O kasie i odpowiedzialności za kryzys

Czuje się trochę niezręcznie, bo nie potrafię oprzeć się pokusie pisania o kosmicznych wynagrodzeniach. Nie będzie to oczywiście rozprawka naukowa, co refleksja dla zgrywy, a może i niekoniecznie dla zgrywy. Pisanie o wynagrodzeniach menadżerów z najwyższej półki, w świecie publicystów ekonomicznych i samych ekonomistów traktowane jest jak temat tabu i swego rodzaju nieprzyzwoitość, będąca rzekomo przejawem nieznajomości praw popytu i podaży na rynku zasobów ludzkich.

Przyznam, że oglądając wiadomości na CNN i czytając codziennie świeże doniesienia o efektach pracy „zdolnych” finansistów z dalekich krajów, trochę mi głupio. Głupio z dwóch powodów: jak można tak banalnie rozłożyć potężne instytucje finansowe i ile powinien zarabiać szef instytucji finansowej zatrudniającej tysiące ludzie. Skoro ekonomiści zaglądają w kieszeni górnika, rolnika, kasjerki z supermarketu i nauczyciela, to co powstrzymuje ludzi od opiniowania zasadności wynagrodzeń menadżerów. W Polsce trudno o dobry materiał badawczy. W zasadzie jedynym rzetelnym źródłem w naszych warunkach są dane z raportów firm notowanych na giełdzie.

A jednak jakaś refleksja i odpowiedź należy się ludziom w Stanach którzy stoją z transparentami pod budynkami padających instytucji finansowych lub urzędów administracji państwowej (te nie padają J), wyrażając swoją złość. Trudno ich nie zrozumieć, kiedy z przemówienia prezydenta dowiedzieli się, że albo zaakceptują pomoc o wartości 700 mld usd, albo mogą nie mieć pieniędzy na kształcenie dzieci.

Obiektywnie przyznaję, że wycena rynkowa menadżera jest bardzo trudna. O wiele łatwiej ustalić na przykład wynagrodzenie kierowcy. Jest przychód, są koszty i oczekiwana stopa zwrotu przez właściciela przeliczona na wypłatę z zysku. Resztę dzielimy przez liczbę kierowców i mamy wynagrodzenie miesięczne brutto. To oczywiście mocno zbanalizowany przykład. A ile wart jest menadżer potężnej instytucji finansowej? Oczywiście jest odniesienie rynkowe (wynagrodzenia innych menadżerów), czyli odniesienie mające opinię obiektywnego i osiągnięcia z poprzedniego miejsca pracy. Te ostatnie to przykładowo skala poprawy wyniku finansowego, wzrost pozycji rynkowej, czy rynkowej wartości mierzonej cena akcji. Skoro w poprzednim miejscu pracy spowodował wzrost wartości o ileś tam miliardów dolarów, to dyskusja czy takiemu  człowiekowi dać dodatkowe kilka mln usd wydaje się faktycznie małostkowa. Dochodzenie do jakiegoś wzoru czy algorytmu pozwalającego wycenić menadżera jest trudne ale być może wcale nie zdane z góry na porażkę. Skoro świat ekonomiczny pracuje nad metodami wyceny aktywów niematerialnych, firm które tworzy grupa informatyków ze świetnymi pomysłami, ale w wynajętych biurach przy wypożyczonych komputerach, to może i da się cos stworzyć na potrzebę wyceny menadżera wysokiego szczebla. Są jednak i inne pytania. Co spowodowało wzrost wartości poprzednio zarządzanych firm? Hossa na giełdzie, przejęcia innych firm, a może doskonale znający biznes menadżerowie średniego szczebla, którzy prawidłowo przekazywali sygnały z rynku i na ich postawie formułowali prawidłowe pomysły dla zarządu. Absolutnie nie zamierzam umniejszać roli przywódców takich potężnych firm, ale doprawdy trudno znaleźć usprawiedliwienie w niektórych sytuacjach. Zastanawiam się, czy faktycznie ci menadżerowie mieli i chcieli mieć prawidłowy obraz firmy. Wcale bym się nie zdziwił gdyby w wysoce zagregowanych raportach o stanie portfela inwestycyjnego nawet nie widzieli zagrożenia. Jak ocenić zagrożenie z tytułu papierów opartych na rynku hipotecznym. Ocena na bazie wyceny rynkowej przez ostatnie lata była zadowalająca. Renomowani audytorzy również co roku, opierając się na wartości rynkowej, potwierdzali prawidłowość wycen.

Oczywiście mój bieżący wpis to forma zabawy intelektualnej niż skwantyfikowanej oceny, miary  tychże menadżerów. Wyrażone wyżej wątpliwości mogą skusić kogoś do postawienia pytania o karę. A jeżeli, to jaka. Jest prawo odnoszące się do umyślnego (czy raczej wskutek rażących błędów) narażenia firmy na stratę. Przy takim zarzucie łatwo jest się wybronić. A zresztą kogo tak naprawdę ukarać, chociażby podziękowaniem za współprace (czyli zwolnienie)? Menadżerów, czy bardziej tych co ich wybrali, czyli radę nadzorczą. A może zamiast zarządu i rady nadzorczej, to raczej główni akcjonariusze powinni posypać głowę popiołem?

Na kwestie odpowiedzialności można spojrzeć jeszcze inaczej. Jest inny typ menadżerów, którzy podejmują poważne w skutkach decyzje, za wielkie pieniądze i za przyzwoleniem swego rodzajów walnego zgromadzenia oraz bez poważniejszej czy nawey żadnej odpowiedzialności. Mowa o politykach i innych decydentach działających w imieniu państwa, czy jak kto woli – obywateli. Wybierają ich ludzie. Politycy decydują o zasadach monitorowania i swobody działania rynku finansowego i ponoszą odpowiedzialność za pozwolenie na zadłużenie się gospodarstw domowych bez oglądania się na ich (gosp. domowych) zdolność do spłaty długu za dom. Tak jak menadżerowie z korporacji finansowych, politycy „wchodzą” w rynek kwotą godną podziwu bo 700 mld usd. No i proszę, gdzie takie rozmyślania dla zabawy mogą doprowadzić.

O marekzelinski

Marek Żeliński. Ekonomista z wykształcenia. Zawodowo związany jestem z sektorem bankowym.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Opinie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.