Produkcja sprzedana przemysłu w roli wskaźnika koniunktury

Słaby wynik produkcji sprzedanej za maj został w niektórych komentarzach odebrany jako jednoznaczny sygnał, że gospodarka zmniejsza tempo wzrostu. Wynik 2,3% realnego wzrostu rzeczywiście nie jest imponujący, ale też nie można oczekiwać że gospodarka będzie mknęła bezustannie. Wynik był o kilka procent mniejszy od oczekiwań, ale tu akurat będę ekonomistów usprawiedliwiał. W okresie kiedy gospodarka zaczyna zwalniać lub stabilizować dynamikę wzrostu, produkcja sprzedana przemysłu w ujęciu dynamiki rocznej, zaczyna zbliżać się do zera, a nawet krótkotrwale osiągać wartości ujemne. Wcale nie musi to oznaczać spadku produkcji w ujęciu nominalnym.

Wracając do prognoz, to prognozowanie wyniku z pojedynczego miesiąca jest często obarczone znacznym błędem. W prognozie majowej konsensus był bodaj na poziomie ok. 6,5%., a wiec wyraźnie poniżej faktycznego wyniku. Prognozy obejmowały przedział od 4,2% do 10,9%. W okresie zwalania gospodarki, dokładna prognoza jest utrudniona. Nazywanie więc przez portal Onet wyniku jako „fatalny”, to efekt nieporozumienia i nieznajomości zjawisk wpływających na produkcję sprzedaną przemysłu oraz udawania że zwalnianie tempa rozwoju jest zaskoczeniem. Wyniki rocznej dynamiki z dwóch poprzednich miesięcy (1% i 15,1%) na pewno nie pomogły w przygotowaniu prognoz. Zresztą generalnie kilka ostatnich miesięcy znacznie różniło końcówkę cyklu dynamiki produkcji sprzedanej od poprzednich. Pod pojęciem cyklu rozumiem interesujące zjawisko jakim jest wysoka amplituda wahań wskaźnika i jego spore podobieństwo do cykli wcześniejszych. Zwracałem kiedyś uwagę na fakt iż pełny cykl wskaźnika dynamiki produkcji sprzedanej trwa około trzy lata. Za cykl można przyjąć okres kiedy wskaźnik startuje od wartości zbliżonej do zera i zaczyna osiągać wartości dodatnie, nawet sięgając kilkunastu procent (bywało, że i 20%). Podobieństwo cykli oraz czasu ich trwania jest niezmiernie intrygujące i prowokuje wręcz do wiary w jakiś determinizm tkwiący poza światem makroekonomii. Nic z tych rzeczy, bo to właśnie jest efektem naturalnych zmian makroekonomicznych, w tym i konsekwencją cyklu koniunkturalnego.

Specyfiką cyklu koniunkturalnego  w kraju i otoczeniu gospodarczym (zagranica) oraz zmian w jego dynamice (mowa o przyspieszeniu), jest to iż najszybciej reaguje produkcja sprzedana przemysłu. Oczywiście zachodzi tu i silny związek odwrotny. Przemysł reaguje często szybciej i na pewno gwałtowniej niż usługi rynkowe. W rzeczywistości więc, dynamiką produkcji nie sterują siły nadprzyrodzone. Z całą pewnością zaś, zmiany w produkcji sprzedanej mogą być pomocne przy ocenie cyklu koniunkturalnego, jego czasu trwania i gwałtowności zachodzących procesów.

Produkcja sprzedana nie jest jednak wskaźnikiem idealnym. Należy pamiętać iż przemysł daje jedynie  dwadzieścia kilka procent wartości dodanej w kraju. Z rozumieniu przyczyniania się do wzrostu PKB, rola przemysłu w ostatnich kwartałach poważnie osłabła (poniżej 10%). W momencie takim jak obecnie, dla oceny siły koniunktury lepiej patrzeć na zmiany w sektorze usług. Niestety brak publikowanego co miesiąc wskaźnika o silnych walorach informacyjnych dla sektora usług, dodatkowo skupia uwagę na produkcji sprzedanej. Jest oczywiście sprzedaż detaliczna i hurtowa, ale ten wskaźnik (razem z naprawami) odpowiada tylko za kilkanaście procent wartości dodanej wytwarzanej przez sektory usług rynkowych. Swoją drogą, zmienność sprzedaży bywa silniejsza niż produkcji sprzedanej.

Na najnowsze wyniki produkcji sprzedanej warto więc spojrzeć z pewnego dystansu, by nie dać się niepotrzebnie nastraszyć tytułom w Internecie czy prasie jak wyżej wspomniany. Dynamika produkcji sprzedanej zaczęła spadać zgodnie z oczekiwaniami. Nie ukrywam, ze spodziewałem się dynamiki produkcji sprzedanej bliskiej zeru już w okresie zimowym, ale przyszło mi czekać aż do marca (1% rok do roku). Zwracam jednak uwagę, że nadal silny mamy eksport i usługi rynkowe, co wskazuje że koniunktura gospodarcza w kraju gwałtownie nie zwolni.

Ostatni „cykl” wskaźnika dynamiki produkcji sprzedanej jeszcze się nie skończył. Jego natura, pomimo graficznego podobieństwa, była inna od poprzednich. Start z poziomu zerowego (2005 r.) nie przypadał na okres dekoniunktury, a jedynie był w dużym stopniu efektem statystycznym z racji gwałtownego przyspieszenia gospodarczego w 2004 r. Końcówka jest mocno odmienna od poprzednich, co jest wyrazem dużej siły naszej gospodarki, dla której nawet mocny złoty nie stanowi poważnej bariery dla utrzymania wysokiej dynamiki eksportu.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Elementy podaży pieniądza i jakość portfela kredytowego Polaków

Depozyty przedsiębiorstw w porównaniu z kwietniem, wzrosły o 1,8%.To dość słaby wyniki jak na tą porę roku. Trzeba jednak pamiętać, że depozyty przedsiębiorstw wzrosły aż o 4,4%. W takim wypadku warto więc spojrzeć na dynamikę roczną. W ten sposób świetnie widać jak zmienia się sytuacja finansowa podmiotów gospodarczych. Wcale nie chcę powiedzieć, że na gorszą, gdyż dynamika spada. Po prostu na normalną. Od przełomu 2003/2004 dynamika depozytów rosła w tempie rzędu 20% rocznie przy kilkuprocentowych odchyleniach. To oczywiście nie mogło trwać wiecznie i od roku roczna dynamika wyraźnie słabnie, ledwo sięgając 2% obecnie. Kończy się powoli okres poważnej nadpłynności przedsiębiorstw. Utrzymywanie odpowiedniego tempa inwestycyjnego wymaga środków finansowych.

Dość stabilne jest tempo zaciągania kredytów przez przedsiębiorstwa. Od lata ubiegłego roku, roczna realna dynamika utrzymuje się z przedziale 20%-23%. Jest to wiec dynamika powoli coraz większa niż tempo przychodów (powoli słabnie). Proces ten nie odbywa się wiec gwałtownie, co jest mocnym wskazaniem, że raczej nie grozi nam niekontrolowany skok inwestycyjny i rozminięcie się poważniejsze z popytem.

Apetyty kredytowe Polaków są wciąż silne, ale najnowsze wyniki potwierdzają dostrzegane od ubiegłego roku trendy.  Nieco ponad 10% w 2004 r. systematycznie rosła aż do 40% w roku ubiegłym. Ekonomistów zaczęło dręczyć pytanie jak długo taki proces może trwać. I czy gospodarstwa domowe oraz banki nie przegapią chwili, kiedy konieczne będzie ostrożniejsze podejście do kredytów. O ile w skali makro gospodarstwa domowe niekoniecznie kierują się rozsądkiem, to od banków musimy tego wymagać. Otóż po najwyższym wyniku z sierpnia ubiegłego roku (wspomniana 40% dynamika roczna) obecnie mamy już tylko 30%. Jedno wiadomo więc na pewno: znamy już tempo przyrostu kredytów w okresie wysokiego wzrostu gospodarczego. Liczba gospodarstw domowych zdolnych do obsługi szczególnie dużych mieszkaniowych (tzn. na mieszkania, domy) kredytów nie będzie rosnąć w nieskończoność. Wydłużanie okresu spłaty ponad okres okresu aktywności zawodowej też już nie jest w stanie wiele zmienić. Patrząc na segment kredytów mieszkaniowych z punktu widzenia dynamiki rocznej, swój szczyt osiągnął na początku ubiegłego roku, sięgając blisko 60%. Obecnie jest to ok. 44%, czyli wciąż znaczne tempo.

Przy tej okazji warto chwilę poświecić jakości portfela kredytów dla gospodarstw domowych, gdyż po kryzysie związanym z rynkiem kredytów hipotecznych w USA, część mediów zaczęła wytwarzać nerwową atmosferę. W ocenie zadłużenia Polaków wykorzystuję dane NBP, w których brak wyodrębnienia na poszczególne typy kredytów, ale z wielu innych publikacji wiem że jakość kredytów na cele mieszkaniowe generalnie nie odstaje od prezentowanych na ilustracji danych. W wielu publikacjach pojawią się już tytuły straszące iż portfel wkrótce zacznie się pogarszać. I tu należy zaznaczyć że nie jest to nic nadzwyczajnego, jeżeli pamiętamy że obecnie jakość portfela kredytowego Polaków obecnie osiąga niezwykle korzystną wartość. Zaledwie 3,5% należności od gosp. domowych jest zagrożonych, przy średniej 7,7% dla okresu od 1996. Znając przyczyny wzrostu (jak dostępność oferty, wzrost wynagrodzeń i zatrudnienia, niska stopa procentowa) można być niemal pewnym, że obecny poziom należności zagrożonych jest generalnie i tak nie do utrzymania na tak korzystnym poziomie w dłuższym okresie. Powiem nawet gorzej. Jakość zaciągniętych kredytów będzie się pogarszała w najbliższych kilkunastu kwartałach i być może wzrośnie nawet dwukrotnie w rozumienia udziału w kredytach ogółem dla gosp. domowych (czyli do 7%). Obawiam się tylko, że co bardziej agresywni publicyści ekonomiczni nie odpuszczą okazji do kreowania strachu, co zresztą już ma miejsce. Tak więc pogarszanie się portfela kredytowego nie będzie efektem jakiegoś tam krachu na rynku nieruchomości  w Polsce, ale przede wszystkim skutkiem spowolnienia gospodarczego, oraz kończenia  się okresu prosperity na rynku kredytów dla gosp. domowych. W ostatnich 3-4 latach ten rynek był zbyt łatwy dla banków.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Dyskusje Polaków wieczorową porą(o czym? znowu podatki)cz1

Info dla osób które wpadły tu przypadkiem. O podatkach to jest. Prowadzę intrygującą rozmowę z anonimowym Polakiem. Żeby zrozumieć atmosferę (emocjonalny podkład) dyskusji proszę przeczytać wcześniejszy tekst i komentarze do niego i dopiero wtedy tutaj wrócić.

się cieszę, że ma Pan tak wysoką opinię o sobie.

To nie jest kwestia ewentualnego zarozumialstwa. Ja tylko analizuje informacje, poświęcając temu wiele godzin, a Panu się nie chce, co skutkuje przykrymi konsekwencjami i pisaniem pod pseudonimem. Jak się chce mieć poglądy, to trzeba się napracować. O to ma Pan do mnie pretensje? Potwierdza Pan tylko pewien schemat.

Skrytykował Pan artykuł, że nie jest dziełem naukowym, co mi się nie podoba, bo w istocie nie jest on dziełem naukowym, tylko artykułem, który ma uświadamiać czytelnikom pewne rzeczy

Proszę sobie dokładnie przejrzeć swoje wpisy. Pan nie szuka informacji ekonomicznej o otaczającej nas rzeczywistości, tylko szuka publikacji które potwierdzają to jak ją Pan postrzega, bądź chce postrzegać. Zaleta: frajda że (rzekomo) coś się wie. Wada? Kilka razy dał się Pan oszukać tymże publikacjom co dalej eksponuję.

Pana system weryfikacji opiera na zestawie narzędzi pomocniczych co Pana zdradza. Podstawowe, to to czy publikacja potwierdza to czego Pan szuka. Próbuje Pan operować łamańcami logicznymi i przypadkami skrajnymi lub nawet gorzej (proszę się przyjrzeć przedziałowi ufności przy weryfikacji teorii ekonomicznych). Zauważyłem, że istotne jest kto podał pogląd i gdzie go opublikowano. To nie jest żaden miernik i pisze to z dużą przykrością.

A teraz opisze mechanizm. Temat abonamentu, bo tu Pan wpadł okrutnie. Pewnego dnia modne stało się w Polsce ośmieszanie abonamentu i dodanie go do zestawu nieszczęść Polaka. I tak pewien publicysta chcąc być popularny dołączył do go zestawu danin przykładowego Kowalskiego w państwie o rzekomym niewolnictwie podatkowym. Pan to przeczytał i skonfrontował z posiadaną wiedzą. Skoro krytyka abonamentu jest modna i autorytet medialny to uwypuklił to coś musi być na rzeczy. Prawdopodobnie po raz pierwszy Pan się zetknął z tematem, więc wiadomość odebrał Pan jako szokującą.

Drogi Panie, ja nie oczekuję tekstu naukowego a jedynie rzetelnego opisu problemu. Tenże publicysta albo sam nie miał wiedzy, ale na pewno wiedział że Pan też jej nie ma. Pana systemy zawiodły. Wygląda na to że dopiero z mojej repliki Pan się dowiedział co jest grane i że jest Pan w kraju gorszym od naszego pod tym wzgledem. Złości proszę kierować do tegoż publicysty, który z Pana zakpił. Desperacka próba obrony nie ma sensu. Brytyjczycy maja tzw. TV publiczną i pobierają daninę nie pytając o to czy ludzie na to patrzą czy nie.

Inny przykład opisywałem kiedyś na blogu. Znany ekonomista (niemal każdego tygodnia nazwisko w gazecie lub twarz na fotografii lub w TV) zrobił cos podobnego. Jak Pan widzi to że ktoś jest znany i opublikowała go Gazeta Wyborcza nic nie znaczy. Niestety. To jest tzw. manipulacja informacyjna o którą Pan pytał. Na własnym przykładzie się Pan przekonał jakie to jest skuteczne.

Czy ja gdzieś napisałem, że tam fiskus jest mniej pazerny? Pazerny jest tak samo, tylko człowiekowi na życie nieco więcej zostaje.

Proszę nie uciekac teraz od kwestii podatków i odwracać kota ogonem. Czyli jest tak: Polska jest „be” bo tu jest niewolnictwo, a Pan jest w Anglii gdzie jest też niewolnictwo o czym dowiedział się Pan po lekturze materiału z eurostatu. A może to niewolnictwo ma jakiś sens i ma pewne obiektywne i subiektywne przyczyny. Na tą myśl starałem się Pana naprowadzić i sprawdzić co Pan o tym wie i sądzi. Co do życia w Anglii to myli Pan z uporem (w obydwu wpisach) dwie rzeczy. My polemizujemy na temat obciążeń podatkowych, a Pan to utożsamia z siłą nabywczą wynagrodzenia netto. To dwa różne tematy. Zauważyłem, że dopiero po pierwszym wpisie stwierdził Pan błąd w swojej analizie. Zaletą jest to , że na tzw. niewolnictwo patrzy Pan już inaczej. Do tej pory było tak: Polska to zły kraj bo zabierają kase (tak napisał w Internecie dziennikarski autorytet), a Anglia dobry bo dużo „zostaje” (bo autorytet unikając porównań podtrzymał Pana w błogiej ekonomicznej nieświadomości). Efekt jest taki że wpadł Pan m.in. na abonamencie.

Jak na zamówienie, dzisiejsza GW:

Czyje? Pana, prawda? Weseli ekonomiści z Centrum im. A.Smitha (dalej cas) są od lat paru lat medialnymi fachowcami. Polecam precyzyjną analize problemu, a dowie się Pan jak liczy się klin podatkowy i co trzeba wiedzieć porównując np. USA z Polską. Jedną z mniejszych ciekawostek jest to, że my mamy Fundusz Pracy czy Gwarantowanych Św.Pracowniczych i obciążamy pracodawce. My to wykazujemy w klinie (zaleznie od metodologii) a inni czasami przekazują te fundusze bezpośrednio na budżet państwa. Efekt taki, że klin jest mniejszy (teoretycznie), bo nie ujmowany w ułamku. Resztę musi Pan poznać sam. Bez problemu znajdzie Pan te informacje w Internecie.

Po drugie przyjmijmy pewne zasady. Jak Pan mówi, ze Pan przeczytał materiał z eurostatu, to proszę to zrobić albo się przyznać  że Pan czegoś nie zrozumiał. Nie zauważyłem sprzeciwu po jego lekturze. Powiem Panu na czym polega problem. Ten materiał dotyczy niemal tego samego tematu. Zauważył Pan to? Stało się tak jak przypuszczałem. Żadnego komentarza na ten temat.

Eurostat uzupełnił klin o podatki pośrednie i daniny zbiorczo przyrównał do PKB. Proszę już sobie samemu szukać odpowiedzi kto się bawi statystyką, eurostat czy panowie z cas. Konferencja cas ma jeden walor dla Pana: potwierdza to czego Pan szuka. Ma Pan dar dobierania autorytetów.

Poza tym w Anglii VAT wynosi 17.5% a nie 22% jak u nas (chyba jednak jest mniej pazerny)…

To jakby esencja Pana argumentacji i podejścia do ekonomii oraz rzetelności w dyskusji. Dokładnie tak Pana traktują Pana tzw. autorytety. Proszę poczytać raporty cas. Ekonomiści z tego osrodka (mam na myśli tych najaktywniejszych medialnie) są w sztuce „prezentacji danych” naprawdę „nieźli”. Ja tam mogę się i bawić punktowaniem Pana błedów, ale sądząc z większej frekwencji na mojej stronie od wczoraj, ktoś się być może przygląda naszej rozmowie a chciałbym zadbać o pewien poziom.

Jeżeli chce Pan podawać rzetelne informacje to uczciwszą daną jest VAT średni ważony. Łatwy do oszacowania, ale unikany przez media. Informuje nas mniej więcej o skali ulg. Nasz autorytet internetowy podał tą stawkę, ale Pan w celu ostrzejszego wrażenia podał stawkę nominalną. Dokładnie ten sam numer robią fachowcy od „niewolniczych” podatków. Wniosek jest prosty skoro VAT nominalny stawka podstawowa to 22%, to co powoduje spadek do 15% VAT ważonego? O tym dalej.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Dyskusje Polaków wieczorową porą(o czym? znowu podatki)cz2

Nie ma też obowiązku kupowania np. chleba, ale od czasu do czasu i ja pozawalam sobie na takie fanaberie. (MŻ- to cytat z pierwszego wpisu).

Z podatkami pośrednimi są zwiazane pewne cechy. Im towar bardziej luksusowy, tym bardziej obciążony podatkiem. Im mniej luksusowy i bardziej niezbędny (faktycznie lub w odczuciu społecznym) tym mniej obciążony. Na to nakłada się funkcja bodźcowa, czyli zmuszenie nas do racjonalizacji. Jest jeszcze pare innych  istotnych, ale to już sobie odpuszczę.

I tu dał się Pan zwieść autorytetowi. Porównanie wódki (o charakterze leczniczym J) z chlebem nie ma sensu. O ile kuracja wódką i papierosami jest brutalnie obciążona podatkami pośrednimi, to chleb nie. Powiem Panu to czego nasz autorytet świadomie pominął. M.in. podstawowe produkty żywnościowe w całym procesie od produkcji rolniczej po sprzedaz sa obłozonę najniższymi stawkami VAT. Tak więc na fanaberie z chlebem proszę sobie nie żałować. Pan tego chyba nie wiedział, prawda? Na tym nie dość żartów autorytetu z Pana osoby. Otóż nasz spryciarz-autorytet mając świadomość cech podatków pośrednich zażartował sobie z Pana z innej strony. Wiedział, że im bardziej przeciętny (zwykły) będzię Kowalski, tym trudniej będzie udowodnić jego życie w „niewolniczym” podatkowo kraju za pomocą podatkow pośrednich. Inaczej mówiąc, im Polak mniej zamożny tym mniej jest obciążany podatkiem pośrednim. Wobec tego autorytet świadomie uwagę Pana i innych wyznawców tego typu ekonomii skupił na towarach takich jak paliwo, wódka i papierosy. Pan się dał do tego stopnia wciągnąć w ten naiwny przykład, żeby mu (autorytetowi) pomóc, udowadnia Pan lecznicze walory wódki i benzyne dla każdego. Toż to prosty zabieg socjotechniczny, a Pan go jeszcze mozolnie uzasadnia!

12. Proszę bardzo: J.K. jest rolnikiem, ale ma małe mieszkanko w miasteczku, gdzie dorabia jako stróż. Mieszkanie jednak sprzedaje. Posiada 1 ha gruntów ornych i mały lasek. Ma też psa, pekińczyka i samochód osobowy marki polonez. ………Od czasu do czasu ogląda TV. Płaci wszystkie podatki wymienione w artykule. Czy to jest jakaś nadzwyczajna, niezwykła, wyjątkowa postać? Czy też jeden z nas, nieco przygnieciony ciężarem podatków? Aha, pojechał do Rabki, żeby odetchnąć, ale jeszcze musiał zapłacić opłatę klimatyczną…

Proszę bardzo:

Autor-spryciarz by udowodnić Panu i innym, Pana podakowa niedolę, nawyliczał co się dało. Ludzie to kupują i Pan też. Pan może wyliczać więcej podatków i przedmiotów działalności, ale nie to jest problemem. Nie będę tracił czasu na tłumaczenie, dlaczego rolnika nie można obciążyć podatkiem tonażowym, a armatora – rolnym. Tracąc czas na wymyślanie przykładu po raz kolejnym uległ Pan pseudonaukowości „błyskotliwego” publicysty. Obciążenie podatkowe nie jest funkcją liczby danin a stawki. Inaczej mówiąc: Obciążenie podatkowe nie rośnie wraz ze wzrostem liczby przedmiotów działalności. Jeżeli więc doda Pan fermę strusi, to zbiorcza stawka nie rośnie Panu z 19% do 38%, tylko nowa działalność opodatkowana jest też obciążona 19%.

Jeżeli dręczy Pana liczba podatków, to wynikają one ze specyfiki branżowej lub/i nacisków osób/środowisk opodatkowanych. Taki na przykład podatek tonażowy nie wymyślili politycy tak dla hecy, ale w reakcji na oczekiwania branży. Tego też zabrakło w tekście autorytetu, więc robi Pan wrażenie zaskoczonego.

Wracamy do VATu. Płacimy różny VAT i nie tylko. Ponieważ znalazł Pan te dwie stawki, to próbuje Pan zaszokować różnicą, jak rozumiem. Tego typu porównanie systemów podatkowych jest – najdelikatniej mówiąc – nieeleganckie. Próbuje Pan oszukać czytelnika. Ja świadomie skierowałem Pana do opracowania eurostatu („Tax revenue in the EU”, statistic in focus 47/2008) , bo wskazuje ono jaka jest skala obciążeń podatkowych w danym kraju i co się na nie składa. Moją sugestię zbył Pan jednym zdaniem i powrócił do swoich standardowych rozważań. A szkoda, bo był okazja podejrzeć jedną z metod badania skali obciążeń. Można porównać Polskę i W.Brytanię. W ten sposób uciekł Pan od merytorycznej rozmowy o która tak się Pan dopomina.

Sam Pan widzi, że dyskusja merytoryczna nie ma sensu. Dopominając się o wytłumaczenie o co mi chodzi z manipulowaniem faktami, to właśnie na własnym przykładzie Pan to pokazał. Tak więc wie Pan jak widzę, o co mi chodziło.

Pana blog stanowi dla mnie niemałą radość w smutnym życiu emigranta. Tylko kategoria nie ta, zamiast pod ekonomiczne, powinien Pan publikować pod satyryczne

Ma Pan specyficzny sposób relaksowania się. Za komentarz wystarczy mój dzisiejszy wpis i Pana „analiza” podatkowa (17,5% do 22%? A gdzie podatek dochodowy, akcyza …itd ?).

W sumie, czemu nie. Proszę zaglądać. Po drugim wpisie widzę jednak, że zasiałem jakiś twórczy niepokój w Pana poglądach ekonomicznych. Proszę jednak nie oczekiwać ode mnie dalszego pełnego uczestnictwa w takim dialogu bo nic on nie wnosi.

Dobranoc

 

 

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Jeszcze raz o podatkach

Dostałem kilka dni temu namiar na artykuł o skali opodatkowania Polaków. W sumie artykuł (http://www.bankier.pl/wiadomosc/Polska-krajem-podatkowych-niewolnikow-1771853.html), jak wiele innych, gdzie autor przekonuje rządnych tego czytelników, że są strasznie łupieni przez Państwo. Chociaż, co by nie mówić, pod pozorami naukowości, w artykule odkrywana jest okrutna rzekomo prawda o skali obciążenia Polaków. Na wszelki wypadek autor nie pokazuje żadnych porównań z innymi krajami regionu, żadnego wskazania na co idą wyliczone przez autora haracze. Jeżeli omawiany poniżej artykuł coś pokazuje, to przede wszystkim niską świadomość ekonomiczną Polaków oraz  żerowanie na tym rzeszy publicystów. Cytaty z artykułu podaje kursywą.

W Polsce mieszka 38,1 mln ludzi, z tego legalnie zatrudnionych jest 13,2 mln, czyli zaledwie połowa populacji w wieku produkcyjnym. Jednakże to właśnie ta druga połowa wykazuje się większym rozsądkiem, bowiem przeciętny Polak, pracujący poza rolnictwem, oddaje państwu około 60% swoich dochodów.

Specyfiką naszych czasów jest brak piętnowania osób działających w szarej strefie. Mam świadomość skomplikowania życia i trudów z jakimi spotykają się przedsiębiorcy w Polsce, ale pochwała cwaniactwa to lekka przesada. Jeżeli ta druga połowa obywateli jest mądrzejsza, to ma to przykładowo oznaczać, że wcześniejsze emerytury to słuszny wynalazek czy nie? Niedawno przy okazji omawiania nowych propozycji dla bezrobotnych podawano przykład pana z branży remontowo-budowlanej, który pracował na czarno (przyznawał się nieoficjalnie do wynagrodzenie powyżej średniej krajowej), a do pośredniaka wpadał tylko po to by przynieść zwolnienie lekarskie. Oficjalnie, nie mógł podjąć pracy. Faktycznie pracował na czarno, a składkę zdrowotną opłacali mu pozostali obywatele. Bohater czy cwaniak żerujący na nieudolności Państwa?

Weźmy przysłowiowego Jana Kowalskiego, który pracuje w niewielkim tartaku, a jego kontrakt (umowa o pracę) opiewa na miesięczną kwotę 2.500 złotych brutto. Rzeczywista pensja Kowalskiego wynosi jednak naprawdę 2.965,25 zł.

Przykład, przyznam, poprawny. Wynagrodzenie niższe od średniej i zbliżone do mediany rozkładu zarobków. Do wyliczeń w rozumieniu matematycznym i obowiązujących stawek nie można się w artykule przyczepić. Poważnym mankamentem artykułu jest manipulacja faktami i masa niedomówień połączona ze sporą odwagą. Odwagą, ponieważ wiele z zawartych w artykule tez opiera się na świadomości, że czytelnicy na ogół mają bardzo niską wiedzę o podatkach i finansach publicznych, a nawet własnych, tzn.  prywatnych.

Aż 25% łącznie zabiera ZUS. W pewnym sensie i uproszczeniu można powiedzieć, że to składka na naszą emeryturę i emerytury przedwczesnych emerytów. Autor powinien wiec zaapelować do czytelników by byli przeciw wcześniejszym emeryturom. Opublikowane niedawno przez Gazetę Wyborczą badania opinii Polaków o wcześniejszych emeryturach, wskazują że w przeważającej części nie mamy nic przeciwko i nie widzimy sprzeczności pomiędzy oczekiwaniem obniżenia danin  a dawaniem wszystkim wokół pieniędzy!! Wielka szkoda, że autor nie wspomniał o tym swoim czytelnikom. Trudno się więc dziwić, że wiedza Polaków jest jaka jest i że wierzą iż są to strony tego samego rachunku od siebie niezależne.

Ubezpieczenie zdrowotne kosztuje przykładowego J.Kowalskiego ok. 194 zł. Dla autora to obciążenie. A ja bym proponował autorowi zaprezentować czytelnikom porównanie z pakietami prywatnych placówek. Co daje „państwowa” służba zdrowia,  a co ma obecnie do zaproponowania „prywatna” za te pieniądze. Przykładowo, wyraz „onkolog” i jego odmiany pojawiają się przy pakietach w granicach 0,8 tys. zł do 1,3 tys. zł (miesięcznie). Na ogół zresztą dostępne są tylko konsultacje. Tak więc płacimy za leczenie (na dodatek, wcale niezbyt dużo jak na to co otrzymujemy) i nie widzę w tym nic dziwnego.

PIT płacimy – teraz to już czuje się trochę niezręcznie – bo chcemy mieć różnego typu instytucje i usługi, które czynią nasze życie łatwiejszym i bezpieczniejszym to musimy na nie płacić. Polecam zapoznanie się z raportem na stronach Eurostatu o skali opodatkowania w Europie. W relacji do PKB (dane za 2006 r.), Polska jest wyraźnie poniżej średniej (raport 47/2008 „Tax revenue in the UE”) i z krajem podatkowego niewolnictwa nie mamy nic wspólnego.

Nowością w opracowaniach, jak opiniowane, jest szacunek podatków pośrednich jakie ostatecznie spadają na nasze barki.  To takie sztuczne podbijanie rachunku, żeby było straszniej.

Na tym jednak pazerność państwa się nie kończy – nasz przykładowy podatnik codziennie dojeżdża do pracy swoim wysłużonym fiatem 126p około 20 km. Tak więc przy obecnych cenach (ok. 4,35 zł za litr Pb95) miesięcznie koszt paliwa to jakieś 191,40 zł.

Wg GUS samochód posiada ok. 53% gospodarstw domowych, tak więc pan J.K. jest już nieco mniej przeciętny. Oczywiście nie będę się upierał, że maluch to luksus. Swoją drogą, maluch to rzadkość i jeżeli J.K. dojeżdża do pracy, to raczej większym (importowanym używanym), który potrafi palić i dwa razy więcej niż maluch. Mimo wszystko pojawia się pytanie: utrzymanie samochodu kosztuje J.K. (do benzyny doliczam ubezpieczenie, przeglądy i naprawy) dwie pensje netto, czy aby więc J.K. nie powinien się zastanowić nad zmianą pracy na bliżej położoną lub przekwalifikowaniem?

Na tym oczywiście lista podatków i innych danin publicznych się nie kończy – pozostają jeszcze: podatek od nieruchomości, rolny, leśny, od czynności cywilnoprawnych, od psów, akcyza na energię elektryczną i samochody. Do tego dochodzą też różnego rodzaju opłaty skarbowe uiszczane przy wydaniu prawa jazdy, paszportu dowodu rejestracyjnego, dowodu osobistego i cała lista innych para podatków nieujętych w tym tekście. Przyjmijmy, że miesięcznie dają one kwotę 20 złotych.

Tu już autor mocno przesadził. Nie widzę niczego zdrożnego, że właściciel psa za niego płaci. W końcu jeżeli ktoś ma zwierze, które zanieczyszcza trawniki to niech płaci za ich sprzątanie. Nie ma obowiązku posiadania psa, picia alkoholu i palenia papierosów (daniny z tych artykułów autora tez wyliczył). Ponadto autor sugeruje, że jesteśmy objęci wszystkimi wymienionymi w tekście daninami co jest niezgodne z prawdą. Wypadałoby dodać, że część się wyklucza. Nie można być VATowcem i płatnikiem PCC. W powyższym cytacie jest kilka takich sprzeczności.

Dziwi mnie argument o tym, że nawet telewizja publiczna kosztuje. Można było podać koszt prywatnej, bo za darmo też nie jest. I nawet jeżeli nie zawsze płacimy nadawcy bezpośrednio to i tak w ostatecznym rozrachunku opłatę ponosimy, tylko że w cenie proszku do prania który jest reklamowany w telewizji prywatnej.

Autor dość zgrabnie pomanipulował faktami. Na kwestię opodatkowania można spojrzeć inaczej. Z punktu widzenia skali opodatkowania i relacji finansów publicznych do PKB, na tle regionu wypadamy dość korzystnie. Odsyłam do publikacji Eurostatu z tego roku. Pogromcy podatków zawsze skupiaja się na stronie dochodowej budżetu, natomiast jak ognia unikają rachunku z drugiej strony i związków pomiędzy nimi. A gdyby tak zaproponować skalę redukcji danin, ale i skalę redukcji wydatków. O ile i jakich. Tego żaden reformator i krytyk nigdy nie chce napisać.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Gospodarka po I kw 2008

Opublikowane niedawno wyniki PKB potwierdzają, że gospodarka nie ma ochoty zwolnić. Ósmy kwartał z rzędu PKB utrzymał wynik powyżej 6% (dokładnie 6,1%). Spożycie zbiorowe wzrosło jedynie o 4,1%. Spożycie indywidualne rosło szybciej niż w IV kw 2007, ale to raczej wynik z ostatniego kwartału ubiegłego roku był słaby (3,6%). Wzrost spożycia indywidualnego o 5,6% przerwał dywagacje niektórych ekonomistów, czy aby Polacy nie stają się zbyt zachowawczy w swoich ekonomicznych poczynaniach konsumpcyjnych. Wynik z I kwartału, jeżeli będzie powtórzony w kolejnym kwartale, przy ewentualnie słabnącym tempie PKB, może się stać przedmiotem troski ekonomistów. Bardzo daleko nam jednak do lat 1996-97, kiedy to dynamika spożycia indywidualnego wyraźnie przekraczała tempo PKB.

Wynika po I kw w zasadzie nie wnoszą nowego obrazu do tego, co widzimy od dwóch kwartałów. Według najnowszych wyników, w okresie II kw 07- I kw 08, spożycie indywidualne przyczyniło się w 47% do wzrostu. PKB. Jak więc widać, w stopniu mocno niższym nic wynosi udział spożycia indywidualnego w PKB, czyli ok. 60%.

Nakłady brutto na środki trwałe wzrosły w ciągu roku o 15,7%. Zwracam uwagę na stabilizowanie się dynamiki nakładów (przynajmniej jak na tą kategorię). Podobnie jest w przypadku udziału nakładów w przyroście PKB. Piąty kwartał z rzędu, nakłady w 40% przyczyniają się do wzrostu PKB. Podstawowe parametry kształtujące wzrost gospodarczy nie robią więc niespodzianek, które mogłyby nas niepokoić. Wręcz przeciwnie. Są silne podstawy by twierdzić, że gospodarka w średnim okresie (2-3 lata) nie będzie się rozwijać w tempie niższym niż 4%. Niestety powoli rośnie deficyt obrotów handlowych, który wpływa hamująco na tempo wzrostu. W rachunku czynników kształtujących wzrost PKB, saldo wymiany handlowej uszczupla przyrost PKB o blisko 20%. Co ciekawe, w I kw ten czynnik nie wystąpił z taka siła jak w ubiegłym roku. Przypominam, że analizę czynników wzrostu opieram na wartościach kroczących rocznych. Unikam wtedy skoków kwartalnych wartości. Niestety trzeba oczekiwać wzrostu deficytu handlowego. Wzrost eksportu i importu o nieco ponad 13% w I kw, odbieram jako jeden z przejawów siły krajowej gospodarki pomimo niesprzyjającego złotego.

W bieżącym roku wzrost gospodarczy powinien być w okolicach 5,5%. Dla przyszłego roku daje prognozę ostrożną: 4,5%. Chodzi mi o wskazanie generalnie poziomów i najbardziej prawdopodobnych kierunków zmian. Na tle naszych możliwości i sytuacji gospodarczej na świecie, osiągnięcie powyższych wartości i tak będzie dobrym rezultatem. W niektórych prognozach, szczególnie na bieżący rok, analitycy prognozują czasami i 6% wzrostu PKB. Nie wykluczam takiego wariantu, chociaż uważam go za mniej prawdopodobny od 5,5%. Analiza obydwu stron rachunku PKB wskazuje na mocne podstawy wzrostu, co powinno budzić spory szacunek dla krajowej gospodarki. Mile zaskakuje to, iż pomimo mocnego złotego eksporterzy mimo wszystko wciąż dobrze sobie radzą.

Przypominam, że ci którzy śledzą prognozy PKB, powinni pamiętać iż wiąże się z szacunkiem PKB problem z precyzją jego wyliczeń. Bynajmniej nie jest to wina osób, które za to odpowiadają, ale ogromu obliczeń i koniecznych do założeń, które należy przyjąć przy wyliczeniach rachunku narodowego czy PKB. Dlatego też proponuje przy prognozach punktowych (tzn. wskazanie jednej wartości) stworzyć widełki, czyli „od … do ..”. Odsyłam tu do jednego z największych krajowych autorytetów w dziedzinie rachunków narodowych, prof. Leszka Zienkowskiego, który zwraca uwagę, iż z racji niemożliwej do osiągnięcia precyzji rachunku w takiej skali, proponuje podawać wzrost gospodarczy jako widełki plus, minus nawet 0,5% od wyliczonego/prognozowanego wyniku punktowego.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Pozostaje się tylko z tym zgodzić

Przyznam, że byłem mocno zaskoczony, kiedy robiąc wczoraj przegląd wiadomości w internecie (dokładniej: www.gazeta.pl) trafiłem na tekst Grzegorza Rzeczkowskiego z gazety „Polska”, „Medialni eksperci – znani z tego, że się znają”. Dla porządku dodam, że zgodnie z zamieszczoną informacją, tekst ukazał się w Miesięczniku Press.

Tekst jest o zjawisku, na które już kilkakrotnie zwracałem uwagę, czyli o komentatorach medialnych oraz dziennikarzach. Ja rozwinąłbym tytuł o dodanie”..znani z tego, że są znani”, bo do prawdy nie wiem co część z tzw. medialnych ekspertów wnosi do dyskusji i zrozumienia komentowanych wydarzeń i zjawisk. Z racji tematyki mojego bloga, komentarz do tekstu ograniczę do komentatorów ekonomicznych, czy ekonomiczno-społecznych. Z grzeczności będę unikał podawania nazwisk.

Komentarz oprę na cytatach z autora, dla ułatwienia i z racji szacunku dla odwagi w podjęciu tematu. Wątpię by świat dziennikarski wielce się tekstem Grzegorza Rzeczkowskiego przejął, gdyż zjawisko które opisuje ma ogromny zasięg i aprobatę większości dziennikarzy. Nikt więc nie będzie kpił z samego siebie czy własnej redakcji oraz ustępował z roli wszechwiedzącego na rzecz takiego czy innego eksperta. Mimo wszystko to miłe, że wśród dziennikarzy jest ktoś, kto ma odwagę poruszyć ten problem, bo jakby nie było idzie o coś wielkiego – jakość informacji dla osób siedzących przed telewizorem, czytających gazety czy słuchających radia.

Zaczynamy.

Oprócz umiejętności jasnego i zwięzłego wypowiadania się oraz kompetencji bardzo duże znaczenie, szczególnie dla stacji radiowych i telewizji, ma dostępność eksperta. – Idealny to ten, który zawsze odbiera telefon, wie, o co chodzi w sprawie, która nas interesuje, i może szybko przyjechać do studia – mówi Zorć.

Z całą pewnością wspomniane cechy sa w mediach pożądane i w gruncie rzeczy oczywiste. Ok. Kolejne jednak stają się już zarzewiem patologii, która się w mediach pojawia. Pewnego dnia czytałem tekst o ekonomiście (jeden z grona tzw. ekonomistów bankowych), który za istotne uważał odbierane telefonów od dziennikarzy (w celu skomentowania nowych wydarzeń). Po co ? Po to by być szybszym od tych kolegów po fachu. Z biegiem czasu dziennikarze częściej kontaktują się z taką osobą. Częściej też ekonomista pokazywany jest w mediach, a w gazetach coraz częściej do opisywania zjawisk makroekonomicznych oraz innych wplata się chociaż jedno zdanie typu „według X…..”. W przypadku który opisałem, faktycznie tenże ekonomista jest bardzo często wymieniany i pokazywany przez media. Miewa to czasami niebezpieczne konsekwencje. Taka osoba (bywa, że faktycznie jest dobrym ekonomistą), zaczyna wierzyć że zna się na wszystkim i wszystko może komentować. Wtedy zaczyna się błędne koło. Ekonomista coraz mocniej wierzy w swoją wszechwiedzę, a dziennikarze korzystający z jego komentarzy też zaczynają w to wierzyć. Tak jest i w tym przypadku, tzn. makroekonomisty X. Pewnego dnia wziął się za reformowanie dziedziny będącej obecnie w oku politycznego cyklonu nawet się do tekstu nie przygotowując. Skoro pisze, to się zna. A ponieważ jest znany, to Gazeta Wyborcza opublikowała jego tekst. Zapomina się jednak, że na końcu jest czytelnik, który wierzy że nie byle kto jest makroekonomistą i tekst przechodzi dziennikarskie sito. Tekst jednak przez sito przeszedł, bo sprzyjał wizji propagowanej w tejże gazecie (zwraca i na ten problem uwagę Grzegorz Rzeczkowski),  no i jest odważny. Problem w tym, że mocno niezgodny z prawdą. Ekonomista X napisał, co napisał, bo albo w siebie wierzy, ale na pewno zna mechanizm działania mediów. Ten przypadek pokazuje też kolejny problem. Ekonomiści którzy są medialnie popularni, przestają się przejmować tym że nie są do wszystkich tematów przygotowani.

Ostatnie zdanie cytatu to  już efekt wyścigu o widza. Kto szybciej rzuci komentarz, ten jest lepszy.  W efekcie pierwsze komentarze w kolejnym newsie są bardzo ogólne, ale widz i tak tego nie zauważa bo kojarzy komentarz z twarzą a nie a jakością wypowiedzi.

Problemem niektórych elektronicznych mediów jest pole wyboru ograniczone głównie do Warszawy, gdzie znajdują się siedziby największych redakcji. Ich pracownicy tłumaczą, że jeśli coś się dzieje, nie ma czasu na szukanie nowych twarzy

To nie tak. Wprawdzie mieszkam daleko od Warszawy, ale z całą pewnością w Warszawie nie brakuje z dziedziny ekonomii i problemów branżowych świetnych fachowców. Tu problemem są dziennikarze. Ich niska wiedza i niechęć do jej powiększania, powoduje że idą na powazną łatwiznę. Moim zdaniem dziennikarze opracowujący tematy ekonomiczne powinni mieć wiedzę co najmniej taką, która pozwoli im ocenić jakość eksperta z którego korzystają by odsiać osoby przypadkowe lub „pchające” się na wizję. Mam na myśli przynajmniej taki poziom wiedzy, który pozwoli odsiać osoby które zamiast wytłumaczyć problem, improwizują przed kamerą.

Szef działu krajowego "Dziennika" Jakub Kumoch poprosił dziennikarzy, by unikali zbyt częstego cytowania komentatorów, którzy non stop występują w innych mediach. – Jeżeli widzę, że w tej samej sprawie dziennikarz dzwoni do jednej i tej samej osoby, to mam spore wątpliwości co do jego warsztatu. Autor tekstu powinien starać się być oryginalny, także pod względem doboru występujących w nim rozmówców.

Tego właśnie nie rozumiem. W końcu każdej gazecie powinno zależeć na pokazaniu, że potrafi sama dotrzeć do szerokiego grona ekspertów. Moim zdaniem nie jest trudno dziennikarzowi ekonomicznemu z biegiem lat stworzyć listę osób i instytucji, gdzie może pozyskać kompetentny komentarz na dany temat. Skrócenie listy do kilku osób powoduje, że komentarze sa w większości niezwykle ogólne, bo w końcu nie ma nikogo, kto zna się na wszystkich problemach ekonomicznych. Komentatorzy nigdy nie zrezygnują z odpowiadania na ofertę i szans pokazania się mediach

Bierze się tych, którzy są znani, by pokazać, że gazeta współpracuje z dobrymi nazwiskami. Często nie ma czasu na znalezienie nowego komentatora.

To właśnie daje efekt błędnego koła, które w świecie ekonomistów doprowadza do wykreowania medialnego danej osoby na kogoś kim nie jest. Zaliczyliśmy już kilka przypadków, gdzie ekonomicznym medialnym gwiazdom oferowano (skutecznie) poważne stanowiska. Kiedy się okazywało, że przerasta to daną osobę to świat dziennikarski trochę jakby ze wstydu wolał tego nie komentować.

Zaliczyliśmy tez już i przykry przypadek, który dziennikarzy chyba niczego nie nauczył. Mowa o Warszawskiej Grupie Inwestycyjnej. Przedstawiciele tej instytucji byli tak skuteczni w podboju mediów, że jej pracowników oraz komentarze rynkowe trudno było nie zauważyć w mediach. Działanie było świadome i miało się przenosić na wizerunek, a dokładniej – ma podniesienie wiarygodności. Działanie było skuteczne, ale wykorzystane do niecnych celów. Grupa WGI upadła, przy okazji oszukując długi czas swoich klientów.

– Redakcje, mając określony stosunek do wydarzeń, za pośrednictwem komentatorów chcą je pokazać na swój sposób. Dlatego zapraszają tych, których opinie można przewidzieć i są zgodne z linią gazety.

To niestety prawda również w prasie ekonomicznej, która stanowi rozszerzenie działów polityczno-społecznych. Na to niestety nie ma innego lekarstwa prócz dbania o różnorodność mediów. Pytanie tylko ilu Polaków z tej różnorodności korzysta. Przyznam jednak, że w gazetach tematycznych (ekonomia, prawo itd.), zasięg tego zjawiska jest raczej niewielki. Niestety społeczne postrzeganie problemów ekonomiczno-społecznych oparte jest na gazetach o mieszanym profilu i tym, co proponuje telewizja.

Zapotrzebowanie na publicystów komentatorów radykalnie wzrosło w ostatnich latach, wraz z rozwojem kanałów informacyjnych. Telewizje i stacje radiowe w dużej części żywią się bowiem tym, co oni powiedzą, przy czym im mniej się dzieje, tym rola komentatorów rośnie – po prostu trzeba czymś zapchać ramówkę.

To nie jest wytłumaczenie. Liczba wszelakich odmian i specjalności ekonomistów dostępnych w Warszawie jest tak duża, że to tylko kwestia chęci stworzenia sobie swego rodzaju bazy ekspertów. Dobrym przykładem może być TVN biznes, który to kanał przyzwoicie radzi sobie z zachowaniem odpowiedniego wachlarza zapraszanych gości. Pewnie dlatego że w tym przypadku widzowie oczekują treści na odpowiednim poziomie. Tak dochodzimy do innej smutnej prawdy – treść i poziom jej skomplikowania dopasowane są do poziomu widza. W takim wypadku z przykrością powiem, że dziennikarze maja niskie mniemanie o widzach, ale tez i widzowie nie domagają się zbyt wiele. Jednak tematyka ekonomiczna, to nie polityka czy rozrywka. Tu idzie o fakty lub bardzo często o tematy, gdzie problemem jest odpowiednia kalkulacja ryzyk związanych z dokonywaną reformą, zmianą ustawy itp. Dobrym przykładem są zapowiadane już w mediach zmiany w służbie zdrowia. Zyskujemy najprawdopodobniej bilansującą się służbę zdrowia, ryzykujemy – utrudniony dostęp do usług medycznych słabiej uposażonych obywateli. Temat poważny i wymagający sporej wiedzy od medialnych dyskutantów. Tymczasem jeden z popularniejszych dziennikarzy (wymieniony w opisywanym artykule w cytacie Magdaleny Środy), na problemy służby zdrowia patrzy przez pryzmat niesławnej posłanki Sawickiej. Czyli wszystko jest podejrzane i polityczne (czyli też podejrzane wg dziennikarzy). Gdyby tenże dziennikarz posiadał choć elementarna wiedze, wiedziałby że była posłanka i ewentualny „układ” nie może tak po prostu przejąć wszystkich szpitali.

Prof. Kazimierz Kik z kieleckiego uniwersytetu wini za to media: – One opierają swoją działalność na wypowiedziach polityków i dziennikarzy. Tylko w wyjątkowych sytuacjach, na przykład przed wyborami, silniej przebija się głos ekspertów. Dlatego to, co produkują, jest dalekie od rzeczywistości.
Niestety to prawda. W efekcie mamy w mediach informacyjną papkę, z której nic nie wynika. Nawet gorzej. Prezentowane są skrajne stanowiska, co bez obiektywnej oceny eksperta czy odpowiednio wyedukowanego dziennikarza robi wrażenie totalnego zamętu i niekompetencji decydentów. Zauważyłem, że w większości programów publicystycznych modnym jest nie przybliżenie problemu, a podkreślanie różnic pomiędzy dyskutantami. Ci zaś, szczególnie gdy są politykami, kładą nacisk na wręcz sztuczne uwypuklanie różnic w poglądach. Z tego powodu zeszła nieco na plan dalszy informacja, że w obecnej dekadzie w planach reformowania służby zdrowia, każda duża partia chciała wprowadzić komercjalizację placówek służby zdrowia w zróżnicowanym stopniu.

Zdaniem prof. Mrozowskiego wraz z postępującą tabloidyzacją głównych mediów poziom wygłaszanych w nich opinii jeszcze będzie się obniżał. – Coraz więcej poważnych komentarzy będzie się pojawiać w portalach internetowych i telewizyjnych kanałach tematycznych.

 

Z przykrością potwierdzam słuszność tej prognozy. Być może moim błędem jest brak akceptacji rzeczywistości i tego, że większość ludzi chce tylko uproszczonego przekazu, który pozwala im przyjąć, że znają się na wszystkim. Kanały tematyczne się dopiero rozwijają i skupiają głownie na problematyce rynku finansowego, czyli też dopasowują się do określonego widza, który poszukuje informacji o stopach procentowych indeksach giełdowych, wycenach spółek itd. W Internecie jest już spore bogactwo portali ekonomicznych, ale główne spory ekonomiczne i dyskusje długo jeszcze będą się odbywać na łamach prasy i przed kamerami telewizji.

 

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Wyniki przedsiębiorstw za I kw 2008 r.

Opublikowane właśnie wyniki przedsiębiorstw niefinansowych były zgodne z przewidywaniami i wątpię by kogoś zaskoczyły. Pewnie lepiej byłoby poczekać na pełne wyniki, obejmujące zmiany w aktywach i pasywach, ale podany wskaźnik płynności I stopnia potwierdza przedstawiane w poprzednim opracowaniu (wyniki po IV kw 2007 r.)trendy. Wg GUS wskaźnik płynności osiągnął 33. W dwóch poprzednich latach wskaźnik ten oscylował w przedziale od 32,5 do 35,1, a w I kw 2007 – 33,3. Wprawdzie jest to wskaźnik o najwęższej definicji (płynne aktywa obrotowe / zobowiązania krótkoterminowe), ale i wskaźnik II stopnia spadł do 100,7 z 100,9 w I kw 2007. „Spadł” to pewnie zbyt mocne określenie, bo na uwagę zasługuje fakt iż w I kw 2008 r. pogorszenie wskaźników płynności wobec wartości sprzed roku było naprawdę śladowe i wyraźnie słabsze niż w dwóch wcześniejszych kwartałach.

Wyniki przedsiębiorstw  z I kw tego roku potwierdzają generalnie powolne osłabianie koniunktury, ale nic nie wskazuje na to by miało się to odbyć gwałtownie i można powiedzieć  że na tle oczekiwań wyniki są dobre. Tak jak można było oczekiwać po wynikach produkcji sprzedanej z okresu styczeń-marzec, przychody przedsiębiorstw wzrosły realnie o 10% w ujęciu rok do roku. Warto zwrócić uwagę że do dobrych wyników przyczynił się eksport, który w I kw wzrósł (w zł) o 13,3% w porównaniu do I kw ubiegłego roku. Wygląda więc na to, że złoty nie tak prędko zaszkodzi sprzedaży na eksport. W przyroście przychodów (rok do roku) eksport odpowiadał za ok. 25%, co jest wartością widzianą ostatnio w 2006 r.

Rentowności na poziomie operacyjnym, brutto i netto w I kw ukształtowały się odpowiednio: 6,1%, 6,0% i 4,8%. Wartości te były o blisko 30 pkt. gorsze o wyników z ubiegłego roku. Niestety jednym z powodów nieco gorszych wyników finansowych są rosnące koszty. Wprawdzie  ich dynamika była wyższa zaledwie o 5 pkt od dynamiki przychodów, ale w najbliższej przyszłości częściej będziemy świadkami takich wyników, co obok wzrostu kosztów finansowych również przyczyni się do powolnego pogorszenia wyników przedsiębiorstw niefinansowych.

Ostatnie zdania nie mają na celu siania paniki, bo nie ma do tego powodu. Na pocieszenie właśnie zamieściłem wykres dynamiki przychodów, wyniku ze sprzedaży i wyniku brutto. Do wyliczeń użyłem wartości rocznych kroczących, czyli przykładowo: wynik brutto z okresu II kw 2007 do I kw 2008, dzielony przez sumę z okresu od II kw 2006 do I kw 2007. Analogicznie dla dwóch pozostałych wielkości. Dynamika na wynikach rocznych pokazuje trend w wynikach i jest czytelniejsza od wyliczeń dla wartości z pojedynczych kwartałów. Jakby nie było, dynamiki wciąż zasługują na uwagę (przedział 11%-15%), niemniej wyniki tylko na bazie kwartałów dają dynamiki o około połowę mniejsze w przypadków zysków na poszczególnych poziomach. To oczywiście wskazuje trend na najbliższe kwartały, ale  na pocieszenie powiem, że to co się przykładowo działo z wynikiem brutto w 1999 r. 2002 r., tym razem się nie powtórzy. A przynajmniej bardzo mocno w to wierze. A swoją drogą, proponuję graczom giełdowym by się dobrze przyjrzeli zamieszczonemu wykresowi.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

TFI w okresie luty-kwiecień

 Kwiecień był szóstym miesiącem z rzędu spadku aktywów TFI. W ujęciu miesięcznym było to ok. 2,5%, więc nie był to spadek drastyczny. W ujęciu rocznym aktywa spadły zaledwie o 14%, ale to efekt odniesienia do kwietnia 2007, kiedy to fundusze inwestycyjne zaczęły zdobywać wyjątkową popularność. W porównaniu z październikiem 2007, aktywa TFI były mniejsze aż o 27%. Opisywany przedział czasowy, to już okres wypłat z funduszy (mowa o saldzie zakupów i umorzeń jednostek funduszy), który to proces trwa nieprzerwanie do dzisiaj. Spadek wartości aktywów TFI w okresie październik 07-kwiecień 08 w 50% był spowodowany spadkiem notowań jednostek w wyniku zmian sytuacji rynkowej i z 50% umorzeniami jednostek. W drugim przypadku ucieczka inwestorów dotknęła przede wszystkim fundusze akcyjne i tzw. mieszane.

W niniejszym wpisie chciałbym przede wszystkim odnieść do minionych trzech miesięcy czyli kresu luty-kwiecień. Po burzliwym styczniu rynek się uspokoił i widać po osiągach funduszy jak kto sobie radzi w czasach kiedy brak silnego trendu. Niemniej, jak widać wyżej, chętnie będę się odnosił do okresu rocznego oraz do października ubiegłego roku.

Wracając do salda wpłat i umorzeń, w minionych trzech miesiącach pojawiła się niekorzystna tendencja. Otóż za 2/3 spadku wartości aktywów TFI odpowiadają umorzenia. Co gorsza, w kwietniu dotknęły one niemal wszystkich podstawowych grup funduszy. Blisko 1 mld zł, „odpłynął” z funduszy określanych jako bezpieczne, czyli pieniężnych, papierów dłużnych i ochrony kapitału. Analiza przepływów wskazuje, że środki w znacznym stopniu wyszły one poza rynek TFI. Sądzę, że wśród inwestorów jest silna tendencja do wychodzenia z funduszy. Dlaczego dopiero teraz? Mieszają się tu dwie grupy inwestorów: ci którzy liczyli na odbicie i zmniejszenie strat oraz ci którzy rzadko obserwują rynek i z opóźnieniem reagują na zmiany które zaszły w ostatnich miesiącach. Warto jednak zwrócić uwagę, że średnie saldo wpłat i umorzeń za ostatnie trzy miesiące wyniosło 1,6 mld zł (w kwietniu 1,9 mld zł). Nie jest to więc panika. Część z tych inwestorów przechodzi pewnie do produktów strukturyzowanych lub zajmuje pozycję wyczekującą poza rynkiem TFI.

Pewną ciekawostką kwietnia była przewaga wpłat nad wypłatami do krajowych funduszy akcyjnych. Było to wprawdzie zaledwie 100 mln zł, ale zawsze. W lutym przepływ netto wyniósł +600 mln zł dla tej klasy funduszy. Już w marcu wywołało to sporo komentarzy, ale bardzo rozbieżnych. Twierdzono, że to dzieło frustratów którzy chcą odbić straty lub spekulanci. We frustratów trudno mi uwierzyć, a spekulowanie na giełdzie za pośrednictwem funduszy w krótkim okresie na rynku. który nie miał szans na powrót hossy, też uwierzyć nie sposób. Moim zdaniem jednostki funduszy akcyjnych kupowali ci którzy uważali ten okres za dobry do zajęcia pozycji minimum na rok. Krótko mówiąc na rynku pojawiali się pierwsi odważni, którzy nie czekali na gromadne zachęcenie przez analityków do kupowania oraz ci którzy wierzą – słusznie moim zdaniem  – że o ile rynek będzie chciał potestować dno ze stycznia, to tylko na krótko.

Spadek aktywów dotknął niemal cały rynek, zarówno w porównania październikiem jak i styczniem. Niektóre duże i średnie TFI straciły od października 1/3 wartości aktywów, a ostatnich trzech miesiącach od 6% do 10%. W obydwu  ujęciach oznacza to stratę nieco większą niż rynek. Wśród małych TFI spadek aktywów był większy od średniego dla rynku (27% od października) lub znacznie mniejszy. Kłania się więc jakość oferty i właściwe określenie grupy docelowej. Potwierdza to analiza zmian aktywów za ostatnie trzy miesiące. Średnia dla rynku to minus 6%, ale aż osiem średnich i małych TFI odnotowało wzrost aktywów. Zależnie od towarzystwa, były to zmiany o kilku do kilkudziesięciu milionów na plus.

Nawet krótkie spojrzenie na tabelę wskazuje, że uchronić się przed spadkiem ceny jednostek funduszy nie było łatwo. Niemniej ciekawe perełki znaleźć można, a na pewno warto wybierać gdyż fundusze bardzo reagowały na zamianę sytuacji rynkowej.

W funduszach krajowych akcyjnych średnio, większe straty ponosiły fundusze małych i średnic firm. 40% w 12 m-cy stracił jeden z funduszy uniwersalnych akcji i niestety w każdym przedziale czasowym analizy wynik bliski jest wartości minimum. Jedynie kilka funduszy w okresie trzech ostatnich miesięcy osiągnęło wynik nieco lepszy od WIG lub WIG20 (odpowiednio: -2,2%,- 1,0%). Trzeba jednak obiektywnie przyznać, że w tak krótkim okresie i przy takich nastrojach, osiągnięcie wartości średnich w okresach 1 i 3 m-ce to i tak spory sukces.

Zagraniczne fundusze akcyjne z obszaru europy zachodniej i USA to generalnie straty. I to bynajmniej nie z powodu (nie głównie z powodu) wzmocnienia naszej waluty. Zdarzały się natomiast fundusze z rynków wschodzących czy azjatyckich, których wyniki przekraczały średnią. Zaznaczam jednak że nie jest to zasadą i warto dokładnie przejrzeć ofertę, bo i wśród tej małej grupy dobre wyniki były skutkiem wzrostów z kwietnia na przykład na rynkach azjatyckich.

Fundusze nieruchomości (uwaga na klasyfikację, bo znajdują się w różnych grupach) potrafią w niektórych przypadkach dać ładne stopy zwrotu. Wyboru jednak absolutnie nie można dokonywać na ślepo. Na wynikach grupy zaważył jeden z funduszy. 

Fundusze ochrony kapitału, jak na razie pokazały …… ochronę kapitału i na razie niewiele więcej. Niemniej na tle wyników kilku innych grup (szczególnie funduszy z udziałem akcji) fakt utrzymania wartości jest sporym atutem.

Ciekawe wyniki odnotowują fundusze z rodziny mieszanych zagranicznych, gdzie bardzo często w portfelach są niestandardowe aktywa, czyli inne niż akcje czy papiery dłużne. Ładne wyniki osiągnęły za okresy 3 i 12 m-cy fundusze z Superfund TFI.

Na potwierdzenie iż warto dokładnie przejrzeć wyniki funduszy wspomnę o funduszach papierów dłużnych. Fundusze te na ogół, z racji instrumentów które nabywają, maja słabe wyniki, a zagraniczne – bardzo słabe. Niemniej wśród polskich funduszy aż cztery osiągnęły roczny wynik z przedziały 6%-8%. To wartość wyjątkowo wysoka. Przypomnę, że niektóre fundusze z tej rodziny w niewielkim stopniu uzupełniają portfel instrumentami innymi niż papiery dłużne, bądź  nie koncentrują się tylko na papierach rządowych. Przy inteligentnym zarządzaniu daje to czasami interesujące efekty.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Fundusze mieszane atrakcyjne dla osób unikających nadmiernego ryzyka

Intrygujące sytuacja na krajowym rynku finansowym może spowodować, że osobom szukającym lokaty będącej dobrym kompromisem pomiędzy bezpieczeństwem a stopą zwrotu jest połączenie funduszu akcyjnego z obligacyjnym lub podobnym. Albo można prościej – czyli poprzez wybór funduszu mieszanego, gdzie proporcja papierów dłużnych i akcji jest zmienna i zależna od sytuacji rynkowej. W zasadzie ta druga forma jest nawet wygodniejsza, gdyż nie sądzę by przeciętny inwestor był w stanie dobierać proporcje lepiej niż zespół zarządzający funduszem.

Zwracam na to uwagę, gdyż jak sądzę weszliśmy w okres, kiedy warto zacząć zajmować pozycje i rozpocząć przelewanie pieniędzy na fundusz jak wyżej, które jest na „wyposażeniu” każdego większego oraz średniego TFI.

Intrygująca sytuacja, jak to wyżej określiłem, polega na tym, że dla obydwu podstawowych składników krajowego fundusz mieszanego rozpoczął się okres osiągania swojego maksimum (ceny obligacji) lub minimum (ceny akcji). Taka zbieżność nie zdarza się wcale zbyt często. 

Krajowy rynek obligacji zdaje się sięgać górnych pułapów rentowności. Rynek oczekuje jeszcze dwóch podwyżek stóp o 25 pkt., co wynika z kształtu krzywej. W dużym prawdopodobieństwem inflacja przestanie rosnąć w okresie letnim i wtedy też RPP powinna przerwać proces podnoszenia stóp. Jeżeli prognoza rynku jest poprawna, to oczywiście obecne poziomy obligacji już należy uznać za atrakcyjne. Ryzyko? Dalszy wzrost inflacji, powyżej rynkowych oczekiwań lub poważniejsze osłabienie złotego, skutkujące wzrostem inflacji. Obydwa scenariusze można cechują się niskim prawdopodobieństwem realizacji.

W przypadku rynku krajowych akcji, nie mam pewności czy aby nie dotknie nas jakaś korekta na max. kilkanaście procent pod wpływem emocji wynikających ze zmian na rynku amerykańskim. Po drugie o ile obecny poziom WIG wydaje się racjonalny, to jak na stan emocji z początku roku, rynek krajowy dość łatwo się ustabilizował i przeszedł w trend boczny. Niemniej w przypadku WIG ewentualna korekta in minus nie powinna przekroczyć kilkunastu procent, licząc od stanu obecnego. Co może ja wywołać? Seria słabych danych z rynku amerykańskiego (np. stan gospodarki) i powrót strachu na rynek lub seria danych krajowych, które potwierdzą zwalnianie koniunktury, ale dodatkowo będą wyjątkowo niekorzystnie interpretowane przez analityków giełdowych.

W takiej sytuacji nie można oczywiście wskazać precyzyjnie momentu inwestycji. Zresztą przy budowaniu sobie portfela z kilkuletnią perspektywą, taka szczegółowość byłaby wręcz podejrzana. Sądzę jednak, że z kwoty przeznaczonej na inwestowanie w fundusze mieszane, warto powoli kupować jednostki funduszu i przyspieszyć w III kwartale. Osoby będące na bieżąco z wydarzeniami rynkowymi i makroekonomicznymi, powinny tempo inwestowania uzależniać od rozwoju wydarzeń i rynkowych nastrojów.

W kilkuletniej perspektywie, roczna stopa zwrotu powinna się śmiało zawierać z przedziale 6%-11% (netto). Mało? To zależy od poprawności prognozy zachowania gospodarki, giełdy i planowanej struktury funduszu, czyli umiejętności reakcji osób nim zarządzających. Starałem się być raczej zachowawczy w prognozie. Przy nieco większym optymizmie, wydajność funduszy powinna być trochę większa i dorównywać przeciętnej osiąganej przez struktury. Zwracam jednak uwagę, że dochodowość jest i tak większa od lokat bankowych w prognozowanym okresie.

Porównanie ze strukturami podałem nieprzypadkowo, bo w chwili obecnej fundusz mieszany oparty na krajowym rynku ma spore podobieństwo pod względem możliwych do osiągnięcia stóp w perspektywie kilkuletniej i profil ryzyko/zysk/strata/płynność.

Teoretycznie fundusz mieszany może osiągać wyjątkowo wysokie stopy zwrotu. Przyznam jednak ze trafnie wybrana lokata strukturyzowana może osiągać wyższą stopę zwrotu. W naszych warunkach jako potencjalne maksimum można przyjąć wyniki osiągane tuż przed korektą w ubiegłym roku. W zależności od przyjętego okresu do porównań (1,2,3 lata), to zyskowność przeliczona na roczną stopę, stanowiła ok. połowy stopy osiąganej przez fundusze akcyjne. To efekt ostrożności inwestowania i struktury funduszu. Tymczasem w przypadku struktur można sobie teoretycznie wyobrazić lokatę, która „daje” powyżej 30% rocznie. Ale wtedy mówimy o jednej teoretycznej lokacie, a ja wolałbym się odnieść o wartości średnich z portfela takich lokat.

Ogromnym atutem struktur jest często spotykana 100% gwarancja odzyskania kapitału, co jednak w warunkach kilkuprocentowej stopy bezpiecznej, wyznaczonej przez papiery rządowe, oznacza realna utratę kapitału porównywalną z ryzykiem straty na funduszu mieszanym. Tu dochodzę do ogromnej zalety funduszy mieszanych – w przypadku spadku cen akcji, fundusz może „uciec” w obligacje czy inne rządowe papiery, co znacznie ogranicza straty. Jednostki krajowych funduszy akcji straciły na wartości najczęściej od 15%do 30% w ciągu roku ( najnowsze wyniki wg Analizy Online), a  tym samym czasie fundusze mieszane straciły średnio niemal 13%. Należy pamiętać, że wynik byłby nieco lepszy gdyby nie fakt iż miniony rok obejmuje praktycznie cały dotychczasowy cykl podwyżek stóp, co jest ciosem dla dłużnych papierów wartościowych o stałym oprocentowaniu.

Poważną zaletą funduszu mieszanego jest jego płynność, czyli możliwość łatwego zainwestowania i wyjścia z inwestycji w dowolnym momencie. Ponadto próg wejścia na poziomie 100 złotych czyni fundusze dostępnymi praktycznie dla każdego. Tych zalet nie ma większość lokat strukturyzowanych. Minimalna włata raczej nie schodzi poniżej 5 tys. złotych i tylko część lokat ustrukturyzowanych jest płynna tzn. można sprzedać lub kupić produkt po jego emisji.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz