta pokazał że Polska to kraj wielu możliwości. Chcesz, to zakładasz firmę finansową. Chętni ściągnięci perspektywą wysokiego zysku, zawsze się znajdą. Chcesz, to zakładasz linię lotniczą. Wiedzy wielkiej nie trzeba, tylko sporo kasy na rozpoczęcie działalności. Biznes plan? Po co? Lata się poniżej kosztów i czeka kto szybciej padnie. Konkurencja lub ty. Jak ty, to się zwala w wywiadach na państwo i brak warunków na rozwój biznesu (to ostatnio bardzo modne w mediach) i ogłasza upadłość.

Jestem w tym wpisie nieco złośliwy i przekorny. Nudzi mnie już wysłuchiwanie w mediach jak to państwo niszczy przedsiębiorcę w zarodku. Jak widać po przykładzie Marcina Plichty, można w Polsce rozkręcić działalność gospodarczą i to bez skarżenia się na podatki, zezwolenia itd.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Biznes a’la OLT Express, czyli jak zdobyć rynek.

Upadek OLT Express prowokuje do wielu refleksji. Jedną z nich jest pytanie o zdrowe zasady rywalizacji i wejścia na rynek. Tym którzy latali za 99 złoty po Polsce, OLT Express pewnie się podobał. I trudno się dziwić. Tanio za przelot, no i można było dołożyć LOTowi, który bynajmniej nie ma opinii lidera w obniżaniu cen. Ludzie uwierzyli w zdrowe zasady gospodarki wolnorynkowej oraz że rywalizacja czyni cuda. Łącznie z takimi, że cena usługi może zejść poniżej kosztów jej wytworzenia. Ale czy na pewno te zasady są zdrowe?

Przystępując do oceny OLT Express, trudno cokolwiek powiedzieć dokładnie. Właściciel jako zasadę przyjął totalne milczenie i politykę dosłownego zera informacji finansowej dla mediów. W unikaniu publikacji sprawozdań posunięto się wręcz do łamania prawa. A pytań pojawiało się mnóstwo. Można z informacji z mediów próbować sklecić finansowy obraz firmy, ale od razu widać że wiele rzeczy się nie klei.

Już cena 99 złotych za przelot w kraju powinna wywołać pytanie, jakim cudem to się opłaca. Wg informacji rynkowych, nawet 50% miejsc w samolotach OLT Express sprzedawano za 99 zł. Sukces rynkowy nie dziwi. Tylko, że z określeniem „sukces”, zawsze powinno się pojawić kryterium czasu i miary tegoż sukcesu. Zyskanie uznania klientów, którzy patrzą głównie na cenę i zdobyty udział w rynku w średnim okresie nie są miarodajne. OLT Express jest tego kolejnym i na pewno nie ostatnim przykładem.

Z pomocą internetu można znaleźć sporo informacji, które pozwalają na określenie progu opłacalności latania. Oczywiście będzie to tzw. „rząd wielkości”. Niemniej taka ogólna miara już podważa sens latania za 99 złotych. Precyzyjne wyliczenie jest niemożliwe, ponieważ modele biznesowe bywają różne. To kwestia używanych samolotów i zasad płatności za korzystanie z nich, lotnisk, skali działalności i wielu innych czynników. Już takie „chałupnicze” wyliczenie oscyluje wokół 200 zł od osoby, a to tylko koszty. OLT Express nie mógł straty na miejscach za 99 zł odbijać na pozostałych klientach, ponieważ tu już odczuwał oddech konkurencji.

Pozycja rynkowa OLT Express to głównie efekt wojny na wyniszczenie. Wygra ten kto przeżyje, bo dopiero wtedy odbije sobie na rynku straty jakie poniósł by rynek zdobyć. By narzucić taką rywalizację trzeba mieć albo silnego inwestora, który nie dość że ma duże pieniądze to jeszcze dużą cierpliwość by poczekać na zwrot z zainwestowanego kapitału lub ….. po prostu wchodzić w rynek finansując się kosztem dostawców i przedpłatami przyszłych klientów. Właścicielem OLT Express jest firma Amber Gold, która sama ma problemy i robiła co tylko mogła by je ukryć. Czy OLT Express był finansowany z pieniędzy innych Polaków lokujących w cudowne inwestycje w złoto? Tego dopiero się dowiemy. Jedno można już na pewno powiedzieć: nie mamy do czynienia z wariantem zasobnego i wiarygodnego inwestora. Kapitał zakładowy OLT Express to tylko 20 mln zł, co jest kwotą małą na przykład w porównaniu z Eurolotem, ale i w porównaniu z wyzwaniem jakiego się OLT Express podjął.

OLT Express oparł wejście na rynek na ostrej walce na ekonomiczne wyniszczenie. To nie ma wiele wspólnego z rynkową rywalizacją. Nawet gdyby za OLT Express stał bogaty i wiarygodny inwestor, to i tak oczekiwałby w perspektywie kilku lat przyzwoitej stopy zwrotu. Skoro więc obniżanie cen w lotnictwie pasażerskim ma swoją granicę, to by odzyskać zainwestowany kapitał z nawiązką, OLT Express po zniszczeniu konkurencji i tak podniósłby ceny na rynku krajowym. Bardziej prawdopodobnym scenariuszem była sprzedaż udziałów po krótkotrwałym opanowaniu rynku.

Niestety za OLT Express nie stał bogaty i wiarygodny inwestor, a taktyka rynkowa opierała się głównie na podjęciu krótkotrwałej wyniszczającej walki na ceny. Jak donoszą media, na podobnej idei opierał się pomysł z firmą zajmującą się wynajmem samochodów. Idea była prosta: atrakcyjne samochody i ceny wynajmu rzędu 30% poniżej rynku.

Nie mieliśmy więc do czynienia z konkurencją opartą na jakości obsługi, redukcji kosztów, dopasowaniu usług do oczekiwań, szukaniu nowej koncepcji (modelu) usług w lotnictwie pasażerskim. To nie była też walka na kapitały, czyli kto przetrzyma rywala. Obawiam się, że już w założeniu właściciel brał pod uwagę, iż częściowo koszty walki o rynek zostaną przerzucone na klientów (tych co zapłacili a nie polecieli) i dostawców.

Przypadek OLT Express po raz kolejny stawia pytanie o zasady rynkowej rywalizacji. Już sama walka na kapitały budzi wątpliwości. Jeżeli po walce rynkowej, której elementem było radykalne obniżenie cen (i ich utrzymanie), nowy podmiot dopasuje koszty, to ok. Ale w przypadku OLT Express utrzymanie tak dużego udziału miejsc za 99 zł było na tzw. dłuższą metę niemożliwe. Średnia cena biletu musiałaby wzrosnąć, wcześniej czy później. Inaczej mówiąc mogliśmy mieć do czynienia z sytuacją kiedy nastąpiła zmiana lidera, czy też jego pojawienie się, a koszt zmiany i tak w dużym stopniu byłby pokryty przez klientów.

Obawiam się jednak, że mamy do czynienia z gorszym wariantem finansowania agresywnego wtargnięcia na rynek. Być może już na wstępie przyjmowano, że bieżące finansowanie walki o rynek lotów pasażerskich będzie przeniesiona częściowo z biegiem czasu na klientów (przedsprzedaż) i wydłużane cykle zobowiązań. Biorąc pod uwagę ujawnianą powoli działalność Amber Gold (główny udziałowiec OLT Express) i OLT Express, to nie zdziwię się kiedy się okaże, że cały ten biznes ma cechy międzybranżowej piramidy finansowej. Z ostateczną oceną trzeba się wstrzymać oczywiście do przedstawienia wyników prac powołanych do tego organów.

Mimo odejścia z rynku kolejnej „dynamicznie” rozwijającej się firmy, daleki jestem od propozycji mnożenia nakazów i zakazów. Szkoda oczywiście klientów, którzy nie mają możliwości oceny wiarygodności linii lotniczej. A nawet jeżeli, to trudno oczekiwać by przeciętny człowiek w oparciu o dane finansowe i rynkowe poczynania przewoźnika lotniczego, miał oceniać wiarygodność przewoźnika i ryzyko straty wydanych na bilet pieniędzy. W tym akurat przypadku jawność informacji o udziałowcach, źródłach kapitału (i ich odpowiednia szczegółowość) oraz o sytuacji finansowej przewoźnika mogłaby oszczędzić problemów. Analitycy rynku nie mieliby większego problemu z oceną nowego przewoźnika już na wstępie jego działalności. W przypadku OLT Express, tajemniczość trochę pomogła, przyczyniając się pewnie do przedłużenia bytu firmy o kilka miesięcy.

Nurtuje mnie jednak jedno pytanie. Na co liczył właściciel Amber Gold i OLT Express? Przecież rozwijając swoją działalność skupił na sobie ogromną uwagę oraz wzbudził mnóstwo pytań. Sam już nie wiem, czy mam to traktować jako przejaw braku szacunku do państwa prawa czy zaskakującą naiwność młodego tzw. biznesmena.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz

Produkcja sprzedana przemysłu.

Wyniki produkcji sprzedanej za czerwiec możemy traktować jako potwierdzenie, że musimy ostrożnie patrzeń na naszą najbliższą przyszłość. GUS opublikował Biuletyn Statystyczny, więc nieco dokładniej możemy się przyjrzeć poszczególnym sektorom. Wzrost produkcji sprzedanej o 1,2% yoy w czerwcu nie zachwyca, ale też nie powinien szokować ani budzić nadmiernej obawy. Produkcja sprzedana powoli wytracała tempo od kilku miesięcy. Nasze obroty handlowe z zagranicą wskazują,  że tymczasowo wytraciliśmy możliwość zwiększania sprzedaży za granicę. Niemniej należy się i tak cieszyć, że w ciągu ostatnich trzech kwartałów wartość eksportu powróciła do stanu sprzed kryzysu z końca 2008 r. wg wartości w eur. Moim zdaniem to spore osiągnięcie. Trzeba też dodać, że od jesieni ubiegłego roku przez kilka miesięcy pomagał nam złoty, ponadto odbiorcy z konieczności musieli akceptować wzrost cen niektórych surowców niezbędnych do produkcji, które producenci z konieczności częściowo musieli przenieść na odbiorców.

Zanim przejdę do dalszych rozważań, zaznaczę tylko, że podając dynamiki sprzedaży będę podawał wartości uśrednione z trzech miesięcy w ujęciu yoy. To nieco wygładza trendy.

W takim ujęciu dynamika produkcji sprzedanej spadła do 2,5%. Analizując dynamikę produkcji przemysłowej w Niemczech i w UE w ostatnich latach, zaryzykuję teorię że dynamika naszej produkcji nie powinna bardziej spadać. Nawet jeśli, to przez maksymalnie 2-3 miesiące.

Osłabienie dynamiki sprzedaży, to nie przypadek, ale warto zwrócić uwagę na kilka czynników. Przede wszystkim swoje piętno odcisnęło górnictwo. Wprawdzie wydobycie po I półroczu jest o 3% większe niż w ubiegłym roku, to jednak częściowo zwiększyło to pozycję zapasów. Od przełomu roku spadają ceny niektórych surowców energetycznych na światowych rynkach. Dotyczy to również niestety węgla. W efekcie produkcja sprzedana w górnictwie w tym roku stale notuje ponad dziesięcioprocentowy spadek przychodów ze sprzedaży. Obniża się powoli dynamika sprzedaży wyrobów ze skór i odzieży. Niemal bez wzrostu u producentów paliw i koksu. Spada od wielu miesięcy produkcja w sektorze farmaceutycznym. Na szczęście producenci farmaceutyków nie mają istotnego znaczenia w polskim przemyśle. Nie rośnie produkcja sprzedana w sektorze wyrobów z tworzyw sztucznych i pozostałych surowców niemetalicznych. Ujemną dynamikę sprzedaży odnotowują producenci samochodów. Szkoda, bo w ujęciu PKD sektor motoryzacyjnych to niemal 10% przychodów naszego przemysłu. Po fantastycznym 2011 roku, dziesięcioprocentowy spadek przychodów ze sprzedaży odnotowują producenci mebli. Ale są i działy przemysłu, które dalej pomyślnie się rozwijają. Produkcja producentów wyrobów tekstylnych, maszyn i wyrobów metalowych rośnie w najlepsze o ok. 10%. To dobry prognostyk i każe  z zaciekawieniem czekać na wyniki nakładów inwestycyjnych w II kw. Ładny roczny wzrost odnotowuje sektor spożywczy, bo aż ok. 8% od kilku miesięcy. Nie do pogardzenia jest też wzrost o 2,2% sprzedaży producentów napojów. Te dwa sektory mają 17% udział w przemyśle. I na zakończenie tej wyliczanki, sektor chemiczny. Od początku roku chemia utrzymuje roczne tempo wzrostu sprzedaży w przedziale 10%-15%.  Z jednej więc strony mamy sektory, które muszą częściowo ograniczyć produkcje m.in. z powodu słabszego popytu z zagranicy, z drugiej – jest grupa innych sektorów która nieźle sobie radzi w obecnych warunkach. Można więc mieć nadzieję, że pomogą nam przetrwać do lepszych czasów.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Problemy drogowców. Wyliczanie win niech zaczną od siebie.

W poniedziałkowej G.Wyborczej przeczytałem stanowisko kilku organizacji zrzeszających firmy związane z sektorem budownictwa. Przyznam że trzeba mieś odwagę by pisać, co napisano. Dalej to rozszerzę, ale w tymczasowym skrócie: … problemom branży drogowej w zasadzie winny jest rząd i administracja państwowa. Odwaga do wypisywania takich i tych podobnych opinii bierze się stąd, że w Polsce niezwykle modne jest zrzucanie winy na urzędników. Po ogłoszeniu problemów przez PBG, w mediach zaroiło się od analiz problemu, sygnowanych przez przedstawicieli budownictwa. Nie przesadzę, jak powiem że była to mieszanina lobbingu, kiepskiego PRu, ewidentnego braku w uczciwym spojrzeniu na własne środowisko i manipulacji danymi oraz straszenia poważnym kryzysem w budownictwie by wymusić pomoc. Rzetelnych ocen było bardzo mało.

Siła medialnego oddziaływania przedstawicieli budownictwa drogowego i ich sprzymierzeńców była i jest tak duża, że politycy zaczęli się ścigać w szukaniu winnych problemów kilku firm drogowych i rzucaniu pomysłami jak temu zaradzić. Wśród polityków pojawiły się propozycje wsparcia finansowego dla upadających firm. Doszło nawet do tego, że przedstawiciel Związku Banków Polskich, kiedy dowiedział że część firm budowlanych otrzyma pomoc (w tym podwykonawcy), zaapelował by formy wsparcia były tak opracowane żeby skorzystały na niej również banki, które zaangażowane były w finansowanie upadających firm budowlanych. Nie ukrywam, że to lekka przesada, bo banki świadomie finansowały firmy drogowe i nie widzę powodu by miały być finansowo wspomagane. Czym innym jest natomiast forma gwarancji czy tym podobnych instrumentów, które miałyby skłonić banki do dalszego wsparcia firm w tarapatach finansowych.

Według autorów artykułu który wymieniłem na wstępie, problem sprowokowało państwo ponieważ przetargi na wykonanie dróg oparte były na … kryterium cenowym. By utrzymać się na rynku i rozwijać, firmy budowlane musiały rzekomo akceptować te warunki. A moim zdaniem nic nie musiały, tylko podając ceny przetargowe, świadomie wystawiały się na ryzyko albo jest lekceważyły. Na przetargach publicznych (innych zresztą też) kryterium cenowe zawsze będzie odgrywało istotną rolę. Nie wierzę by wspominane ewentualne klauzule waloryzacyjne pozwoliły przenieść na państwo (zleceniodawca) całkowite ryzyko niekorzystnych zmian cen (kosztów po stronie wykonawcy). Byłoby to zresztą niecelowe. Szkoda że nikt nie chce się martwić o firmy budowalne, które przegrały w przetargach ponieważ podały wyższe ceny. A może z perspektywy czasu powinniśmy powiedzieć, że managerowie tamtych firm byli bardziej odpowiedzialni. Wbrew temu co zdają się sugerować autorzy, zdarzało się w Polsce że przetarg trzeba były powtarzać bo wykonawcy nie akceptowali oferowanego wynagrodzenia. Dalsza lektura wskazuje że tak naprawdę sektor drogowy jest w kryzysie od ubiegłego roku, a  ceny materiałów dynamicznie rosły. Czy to ma przerzucać winę na państwo za niepłacenie podwykonawcom? Wątpię. Podawane przykłady cen ograniczyły się tylko do tego co wzrosło (kilka spektakularnych przykładów). Niestety nie dowiedziałem się, jak firmy budowlane zarządzały ryzykiem, jak je niwelowały w kontraktach z dostawcami. Nie jest rolą państwa branie na siebie ryzyka zmian cen. Podawana zmienność stali czy paliw, nie jest żadną nowością. Podobnie z cenami wyrobów stalowych. Szkoda, że autorzy tego nie podali.

Dla podkręcenia efektu, autorzy chętnie używają słowa „budownictwo” w kontekście całej branży. Wyjaśnijmy więc, że opisywane problemy dotyczą części firm budownictwa drogowego. Przykładowo wartość prac części drogowej budownictwa wg klasyfikacji obiektów budowlanych to niemal 1/3 prac sektora budowlanego. W związku z czym straszenie globalnym kryzysem w sektorze jest niestety mijaniem się z prawdą. Jak wszędzie ostatnio, i autorzy ostrzegają przed redukcją miejsc pracy w budownictwie o 150 tys. miejsc pracy w budownictwie. Ta liczba od wielu dni jest powtarzana w mediach przy omawianiu problemów w budownictwie drogowym. Może to czytelników wprowadzić w błąd. Jedyną zaletą tej liczby jest to że straszy. Musiałaby być jakaś mega zapaść w budownictwie, by nas dotknęły takie skutki z powodu tylko samego budownictwa drogowego.

Na końcu artykułu przedstawiciele kilku organizacji budowlanych proponują by przedstawiciele rządu czy GDDKiA usiedli z drogowcami do okrągłego stołu by uczciwie wyjść naprzeciw problemom. Z częścią uwag wobec administracji rządowej czy GDDKiA można się w jakimś stopniu zgodzić, ale obawiam się że wpierw sami drogowcy powinni przestać żonglować dowolnie wybranymi danymi i wzmacniać pozycję przetargową poprzez medialne straszenie i szukanie winnego.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz

Emocje przenoszą się z rynku depozytów międzybankowych na rynek papierów dłużnych.

Ilustracja. Średnie z kwotowań (kupno, sprzedaż) dla rynku depozytów międzybankowych i obligacji (wyliczenia w oparciu o dane: WIBID, WIBOR Rzeczpospolita i BondSpot SA).

Posługiwanie się krzywą rentowności w celu odczytania czego oczekuje rynek, nie ma obecnie specjalnego sensu. Do roku, krzywa to mieszanina przewidywań z ograniczoną płynnością na rynku międzybankowym. Na rynku papierów dłużnych przewagę w narzucaniu trendu przejęli inwestorzy zagraniczni.

Obserwacja i analiza zmian notowań na rynku pieniężnym staje się coraz nudniejszym zajęciem. Nie tylko dlatego, że z biegiem lat obniżały się inflacja i stopy procentowe. Przyglądając się zmianom na rynku i kwotowaniom depozytów w polskiej walucie wyrażonych WIBORem i WIBIDEm, widać jak od kilkunastu kwartałów kwotowania są bardzo mechaniczne. Im dłuższy termin, tym zmiany w kwotowaniach coraz bardziej marginalne. Rynek w ograniczonym stopniu odgrywa rolę informacyjną w rozumieniu odczytu przewidywanych działań RPP w ciągu roku, czy raczej postrzegania przez rynek kierunków zmian stopy referencyjnej. Nie twierdzę, że krzywa na bazie WIBOR i WIBID nie jest nic warta, ale ogromna stabilizacja kwotowań w okresach niezwykłych emocji rynkowych, tylko potwierdza moją ocenę. Mam wrażenie, że od dawna lepszym miernikiem emocji rynkowych jest rynek obligacji. Walka o lepsze stopy zwrotu i dyskontowanie informacji i wydarzeń, bardziej widoczna jest teraz w dłuższej części krzywej. Jakby w z braku możliwości okazywania emocji na rynku depozytów, rynek obligacji wydaje się wręcz nadmiernie rozemocjonowany.

Po podniesieniu przez RPP stopy referencyjnej z 4,5% na 4,75% na początku maja, rynek skorygował krzywą i tyle. Nawet stawki depozytów jednodniowych (ON, TN) są – jak na rynkowe standardy – niebywale stabilne. To pewnie efekt planowania w bankach, ale przy wydatnej pomocy NBP. Przypomnę, że NBP co piątek sprzedaje 1 tygodniowe bony pieniężne oraz od ok. półtora roku zdaje się jakby coraz chętniej stosował operacje dostrajające. Polegają one obecnie na dodatkowych aukcjach bonów NBP o terminie od 1 do 3 dni. NBP nie kieruje się tutaj zasadą jak przy bonach 7-dniowych, emitowanych od dawna tylko w piątki. Aukcje są organizowane w różne dni, bywa że i w piątki, po aukcjach bonów 7-dniowych.

Formalnie, opierając się na krzywej wyrysowanej przez kwotowania banków, można odnieść wrażenie, że w krótkim okresie rynek bierze pod uwagę wzrost stopy referencyjnej do 5,0%, by prawdopodobnie po kilku miesiącach znowu stopa referencyjna spadła do 4,75%. Teoretycznie nie można tego wykluczyć. Jednak kiedy obserwuje się kształtowanie cen depozytów w dłuższym okresie i bardzo małą zmienność kwotowań, to pojawia się pytanie na ile prognoza stóp  w oparciu o krzywą jest efektem rynkowych przemyśleń i przewidywań, a ile po prostu mechanicznych zachowań.

O wiele goręcej jest natomiast na rynku obligacji. Obligacja 2-letnie spadły praktycznie do 4,5%. Od początku lipca mamy do czynienie z pikowaniem w dół. Ma to miejsce na wszystkich terminach. Przykładowo, termin 5-letni to obecnie 4,6% – 4,7%! Zmienność rentowności naszych obligacji to rezultat nastrojów na rynkach światowych, w tym alternatywy jaką mają inwestorzy starający się lokować w Europie. Biorąc pod uwagę relatywnie dobre wyniki makroekonomiczne Polski oraz nieco przesadnie osłabionego złotego, poważny spadek rentowności krajowych obligacji w zasadzie nie powinien dziwić. Nie wiem czy to efekt tak dobrego wizerunku Polski czy też gorszych perspektyw innych krajów. Niebagatelną rolę odgrywa tu złoty, który jest moim zdaniem jest nadal niedoceniony. I to bardziej złoty przyciągnął zainteresowanie inwestorów niż rentowność obligacji. Sugeruje to krótkoterminowość obecnych działań rynkowych. Tak więc większość ruchu spadkowego obligacji i kursu złotego została już wykorzystana. W najbliższych tygodniach powinniśmy więc zobaczyć ruch odwrotny.

Wątpię by rynek właśnie teraz rozpoczął długoterminowy proces wzmocnienia złotego. Korzystne perspektywy dla polskiej gospodarki nie są jeszcze potwierdzane danymi makroekonomicznymi. Wg moich szacunków, złoty obecnie jest niedoszacowany jeszcze o ok. 10%. Być może część z tego postarają się krótkoterminowo wyzyskać gracze rynkowi. Wyliczenie opieram na założeniu, że polska gospodarka utrzyma dotychczasową zdolność do długookresowego średniego tempa PKB na poziomie 4% i poprawy wydajności na poziomie obserwowanym w ostatnich kilku latach. Oczywiście w krótkim terminie i przy obecnym ryzyku na rynkach finansowych nie ma się co dziwić, że gracze rynkowi nie mają ochoty teraz zmierzać do tego poziomu w rozumieniu długoterminowej tendencji.

 

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Warszawa i „janosikowe”.

Kiedy wysłuchuje w mediach kolejnych utyskiwań na „janosikowe” i rzekome udręczenie województwa mazowieckiego tą danina, to co nieco krew się we mnie burzy. Mazowieccy samorządowcy wprawdzie rzetelnie przedstawiają utracone kwoty i słusznie zwracają uwagę na pewną toporność algorytmu w oparciu o który Janosikowe jest wyliczane. Ale na tym na ogół rzetelność się kończy. Dalej podawane są potrzeby Warszawy oraz województwa, a sama idea transferu jest niejednokrotnie podważana. Właśnie wysłuchałem w TV jednej z takich dyskusji i po informacji, że trzeba woj. mazowieckiemu ulżyć bo region wytwarza 22% PKB. Miał to być argument wskazujący skalę potrzeb regionu, ale i zasług dla kraju na tle których janosikowe to jak rozumiem okrutna niesprawiedliwość i kara.

By ocenić ideę janosikowego i rzekome nieszczęście mieszkańców Warszawy oraz regionu, należy spojrzeć z dość odległej perspektywy. Przede wszystkim zacząłbym od pytania jakież to przewagi ekonomiczne ma Warszawa, do której ograniczę dalsze rozważania. Jedną podstawową, która niestety z gospodarką rynkową nie ma nic wspólnego. U podłoża ekonomicznego sukcesu Warszawy leży fakt natury administracyjnej, czyli to że jest stolicą. Tak samo stolicą może być Łódź lub Wrocław. To tylko kwestia politycznej decyzji. Z tego powodu natychmiast stolica obrasta dziesiątkami ministerstw i mnóstwem innych państwowych instytucji itd. Proponuje spojrzeć na statystyki zatrudnienia urzędników państwowych wg województw. Duża liczba mieszkańców i mnogość ważnych państwowych instytucji ściąga podmioty gospodarcze i centrale firm o ponadregionalnym zasięgu, buduje się biurowce, hotele. I tak rozkręca się ekonomiczny samograj oparty na administracyjnej decyzji. Stolica tylko na tym zyskuje.

Dyskusja o sensie janosikowego i jego skali, wymaga podania drugiej strony rachunku. Mam na myśli to co Warszawa zyskuje bądź to co jest przenoszone jako koszt na resztę społeczeństwa, a o czym samorządowcy milczą. Rachunek ekonomiczny łatwy nie jest, ale podam kilka ciekawych przykładów. Pracownik sektora finansów, powiedzmy specjalista, w Warszawie wynagradzany jest przynajmniej o 20% wyżej niż w innych dużych miastach. Firma wiele nie traci, bo nadpłacanie za pracę w stolicy i tak można wpisać w koszty. A ten o 20% droższy pracownik wydaje pieniądze w Warszawie. Wg GUS koszty np. żywności wcale w Warszawie nie są większe niż kilku innych dużych krajowych ośrodkach miejskich. A że ceny mieszkań są szokujące? To że średnia za nowe mieszkanie w stolicy to ok. 8 tys. zł, czyli jest zawyżona o przynajmniej 30%, tez nie powinno mnie interesować. Oczywiście znam prawo podaży i popytu, ale skoro w Katowicach buduje się mieszkania taniej i ceny są niższe …., Tymczasem zasada ustalania dopłat do kredytów mieszkaniowych powodowała, że społeczeństwo dopłacało przez kilka lat do nadmuchanych cen mieszkań na rynku warszawskim. W niektórych okresach niemal 30% korzystających z programu Rodzina na swoim pochodziło z Warszawy i okolic. Krótko mówiąc, deweloperski sukces stolicy odbywał się częściowo na koszt wszystkich podatników. Tam był największy boom budowlany i dobrze płatna praca w budownictwie.

 Kilka tygodni temu przeglądałem liczbę rejestrowanych pojazdów ciężarowych i autobusów wg regionów. Znowu górowała Warszawa. Po przeliczeniach wyszło na to, że co najmniej 30% (co najmniej !!! bo byłem bardzo nadzwyczaj ostrożny w tych rachunkach) tych pojazdów jest rejestrowana w stolicy z racji siedziby centrali firmy. System danin z tym związanych jest bardzo dla stolicy korzystny. Gdyby podatki związane z pracą pojazdów były odprowadzane regionalnie wg miejsca wykonywania pracy, Warszawa byłaby okrutnie na tym stratna.

To tylko wybrane drugorzędne przykłady wskazujące że mazowieccy samorządowcy są, najdelikatniej mówiąc, niedokładni w rachunkach. Stolica ogromnie na przemianach makroekonomicznych skorzystała i głównie w oparciu o czynniki natury administracyjnej i politycznej, a nie ekonomicznej. Ten ostatni jest po prostu pochodną dwóch wcześniejszych.

Rozumiem, że stolica ma problemy z brakiem tanich gruntów pod budowę, korkami na ulicach itd. Ale możemy zrobić coś odwrotnego. Ja wobec powyższego proponuję przenoszenie państwowych urzędów do, przykładowo, pozostałych miast wojewódzkich. To swoją drogą fantastyczny sposób na politykę regionalną i równomierny rozwój kraju. Zapewniam, że dziesiątki tysięcy obywateli chętnie pogodzi się ze staniem w korkach byleby mieć ciekawszą i lepiej płatną pracę, a przede wszystkim by ulżyć stolicy i województwu mazowieckiemu w „wyrabianiu” PKB.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Ceny mieszkań. Koszt budowy 1 m_kw.

Na rynku mieszkaniowym trwa powolny trend spadkowy cen mieszkań. Pokazują to zarówno dane dla rynku pierwotnego, jak i  wtórnego. W analizie rynku  w bieżącym wpisie będę się opierał na danych z raportów redNet Consulting we współpracy z firmą tabelaofert.pl. Raporty te przedstawiają ceny ofertowe deweloperów i ceny transakcyjne. Kiedy ostatni raz pisałem o cenach na rynku mieszkaniowym w październiku 2011 r. ceny spadły w ciągu roku (tzn. 12 m-cy) średnio o 5,2% dla największych aglomeracji. Po upływie ponad pół roku, rynek kontynuuje trend spadkowy w tym samym tempie. Różnice w tempie spadków między poszczególnymi badanymi aglomeracjami nie się duże.

Ze spadków cen powinni być zadowoleni nabywcy, no bo w końcu spada, ale i firmy deweloperskie przesadnie narzekać nie powinny. W obecnym okolicznościach gospodarczych, roczne tempo spadku na poziomie 5%, pozwala deweloperom na powolne dopasowanie do rynkowych realiów. Tempo wzrostu gospodarczego planowane na ten rok, mieści się w przedziałach prognoz sprzed roku i dwóch. Podobnie z wskaźnikami makroekonomicznymi charakteryzującymi sytuację ekonomiczną gospodarstw domowych. Niedawno pisałem o sytuacji na rynku kredytów mieszkaniowych.

http://opinieekonomiczne.blox.pl/2012/06/Kredyty-mieszkaniowe-Sytuacja-po-I-kw-2012.html

W średnim okresie czeka nas względna stabilizacja na rynku kredytów mieszkaniowych. Nie prędko wrócą czasy, kiedy wartość rynku kredytów mieszkaniowych tylko rosła z roku na rok w tempie niemal 20%. O niemal połową  od przełomu roku spadła liczba kredytów w ramach programu Rodzina na swoim (RnS). Progi cenowe przy których można było skorzystać z programu, pod koniec ubiegłego roku zostały radykalnie obniżone. Przykładem niech będzie Wrocław, gdzie próg dla nowych mieszkań z 6,9 tys. zł w II kw 2011, spadł do 5,2 w II kw 2012 r. Tymczasem średnia cena 1m w ofercie, to 6,7 tys. zł. Skala zmian w innych dużych miastach jest podobna. To oczywiście jeszcze nie powód do dramatu dla deweloperów. W ubiegłych roku deweloperzy oddali do użytku 50,5 tys. mieszkań, a z programu Rodzina na swoim dla mieszkań na rynku pierwotnym, skorzystało ponad 13 tys. gospodarstw domowych. To efekt wyjątkowo korzystnych warunków programu. Przypomnę, że jednym z warunków wsparcia było znalezienie mieszkania, gdzie cena 1 metra nie mogła być wyższa od 1,4 kosztu budowy 1 metra dla danego miasta lub obszaru. Niemal raj dla deweloperów. Od końca ubiegłego roku obowiązuje wskaźnik 1,0. Spadek liczby kredytów z wsparciem po I kw, nie wskazuje by obniżka wskaźnika spowodowała jakikolwiek dramatyczny spadek. W Ikw tego roku, z programu RnS skorzystało (dot. mieszkań na rynku pierwotnym) 2,7 g.dom., czyli o ponad 15% mniej niż rok wcześniej. W tym czasie próg cenowy programu RnS, spadł średnio o 27%. Jak więc widać, rynek mieszkaniowy ma wcale niemałą umiejętność do amortyzacji zmian niekorzystnych dla siebie warunków rynkowych.

Analiza rynku budownictwa nowych mieszkań, też nie wskazuje by deweloperzy jakoś specjalnie wystraszyli się obecnych warunków rynkowych, chociaż na pewno możemy mówić o pewnych symptomach ostrożności. Biorąc pod uwagę, że mieszkania deweloperskie buduje się średnio nieco ponad dwa lata, to redukcja planowanych projektów pozwala na relatywnie szybką reakcję na zmianę warunków rynkowych. W tym roku tzw. mieszkań deweloperskich oddano po pięciu miesiącach o prawie 50% więcej niż w słabym pod tym względem ubiegłym roku. Rozpoczęto budową o 27% więcej mieszkań niż w roku ubiegłych (też słabym pod tym względem). Niewiele gorszy jest rezultat pozwoleń na budowę. Z całą pewnością do wyników tegorocznych nie można podchodzić bezkrytycznie, bo wystąpił efekt bazy. Wyniki są dość podobne do tych z 2010 r.

W ciągu roku rosła też liczba mieszkań w ofercie. Wg raportu firmy Reas, niemal w każdym dużym mieście liczba mieszkań w ofercie powoli rosła  z kwartału na kwartał lub co najmniej była stabilna. W samej Warszawie to ok. 18 tys. mieszkań, a w Krakowie 10 tys. na koniec I kw 2012 r. Sytuacja rynkowa (dalszy powolny spadek cen mieszkań) nie mogła być zaskoczeniem dla deweloperów. Rok temu w najlepszym wypadku mogli oczekiwać stabilizacji w 2012 r.

Pomimo spadku cen mieszkań i pewnej ich „naprodukcji”, nie spadają w zasadzie koszty budowy. Według danych GUS, koszty budowy przestały rosnąć dopiero w II połowie 2010 r. i od tego czasu wzrosły minimalnie lub wcale, poza dwoma trzy trzema mniejszymi ośrodkami miejskimi (w przypadku kilku miast lub regionów minimalnie spadły). Oczywiście oznacza to niewielki spadek realny kosztów (po uwzględnieniu wskaźnika cenowego), ale mniejszy od spadku cen mieszkań

Wygląda więc na to, że deweloperzy mają jeszcze pewien luz cenowy, czyli poziom akceptacji spadków cen mieszkań. Nie jest on jednak duży. Jeszcze w 2008 koszt budowy w cenie ofertowej sięgał prawie 50%. Rok później 40%, by spaść w 2011 do 22% i 20% w roku bieżącym. Widać jednak, że narasta opór do zmniejszania tej różnicy. Sytuacja na rynku mieszkaniowym, czyli standardowa statystyka dotycząca liczby mieszkań od oferty poczynając po rozpoczynanie nowych inwestycji, oraz warunki makroekonomiczne, wskazują że obecne spadki cen mieszkań nie wzniecają jeszcze paniki w szeregach deweloperów. Spadki wiecznie trwać nie będą, bo deweloperzy mają silną w broń która działa w średnim terminie. Mam na myśli redukcję prowadzonych inwestycji. Wydaje się więc, że spadki w obecnym tempie mogą jeszcze potrwać rok (najdalej dwa). Już w tym roku deweloperzy mogą zacząć ograniczać liczbę realizowanych projektów, by zatrzymać spadek cen za kilkanaście miesięcy.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz

Stopa bezrobocia jak w strefie euro.

Przez najbliższy rok, dwa, bardzo trudno będzie obniżyć stopę bezrobocia. Wg wskazań za kwiecień stopa bezrobocia wyniosła 12,8% i do takiego poziomu będziemy się musieli przyzwyczaić w najbliższych kwartałach (nie ująłem zmian sezonowych) lub przygotować ewentualnie na utrzymanie minimalnej dynamiki wzrostowej liczby bezrobotnych. Przy obecnym tempie wzrostu gospodarczego, nasza gospodarka  z dużym trudem  zwiększa liczbę miejsc pracy. Analiza danych bezrobocia rejestrowanego (wg Ustawy o promocji zatrudnienia i instytucjach zatrudnienia) przez większość roku ubiegłego i początek obecnego wskazywała na 2%-3% wzrost liczby bezrobotnych i to pomimo wzrostu o 4% PKB yoy. W II kw 2012 r. liczba bezrobotnych zarejestrowanych przestała rosnąć w ujęciu yoy. Proponują potraktować tą informacją w dużą ostrożnością, ponieważ wg metodologii pomiary Eurostatu (opartej na metodzie BAEL) stopa bezrobocia chociaż znacznie niższa od rejestrowej (o dwa-trzy pkt. procentowe), wykazuje wzrost kilkuprocentowy w ujęciu yoy. Obecnie ok. 2 mln Polaków jest bez pracy. Wg metodologii  Eurostatu, bez pracy jest prawie 0.3 mln mniej osób. Przypomnę przy okazji, że bez prawa do zasiłku jest ok. 83% z osób zarejestrowanych  jako bezrobotne.

Czy stopa bezrobocia jest duża i jak wypadamy na tle krajów UE. Byłoby lepiej gdybyśmy mieli bezrobocie w przedziale od 5%-8%. To ideał, który może się w Polsce zdarzyć jedynie w czasach dobrej koniunktury i wątpię by to się szybko miało zmienić. Nasz rynek siły roboczej wciąż wykazuje spore niedopasowanie pod względem wykształcenia (w rozumieniu potrzeb przedsiębiorstw, a nie wykształcenia formalnego) i rozmieszczenia osób bez pracy. W 2008 w okresie świetnej koniunktury, st. bezrobocia rejestrowanego spadła w II połowie roku do ok. 9%. Nie ma co ukrywać, że było to trochę siłą rozpędu (gospodarka powoli zwalniała) i dzięki sporemu popytowi na polską siłę roboczą w kilku krajach UE. Na tle krajów strefy euro Polska prezentuje się dość przyzwoicie, ponieważ wg Eurostatu nasza stopa bezrobocia była niemal identyczna jak dla całej strefy, czyli 10,2 (strefa euro 10,8). Dane za luty. Satysfakcja jest oczywiście wątpliwa, ponieważ wskaźnik dla strefy euro jest zawyżony przez kilka krajów. W Irlandii jest prawie 15%, Hiszpanii 23% (!), Francji 10%. Tyle wątpliwych pocieszeń wynikających w  porównania z krajami strefy euro.

Gorzej wyglądamy kiedy porównamy reakcję stopy bezrobocia na zmianę tempa PKB. Wskutek  znacznego spadku PKB w strefie euro w latach 2008 i 2009, można powiedzieć, że do chwili obecnej gospodarka tego obszaru do końca 2011 odrobiła straty. Tak więc przy zerowym praktycznie wzroście PKB, wzrost stopy bezrobocia w strefie euro wyniósł 3 pkt procentowe. Tymczasem u nas stopa bezrobocia wg Eurostatu wzrosła „tylko” o 2 pkt. proc. Tylko że nasza gospodarka, nasza „zielona wyspa”, wzrosła o ok. 14% w tym samym czasie. A co by było gdybyśmy odnotowali głęboki dołek pod koniec 2008 i w 2009 jak strefa euro, a potem umiarkowany wzrost? Boję się myśleć, jaka mogłaby być stopa bezrobocia. Jak więc widać, satysfakcja z naszej stopy bezrobocia jest kwestią przyjętego punktu odniesienia.

Wraz ze wzrostem bezrobocia zaczęły się pogarszać charakterystyki dla całego zbioru bezrobotnych. W chwili wejścia do UE osób długotrwale bezrobotnych, wśród bezrobotnych rejestrowanych, było aż 53%! Kategoria ta obejmuje osoby pozostające bez pracy ponad rok. Na przełomie 2008/2009 udział tej grupy w ogółem spadł do 25%. Obecnie stanowi 33% i rośnie w tempie niemal 20% yoy.

Bezrobocie uderzyło najsilniej w osoby młode i dochodzące do wieku średniego oraz osoby które przekroczyły 55 lat. Dość niepokojące wygląda przyrost bezrobotnych pod względem wykształcenia. W latach 2010-2011, grupa bezrobotnych z wyższym wykształceniem rosła w tempie kilkunastu procent rocznie. Pewnym pocieszeniem jest spadek tej dynamiki. W I kw 2012, liczba bezrobotnych  wyższym wykształceniem wzrosła już „tylko” o 6% yoy. Co ciekawe, wśród osób ze średnim wykształceniem to zjawisko wystąpiło w zdecydowaniu skromniejszym stopniu. Nadal jednak dominująca część bezrobotnych to osoby z wykształceniem nie wyższym niż zawodowe. Łącznie 56% bezrobotnych.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz