Wczorajsza Gazeta Wyborcza (04
VI 2007) zamieściła bardzo ideowy artykuł o oszczędzaniu energii. Ideowy, bo
mało w tym było ekonomii, ale za to mnóstwo myśli uważanych przez autorów za
oczywiste, a moim zdaniem wcale takie nie są. Pozwolę, więc sobie ustosunkować
się zawartych tam myśli.
Wg autorów kraje należące do
dawnej 15-tki (UE) z kilowata energii osiągają średnio 2,5 raza więcej energii.
Fajnie, tylko że takie porównanie bez podania różnic w rozwoju gospodarczym i
uwarunkowań historycznych jest nieuczciwe. My eksperymentowaliśmy 45 lat z
socjalizmem, który pod względem energooszczędności pozostawiał wiele do
życzenia. Wystarczy podać, że jeszcze 20 lat temu wydobywaliśmy dwa razy więcej
węgla niż obecnie. Ten spadek jest właśnie pochodną energooszczędności i zmiany
struktury wykorzystania źródeł energii. W zasadzie można by zasypać wręcz
czytelnika dziesiątkami statystyk i ilustracji wskazujących, że autorzy się
mylą w swoim defetyźmie. Analizy i publikacje opisujące zużycie energii
przez gospodarkę i gospodarstwa domowe są łatwo dostępne w nawet w internecie.
Ot chociażby pierwszy z brzegu, czyli „Efektywność wykorzystania energii w
latach 1994-2004” opublikowaną przez GUS w ubiegłym roku na stronie
internetowej, czyli za darmo dla czytelnika. Zmiana gospodarki na
wolnorynkową okazała się najlepszym bodźcem do zwiększania efektywności
energetycznej, co górnicy, energetycy i ciepłownicy brutalnie odczuli. Należy
też pamiętać, że z punktu widzenia struktury gospodarki (produkcja/usługi)
wciąż jeszcze ustępujemy krajom dawnej 15-tki, ale dystans ten powolutku się
zmniejsza. Rozwój mniej chłonnych energetycznie usług będzie nam poprawiał
wynik. W związku z tym porównywanie zużycia w krajach 15-tki i Polski nie ma
sensu. Należy podać tempo zmian energochłonności i efektywności energetycznej i
ewentualnie wtedy wypowiedzieć się czy autorzy proces uważają za zbyt wolny.
Jak akurat uważam tempo zmian za zadowalające. Ponadto wołałbym porównanie
zużycia energii w jednostkach uniwersalnych, a nie tylko w kilowatach.
Zarzut, że kolejne rządy w Polsce
dbają jedynie o potężne zakłady energetyczne i producentów surowców jest
jedynie częściowo trafiony. Równie dobrze można wskazać szereg regulacji, które
sprzyjają odbiorcom energii, czy promują energooszczędność. Ponadto w
porównaniu z autorami omawianego tekstu, rządzący muszą zaradzić szeregu
problemom (nieraz sprzecznym), a autorzy mogą tylko krytykować. Niestety trzeba
podjąć jakąś decyzję, by pomóc odtworzyć starzejące się moce wytwórcze, a z
drugiej strony wprowadzać mechanizm wolnorynkowych do sektorów energetycznych i
chronić konsumentów (URE) przed nadmiernym wzrostem cen.
Dalej autorzy podpowiadają jak
można produkować tzw. zieloną energię. Wszystko fajnie, ale przecież wprowadza
się regulacja, które to umożliwiają. Polska zobowiązała się do zwiększania co
roku ilości tzw. zielonej energii w produkcji ogółem. Problem w tym, że na
większość przytaczanych rozwiązań trzeba tworzyć odrębne przepisy (lub
paragrafy w ustawach), które mają się przyczynić do wzrostu zainteresowania
nowymi formami produkcji energii. Są to nakazy, zakazy oraz bodźce finansowe.
Bez tego rozwój produkcji zielonej energii byłby mocno ograniczony. Niestety
wolnorynkowy mechanizm ekonomiczny na ogół nie zdaje tu egzaminu i konieczna
jest interwencja ustawodawcza. Przykładowo, by rozwijały się elektronie
wiatrowe w Polsce należało przenieść za pomocą przepisów (zmusić podmioty z
sektora elektroenergetyki) ryzyko zmian wahań produkcji (wiatr niestety nie
zawsze chce wiać) na zakłady energetyczne. Część z nich próbowała opierać się
temu, wykorzystując m.in. nieprecyzyjność przepisów. Zastanawia mnie, dlaczego
autorzy sami nie szukają odpowiedzi, co stoi na przeszkodzie by obywatel kupił
baterię słoneczną. Odpowiedź jest prosta: koszt. Odniosłem wrażenie, że z
powodu przekonania o słuszności swoich racji, autorzy dyskusję o kosztach
uważają wręcz za nietakt.
Przykład Danii robi wrażenie,
ale z własnych doświadczeń wiem, że podawanie takich „drastycznych” przykładów
na ogół opiera się na świadomym pomijaniu wielu faktów. Trudno mi sobie
wyobrazić, by znaczna część produkcji energii w Polsce miała się opierać na
bateriach słonecznych, czy elektrowniach wiatrowych. Mogę nie znać
systemu energetycznego Danii, ale szkoda że autorzy nie podali zasilania wg struktury
odbiorców i kwestii bezpieczeństwa energetycznego instytucji państwowych i
dużych zakładów. Zaproponowane źródła energii mogą zasilać przede wszystkim
gospodarstwa domowe i małe zakłady. Oddawanie nadwyżek energii do sieci nie
może służyć w poważniejszym stopniu do zapewnienia bezpieczeństwa
energetycznego dużych podmiotów. Jednym z wielu wyjaśnień tak wzorcowego
stanu energetyki w Danii jest np. ekonomia. Ponieważ zielona energetyka
przynajmniej początkowo jest bardzo kosztowna, to nie dziwi skala obciążeń
podatkowych i redystrybucji budżetowej w tym kraju. W Polsce obciążenia te
są mniejsze i obecnie panuje akurat trend do ich zmniejszania. Proponuje podać
czytelnikom odpowiedź na pytanie, co robi gospodarstwo domowe czy mały zakład,
kiedy wiatr nie wieje.
Autorzy zarzucają politykom, że utożsamiają potęgę
ekonomiczną kraju z ilością spalanego węgla. Tu akurat autorzy wprowadzają
czytelników w błąd. Przypominam dane zaprezentowane powyżej, a dotyczące
wydobycia węgla. To niestety politycy (bo nikt inny nie chciał) musieli stanąć
przed górnikami i redukować wydobycie wraz z zatrudnieniem (z 400 tys. na 100
tys. !). Podobnie nietrafny jest argument o efektywności produkcji energii z
węgla. Owszem ustępujemy na tym polu lepiej rozwiniętym krajom, ale w
podanym opracowaniu GUSu przedstawiono również i tą kwestię. A jednak się w
Polsce poprawia i dalsza poprawa jest już niestety uwarunkowana inwestycjami w
elektroenergetykę węglową. Nie dla budowania jej potęgi, ale głównie dla
odtworzenia mocy, a jeden blok na 450 MW to są wręcz kosmiczne pieniądze. Zmiana
surowcowej struktury produkcji energii w ciągu ostatnich kilkunastu lat również
przeczy zarzutom autorów.
Najtrudniej mi komentować
przedstawioną alternatywę: elektrownia atomowa albo energooszczędne żarówki.
Autorzy proponują drugą pozycję. Poczułem się tak jakby któryś ze znanych
makroekonomistów apelował o rezygnacje z zakupów importowanych wyrobów, w celu
poprawy deficytu handlowego. Cel nie mniej słuszny jak energooszczędność.
Autorzy i w tym przypadku nie odpowiedzieli na pytanie czy ktoś zabronił
Polakom kupowania tychże żarówek. Elektrownia atomowa ma być budowana dla
sprostania w przyszłości zapotrzebowaniu na energię oraz by nie zaspokajać
zapotrzebowania kolejną węglową elektrownią. Być może przyjąłbym poważnie taką
propozycję, gdyby autorzy wskazali efekt 20 mln energooszczędnych żarówek w
publicznych budynkach w prognozach zapotrzebowania na energię i jej produkcji w
najbliższych latach. Nie sądziłem, że w tak o to banalny sposób można sobie poradzić
z problemami energetycznymi w kraju. Poczułem się jak wtedy, gdy w Telewizji
Trwam kilku utytułowanych panów przekonywało że polska energetyka może się
opierać na energii geotermalnej. Równie
trudno mi skomentować propozycję by wójtowie „zamiast atomówki produkowali
żarówki..” W Polsce jest ponad 2,4 tys. gmin. W ilu gminach mają stanąć zakłady
produkujące żarówki (może produkcja ma być na poziomie powiatów)? Jak to się ma
do efektu skali i konkurowania z potentatami branży? Autorzy przekonują, że zbyt
zapewniony. To ciekawe, bo ja nie widzę by wszyscy przeszli już przeszli na
żarówki energooszczędne. Po jakiej cenie będą sprzedawane w gminnych zakładach
te żarówki? Kto zmusi obywateli do ich kupna? Administracyjny nakaz, czy
solidna państwowa dotacja do produkcji, ulga podatkowa na żarówkę? Kto
zabezpieczy je przed kradzieżą?
Chociaż artykuł podejmuje ciekawy
problem, to jednak w sposób zdumiewający, opierający się niemal na ruchu
społecznym, jak z akcją zbierania stonki. W Polsce zarówno wspieranie
oszczędności i zielonej energii oraz wymuszone przez gospodarkę rynkową zmiany
dają dostrzegalne gołym okiem efekty. Któż z nas nie ma ocieplonego styropianem
mieszkania bądź nie widział tego na sąsiednich osiedlach? Ciepłownicy pewnie
przeklinają styropian. W latach 80-tych i w połowie lat 90-tych produkcja
ciepła w gorącej wodzie i parze była wyższa o blisko 30% w porównaniu z latami
2005 i 2006.
Zastanawiam się po co Gazeta
Wyborcza zamieszcza materiał na tak słabym merytorycznie poziomie? Jest
to co najwyżej promocja żarówek energooszczędnych i nazwisk dwóch osób oraz
organizacji ekologicznej. Problem energetyki i konieczności szukania
najlepszych rozwiązań energooszczędnych jest i warto stale pracować nad
najskuteczniejszymi rozwiązaniami. Wcale nie zamierzam bronić rządzących, że
wszystkie stosowane do tej pory środki okazały się najlepsze, albo że rozwój
zielonej energii idzie u nas jak po maśle. Ale pomysł z żarówkami
……………. . W marcu wyrażałem już swój stosunek do poziomu
merytorycznego organizacji Zielonych 2004. Oceny nie zmieniam.