Artykuł z Die Welt

W publikowanym w czwartek streszczeniu artykułu w Die Welt uderza mnie nie tyle prognoza dalszego osłabienia złotego, co podkład makroekonomiczny przedstawiony przez analityka Commerzbanku i autora artykułu. Przypomnę, że tenże analityk postraszył czytelników dalszym pogarszaniem sytuacji ekonomicznej w krajach Europy Wschodniej. Wyjątkowo niepochlebnie wyrażał się o Polsce. Poniżej prezentuje kilka kontrowersyjnych myśli pobranych ze stron gazeta.pl, tnv24 i informacji PAP.

·         Polsce, Węgrom i Czechom grozi krach – ostrzega "Die Welt". W ocenie niemieckiego dziennika, program oszczędnościowy polskiego rządu może zaostrzyć kryzys gospodarczy, a wartość złotego spaść może nawet o dalsze 10 proc."Sytuacja rozwija się w kierunku najgorszym z możliwych

·         W Polsce rząd próbuje wyrównać mniejsze przychody z podatków poprzez cięcia w wydatkach. Kraj ten chce wszelkimi siłami spełnić kryteria z Maastricht, by w 2011 roku móc przystąpić do strefy euro. Tym samy jednak rząd ryzykuje, że kryzys gospodarczy jeszcze się zaostrzy i ostatecznie Polska nie zostanie przyjęta do klubu euro.       

·         Tylko banki centralne mogą powstrzymać tę tendencję poprzez ogłoszenie, że nie będzie dalszych obniżek stóp, ale na razie nic na to nie wskazuje – ocenia "Die Welt.

·         Osłabienie walut powoduje wzrost wartości zadłużenia oraz wzmacnia ucieczkę kapitału, co zaostrza jeszcze krytyczną sytuację gospodarczą i może doprowadzić do dalszych spadków wartości złotego,

Te „odkrywcze” myśli budzą moje rozczarowanie nie z pobudek patriotycznych, ale  dlatego że są sprzeczne ze sobą, wykazują uleganie atmosferze paniki, wskazują na bezrefleksyjny zachwyt działaniami interwencyjnymi w Europie Zachodniej oraz powierzchowną znajomość realiów makroekonomicznych ocenianych krajów.  

Oczywiście jest wolność słowa, ale brak profesjonalizmu i niska etyka zawodowa rozczarowują. Dla nas wydźwięk tego typu artykułów jest o tyle niebezpieczny, że wędrujący po rynkach finansowych poszczególnych krajów kapitał ma niską wiedzę o Polsce i niestety, często czerpie ją z tego typu opracowań czy wypowiedzi analityków renomowanych banków. Nam tylko pozostaje zacisnąć zęby i wierzyć że rynek własnymi siłami uspokoi złotego. Po lekturze tego typu analiz, trudno nie zrozumieć ludzi którzy wierzą iż część analiz jest świadomie puszczana w eter dla wywołania korzystnego dla autorów efektu.

Najbardziej zaskakujące jest to, że obecne działania rządu na ogół wywołałyby duży zachwyt i szacunek w innych okolicznościach. Mam na myśli deklaracje o utrzymania planowanego deficytu, unikania marnowania pieniędzy podatników i starań na rzecz powstrzymania zbyt dużego wzrostu zadłużenia. Tymczasem w artykule z Die Welt widać, iż obecnie hołduje się zasadzie iż dobry rząd to taki który rzuca na prawo i lewo pieniędzmi bez oglądania się na skuteczność pomocy i cały czas się spotyka by debatować, tylko już nie wiadomo o czym. Przypomina mi to wywiad z Gazety Wyborczej (ubiegły tydzień) Henryki Bochniarz, która uważa iż rząd czy też wybrany organ ds. walki z kryzysem ma się spotykać nawet w weekendy i debatować. O czym? W wywiadzie nie było o tym ani słowa. H. Bochniarz wychodziła z założenia, że brak stałego napięcia i pozoranctwa oznacza lekceważenie przedsiębiorców.

Zdaje sobie sprawę, że skala kryzysu wymaga większej obecności państwa po stronie generowania popytu. Niemniej my nie jesteśmy w aż tak trudnej sytuacji jak Europa Zachodnia i wątpię by warto było dwu- trzykrotnie zwiększać deficyt budżetowy (w relacji do PKB) by ratować potrzebujących. Należy oswoić się z myślą że ustalonego w ustawie budżetowej deficytu najprawdopodobniej  nie dać się utrzymać i jego wzrost nastąpi, ale wskutek spadku przychodów i ograniczonej możliwości analogiczne redukcji  wydatków.

Nie wykluczam że pewna ideologiczna determinacja do wprowadzenia w euro kołacze  w głowach przedstawicieli rządu i jest to być może jednym z bodźców do wybrania innej drogi walki ze spowolnieniem gospodarczym. Wierze jednak, że rząd ma świadomość powagi chwili i faktycznego konfliktu pomiędzy bieżącą sytuacją makroekonomiczną a wypełnieniem kryteriów niezbędnych do uzyskania zgody na przyjęcie euro. Zdają się to potwierdzać pojawiające się wypowiedzi, iż rząd nie będzie się upierał przy dacie 2012 r.

Teoria o wzroście zadłużenia jest sprzeczna z zarzutami o skupieniu się na utrzymaniu planowanego deficytu. A właśnie by ograniczyć ryzyko znacznego wzrostu zadłużenia, rząd stara się utrzymać planowany deficyt. Nie wiem  czy warto było ryzykować reputację dla forsowania tak wątpliwym teorii makroekonomicznych. Ja niemiałbym odwagi podpisać się pod czymś takim.

Zarzut pod adresem banków centralnym jest nie mniej zaskakujący jak niż apel o powstrzymanie się przed dalszymi cięciami. Formalnie i podręcznikowo, spadek stóp wywołuje osłabienie waluty krajowej. Istotna jest jednak różnica pomiędzy stopami procentowymi w kraju i za granicą. Ponadto prezentowana w artykule z Die Welt zależność ulega poważnemu osłabieniu w takich okolicznościach jak obecne. Inaczej mówiąc nawet gdyby RPP zastosowała się do „błyskotliwych” porad niemieckiego analityka to mielibyśmy wyższe stopy i złotego tam gdzie jest teraz.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Nie tak łatwo przeobrazić się z koalicji obiecującej sukces, w koalicję mobilizującą do podjęcia wyrzeczeń.

Jedną z wielu konsekwencji kryzysu ekonomicznego dla Polski jest cięcie wydatków budżetowych. Ogłoszona kilka dni temu akcja typowania wydatków do redukcji, mogła się wydawać zaskoczeniem dla opinii publicznej. Wątek momentalnie podjęły media i politycy opozycji. Było sporo żalu, satysfakcji demonstrowanej przez tych którzy obecnej koalicji zwyczajnie nie lubią, ale i pytań o to dlaczego tak późno. Szereg innych pytań, to: czy rząd dał się zaskoczyć, czy politycy koalicji wierzyli że nie będzie tak źle, czy też najzwyczajniej w świecie odwlekali moment przyznania iż Irlandii nie będzie (przynajmniej na razie). Dzisiaj pojawiły się wypowiedzi polityków rządu (przede wszystkim Ministra Finansów) iż motywowani odpowiedzialnością za bieżącą sytuację, świadomie nie chcieli pogarszać nastrojów w kraju by nie wywoływać paniki. Na samym końcu pojawia się w pytanie, które zaczęło pobrzmiewać w pytaniach dziennikarzy: na ile wolno w sytuacjach kryzysowych ukrywać fakt konieczności zaciskania pasa (cięcia wydatków budżetowych) przed społeczeństwem i czy jest to odpowiedzialność czy brak politycznej odwagi lub – co gorsza – zwykłe oszustwo motywowane lękiem przed spadkiem słupka popularności w sondażach.

Można to oceniać na dwa sposoby: szukania najlepszej i najbezpieczniejszej formy komunikacji z otoczeniem (obywatele, podmioty gospodarcze, zagranica) i z czysto politycznego punktu widzenia. Druga wersja jest prosta: przyznanie się do porażki i do tego że z partii miłości i niemal obiecanego dobrobytu na poziomie Irlandii życie wymusiło przeobrażenie się w partię mobilizacji do wyzwań i wyrzeczeń. Co gorsza, ta druga wersja jest grubo poważniejszym sprawdzianem niż rządzenie w czasach wysokiego wzrostu gospodarczego (co przydarzyło się PiS) i zazwyczaj nie przynosi uznania społecznego. Jaka w rzeczywistości była proporcja działań odpowiedzialnych i czysto politycznych, pozostawiam do ocenie czytelników. Obawiam się jednak, że koalicja nie ustrzegła się i tych drugich.

Trzeba pamiętać, że jesteśmy od jesieni ubiegłego roku świadkami niecodziennych zjawisk na rynkach finansowych. Na nasze szczęście problemy sektora finansowego w krajach rozwiniętych nie powtórzyły się w takiej skali w Polsce. Na naszym podwórku bankowym pojawiło się coś w rodzaju kryzysu zaufania. Niestety część bankowców i środowiska przedsiębiorców, wspierana głosami niektórych analityków makroekonomicznych zaczęły się domagać radykalnych działań. Chwilami były to tak naprawdę straszenie totalnym kryzysem by tylko dostać jakąkolwiek pomoc od państwa. Uważam, że dobrze się stało iż rząd zachował zimną krew i nie zaczął rzucać pieniędzmi na prawo i lewo. Bardzo dobrze oceniam słowa premiera sprzed kilku dni, gdzie wyraźnie dał do zrozumienia że nie zamierza spełniać wszystkich życzeń bankowców. Chłodna analiza faktów wskazuje, że sytuacja finansowa sektora bankowego (mowa o środkach na akcję kredytową) nie jest tak zła jak próbuje się to przedstawiać w mediach. Jako błędną oceniam przyjęta strategię milczenia. Rząd starał się w miarę możliwości nie polemizować ze środowiskiem bankowców. Sądzę że już dwa, trzy miesiące temu można było wejść w polemikę ze środowiskiem bankowym i wskazać że część oczekiwań i ocen sytuacji jest niepoważna.

Ze środowiskami przedsiębiorców sprawa jest nieco inna. To duże i małe przedsiębiorstwa oraz gospodarstwa domowe poniosą konsekwencje spowolnienia gospodarczego. Jednak kwestia strat na opcjach to już ewidentna porażka osób zarządzających poszkodowanymi firmami. Niestety nawet nie da się i nawet nie powinno rekompensować wszystkich utraconych korzyści przez przedsiębiorstwa w wyniku kryzysu. Po części jest to naturalna korekta gospodarki, która szuka punktu równowagi. Po drugie państwo nie jest w stanie wyrównać utraconych korzyści z tytułu niezrealizowanych prognoz. Rządowy plan ratunkowy (opisywałem go na swojej stronie) robił wrażenie pisanego na kolanie. Jednak forma (która mogła być lepsza) to jedno, a zawartość to druga strona. W rzeczywistości plan pokazywał to na co z grubsza państwo stać w przypadku kryzysu. Tak jak w przypadku bankowców, rząd mógł wejść w polemikę i z przedsiębiorcami, gdyż i w tym przypadku część oczekiwań budziła rozczarowanie.

W przypadku prognoz makroekonomicznych i budżetu na 2009 również można było powoli i odpowiedzialnie oswajać obywateli z cięciami. I tak dla osoby parającej się makroekonomią, oszacowanie skali redukcji przy coraz to gorszych prognozach PKB nie było trudnym zadaniem i obecna skala redukcji była prognozowana już nawet wczesną zimą. Odwlekanie ogłoszenia tego faktu, naraziło rząd na zarzut iż nie panuje na budżetem i karmi się złudzeniami. Skutkiem tego było wyciągniecie przez media problemów w finansowaniu wydatków na armię, co wraz z publikacje  wykonania budżetu za grudzień (słabe wpływy z VAT) postawiło rząd w złym świetle. W takim przypadku bardzo łatwo o zarzut nieodpowiedzialności i pogorszenie wizerunku w oczach zagranicy. Na szczęście akcja przygotowania poszczególnych ministerstw do redukcji wydatków na łączną kwotę 17 mld zł, robiła wrażenie dość sprawnej (aż za sprawnej) i pozostaje wierzyć że rząd rzeczywiście jest gotów to zrobić. Jestem przekonany że Minister Finansów miał od dawna świadomość konieczności zmian założeń budżetowych. Nadmierne unikanie tego tematu wydaje mi się niepotrzebne.

Pozostaje więc pytanie czy należy postawę z jaką mieliśmy do czynienia w ostatnich trzech miesiącach ocenić jako optymalną?  Wydaje mi się że bilans jest na małym plusie. Ryzykowaliśmy dość dużo. W kilku krajach (w tym tzw. rozwiniętych) były symptomy paniki i kolejki pod drzwiami banków. We Francji właśnie odbywają się protesty. Znikały banki. Wiele państw dla ratowania rynku przeznaczyło ogromne pieniądze (których skala miała też chyba pełnić rolę psychologiczną), i poświęciła nawet deficyty budżetowe (prognozy o deficytach powyżej 5% PKB). Sądzę, że dzięki ostrożności rządu udało nam się jak na razie uniknąć takiego scenariusza. Trzeba pochwalić przy tym i ugrupowania opozycje, które w krytyce rządu zachowują pewien umiar w obecnej sytuacji.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Restrykcyjność polityki pieniężnej. Nie można zapominać o wskażnikach cenowych

Decyzja Rady Polityki Pieniężnej ze 27 stycznia sprowadziła stopę referencyjną do 4.25%. Ostatnio taki poziom stóp mieliśmy w maju i czerwcu 2007 r. skala cięcia stóp mieściła się w oczekiwaniach rynkowych i na tle najświeższych danych makroekonomicznych wydaje się rozsądna. Uważam, że droga jaką przebiliśmy od jesieni ubiegłego roku do chwili obecnej, wskazuje na opanowanie RPP i podjęte w tym okresie decyzje są adekwatne do napływających informacji. Mam na myśli napływające dane, które są już danymi historycznymi. Mamy za sobą dane o ujemnej rocznej dynamice produkcji sprzedanej z listopada i grudnia. Wprawdzie dane za listopad wraz z danymi NBP o rachunku bieżącym były niemiłą niespodzianką, ale dane o produkcji za grudzień nie były aż tak złe. Minimalnym pocieszeniem są dane o sprzedaży hurtowej i detalicznej. Zdają się potwierdzać, że wprawdzie dynamika sprzedaży spada, ale należy pamiętać że przez dwa lata, aż do I kw 2008 r. dynamika praktycznie nie spadała poniżej 10%. Systematyczny spadek wzrostu do poziomu zero w grudniu (trend) może dawać pewną nadzieję że niekoniecznie musimy mieć do czynienia z gwałtownym ograniczeniem popytu przez gospodarstwa domowe. Niestety dość niepokojące są dane o wpływach i wydatkach budżetu w grudniu. Mam na myśli wpływy z podatku VAT, które w grudniu były o ok. 2 mld zł mniejsze niż planowano. Poważną zmianę w sytuacji  finansowej przedsiębiorstw widać również w zmianach poziomu zatrudnienia w przemyśle. Obniżanie poziomu zatrudnienia w listopadzie, przybrało na sile w grudniu (spadek o ponad 33 tys. osób).

Rolą RPP jest ustanawiać stopę na poziomie adekwatnym do oczekiwanych zmian w sytuacji makroekonomicznej kraju i przy wzięciu pod uwagę zmian w otoczeniu makroekonomicznym Polski. Poleganie na najświeższych danych (ale to już niestety historia) nie stanowi wielkiej pomocy. Wręcz przeciwnie. Dane za ostatnie miesiąc czy dwa są jedynie zapowiedzią tego co może nas spotkać. Prognozy PKB na najbliższe kwartały obarczone są pewnym błędem, który wynika z prostego przeliczenia kryzysu w USA  i krajach Europy na naszą sytuację gospodarczą. Zaznaczam, że wcale nie zamierzam sugerować iż prognozy PKB są zaniżone. Wskazuję jedynie, że dokładność prognoz będzie w tym roku mniejsza i RPP musi w swych decyzjach być odpowiedzialna. Rozumiem przez to unikanie  sprowadzania roli stopy referencyjnej do bodźca oddziałującego na gospodarkę w rozumieniu PKB oraz czynnika psychologicznego mającego wpływać na postrzeganie bieżącej sytuacji przez rynki finansowe czy gospodarstwa domowe. Z takim zjawiskiem mamy do czynienia w tej dekadzie w USA. Jak już pisałem w swoich tekstach, naturalnym jest że obecnie głównym wyzwaniem jest zapobieżenie poważniejszemu spadkowi PKB. Problem inflacji będzie zepchnięty przez najbliższe dwa lub trzy kwartały na dalszy plan.

Celem bieżącego wpisu jest zwrócenie uwagi, że mimo bieżących problemów i wyzwań, nie można inflacji lekceważyć. Po silnym osłabieniu złotego, należy się liczyć z tym, iż nie tak prędko złoty wróci do poziomu równowagi. Jeżeli tak, to przed RPP stoi problem oszacowania (przyjęcia pewnego rozkładu prawdopodobieństw) drogi jaką złoty może przebyć w najbliższych kwartałach. Dochodzę w ten sposób to kwestii restrykcyjności polityki pieniężnej. Sprowadzenie tego pojęcia tylko do realnej stopy procentowej, to znaczne uproszczenie. Należy również brać pod uwagę zmiany złotego. Rada nie ma bezpośredniego wpływu na kierunek jego zmian i jest w gruncie rzeczy bezradna w chwilach gwałtownej zmiany wyceny złotego, a z takim zjawiskiem mamy do czynienia od jesieni.

Skala zmiany złotego, mimo przyjęcia iż zacznie się wzmacniać w tym roku, na tle kształtowania się stopy realnej w tym roku, wskazuje że będziemy mieli do czynienia z wyjątkowym spadkiem restrykcyjności polityki pieniężnej. Polityki pieniężnej rozumianej – przypomnę – jako suma rocznej zmiany wartości złotego po odjęciu wskaźnika zmian cen i realnej stopy procentowej. Czas trwania tego zjawiska i jego siła oddziaływania, będzie zależała od skali osłabienie złotego, czasu jej trwania, skali spadku tempa PKB  w Polsce i w otoczeniu makroekonomicznym.

W załączonej tabeli podaje wartości uśrednione dla roku kalendarzowego. Dla bieżącego roku jest to wartość która nie powinna raczej być przekroczona. Dla RPP oznacza to iż większość obniżek jest już za nami. Przypuszczam, że w najbliższych 3-4 miesiącach RPP nie posunie się dalej w cięciach niż o 0,75 pkt. proc. przy założeniu ze dynamika PKB w tym roku nie będzie niższa niż 2%.

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Rynek doradztwa finansowego. Czy płatne doradztwo ma szansę?

Wraz z przyhamowaniem rynku kredytów hipotecznych i kiepską sytuacją na rynku TFI, jako pomysł na przeżycie czy rozwój powraca idea płatnego doradztwa. W tej chwili doradztwo finansowe prowadzą pracownicy i akwizytorzy OFE, TFI, domów maklerskich, banków i firm pośrednictwa finansowego. Poprzez płatne doradztwo należy rozumieć oparcie przychodu za pracę o płatne doradztwo a nie za prowizję od sprzedanych instrumentów.

Przestrzeń pomiędzy klientem szukającym porady a mniej lub lepiej poinformowanymi doradcami uległa wypełnieniu. W ciągu kilku lat, kiedy potężnie wzrosło zainteresowanie wzięciem kredytu i szukaniem oferty inwestycyjnej, instytucje finansowe zorganizowały armię doradców, sprzedawców, którzy potrafią zaprezentować ofertę i pomóc w podjęciu decyzji. Trzeba przyznać, że prawa rynku zadziałały. Klient ma do wyboru szeroką ofertę usług finansowych i rzeszę ludzi którzy pomogą przez nią przebrnąć. Prawa rynku pokazały też jednak i jego mankament, czyli prymat zarobku na kliencie, nawet kosztem jakości doradztwa. Klient w zetknięciu z doradcą w większości przypadków będzie na straconej pozycji, ponieważ nie jest w stawnie zweryfikować jego wiedzy o instrumentach finansowych i o sytuacji na rynku finansowym. Nie zamierzam oczywiście deprecjonować całego rynku doradztwa finansowego, ale już tylko analiza tekstów rozczarowanych klientów na forach czy analiza oferty w różnych okresach rynku, wskazują że sporo można poprawić.

Minione dwa lata na rynku finansowych pokazały bardzo przykrą prawdę o doradztwie finansowym. Doradca, sprzedawca żyje ze sprzedaży usług (kredyty, inwestycje) i kieruję się przy tym marżą na produkcie i wielkością sprzedaży. Tragiczne tego skutki było widać w 2007 r. Na zakup funduszy akcyjnych kierowano może pieniędzy dokładnie w okresie kiedy powinno się ludziom tego odradzać. Skutki tego odczuły obydwie strony, przy czym bardziej klienci, którzy ponieśli bardzo duże straty. Mam nadzieję, że wnioski wyciągnął z tego i sektor finansowy. Chociaż wątpię, bo w komentarzach, rozmowach i artykułach osób odpowiedzialnych za funkcjonowanie TFI widać brak jakiejkolwiek pokory i poczucia winy. Podobnie jest teraz z OFE. Zarządzający na pytanie co sądzą o tym, że większość ludzi zmienia OFE z lepszego na gorsze i że doradcy danego OFE muszą więc chyba oszukiwać, wzrusza ramionami i robi wrażenie że nic nie wie, a po drugie że taki jest rynek i wszyscy tak robią.

Innym przejawem obecnej formuły doradztwa, jest słaba sprzedaż instrumentów finansowych oferowanych przez państwo. O obligacjach detalicznych, Polacy przypominają sobie dopiero w skrajnym przypadkach. Oferta Ministerstwa Finansów jest naprawdę dobra i lepsza od większości funduszy obligacyjnych czy lokat bankowych. Podobnie jest z IKE, czyli propozycją państwa na III filar. Sprzedaż wspomnianych instrumentów jest mniejsza niż by na to zasługiwały, co jest m.in. wynikiem braku rzetelnej jej prezentacji przez doradców, którzy z natury rzeczy skupiają się na ofercie na której zarabiają lub mają przeznaczoną do sprzedaży.

Idealnym, tzn. lepszym, rozwiązaniem byłoby rozwinięcie odpłatnego doradztwa. Podstawową barierą jest niestety koszt i brak przekonania wśród klientów że warto skorzystać. Koszt takiego doradztwa, przyjmuję ze na przyzwoitym poziomie, w przeliczeniu na godzinę to większe kilkadziesiąt złotych. Zakres cen jest oczywiście uzależnionych od liczby osób które pracowałyby dla firmy i typu usług jakie by świadczyły. Niemniej zejście poniżej 50 zł byłoby trudne.

Czy kwota od 50 do 100 zł to dużo czy mało? Kredyty różnią się prowizjami na kwoty grubo większe (w zależności od nominału oczywiście),więc głębsza analiza ofert pozwoli sporo zaoszczędzić. Przynajmniej tyle wydajemy też na konsultacje u lekarza. Przynajmniej 200 tys. ludzi w ubiegłym roku niepotrzebnie zmieniło OFE. Gdyby wcześniej skonsultowałyby to niezależnym doradcą, a nie tylko „doradcą” reprezentującym nową firmę i płaconym za każdego klienta, mogłyby zaoszczędzić sobie przykrości na przyszłość w postaci nieco niższej emerytury.

Kolejny dylemat jaki pojawia się zawsze przy okazji doradztwa, to certyfikacja w tym zawodzie. Przyznam że sam jestem w rozterce. Niemniej przychylałbym się do rozwiązania by nie utrudniać wejścia do zawodu. W Polsce były już przypadki, że certyfikacja czy otrzymanie zezwolenia na wykonywanie zawodu były niepotrzebnie utrudniane i obwarowywane wysokimi kosztami. Utrudnienia potrafią się zwiększać, kiedy za udzielanie zezwoleń na działalność odpowiada dane środowisko zawodowe. Warto również przypomnieć inną gorzką prawdę. W TFI byli i są zatrudniani  certyfikowaniu doradcy inwestycyjni, którzy również odpowiadają za politykę funduszy w 2007. Jak widać, fakt że przeszli trudne egzaminy niekoniecznie ma przełożenie na moralność.

Sądzę, że jest miejsce na rynku na płatne doradztwo i informację. Niejednokrotnie zwracałem uwagę na wadliwość dotychczasowych rozwiązań, czy też znaczny dystans do ideału, za co Polacy sporo w ostatnich dwóch latach zapłacili. Nie ma co jednak ukrywać, że mali inwestorzy (osoby szukający możliwości na lokowanie nawet na kilka-, kilkanaście tys. zł) mogą nie być zainteresowani ofertą z racji wpływu kosztu doradztwa na opłacalność lokowania. Sądzę że może to być dobra oferta dla osób ze średnimi i wyższymi zarobkami.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Wbrew pozorom, banki nie zmniejszyły skali kredytowania gospodarki

Dane o elementach podaży pieniądza M3, to jak powieść sensacyjna trzymająca w napięciu. Czeka się ze zniecierpliwieniem na każdy kolejny odcinek J. Razem z innymi danymi o sytuacji sektora bankowego w Polsce, dają nam obraz sektora który ostatnio zdaje się zawodzić i skarżyć na szereg dolegliwości. Znamy już wyniki podaży z cały ostatni kwartał minionego roku, wiec warto pokusić się krótki komentarz jak kryzys finansowy przełożył się na działające w Polsce banki. Wyniki grudniowe nie wskazują, w połączeniu z wcześniejszymi i pomimo pewnej zmienności, by analiza za cały kwartał zasadniczo uchybiała trendom jakie ewentualnie można by dostrzec w IV kw 2008.

Depozyty zakładane w bankach przez gospodarstwa domowe i przedsiębiorstwa to łącznie 85% depozytów bankowych. Składa się na to wartość 58% depozytów wnoszonych przez gospodarstwa domowe ( w tym – nazwijmy to w uproszczeniu – małe rodzinne firmy) i 26% – przedsiębiorstwa. W IV depozyty zebrane od tych dwóch grup klientów wzrosły o 7,8%, wobec średniej z czterech poprzednich lat 5,8%. Wyjątkowo korzystny okazał się grudzień. Depozyty ogółem w porównaniu z listopadem wzrosły o 3,7%, a więc o wartość w tej dekadzie niespotykaną w tym okresie.

Należności wzrosły w IV kw o 12%, przy czym tak jak przy depozytach, biorę pod uwagę gospodarstwa domowe i przedsiębiorstwa. Pierwsze odpowiadają za 58% wartości kredytów (wg stanu na grudzień), a przedsiębiorstwa za 35%. Wynik z IV kwartału można porównać z analogicznym wynikiem z dwóch lat wcześniejszych, które charakteryzują się podobnymi wskazaniami. Wzięcie pod uwagę dłuższego okresu powodowałoby zaniżenie średniej. Wzrost kredytów ogółem dla dwóch lat wcześniejszych wyniósł średnio 5,5%, dla gospodarstw domowych 6,9% i dla przedsiębiorstw 3,5%. Dwie ostatnie pozycje w IV kw ubiegłego roku wzrosły o 15,0% i 7,4%. Kredyty ogółem wzrosły o prawie 65 mld zł z czego w połowie jest to efektem osłabienia złotego. Przypomnę, że w okresie z którym porównuje grudzień, czyli wrzesień, 33% zadłużenie g.domowych to zadłużenie walutowe, a w przypadku przedsiębiorstw „tylko” 19%.

W celu oszacowania wartości zmiany zaangażowania kredytowe w IV kwartale, zniwelowałem wpływ osłabienia złotego, który tym okresie osłabił wobec dolara o 25% i 22% wobec euro. Oczywiście takie mierzenie wpływu złotego na wartość portfela jest w pewnym stopniu uproszczeniem, ale ewentualny błąd jest moim zdaniem niewielki. Ostatecznie portfel kredytowy banków w IV kwartale wzrósł w porównaniu z wrześniem o niemal 6%, gdzie kredyty dla gospodarstw domowych wzrosły o 7,4% a dla przedsiębiorstw o 3,1%.

Kiedy porównać to z wartościami średnimi wzrostów dla analogicznych okresów wcześniejszych, widać że tempo kredytów dla gospodarstw domowych nawet minimalnie wzrosło, a dla przedsiębiorstw minimalnie spadło. W przypadku kredytów na cele mieszkaniowe, wg danych na koniec listopada (dane szczegółowe publikowane są z miesięcznym opóźnieniem wobec danych o podaży) widać, że dynamika przyrostu w ciągu dwóch miesięcy była  o 1/3 słabsza niż w dwóch latach wcześniejszych przy porównaniu analogicznych okresów, czyli stanu z listopada do grudnia. Należy jednak pamiętać, że roczna dynamika przyrostu kredytów mieszkaniowych od roku słabnie, z prawie 50% w X 2007 do trzydziestu kilku w okresie wakacyjnym. W związku w tym, słabszy wynik za okres wrzesień-październik ubiegłego roku, nie powinien być poważniejszym zaskoczeniem. Czym wobec tego nadrabiamy? A między innymi zadłużeniem w kartach kredytowych. Roczna dynamika nadal utrzymuje się powyżej 40%.

Moim zdaniem dane o podaży pieniądza na grudzień nie potwierdzają spadku zainteresowania działalnością kredytową banków w IV kwartale w takiej skali jak to opisują media. Warto przypomnieć, że dynamika przyrostu kredytów po osiągnięciu max. w sierpniu 2007 (kr.ogółem 29%, 39% dla g.dom. i 22% dla przedsiębiorstw; dynamika po odjęciu inflacji) oprócz kredytów dla przedsiębiorstw, systematycznie malała. Rok później, dla g.dom. spadła do 26%, a dla przedsiębiorstw do 19%. W przypadku przedsiębiorstw można w zasadzie mówić o stabilizacji dynamiki w okresie III kw 2007 a III kw 2008. We wpisach dotyczących wyników podaży od dawna zwracałem uwagę, że przedsiębiorstwa będą zwiększały zaangażowanie kredytowe. Z powodu słabnięcia koniunktury najprawdopodobniej dynamika roczna wzrostu i tak by się nie zwiększała w poważniejszym stopniu. W związku z powyższym, minimalnie słabszy wzrost zaangażowania mógłby i tak nastąpić. Jeżeli więc kryzys zaufania w polskiej bankowości ma wpływ na skalę kredytowania przedsiębiorstw to raczej niewielki do tej pory. Jak kilka razy wspomniałem,  większym niebezpieczeństwem dla krajowych przedsiębiorstw jest radykalna zmiana zasad kredytowania niektórych branż i oferty produktowej do czasu wyjaśnienia z czym tak naprawdę mamy do czynienia w gospodarce. Bardzo poważnym wyzwaniem dla banków jest spadek tempa rozwoju gospodarczego i wynikające stąd konsekwencje dla akcji kredytowej. Przykładem mogą tu byc lata 2001-2003. Wbrew pozorom, wątpię by metodami administracyjnymi ktoś był wstanie zmusić banki do poważniejszego wzrostu akcji kredytowej i by to w ogóle miało sens.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Za nami wyniki inflacji za XII, a przed nami dylemat: co będzie ważniejsze w 2009 PKB czy CPI ?

Według GUS, inflacja roczna  w grudniu wyniosła 3,3%. W ten sposób minimalnie przebita została górna granica przedziału w jakim powinna się wg założeń polityki pieniężnej poruszać inflacja. Końcówka roku okazała się dla inflacji bardzo pomyślna. Na przełomie lat 2007/2008 obawy o inflację były bardzo poważne. Wpierw triumfy święciła teoria o długoterminowej tendencji do drożenia żywności wskutek błędnej rzekomo kalkulacji w skali globalnej podaży i popytu na żywność. Na to nakładały się lęki o skutki popytu konsumpcyjnego. Przypomnę, że niemal jeszcze do III kw istniała obawa, że dynamika wzrostu gospodarczego osłabnie, ale wolniej niż popytu konsumpcyjnego. Stąd banki centralne, czy też ciała odpowiedzialne za prowadzenie polityki pieniężnej, obawiały się że osłabieniu tempa rozwoju towarzyszyć będzie zagrożenie utrzymywania się relatywie wysokiej inflacji. W okresie letnim ci z ekonomistów którzy „obstawiali” 2-3 kwartały wcześniej teorię z długoterminowym zagrożeniem cenami żywności, zaczęli ją porzucać. Koniec III i IV kwartał minionego roku postawił nas przed perspektywą drastycznego spadku tempa wzrostu gospodarczego a nawet recesji w kilku rozwiniętych gospodarczo krajach, w tym w USA. Przy założeniu tak drastycznego spowolnienia gospodarczego, wiadomo że na ogół przejściowo poważnie spada zagrożenie inflacją.

W Polsce koszty użytkowania mieszkania, żywności i czesiowo koszty transportu wzmacniały inflację jeszcze w III kw. Wtedy roczna inflacja osiągnęła najwyższą wartość, czyli 4,8%. Od lipca zaczęła spadać cena ropy i, co  za tym idzie, cena paliw do pojazdów samochodowych. Rynek ropy, ciągnięty w górę długie miesiące bardziej przez wizje graczy niż sens ekonomiczny w końcu musiał kiedyś się przełamać. Dla inflacji był to niezwykle sprzyjający fakt. Od połowy ubiegłego roku do chwili obecnej, cena ropy spadła o ponad 60%. Już jako ciekawostkę, warto podać że bez tych zmian inflacja na koniec roku przekraczałaby 4%, co postawiłoby RPP w wyjątkowo dyskomfortowej sytuacji. Z całą pewnością walce z inflacją nie sprzyjał osłabiający się złoty. Gdyby do chwili obecnej złoty utrzymywał przykładowo wartość z II kw to jest wielce prawdopodobne że CPI byłby na poziomie 3% lub minimalnie niższym.

Generalnie z makroekonomicznego punktu widzenia, rezultat grudniowy inflacji może cieszyć, o ile pominie się okoliczności (kryzys na rynku finansowym i recesję). Z punktu widzenia gospodarstw domowych inflacja pewnie nie jest sukcesem. Dla tych którzy nie posiadają samochodów, spadek cen paliw nie ma bezpośredniego przełożenia na warunki życia. Ubiegłoroczne kształtowanie się indeksów cenowych dla podstawowych grup koszyka inflacyjnego wskazuje, że długi okres wzrostu gospodarczego, spadku bezrobocia i długotrwałego kilkuprocentowego realnego wzrostu płac powoduje że dostawcy dóbr i usług zaczynają podnosić ceny. Część obaw ekonomistów, w tym moje, zdążyły się częściowo zrealizować. Rok ubiegły powinien być nazwany rokiem wzrostu kosztów mieszkania. Pozycja koszyka inflacyjnego „Użytkowanie mieszkania i nośniki energii” wzrosły w relacji grudzień do grudnia aż o 11,3%. To co najmniej dwa razy silniej niż w latach 2003-2007. Jest więc spora szansa, że znajdzie to odzwierciedlenie w zwiększeniu udziału tej pozycji w strukturze koszyka inflacyjnego jaki będzie przyjęty dla 2009 roku. Niestety koszty mieszkania, w tym energii, długo będą się jeszcze zwiększać. Jest jednak mało prawdopodobne by w bieżącym roku ponownie wzrosły o taką wartość.

Prognozowanie inflacji na koniec tego roku jest wyjątkowo trudne. Jednym z dylematów jakiego już jesteśmy świadkami jest spór o to co jest ważniejsze: PKB czy CPI? O ile w okresie długoterminowym (kilka lat) większość ekonomistów wskaże na CPI, to w krótkim terminie już niekoniecznie. Zwracam na to uwagę, ponieważ rzadko kiedy można „na żywo” obserwować ten dylemat i być świadkiem sporów i ciekawych dyskusji jakich mniemam, że będziemy obserwatorami. Obecnie jesteśmy w tak trudnym społecznie i gospodarczo momencie, że walka o unikniecie recesji lub bardzo niskiego wzrostu PKB jest priorytetem dla większości krajów, więc inflacja schodzi na dalszy plan i trudno się z tym nie zgodzić. Zresztą wyniki inflacji w Polsce i w innych krajach wskazują iż w najbliższych miesiącach inflacja nie powinna być problemem. Pierwsze krajowe i zagraniczne dane za miesiące IV kwartału każą się liczyć z zagrożeniem, że podmioty gospodarcze i gospodarstwa domowe mogą tak gwałtownie zmienić swoją postawę, iż wiara we względnie stabilny krajowy popyt konsumpcyjny nieco spada. W związku z tym RPP zaczęła akcję obniżania stóp w listopadzie i na tle napływających informacji, robiła to bez paniki. Przypuszczam, że w miesiącach I kw podstawowym wyzwaniem będzie wyjście naprzeciw słabnącej gospodarce. Ale najpóźniej  w III kw pojawi się spór o gradację celów: PKB czy CPI. Prognozując wynik głosowań RPP oraz inflację, należy pamiętać o złotym. Jego siła w przyczynianiu się do utrzymywaniu wysokiej inflacji będzie zależała od skali i czasu trwania dekoniunktury w naszym otoczeniu makroekonomicznym czy utrzymywaniu się niepewności na wszystkich segmentach rynku finansowego i zmiany postrzegania naszego rynku. Wątpię jednak by złotemu dane było szybko rozpocząć silny trend wzmacniający.

Znaczny wachlarz scenariuszy powoduje, że rozkład prognozy inflacji na koniec bieżącego roku jest dość płaski i szeroki. Przyjąłbym roboczo, że na koniec tego roku inflacja może być w przedziale 2,5%-3,5%.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

PiSu propozycje na kryzys gospodarczy

W piątek PiS przedstawił swój pomysł na kryzys, pod nazwą „ Pakiet działań antykryzysowych 2009-2010”. Bez względu na moją dalszą ocenę tego dokumentu, sam fakt jego przygotowania należy ocenić jako godny pochwały. W trudnych czasach każda partia polityczna powinna starać się przedstawić własną receptę na ratunek gospodarce, – od siebie dodam – tam gdzie jest to konieczne. Pamiętać należy że nie jesteśmy w stanie zneutralizować konsekwencji spadku tempa wzrostu gospodarczego i nawet na siłę nie powinniśmy tego robić. Korekta tempa koniunktury to sygnał że w gospodarce coś nie gra (rozwija się w tempie które naruszyło równowagę makroekonomiczną )i próba walki z tym może prowadzić do przekonania przedsiębiorców że żadna korekta planów nie jest konieczna.

Propozycja każdej z partii, nie powinna być na siłę inna od pozostałych a w szczególności od propozycji partii rządzącej. Przyjmuje że mówimy o kraju przeciętnie normalnym, gdzie rządzący podejmują działania z którymi trudno się nie zgodzić co najmniej w 70%-80%. Dla mnie jako ekonomisty, przerabiane plany antykryzysowe to ciekawy materiał poznawczy o makroekonomii i programie ekonomicznym ugrupowań politycznych oraz ich odwadze w podejmowaniu wyzwań a także o roli państwa w procesie walki z kryzysem, cokolwiek przez to rozumieć.

Program antykryzysowy PiS to niestety plan który próbuje być na siłę inny, sugerując czytelnikowi że rząd jest kompletnie nieprzygotowany na nową sytuację i bezradny. Wartością planu jest nie tyle jego przydatność, co możliwość poznania poglądów makroekonomicznych jakie ta partia ma do zaproponowania. Program PiSu zawarty na 30 stronach (pomijam stronę tytułową i spis treści), pierwsze dwie strony poświęca na krytykę planu rządowego. Plan rządowy, który również opiniowałem na swoim blogu, robi wrażenie pisanego na kolanie, ale dobrze pokazuje że w okresie przechodzenia z wysokiej dynamiki PKB na niższą, rząd ma niewiele do powiedzenia. To co różni m.in. plan rządowy od planu PiS, to ukryte uświadomienie czytelnikowi, że problem elastycznego dostosowania do zmieniających się realiów makroekonomicznych to niestety w większości kwestia zmiany po stronie podmiotów gospodarczych i gospodarstw domowych. W planie PiS natomiast niezwykle uwypuklona jest rola państwa. Państwo wszystkiemu zaradzi, państwo ma niemal nieograniczoną pulę pieniędzy, państwo uruchomi potężny zakres inwestycji i robót publicznych. Z planu PiS wyziera kapitalizm z przemożnym wpływem państwa, gdzie władza poprzez wpływ na gospodarkę (jako regulator lub właściciel niektórych podmiotów), regulowanie wielkości deficytu, zaprzeczy prawom ekonomii i odwróci lub mocno zamortyzuje niekorzystne procesy gospodarcze.

Osobiście nie jestem doktrynalnym przeciwnikiem pomocy gospodarce za pomocą zwiększania deficytu. Problem w tym, że warto pamiętać, iż skala takiej pomocy jest dość ograniczona (m.in. możliwościami sfinansowania deficytu) i na dodatek powstanie deficytu niekoniecznie może być efektem inwestycji rządowych, a skutkiem spadku przychodów budżetowych, przy braku elastyczności po stronie wydatków. W planie PiS nie ma mowy o ograniczeniu wydatków budżetowych. Jedną z największych niespójności tego planu jest właśnie przekonanie, że zwiększenie deficytu (o 7 mld zł) nastąpi tylko i wyłącznie w wyniku uruchomienia pakietu antykryzysowego. Inna rzecz że czytając plan i proponowane nakłady (nieraz w formie dość ogólnej), widać że autorzy dość szybko stracili kontakt z kwotą zwiększenia deficytu.

Autorzy planu wprawdzie krytykują plan rządowy, za to że wpisano do niego działania o których decyzje podjęto wcześniej, ale sami powtarzają ten grzech tylko że w innym wydaniu. Większość punktu „Inwestycje” to powtórka tego grzechu lub wpisywanie tam treści z programu gospodarczego partii jako „wypełniacza”. Przytacza się tam informacje o programach unijnych, które są znane od dawna. Opieranie programu w części „unijnej” m.in. na zmianie ustaleń dotyczących zasad wykorzystywania kwot pomocy, jest trochę niepoważne m.in. dlatego że dotyczy to również zasad pomocy państwowej. Propozycje PiSu rodzą niebezpieczeństwo rzeki bezsensownie wydanej pomocy dla przemysłu i rolnictwa. Politycy PiS chyba nadal nie wyciągnęli wniosków z nadtroskliwości wobec sektora stoczniowego. Wypisywanie w planie na pół strony linii kolejowych które powinny być remontowane lub zbudowane, jest czystym „graniem” na objętość dokumentu. Zresztą część tych linii albo i tak jest ujęta w planach obecnych, albo jest na gorszej pozycji na liście priorytetów obecnego rządu. Część „Inwestycje” została uzupełniona programem gospodarczym partii dotyczącym udziału Skarbu Państwa w największych przedsiębiorstwach, przemysłem obronnym (haubice uratują gospodarkę ?) itp. Przełożenie tego na kwestie obecnego kryzysu jest praktycznie żadne.

Chyba największą ciekawostką  obok pomysłu na odwrócenie reformy systemu emerytalnego,  jest pomysł na pomoc gospodarce poprzez budownictwo mieszkaniowe. To już standard wszelkiego typu programów gospodarczych. To takie łudzenie społeczeństwa, że jest jakiś tajemny sposób na obejście faktu iż cena nowego mieszkania nie jest żadną przeszkodą w jego zdobyciu. Podobnie w USA wierzono że każdy musi mieć swój dom.

Skarb Państwa powinien zawrzeć porozumienie z PKO BP, na mocy, którego gwarantowałby zwrot 15% wkładu własnego w przypadku zakupu pierwszego mieszkania przez rodziny, których dochód znajdował się w pierwszej grupie podatkowej, a powierzchnia lokalu nie przekracza 80 mkw.

Przede wszystkim powierzchnia lokalu jest jak na obecne realia za duża.  Już obecnie tak duża powierzchnia w budownictwie wielorodzinnym to mała część rynku ze względu na koszt łączny mieszkania lub – jak kto woli – kredyt możliwy do obsłużenia w polskich realiach. Wg PiSu program uruchomi 100 tys. kredytów, co moim zdaniem niepotrzebnie przyczyni się do podrożenia mieszkań. Nie rozumiem zapisu z gwarancją wkładu. Ma to być 15% z wkładu własnego? Czy 15% wartości mieszkania, a wiec gwarantowanie wkładu własnego. Jeżeli pierwsza wersja, to wolę rozwiązanie z redukcją oprocentowania, a jeżeli drugie to robi się nadzieję na mieszkanie ludziom których i tak nie stać na obsługę kredytu, niepotrzebnie przy tym przenosząc ryzyko i koszt na budżet.

Plan antykryzysowy obejmuje dalsze populistyczne prezenty dla Polaków. By pobudzić popyt, proponuje się redukcją VAT na żywność z 7% na 6%. Z punktu widzenia gospodarstwa domowego to marginalna pomoc. Podstawowa żywność jest już w Polsce i tak relatywnie tania. Moim zdaniem w większym stopniu zwiększyłoby to marnotrawstwo żywności i niepotrzebne wsparcie dla rodzin lepiej uposażonych, niż pomogło cierpiącym na jej brak. Wsparcie musi być precyzyjniej adresowane.

Pomysł na odwrócenie reformy emerytalnej z planem ratowania gospodarki nie ma nic wspólnego i jest tylko populistycznym i niebezpiecznym ukłonem w stronę osób które zwątpiły w sens OFE i publicystów którzy na banalnej krytyce chcą zbić popularność. Z zaprezentowanych pomysłów na powrót do „starego” systemu i dotychczasową postawę wobec reformy rządowej widać, że politykom PiS brak odwagi w podejściu do reformy systemu emerytur. Niestety populizm zastąpił realizm gospodarczy.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Indywidualne Konto Emerytalne

Indywidualne Konto Emerytalne (IKE) to dobry pomysł, choć wyśmiewany przez komentatorów za rezultaty mniejsze od oczekiwań i spadek zainteresowania w 2008 r. oraz inne rzekome grzechy. Tradycyjnym tzw. chłopcem do bicia jest ustawodawca czyli politycy. Ostatnio zetknąłem się w jednej z gazet z obwinianiem rządu za spadek liczby uczestników IKE. To nie tak.

IKE weszły w życie w 2004 r. Miał to być jeden ze składników III filara. Był to wkład państwa w rozwój dobrowolnego segmentu i propozycja alternatywna do produktów przygotowywanych przez komercyjny sektor finansowy. Główna zasada to coroczne odkładanie w wybranej instytucji finansowej (biura maklerskie, banki, TFI, zakłady ubezpieczeń), utrzymywanie środków do osiągnięcia wieku emerytalnego i za to, niepodleganie tzw. podatkowi Belki. Atrakcyjność produktu jest tym większa, że dzięki możliwości wyboru instytucji finansowej, mamy dostęp do produktów o różnej stopie zwrotu i ryzyku jej uzyskania. Warto pamiętać, że IKE to zachęta do oszczędzania dla osób dla których przyszła emerytura, przy stopie zastąpienia 40%-60%, będzie zbyt mała do godnego życia. Inna rzecz, że lepiej teraz zachęcić Polaków do kumulowania oszczędności niż w przyszłości mieliby powiększyć grono osób uprawnionych do którejkolwiek z form pomocy społecznej. Podany przeze mnie zakres stopy zastąpienia uważane są za stosunkowo niskie i można się spotkać z twierdzeniem, że bezpieczniejsza jest 75% stopa zastąpienia, szczególni dla ludzi o niższych dochodach. Oczywiście podciąganie składki ZUSowskiej nie ma sensu, wobec czego pozostaje stosowanie bodźców finansowych i uświadamianie że każdy z nas kiedyś będzie emerytem i warto porzucić popularną „prawdę” ekonomiczną, czyli „jakoś to będzie”.

W chwili uruchamiania programu prognozy rządowe podawały iż w 2005 r. liczba oszczędzających będzie w przedziale 2 do 3 mln osób. Niestety w szczytowym okresie zainteresowania IKE czyli 2007 , liczba uczestników sięgnęła 915,5 tys. osób. Według ostatnich danych na koniec czerwca 2008, liczba uczestników spadła do 873 tys. czyli o 4,6%. To efekt przewagi wypłat nad nowozakładanymi kontami. Do 2006 liczba uczestników rosła bardzo dynamicznie. Wyraźne spowolnienie wzrostu miało miejsce w 2007 r. Sądzę że już rządowa prognoza była mocno przesadzona. Oparto ją chyba na dość idealnym założeniu, że IKE szybko znajdą się w ofercie sektora finansowego na równych bądź lepszych prawach niż produkty oszczędnościowe tychże instytucji, a na dodatek Polakom radykalnie wzrośnie świadomość ekonomiczna.

Moim zdaniem IKE jest dobrym, wartym popularyzowania, produktem finansowym. Jednak na rynku usług finansowych dla osób fizycznych państwo przegrywa z sektorem finansowym na polu dystrybucji i marketingu. Instytucje prywatne będą ten produkt sprzedawały w szerszej skali tylko wtedy kiedy będzie to dla nich korzystne finansowo i nie będzie poważnie konkurowało z ich produktami o podobnym przeznaczeniu (długoterminowe oszczędzanie). Medialna akcja popularyzowania jest bardzo słaba. Wysoko oceniam cykliczne dodatki  do codziennej prasy o charakterze edukacyjnym (Rzeczpospolita czy Gazeta Wyborcza), ale ich lektura jest mało popularna wśród Polaków. Podobny problem dotyczy obligacji detalicznych Skarbu Państwa.

Sporo można się dowiedzieć analizując dystrybucję IKE. Wg stanu na połowę 2008 r. w 73% na wynik (liczbę uczestników) zapracowały zakłady ubezpieczeniowe. 22% członków pozyskały TFI. Co ciekawe w 2004 r. ich udział sięgał prawie 30%. Domy maklerskie odpowiadają za pozyskanie 1% uczestników, czyli niemal nie liczą się w rankingu. Po średniej wpłacie widać jednak, że maja dostęp do klientów o najzasobniejszych portfelach , którzy wykorzystują w ciągu roku niemal cały dozwolony limit na wpłaty na IKE. Niezwykle rozczarowują banki. IKE za ich pośrednictwem założyło, a dokładniej – posiada na dzień dzisiejszy 39,4 tys. osób. Praktycznie w całości to zasługa „naboru” z 2005 r. Widać, że banki z zasady nie są zainteresowane popularyzacją tego produktu lub jego dystrybucję przejęły inne spółki z macierzystych grup finansowych. Oczywiście na tle innych propozycji, na ogół słabe oprocentowanie lokat nie zachęcało do lokowania w depozyty. W ten sposób docieramy do innego wniosku, który tłumaczy dlaczego liczba kont IKE zaczęła spadać. Obawiam się że Polacy zbyt często lokowali w tzw. agresywne instrumenty finansowe. Zabrakło więc w chwili otwarcia IKE, dobrej porady sprzedawcy, czym jest IKE i jaka jest jego rola.

Dokończenie tematu w jednym z najbliższych kolejnych wpisów.

W artykule wykorzystałem dane statystyczne dostępne na stronach KNF (www.knf.gov.pl)

 

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Refleksje o sytuacji na krajowym rynku finansowym

Od ostatniego wpisu dotyczącego sytuacji na rynku finansowym minęło dwa miesiące. Sporo się działo w tym okresie. Niestety wydarzenia z minionego okresu niekoniecznie przybliżają ekonomistów do odpowiedzi jaki będzie bieżący rok.  Na wstępie warto oczywiście przypomnieć, że ostatni kwartał 2008 roku uczynił nas świadkami kryzysu rynków finansowych. Szereg instytucji finansowych zawiodło i rozczarowało, a zachowanie rynków finansowych poważnie nadwątliło wiarę w ich racjonalność funkcjonowania. IV kwartał to radykalne obniżanie prognoz makroekonomicznych dla USA i UE oraz dla Polski. Obecnie rynek czeka czy prognozy z ostatnich tygodni znajdą potwierdzenie w faktach, czy też będzie jeszcze gorzej.

Indeksy giełdowe osiągnęły tak niskie poziomy w październiku, że kolejne dwa miesiące poświecone były na szukanie (potwierdzanie) poziomu stabilizacji. Niestety wcale nie jestem pewny czy pesymizm inwestorów mierzony obecnymi poziomami indeksów, osiągnął już poziomy najniższe. Przyjmuje jednak, że inwestorzy mają od dłuższego czasu świadomość iż przesadzili ze spadkami. W naszym przypadku WIG, rzekłbym, „przedyskontował” skalę spadku dynamiki PKB. Z jednej strony na pewno trudno wielu inwestorom oszacować fundamentalny poziom wsparcia. Z drugiej strony giełdy (w tym i nasza), działają pod wpływem emocji i zmiana indeksów jest tylko i wyłącznie wyrazem ich stanu. Gdzieś od końca listopada można było zaobserwować zabawną prawidłowość. W poniedziałki indeksy rosły lub spadały o 4%-6%, by w pozostałe dni tygodnia bilansować zmianę z pierwszego dnia tygodnia lub kontynuować ruch ale z dnia na dzień coraz słabiej. W efekcie WIG na koniec roku znalazł się na poziomie 27,3 tys. pkt. Moim zdaniem biorąc pod uwagę obecny stan wiedzy, rozkład prawdopodobieństw zmian w najbliższych miesiącach i stan emocjonalny inwestorów, uzasadnionym poziomem dla WIGu jest przedział 30 – 35 tys. pkt. Oznacza to iż rynek zaniżył wartość indeksu/akcji o mniej więcej kilkanaście procent. W przypadku pojawienia się korzystniejszych informacji makroekonomicznych oraz pojawienia się inwestorów zagranicznych w większej liczbie na naszych rynku, o taką wartość rynek może błyskawicznie podskoczyć. Pozycja złotego na rynku jest naprawdę bardzo zachęcająca do takiego ruchu. Niemniej boję się że zanim wrócimy na listę krajów wartych inwestowania, upłynie trochę czasu. Obawiam się również tego, że przedłużające utrzymywanie się krajowych indeksów na zaniżonych poziomach spowoduje ich uwiarygodnienie i potraktowanie jako obiektywnego punktu odniesienia dla planowanych działań. Nie mam wątpliwości, że znajdzie się spora grupa analityków technicznych którzy uwiarygodnią bieżące poziomy dla WIGu. Wtedy równie dobrze na większe wzrosty trzeba będzie czekać 2 – 4 kwartały. A czy rynek może dalej zaniżać poziomy WIGu. Niestety tak. Rynek dyskontuje częściowo swój lęk bardziej niż fakty. Jedynym usprawiedliwieniem może być fakt iż w obecnych okolicznościach, inwestorzy którzy opierają się na analizie technicznej czy śledzonych komentarzach utracili trzy-cztery miesiące temu stabilny grunt. Na pocieszenie warto jednak powiedzieć, że już utrzymanie względnie stabilnych poziomów przez WIG i główne zagraniczne indeksy od dwóch miesięcy jest sporym osiągnięciem.

Wyciąganie informacji z zachowania krajowego rynku długu (depozytowy rynek międzybankowy i rynek obligacji) jest praktycznie niemożliwe. WIBOR od trzech do dwunastu miesięcy nie ma nic wspólnego z przewidywaniem poziomów zmian stopy referencyjnej. W komentarzach ekonomistów bankowych podawana jest przykładowo poziom stopy NBP 4% co nijak się ma do stawek FRA wyliczonych na bazie kwotowań depozytów. Przykładowo opierając się na stawkach z końca grudnia, stopa interwencyjna wskazywana jest w okolicach 5,5% na koniec roku. Sztywne i dość stabilne stawki są od niemal początku października. Przed zmianą stopy interwencyjnej w grudniu, średni WIBOR dla terminów 3 do 12 m-cy był o blisko 0,8 większy od stawki referencyjnej. Po spadku stóp przed świętami, dystans się zwiększył do 0,9%. Zwracałem już uwagę, że mamy do czynienia ze sztucznym zawyżeniem stawek WIBOR, co powinno się spotkać z interwencją KNFu. Jak by nie było kredyty złotowe oparte są na stawkach WIBOR. Brak zaufania na rynku czy też walka o depozyty nie jest tu całkowitym wytłumaczeniem. Sądząc po zachowaniu cen depozytów jednodniowych ON i TN, na rynku jest nadpłynność tylko w krótkich terminach. Po danych prezentujących składniki pieniądza rezerwowego widać, że rolę rynku międzybankowego wziął na siebie częściowo NBP. NBP daje (pożycza) pieniądze bankom które ich poszukują i przejmuje nadwyżki od tych które je mają.

Chyba jedynym rzetelnym punktem obecnej krzywej rentowności są kwotowania obligacji dwuletnich. Z oszacowanej stopy dla 2012 roku, wynika że rynek gra na przyjęcie euro w 2012 roku.  Jest to gra ryzykowna, bo wcale nie jest pewne że uda się wprowadzić euro w tym terminie. Rynek trochę więc ryzykuje „obstawiając” ten termin. Wyliczone stawki dla kolejnych lat na bazie krzywej rentowności wytyczonej przez obligacje, wskazują że rentowności obligacji w już mniejszym stopniu są obarczone przekonaniem o dacie przyjęcia euro. To że krzywa rentowności w niewielkim stopniu pełni rolę informacyjną wskutek zaburzeń na rynku finansowym, nie jest tylko naszym problemem. Dla dolara wygląda to chyba jeszcze gorzej. Ceny obligacji dwuletnich, to wypadkowa przewidywań i poszukiwania przez inwestorów bezpiecznej lokaty do czasu uspokojenia rynków finansowych.

Sądzę, że RPP będzie dalej obniżać stopę referencyjną i już w I półroczu powinniśmy zobaczyć 4%. Tempo i skala cięcia stóp powinna jednak być korygowana o zachowanie złotego i wyniki IV kwartału 2008 r. oraz kolejną projekcje PKB i inflacji przygotowaną przez NBP. Dwie ostatnie informacje będą podane w lutym. Mam nadzieję że do lutego inwestorzy działający na rynku złotego prawidłowo oszacują jego wartość na bazie fundamentów i będą mieli już sprecyzowane poglądy co do jego przyszłości. Według moich wyliczeń złoty jest obecnie nieoszacowany już o blisko 20%. Przyjmując, ze euro/dolar na koniec roku będzie na poziomie 1,30, to euro powinno kosztować ok. 3,55 zł a dolar – 2,75. Zaznaczam, że jest to scenariusz uśredniony i częściowo oparty na dotychczasowym reagowaniu rynku na krajowe fundamenty (dane makroekonomiczne) i tzw. „sentyment” dla naszego rynku.  To czy rynek zacznie prawidłowo wyceniać złotego, kiedy i w jakim tempie dokona zmian początkowo będzie zależało od nastrojów a w dalszej kolejności dopiero od danych makroekonomicznych.

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Wykup papierów komercyjnych sposobem na odzyskanie płynności?

W pomysłach na pakiet pomocowy dla gospodarki, pojawia się często idea wykupu papierów komercyjnych czy obligacji. Mam na myśli dłużne papiery wartościowe (bywa, że są wzbogacone o cechy papierów udziałowych), emitowane m.in. na podstawie kodeksu cywilnego, prawa wekslowego czy ustawy o obligacjach. Określenie papiery komercyjne nie jest może najlepszym oddaniem idei tych papierów wartościowych, ale od lat jest jednym z funkcjonujących w komentarzach. Chodzi tu m.in. o wskazanie że nie są to papiery emitowane przez Skarb Państwa. Dość często w publikacjach wykorzystuje się skrót CP od angielskiej wersji tego określenia.

Obserwując sposób w jaki w mediach idee pomocy dla sektora finansowego czy przedsiębiorstw się kształtują, trudno nie dostrzec dysproporcji odpowiedzialności pomiędzy pomysłodawcami a instytucjami od których oczekuje się pomocy, czyli od rządu i NBP, za dopracowanie szczegółów tejże pomocy. Dla wyjaśnienia dodam, że pod pojęciem pomysłodawcy rozumiem osoby spoza rządu czy NBP, które przedstawiają własne i niezależne pomysły na pomoc lub reprezentują środowiska które takiej pomocy oczekują (przedsiębiorcy, bankowcy). Chwilami mam wrażenie, że sami pomysłodawcy nie wierzą w skuteczność swoich pomysłów albo niezbyt dokładnie je sobie przemyśleli. Inna rzecz, że prowokuje to czasami pytania o popełnione błędy. To trochę jak ostatnio z opcjami walutowymi.

W tym wpisie chciałem się skupić na tzw. papierach komercyjnych, ponieważ jako sposób na pomoc zaczyna się to już pojawiać w komentarzach całkiem poważnych ekonomistów. Pomysł ten jednak zawsze jest tak mgliście przedstawiony, że nie sposób dociec szczegółów. Moim zdaniem, to jednak pomysłodawcy powinni się trochę pomęczyć.

Rynek CP istnieje ponad 10 lat. Pierwsze, inauguracyjne, emisje miały miejsce już w latach 1992-1994. Wg agencji Fitch Polska, na danych której się opieram, wartość tego rynku w 1997 sięgała 3,4 mld zł. Wg danych za III kw, rynek rozrósł się do 46,7 mld zł. Niemal do końca 2003 roku przeważały papiery krótkie, czyli z terminem wykupu do 1 roku. Obecnie papiery emitowane przez banki i przedsiębiorstwa z terminem powyżej 1 roku stanową niemal 60% wyemitowanych papierów. Generalnie na emisję mogą sobie pozwolić podmioty o dobrej kondycji, co nie oznacza wcale iż na rynku nie zdarzały się wpadki. Rynek wtórny na te papiery jest dość wątły i niejednokrotnie wspomagany przez agentów emisji, którzy przyjmują czasami rolę market makerów. Konsekwencją tego są dość szerokie spready w kwotowaniach, co powoduje iż papiery te trzymane są na ogół do wykupu.

Propozycje zamiany papierów na płynność, czyli gotówkę, ujawniają brak rynku wtórnego z prawdziwego zdarzenia. Mówiło się już o tym dziesięć lat temu. Gdyby rynek istniał, wymusiłby ujednolicenie zasad regulujących jego funkcjonowanie, jak i opracowanie jednolitych reguł nadawania ratingów poszczególnym emitentom. Memoranda informacyjne znacznie ustępują zawartością informacyjną prospektom emisyjnym, jakie muszą przygotowywać spółki giełdowe. Kto wie,… może fakt rozwiniętego rynku wtórnego zainicjowałby powstanie w Polsce rynku zabezpieczeń papierów komercyjnych. Kolejnym pytaniem bez odpowiedzi jest: jakie papiery powinny być skupowane przez NBP i po jakim koszcie? Nie wyobrażam sobie by NBP miał brać na siebie ryzyko wypłacalności kiepskiego emitenta. Jak wspomniałem wyżej, zdarzają się przypadki gdzie emitantami wcale nie są firmy idealne pod względem wyników finansowych. Koszt ewentualnego wykupu powinien być na tyle bolesny dla chętnych na skorzystanie z takiej pomocy, by wymóc na nich racjonalne zarządzanie płynnością w przyszłości. Powinno się unikać sytuacji, kiedy transakcja z NBP dawałaby niższą utratę rentowności niż sprzedaż na rynku innemu podmiotowi. Obawiam się, że przy drugim warunku liczba chętnych szybko by zmalała.

Kolejny problem i pytanie, to kto tak naprawdę byłby zainteresowany takimi transakcjami i o jaką kwotę chodzi. Pomysłodawcy nie dają i na to precyzyjnej odpowiedzi, a w zasadzie żadnej. Papiery komercyjne są głownie w posiadaniu sektora finansowego i przedsiębiorstw reprezentujących pozostałe działy gospodarki. Około 1/3 rynku obecnie to papiery krótkoterminowe, czyli takie które zapadają w ciągu najbliższych kilku miesięcy. Pozostała część rynku to papiery banków, przedsiębiorstw i jednostek samorządu terytorialnego o pierwotnym terminie wykupu 1 rok. Sądząc z tempa przyrostu segmentów rynku. Rynek głównie rozwija się w oparciu o papiery z terminem wykupu powyżej roku. Można więc domniemywać, że ci którzy je kupowali robili to z pełną świadomością. Tak więc lokowano w papiery o dłuższych terminach zapadalności niemal niezbywalne rynkowo i dobrej stopie zwrotu (powyżej WIBORu). Pomimo iż kwota wyemitowanych papierów to niemal 47 mld, to w rzeczywistości NBP do wykupu dostałby prawdopodobnie tylko kilka mld zł. Wartość tego „kilka” zależałaby od zasad skupu.

Nie ukrywam pewnego dystansu do idei wykupu przez NBP (czy inną powołaną przez rząd agendę) papierów komercyjnych. Często pomysłodawcy wskazują przykład USA. Jednak tam problemy gospodarcze są znacznie większe, a pomoc kierowana jest niekoniecznie każdemu kto się anonimowo po nią zgłosi. Teoretycznie nie wykluczam, że mogą zaistnieć okoliczności kiedy taka forma pomocy może być potrzebna. Abstrahuje przy tym od kwestii natury prawnej, bo to kolejny problem. Kiedy jednak powołujemy się na przykład USA, to ja proponuje zwrócić uwagę na tłumaczenia jakich musieli udzielić przykładowo przedstawiciele GM i jakie upokorzenia musieli znosić odpowiadając na pytania przedstawicieli Kongresu.

Generalnie więc oczekiwałbym dokładnych propozycji wykupu papierów, celu tej operacji, kosztów i kogo ma ona dotyczyć. Nie ukrywam, że propozycja jawności tego procesu to nie tylko kwestia uczciwości wobec podatników (którzy ewentualnie sfinansują tą operację), zadośćuczynienie zasadom pomocy publicznej, ale i utrudnienie dostępu do pomocy podmiotom które nie potrzebują tej pomocy albo na nią nie zasługują.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz