Granie emerytalnym wiekiem. Prezydent przedstawił projekt zmian.

Miałem nadzieję, że prezydent oszczędzi nam wprowadzania do kampanii wyborczej tematu wieku emerytalnego w sposób jaki zaprezentował w ostatnich tygodniach. Szkoda, że stało się inaczej. Argument, że spełnia wyborcze obietnice jest niepoważny. Bo prezydent jest od podejmowania racjonalnych decyzji, a nie od  spełniania obietnic których nikt mu nie kazał składać. Prezydent sam tak  naprawdę tychże obietnic nie traktuje poważnie, co wykażę poniżej. Polityczna zabawa lada chwila może się odbić na wizerunku Polski na rynkach finansowych. Prezydent osobiście może rynkiem finansowym nawet i gardzić, ale wraz z innymi obywatelami będzie pokrywał wyższy koszt nowo emitowanych obligacji, jeśli w porę nie przerwie zabawy.

Nie ma sensu przypominać dlaczego wiek wydłużono i że system emerytalny jest powiązany z finansami publicznymi na zasadzie naczyń połączonych. Tabele demograficzne i prognozy są łatwo dostępne (m.in. na stronie GUS). Możliwość skrócenia wieku przejścia na emeryturę oznacza mniejszą emeryturę oraz zwiększenie liczby osób które będą musiały otrzymać tzw. emeryturę gwarantowaną. Sugerowanie, że każdy będzie mógł dalej pracować, a obniżenie wieku to tylko możliwość zakończenia aktywności zawodowej, jest dość pokrętnym tłumaczeniem ze strony prezydenta. Nie jest tajemnicą, że dominująca część obywateli przechodzi i przechodziła na emerytury z chwilą zyskiwania uprawnień. Nic nie wskazuje na to, by w najbliższych latach miało się to zmienić. Warto tez pamiętać, że pracodawcy nierzadko sami sugerują odejście z pracy, jeśli zbliża się wiek emerytalny pracownika.

Pozostawmy jednak na boku rozważania finansowe i o odpowiedzialności za kraj. Proponuje zwrócić uwagę na kilka innych aspektów wywoływanego przez prezydenta problemu emerytalnego wieku.

Prezydent w uporem podrzuca temat wieku emerytalnego w imieniu obywateli. Czy ktoś zna osobiste zdanie prezydenta o systemie emerytalnym? Raczej nie. Prezydent ciągle wspomina o wypełnianiu wyborczych obietnic, które są efektem oczekiwań społecznych wyrażonych w kampanii wyborczej. To, że prezydent z biegiem czasu sam je podsycał, to inna rzecz. Tak naprawdę prezydent zdaje się znać skutki swojej zmiany (niższe emerytury), ale przyjął wygodną postawę biernej reprezentacji ludu. Proszę zwrócić uwagę, że prezydent unika deklarowania utożsamiania się z pomysłem. To coś w stylu, Skoro obywatele się upierają, to proszę bardzo. Rozumiem, że skutki znają…. Moim zdaniem wyborcy prezydenta A.Dudy powinni stawiać pytanie czy prezydent zgadza się z ich postulatem i czy mógłby przedstawić wady i zalety obniżenia wieku emerytalnego. Ale wyborcy tego pytania nie zadadzą, no bo kto ich w tej chwili reprezentuje. Kiedy za lat ileś tam, dotrze do ludzi że takie rozwiązanie (wczorajsze propozycje prezydenta) wcale nie jest dobre i rodzi wiele zagrożeń, to prezydent zawsze będzie mógł powiedzieć, iż tylko realizował wyborcze oczekiwania obywateli i że nie do niego należy kierować pretensje. Osobiście uważam, że prezydent jest urzędnikiem państwowych i równie jak rząd odpowiedzialnym za stan finansów państwa, ale jak widać tym się z prezydentem różnimy. Szkoda.

Z działań prezydenta widać, że stara się tą inicjatywę (wiek emerytalny) sam powoli unicestwić i wykorzystać politycznie dla swojej macierzystej partii na ile to możliwe. Zwolennikom prezydenta proponuje zwrócić uwagę na sekwencje działań. Jeżeli prezydent chciał przedstawić propozycję zmian ustawowych, to – jak rozumiem – referendum m.in. w sprawie wieku emerytalnego nie miało żadnego znaczenia. Inicjatywa referendalna była tylko graniem na czas. Brak uzasadnienia dla finansowych skutków ewentualnego masowego poparcia referendalnego pytania dot. wieku emerytalnego było tylko zachętą dla senatorów by odrzucili inicjatywę referendalną.

Propozycja zmian przepisów emerytalnych jaką zaproponował prezydent jest dość banalna. Brak tu jakiejkolwiek finezji i pomysłu. Widać, ze prezydent i jego doradcy za wiele się nie namęczyli nad projektem. Dlaczego tak banalnie prostej propozycji zmiany prezydent nie złożył zaraz po rozpoczęciu urzędowania? O to m.in. powinni pytać prezydenta jego wyborcy. A szczególnie ci z nich, którzy chcieli obniżenia wieku emerytalnego. Ja jestem przekonany, ze prezydent wcale się z tą zmianą nie śpieszy. Robienie tuż przed końcem kadencji Sejmu tzw. wrzutki, to żart ze swoich wyborców. Prezydent wiedział, że jego projektem nikt się już w tej kadencji Sejmu nie zajmie. Uwaga prezydenta, iż posłowie udowadniali już nie raz, że potrafią błyskawicznie procesować przedkładane zmiany jest wręcz arogancka.

Skandal z błędem rachunkowym w uzasadnieniu projektu zmiany tylko potwierdza, że do tej pory ani prezydent ani jego otoczenie nie pochylili się nad poważną analizą systemu emerytalnego i  skutków zmian. Takie wyliczenia powinni mieć od dawna politycy lub eksperckie zaplecze PiS oraz obecni doradcy prezydenta. Gdyby grupa ludzi faktycznie monitorowała nasz system emerytalnym i pracowała nad symulacjami skutków zmian na potrzeby prezydenta, to błąd rachunkowy zostałby z łatwością wychwycony już na tzw. pierwszy rzut oka.

Rzekomemu wsparciu prezydenta dla obniżenia emerytalnego wieku nie pomaga unikanie jakiejkolwiek dyskusji ws. emerytur i propozycji zmian. Prezydent i jego otoczenia nie podejmuje w mediach dyskusji, pokrętnie odpowiadają na pytania dziennikarzy. Prezydent zdaje się udawać, ze nie widzi i nie słyszy rzesz ludzi, którzy rzucają w przestrzeń medialną szereg ważnych pytań i oczekują odpowiedzi. Jedyną odpowiedzią jest tłumaczenie się wypełnianiem obietnic wyborczych wynikających z woli obywateli. I tak w kółko. A przecież prezydent deklarował się w okresie wyborów jako człowiek dialogu i kontaktu z różnymi środowiskami na rzecz rozwiązywania konfliktów. Już o tym zapomniał? Wbrew pozorom jest o czym dyskutować, bo być może w kolejnych latach będziemy musieli dokonywać drobnych korekt zapisów emerytalnych ustaw. Tymczasem gdyby prezydenckie propozycje weszły w życie, to za kilka lat zmuszeni bylibyśmy do dyskusji nie nad korektami, ale nad poważnym ograniczeniem zmian proponowanych teraz przez prezydenta.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

A inflacja swoje.

2015_09_16_infkacja

Z ujemną inflacją mamy do czynienia od lipca ubiegłego roku. To już czternaście miesięcy. Jeszcze w ubiegłym roku byłem mocno przekonany, że ujemna inflacja to będzie epizod przypadający tylko na 2014 r. Niemniej zarówno nasze jak i widoczne w UE trendy cenowe wskazują, że w zimie powinniśmy ujemną inflację pożegnać. Proces ten będzie przechodził jednak bardzo łagodnie.

Gdybym miał w skrócie wskazać głównego winnego ujemnej inflacji, to byłyby to spadające ceny na rynkach surowcowych. Spadały ceny surowców i przetworów rolnych oraz surowce przemysłowe. Wśród tych ostatnich cena ropy naftowej. Cena ropa BRENT spadła o ponad 50% w ciągu minionych kilkunastu miesięcy. Gaz ziemny o 30%. Takiej korekty surowcowej nie było już dawno i to pomimo nie najgorszego w końcu tempa wzrostu światowego PKB. Nieczęsto też tak szerokie (tzn. dotyczące różnych towarów) występują w jednym okresie. O ostatnich miesiącach wydaje się iż widać powolne wyhamowywanie tempa spadków na wielu surowcach i przetworach.

Ujemnej inflacji nie zatrzymał popyt wewnętrzny, w końcu nie taki skromny, bo o dynamice nieco przekraczającej 3% rocznie w ostatnich kwartałach. Trudniej natomiast ocenić rolę kursu walutowego. O ile w latach poprzednich kurs złotego potrafił w istotny sposób przyczynić się do wahań inflacji, to w latach 2014-15 jego rola wydaje się być znacznie skromniejsza. W 2014 niewielka aprecjacja złotego (zmian kursu yoy dla ułatwienia porównania z inflacją) jest mocno skorelowana z powolnym przejściem inflacji z dodatniej w ujemną. W ostatnich miesiącach ubiegłego roku złoty rozpoczął skromny trend deprecjacyjny, widoczny do chwili obecnej. Ta zmiana trendu przyczyniła się do osłabienia narastania ujemnej inflacji i jej późniejszego (obecny rok) łagodzenia z kilkumiesięcznym poślizgiem. Trzeba jednak zauważyć, że ewentualny wpływ osłabienia złotego nałożył się w tym roku na wyhamowywanie cen na rynku surowców i przetworów rolnych i przemysłowych.

