Ceny mieszkań. Co dalej. 2

W II połowie ubiegłego roku ceny na rynku mieszkań przestały spadać. Powstało więc pytanie czy mamy już do czynienia z zatrzymaniem korekty cen w Polsce. Zanim jednak zacznę „gdybać” J , warto dokładniej określić co się stało z cenami mieszkań pod koniec roku 2009 i co mogło mieć na to wpływ. Przypomnę wiec, że z „górką” cenową na rynku mieszkaniowym mieliśmy do czynienia mniej więcej w II kw 2008. Dokładne wskazanie okresu szczytu cen jest trudne, ponieważ różnie się to rozłożyło w poszczególnych miastach. Jeżeli oprzeć się na cenach z rynku wtórnego, to szczyt mieliśmy w większości dużych miast  już w IV kw 2007 r. Na ogół przez dwa kolejne kwartały ceny utrzymywały się na podobnym poziomie. Jeżeli zaś oprzeć się na cena ofertowych nowych mieszkań, to w niektórych regionach kraju stawki rosły jeszcze niemal do III kw 2008. Mam oczywiście świadomość, że ocena popytu na podstawie zmian cen ofertowych zawiera w sobie pewien błąd, jednak obserwacja pozostałych statystyk cenowych (wg innych metodologii) z rynku mieszkaniowego pozwala na stwierdzenie że ceny ofertowe pozostają w dużym związku z popytem. Oczywiście wzrost cen ofertowych nowych mieszkań w III kw 2008 to już raczej efekt bezwładności procesów rynkowych.

Na początku lipca 2009 opublikowałem wpisy o rynku mieszkaniowym wraz z prognozą. Odsyłam do tamtych wpisów, ponieważ treści te są aktualne i obecnie. W tamtym czasie minął ok. rok od szczytu cenowego. W zależności od miasta, ceny mieszkań spadły od 10% do maks. 15%.  Dane opublikowane pod koniec roku przez Związek Banków Polskich potwierdziły, że średni spadek bliższy był pierwszej z podanych wartości. Wskazywałem, że w ciągu kolejnych kilkunastu miesięcy należy raczej oczekiwać spadku cen, jednak  o wartość najwyżej taką jak do lipca 2009 r. Tymczasem w II połowie roku generalnie nastąpiło zatrzymanie spadku cen, a wzrosty (wprawdzie minimalne) w cenach ofertowych były na tyle powszechne, iż na rynku pojawiło się pytanie czy to już koniec korekty cenowej.

Świadomie unikam w bieżącym wpisie dokładnej analizy zmian cen, ponieważ w zależności od podmiotu prezentującego zestawienia cen wskazanie są minimalne różne. Należy też zwrócić uwagę, iż wszystkie zestawienia potwierdzają że w poszczególnych ośrodkach miejskich kierunki zmian cen nie są takie same. Na ogół są jednak niewielkie i zdają się potwierdzać, że mamy do czynienia z co najmniej przejściowym zatrzymaniem spadków cen. Przykładowo wg danych z raportu firm Expadner i Szybko.pl, ceny ofertowe spadały w kwartałach IV’08, I i II’09 w tempie 2%-3% kwartalnie. W III kw ceny praktycznie pozostały bez zmian, by w IV kw 09 spaść zaledwie (średnia) o 0,3%.

Co zatrzymało dalszą korektę? W jednym z wpisów grudniowych podawałem dane dotyczące rynku kredytów mieszkaniowych, a pochodzące z raportu Związku Banków Polskich. Wg raportu ZBP, w kwartałach II i III banki zaczęły odblokowywać udzielania kredytów mieszkaniowych. Wg danych zebranych przez firmę doradczą Expander, w III i IV kw 2009 zaczęto powoli obniżać marże i oprocentowanie kredytów (częściowo z powodu spadku stawek depozytowych na rynku międzynarodowym). Wraz z sygnałami o poprawie sytuacji makroekonomicznej banki coraz chętniej udzielały kredytów, co przejawiało się m.in. poprawą zdolności kredytowej od kilku do kilkunastu procent. I właśnie większość wymienionych wyżej czynników miała miejsce III i IV kw 09. Nie ma też co ukrywać, że skala spowolnienia gospodarczego Polski było grupo mniejsza niż się obawiano.

Warto przy tej okazji wspomnieć o programie wsparcia finansowego „Rodzina na swoim”. Wg niepełnych danych za 2009 r. z programu skorzystało ponad 28 tys. osób na kwotę ok. 5 mld zł. Dla porównania podam, że w latach 2007 i 2008 z programu skorzystało odpowiednio: 3,7 i 6,6 tys osób. W 2009 zwiększono również z 1,3 do 1,4 przelicznik kosztów budowy 1 m_kw mieszkania. Nominalnie, w porównaniu z 2008, dało to wzrost ceny metra przyjmowanego w wyliczeniu dopłaty, o 25%. Trudno się więc dziwić, że zainteresowanie programem „Rodzina na swoim” przekroczyło prognozy aż o ok. 10 tys.

Byłbym ostrożny z deklarowaniem zakończenia korekty cenowej. Wspomnianą wyżej skalę korekty należy traktować jako maksymalnie możliwą. Zatrzymanie cen w II poł. 2009 to w dużej mierze przejściowa poprawa popytu wynikająca głównie z powrotu banków do warunków kredytowania sprzed tzw. kryzysu., co sprzedającym (w tym deweloperom) było bardzo na rękę. W ten sposób powstała atmosfera (no,…symptomy atmosfery) strachu że już nie ma co czekać na dalsze spadki.

Przed nami niewyjaśniona kwestia tempa poprawy sytuacji gospodarczej. Niestety za ponad rok możemy zacząć odczuwać przejściowy spadek podaży nowych mieszkań. Wg najnowszych danych GUS, poziom zezwoleń i budów rozpoczętych mieszkań przeznaczonych na sprzedaż lub wynajem w 2009 to tylko sześćdziesiąt kilka procent wartości z 2008 r. Niewielkim pocieszeniem jest to, iż na początku ubiegłego roku obawiano się gorszych wskaźników. Z drugiej strony, analizując koszty budowy i bieżące ceny nowych mieszkań, śmiało można powiedzieć iż deweloperom wielka krzywda się nie stała i nie dzieje. Teraz wszystko zależy od tempa poprawy sytuacji gospodarczej, polityki banków i zachowania Polaków. Mam nadzieję, że banki i Polacy czegoś się jednak nauczyli po boomie cenowym z lat 2005-2008.

Biorąc powyższe pod uwagę, w bieżącym roku możemy mieć do czynienia z falowaniem nastrojów. W ujęciu średniego wskaźnika cen dla całego kraju może to oznaczać, zmiany  o ok. 2% z kwartał do kwartału. Największym prawdopodobieństwem obdarzony jest wariant stabilizacji cenowej (rozumiany jako odchylenie +-4% w IV kw 10 w porównaniu z cenami z IV kw 2009 r.) ze skłonnością do dalszej, niewielkiej już korekty. Rozpoczęcie w 2010 r. poważniejszego trendu wzrostowego cen nowych mieszkań oceniam jako małe. Zaznaczam, że odnoszę się do średniej krajowej, która jest reprezentatywna dla większości ośrodków miejskich w kraju. Tym, którzy przymierzają się do kupna mieszkania, proponowałbym przystępować do tego spokojnie. Byłoby dobrze gdyby rząd obniżył mnożnik kosztów dla programu „Rodzina na swoim” (obecnie 1,4), ponieważ w pewnym stopniu sam przyczynia się do zatrzymania spadku cen mieszkań.

W opracowaniu wykorzystałem dane,  raporty i zestawienia udostępniane przez: RedNet Consulting, Expander (raporty wspólne firmy Expadner i portalu Szybko.pl), GUS i ZBP.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Otagowano , | Dodaj komentarz

Złota reguła systemu emerytalnego

W ostatnich tygodniach sporo dyskutowano o systemie emerytalnym. Gdzieś tam w tle toczonych sporów pojawiał się problem stopniu przymusu, czy też naszej wolności w decydowaniu o odkładania (oszczędzaniu) na emeryturę. Z dyskusji wyodrębnić można dwa główne kręgi sporu. Pierwszy to pytanie czy człowiek jest na tyle odpowiedzialną istotą by pozostawić mu swobodę działania. Drugi, to problem naczelnej zasady ustrojowej wolnego rynku czyli swoboda działania. W tym przypadku ujawniała się ona wśród osób o silnych przekonaniach liberalnych, które zasadę wolności i słuszności wyborów dokonywanych przez indywidualnych uczestników wolnego rynku traktują niemal jak religijny kanon. Kanon, w którego zwiątpienie jest traktowane jak niemal grzech.

Trzymając się wątku emerytalnego warto się bliżej temu przyjrzeć i zawęzić pole dyskusji ile tej samodzielności być powinno. Na wstępie warto sobie przypomnieć/uświadomić pewną relację, którą można by nawet określić złotą regułą systemu emerytalnego. Reguła może się nazywać: 20%, 1:5 lub inaczej. Idzie tu o relacje kwoty jaką powinno się obciążyć nasze wynagrodzenia, by mieć z czego żyć na emeryturze. Skąd to wyliczenie? Jest to funkcja czasu aktywności zawodowej, długości życia na emeryturze, kosztów funkcjonowania systemu emerytalnego, możliwej do osiągnięcia stopy zwrotu, stopy zastąpienia rozumianej jako relacji emerytury do wcześniejszego wynagrodzenia, relacji emerytów do pracujących, skali uprzywilejowań w danym systemie emerytalnym itd. itd. wszelkie tego typy szacunki są silnie podatne na przyjęte założenia. We własnych analizach przyjąłem przypadek osoby zarabiającej 2/3 średniej krajowej, co o ile dobrze pamiętam, odpowiada medianie w rozkładzie wynagrodzeń Polaków.  Dyskutując o skali składki, należy podkreślić że obecne rozwiązania dadzą przyszłym emerytom stopę zastąpienia 40%-60%. Jeżeli weźmiemy od uwagę wynagrodzenie rzędu 2,3 tys. to połowa z tego na emeryturze, nie gwarantuje nam życia pozbawionego trosk. Niestety. Niemniej jednak w starszym wieku nie mamy już na utrzymaniu dzieci i nie musimy już – przykładowo – ponosić kosztów dojazdów do pracy itp.

Można mi oczywiście zarzucić, że podana wyżej „reguła” skażona jest obecnymi warunkami, czyli zbyt małą liczbą pracujących (przez co mniejsze są wpływy ze składek) i przywilejami emerytalnymi. W takim rozumieniu wysokość składki jest zawyżona i przy usunięcie większości wspomnianych barier i wyidealizowaniu pozostałych warunków, składka może i mogłaby by spaść do 15%. Pamiętać jednak należy, że niektóre grupy zawodowe nie odprowadzają składek, albo odprowadzają w stopniu nieadekwatnym do pobieranych świadczeń. W związku z tym budżet dopłaca do ZUSu co roku. A budżet to my, nasze pieniądze. Powracamy więc w stronę 20% składki. Nie będę się jednak upierał i przyznam że 20% jest pewnym uproszczeniem. Moim celem jest bardziej wskazanie relacji, niż precyzja, bo o tą trudno z racji wielowariantowości przeprowadzanych szacunków.

Do czego jednak potrzebna mi wskazana „złota reguła”. Otóż bez względu na to czy mamy przymusową składkę czy absolutną wolność decyzji, by w miarę bezpiecznie przeżyć na emeryturze, powinnyśmy odkładać ok. 20% swojego wynagrodzenia.

A czy powinien to być obowiązek odkładania na emeryturę w rozumieniu przymusowej składki. Będę okrutny: TAK. Problem polega na tym, że część ludzi lekkomyślnie podchodzi do swojej przyszłości.

Ponadto kiedy ma się już ponad sześćdziesiąt kilka lat, napotykamy często na obiektywną barierę. Jest to zarówno obniżony częściowo przydatność do wykonywania wielu zawodów jak i obniżone zainteresowania pracodawców osobami po 60-tce.

Na „wolność” czyli decydowanie czy płaci się składkę czy nie, zgodziłbym się np. pod warunkiem, że taka osoba złoży deklarację iż nie będzie w starszym wieku korzystać z wsparcia, określanego ogólnie pomocą społeczną. Pojawia się tu jednak problem rynku pracy. W okresach dekoniunktury pracodawcy mogliby wymuszać rezygnację z płacenia składek.

Można się zastanawiać, czy obniżyć przymusową składkę do takiego poziomu by emerytura zapewniała minimum egzystencji. Problem w tym że już obecnie osoby starsze i samotne (a takich wśród emerytów jest niemało) często o takie minimum się ocierają. Dla części osób obecnie czynnych zawodowo, stopa zastąpienia np. 40% oznacza biedę.

Gdzieś tam w tle pojawia się warunek: skoro pobierają mi przymusową składkę to niech ją godziwie inwestują w oparciu o wyodrębnione konto. W sumie racja. Mamy jednak system pokoleniowy, w którym część grup emerytów jest uprzywilejowana i co ciekawe, wg jednego z najnowszych sondaży ponad połowa ankietowanych akceptuje taki stan rzeczy. Uprzywilejowanie wyklucza indywidualność kont. Indywidualność kont utrudnia też demografia. System pokoleniowy pozwala amortyzować zmienność relacji pracujących do niepracujących w długich okresach czasu oraz zacierać konsekwencje niskich składek w okresach np. dekoniunktury. System pokoleniowy daje wiec możliwość manewru pod warunkiem, że jest mądrze zarządzany przez polityków. Obecnie niestety mamy problem z ograniczeniem niepotrzebnego uprzywilejowania emerytalnego, wiec słowa „mądrze” nie mogę w pełni przypisać do obecnej sytuacji. Nie oznacza to jednak porażki wspomnianego rozwiązania.

Jeżeli mielibyśmy iść w stronę zmniejszenia składki, to wolałbym aby iść raczej w stronę samodzielnego inwestowania części uwolnionej, by tutaj dać upust wolności. Ma to jednak swoją wadę. Spadek zainteresowania IKE i porażka setek tysięcy Polaków w inwestowaniu w jednostki funduszy inwestycyjnych (nieszczęsny rok 2007), zarzuty pod adresem OFE po spadku wartości ich aktywów, wskazują na to iż wiedza Polaków na temat racjonalnego inwestowania nie jest zbyt powszechna. Co jest więc lepsze: samodzielność z porażkami, czy koszt ZUSu. A skoro o kosztach ZUSu, to proponuję je sprawdzić i zapewniam, że na tle zadań wykonywanych przez ZUS koszty (czyli prowizja od naszych skałek) wcale nie są duże.

Jak więc widać, przy założeniu że odsuwany na bok ideologię ekonomiczną, możliwość manewru wcale nie jest duża. Można oczywiście wierzyć w powszechną racjonalność obywateli i umiejętność przewidywania przyszłości, ale sądzę że po dokładnym przedstawieniu wad i zalet zlikwidowania czy poważnej redukcji składek emerytalnych, liczba zwolenników poważnie spadnie.

 

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Otagowano | Dodaj komentarz

Narodowa Rada Rozwoju

Pomysł prezydenta by powołać Narodową Radę Rozwoju (NRR), generalnie należy ocenić jako dobry. Przy założeniu idealnych warunków. Osobiście mam mieszane uczucia co do sensu powoływania tego typu ciał, co dalej uzasadnię. Niemniej jednak, być może tylko z zasady oraz przyzwoitości, takiemu pomysłowi należy przyklasnąć. Wg prezydenta, nie ma w Polsce ciała, które daje możliwość debaty o rozwoju kraju. Jeżeli przez to rozumieć konkretne miejsce i czas gdzie spotykają się ludzie różnych orientacji ekonomicznych, można powiedzieć że prezydent ma rację. Takiego miejsca  nie ma jednak dlatego, że ekonomiczna materia naszego życia jest na tyle skomplikowana, iż nie ma sensu powoływania gremiów o tak szerokim jak w NRR dorobku naukowym i doświadczeniach. W rzeczywistości dyskusja na szereg tematów społecznych i ekonomicznych stale się odbywa. Nie tylko w kręgu ministrów i parlamentu, bo te gremia są powołane i wręcz zmuszone przez życie do dokonania oceny sytuacji społeczno-ekonomicznej, poprawnej (tu bywa różnie) diagnozy i zaproponowania rozwiązania. Oprócz tego jest szereg instytucji, organizacji oraz media, dzięki którym tematyka ekonomiczna jest stale w obecna w naszym życiu. Oczywiście jakość tej debaty niejednokrotnie pozostawia sporo do życzenia. To już jest jednak kwestia poziomu dyskutantów i zainteresowania społecznego.

Kto chciał to był i jest świadkiem dyskusji o wprowadzeniu euro, reformie finansów czy reformie emerytalnej itd. Całkiem niedawno na łamach prasy byliśmy świadkami dyskusji ( a raczej jej próby) o finansowaniu kultury w Polsce. Niestety dyskusja ta nie trafiła na pierwsze strony gazet. Przy okazji kryzysu mieliśmy okazję poznania całego spektrum poglądów na kwestie pomocy państwa, interwencjonizmu w obliczu kryzysu, skali deficytu finansów publicznych itd. Trzeba sobie uświadomić, że szereg problemów społeczno-ekonomicznych, nie ma prostego rozwiązania i jedynie w razie konieczności wypracowania decyzji, osoby/instytucje do tego zmuszone czy powołane osiągają kompromis. Przykładowo, jest mnóstwo poglądów na walkę z bezrobociem a ich zróżnicowanie wbrew pozorom nie wynika z niewiedzy. Wśród polskim makroekonomistów brak jednoznaczności co do warunków i czasu zamiany waluty na euro. Itd.

Wielokrotnie na swoim blogu dawałem wyraz rozczarowaniu co do sposobu w jakim media, politycy czy ekonomiści podejmują tematy społeczne i ekonomiczne. Gdybym tak miał dać upust swojej wyobraźni, to marzyłby mi się taki idealny nadzorca, moderator rozmowy który potrafiłby wymusić by uczestnicy publicznych debat poświęcali im odpowiedni czas i przeprowadzali jest w sposób rzetelny. Moderator, który zebrałby najwartościowsze poglądy i pomógłby wypracować kompromis  lub we wnioskach przedstawiłby rozbieżności, których nie sposób już nawet zniwelować za pomocą najtęższych głów i najrzetelniejszych badań naukowych. Moderator, który zmusiłby uczestników debat i decydentów do wypracowywania decyzji, powstrzymywał ich przed ucieczką od trudnych tematów. Tyle teorii J.

Moim zdaniem funkcja prezydenta idealnie nadaje się do podjęcia tego typu wyzwania i jak rozumiem w pewnym stopniu RNN ma to zadanie realizować. I tu zaczynają się moje wątpliwości. Przede wszystkim Rada składająca się już obecnie z aż 44 członków o bardzo różnych specjalnościach i spotykająca się co kwartał ma niewielki szanse na wypracowanie czegokolwiek. Zebranie rozbieżnych poglądów w jednym dokumencie nie jest niczym nowym. Ciało to musiałby się podzielić na zespoły tematyczne i spotykać się o wiele częściej. Wśród członków Rady są ludzie, którzy działając w innych ciałach decyzyjnych (np. komisja trójstronna) jeżeli już osiągają jakiś kompromis, to po wieli bojach i zerwaniach negocjacji. Przy opracowywaniu dokumentów RNN, pozostaną przy swoich stanowiskach.

Po drugie jest problem (przepraszam, bo jak by nie było piszę o głowie państwa) samego prezydenta. Prezydent najpierw musiałby się oderwać od własnych poglądów ekonomicznych i politycznych. Dalej, prezydent musiałby przyjąć że to misja politycznie samobójcza, ponieważ efektem wielu z tych opracowań byłyby wnioski niezbyt miłe dla wielu grup społecznych. I już na koniec. Kto przeszkadzał już dotąd pełnić taką rolę. Jeżeli prezydent faktycznie jest zaniepokojony poziomem debaty, to mógł już od początku kadencji udzielać tematycznych wywiadów, organizować konferencje, czy po prostu pisywać systematycznie do gazet o wyzwaniach przed jakimi stoimy. Zmusiłby wtedy uczestników medialnych debat do dyskusji na tematy wymagające więcej intelektualnego wysiłku.

Wbrew pozorom, większość naszych problemów została już dawno nazwana i opisana. Trzeba tylko o nich przypominać. Prezydentowi wystarczy więc tylko grupa wytrawnych doradców ekonomicznych, która zapanowałaby nad całością materiału. Formuła RNN jest tylko kurtuazją wobec środowisk, które członkowie RNN reprezentują.

O działaniach RNN wiadomo niewiele. Garść informacji na stronie prezydenta i wywiad w Rzeczpospolitej (http://www.rp.pl/artykul/416064_Rozwoj_Polski_jest_zagrozony.html). Mogę się założyć, że poziom merytoryczny wniosków nie będzie inny od tego co już wiemy. W rzeczywistości mamy w Polsce nie tyle problemy z diagnozą problemów, co z wprowadzeniem konkretnych działań w życie. Nie ma potrzeby więc organizować inauguracyjnej debaty o demografii i jej skutkach dla – przykładowo – systemu emerytalnego czy finansów publicznych. To też już dawno omówiono i przeliczono. Problem w tym, ze prezydent wcale nie miał ochoty przesadnie wspierać rządu w reformie emerytalnej. Nie przypominam też sobie by prezydent usilnie wskazywał grupy uprzywilejowane emerytalnie, które za wszelką cenę chcą utrzymać swoje przywileje.

Naszym problemem są lęki przed reakcją społeczeństwa bądź spór o metodę i przeciągający się czas dochodzenia do decyzji. W wywiadzie prezydent daje wyraz swoim poglądom ekonomicznym, które są chwilami nieprzyzwoicie subiektywne. Zwracam na to uwagę, ponieważ po takich wypowiedziach wiara w obiektywizm i sens inicjatywy prezydenta mocno słabnie. Poniżej przykład jednej z kilku zaskakujących wypowiedzi pochodząca z wywiadu.

Mamy problem długu finansów publicznych, który za poprzedniego rządu spadał, a teraz, niestety, urósł do 57 proc. PKB, co musi budzić niepokój.”

Prezydent konsekwentnie w wielu wywiadach przypomina o sukcesach rządu swojego brata. Powyższa myśl jest jednak dla ekonomisty nie do przyjęcia. Zmiany w poziomie długu publicznego w ciągu ostatnich kilku lat były niezwykle silnie zdeterminowane zmianami koniunktury gospodarczej w Polsce i na świecie co z rządami PiS czy PO nie ma praktycznie nic wspólnego. Można mieć pretensje do polityków o to, że strona wydatkowa budżetu jest nieelastyczna, co wywołuje szybkie narastanie długu publicznego w okresie kryzysu. W takim przypadku jednak prezydent powinien mieć pretensje do swojego brata iż w okresie fantastycznej koniunktury zaniechał reform strony wydatkowej budżetu.

To tłumaczy, jak sądzę, moją słabą wiarę w sens inicjatywy prezydenta.

 

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Rozwój za wszelką cenę. Wyniki JST po III kw 2009 r.

Kiedy przegląda się dane jednostek samorządu terytorialnego (dalej jst) za III kw minionego roku, z całą pewnością nie można powiedzieć by dane były zachwycające, ale i nie można powiedzieć by rozczarowywały. Jest w nich w nich nuta optymizmu  i bieżące dylematy makroekonomiczne.

Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na planowanie jst. O ile na początku roku przyjmowane (podawane w sprawozdaniach) plany budżetowe cechują się pewną ostrożnością, to zasadą już było iż w kwartałach II i III  odwaga nieco wzrasta. W II kw prognozy rocznego wykonania dochodów rosną o ok. 3% w porównaniu z założeniami na których opierano się w I kw. W III kw prognozy rosły w o ok. 5% w porównaniu z założeniami z I kw. tak było w dwóch poprzednich latach. Dla przykładu: w latach 2002-2003, wzrosty wyniosły średnio: 2% w II kw i 3,3% w III kw. Generalnie, w miarę napływających dochodów jst aktualizowały prognozy finansowe, nie lekceważąc przy tym zasad finansowego bezpieczeństwa (uwaga ta dotyczy wyników ogółem dla jst). W słabych dla polskiej gospodarki latach 2001-2003 przychody osiągały ponad 102% prognoz z I kw każdego roku.

W 2009 r. prognozy przychodów i wydatków na których opierano się w I kw, zakładały, że dochody własne wzrosną o 7% w porównaniu z prognozami obowiązującymi w IV kw 2008. Oczywiście wiadomo, ze prognozy dla 2009 roku, przyjmowano pod koniec 2008, niemniej jednak samorządowcy wiedzieli, że zbliża się poważne spowolnienie gospodarcze. Z prognoz obowiązujących w I kw, widać, że z trudem przychodziło samorządowcom akceptowanie spadku tempa wzrostu gospodarczego, a co za tym idzie: prognozowanie mniejszych przychodów własnych. W znacznym stopniu można to usprawiedliwić tym, że problemy z prognozowaniem tak poważnego spowolnienia mieli również zawodowi makroekonomiści w II poł 2008 r. Prognozowana wielkość przychodów własnych jst podawana w wynikach za III kw 2009, jest już mniejsza od wartości podawanej w II kw, ale nadal widać że nie nadąża za pogarszającą się rzeczywistością.

W tym momencie należy przypomnieć strukturę dochodów jst. Podaje wartości dla jednostek ogółem po trzech kwartałach minionego roku, przypominając że struktura dochodów i wydatków jest (bywa) różna dla gmin, powiatów i województw. Na pozycje dochody ogółem składają się: dochody własne (podatki, opłaty itd.)- 49%, dotacje – 23% i subwencje (głównie oświatowa) – 27%.

Tymczasem dochody własne po III kw to zaledwie 67% realizacji bieżących prognoz dla całego roku. w latach ubiegłych stopień realizacji w III kw wynosił średnio 72% przy odchyleniu standardowym 2,7%. Inaczej ujmując, można powiedzieć że dochody własne gmin są mniejsze o ok. 7% od zakładanych, po trzech kwartałach. To dość znaczny ubytek i to pomimo wspomnianej wyżej redukcji prognoz. Patrząc na zmiany wpływów (dochodów własnych) do kas gmin, powiatów i województw, widać że trochę zlekceważono sygnały płynące z gospodarki. Wpływy z CIT, spadają (w rozumieniu dynamiki YoY) od II połowy ubiegłego roku. Być może lekceważenie tego sygnału wynika z niskiego udziału podatki CIT w dochodach ogółem jst (zaledwie 4,1% w 2009 r.). Z danin spływających do kas jst zdecydowanie większe znaczenie mają: PIT i podatek od nieruchomości. Pierwszy po trzech kwartałach stanowił 16,5% przychodów, a drugi: 9,3%. Podatek od nieruchomości z racji swojej konstrukcji (zasadom naliczania) nie jest aż tak podatny na wahania koniunktury jak podatki dochodowe. Stopień realizacji wpływów z podatków PIT i  CIT jest przynajmniej o kilka procent mniejszy w porównaniu z dwoma latami poprzednimi. Głównie z tego powodu jst będą musiały skorygować w dół swoje prognozy w części dotyczącej dochodów własnych. Obawiam się, że jednostki samorządu terytorialnego będą zmuszone (tzn. już tego dokonały) obniżyć prognozy dla dochodów własnych do poziomów z III czy IV kw 2008 r. Przypomnę więc, że dochody własne (wpływy za cały rok) jeszcze w II kw 09 prognozowano na 81,8 mld zł, a tymczasem roczne ich wykonanie może wynieść 75 mld zł. Oznacza to różnicę o ponad 8%.

Z prostego rachunku widać, ze skoro spadają słabsze są dochody własne, a realizacja dochodów ogółem po trzech kwartałach wynosi 70%, to jst dostały dodatkowe środki. Źródłem, z którego jst dostały środki są dotacje. Plany roczne z I kw 09 dla tej pozycji dawały łącznie 31,5 mld zł. W III kw 09 zaktualizowane plany dla całego roku  skoczyły do 38,1 mld zł. Widać, że plany roczne dla tej pozycji są podnoszone stosowanie do realizacji przelewów przez administrację rządową. W tej pozycji widać, że pomimo kryzysu, władza centralna stara się w miarę możliwości nie szukać oszczędności po stronie jst. Do tego dochodzi finansowanie z programów unijnych. Otrzymane w ten sposób środki są przeznaczane na inwestycje i dotacje. To ostrożne planowanie dotacji, pozwoliło utrzymać niemal bez zmian deficyt na poziomie 25 mld zł.

Niższa niż zakładano realizacja dochodów własnych wymusiła wspomaganie się finansowaniem z innych źródeł. W porównaniu z III kw 08 zadłużenie jst wzrosło o 8,8 mld zł do 32,8 mld zł, z czego 80% przypadło na kredyty a reszta na obligacje. Dodatkowo spadła wartość depozytów o prawie 2 mld zł do 19,5 mld zł.

Po wynikach jednostek samorządu terytorialnego widać, że nawet w małych gminach próbujemy godzić dwa światy, ten rzeczywisty oparty na bieżących wpływach i wydatkach oraz świat zapewniający nam cywilizacyjny skok do przodu. Ten światy nieco się rozjeżdżają, ale jest ogromna szansa, że uda się to pogodzić, czyli finansowo „skleić”.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Otagowano | Dodaj komentarz

Inflacja obecnie i w nadchodzących kwartałach oraz reakcja RPP

Najnowsze dane o inflacji przypominają, że inflacja to wypadkowa nakładania się na siebie szeregu procesów makroekonomicznych. Nie przywiązywałbym uwagi do tego, że w listopadzie zarówno żywnościowa jak nieżywnościowa część koszyka inflacyjnego, przyczyniły się do wzrostu inflacji. Wzrost miesięczny inflacji o 0,7% w porównaniu z październikiem, to efekt nałożenia się na siebie wzrostu cen paliw oraz wybranych artykułów żywnościowych jak warzywa i owoce oraz tzw. nabiału.

Wskaźnik roczny inflacji wzrósł z 3,1% w październiku, do 3,3% w listopadzie. W bieżącym roku, roczna inflacja oscyluje w przedziale od 3% do 4%. Pomimo spadku tempa koniunktury w ciągu minionych kilku kwartałów, inflacja wcale nie zamierza spadać tak jak to jest dajmy na to w krajach strefy euro. Na nasze szczęście nie doświadczyliśmy recesji, a posiadanie własnej waluty okazało się niezwykle przydatne. Załamanie nie uległ tez popyt wewnętrzny. W porównaniu z latami  2002-2008, obecny poziom inflacji jest stosunkowo wysoki, jeżeli weźmie się pod uwagę otoczenie makroekonomiczne. W podanym okresie, średni roczny wskaźnik inflacji wyniósł 2,3%, przy wartościach skrajnych: 0,3% i 4,8%. Osłabiony złoty, który tak bardzo pomógł odetchnąć polskim eksporterom, nie jest jednak jedynym wytłumaczeniem obecnych poziomów inflacji. Swoje piętno odcisnęły ceny żywności oraz alkohol i wyroby tytoniowe. Obydwie grupy towarów w 45% odpowiadają za poziom inflacji w ciągu prawie dwóch ostatnich lat, przy około 30% udziale w koszyku inflacyjnym. Największy jednak wpływ na poziom inflacji ma grupa dóbr i usług określanych jako użytkowanie mieszkania i nośniki energii. Przy udziale w koszyku nieco ponad 19%, wpływ tej grupy na inflację w 2009 r. sięgnął niemal 50% i 41% w 2008 r. , głównie wskutek rynkowych i administracyjnych wzrostów cen czynników energii.  Podobnie rzecz się miała ze zmianami cen w grupie towarów obejmujących wyroby tytoniowe i alkohol. Nie chcąc być źle zrozumianym, przez udział państwa rozumiem nie tylko wzrost podatków (np. akcyza)  jakimi obłożone są niektóre wyroby, ale też udział czynnika administracyjnego w ustalaniu cen dla odbiorców. Mam na myśli m.in. URE który starając się bronić krajowych konsumentów np. energii elektrycznej czy ciepła, musi też jednak akceptować potrzeby przedsiębiorstw przed którymi stoją poważne wyzwania inwestycyjne. Inaczej mówiąc, na świecie i w Polsce może być dekoniunktura, ale ceny energii elektrycznej czy ciepła i tak będą rosły i to nawet przy spadków cen surowców do ich produkcji.

Z punktu widzenia RPP, inflacja od niedawna utrzymuje się pod górną granicą pasma celu inflacyjnego (od 1,5% do 3,5%). Analiza czynników makroekonomicznych wpływających na inflację, wskazuje iż nasz CPI w ciągu najbliższego roku powinien zmierzać w kierunku środka celu RPP (czyli 2,5%) lub nawet niżej na koniec przyszłego roku, po wcześniejszym zaliczeniu niższych poziomów wynikających częściowo z efektu bazy. Pomóc w tym powinien, wzmacniający się złoty i dość powolne przyspieszenie tempa wzrostu gospodarczego. To scenariusz podstawowy. Należy pamiętać, że kryzys finansów publicznych może wywołać długotrwałe utrzymywanie się wartości złotego po jego słabej stronie. Waluta to tylko jeden z elementów makroekonomicznej układanki.

Stosunkowo wysoka inflacja była i jest jednym z ważniejszych czynników powstrzymujących RPP przed dalszymi obniżkami stopy referencyjnej. Stopa procentowa odnosi się wprawdzie do okresów przyszłych, ale inflacja bieżąca niesie ze sobą informację o trendach na najbliższe miesiące i tak też jest odbierana przez rynek. Obecna stopa (3,5%) to efekt kompromisu pomiędzy pobudzeniem gospodarki do rozwoju a utrzymaniem panowania nad inflacją. Oczywiście kompromis nie dla wszystkich. O ile znaczną pewność co do spadku inflacji w ciągu najbliższego roku potwierdzają dwie ostatnie projekcje NBP wg modelu NECMOD, to poziom inflacji w prognozie na 2011 jest już wyższy w projekcji październikowej. Niepewność RPP co do kierunku zmian inflacji od przełomu 2010/2011 najlepiej widać po projekcji inflacji bazowej. Wskutek tego iż nie obejmuje ona m.in. cen żywności i nośników energii, pozwala lepiej poznać trendy w zmianie inflacji. Wg projekcji październikowej, już od przyszłej zimy inflacja bazowa z poziomu bliskiemu 2,5%, stosunkowo szybko zmierza w kierunki 3% (osiągnie po ok. trzech kwartałach). Wg projekcji czerwcowej, w pierwszych dwóch kwartałach 2011 poziom inflacji bazowej był stabilny.

Wydaje się więc, że inflacja w pierwszych trzech kwartałach przyszłego roku nie będzie najważniejszym zmartwieniem RPP. Problemem tradycyjnie pozostaje przyszłość, a w naszym przypadku przyszłość mierzona od IV kw 2010 r. Jej kształt decyduje się już teraz, biorąc pod uwagę opóźnienie w działaniu stóp liczone w kwartałach. Biorąc pod uwagę, że polska gospodarka będzie z roku na rok przyspieszać, to warto już chyba myśleć o powolnym podnoszeniu stopy referencyjnej w ujęciu realnym. O ile w skutek spadku inflacji, ten proces samorzutnie trwa, to w przyszłym roku RPP będzie już musiała podnieść stopę procentową rzędu 50 pkt. baz., przy czym „punkt ciężkości” tych podwyżek będzie przypadał na II poł. roku. Czas i tempo będzie oczywiście zależeć od dynamiki zjawisk makroekonomicznych.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Otagowano | Dodaj komentarz

Kredyty mieszkaniowe w okresie 2008-2009

Związek Banków Polskich opublikował ciekawą lekturę pt. „Ogólnopolski raport o kredytach mieszkaniowych i cenach transakcyjnych nieruchomości”. Raport podaje zestaw niezwykle ciekawych danych dotyczących głównie kredytów na cele mieszkaniowe. Jedną z zalet raportu jest zestawienie w jednym miejscu mnóstwa ciekawych danych, które do tej były rozproszone w różnych publikacjach, co poważnie utrudniało analizę rynku.  Zamieszczone w raporcie dane, to mieszanina historii i spraw bieżących.

Za nami III kw 2009 r. więc można pokusić się o ocenę sytuacji na rynku kredytów mieszkaniowych. By lepiej zrozumieć stan obecny, warto przyjrzeć się sytuacji na rynku kredytów w latach 2007 i 2008. Sądzę, że przejściowo dwa wspomniane lata można traktować jako punkt odniesienia. W obydwu latach udzielono odpowiednio 314 tys. i 287 tys. kredytów, co można w przybliżenia traktować jako roczne maksimum dla Polski. Przestała dynamicznie rosnąć średnia wartość kredytu. Przypomnę tylko, że w latach 2002-2003 średnia wartość kredytu wynosiła ok. 70 tys. zl. Spadek stóp procentowych, poprawa sytuacji gospodarczej i oferty bankowej, spowodowały że mniej więcej od 2005 wartość średniego kredytu zaczynała rosnąć. Ograniczone możliwości finansowe polskich rodzin spowodowały, że od 2007 średnia wartość kredytu rośnie coraz wolniej i od III kw 2008 do chwili obecnej zawiera się w przedziale 200-210 tys. zł.

Żywiołowy pęd do własnego nowego mieszkania spowodował iż liczba czynnych kredytów z 290 tys. w 2002 r. wzrosła do 1350 tys. na koniec III kw 2009. Wkrótce więc już niemal co dziesiąta rodzina w Polsce będzie spłacała długoterminowy kredyt mieszkaniowy. Liczba udzielonych w III kw tego roku kredytów mieszkaniowych wyniosła prawie 53 tys. To rezultat aż o 38% słabszy od III kw ubiegłego roku. Kiedy jednak spojrzeć na wyniki I i II kw 09 to widać, że sektor bankowy powoli zmienia nabiera odwagi w kredytowaniu i rezygnuje z pełnego rezerwy stanowiska, jakie przyjmował od I kw tego roku.

Tuż po pojawieniu się kryzysu jesienią ubiegłego roku, banki zaostrzyły swoją ofertę. W wynikach za IV kw 2008 r. nie było to jeszcze aż tak bardzo widoczne, co nie przeczy oczywiście doniesieniom medialnym wstrzymywaniu wypłat i radykalnym zmianom oferty (zaostrzenie warunków) pod koniec ubiegłego roku. Skalę zachowawczej postawy jaką banki przyjęły na przełomie roku pokazały wyniki za I i II kw tego roku. W porównaniu z analogicznymi kwartałami 2008 r. liczba nowo udzielonych kredytów była mniejsza o czterdzieści kilka procent. Biorąc pod uwagę makroekonomiczne parametry opisujące sytuację gospodarstw domowych, ostrożność bankowców trochę zaskakuje. Dobrych kilku miesięcy potrzebowały banki na otrząśniecie się z szoku i przemyślenie oferty. Poprawa sprzedaży nastąpiła w III kw, czyli w okresie kiedy wiadomo już było że kryzys nie będzie aż tak dotkliwy jak się obawiano.

Nie uległa redukcji średnia kwota kredytu. W III kw wartość ta wyniosła 207 tys. zł, czyli nawet minimalnie więcej niż w I i II kw tego roku. To pozawala sądzić, że wysiłek banków na rzecz ograniczenia ryzyka, nie ograniczył się wcale (głównie) tylko do odcięcia od kredytów gospodarstw domowych mniej zasobnych finansowo. Oczywiście jest kilka parametrów, które uległy istotnej zmianie w porównaniu z II poł. ubiegłego roku. Na przełomie 2008 i 2009 r. w liczbie nowo udzielanych kredytów mieszkaniowych rósł udział kredytów o terminie spłaty 50 lat. Kredyty o tak długim terminie pojawiły się w połowie ubiegłego roku. W II kw ich udział w nowo udzielanych kredytach wyniósł niemal 1%, by w I kw 2009 skoczyć do 6,8%. To efekt bezwładności procesu podejmowania decyzji w okresie kryzysu i umów negocjowanych z klientami od IV kw 2008 r. W III kw 09 udział kredytów mieszkaniowych o terminie spłaty powyżej 50 lat, wyniósł już tylko 1,2%. Widać wiec, że banki nie mają jeszcze ugruntowanego zdania co do finansowania zakupu/budowy nowego mieszkania w takim okresie. Potwierdza to udział kredytów o terminie 40-50 lat. W ciągu trzech kwartałów poprzedzających kryzys, średni udział kredytów o tym terminie w kredytach nowo udzielanych wyniósł 6,2%, by w ciągu minionego roku (IV kw 08 – III kw 09) średnia spadła do 1,7%. W kwartałach IV’08 i I’09 udział kredytów o terminie 30-40 lat spadł w nowo udzielanych do 8%, by w dwóch kolejnych kwartałach wzrosnąć do 10%-13%, co jest wartością wciąż mniejszą niż w II i III kw 09, czyli 15%-17%. Dla tych którzy jeszcze się nie pogubili w tej statystyce, widoczne jest że nie dosyć, ze banki ograniczyły o ponad 1/3 liczbę udzielanych kredytów mieszkaniowych w tym roku, to powróciły do praktyki sprzed 2008 roku, kiedy to ponad 80% kredytów nie przekraczało terminem spłaty 30 lat.

Ogromna zmiana nastąpiła w strukturze walutowej kredytów nowo udzielanych. Do III kw 08 rósł udział kredytów walutowych, niemal w całości opanowany przez CHF. W III kw 08 aż 80% kredytów udzielano w CHF. Najgorsze jest to, że udział kredytów CHF wzrósł gwałtownie w II i III kw, czyli wtedy kiedy było już wiadomo że złoty jest za mocno. Gdyby dane prezentowano w układzie miesięcznym, to ten idiotyczny pęd, wg zasady: im bardziej złoty był za mocny tym więcej chętnych na kredyt walutowy, byłby lepiej widoczny. Trudno mieć pretensje do klientów banków. Akceptacja tego stanu rzeczy przez banki i firmy pośrednictwa finansowego, nie wystawia im najlepszej noty. Stratni są kredytobiorcy. Tak długo jak kredyty są obsługiwane, banki na tym nie tracą.

Wbrew medialnym doniesieniom, rynek kredytów walutowych w chwili wystąpienia kryzysu nie zamarł, ale istotnie się zmienił. Od IV kw 08 udział kredytów walutowych systematycznie maleje. Powodów jest kilka: brak finansowania po stronie banków, lęk przed dalszym osłabieniem, zmiana regulacji bankowych (w tym KNFu). O ile w III kw 08 udział kredytów walutowych wyniósł niemal 80%, to do III kw 09 stopniał do 23%. CHF ze swojej dominującej pozycji, stanowi już tylko połowę nowo udzielonych kredytów walutowych. Właśnie w III kw 09 mocno wzrósł udział kredytów EUR.

Silne osłabienie złotego sprzed roku, spowodowało iż przez kilka miesięcy (I poł 09) kredyty walutowe powinny były  się cieszyć wyjątkową popularnością. Okazja by zaciągnąć kredyt walutowy przy tak osłabionym złotym zdarza się tylko raz na kilka lat. Wycena złotego w oparciu o realia makroekonomiczne, nie pozostawiała złudzeń że złoty jest przesadnie osłabiony. Co ciekawe KNF, prezentując wyniki sektora bankowego po III kw 09, zwrócił uwagę na to, iż w niektórych bankach zachęcano do brania kredytów w walutach, co KNF ocenił jako błąd i wystawianie klientów na ryzyko. Moim zdaniem zachęcano słusznie, a postawa KNF opierała się tylko na czysto statystycznej analizie zmienności kursu, a nie analizie makroekonomicznej.

Zmiany jakie zaszły w ciągu ostatniego roku widać również w podejściu banków do LTV (loan to value). Do III kw 08 rósł udział kredytów o LTV powyżej 80%. W I kw 08 było to 31% nowo udzielanych kredytów, by w III kw 08 przekroczyć 36%. Widać było, że banki maja ochotę na większe ryzyko. Jesienny kryzys na rynku finansowych, wywołał natychmiastową zmianę postawy w bankach. Już w tym roku liczba kredytów o LTV pow. 80% spadła o połowę, a ich udział stanowi średnio niemal 25%. III kw tego roku potwierdza powolną tendencję rosnącą (25,5% z LTV pow. 80%).

Do III kw 08 banki coraz silniej rywalizowały o rynek kredytów mieszkaniowych, traktując chyba udział w rynku i dynamikę wzrostu jako cel sam w sobie. Lekceważono przy tym sygnały o słabnięciu gospodarki światowej i krajowej, jakie napływały już od końca 2007 i cenowe przegrzanie na rynku mieszkaniowym. Kryzys finansowy jaki wybuchł jesienią 2008, wywołał ograniczenie akcji kredytowej i zaostrzenie warunków udzielania kredytów. Na szczęście wyniki III kw 09 potwierdzają powrót do normalności. Niemniej działania sektora bankowego w segmencie kredytów mieszkaniowych w latach 2008-2009 wskazują, iż w ustalaniu polityki kredytowej pogoń za zyskiem zbyt łatwo przerodziły się w lęk i postawę wyczekującą. Zgodzić się należy z opinią KNFu, że zasady zarządzania ryzykiem i ocena rynku wymagają poprawy.

Na zakończenie pozostawiłem informację o jakości portfela. Udział kredytów zagrożonych w portfelu kredytów mieszkaniowych jest bardzo mały i wynosi na koniec III kw 09 tylko 1,4%. Jakość portfela kredytów mieszkaniowych jest więc kilkakrotnie lepsza od jakości portfela kredytów konsumpcyjnych (9,4% zagrożonych). Niestety na koniec 2008 udział kredytów zagrożonych dla portfela mieszkaniowego wynosił 1,0%, co nominalnie oznacza iż w ciągu 9 m-cy tego roku nominalna wartość kredytów zagrożonych wzrosła niemal o połowę. Z całą pewnością jakość portfela będzie się pogarszać w najbliższych miesiącach, wątpię jednak by kredyty mieszkaniowe miały stanowić dla banków poważniejszy problem.

W artykule wykorzystałem informacje z raportu opublikowanego przez Związek Banków Polskich pt. „Ogólnopolski raport o kredytach mieszkaniowych i cenach transakcyjnych nieruchomości”.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Wyniki banków po III kw’09. Brak zapału do cięcia kosztów.

Dane opublikowane przez NBP w ostatnich tygodniach oraz informacja KNF o sytuacji banków w okresie styczeń-wrzesień pozwalają ocenić jak banki radzą sobie w okresie spowolnienia gospodarczego. Pierwsze spojrzenie skierowałem oczywiście na rachunek wyników. Pomimo kryzysu, bankom udało się utrzymać wynik na działalności bankowej na poziomie roku ubiegłego. Wiem, że to może bulwersować, bo oznacza bo nawet dla osoby pobieżnie znającej realia makroekonomiczne ostatnich 4-5 kwartałów może się to wydawać zaskakujące. Przypomnę, że na wynik na działalności bankowej składają się: odsetki, prowizje, wynik z udziałów i akcji, operacji finansowych i z pozycji wymiany. Wynik banków na działalności wyniósł 36,6 mld zł i był jedynie o 0,7% mniejszy od ubiegłorocznego. Po trzech kwartałach wynik z tytułu odsetek był o prawie 6% mniejszy od ubiegłorocznego. Kiedy spojrzy się na każdy kwartał odrębnie, to widać, że w najgorszy był II kw, kiedy to wynik z tytułu odsetek był aż o 11% mniejszy od wartości z II kw 2008. W III kw tego roku, wynik był już tylko o 4% mniejszy. Widać więc ze bankom, zabrało trochę czasu aby tak ukształtować poziom stóp depozytów i kredytów by zapewnić sobie wynik nie gorszy od ubiegłorocznego. Drugą pozycją z tzw. masowej bankowości w wyniku z działalności bankowej, jest wynik z tytułu prowizji. Niestety znajdują potwierdzenie doniesienia z mediów, że banki dla ratowania wyniku, podnosiły powoli prowizje. Dynamika roczna wyniku, pomimo kiepskich czasów została utrzymana. W każdym z kwartałów tego roku wynik z tytułu prowizji jest o kilka procent rocznie większy od analogicznego okresu roku 2008 r. Tu widać pewną przewagę sektora bankowego nad resztą gospodarki. O ile można zredukować bywanie, dajmy na to, w kinie to w zasadzie trudno wyciągnąć pieniądze z banku i trzymać je w skarpecie. Jeszcze gorzej mają przedsiębiorstwa, które muszą korzystać z usług bankowych. W takiej sytuacji bankom udało się uratować wynik na działalności bankowej, częściowo brutalnie przerzucając ciężar walki na ramiona klientów. Wydaje się to zaskakujące w dobie konkurencji. Trzeba niestety pamiętać, że ratowanie wyniku dotyczyło większości podmiotów sektora i w takim przypadku efekt konkurencyjności jest osłabiony. Po trzech kwartałach słabszy jest wynik z tytułu wymiany. To tylko efekt ujemnego wyniku z I kw tego roku, kiedy wynik z operacji wymiany był ujemny (-1,4 mld zł). W dwóch kolejnych kwartałach banki wróciły na swoje pozycje i w II i III kw udało im się nawet osiągnąć wyjątkowe rezultaty, czyli wyniki: 1,8 mld w II kw i 1,6 mld zł w III kw.  

Dla ratowania wyników, starały się redukować też inne koszty, przy czym wielkiego pośpiechy przy tym nie było. Wg KNF, liczba oddziałów rosła jeszcze do II kw tego roku i marginalnie spadła dopiero w III kw. Rozwój pozostałych placówek zatrzymano już w początku I kw tego roku. Wg danych NBP, majątek trwały sektora wzrósł o 6% w analizowanym okresie. Do IV kw ubiegłego roku banki zwiększały zatrudnienie, przy czym należy zaznaczyć ze robiły to coraz wolniej.  W przemyśle zatrudnienie zaczęto redukować już od III kwartału 2008 r, i do chwili obecnej spadło o ponad 7%. W sektorze bankowym szczyt zatrudnienie przypadł na IV kw, by rozpocząć powolną redukcję od początku roku. I kw zatrudnienie w bankowości spadło o 0,4%. W III kw zatrudnienie było już mniejsze o 2,6% w porównaniu z IV kw 2008 r. Należy jednak zwrócić uwagę, że w pozostałych usługach zatrudnienie rosło do końca I kw. by minimalnie spaść i ustabilizować się. Jak widać więc, są sektory bezpieczniejsze od bankowości.

Wynagrodzenie w sektorze bankowym wzrosło jedynie o 0,5% w okresie III kw 2009 – III kw 2008. Można powiedź iż to mało, skoro w przedsiębiorstwach średnie wynagrodzenie wzrosło nominalnie o 3,5% w tym okresie. Niemniej mówimy o zupełnie różnych poziomach. Średnie wynagrodzenie w przedsiębiorstwach to 3,3 tys. we wrześniu , a sektorze bankowym było o 2 tys. wyższe. Ostatecznie więc, koszty osobowe pozostały bez zmian w sektorze bankowym, ponieważ spadek zatrudnienia został praktycznie zrównoważony wzrostem wynagrodzenia.

Jeszcze gorzej jest z pozostałymi kosztami funkcjonowania banków. Po trzech kwartałach były wyższe o 8% w porównaniu z III kw 2008 r. Analiza każdego kwartału z osobna wskazuje jednak że od III kw tego roku nie udało się wdrożyć działań zmierzających do poważniejszej redukcji pozostałych kosztów. Pewne zmiany są dopiero widoczne w III kw. Za raportem KNFu, przypomnę że koszty działania banków „zjadły” 50,3% wyniku na działalności bankowej, co jest wynikiem gorszym niż roku temu (48,7%).

Po nawet dość ogólnej analizie wyników sektora bankowego rodzi się przykra refleksja, że biorąc pod uwagę atmosferę zagrożenia kryzysem, jaką bankowcy prezentowali w mediach na przełomie 2008 i 2009, odnosi się wrażenie że niezbyt chętnie szukali oszczędności na własnym podwórku.

Nieszczęściem dla wyników banków są od III kw 2008 rezerwy. W tym roku saldo rezerw wzrosło drastycznie i po trzech kwartałach wyniosło 8,2 mld zł, czyli było ponad trzy razy większe od ubiegłorocznego. W efekcie wynik brutto jest mniejszy od ubiegłorocznego po trzech kwartałach o 44%. Za rezerwy oberwało się bankom w omówieniu wyników sektora przez KNF. Udział należności zagrożonych rok temu wynosił 4,5%, a po III kw tego roku wzrósł do niemal 7%. KNF wskazuje na błędy w zarządzaniu ryzykiem w bankach. Moim zdaniem pewnym usprawiedliwieniem jest wyjątkowość sytuacji w jakiej bankom przyszło działań w ostatnich kilku kwartałach. Wzrost należności zagrożonych to zarówno wina kredytów dla przedsiębiorstw jak i dla gospodarstw domowych. Wartość kredytów zagrożonych w portfelu kredytów mieszkaniowych zwiększyła się z 1% do 1,4%, co dość dobrze świadczy o tym portfelu. Niestety ponad 9% z wartości kredytów konsumpcyjnych jest już zagrożonych. Z całą pewnością w tym punkcie można mówić o pewnej nonszalancji banków, za która przyjdzie im teraz zapłacić.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz

Wyniki przedsiębiorstw niefiansowych po III kw

Dane przedstawiające wyniki finansowe przedsiębiorstw niefinansowych za III kw, potwierdzają że kryzys obszedł się z Polską dość łagodnie. Przychody ze sprzedaży, w ujęciu realnym, były jedynie o 1,6% mniejsze niż w III kw ubiegłego roku. W kwartale I i II było to odpowiednio: -3% i niemal -6%. Analiza sezonowości przychodów i dotychczasowe ich kształtowanie, wskazują że w IV kw możemy być świadkami nawet dynamiki rocznej dodatniej, niemniej wartość ta będzie dość mała.

Biorąc pod uwagę proporcję przychodów z eksportu i sprzedaży krajowej w przychodach ogółem, to nie ma co ukrywać że krajowe przedsiębiorstwa wiele zawdzięczają osłabionemu złotemu. Wg NBP, eksport (dokładniej: przychód z eksportu) wyrażony w zł, był o ponad 2% większy III kw tego roku od wartości z III kw roku ubiegłego. Do tego popyt krajowy, podobnie jak w II kw, praktycznie utrzymał się nominalnie w III kw na poziomie roku ubiegłego. To bardzo dobra informacja, wskazująca na to iż popyt nie uległ i nie uleganie załamaniu w kolejnych kwartałach. Zmiany będą się odbywały płynnie, co już samo w sobie jest wartością dla przedsiębiorstw, ponieważ oznacza że prognozy będą obarczone mniejszym błędem. Można więc powiedzieć, że istotnie spada niepewność, która jest jednym z największych wrogów decyzji inwestycyjnych.

Nie ma co jednak ukrywać, że nadchodzące kwartały nie będą łatwe dla przedsiębiorstw. Biorąc pod uwagę popyt gospodarstw domowych i nakłady inwestycyjne, nie należy oczekiwać radykalnego wzrostu sprzedaży. Do tego w perspektywie rocznej złoty powinien utrzymać powolny trend wzrostowy. Tak wiec przez najbliższe 2-3 kwartały roczna dynamika przychodów będzie balansować wokół zera, by w II połowie rozpocząć bardzo powolny trend wzrostowy.

Nieustannie od połowy 2007 r. trwa proces bardzo powolnego pogorszenia rocznego wyniku ze sprzedaży. Z 5,7% do chwili obecnej wynik ten spadł do 4,7%. Zmianę oczywiście trudno uznać za szokująco dużą, szczególnie jeżeli weźmie się pod uwagę czas i to że kryzys światowy tylko w niewielkim stopniu przyspieszył ten proces. Do tej pory skutki kryzysu w niewielkim stopniu odbiły się na saldzie operacyjnym przedsiębiorstw i niezwykle silnie (negatywnie) na saldzie finansowym rachunku wyników. Pogorszenie wyniku ze sprzedaży, to m.in. konsekwencja problemów z redukcją kosztów. W I poł. 2008 r. skoczył się okres poprawy wyników poprzez dynamiczny wzrost sprzedaży. Okres, kiedy na wzrost kosztów można było przymknąć oko minął i teraz wyniki przedsiębiorstw w większym stopniu zależeć będą od umiejętności redukcji kosztów. To może paradoks, ale powolne dostosowywanie kosztów ma i swoją zaletą. Dzięki temu gospodarka nie przeżywa szoku i podmioty gospodarcze mają więcej czasu na dostosowanie się do zmieniających się warunków makroekonomicznych.

Drugi kwartał z rzędu wyniki brutto i netto liczone odrębnie dla kwartałów, są bardzo korzystne. W III kwartale, wynik brutto i netto wyniosły (w nawiasach wartości dla III kw 2008): 5,9% (5,2%) i 4,9% (4,1%). Dzięki temu poprawie uległy wskaźniki liczone dla wartości rocznych. Pozornie wydaje się więc, że gospodarka dopiero dotknęła dna a wyniki brutto i netto zaczynają gwałtowną poprawę. Oczywiście na wyniki liczone na bazie rocznej, negatywnie rzutują fatalne dane z IV kw 2008 i słabe wyniki z I kw 2009. Należy jednak pamiętać, że w wynikach dwóch ostatnich kwartałów widać przeliczenie wartości bilansowych w drugą stronę. To efekt tego, że przechodzimy okres częstych przeszacowań wartości bilansowych, co m.in. rzutuje na rachunek wyników. Jego więc wartość informacyjna od IV kw ubiegłego roku jest dość okraczony, jeżeli rozumieć przez to faktyczne wyniki finansowe i kierunek ich zmian. Zwracam też uwagę na to że wg informacji GUS, zwiększyła się strata netto o 45% w porównaniu z trzema kwartałami ubiegłego roku. Tego skoku nie widać wobec znacznego zysku netto innych przedsiębiorstw. Może to jednak oznaczać, że wzrasta zróżnicowanie sytuacji wśród przedsiębiorstw.  Na potwierdzenie tego, trzeba jednak poczekać do publikacji pełnych danych, czyli jeszcze kilka dni.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

System emerytalny. Zmiana w filarze II czy raczej powstanie filaru I”b”?

Propozycja ograniczenia przepływów do OFE, dała okazje do ciekawych rozmyślań i opinii. Bynajmniej nie myślę tylko o własnych, które przedstawiam poniżej, ale o szeregu postaw jakich byliśmy świadkami od czasu przedstawienia propozycji ograniczenia składki przekazywanej do OFE. Prosta odpowiedź na pytanie czy propozycja ministra Rostowskiego jest dobra czy nie, wcale nie jest łatwa. Obecna sytuacja makroekonomiczna jest faktycznie niecodzienna, a określone przelewy (mowa o 7,3%) na OFE są każdego roku nie lada wyzwaniem dla finansów państwa.

Reforma emerytalna powołała do życia Powszechne Towarzystwa Emerytalne, w ramach których działają Otwarte Fundusze Emerytalne, bezpośrednio zarządzające częścią naszych składek emerytalnych. Dla uproszczenia, omawiając dalej działanie tych podmiotów, będę się w uproszczeniu posługiwał skrótem OFE. OFE było tylko częścią reformy emerytalnej, sprzed dziesięciu lat, a którą można ocenić jako jeden z jaśniejszych punktów naszych przemian społeczno-ekonomicznych w minionym dwudziestoleciu i to pomimo iż nie została ona w całości do dzisiaj zrealizowana. OFE to zupełnie inna filozofia oszczędzania na emeryturę w porównaniu z nadal dominującym systemem finansowania międzypokoleniowego. Z naszych składek, ponad 1/3 jest przelewana na nasze konto w OFE, gdzie będąc poza zasięgiem polityków, inwestowana jest na rynku finansowym. Ustawodawca w celu ograniczenia konsekwencji niefrasobliwości osób zarządzających, narzucił limity na instrumenty poszczególne typy instrumentów. Pominę drobiazgową prezentację limitów i zasad ich łączenia. Biorąc pod uwagę limity, płynność rynków itd., w bieżącej dekadzie średni udział obligacji w portfelu wyniósł 65%, akcji – 31% (dozwolony limit 40%), a lokat bankowych 5%. Szczególnie udział akcji wykazywał znaczną zmienność (od 19% do 39%). Utworzenie OFE miało nas zachęcić do przedłużenia okresu pracy, uzależnić naszą emeryturę od naszych składek a nie kaprysów polityków i wprowadzić – w sposób ograniczony – dziedziczenie składek. Pewną wadą ( tu opinie mogą być oczywiście różne, tzn. czy jest to wada) jest większe uzależnienie emerytury od wielkości składek. W przyszłości może to prowadzić do większego zróżnicowania sytuacji ekonomicznej wśród emerytów, na co nam zresztą zwracała uwagę OECD.

Z punktu widzenia finansów publicznych, przekazywanie w zarządzanie instytucjom prywatnym ponad 20 mld zł (w ubiegłym roku), to spore wyzwanie. Z pozostałych pieniędzy (reszta składek + dotacja budżetowa) trzeba uporać się z bieżącą obsługą emerytur obsługiwanych na starych zasadach. Zasady te miały być reformowane, ale opór poszczególnych grup zawodowych i części polityków, był na tyle skuteczny że zmiany te następują zbyt wolno i wciąż niektórym grupom zawodowym (np. górnicy) udaje się odwlec w czasie racjonalizacje odrębnych zasad emerytalnych. Do tego relatywnie duże bezrobocie w Polsce na tle krajów UE, zmniejsza istotnie kwotę zebranych składek.

Rosnący deficyt finansów publicznych powoduje wzrost długu publicznego, co w przyszłym roku grozi przekroczeniem pułapu 55%. Jednym z serii pomysłów zmierzających do obniżenia wielkości długu ma być m.in. ograniczenie przelewów na OFE o blisko 60%. Zamiast 7,3%, tylko 3% miałoby trafiać do OFE. 4,3% pozostawałoby w ZUS na indywidualnym koncie, a zbierany kapitał byłby pomnażany o średnią rentowność obligacji. Dla ZUS i finansów publicznych zaletą były mniejszy deficyt. Dla klientów OFE – wg tłumaczeń  ministra finansów – ma nie być żadnej różnicy. Ba, takie rozwiązanie ma być wręcz rzekomo lepsze. Składki na filarze I”b” (czyli te 4,3%) będą na indywidualnych kontach, a stopa zwrotu będzie nawet wyższa, ponieważ w przeciwieństwie do OFE, ZUS nie będzie pobierał prowizji, tak jak to robią OFE. I tutaj zaczynają się schody w określeniu co jest lepsze. Do OFE nasze składki są przelewane, a w ZUS I”b” ma to być zapis. Takie rozwiązanie oznacza, że wzrasta ryzyko iż ZUS przenosi problem deficytu na przyszłe lata. I albo z tym sobie poradzi, albo nie i znowu ktoś zmieni zasady wypłaty na gorsze. Krótko mówiąc, takie rozwiązanie zwiększa ryzyko, że ja tych pieniędzy nie zobaczę w takiej wielkości w jakiej wylicza to ZUS. Drugim utrudnieniem szacowania stopy po jakiej inwestowane są moje składki jest skuteczność OFE w pomnażaniu pozostawionego im 3% i wpłat wcześniejszych. Czy odebranie większości składki, i indeksowanie jej w filarze I”b” rentownością obligacji, oznacza radykalna modyfikację zasad inwestowania dla OFE? Jeżeli założymy że na rynku kapitałowym (akcje) stopa zwrotu jest wyższa, to przynajmniej dla utrzymania dotychczasowych relacji, OFE musiałyby mieć zwiększony limit na akcje, bądź wprowadzić różne portfele w II filarze. Minister finansów nie podaje jednak szczegółów nowych rozwiązań.

Biorąc pod uwagę, że ZUS też będzie ponosił koszty zarządzania/prowadzenia środków gromadzonych w filarze I”b”, ryzyka zmiany na gorsze i działań na rzecz obniżenia prowizji pobieranych przez OFE, moim zdaniem proponowane rozwiązanie będzie dla mnie mniej korzystne. Wg moich szacunków kwota nie będzie wielka. Powiedzmy, że dla obywatela który ma wynagrodzenie na poziomie mediany, może to oznaczać stratę nawet 20-30 zł miesięcznie na emeryturze.

W całej tej dyskusji o zmianie składek mnie jednak razi najbardziej co innego. Co? Nonszalanckie wyrażanie się o obecnym rozwiązaniu. By zainteresować mnie swoją propozycją, wystarczy iż minister finansów zaprezentuje mi racjonalne argumenty, łącznie z tym najważniejszym, czyli ogromną dziurą w finansach państwa. Mam świadomość niecodzienności sytuacji makroekonomicznej i ryzyka przekroczenia progów 55% i 60%. Tymczasem grupa reprezentantów rządu (kilku ministrów i wiceministrów) z niezwykłym uporem w ostatnich dniach forsuje w mediach nową propozycję jako rozwiązanie lepsze finansowo od obecnego (OFE) dla przyszłych emerytów, ośmieszając przy tym bieżące rozwiązania. Próbuje się w ten sposób odwrócić uwagę od faktycznego problemu, czyli poniesienie konsekwencji politycznych jakie się pojawią w przypadku ograniczenia wydatków i podniesienia wpływów do budżetu. Do tego jeszcze prezydent nie ukrywa satysfakcji z tego że zagranicznym finansistom ktoś utrudni życie. Dla obywatela o niskiej świadomości ekonomicznej kreuje się taki o to obraz: OFE to kompletne nieporozumienie i strata pieniędzy i w ogóle podejrzany biznes, skoro przecież od zawsze ZUS mógł nasze składki waloryzować rzetelną stopą procentową (obligacje) na indywidualnych kontach.

W takiej sytuacji politycy i ministrowie tracą na wiarygodności. Do antypatii ekonomicznych prezydenta już się przyzwyczaiłem, ale gdy minister Kotecki pakuje się w ideologizację kolejnego już problemu ekonomicznego (pierwszym było euro), to już trochę budzi rozczarowanie i niekorzystnie odbija się na zaufaniu.  Czyżby miała to być forma dyskusji nad rolą i sensem istnienia prywatnych instytucji zarządzających naszymi składkami? To budzi podejrzenie, że wielu polityków nie wiedziało co uchwalało przed ponad dziesięciu laty i wciąż ma niską wiedzę na ten temat. Postaram się jeszcze kilka refleksji na ten temat napisać w najbliższym czasie.

Kierunek obrany przy powstawaniu OFE był właściwy. Niewątpliwie minione 10 lat pokazało niektóre ułomności obecnego rozwiązania. Ale są to błędy popełniane przez pionierów i dotyczą zarówno pomysłodawców jak i tej części liberalnych ekonomistów, którzy nie chcieli dostrzegać szeregu ryzyk przyjętych rozwiązań. Dyskusja nad dylematem: likwidacja/podwyższenie progów dla długu publicznego czy zmniejszenie przelewów na OFE straciła sens w chwili deklaracji rządu iż progi nie będą zmieniane. Osobiście nie będę rozpaczał jeżeli średnioterminowo przyjmiemy rozwiązanie z filarem I”b”. Niemniej jednak jeżeli cały ten zgiełk jest tylko po to by nie przekroczyć minimalnie progu 55%, to ja jednak proponuję by rząd zaryzykował swoją polityczną reputację i spadek popularności w celu podjęcia działań na rzecz zmniejszenia deficytu finansów publicznych. Kto wie, a może przekroczenie progu 55% byłoby bardzo ożywcze dla inicjatyw na rzecz reformy strony wydatków budżetowych.

*ilustracja pochodzi z materiałów Ministerstwa Finansów

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Elementy pieniądza rezerwowego po 10-ciu miesiącach

Najnowsze dane dotyczące pieniądza rezerwowego pozwalają sądzić, że od jakiegoś czasu mamy do czynienia z ustępowaniem stanu podwyższonej gotowości na rachunkach banków i w kasach podmiotów gospodarczych. Niestety nie można powiedzieć, by przenosiło się to na analogiczny wzrost zaufania na krajowym rynku depozytów międzybankowych.

W październiku 2008, w obawie o zachowanie płynności, podmioty gospodarcze i gospodarstwa domowe podniosły stan gotówki poza kasami banków i niemal 8 mld zł. W porównaniu ze stanami gotówki poza bankami w okresie czerwiec – wrzesień 2008 r. oznaczało to wzrost o ok. 9%. Do połowy bieżącego roku, wartość środków poza kasami banków nadal rosła, chociaż już mniejszym stopniu. Od III kw, wartość gotówki poza kasami banków spadła o 2,6 mld zł, czyli o 27% przyrostu z okresu X’08 – VI’09. Jest to jedno z wielu świadectw iż najgorsze (kryzys) już za nami. Gwałtowny wzrost zapotrzebowania na gotówkę pod koniec 2008 r., zmusił oczywiście banki do podniesienia gotówki w kasach. W IV kw 2008 stan gotówki podniesiono o 2,8 mld zł. Od początku tego roku do marca, stan gotówki zmalał o ponad 2 mld zł. Analizując dane z raportu o pieniądzu rezerwowym, można dostrzec jak powoli mija strach i opadają emocje. Biorąc pod uwagę wartość pieniądza w obiegu w relacji do PKB i jego zmiany na tle zmian koniunktury w minionych latach, nie należy oczekiwać poważniejszego spadku gotówki poza kasami banków. Podobnie rzecz ma się z bankami, czyli gotówką w bankach.

Mimo, że od decyzji o spadku stopy rezerw obowiązkowych minęło już 5 miesięcy, banki w zasadzie ograniczyły się do jedynie do dostosowania się do nowej sytuacji. Porównanie stopy rezerw na bazie relacji depozytów i stanu rachunków banków, wskazują że banki „utrzymują” stopę rezerw o 0,5 pkt. za dużą. Niemal identycznie było w chwili obcięcia stopy rezerw w maju tego roku. Po odpowiednich uśrednieniach stanów (by uniknąć wpływu miesięcznych, jednorazowych skoków) można powiedzieć, że spadek stopy rezerw „zwolnił” bankom ok. 3,5 mld zł. Stan rachunków banków z ostatnich 2-3 miesięcy, pozwala twierdzić iż banki będą utrzymywać min. dwa do trzech mld zł. powyżej kwoty wymaganej na rachunkach. Nie wynika to jednak z żadnej konieczności w rozumieniu rezerwy krótkiego pieniądza na wypadek kolejnej zawieruchy na rynku finansowym, lecz jest rezultatem polityki RPP i samych banków.

NBP organizuje sprzedaż bonów pieniężnych, ale świadomie nie angażuje wszystkich zgłoszonych przez banki wolnych środków. Wspomniane wyżej 3 mld zł. to swego rodzaju forma kary pieniężnej za kumulowanie ogromnych nadwyżek. Dla tych środków pozostaje upychanie ich w depozytach jednodniowych lub nieco dłuższych i lokata w NBP. To oznacza lokowanie środków po stawkach najczęściej z przedziału 2,0%-3,0%. Banki nie mogą jednak narzekać na NBP, ponieważ ten z miesiąca na miesiąc roluje w bonach pieniężnych coraz więcej wolnych środków banków. Na koniec października było to już 55 mld zł. Od przełomu I i II kw tego roku widać dynamiczny przyrost środków kumulowanych przez banki. Od tego czasu kwota ściągana z rynku przez NBP uległa potrojeniu. Na NBP nie mogą też narzekać potrzebujący, czyli banki którym brak dostatecznej ilości wolnych środków ogranicza działalność. Po powolnym spadku zainteresowania operacjami repo, w październiku miał miejsce wzrost ich wartości do niemal 14 mld zł. Brak pełnej i regularnej informacji na ten temat (szczegóły operacji) nie pozwala mi na jednoznaczną ocenę, ale z poprawy w gospodarce i deklarowanych przez przedstawicieli NBP operacji (typy i terminy), można domniemywać, że te z banków które miały problemy ze swobodnym pozyskaniem pieniądza na rynku, nabrały więcej odwagi do walki o pozycję na rynku, przy wsparciu NBP. Oczywiście operacje zasilające rynek nie zastąpią naturalnych źródeł kapitału i nie jest to ich rola. Wydaje się jednak, że NBP nie angażowałby się w te operacje, gdyby nie widział symptomów powrotu normalności na rynku międzybankowym.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz