W części określającej dostępność mieszkań autorzy wskazuję, że buduje się w Polsce ok. 100 tys. mieszkań, no i nic się nie zmienia. To jedno z tych miejsc gdzie autorzy grubo przesadzili. Polski rynek mieszkaniowy, przeżył niezwykłą transformację w ostatnich kilkunastu latach. „Dno” osiągnęliśmy w 1996 r. liczbą 62,1 tys. oddanych mieszkań. W ubiegłym roku było to już 108 tys., a w bieżącym powinno być nieco więcej. W rzeczywistości, gdyby autorzy raportu nieco rzetelniej chcieli spojrzeć w te liczby i odjęli wahania spowodowane zmianami przepisów, to budownictwo mieszkaniowe utrzymało jednak trend wzrostowy. Proponuję przyjrzeć się również relacji mieszkań oddawanych do zezwoleń na budowę. Od kilku kwartałów dzieje się coś ciekawego i wytłumaczenie tego tylko wzrostem popytu spowodowanym zapowiadanym wzrostem stawki VAT (bardzo popularne tłumaczenie w ostatnich miesiącach) nie w pełni to wyjaśnia. Jednak w Raporcie nie ma o tym ani słowa.
Wskaźnik zaspokojenia potrzeb mieszkaniowych w relacji do nowych małżeństw to tylko 50%, a roczny przyrost powierzchni na osobę też jest nie satysfakcjonujący. A jaki powinien być? Tego się nie dowiedzieliśmy. W rzeczywistości podstawowym problemem jest cena metra kwadratowego nowych mieszkań i średnia płaca netto. W Polsce średni koszt budowy metra kwadratowego powierzchni użytkowej to ok. 2,4 tys. złotych. Ze znanych mi informacji rzadko gdzie w Polsce udaje się zejść poniżej 2,0 tys. złotych. Płaca netto (podaję dla przedsiębiorstw przemysłowych) to nieco ponad 1,6 tys. Oczywiście musimy brać pod uwagę tylko tą część, która pozostaje do dyspozycji po dokonaniu opłat i podstawowych zakupów (np. żywność). Polecam spojrzeć w rozkład płac w społeczeństwie. Ok. 65% społeczeństwa osiąga zarobki niższe od średniej. I to tu jest niestety podstawowy problem decydujący o popycie na mieszkania. Uproszczenie przepisów budowlanych czy brak uaktualnionych planów zagospodarowania przestrzennego nie ma dla przedstawionych parametrów w zasadzie żadnego znaczenia. Tak naprawdę z niewielkimi zakłóceniami (pozytywnymi i negatywnymi) mamy do czynienia z grą popytu i podaży. Radykalna poprawa przyrostu mieszkań wymagałby znacznej większej od dotychczasowej interwencji państwa i idącymi w ślad za tym potężnymi środkami finansowymi.
Kwestie regulacyjne pokazano jako krzywdzące dla rynku. Dla porządku przypomnijmy, że zdarzały się i dobre pomysły. Ulgi remontowo-budowlane należały do najczęściej wykorzystywanych przez Polaków i pod względem wartości stanowiły największa pozycję w odliczeniach. Dochodzi do tego np. Krajowy Fundusz Mieszkaniowy czy idea TBS-ów oraz szereg innych.
Punkt opisujący jakość życia kończy się przedstawieniem stanu mobilności Polaków i stanem ich zdrowia. Do oceny mobilności użyto liczby przekroczeń granicy. Żeby wyeksponować tendencję spadkową w podróżowaniu ograniczono się do podania sytuacji z bieżącej dekady. Przypomnijmy, że ten okres to silny spadek dynamiki wzrostu gospodarczego wraz ze wzrostem bezrobocia po okresie wysokiego wzrostu gospodarczego w latach 90-tych. Dynamika płacy realnej w okresie największej dynamiki wzrostu gospodarczego z lat 90-tych była ok. dwa razy większa niż w bieżącej dekadzie. To już nie wina urzędników. Ale to temat na inną dyskusję. Tak więc podanie tak spreparowanego wskaźnika, nie jest niczym oryginalnym. Autorzy nie pokusili się o wskazanie czy chodzi o turystykę, podróże gospodarcze czy w poszukiwaniu pracy. Tytuł tego punktu raportu wskazuje, że ktoś zatrzymał ten wzrost. Zastanawiam się, kto i czy akurat ma to być przedmiotem największej troski. Jeżeli chodzi o podróże turystyczne, to nie sądzę by urzędnicy w tym przeszkadzali. Nie widzę również powodu by mieli to wspierać. Dalej autorzy analizę mobilności nagle ograniczają tylko do podróży lotniczych, tak jakby to miał być najbardziej reprezentatywny wskaźnik dla kraju przechodzącego transformację. Proponuję przed wydaniem opinii sięgnięcie po dane. Od początku przemian niemal nieprzerwanie rośnie korzystanie z transportu lotniczego. Liberalizacja rynku usług lotniczych i udostępnienie rynków pracy przez niektóre kraje UE, wywołały prawdziwy boom na tym rynku w Polsce w ostatnich dwóch latach. Nawet przedstawiciele tzw. tanich linii lotniczych przyznają, że nie spodziewali się takiego skoku. Poszło za tym ożywienie regionalnych lotnisk. Tymczasem autorzy skwitowali to jedynie twierdzeniem o spadku cen biletów i że tak naprawdę nic się wielkiego nie dzieje. W takim razie gdzie i po co Polacy latają tak gromadnie? Można było przytoczyć wyniki badań z ubiegłego roku wskazujące jak wielu przedsiębiorców nie było zainteresowanych faktem wejścia Polski do UE, a więc nie przejawiali najmniejszej ochoty lataniem w tamtą stronę. Do szacowania mobilności Polaków, w rozumieniu wyjazdów zagranicznych, proponowałbym podać liczbę obywateli, którzy wyjeżdżają w celach zarobkowych. Takie szacunki były podawane w mediach.
W części dotyczącej gospodarki autorzy próbują wskazać na zbyt wolne tempo zmian, no i generalnie, jak zwykle, że jest bardzo źle. W takim razie, jakie powinno być tempo wzrostu PKB dla kraju takiego jak Polska? W ocenie nadrabiania dystansu do UE podano jedynie lata bieżącej dekady. Powinno się podać cały okres od 1990 r., z krótkim wyjaśnieniem zmienności tempa dochodzenia do poziomu rozwoju krajów UE-15 w Polsce i zaprezentowanych krajach. Ponadto pamiętajmy, że sama metodologia użytego wskaźnika zawiera w sobie kilka uproszczeń, które wpłynęły na ostateczny wynik (np. silne wzmocnienie złotego w pierwszych latach okresu wskazanego w tabeli). Zamiast więc podawać kolejny wykres na stronie 13, warto było zastąpić go niezbędnym komentarzem, który pozwoliłby czytelnikowi nieco lepiej zrozumieć prezentowany temat. I wcale nie idzie mi tutaj o korzystniejsze zaprezentowanie Polski. Po prostu autorzy przesadzili w drugą stronę.
Podobnie wyszło z Bezpośrednimi Inwestycjami Zagranicznymi (BIZ). W tym temacie można sobie udowadniać cokolwiek kto zechce, co też autorzy uczynili. Pobieranie danych z jednego roku (autorzy oparli się na danych tylko z 2004 r.) nie ma żadnego sensu, gdyż zmienność BIZ jest często efektem jednostkowych dużych wpływów inwestycyjnych, które rozkładają się nieregularnie na przestrzeni lat. W bieżącym roku jest znacznie lepiej i wystarczyło zwrócić na to uwagę, no i nasz (tzn. polski) „słupek” na wykresie byłby wyższy. Wykorzystywanie argumentu dynamiki w porównaniu do okresu „kilka lat temu” jest zaskakujące. W dużym stopniu to efekt znacznych prywatyzacji. Nie co dzień sprzedaje się takie kolosy jak Telekomunikacja czy Petrochemia Płocka. Dziwi mnie ocena autorów Raportu sugerująca, że mogło być lepiej w porównaniu z tamtym okresem. Musielibyśmy chyba zwiększyć dwukrotnie udział w inwestycjach w regionie. Po analizie danych z kilku lat dotyczących rozłożenia inwestycji w naszym regionie mam być może pewien niedosyt, ale bez przesady, my nie jesteśmy pępkiem świata. Dla inwestora, który chce wejść na rynek europejski np. ze sprzedażą 300 tys. samochodów osobowych, Czechy mogą się okazać np. znacznie lepsze pod względem geograficznym. Autorzy, podobnie jak większość komentatorów tego zjawiska, ograniczyli się tylko do przesadzonego krytycznego spojrzenia. Najwięksi inwestorzy, których rynek zbytu wykracza poza kraj inwestycji, oczekują ustępstw o charakterze finansowych. Propozycje obniżenia stawek podatków, jakie padały przy okazji wyborów, to grubo za mało. Tu niestety pojawia się rola państwa jako regulatora. Z jednej strony zniesienia barier decyzyjnych (i tu się pewnie wszyscy zgadzamy), a z drugiej – ustawodawstwa skierowanego tylko na przechwycenie największych inwestorów i dającego ponadprzeciętne ustępstwa finansowe z nadzieją na efekt mnożnikowy inwestycji. Autorzy nie wymieniają swoich oczekiwań, ani nie dają odpowiedzi, dlaczego jest jak jest. Niestety tak za każdym razem wygląda dyskusja po utraconej dużej inwestycji przez Polskę. Przez media przelewa się wtedy fala opinii, w których autorzy ścigają się w krytyce. Niestety brak jest opinii odnoszących się do skali ustępstw wobec inwestorów zagranicznych. Autorzy Raportu przedstawiając diagnozę, tak użyli danych, żeby przedstawić Polskę jako kraj wyjątkowo fatalnie prowadzący politykę dotyczącą napływu inwestycji. Zapewniam, że tak źle nie jest. Dla mnie diagnoza to określenie zjawiska i odniesienie do stanu potencjalnie możliwego. Dane z ostatnich kilkunastu lat dotyczące BIZ w naszym regionie pozwalają wyznaczyć taki poziom odniesienia.
Marek Żeliński, grudzień 2005