Okres ujemnej inflacji w Polsce jest cztery razy dłuższy niż w UE. W UE ujemna inflacja (w rozumieniu wskaźnika rocznego) występowała od grudnia 2014 do marca 2015. Oczywiście poszczególne kraje członkowskie cechowało ogromne zróżnicowanie. To nic nowego. Polska gospodarka cechuje się pewną bezwładnością inflacyjną (nie tylko). Kiedy kraje strefy euro odnotowała szczyt inflacji na przełomie 2011/12 na poziomie 3%, to my mieliśmy przez kilka miesięcy inflację w przedziale 4%-5%. Kiedy zaś w styczniu 2015 strefa euro odnotowała inflację na poziomie minus 0,5%, my w miesiącach I kw 2015 odnotowywaliśmy roczny wskaźnik na poziomie średnim minus 1,5%.

Powyższe zjawiska, przedstawione w telegraficznym skrócie, miały swoje przełożenie na zmiany cenowe dóbr w polskim koszyku inflacyjnym w minionym roku (12 miesięcy) i obecnie. Inflacje poniżej zera trzymała żywność, koszty mieszkania oraz szeroko rozumiane koszty energii (np. cena benzyny). Trend spadku cen koszyka żywnościowego (udział ponad 24% w koszyku inflacyjnym) wyraźnie się kończy co widać po danych za sierpień. Zadział w tym przypadku wprawdzie częściowo efekt bazy, ale powoli zetkniemy się ze skutkami suszy w Polsce. Wprawdzie wg ekspertów jej skutków nie należy przeceniać, ale na pewno część producentów przytrzyma część swoich zbiorów w nadzieją na korzystniejsze ceny. W okresie kilku i nawet kilkunastu miesięcy odnotowaliśmy skromne podwyżki kosztów eksploatacji mieszkań, usług zdrowotnych czy pozycji „restauracje i hotele” oraz „pozostałych towarów i usług”. Te pozycje zazwyczaj „nie lubią” hamowania wzrostu cen i są dość podatne na wzrost kosztów. Tymczasem kosztów długo w ryzach utrzymać się nie da i stojący za tymi sektorami i działami gospodarki przedsiębiorcy zaczną testować naszą akceptację do podniesienia cen.

Najnowsze wyniki inflacji (za sierpień) potwierdzają, że powoli kończy się deflacja w Polsce. Zachodzące procesy gospodarcze w Polsce i Europie oraz zmiany cen surowców (mowa o prognozach) nie wskazują by należało się obawiać w krótkim terminie ostrego wzrostu inflacji w Polsce. Dla krajowego rynku finansowego najnowsze dane GUS nie stanowią jakiegoś zaskoczenia, stąd i nie należy oczekiwać poważniejszych zmian stawek FRA w najbliższych tygodniach.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Pomysł prezydenta A.Dudy na emerytury. Odpowiedż dla czytelnika.

Po publikacji tekstu o pomyśle obecnego prezydenta dot. obniżenia wieku emerytalnego (poprzedni wpis), pojawił się jeden komentarz. Nie zgadzam się z wieloma zawartymi w nim ocenami, ale rozumiem powód jaki motywował komentatora. Poniżej moja odpowiedź.

Co do zasady nasz system emerytalny jest oparty na banalnej oraz prostej (i okrutnej zarazem) zasadzie: nasza emerytura jest wynikiem nagromadzonych składek. Obawiam się, ze uwagi o klasie próżniaczej, w odniesieniu do systemu emerytalnego, wskazują iż Pan nie w pełni orientuje się w zasadach działania naszego systemu emerytalnego. Jedynymi uprzywilejowanymi są przedstawiciele kilku grup zawodowych, z których niektóre mają po prostu preferencje polityczne. Akurat tych grup prezydent Duda ruszyć nie chce, ani jego macierzysta partia. Pan i ja dopłacamy do ich emerytur z podatków, w stopniu grubo większym niż jest to uzasadnione.

Hasło o powrocie do 60 nie jest demagogią. Przed wprowadzeniem nowych zasad odnośnie wieku, było 60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn. Prezydent Duda w kampanii wyborczej ewidentnie używał określenia o powrocie do poprzedniego wieku emerytalnego (chodziło o wiek podstawowy przejścia na emeryturę). Tą informację znajdzie Pan na aktywnej wciąż stronie internetowej prezydenta Dudy z czasów kampanii. Inna rzecz, co mam nadzieję Pan wychwycił w kampanii, że A.Duda zmieniał deklarację co do wieku. Raz mówił że chce powrócić do poprzedniego, a innym razem że cofnąć (ale o ile , tego obecny prezydent nie precyzował). By utrudnić rozliczanie obietnic, bodaj nigdy nie używał liczb (czyli wieku). A.Duda doskonale zdaje sobie sprawę z niemożliwości spełnienia swojej obietnicy. Od zakończenia kampanii, tematu unika lub go rozmywa. To samo robi jego otoczenie i macierzysta partia.

Prezydent nie lansuje powrotu do 65 lat. Po prostu nadal unika podania dokładnie o jaki wiek chodzi. 65 lat to już Pana interpretacja. Taką też informację podają media, ale na zasadzie „informacji z otoczenia prezydenta”. Nikt pod nazwiskiem nie chce tego potwierdzić.

Proszę też zauważyć, że w referendalnym pytaniu o wiek emerytalny, prezydent rzekomo przekazał pytania tzw. strony społecznej. Otóż NSZZ Solidarność chciał powrotu do poprzedniego wieku 60/65. Tymczasem w pytaniu referendalnym, za zgodą Solidarności dokonano manipulacji. W pytaniu referendalnym nie było mowy o jaki wiek chodzi i wstawiono informację o stażu.

Czy zauważył Pan, że Solidarność nie protestowała i że rzecznik tejże przyznał, że przy powrocie do 60/65 już się nie upierają? Rzecznik Solidarności znalazł sobie teraz jako wytłumaczenie orzeczenie Trybunały Konstytucyjnego w sprawie wieku emerytalnego. Trybunał wypowiedział w tej sprawie dawno temu. Dlaczego rzecznik Solidarności dopiero teraz powołuje się na ten wyrok, jest jego słodką tajemnicą. Cicha zgoda Solidarności na modyfikację pierwotnego pytania Solidarności jest zaskakująca. Swoją drogą zachęcam do lektury wyroku TK, ponieważ zwolennicy obniżenia wieku próbując częściowo wycofać się z deklaracji, manipulują jego treścią.

Tak naprawdę, to nikt nie wie, co lansuje Prezydent poza słowem „obniżenie”. Od rozpoczęcia kampanii prezydenckiej do chwili obecnej, prezydent nie przedstawił nawet zarysu swojej wizji, o ile jakaś wizja w ogóle istnieje. Obawiam się, że ta wizja jest teraz na siłę wymyślana przez doradców. Nikt do chwili obecnej nie był w stanie wymusić na obecnym prezydencie jakichkolwiek informacji o jego wizji. Jakiekolwiek próby kończyły się złością prezydenta lub jego otoczenia.

Gdyby Pan przeczytał mój tekst bez uprzedzeń, zauważyłby Pan, że być może nawet się zgadzamy w niektórych sprawach. Przynajmniej częściowo. Otóż masowe obniżenie wieku byłoby błędem i niedorzecznością na koszt podatników. Chodzi o to, by pomóc ludziom, którzy będą mieli problem z utrzymaniem się na rynku pracy do 67 roku życia. Z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę powiedzieć, że w tym zakresie będziemy musieli modyfikować około-emerytalne ustawodawstwo. I właśnie dlatego nie można masowo obniżać wieku wszystkim. Konsekwencje pomysłu A.Dudy były wyliczone i podane do wiadomości publicznej przez wielu komentatorów. Proszę mi podać szacunki prezydenta A.Dudy dotyczące skutków zmiany sugerowanej przez prezydenta. Jak się coś – jak Pan to ujął – lansuje, to trzeba tez znać wyliczenia, by wiedzieć jakie są granice tego lansowania.

Możemy sobie formalnie w Polsce modyfikować system emerytalny jak chcemy. Łącznie z obniżaniem wieku. Tylko, tak naprawdę wszystko sprowadza się do dyskusji czy Pan i ja, oraz reszta obywateli, płacimy daninę w postaci składki ZUS czy podatków, by pokryć deficyt systemu emerytalno-rentowego. Prezydent Duda unikał i unika podania tej informacji. Stąd wielu obywateli wierzy, że wysokość emerytury jest niezależna od wieku i wielkości składek i że finanse publiczne to jakiś wielki worek pieniędzy bez dna.

Z punktu widzenia naszej wymiany opinii byłoby ciekawie gdyby rządy przejęła macierzysta partia prezydenta Dudy. Wtedy zarówno prezydent jak i politycy PiS nie mogliby już żonglować obietnicami w mediach. Zapewniam Pana, że jak Pan przeczyta taki projekt zmian z masowego obniżenia wieku do 60/65 lat, to z obietnic niewiele zostanie.

Chętnie odniosę się do tematu tzw. emerytury obywatelskiej, tylko proszę powiedzieć, o który wariant chodzi. W ostatnich kilku latach kilka ugrupowań politycznych lub tzw. think tanków prezentowało pomysły na emerytury pod nazwą emerytury obywatelskiej. Te pomysły dość poważnie się różniły. To co je cechowało, to ogromne niedopracowanie pomysłu. Od braku skojarzenia zależności składek do emerytury, przez brak podania wartości składek lub otrzymanej emerytury, do braku informacji jak przejść do systemu emerytury obywatelskiej z obecnego systemu. W praktycznie wszystkich wariantach, emerytura obywatelska dawała ostatecznie niską lub raczej niską emeryturę. Ponadto pomysły emerytury obywatelskiej nie znosiły na ogół zależności wysokości emerytury od stażu pracy. Jeśli nawet, to emerytura była niezwykle mała. Stąd moje zdziwienie skąd u Pana tak pozytywne nastawienie do tego pomysłu. Jeżeli obecne rozwiązania uważa Pan za niekorzystne dla osób, które mają problemy z utrzymaniem pracy i/lub niskie wynagrodzenie, to proszę się dobrze wczytać w zasady emerytalne prezentowane pod nazwą emerytura obywatelska.

Zaszufladkowano do kategorii Wszystko | Dodaj komentarz

Fatalna rola prezydenta Dudy w kształtowaniu świadomości emerytalnej Polaków. Budzenie niepotrzebnych złudzeń.

W dwóch referendach obywatele dostali możliwość wypowiedzenia się łącznie w sześciu tematach. Drugie referendum, w zależności od wyników i frekwencji, może mieć poważne konsekwencje dla gospodarki, a dokładniej dla finansów publicznych. To właśnie w drugim referendum, obecny prezydent wprowadził pytanie dotyczące obniżenia wieku emerytalnego. To stawia pytanie o rolę polityków w procesie niezbędnych zmian i rozwiązywania problemów. Już obecnie prezydent Duda nie zapisał się w najlepiej w narodowym sporze o system emerytalny i wiek przechodzenia na emeryturę. Jego decyzję ws referendum i sposób uzasadniania oceniam bardzo krytycznie. Tak samo oceniam wywołanie i przedstawianie tematu emerytur w okresie kampanii prezydenckiej. Rola polityków jest moim zdaniem inna. Politycy muszą znać problemy i wyjaśniać je obywatelom. Politycy powinni mieć odwagę mówić rzeczy trudne społeczeństwu i wskazywać rozwiązania, nawet jeśli rozwiązania te nie są przyjmowane przez społeczeństwo optymistyczne. Przypadek roli prezydenta Dudy w sporze o wiek emerytalny warto więc przypomnieć, ponieważ bez względu na finał referendalnego pytania, prezydent odegrał negatywną rolę w kształtowaniu świadomości emerytalnej Polaków. Kto wie czy sam nie poniesie politycznych skutków obietnic, których nie będzie w stanie zrealizować.

Procesy demograficzne oraz zagrożenie powiększaniem się deficytu FUS wymusiły zmianę zarówno zasad wyliczania emerytur oraz wydłużenie czasu okresu aktywności zawodowej. Mamy obecnie publiczny system repartycyjny ze zdefiniowaną składką. Społeczeństwo bez entuzjazmu przyjęło wydłużenie wieku przejścia na emeryturę i nadal nie potrafi się pogodzić z faktem, że nasza emerytura jest pochodną składek. To rodzi frustracje i złość, co chętnie wykorzystują m.in. politycy. Wykorzystał to i nadal wykorzystuje prezydent Duda.

Największy rywal A.Dudy w prezydenckiej kampanii B.Komorowski, tematu emerytur nie podejmował, a już na pewno nie traktował go jako głównego motywu swojej kampanii. Zresztą był to temat zamknięty. Główne zmiany były za nami. Tak więc tego tematu A.Duda podejmować również nie musiał. Tak jak udawał, że nie ma tematu SKOKów. Nawet ewentualny polityczny nacisk Solidarności mógł zlekceważyć. Ostatecznie, gdyby ktoś wymusił temat wieku emerytalnego, mógł ludziom wytłumaczyć gdzie leży problem. Sądzę, że elektora A.Dudy wykazałby wiele zrozumienia. Niestety kalkulacja polityczna okazała się mieć większe znaczenie i A.Duda wraz ze swoim sztabem postanowił z wieku emerytalnego zrobić jeden z głównych punktów swojej kampanii. A.Duda szukał kompromisu pomiędzy utrzymaniem deklaracji na odpowiednio dużym poziomie ogólności a w miarę czytelnym populistycznym komunikatem. Obywatele usłyszeli raz o powrocie do poprzedniego wieku przejścia na emeryturę, a raz o skróceniu wieku aktywności bez podawania o jaki wiek chodzi. Nie brakowało barwnych i chwytliwych medialnie wypowiedzi, że obywatele nie chcą pracować do śmierci. W odpowiedzi na pytanie skąd pieniądze na cofnięcie reformy, widzieliśmy m.in. słynne pstryknięcie palcami, co było efektowne dla widzów, ale kompromitujące w oczach ekonomistów. W dyskusji o systemie emerytalnym przyszły prezydent uczynił poważny krok wstecz, a autorytet ekspertów wyjaśniających przyczyny wydłużenia wieku został nadwątlony.

Wiek przejścia na emeryturę 67 lat to faktycznie wyzwanie dla każdego z nas. Zapewne obecne zasady przejścia na emeryturę będą wymagały modyfikacji, czego przykładem jest dyskusja o stażu pracy który ma pozwalać na wcześniejsze przejście na emeryturę. Już proste symulacje w excelu dla osób z wynagrodzeniem minimalnym, na poziomie mediany czy średniej pokazują negatywne skutki skrócenia wieku dla finansowania systemu i samych zainteresowanych. Prezydent mógł być inicjatorem dyskusji o złagodzeniu niektórych zapisów dot. emerytur, ale grono osób które ewentualnie mogłyby skorzystać z takich ułatwień, będzie marginalne. Można było rozpocząć dyskusję o częściowym odejściu od składki zdefiniowanej, na rzecz dodatkowego dofinansowania systemu emerytur naszymi podatkami. Tylko że wtedy trzeba by uczciwie powiedzieć obywatelom, że tak czy tak będą obciążeni płatnościami na emeryturę, bo składkę zastąpią podatki. Niestety dotychczasowe wypowiedzi prezydenta Dudy (a wcześniej kandydata) pozwalają wierzyć obywatelom, że wiek przejścia na emeryturę można skracać bez żadnych konsekwencji dla wysokości emerytury i stanu finansów systemu emerytalnego.

Po wygraniu wyborów czekaliśmy na inicjatywę ustawodawczą prezydenta (lub PiSu w jego imieniu). Jednak od wygrania wyborów prezydent wybrał strategię milczenia w sprawie wieku emerytalnego. Jedynie w reakcji na pytania mediów, w odpowiedziach prezydenta i jego otoczenia dało się wyczuć rozmywanie deklaracji wyborczych w temacie emerytur. Wbrew wcześniejszym deklaracjom prezydent nie podjął natychmiastowych działań ws. wieku emerytalnego.

Dla ukrycia swojej bierności, A.Duda wykorzystał ideę referendum.  (Obecnie czekamy na decyzję senatu w tej sprawie). Dzięki temu dał sobie i swojej macierzystej partii sporo czasu, bo aż do wyborów parlamentarnych. Ale jest to tylko odwlekanie terminu podjęcia decyzji. Jeszcze w czasie kampanii prezydenckiej deklarował się jako człowiek odnoszący się z szacunkiem do referendalnych inicjatyw. Tylko, że tutaj znów powinien się pokazać jako światły i odważny lider. Prezydent powinien był otwarcie powiedzieć, że problematyka systemu emerytalnego jest przez decydentów dobrze rozpoznana i odwoływanie się do pytań odnoszących się tylko do skrócenia wieku emerytalnego jest niepoważne. Tłumaczenie się szacunkiem dla woli tzw. suwerena, w moim przekonaniu, jest tylko politycznym unikiem i będzie miało przykre konsekwencje w przyszłości. Suwerenowi (czyli obywatelom) trzeba wyjaśnić, że nie zawsze ma racją. Zresztą odrębną kwestią jest też rzetelność organizatorów społecznych akcji zbierania podpisów.

Formalnie drugie referendum ma być oddaniem szacunku dla woli suwerena. Niestety prezydent Duda zmienił brzmienie oryginalnego zapytania. Przede wszystkim w pytaniu referendalnym nie ma informacji o jaki obniżony wiek chodzi. Tymczasem Związek Solidarność w akcji zbierania podpisów wskazywał wiek 60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn. Prezydent dodał też pytanie o powiązanie uprawnień emerytalnych ze stażem pracy, ale też nie podano o jaki staż chodzi. Jak więc widać, wolą suwerena prezydent zanadto się w rzeczywistości nie przejął. Podejrzewam, ze rozmycie kwestii wieku jest przygotowanie się na ewentualną wygraną PiS, który będzie musiał obietnicę zrealizować lub gdy opinii publiczna zmusi prezydenta do pokazania projektu ustawy zmieniającej emerytalny wiek. Wtedy będzie można powiedzieć, że co do zasady prezydent nie był zbyt konkretny w deklaracjach a Solidarność pozwoliła znacznie zmiękczyć kwestie wieku w referendum. W razie konieczności realizacji obietnicy, prezydent poda propozycję w której skrócenie wieku będzie skromne lub ograniczone do wąskiej grupy.

I mamy o to teraz dość niebezpieczną sytuację (o ile referendum się odbędzie). Jakkolwiek cała heca z referendalnym pytaniem się skończy, obywatele będą rozczarowani. Bo prezydent już zwleka z jednoznacznym działaniem, a na dodatek modyfikuje pytanie. Moim zdaniem rozmywanie kwestii wieku jest świadomym przygotowaniem gruntu pod ewentualną realizację obietnicy. O ile głosowanie w odrębnym terminie pozwalało na liczenie na upadek pytań z powodu zbyt niskiej frekwencji, to organizowanie referendum w dniu wyborów parlamentarnych tą frekwencję podbije, co będzie sprzyjało macierzystej partii prezydenta. Z politycznego punktu widzenia ruch jest korzystny dla interesów PiS, ale zwiększa prawdopodobieństwo zaakceptowania pytania w referendum i politycy będą mieli problem co z tym dalej zrobić. Jeżeli PiS nie przejmie władzy, prezydent będzie zrzucał odpowiedzialność na nie-PiSwowski rząd, twierdząc że on (prezydent) udzielił głosu suwerenowi, a suweren chce obniżenia wieku przejścia na emeryturę. W przypadku wygranej PiS, najprawdopodobniej zobaczymy projekt ustawy wprowadzający kosmetyczne zmiany lub odgrywanie sceny z zaskoczeniem stanem finansów publicznych. Nie przyjmuje – pewnie przez naiwność – do wiadomości, że prezydent razem z rządem PiS będzie chciał na siłę obniżyć wszystkim wiek emerytalny wg pomysłu Solidarności.

Pozostaje wariant przy którym referendum się nie odbywa. Wtedy, o ile prezydent będzie konsekwentny, propozycja referendum poczeka na nowy układ polityczny po wyborach. Układ partyjny będzie bardziej sprzyjający. Wtedy w wyborach PO będzie przylepiona etykieta partii która nie akceptuje woli suwerena, a PiS przy cichym wsparciu prezydenta będzie się kreował na partię skłonną obniżyć wiek przejścia na emeryturę. Ciąg dalszy tego scenariusza będzie podobny jak wcześniej zarysowanego, czyli prezydent przy wparciu PiS będzie próbował realizować pomysł chociaż skromnej realizacji obietnic, co i tak przyczyni się do rozczarowań społeczeństwa.

Mocno ubolewam, że obecny prezydent rozgrywa politycznie kwestię wieku przejścia na emeryturę. Zrobił tym ogromną krzywdę debacie publicznej i społecznej świadomości. Cofnęliśmy się w dyskusji o kilka lat. Wynikiem tego będzie większe lub mniejsze rozczarowaniem społeczeństwa i ewentualna próba rozluźnienia dyscypliny finansów publicznych. Szkoda, bo prezydent miał szansę wystąpić w roli autorytetu lub co najmniej przemilczeć kwestie emerytalne. Pisząc o roli autorytetu miałem na myśli, że prezydent mógł zaproponować dyskusję o drobnych modyfikacjach systemu emerytalnego, które będą potrzebne w najbliższych latach i dotyczyć – niestety – skromnej części przyszłych emerytów.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Rynek kredytów mieszkaniowych po II kw 2015. Warszawa cięgnie rynek.

2015_08_27_kr_hipo_AMRON

Właśnie opublikowano raport o rynku kredytów mieszkaniowych po II kw przygotowany przez AMRON-SARFiN. Czego się z niego dowiadujemy?

Wg raportu liczba czynnych umów kredytowych sięga niemal 2 mln na koniec czerwca 2015 r. na kwotę 374 mld zł. Liczba umów czynnych po II kw była w takim razie o 2,6% większa w porównaniu z końcem ubiegłego roku. Analiza zmian i trendów z ostatnich kwartałów wskazuje, że jest wielce prawdopodobne iż w 2015 r. liczba czynnych umów będzie większa o nawet 5% w porównaniu z 2014 r. (Rocznie uruchamiane jest ok 180 tys. nowych kredytów (średnia za 2012-14), przy spłacie rzędu 90 tys kredytów). Czyli liczba nowych kredytów o 80-90 tysięcy przekroczy liczbą spłacanych. W średnim terminie, przy założeniu dobrego dla polskiej gospodarki scenariusza, przyrost kredytów mieszkaniowych może się mieścić w przedziale 90-120 tysięcy.

Kwotowo, tzw. wg wartości zadłużenia, kredyty mieszkaniowe stanowią niewiele ponad 20% wartości PKB. Taka sytuacja utrzymuje się piąty rok z rzędu. Dane z ostatnich kwartałów dają może pewną nadzieję na wzrost wskaźnika w średnim terminie, ale będzie  to wzrost bardzo powolny.

Po poważnym hamowaniu wzrostów wartość nowo udzielanych kredytów kwartalnie, w I kw tego roku była mała poprawa (wzrost o 1,4% w ujęciu rok do roku). Ale już II kw stanowił miłą niespodziankę, ponieważ wzrost wyniósł 5% w porównaniu z II kw 2014 r. Niestety wzrost liczony dla liczby nowych kredytów w kwartale stanowił, połowę (mowa o dynamice) wartości podanych dla wartości nominalnej nowych kredytów. Może to oznaczać, że banki mozolnie zwiększają liczbę klientów przy ostrej ich selekcji pod względem kondycji finansowej i możliwości spłaty. Wygląda też na to, ze rynek łatwy nie jest. Wprawdzie liczba gospodarstw domowych posiadających zdolność kredytową powoli rośnie, ale śpieszyć się nie ma po co. Ceny mieszkań rosną niemal niezauważalnie.

Praktycznie od trzech lat nie udziela się kredytów walutowych. Udział tychże w ogółem udzielanych, to wartość rzędu 1%. Wyjątkiem był tylko IV kw 2014 r. z wartością 2,12%. Słynne kredyty w CHF dostała w II kw 2015 już tylko garstka osób (0,02% w nowo udzielnych). W walutowych kredytach dominuje teraz euro, na którą to walutę przypada większość udzielanych kredytów walutowych.  Ciekawostką jest natomiast ostry spadek średniej wartości nowo udzielanych kredytów walutowych w tym roku. W II kw średni kredyt walutowy sięgał już tylko 290 tys. zł i był dwa razy mniejszy od wartości sprzed roku.

W strukturze kredytów wg wartości II kw potwierdza zarysowane w ciągu ostatnich kilku kwartałów trendy. Rośnie udział nowo udzielonych kredytów z przedziału 100-200 tys. i 200-300 tys. zł. w pozostałych przedziałach mamy stabilizację lub spadek. Zaznaczam, że są to procesy dziejące się dość powoli, acz zauważalnie. Nadal niemal 2/3 nowo udzielanych kredytów ma termin spłaty z przedziału 25-35 lat. 27,2% kredytów przypadło w II kw na kredyt z przedziału 15-25 lat. To aż o ok 3 p.b. powyżej średniej z ostatnich kilku lat. Byłbym jednak ostrożny w twierdzeniu, że jest w tym jakaś świadoma polityka banków zmierzająca do skrócenia terminu zapadalności kredytów.

W zasadzie analiza danych za II kw i kilka wcześniejszych kwartałów ( okres I kw 2014 – 2015) nie wskazuje na jakieś rewolucyjne zmiany w kredytach mieszkaniowych czy zarysowanie silnych pozytywnych trendów. Tak naprawdę jednym z ciekawszych „smaczków” omawianej analizy jest struktura udziału poszczególnych miast w strukturze zaciąganych kredytów.  Wygląda na to, że poprawa na rynku kredytów mieszkaniowych jest zasługą Warszawy. Jeszcze w 2008 Warszawa odpowiadała z 1/3 wartości nowo udzielanych kredytów. Potem, aż do końca 2014, udział Warszawy odpowiadał na ogół 25%. Poprawę widać było już w II poł. 2014 r., ale w II kw tego roku udział Warszawy to już 37%!  Kwo wie, może tak jak w 2010 r., ożywienie w Warszawie będzie zapowiedzią wzrostu popytu na kredyt mieszkaniowy w pozostałych miastach i regionach Polski. Zobaczymy.

 

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Podatek bankowy. Jeśli już, to zróbmy to mądrze.

Nigdy nie byłem doktrynalnym przeciwnikiem nakładania na sektor bankowy, czy generalnie finansowy, dodatkowych obciążeń finansowych. Pytanie jest zawsze takie same: czy to konieczne i – jeśli tak –  to jak wielkie ma to być obciążenie. Okazją powrotu do tematu jest pomysł PiS na tzw. podatek bankowy. Uzasadnienie dla nałożenia podatku oraz dyskusja jaką wywołał, jak w soczewce pokazuje, że i z pozoru w nudnej ekonomii spory bywają gorące.   Czegóż tu nie mamy: podatki, karanie zagranicznych inwestorów, fiskalizm, odpowiedzialność bankowców za kryzys i kłopoty frankowiczów, sprawiedliwość społeczna i ekonomiczna, przyszłość sektora bankowego w Polsce, mobilizowanie elektoratu antypatią do bankowców itd. No a już samo zestawienie pieniędzy podebranych bogatym bankowcom na finansowanie społecznych potrzeb, ma w zasadzie wytrącić oręż obrońcom sektora bankowego. Ileż emocji i różnych racji, nieprawdaż?

Może i przeszedłbym obojętnie obok pomysły PiS gdyby nie to, że jego finansowo-moralne uzasadnienie jest dość pokrętne. Zanim więc pomysł na poważnie będzie dyskutowany, warto wypunktować przynajmniej szereg racji i argumentów, by podjąć mądrą decyzję, A jeśli nie da się mądrej, to przynajmniej taką która przyniesie najmniej szkód.

Nie ma co ukrywać, że sektor bankowy nie jest konkurencyjny w pełnym tego słowa (ekonomicznym!) znaczeniu. Formalnie konkurencja jest ogromna. W Polsce działa wiele banków, i wszystkie robią co mogą by zachęcić nas do lokowania oszczędności u nich czy brania kredytów i pożyczek na potęgę. Proszę, dzwonią, w pas się kłaniają jak tylko staniemy w progu bankowej placówki. Z pełną konkurencją mamy jednak do czynienia gdy sektorze jest tzw. łatwość wejścia do sektora, czyli nie ma ograniczeń regulacyjnych czy barier finansowych. W sektorze bankowym są. Wymagania regulacyjne i finansowe powoduje, że nie mogę utworzyć malutkiego banku i mozolnie piąć się w górę. Jest to jednak uzasadnione rolę sektora w gospodarce i bezpieczeństwem obrotu pieniężnego. Mało kto pewnie pamięta krótkie historie małych banków z lat 90-tych. Biznes na ogół się nie udawał i szybko trzeba było je łączyć z większymi bankami lub wypłacać gwarantowane depozyty. Historia SKOKów to również przykład wskazujący na to, że instytucje bankowe i para-bankowe, powinny być kompetentnie zarządzane i podlegać kontroli.

W sektorze bankowym z całą pewnością konkurencję mamy, i to silną, ale bariery tzw. wejścia do sektora, stawiają banki w dość uprzywilejowanej pozycji w gospodarce. W efekcie mamy w bankowości, jak ja to nazywam, efekt OFE. Z OFE było tak, że formalnie były warunki do silnej konkurencji, ale szybko się okazało, że sektor nie chce rywalizować na polu prowizji. Trzeba było silnej presji medialnej i politycznej, by OFE zaczęły prowizje obniżać. Komfort bankom daje też niemal przymus korzystania z usług banków. Regulacje, zwyczaje, bezpieczeństwo, postęp techniczny itd. powodują że niemal każdy obywatel, i na pewno każda firma, w zasadzie muszą korzystać z bankowych usług. Zmienność koniunktury nie ma tu znaczenia. Dla bankowców to niezwykle komfortowa sytuacja.

PiS w propozycji podatku bankowego gra na emocjach. Krótko mówiąc hasło brzmi: zabierzmy bogatym. Nie ma co ukrywać, że sektor bankowy w ostatnich 4 latach uzyskiwał korzystny wynik netto (od 15 do 16 mld zł), pomimo nieszokującej bynajmniej koniunktury gospodarczej. Społeczeństwo zazdrośnie spogląda na wynagrodzenia i miejsca pracy bankowców (klimatyzowane biurowce itd.). Wynagrodzenia zarządów banków to ścisła czołówka wśród firm giełdowych.

Politycy PiS dość chętnie podkreślają zagraniczne pochodzenie kapitału, jakby to był grzech za który trzeba płacić. Tą część mitologii bankowej uważam za wyjątkowo zmanipulowaną. Kapitał zagraniczny na normalnych zasadach wchodził do Polski i tak samo jak kapitał polski rywalizuje o względy polskich firm i gospodarstw domowych. Zapomina się dzisiaj, że wielce cennej wiedzy bankowej i doświadczenia wniosły do Polski właśnie banki zagraniczne. Wejście do bankowości kapitału zagranicznego ułatwiło polskim firmom prowadzenie interesów za granicą oraz dostęp do szeregu instrumentów finansowych.

Podatek bankowy jako  selektywna forma obciążenia finansowego wybranego sektora nie jest, wbrew wielu opiniom, niczym nowym ani grzesznym w gospodarce wolnorynkowej. W tym i w naszej. Nakładamy obciążania na wytwórców dóbr i usług lub ich odbiorców. Dzieje się to tam, gdzie firmy i/lub ich klienci są w lepszej kondycji finansowej na tle ogółu. Mamy więc podatek akcyzowy na wybrane grupy wyrobów. Opodatkowaliśmy też wydobycie surowców. Państwo dodatkowo (oprócz podatków!) pobiera dywidendę od spółek państwowych. Za korzystanie z usług finansowych państwo opodatkowało Polaków dziesięć lat temu (tzw. podatek Belki). Przykładów jest więcej. Sektor bankowy jako relatywnie „bogaty” też więc może być brany pod uwagę. Przypomnę, że i w UE przetoczyła się poważna dyskusja nad dodatkowym opodatkowaniem banków na rzecz tworzenia funduszy ratunkowych na wypadek kolejnych kryzysów.

Z propozycją PiS jest ten problem iż nie jest ona przemyślana i ma cel polityczny. Wg szacunków PiS, na finansowanie jej programu potrzeba 73 mld zł. 5 mld zł z sektora bankowego to niecałe 7% potrzebnej kwoty. Co ciekawe, PiS chce powrotu VAT do 22%, by … podobne pieniądze zebrać podatkiem bankowym. Grono podatników częściowo się tu pokrywa (w przypadku pod. bankowego będą to klienci banków). Co najmniej wątpliwy jest sposób naliczania podatku jak i jego pieniężny wymiar. Podatek od aktywów (najczęściej jest mowa o 0,4% wartości aktywów) będzie wartością dość stabilną (brak wahań) i powoli rosnąca, ponieważ aktywa sektora bankowego będą w dłuższym terminie powoli rosnąć. Bez względu więc na koniunkturę i zmienność wyniku finansowego, sektor będzie płacić praktycznie stałą stawkę. Pomysłodawcy zapominają, że wynik sektora nie zawsze był tak dobry jak obecnie. W 2009 i 2010 wynik finansowy sektora było o od 5 do 7 mld zł mniejszy od obecnego. Jeszcze gorzej było w I poł poprzedniej dekady. Obecnie, 5 mld stanowi trzecią część obecnego wyniku netto sektora. Biorąc pod uwagę poważniejsze wahania koniunktury oraz zapowiadany spadek wyniku netto sektora (lub stabilizację) w najbliższych latach, stały podatek od wartości aktywów może zabić przysłowiową kurę znoszącą złote jajka. Pomysłodawcy chyba zapomnieli, że sektor bankowy poniesie skutki wypłat dla klientów SKOKów (BFG będzie wymagał uzupełnienia). Wielką niewiadomą jest ratowanie tzw. frankowiczów. W zależności od pomysłodawców, koszt dla sektora to będzie od 9 do ponad 40 mld zł, rozłożony na najbliższe lata. Najgorszy wariant jest akurat autorstwa….polityków PiS (kłopoty z powodu SKOKów zresztą też). W takiej sytuacji podatek bankowy traci rację bytu.

Pomysłodawcy nie wzięli pod uwagę, że KNF może mieć inne pomysły na spożytkowanie wyniku finansowego sektora bankowego lub że każde dodatkowe opodatkowanie ogranicza możliwość zwiększania kapitałów, co poprawia skłonność do ryzyka kredytowego.

Jeżeli już podatek ma być od aktywów, to warto podyskutować od jakich. Ponadto można oprzeć podatek na pasywach. Podatek powinien w sposób zróżnicowany podchodzić do aktywów i być spójny w polityką KNF wobec banków.

Moim zdaniem wartość 5 mld zł. formalnie jest do „przełknięcia” przez sektor bankowy. Jest to jednak wartość maksymalna i powinniśmy do niej dochodzić przez kilka lat. Analiza zmian przychodów i kosztów w minionych latach wskazuje, że część (może nawet ponad połowa) podatku będzie przerzucona na klientów, co nie jest zapewne dla nikogo zaskoczeniem, w tym i dla pomysłodawców. Konstrukcja podatku jest zupełnie nieprzemyślana i nie konsultowana z przedstawicielami sektora oraz instytucjami nadzoru. Sprowadzenia obciążenia tylko do funkcji fiskalnej też może być postrzegane jako błąd. Wraz z rozwojem sektora finansowego, warto pomyśleć o zwiększaniu funduszy na wypadek skutków kryzysów w tym sektorze (np. pomysły jakie pojawiały się w UE po kryzysie 2008/2009), by nie było potrzeby angażowania finansów publicznych do ratowania sektora bankowego lub jego klientów.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz

O wspólnej walucie euro politycznie i patetycznie.

Wybory prezydenckie oraz parlamentarne dość dobrze charakteryzują naszą dyskusję o euro. Zwolennicy starają się tematu nie poruszać, ponieważ jest niemodny i można na nim stracić. Przeciwnicy tymczasem, żerują na społecznej niewiedzy i sieją strach przed euro, który przekłada się na punkty politycznego poparcia. Głosy dezaprobaty wobec euro podnoszą się też powoli ze środowisk światłych poniekąd ekonomistów. Kilka dni temu w Gazecie Wyborczej Stefan Kawalec zasugerował, że euro (tzn. wspólna waluta) może rozsadzić Europę i że idea wspólnej waluty to błąd. Stefan Kawalec idzie dalej: ze wspólnej waluty należy się wycofać i pozostawić integrację na poziomie najwartościowszych osiągnieć UE (nie określił co to znaczy) i wspólnego rynku.

Moje poniższe rozważania świadomie pochodzą głównie ze świata polityki niż ekonomii, bo nawet na poziomie rozważań politycznych euro również można obronić. To świadomy eksperyment z mojej strony w polemice z przeciwnikami euro.

Opracowań dotyczących wpływu przyjęcia euro (czyli odejścia od własnej waluty) dostępnych jest mnóstwo. Dostęp jest niezwykle łatwy. Wystarczy wrzucić hasło w dowolną wyszukiwarkę. Uprzedzam, że nie jest to (opracowania o skutkach przyjęcia euro) lektura łatwa nawet dla ekonomistów. Dla nie-ekonomistów część tych opracowań jest mało zrozumiała. Od razu mówię, że z tych opracowań wyłania się jednak brutalna prawda: to czy przyjęcie euro okaże się pomyślne dla danego kraju, zależy głównie od politycznych i gospodarczych decydentów i elastyczności gospodarki. Przyjęcie wspólnej waluty wymaga zmiany zasad kontroli i reagowania na procesy dziejące się w gospodarce. Euro nie jest samo z sobie źródłem bogactwa narodów je przyjmujących. Jest tylko sposobem ułatwiania współpracy krajów, które euro przyjęły.

Przyjęcie euro to na pewno ekonomiczne wyzwanie. Warto jednak pokazać, że na tle innych makroekonomicznych wyzwań jakie podejmowaliśmy w ciągu ostatnich dwudziestu kilku lat, przyjęcie euro bynajmniej największym wyzwaniem nie jest. Przestawienie gospodarki z gospodarki socjalistycznej  na wolnorynkową na początku lat 90-tych oraz wejście do UE kilkanaście lat później, skalą wyzwania i ryzyka społeczno-gospodarczego przerastały ryzyka wynikające z przyjęcia euro. Jak widać udało się. Mało kto sobie uświadamia jakich zmian w gospodarce wymagało również przejście na płynny kurs walutowy na początku ubiegłej dekady. A jednak też się udało.

Może warto dzisiaj przypomnieć, że nasze obawy często wynikają z niewiedzy wykorzystywanej przez media oraz polityków, którzy z tej niewiedzy żyją. Wstyd powiedzieć, ale przed referendum ws. wejścia do UE byli wśród nas sceptycy.  Sam wynik referendum powodem do dumy bynajmniej nie jest. Przypomnę, że politycy w obawie o wynik wymyślili, że referendum ma trwać dwa dni. Na referendum pojawiło się aż lub tylko 59% uprawnionych. Z tego grona za wejściem było 77%. Inaczej mówiąc, 45% uprawnionych do głosowania było za wejściem do UE. Pozostała część była przeciw lub nie miała ochoty pojawić się na referendum. Dzisiaj nikt kto zna korzyści polityczne i gospodarcze z wejścia do UE nie ma najmniejszych wątpliwości, że wejście do UE było absolutnie słuszną decyzją.

Nieszczęście w dyskusji o euro polega na tym, że przyjęcie wspólnej waluty jest traktowane jak utrata narodowej niezależności. W pewnym stopniu jest to prawda. Jak sądzą, jest to taka cząstka niezależności, którą można utracić. Po prostu cały projekt jakim jest UE, polega na rezygnacji z części niezależności politycznej i gospodarczej na rzecz wspólnych korzyści. Tak naprawdę żaden kraj nie jest obecnie całkowicie niezależny w dosłownym tego słowa znaczeniu. Kraje wchodzą z wielu powodów w wojskowe, polityczne i gospodarcze koalicje oraz porozumienia czy umowy. Czasami zmusza je do tego niekorzystne położenie geopolityczne czy uzależnienie gospodarcze (np. surowcowe). Sztukę nie jest bycie całkowicie niezależnym, ale sztukę jest wejść w koalicje których bilans jest ewidentnie korzystny.  

Samo euro jest tylko etapem w budowaniu jednolitego rynku i ułatwieniem w jego funkcjonowaniu. Skoro zdecydowaliśmy się w UE na przyjęcie wspólnej polityki rolnej oraz przepływ towarów i usług, to samo euro jest po prostu naturalną konsekwencją przyjętych zmian. By uniknąć makroekonomicznych rozważań, zaproponuje takie ćwiczenie: proszę sobie wyobrazić funkcjonowanie w Polsce gdyby każde województwo miało odrębną walutę. Nawet urlopowy wyjazd nad morze wiązałby się z ryzykiem walutowym. Kilka województw ewidentnie by a tym straciło.

Propozycja S.Kawalca by zatrzymać integrację UE na poziomie wspólnego rynku rodzi spore ryzyka. Już obecnie niemal każdy fragment polityki UE jest krytykowany przez jakiś kraj lub grupę krajów. S.Kawalec nie jest zwolennikiem wspólnej waluty. Inni zaś protestują z powodu przyjętej polityki rolnej lub międzynarodowej. Można nie akceptować wspólnej waluty, ale ktoś inny może nie akceptować rozwiązań przyjętych na przykład dla rynku mleka. Tak można kwestionować wszystko, tylko dlatego że jakaś grupa krajów jest przeciwna takiemu czy innemu rozwiązaniu. Na ogół kwestionowanie takiego czy innego fragmentu polityki gospodarczej UE wynika z uporu danego kraju, który w bardzo partykularny sposób podchodzi do swojego uczestnictwa w UE. Polska na to schorzenie też cierpi.

Traktowanie UE  tylko przez pryzmat wspólnego rynku grozi jej rozpadem w dłuższym terminie lub poważnym ograniczeniem w rozumieniu liczby tworzących UE krajów. Wspólna waluta to sposób na ekonomiczną ale i polityczną integrację w globalizującym się świecie. Argument, że Polska nie miałaby wielkiego znaczenia w grupie krajów euro jest niepoważny, bo funkcjonując poza strefą euro będzie znaczyła jeszcze mniej. Warto moim zdaniem ten projekt współtworzyć niż czekać aż się rozpadnie. Warto więc przyjąć wspólną walutę nie tylko jako naturalną konsekwencję integracji ekonomicznej, ale wyzwanie polityczne, którego celem jest zabezpieczeniem przed rozpadem UE z byle powodu, na przykład w postaci działań dezintegracyjnych jakiejś grupy krajów.

Tak naprawdę z politycznego punktu widzenia dywagacje o przyjęciu euro mogą stać się wkrótce bezprzedmiotowe lub już się takimi stają.  Już obecnie część krajów strefy euro proponuje dalszą integrację. Coś na kształt unii w unii. Nasze sprzeciwy na powstawanie takiej unii w unii będą raczej mało skuteczne. Inna rzecz, że z politycznego i gospodarczego punktu widzenia, punkt ciężkości UE już jest po stronie państw strefy euro.

Argument że wprowadzenie euro w UE i być może kiedyś w Polsce, to decyzja polityczna, trudno uznać za udany. Po prostu każda unia walutowa oraz przyjęcie innej waluty poprzedzone jest polityczną decyzją, bo inaczej po prostu się nie da. Oczekiwanie aż stanie się to wskutek obiektywnych procesów rynkowych jest – jak sądzę – dość naiwne. No bo i jakich?

Często wspomina się, że już wiele wcześniejszych unii gospodarczych czy walutowych (w tym w Europie) nie przetrwało próby czasu lub nie doczekały się realizacji. To żaden argument. Biorąc pod uwagę czego doświadczyła Europa w ciągu ostatnich stu lat, można raczej dojść do wniosku iż szkoda że politykom zabrakło determinacji w realizacji projektów. Wiem, że jestem w tym momencie dość patetyczny, ale moje zainteresowania historią mimowolnie prowadzą do refleksji, że na budowanie wspólnych obszarów polityczno-ekonomicznych patrzę inaczej. Kiedy się już tak czyta o kolejnej bezsensownej wojnie czy politycznym lub gospodarczym konflikcie, refleksja iż współpraca i integracja polityczno-gospodarcza jest po prostu rozsądniejsza wydaje się oczywista.

Nie wiem jak potoczą się losy UE i strefy euro. Można czekać, aż się rozpadnie pod ciężarem wewnętrznych sporów lub funkcjonować na jej obrzeżach. Można też próbować ten epokowy projekt współtworzyć. Ta ostatnia propozycja wydaje mi się najrozsądniejsza.

Nie jestem zwolennikiem wejścia do strefy euro za wszelką cenę i jak najszybciej. Czułbym się bardziej komfortowo, gdyby decyzja o przyjęciu euro miała wsparcie społeczne i polityczne i przy akceptowanym politycznie i społecznie bilansie korzyści i ryzyk. Warto ludziom tłumaczyć czym jest i ma być UE i strefa euro.  

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Platformy pomysł na kredyty we frankach

Kolejnym podmiotem, który podjął temat kredytów we frankach jest Platforma Obywatelska. Przedstawiona kilka dni temu propozycja nie jest rozwiązaniem idealnym, ale wydaje się być wartym rozważenia kompromisem w obecnych warunkach. Projekt PO stara się ograniczyć zakres pomocy, liczbę gosp. domowych (dalej: osób) dla których jest przeznaczony, czas trwania i kwotę obciążeń jakie poniosą banki i zainteresowani programem.  To spora zaleta pomysłu PO.  Z tego też względu, pomysł PO trudno nazwać populistycznym.

PO w projekcie ustawy ogranicza pomoc do osób zamieszkujących lokal. Metraż nie większy niż 75 mkw dla mieszkań i 100 dla domów. Kryterium powierzchni  nie dotyczy rodzin wielodzietnych. Do tego w okresie obowiązywanie programu (2020 r.) ustalono min próg LTV dla zainteresowanych. Próg będzie obniżany z 120 proc. w pierwszym roku programu do 80 proc. w ostatnim. Tym ostatnim warunkiem PO ustanawia kolejność w kolejce, ale i zapewnia rozłożenie w czasie kosztów programu dla sektora bankowego. Wg szacunków PO upoważnionych do skorzystania z programu byłoby ok. 12 % zadłużonych, co ma odpowiadać 21% wartości portfela frankowego.

Czy ograniczenie j.w. beneficjentów program jest uczciwe? Cóż, niezupełnie. PO kieruje ustawę do osób zamieszkującym mieszkanie i obarczonych największym ryzykiem. Osoby, które nabywały mieszkanie w celu wynajmu, są tu ewidentnie poszkodowane, mimo iż wzrost CHFa dotknął jest tak samo jak inne. To tylko jeden z wielu przykładów. Do określenia beneficjentów ustawy, użyto parametrów już znanych i łatwo definiowalnych. Ustawa PO nie służy wymierzaniu sprawiedliwości dziejowej, ale jest próbą rozwiązania najbardziej palących problemów w obecnych okolicznościach.

Pomysł PO nie otwiera dyskusji jak radzić sobie w sytuacjach kryzysowych (to ustawa jednorazowego użytku) . Być może potrzebujemy na to więcej czasu i – szczególnie! – po wyborach. Problem tzw. frankowiczów pokazał brak rozwiązań dla osób które wpadły w finansowe tarapaty częściowo nie z własnej winy. Można dyskutować czy problem ten powinna obejmować ustawa o upadłości konsumenckiej czy jakiś nowy twór prawny, który przybliży nas do odpowiedzi kto i w jakim stopniu powinien dzielić się ryzykiem m.in. w sytuacjach takich jak kredyty frankowe. W mediach przewinęło się kilka ciekawych propozycji.

Zaletą pomysłu PO jest względnie dokładne (przy stabilizacji obecnych warunków rynkowych) określenie maks. kosztów programu i czasu jego trwania. Wg szacunków PO, sektor bankowy może stracić (ponieść koszty) do 9,5 mld zł. Biorąc pod uwagę wynik finansowy sektora i rozłożenia kosztów w czasie, wydaje się że sektor bankowy powinien dać sobie radę ze skutkami ustawy.

Koszty pomysłu PO zasadniczo rozłożą się na banki i osoby zainteresowane. Oczywiście można przyjąć, że banki będą próbowały częściowo przenieść je na swoich klientów, ale tak zachowuje się każdy sektor gospodarki i przedsiębiorca. Skutki dla państwa będą relatywnie małe,  głównie w postaci nieco mniejszego podatku dochodowego.

PO w swoim pomyśle na pomoc frankowiczom wykorzystała ideę odniesienie do zadłużenia w pln. Przypomnę, że A.Duda, R.Petru i ZBP sugerowali udzielenie wsparcia i jego skali w odniesieniu m.in. do kursu walutowego. Nie będę się do tego odnosił, bo w każdym z przypadków kurs pełnił odmienną rolę w algorytmie pomocy. Wg PO aktualny poziom zadłużenia w chf przeliczamy na pln i przyrównujemy do hipotetycznego kredytu wziętego w pln (w tym samym czasie i wg tej samej wartości). Nadwyżkę zadłużenia w chf nad zadłużeniem w pln dzielimy na pół. Jedną połowę bank umarza (czyli ¼ zadłużenia), a drugą połowę w postaci kredytu w pln opiera na stopie referencyjnej NBP (wartość nieco niższa od stawki wibor 3M). Pozostała część zamieniana jest na kredyt w pln wg parametrów kredytu hipotetycznego (j.w.). W ten sposób, aktualne zadłużenie w chf zamieniamy na pln i nadwyżką dawnego kredytu w chf nad kredytem w pln, dzielimy się z bankiem po połowie.

Przykład. Przy kredycie wziętym w chf latem 2008 r (129 tys. chf na 25 lat), kapitał do spłaty wyrażony w pln wynosi obecnie prawie 392 tys. zł. Kredyt wtedy wzięty w pln miałby obecnie kapitał do spłaty ok. 207 tys. zł. Różnica to 184 tys. pln. Połowę z tego bank umarza, a pozostałe 92 tys. udziela w kredycie opartym na st.referencyjnej NBP i w pln. Natomiast 207 tys. zamienia się w „normalny” kredyt złotowy, jakby by był zaciągnięty( w tym przypadku) w lecie 2008 r. W tym akurat przykładzie zadłużenie redukowane jest niemal o ¼.  Kolejną korzyścią jest, w tym przypadku, mniejsza o ponad 100 pln rata kapitałowo-odsetkowa.

Korzyścią dla kredytobiorcy jest częściowa redukcja zadłużenia i pozbycie się ryzyka kursowego. Podział skutków wzrostu kursu chf „po połowie” między klientem i bankiem uważam za uczciwe postawienie sprawy (przy dalszym wzroście kursu chf już niekoniecznie). Podobnie oceniam pomysł odniesienia się do kredytu wziętego w pln.

Skorzystanie z programu oferowanego przez PO nie jest obowiązkowe, podobnie zresztą jak w innych propozycjach. Wbrew pozorom, nie oczekiwałbym masowego zainteresowania propozycją przewalutowania. Część osób może się zdecydować na oczekiwanie spadku kursy chf w kolejnych latach.

Jak już wspomniałem, pomysł PO jest dość ciekawy. Wydaje się niezłym wyważeniem wszystkim za i przeciw oraz ryzyk jakie dotykają gospodarstwa domowe, banki i państwo. Z całą pewnością nie jest to pomysł populistyczny biorąc pod uwagę zakres działania i podział konsekwencji wzrostu zadłużenia wyrażonego w pln. Teoretycznie projekt PO zadziała w przypadku dalszego wzrostu kursu chf, ale wydaje się iż celem projektu ustawy PO nie jest było szykowanie ścieżki awaryjnej na ewentualność przebicia poziomów 5, 6 i dalej przez chf.

Tak naprawdę chyba nie warto dalej prowadzić rozważań nad pomysłem PO, z tej prostej przyczyny że obecny parlament nie zdąży go przeprocesować. Ponadto, jak sądzę, frankowicze czekają na pomysł A.Dudy (lub PiS), który w kampanii prezydenckiej przebił wszystkich hojnością (m.in. przewalutowanie po kursie wejściowym). 

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Jak PiS znalazł pieniądze na realizację programu.

Jak tylko w ubiegłym roku media obiegł materiał PwC o luce podatkowej, wiedziałem że w nadchodzących wyborach w 2015 r. któraś z partii wykorzysta ten materiał. Nie trudno było przewidzieć, że nie będzie to żadna z partii wchodzących w skład koalicji rządzącej. No bo w końcu im  szacowana luka podatkowa większa, tym formalnie większy wstyd dla rządzących. Formalnie, bo w rzeczywistości zachęcałbym do ostrożności w wystawianiu prostych ocen.

Już w kampanii prezydenckiej, kandydat PiS bił rekordy obietnic finansowych dla wyborców. Obiecanki wybranego ostatecznie prezydenta były tak duże, że w mediach coraz częściej pytano o źródła finansowania wyborczych obietnic. W kolejnej kampanii wyborczej, PiS nie mógł sobie pozwolić na taki rozdźwięk między wartością obietnic a możliwymi do pozyskania źródłami finansowania. Możliwości były dwie: ograniczyć wyborcze obietnice lub wskazać niewykorzystane do tej pory przez nikogo źródła finansowania. PiS postawił na drugi wariant. W mijający weekend przyszła premier B.Szydło zarysowała źródła finansowania wyborczych propozycji. Głównym źródłem finansowania wyborczych obietnic ma być …uszczelnienie systemu podatkowego, co ma dać kwotę 52 mld zł rocznie. (!). Tuż obok leżała taka kasa do wzięcia i rząd PO-PSL się po nią nie pochylił? Całość luki podatkowej politycy PiS potrafią szacować nawet na 70 mld zł.

Luka podatkowa to różnica pomiędzy teoretycznie możliwymi wpływami podatkowymi a faktycznymi. Wpływy teoretycznie możliwe opierają się na szacunkach i porównaniach. Faktycznie dane z wiarygodnych instytucji zajmujących się analizą podatków, szacunki oraz porównania z innymi krajami wskazują, że teoretycznie luka podatkowa może wynosić kilkadziesiąt mld zł. W tej kwocie dominującą część stanowi luka w VAT szacowana obecnie na nieco ponad 40 mld zł. Luka ta rosła w ostatnich latach, ale w końcu jesteśmy świadkami odwracania procesu. Wg PwC, lukę podatkową można w VAT można by ograniczyć nawet o 30 mld zł, co wydaje mi się rachunkiem zbyt optymistycznym. Ale politykom PiS ta kwota wydała się kusząca.

Luka podatkowa to zjawisko powiązane z szarą strefą. Na szarą strefę składają się nie tylko przestępcy działający na wielką skalę, ale ..i my sami. Tolerujemy lub sami proponujemy – szczególnie w usługach i budownictwie – płatności bez VAT. Nie reagujemy gdy przedsiębiorca zobowiązany do wydania rachunku (i z kasą fiskalną na ladzie) przyjmuje płatność bez nabijania jej na kasę.

Musimy pamiętać, że wykazywana luka częściowo jest iluzoryczna w rozumieniu podatków możliwych do pozyskania. Wielu podatników podejmuje się naruszenia prawa podatkowego  dlatego, że tylko w ten sposób jest w stanie osiągnąć marże jaka ich zadowala. Po prostu działalność zgodna z prawem (i poprawnie opodatkowana) kompletnie ich nie interesuje.

Mylne moim zdaniem jest, często spotykane w mediach i powtarzane przez polityków PiS, bezrefleksyjne odnoszenie obecnej luki podatkowej do okresu 2005-2008. Mam tu na myśli metodę opierającą się na prostym odniesieniu  podatków do PKB. W tamtym czasie odnotowywaliśmy wyjątkowo korzystną koniunkturę gospodarczą.

Skala luki podatkowej jest w pewnym stopniu powiązana ze skutecznością aparatu skarbowego i skłonności obywateli do płacenia podatków. Nie wiem jak PiS chce zwiększyć skuteczność poboru podatków by zmniejszyć lukę o 2/3 . Na razie żaden z nich nie ujawnił pomysłów jak to zrobić. Musiałoby za tym iść nasilenie kontroli i zaostrzenie przepisów. Nie wykluczam wzrostu liczby pracowników aparatu skarbowego. W Polsce wykreowana medialnie niechęć do aparatu skarbowego jest tak silna, że już wyobrażam sobie medialną awanturę i spadek popularności PiS po zapowiedzenia wzrostu aktywności aparatu skarbowego.

Tenże sam PiS wmawia ludziom, że płacimy zbyt duże podatki. Tak radykalne zmniejszenie luki podatkowej (wg zapowiedzi PiS) będzie wymagało m.in. ostrego wkroczenia w drobne usługi by ograniczyć skalę zjawiska „bez VATu”. Wielu z nas odczuje w takim razie wzrost cen usług. Ciekawy jestem jak politycy PiS wytłumaczą to Polakom.

Z luką podatkową związana jest m.in. wydajność podatkowa. Ta, w przypadku VAT faktycznie nieco się pogorszyła i generalnie nie jest zbyt imponująca w Polsce. Wprawdzie politycy PiS co i rusz wspominają o podniesieniu podstawowej stawki VAT przez obecną koalicję rządową do 23%, ale nie wspominają, że stawka efektywna VAT jest kilka pkt. proc. niższa. To jeden z wielu powodów, ocenianej jako słaba, wydajności podatku VAT.

Nie ma się co przesadnie rozwodzić nad pomysłem PiS na tak radyklane zwiększenie wpływów podatkowych, a dokładniej mówiąc: na zmniejszeniu luki podatkowej. To kompletnie nierealne liczby przytoczone przez PiS tylko dlatego że trudno weryfikowalne przez przeciętnego Polaka.

Jeżeli w ciągu kilku najbliższych lat uda się zmniejszyć lukę podatkową o 1/3, to będzie można uważać to za sukces. Teoretycznie jest to możliwe. Niestety nawet taka poprawa ściągalności podatków nijak się ma do zapowiedzi PiS.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Beata Szydło, euro i Grecja.

No, wiedzą to się pani Szydło nie popisała. A i o szacunku (tzn. braku) do własnych wyborców można by podyskutować.

Kandydatka na stanowisko premiera w nowym rządzie, Beata Szydło, zwróciła się właśnie do premier Kopacz i polityków PO mnie więcej takimi słowami: apelują do premier Ewy Kopacz, aby Platforma wycofała się z pomysłu wprowadzenia w Polsce euro.

Wygląda na to, że straszenie euro zostało ocenione przez PiS jako efektywne narzędzie pozyskiwania elektoratu. W związku z tym, przyszła premier Beata Szydło postanowiło postraszyć Polaków walutą euro i wrzucić temat do medialnej dyskusji. Podobnie jak A.Duda.

Z politycznego punktu widzenia zabieg z medialną wrzutką o euro jest kuszący. Można coś pokrytykować i ludzi postraszyć. Można pokazać jak bardzo B.Szydło i PiS bronią Polaków przed złem. Chwyt medialny o tyle prosty, że PO i premier Kopacz unikają poruszania tematu przyjęcia euro w mediach z dwóch powodów. Pierwszy, bo o euro i UE modnie jest mówić w sposób niekorzystny. Po drugie, PO nie porusza tematu euro dlatego, że z kilku względów Polska nie będzie zainteresowana wejściem do strefy euro. Nie ma więc sensu o euro w kampanii dyskutować.

Apel jest zabawny, bo politycy PO od dłuższego czasu informują przy wielu okazjach, że temat wejścia do strefy euro w średnim terminie nie będzie podnoszony. Nie wiadomo więc z czym lub kim B.Szydło polemizuje i z kim walczy.

Ciekawe zdanie wypowiedział prezydent Komorowski w tej sprawie w ubiegłym roku. Wg ówczesnej wypowiedzi prezydenta, do tematu euro można będzie podejść dopiero po wyborach jesiennych i okrzepnięciu sceny politycznej. Niewątpliwie zachęcał do dyskusji, ale z jego wypowiedzi wynikało, że to nowa koalicja rządząca podejmie decyzję, rozpoczynać proces przyjmowania euro czy nie.

Jeżeli to PiS wygra wybory i utworzy koalicję, czego B.Szydło jest pewna, to problemu z wprowadzaniem euro i dyskusji po prostu nie ma i nie będzie. Prognozowany układ sceny politycznej po wyborach w zasadzie zamyka dyskusję polityczną (a co za tym idzie i decyzje) o euro na kilka lat.

Jednak to co najbardziej dziwi u przyszłej premier, to ewidentne mówienie nieprawdy o przyczynie greckiego kryzysu. Twierdzenie, że kłopoty Grecji wynikają z przyjęcia euro to zwykłe oszukiwanie ludzi i demonstracja ekonomicznej niekompetencji. Przyczyną kłopotów Grecji jest finansowa nonszalancja polityków rządzących Grecją w okresie kilkunastu lat i społeczna akceptacja tegoż, żeby nie powiedzieć że wręcz zachęcanie polityków. Mogę mieć tylko nadzieję, że media zmuszą B.Szydło do wytłumaczenia się z tej wypowiedzi.

Niestety po raz kolejny polska prawica dała potwierdzenie kompletnego braku pomysłu na to co się dzieje w kręgu państw strefy euro.  Przypomnę, że niektóre państwa strefy euro coraz odważniej mówią o odrębnej polityce i zasadach współdziałania w swoim gronie. To coś na kształt unii w unii. Być może na naszych oczach powstaje klub państw zainteresowanych integracją polityki w kilku obszarach, w tym i gospodarczym. I trudno się dziwić, ponieważ wraz ze wzrostem liczny krajów UE i zróżnicowaniem ich polityk i interesów, funkcjonowanie UE staje się coraz trudniejsze. Naturalnym wyjściem jest więc tworzenie kręgu państw decydujących się na dalszą integrację i pozostałych członków UE, którym odpowiada mniej lub bardziej luźniejszy związek z UE.

Na tym tle deklarowanie w kampaniach wyborczych polityków PiS, że Polska będzie miała silniejszy wpływ na politykę UE i że będzie czerpała z tego większe korzyści, brzmi dość zabawnie i dziwnie. Utrzymywanie się poza strefa euro, przy postępującej tam integracji, będzie rodziło ryzyko utrzymywania Polski na politycznych i ekonomicznych peryferiach UE.

Zresztą w kwestii tzw. unii w unii, stanowisko E.Kopacz też jest niejasne czy wręcz dziwne. Premier polskiego rządu deklaruje ich Polska się na to nie zgodzi (integracja państw strefy euro). Otóż obawiam się, że nikt Polski nie będzie pytał o zdanie, ponieważ wcale nie musi to naruszać zasad i przepisów regulujących funkcjonowanie UE. 

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz