Konto Premiera

Czytając informacje na stronach serwisów informacyjnych i niektórych blogach natknąłem się na komentarze dotyczące konta bankowego Premiera. Im dłużej czytałem, chwilami nawet zbyt złośliwe komentarze, tym bardziej pragnąłem dotrzeć do materiału źródłowego by sprawdzić, czy już dziennikarzom i innym komentatorom tak bardzo się nudzi czy też wypowiedź była z gatunku zaskakujących. No bo cóż może być ciekawego w koncie bankowym Premiera?

Po krótkich poszukiwaniach dotarłem do źródła. Chodzi o wywiad jakiego Premier udzielił tygodnikowi „Wprost” w najnowszym numerze. Po uiszczeniu SMSem skromnej opłaty dotarłem do archiwum tygodnika i zapoznałem się z całym wywiadem. Kwestii konta bankowego jest poświęcona jego skromna część, ale zawarte tam myśli są rzeczywiście zaskakujące. Pozwolę sobie przytoczyć stosowny fragment, bo własnymi słowami mógłbym pominąć co ciekawsze myśli, a już na pewno nie oddałbym tej atmosfery.

,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,

– Obstawiłby pan w zakładach bukmacherskich, że nie będzie przyspieszonych wyborów?
– Żeby doszło do rozwiązania parlamentu, musiałby nastąpić jakiś poważny koalicyjny kryzys uniemożliwiający skuteczne rządzenie.
– Na przykład?
– Nieuchwalenie reformy finansów publicznych. Ale czy koalicja przetrwa do końca kadencji? Dużych pieniędzy u bukmacherów bym na to nie postawił. Po pierwsze, koalicja jest trudna. Po drugie, pierwszy raz w życiu mam jakiekolwiek oszczędności i trochę mi ich szkoda. Choć nadal nie mam konta.
– Żartuje pan?
– Nie żartuję. Trzymam pieniądze na koncie mamy. Nie jest to moje dziwactwo, lecz efekt doświadczeń.
– Jakich?
– Pamiętam jak w 1991 r. przyszedł do mnie nieżyjący już były minister finansów. Zaczął mnie nagle wypytywać, w którym oddziale jego banku mam książeczkę. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że w żadnym. A on na to: "Nie szkodzi. Założymy panu!". Oczywiście odmówiłem.
– Może promował firmę.
– Bez żartów. Ale tamta sytuacja uzmysłowiła mi, jak łatwo z kogoś zrobić aferzystę. Od tamtej pory nigdy nie założyłem konta. Nie chcę dopuścić do sytuacji, że ktoś bez mojej wiedzy wpłaci na mój rachunek jakieś pieniądze, a na drugi dzień przeczytam o tym w gazecie.
– Jest pan pewien, że do pana urzędników nie docierają tacy dobroczyńcy jak tamten sprzed 16 lat?
– Pewien nie jestem.
,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,

Teraz już wiem skąd u Premiera taki dystans do sektora bankowego i zaakceptowanie pomysłu na Komisję Bankową.

Ale teraz poważnie, bo lektura wywiadu nie nastraja do śmiechu, tym bardziej że autorem słów jest Premier Rzeczypospolitej. Premier zaufanie do sektora bankowego połączył z funkcjonowaniem własnego rządu. Czyli w tym stylu: moja koalicja rządzi to oszczędności są bezpieczne, a jeżeli inna – to już nie. Niestety nie ma ani słowa o tym, czy Premierowy ktoś ukradł pieniądze z konta w III Rzeczpospolitej. Tworzenie atmosfery, że po przejęciu rządów przez – ewentualnie – inną koalicję, pieniądze zdeponowane w bankach są zagrożone świadczy albo o nikłej wiedzy o bankowości, albo o przenoszeniu politycznej rywalizacji na bardzo wrażliwe pole budowanego mozolnie od lat zaufania do bankowości. Wprawdzie w znalezionych przeze mnie komentarzach  nikt tak nie interpretował tej wypowiedzi Premiera, ale to tylko dlatego że potraktowano to jako charakterystyczną dla Premiera podejrzliwość, której we wspomnianym również wywiadzie jest pełno i do której zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Obawiam się, że kilkanaście lat temu taka wypowiedź mogłaby mieć grubo poważniejszy społeczny  wydźwięk.

Zastanawiam się jakież to większe bezpieczeństwo Premier uzyskuje mając wspólne konto z własną matką. Przytoczony przykład oferty jednego z byłych ministrów finansów nie jest wprawdzie budujący, ale nie wynika z niego by obecnemu Premierowi ktoś zabrał pieniądze. Teraz już żartując, powiem że Premier grubo szybciej niż inni Polacy zetknął się z obsługą typu Private Banking (J). Przyznam jednak uczciwie, że odmowa przyjęcia złożonej oferty była słuszna. Ale co to ma wspólnego z argumentem, że brak konta broni Premiera przed wpłatą na Jego konto dokonaną przez potencjalnych aferzystów? Nie wiem. Teoretycznie taka możliwość istnieje, ale taka sama możliwość dotyczy konta matki Pana Premiera. Premier po prostu padł ofiarą własnej podejrzliwości. Skoro sam chętnie roztacza atmosferę podejrzliwości przy wielu okazjach na zasadzie „skoro nie wiadomo skąd są pieniądze, to znaczy że coś jest na rzeczy” (czyli „układ”), to próbuje się za wszelką cenę obronić przed taką sytuacją. Niestety robi to sposób co najmniej zaskakujący i  i tak nieskuteczny, bo wspólne konto Go nie obroni przed aferzystami.

Komentatorzy szczególnie chętnie zaczęli doradzać co Premier ma zrobić z pieniędzmi, bo z tekstu wywiadu można domniemywać, że Premier przetrzymuje oszczędności na tzw. RORze. Jeżeli tak, to byłoby to ogromne marnotrawstwo. A przecież można inaczej. Pamiętając, że Premier ma antypatyczny stosunek do banków zagranicznych, proponuję konto w PKO BP (być może Premier już konto tam ma). Tam pieniędzmi zajmą się doradcy, którzy wskażą gdzie i w co ulokować. Mogą to być fundusze należące do TFI PKO/CS lub obligacje Skarbu Państwa.

A ja zaproponowałbym inne podejście. Przede wszystkim nie obniżać zaufania do sektora bankowego i nie straszyć Polaków utratą pieniędzy. Ponadto może odrębne konto byłoby lepsze, biorąc pod uwagę apel o przejrzystość finansową polityków. Podnieść wiedzę o bankowości, bo to co zaprezentowano w wywiadzie nie przystoi Premierowi tak dużego państwa. Nie upieram się, że Premier ma korzystać z usług banków i posiadać większą wiedzę o bankowości, ale niewiedzę w wydaniu jak wyżej powinien raczej ukrywać.

Marek  Żeliński, maj  2007

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Obligacje detaliczne cz2 ost.


Na początku przypomnę tylko tym,
którzy nie czytali pierwszej części opinii o obligacjach detalicznych, że wg
gazety „Parkiet” Ministerstwo Finansów rozważa rezygnację z emisji obligacji
detalicznych.

W pierwszym odruchu chciałoby
się powiedzieć „szkoda”
. Niemniej
cokolwiek dalej napiszę, najważniejszym kryterium jest tu koszt emisji
porównany z jej korzyściami, a nie emocjonalne reakcje
. Niestety nie znam
dokładnych kosztów dystrybucji obligacji detalicznych („Parkiet” określił je na
kilkadziesiąt milionów pln), ale bez wgłębiania się w szczegóły podejrzewam,
że koszt emisji obligacji detalicznych jest większy w porównaniu z emisją
obligacji hurtowych
. W przypadku obligacji detalicznych to koszt
dystrybucji w placówkach PKO BP i koszt reklamy. Obligacje hurtowe
rozprowadzane na przetargach (kalendarz przetargów jest na stronie Ministerstwa
Finansów), których uczestnikami mogą być instytucje finansowe (na ogół banki)
posiadające status Dealera Skarbowych Papierów Wartościowych.

Ministerstwo Finansów motywuje
swoją potencjalną decyzję słabnąca sprzedażą obligacji
. Faktycznie
sprzedaż w 2005 r. spadła o 16,3%, a w 2006 r. spadła o 28,5%. W pierwszych
czterech miesiącach tego roku sprzedaż była mniejsza aż o 44%.
W 2005 r.
sprzedaż spadła głównie z powodu spadku popularności dwulatek. Wzrosła wtedy
ponad dwukrotnie sprzedaż trzylatek. To dość ciekawe zjawisko, biorąc pod uwagę
spadek stopy NBP i rynkowych przypadający na 2005 r. Z rozkładu sprzedaży
obligacji detalicznych w 2005 i 2006 r. można odnieść wrażenie, że inwestorzy
indywidualni byli niepewni scenariusza zmian stóp. Potem, w przypadku dwulatek,
reagowali poprawniej doprowadzając do wzrostu sprzedaży dwulatek w 2006 r.
Zainteresowanie trzylatkami jest słabe już od ubiegłego roku. Cokolwiek jednak
by nie mówić o wzlotach czy upadkach zainteresowania obligacjami detalicznymi,
zainteresowanie nimi rzeczywiście spada i zmiany stopy referencyjnej czy stóp
rynkowych nie mogą być tego wytłumaczeniem.

Silną konkurencję dla
obligacji był i jest na pewno dynamicznie się rozwijający rynek TFI
i
koniunktura giełdowa. Mówiąc o TFI mam na myśli fundusze inne niż fundusze
obligacji. Fundusze obligacji również topnieją od 2005 roku z tym, że nieco
wolniej niż zainteresowanie obligacjami detalicznymi.

Z punktu widzenia oprocentowania,
jak już pisałem w I części, uważam obligacje detaliczne za bardzo atrakcyjne na
tle wyników funduszy obligacyjnych (obligacje polskie). Obligacje detaliczne są
korzystniejsze ponadto od lokat bankowych
. Jedynie osoby korzystające w
bankach z indywidualnej obsługi, mogą otrzymywać oprocentowanie na poziomie
obligacji. Inwestorzy mieli alternatywę w postaci bezpośredniego dostępu do
oferty MF. Zasady ustalania oprocentowania obligacji detalicznych pozwalają na
korzystanie ze zmian stóp rynkowych (np. oprocentowanie dwulatek było silnie
skorelowane z rynkiem wtórnym obligacji hurtowych). Likwidacja obligacji zmusi
Polaków do przeniesienia oszczędności do banków lub funduszy obligacyjnych.
Wprowadzenie pośrednika może jednak prowadzić do utarty profitów ze zmian na
rynku. Wspominałem już w I części opracowania, że depozyty bankowe tylko
częściowo zareagowały na zmiany stóp i inflacji w 2004 r. Banki wykorzystały
niestety niską mobilność zdeponowanych środków. Zarządzający TFI w wyniku
świetnej koniunktury niezbyt chętnie rywalizowali o klientów prowizjami. To są
niestety konsekwencje wprowadzenia kolejnego pośrednika pomiędzy drobnego
inwestora a remitenta (tzn. MF). Rynek hurtowy obligacji też nie jest najlepszą
alternatywą dla drobnych inwestorów. Parametry wymagane przy uczestnictwie osób
fizycznych na rynku hurtowym (np. minimalny nominał 1000 pln) oraz jego
organizacja, uniemożliwiają dostęp wielu drobnym ciułaczom do niego.

Wadą obligacji detalicznych w
porównaniu z funduszami obligacyjnymi jest jedynie konieczność pamiętanie o
wykupie i zakupie nowych obligacji oraz podejmowaniu stale decyzji, w które
obligacje zainwestować
. W przypadku funduszy obligacyjnych problemy te
biorą na siebie zarządzający. Dobrze wybrany fundusz na pewno jest alternatywą
dla samodzielnego inwestowania szczególnie dla osób, które nie interesują się
rynkiem finansowym.

Uważam, że jedną z przyczyn
niepowodzeń emisji obligacji detalicznych jest reklama obligacji. Śledząc
reklamy telewizyjne, prasę i strony internetowe poświęcone tematyce
inwestycyjnej uderza mnie niemal brak informacji o obligacjach detalicznych
.
Nie widzę przeszkód, by MF bardziej agresywnie reklamowało swój produkt na
stronach internetowych poświęconych inwestowaniu i nie tylko. Wzorem innych
reklam, śmiało można wskazywać wyniki jakie są do osiągnięcia na obligacjach
detalicznych i porównać je z wynikami alternatywnych lokat czy lokatami.

Warto być może utrzymywać
rynek obligacji detalicznych również, dlatego że jest to zawsze alternatywne
źródło finansowania działalności Państwa
. Fakt, że niewielkie, bo udział
tych obligacji w długu ogółem jest marginalny (1%-2%). Niemniej sądzę, że
spadek zainteresowania obligacjami detalicznymi jest przejściowy. Koniunktura
nie trwa wiecznie i może powtórzyć się sytuacja z początku dekady, kiedy Polacy
błyskawicznie przypominali sobie o bezpiecznym lokowaniu
. Ponadto rynek
finansowy bywa bardzo kapryśny i miewa przejściowo przesadne oczekiwania.

A czy coś się stanie, jeżeli
znikną w ogóle obligacje detaliczne?
Mówiąc szczerze, nic. Jeżeli będziemy
krajem stabilnie się rozwijającym, to dla potrzeb Państwa rynek hurtowy
wystarczy i pozyskanie środków w rozumieniu jednostkowym będzie tańsze. Można
spojrzeć też i z takiej perspektywy: NBP ściąga z rynku nadmiar pieniądza za
pomocą bonów pieniężnych i nie są one dostępne dla osób fizycznych. Obywatele
partycypują w ustalonej przez NBP stopie referencyjnej jedynie poprzez lokaty
bankowe. Już jako ciekawostkę podam, że bony pieniężne Polacy kupowali
ostatnio, o ile się nie mylę, w 1998 r. Była to jednorazowa akcja NBP, w celu
wymuszenia na bankach podniesienia atrakcyjności lokat. Minęło jednak 9 lat i
rynek finansowy jest w zupełnie innym miejscu.

Podsumowując moje rozważania,
mam nadzieję że MF poważnie przeanalizowało wszystkie „za” i „przeciw” w
przypadku decyzji o zaniechaniu emisji obligacji detalicznych i równie poważnie
zdiagnozowało przyczyny spadku sprzedaży
. Powtórzę, że podstawowym
kryterium emisji powinien być koszt jednostkowy pozyskania środków na
finansowanie funkcjonowanie Państwa. Jeżeli jest możliwość obniżenia kosztów
funkcjonowania Państwa (tzn. MF), to to zróbmy.

Marek Żeliński, maj 2007

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Obligacje detaliczne cz1

W ramach działu poświeconego prywatnym inwestycjom, miałem zamiar przedstawić ofertę Skarbu Państwa czyli obligacje detaliczne. Nie miałem jeszcze ustalonej daty, kiedy napisze krótki opis tych obligacji, ale kiedy zapoznałem się z informacją w „Parkiecie” z 12 maja, wiedziałem że musze się pośpieszyć, bo mogę nie mieć już okazji. Otóż „Parkiet” poinformował, że Ministerstwo Finansów (MF) rozważa rezygnację z emisji obligacji detalicznych. Mówiąc prościej, zrezygnowano by z emisji obligacji kierowanych do drobnych inwestorów, co oczywiście nie oznacza że tzw. zwykły obywatel nie będzie mógł kupować obligacji. Ale o tym później.

Obligacje detaliczne, to papiery wartościowe emitowane przez Skarb Państwa (SP) i kierowane głównie dla osób fizycznych. Obligacje hurtowe generalnie przeznaczone są dla większych inwestorów, osób prywatnych i instytucji. Obligacje detaliczne od obligacji hurtowych różni kilka istotnych cech. Nominał obligacji detalicznej jest mniejszy od hurtowej (odpowiednio: 100 pln i 1000 pln). Obligacje detaliczne nie są notowane na giełdzie czy innym rynku o cechach giełdy oraz oferowany asortyment obligacji nie pokrywa się w pełni z tym który jest oferowany klientom instytucjonalnym. Dodatkowo obligacja 10-letnia obok funkcji oszczędzania może być również wykorzystywana w programie IKE.

MF oferuje cztery typy obligacji detalicznych. Obligacje dwuletnie o stałym procentowaniu. Obligacje trzyletnie o zmiennym oprocentowaniu. Pozostałe, cieszące się mniejszą popularnością, to obligacje cztero- i dziesięcioletnie. Charakterystykę tych obligacji przedstawiłem w tabeli. Obligacje dwuletnie to jedyny obecnie w rodzinie obligacji detalicznych papier o stałym oprocentowaniu. W grudniu 2005 r. MF zakończyło sprzedaż obligacji pięcioletnich o stałym oprocentowaniu. Jest to jedyny więc instrument pozwalający osiągać korzyści w sytuacji spadku stóp procentowych. Ich oprocentowanie oscyluje w przedziale wyznaczonym przez sytuację na rynku obligacji  (hurtowych) a  ofertą bankową. Na wykresie dla pokazania oferty banków przedstawiłem oprocentowanie depozytów jednorocznych, z racji tego ze Polacy na ogół lokują w bankach na krótsze terminy. Można powiedzieć, że obligacje dwuletnie były na ogół atrakcyjnie oprocentowane, biorąc pod uwagę że nie mogły przekraczać atrakcyjnością obligacji hurtowych. Zaprezentowana ocena atrakcyjności jest dość miarodajna dla pozostałych obligacji. Wybrałem do tego celu obligacje dwuletnie, gdyż są łatwiejsze do zrozumienia i prezentacji. Mówiąc inaczej, MF stara się o atrakcyjność dochodową obligacji, ale występują tu naturalne ograniczenia.

Pozostałe obligacje oferują zmienne oprocentowanie, co jest dobrym rozwiązaniem dla osób chcących się obronić (tzn. nie stracić) przed podwyżką stóp procentowych, czy inflacji. Zresztą w przypadku wzrostu inflacji lub takiego zagrożenia, rynek sam podnosi stopy. Zaprezentowałem tu podejście oparte na przewidywaniu zmian stóp procentowych, ale fakt zmienności kuponów obligacji jest ogromnym udogodnieniem dla osób które nie interesują się rynkiem finansowym i makroekonomią. Kupon w obligacjach trzyletnich oparty jest na stawce WIBOR 6M mnożonej przez wskaźnik. Pozwala to na sterowanie w niewielkim stopniu atrakcyjnością obligacji. Dla ostatnich kilku serii wskaźnik zawierał się w przedziale 0,92 – 0,99. W obligacjach opartych na inflacji, kupon jest wyliczany jako tzw. addytywny. Do wyniku inflacji dodaje  się marże. Dla kuponów z pierwszego roku jest ona wyższa o 1% – 2% od pozostałych kuponów. Wartość marży jest zmienna. Przez prawie ostatnie dwa lata wahała się w przedziale 2% – 2,5% w kolejnych emisjach. Należy zauważyć, że nie zawsze marża I kuponu jest większa od pozostałych.

Dzięki zasadom ustalania kuponów możemy być pewni, że nasze oszczędności systematycznie zyskują na wartości. Nie będę wnikał które z indeksowanych obligacji są lepsze. Preferencje co do terminu wykupu i płatności kuponów są różne. Z pewnym uproszczeniem można powiedzieć, że bez względu na to na czym oparty jest kupon (WIBOR czy inflacja), to obligacje te pozwalają na utrzymanie realnej stopy procentowej w przedziale 2%-3%. Jak na instrumenty z grupy tzw. bezpiecznych, to bardzo ciekawa oferta. Oferta bankowa nie jest aż tak atrakcyjna, a na dodatek fakt wzrostu inflacji wcale nie mobilizuje banków do podnoszenia stóp depozytów. Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia w 2004 r.

Nabywcy obligacji detalicznych nie mogą wprawdzie handlować nimi na giełdzie, ale emitent w zamian za to zobowiązuje się do ich odkupu, co czyni je płynnymi (opłata/kara za to wynosi 1 pln). Opłata za wykup nie ma na celu zniechęcać inwestorów do wykupu (powiększenie kosztów dystrybucji), ale na pewno warto wcześniej przemyśleć zakup niż po kilku miesiącach rezygnować, bo obniża to nieco ostateczną rentowność obligacji. Łatwy jest również zakup obligacji. Można to zrobić przez internet, telefonicznie lub po prostu w placówce PKO BP. Niski nominał obligacji sprawia, że są one do nabycia dla każdego kto posiada nawet najdrobniejsze oszczędności.

Na tle bezpiecznych form oszczędzania obligacje SP to bardzo atrakcyjne oferta, szczególnie dla osób które aktywnie zarządzają strukturą portfela (udział obligacji o stałym i zmiennym oprocentowaniu). Stąd też ze smutkiem przyjąłem informację o możliwości zaniechania emisji obligacji detalicznych. Jak wspomniałem oferta bankowa ustępuje obligacjom, a co bardziej ciekawe, oferta funduszy inwestycyjnych też nie jest rewelacyjna. Wspominam o tym, gdyż to funduszu są pierwszą alternatywą w przypadku likwidacji obligacji detalicznych. To forma pośrednictwa w zakupie obligacji hurtowych. Analiza wyników funduszy z grup inwestujących w papiery SP lub funduszy pieniężnych wskazuje, że 20%-30% jest moim zdaniem słabo zarządzana. Inwestując w obligacje detaliczne, szczególnie w przypadku aktywnego zarządzania, można śmiało osiągnąć rezultaty na poziomie średnim i wyższym od tego co oferują TFI.

Analiza popytu na poszczególne typy obligacji na tle sytuacji rynkowej i makroekonomicznej wskazuje, że część inwestorów bardzo aktywnie i mądrze zarządzała swoim portfelem obligacji. W końcowym okresach oczekiwania przez rynek finansowy na wzrost lub spadek stóp, lub tuż po decyzjach RPP, inwestorzy indywidualni skupiali się na zakupach odpowiednio obligacji o zmiennym lub stałym oprocentowaniu. Wprawdzie w szybkości (oceniam to na postawie zmian popytu) dostrzegania rysującego się trendu zmian stóp, nieco ustępowali instytucjom finansowym, ale i tak powinno to budzić spore uznanie.

A co Polacy kupowali najchętniej? Zdecydowanie najchętniej kupowaliśmy dwu- i trzyletnie obligacje. To z powodu relatywnie – jak na obligacje SP – krótkiego czasu do wykupu oraz ich walorów (stała i zmienna stopa). Perspektywa dziesięciu lat oszczędzania wciąż wydaje się nam zbyt odległa, a obligacje czteroletnie chyba z racji oparcia kuponu na wynikach z jednego miesiąca co może je czynić mniej atrakcyjnymi od trzyletnich, rodzi dystans do niej. W ostatnim przypadku mam na myśli sytuację, kiedy kupon jest ustalony w miesiącu kiedy opublikowano niską inflację, a krótko później inflacja i rynek finansowy „idą” w górę.

W pierwszej części poświęconej obligacjom detalicznym chciałem zaprezentować ofertę MF i jej rzeczywistą atrakcyjność. W drugiej części przedstawię własne refleksje dotyczące ewentualnej decyzji MF i jej rynkowe tło.

Marek Żeliński, maj 2007

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Podatek od zysków finansowych

Dzisiejsze media obiegła sensacyjna niemal informacja, że tzw. podatek Belki przyniósł budżetowi w 2006 r. prawdopodobnie łącznie aż 4 mld pln. Do tej pory posługiwano się głównie szacunkami. Jeszcze dwa miesiące temu szacowano kwotę z papierów wartościowych na nieco ponad 1 mld, tymczasem wg informacji „Rzeczpospolitej” może być ok. 2,5 mld pln (szacunki ekonomistów). Ciekawy jestem czy kwota się potwierdzi. Nawet jeżeli nie, to i tak pobity będzie rekord 2005 r.

Wpływy z inwestycji finansowych osób fizycznych są opodatkowane od 2002 roku. Do 2004 roku było – w pewnym uproszczeniu – opodatkowane odsetki przy stawce 20%. Od 2004 Państwo sięgnęło dodatkowo po dochody z inwestycji kapitałowych, zaś stawka została obniżona do 19%. Podatek został wprowadzony w bardzo trudnych dla budżetu czasach.

Atmosfera przy wprowadzaniu podatku nie była zbyt miła. Media wyrażały dezaprobatę, a specjaliści straszyli negatywnymi konsekwencjami na tempo rozwoju rynku kapitałowego i skłonność do oszczędzania. Jak często przy takich okazjach bywało było w tym sporo przesady. Biorąc pod uwagę systemy podatkowe krajów UE, było to praktycznie wprowadzenie podatku z kilkuletnim wyprzedzeniem. Co się tyczy wpływu na rynek finansowy, to biorąc pod uwagę że jesteśmy krajem nadrabiającym gospodarcze zaległości, czego konsekwencją jest utrzymywanie stosunkowo wysokiego wzrostu gospodarczego, to niemal skazani jesteśmy na szybszy rozwój rynku finansowego. I tzw. podatek Belki nie był w stanie i nie jest tego procesu zatrzymać. Przewrotnie można nawet powiedzieć, że podatek przyczynił się do większego zainteresowania innymi formami lokowanie pieniędzy niż zwykłe lokaty bankowe. Niemal równocześnie z jego wprowadzeniem radykalnie zaczęła spadać realna stopa procentowa, kończyły się więc czasy łatwego oszczędzania.

PiS w swoim programie z II połowy 2005 r. deklarował zniesienie tego podatku, tłumacząc to niewielkim udziałem wpływów z tego tytułu w dochodach ogółem. Co ciekawe, również wtedy PiS stwierdzał, że planowane wpływy budżetowe (a ok. 85% to podatki) są przeszacowane. Tymczasem, jak się okazało kilkanaście miesięcy później, wpływy budżetowe były niedoszacowane (!). W takiej więc sytuacji rezygnacja z opodatkowania dochodów finansowych nie powinna rodzić problemów. Sprawa jest tym prostsza, że już w czasach kiedy PiS zapisywał rezygnacje z podatku w swoim  programie, przedstawiciele UE stwierdzali że Polska może zrezygnować z podatku.

Jaka będzie przyszłość podatku? W ostatnich miesiącach dochodziły wiadomości, że za 2-3 lata może on być zniesiony w całości lub części, chyba że UE wprowadzi wspólne zasady opodatkowania zysków z inwestycji. Im bardziej jednak podawano coraz to wyższe szacunki wpływów, tym bardziej rząd wycofywał się deklaracji rezygnacji z podatku. Celnie ujął kwestie podatku Janusz Jankowiak (ekonomista Polskiej Rady Biznesu) cytowany we wspomnianym na początku artykule„podatek Belki padł więc ofiarą własnego sukcesu”. Dla  rządu sytuacja jest komfortowa. Ludziom jest coraz lepiej i budżetowi jest coraz lepiej.

Przyznam, że osobiście nie przeżywałem specjalnie wprowadzenia tego podatku, gdyż staram się patrzeć na opodatkowanie przez pryzmat opodatkowania ogółem oraz wpływów podatkowych ogółem do budżetu i relacji do PKB. Można mieć jedynie nadzieję, że obecne wpływy pozwolą na większe obniżenie innych obciążeń podatkowych i zbliżonych. Podobne deklaracje odnajdywałem w mediach. Po drugie, no cóż…., obciążani podatkami zawsze bardziej będą ci co „mają” niż ci co „nie mają”. Niemniej nie oznacza to, że akceptuję obecne rozwiązanie w całości. Najbardziej martwi mnie jednak to, że istnieje spore prawdopodobieństwo, że obecna koalicja może zapomnieć, iż wpływy z obrotu papierami wartościowymi mogą być bardzo zmienne, w naszym przypadku może to być kwota rzędu 1 mld pln. W przypadku gospodarczej dekoniunktury utrata wpływów może być znacznie większa. Takie podejście jest narażaniem budżetu na większe ryzyko w przyszłości.

Na zakończenie pozostawiłem smutną refleksję. Historia podatku od zysków finansowych powinna być zapisana w podręcznikach jako negatywny przykład tego czego z podatkami   robić nie wolno, bo to demoralizuje rządzących i skutkuje utratą zaufania obywateli. Wpierw problemy budżetowe zmusiły do wprowadzenia tego podatku. Kolejna ekipa rządowa obiecała przed wyborami że go zniesie, ale zachłyśnięta możliwością zrobienia skoku cywilizacyjnego (inwestycje), dawaniem grupom potrzebującym (lub tym które tak uważają), wiarą w wieczną koniunkturę gospodarczą zbyt łatwo zrezygnowała ze swoich deklaracji sprzed niemal dwóch lat.

Marek Żeliński, maj 2007

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Rynek finansowy w kwietniu, cz2 ost.


Na giełdzie nadal rekordy. Od początki kwietnia WIG
kontynuował wzrost zapoczątkowany po kilkudniowej korekcie na przełomie lutego
i marca. Jednak w kwietniu wzrost był o
połowę wolniejszy. WIG skończył marzec na poziomie 57,5 tys. pkt. i w ciągu
kolejnego miesiąca wzrósł o 3,2%. Jak na warunki światowe, to średni wynik. Kwiecień
to było pasmo bicia rekordów. Rekord padł 20 kwietnia z wynikiem 60,3 tys.
pkt., co oznaczało wzrost o 4,8% w porównaniu z końcem marca
. W kolejnych
dniach, aż do końca miesiąca, WIG spadał dziennie o ok. 0,3%.

Porównując WIG z innymi
największymi giełdami, nasza giełda mknie i odrywa się trochę od reszty świata.
Giełda nadal tkwi w stanie pomiędzy naśladowaniem rynków światowych a
rozmyślaniem jak wysokie będzie tempo rozwoju gospodarczego w Polsce. Wyniki
gospodarcze I kw tego roku nie pozostawiają wątpliwości, że musi się to
przełożyć na wyniki spółek giełdowych. Rynek jest jakby w stanie
permanentnego dyskontowania coraz lepiej postrzeganej przyszłości
. Niemal
co miesiąc, ta czy inna instytucja finansowa czy makroekonomista, delikatnie
podnosi prognozy PKB. Informacje
historyczne (świetne wyniki po każdym kolejnym kwartale) tylko utwierdzają
graczy giełdowych w takim przekonaniu
. I trudno się dziwić, bo efekt
ciepłej zimy nałożył się dodatkowo na świetną koniunkturę. Dzisiaj (tekst piszę
8 maja) media podały korektę (w górę!) prognoz PKB Komisji Europejskiej dla
Polski, a w pasku informacyjnym TVN 24 co chwilę pojawia się wypowiedź Minister
Finansów, że czeka nas 6 lat dobrej koniunktury. No i jak tu nie inwetować.

Patrząc na sezonowy rozkład
WIGu, maj często był miesiącem refleksji po wzrostach na przełomie I i II kw.

Obecnie, szczególnie biorąc pod uwagę skalę wzrostów, jest po czym odpoczywać.
A czy tak będzie? Mam mieszane uczucia, bo wyniki za I kw powinny być
wyjątkowe. A może jednak, bo przypuszczam że wyniki za I kw powinny być
przynajmniej w części zdyskontowane.

Dyskusja o inflacji i
zachowaniu RPP nie ma w zasadzie żadnego znaczenia dla giełdy
. Mogłoby tak
być jedynie gdyby RPP zaskoczyła rynek podwyżką 0,5%. Chociaż i tu mam
wrażenie, że nie miałoby to większego znaczenia. Dla rynku to że ceny prac
budowlano-montażowych i materiałów budowlanych rosną jest w gruncie rzeczy
pozytywną informacją, bo oznacza iż sektor ma silną pozycję rynkową i jeszcze
długo będzie w z tego tytułu czerpał korzyści, czyli znaczne zyski.

W stan permanentnego
dyskontowania przyszłości świetnie wpisała się wiadomość o przyznaniu Polsce i
Ukrainie organizacji Mistrzostw Europy w piłce nożnej
. Od tego czasu
zwiększył się ruch na giełdzie w sektorze budowlanych. Ciekawie to wyglądało na
przykład na stronie internetowej Pulsu Biznesu poświęconej giełdzie. W rubryce
„Obroty na rynkach” budownictwo należało do ścisłych liderów.

Z perspektywy indeksów branżowych, liderem było
budownictwo z wzrostem aż o 18,3% (wg stanów na koniec miesiąca). Tuż za nim
część handlu i usług, a dalej producenci materiałów budowlanych (wzrost o 16%).

A co dalej z giełdą. Dynamiki
roczne światowych indeksów, na ogół słabsze od WIG, zwalniają lub utrzymują
względnie stabilne tempo wzrostu. Roczna dynamika WIGu schodzi powoli poniżej
40%, by na koniec roku zejść do 20%-25% (wartość maksymalna), jak sądzę. Daje
to wartość WIGu maksymalną na koniec roku w przedziale 62 – 63 tys. pkt. Wynik
będzie lepszy jeżeli polska gospodarka wejdzie na szybszą ścieżkę wzrostu
gospodarczego.

Na zakończenie dywagacji o giełdzie, przypominam za mediami, że w kwietniu
minęły 16-te urodziny GPW
. Nie będę się już rozwodził o historii, ale za
to ilustracje w tym odcinku są poświęcone tej rocznicy. Ilustracje mówią same
za siebie, szczególnie poziom kapitalizacji w relacji do PKB
.


Ciekawie było też na rynku
walutowym w kwietniu. Wskutek zmian na rynku międzynarodowym poważnie wzmacnia
się złoty do dolara. Poziom z końca kwietnia 2,78 widziany był ostatnio w II
połowie 1996 r. Oczywiście to jedynie tylko taki akcent historyczny, bo
podejście na serio zmian dolara wymaga badania zmian realnych (pozostawiam do
wybory czym) zmian tejże waluty do złotego.
Wstawiam tą informację od czasu do czasu w analizach rynku finansowego
lub odsyłam do serii artykułów o kursie walutowym na mojej stronie. Złoty (tzn.
koszyk) wzmacniał się niemal codziennie (średnia to 0,2%), ale to na II połowę
kwietnia przypadła lwia część umocnienia. Niemniej nie była dnia, który można
by określić jako wyjątkowy (zmiana dzienna o 1% lub więcej) z punktu widzenia
wzrostu złotego. Wyglądało to raczej na trwałą tendencję, co sugeruje że
przeważał wzrost zaufania z powodów makroekonomicznych. Taką teorię potwierdza
wzrost zainteresowania polskimi obligacjami w II połowie ubiegłego miesiąca.
Notowania na koniec kwietnia i marca wskazują na nominalny wzrost złotego do
USD i EUR odpowiednio o: 4,1% i 2,1%. Ostatnio tak znaczne wzmocnienie miało
miejsce jesienią ubiegłego roku. Z punktu widzenia analizy technicznej złoty
(koszyk) od dwóch lat porusza w lekko ku dołowi skierowanym tunelu o szerokości
20 „figur” i odbija się od jego ścian co 3-4 miesiące. Dla nas najistotniejsze
jest EURo, a tu oczywiście ponowne testowanie wsparcia na poziomie 3,8. Dalej
nie kontynuuję, bo nie przepadam za stosowaniem analizy technicznej. Interesuje
mnie podejście makroekonomiczne, czyli zmiany realne w dłuższych okresach. A
tutaj zmiany niewielkie. Złoty w kwietniu utrzymał generalnie trend realnego
wzmocnienia charakterystyczny dla Polski. Wzmocnienie w relacji do EUR w
kwietniu nieco powstrzymało proces który obserwuje od wielu miesięcy, czyli
wyhamowywania tendencji realnego wzmocnienia EUR/PLN, a ten właśnie (jego
skutki) jest dla nas najważniejszy. Wahania o których wspomniałem przy okazji
technicznego ujęcia rynku walutowego, utrudniają mi niestety precyzyjniejsze
wyznaczenie realnych zmian złotego.
Marek Żeliński, maj 2007


Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Rynek finansowy w kwietniu cz1

(źródło: MTS Poland, Money.pl)

W kwietniu oczy analityków były zwrócone na rynek długu. Wszyscy czekali na decyzje RPP oraz nową projekcję inflacji (poprzednia była publikowana w styczniu). Kilka wypowiedzi prasowych członków RPP, a szczególnie komentarzy do nich, podgrzewało atmosferę na rynku. Przypomnę tylko to co mnie trochę zdziwiło. Śledząc wypowiedzi w ostatnich tygodniach przed spotkaniem RPP, ze zdziwieniem widziałem wyraźną zmianę nastawienia rynku odnośnie decyzji RPP. Szczerze mówiąc nie potrafię podać racjonalnego wytłumaczenia dla wyraźnej zmiany nastrojów z początku roku. W styczniu czy lutym wiara w bezpieczny wzrost inflacji i łagodzący wszystko wzrost wydajności, powodował że przeważało oczekiwanie podniesienia stóp raczej dopiero w okresie VI-VII, a kolejnej w końcu roku. Od drugiej połowy marca nastawienie na rynku zaczęło się zmieniać. Sądzę że głębsza analiza danych makroekonomicznych sprowokowała jednak wielu analityków do zauważenia, że teoria „skoro tak dobrze było od tej pory, to i przez kolejne kilka miesięcy tez tak będzie”, jest zbyt ryzykowna. Wprawdzie w dyskusjach o najbliższej przyszłości i w komentarzach do wypowiedzi członków RPP najczęściej wymieniano inflację, ale oczywistym jest że oczy ekonomistów cały czas przeglądają na pozostałe dane makroekonomiczne Polski. Bo to w tychże danych (tzn. w tym co pokazują) leży problem. Nie będę tego wątku rozwijał, bo przy omawianiu danych makroekonomicznych często do tego wracałem. Powiem tylko ogólnie i nieco na odwrót: prawdopodobieństwo że dynamiczny wzrost gospodarczy, wzrost PPI czy cen w budownictwie nie przełoży się na inflację jest – powiedzmy – rzędu 30%. Wiara ta wspomagana była teorią jednego z makroekonomistów o silnym wpływie na trzymanie w ryzach inflacji, towarów podlegających wymianie międzynarodowej. Inni dodawali do tego wspomnianą wyżej wydajność. Nie można wykluczyć takiego wariantu, ale jego prawdopodobieństwo wskazałem wyżej. A moim zdaniem RPP nie może prowadzić polityki opartej na prawdopodobieństwie realizacji jak wyżej. Do zmiany nastawienia przyczyniły się pewnie i wypowiedzi kilku członków RPP z okresu marzec-kwiecień. Zmiany nastrojów nie powstrzymała nawet wypowiedź Prezesa NBP (pisałem o 17.IV, „Interpretacje słów członków Rady Polityki Pieniężnej”), z której wynikało że raczej nie zagłosuje za podniesieniem stóp w kwietniu. Przeciwnie, stała się ona przedmiotem okrutnej krytyki.

A wracając do rynku i jego nastawienia, to zmiana oczekiwań stóp dotyczyła też kolejnej podwyżki. W tym przypadku można powiedzieć, że oczekiwania skupiły się na przełomie lata i jesieni (czyli przybliżenie daty kolejnej podwyżki o 3-4 miesiące). Uważam, że tej podwyżki możemy być niemal pewni. W okresie od VI/VII do I kw 2008 r. stopy z dużym prawdopodobieństwem wzrosną o 0,25% – 0,50%. A tak przy okazji, przeglądając dokładnie głosowania RPP z ostatnich kilku miesięcy, zauważyłem że jestem prawie skrajnym „jastrzębiem”. Przypomnę że czterech członków RPP (w tym Prezes Balcerowicz) już jesienią podejmowało próby podniesienia stóp. Bezskutecznie. Do tej pory wydawało mi się, że jestem (trzymając się podziału członków RPP na „gołębie” i „jastrzębie”) człowiekiem środka z pewnymi odchyleniami, ale znacznym dystansem do skrajności. Uważam tą podwyżkę za spóźnioną i tak naprawdę niewiele zmieniającą. Większy sens i moc rażenia miałaby trzy-cztery miesiące temu.

Ciekawostką są zmiany krzywej rentowności w kwietniu. O ile krzywa do roku poszła do góry nawet po decyzji RPP, to zupełnie co innego działo się w terminie 2 i więcej lat. Dniem granicznym był tu mniej więcej 20 kwietnia, co zaznaczyłem w tabeli. Rynek w „dłuższych” terminach powoli obniżał się (tzn. rentowności) niwelując wcześniejsze zbyt duże wzrosty. W przypadku obligacji 2-letnich, wrócił do stanu z końca marca. Czyżby rynek bał się większej podwyżki? Powrót zainteresowania obligacjami musiał być znaczny również wśród inwestorów zagranicznych, bo w tym samym czasie dość wyraźnie wzmocnił się złoty.

W kwietniu NBP przedstawił uaktualnioną projekcję inflacji. Wspominam o ty z dwóch powodów. Byliśmy świadkami ciekawego zestawienia: RPP podniosła stopy, a NBP obniżyła prognozę inflacji. Dla przykładu: poprzednia projekcja wskazywała inflacje na koniec tego roku na poziomie 3%, a nowa na 2%. Tego rzędu zmiana dotyczyła prognozy w całym okresie. Przyczyny reestymacji NBP tłumaczy w opisie projekcji. Powodów jest kilka i ze względu na dość specyficzny język odsyłam na stronę internetową NBP. No cóż, budowaniu zaufania do NBP to nie służy. Niemniej gdybym miał bronić NBP, to co do modeli to trzeba mieć pewien dystans ze względu na konieczność uproszczeń, a z drugiej strony ja już się przyzwyczaiłem do (na szczęście niegroźnych) korekt danych i zmian metodologii serwowanych przez NBP czy częściej GUS. Być może dlatego postanowiłem się tym specjalnie nie przejmować.
Projekcja jest oczywiście tylko jednym z narzędzi RPP, więc żeby zrozumieć panujące nastroje należy spojrzeć na komunikat po posiedzeniu i poczekać na tzw. minutes z tego posiedzenia. To ostatnie to nowość w historii komunikacji z rynkiem. Będzie to krótki opis dyskusji z posiedzenia RPP. Pierwszy poznamy w II poł. maja i będzie się odnosił do poprzedniego posiedzenia (w kwietniu). A w kwietniowym komunikacie RPP wprawdzie oczekuje przejściowej stabilizacji dynamiki inflacji, ale w „średnim okresie” RPP uważa że prawdopodobieństwo ukształtowania się inflacji powyżej celu NBP (środek celu : 2,5%) jest większe od ukształtowania się poniżej.

Marek Żeliński, maj 2007

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

TFI, informacje z rynku za kwiecień

Na początku kwietnia PKO TFI ogłosił swoje plany na
bieżący rok. Plany te obejmują osiągnięcie 18-19 mld zarządzanych aktywów na
koniec roku. Sądząc po wynikach I kw tego roku, jest to możliwe do osiągnięcia.
W I kw oprócz marca, aktywa PKO TFI rosły dwa razy szybciej od całego rynku
i ten właśnie wynik musiał zachęcić zarządzających do podjęcia ambitnych
planów.
Z prognoz rynkowych wynika że wartość aktywów całego rynku TFI
na koniec tego roku może wynieść 130 mld pln (wzrost roczny o ok. 30%)
. Prognozy
PKO TFI wskazują, że planuje przejąć 1/3 wzrostu rynku. Natomiast za 3-4 lata
PKO TFI ma nadzieję na przejęcie 25%
. Nie będzie to proste, ponieważ kilka
TFI zwiększało swój udział w rynku wyraźnie szybciej od PKO, a oprócz tego
powstały i będą powstawać nowe TFI, które jak wskazuje doświadczenie ostatnich
miesięcy potrafią wywalczyć swoje miejsce na rynku. Atutem PKO TFI jest
olbrzymia sieć sprzedaży (placówki PKO BP), a więc dostęp do dziesiątków
tysięcy potencjalnych klientów
.

Z całą pewnością pomoże temu nowy fundusz PKO/CS
Strategicznej Alokacji. Fundusz ten może lokować swoje aktywa w 9 innych
funduszy tej grupy, co daje temuż funduszowi znaczną elastyczność. Fundusze z
rodziny PKO TFI pozwolą na lokowanie aktywów w kraj i zagranicą, a przyjęta
elastyczność pozwala na znaczną zmienność udziału akcji i papierów
wartościowych.

Podobny produkt wprowadza (jako
subfundusz) Pioneer PKO TFI.

IDEA TFI zmieniła polityką
inwestycyjną dla  Protect FIO
. Do
tej pory fundusz inwestował tylko w papiery wartościowe i instrumentu rynku
pieniężnego, co czyniło go oczywiście funduszem bezpiecznym. Niestety wyniki
funduszu klasyfikowały go w grupie najsłabszych. By podnieść atrakcyjność
funduszu, znajdzie się w nim „domieszka” akcji z krajowego rynku. TFI
deklaruje, że w przyjętych okresach rocznych (wycena w kwietniu) fundusz nie
straci na wartości. Można wiec powiedzieć, że fundusz będzie miał cechy
gwarantowanej lokaty strukturyzowanej
. Pomysł dobry, bo coś zrobić trzeba
żeby poprawić wyniki, czyli atrakcyjność funduszu. Niemniej biorąc pod uwagę
słabe dotychczasowe wyniki funduszu, zastanawiam się, czy nie lepiej było
popracować nad polityką inwestycyjną na rynku bezpiecznych instrumentów, tym
bardziej że bardziej że akcje wiecznie rosnąć nie będą
.

W kwietniu miała miejsce kolejna
emisja certyfikatów Inwestor FIZ (tzw. fundusz zakmnięty), należącego do
Inwestors TFI. Przypomnę zasady inwestycyjne Inwestora. Do 80% aktywów może być
lokowanych w akcje, certyfikaty, jednostki inwestycyjne, waluty, depozyty w
kraju i za granicą. Pozostałe 20% to w uproszczeniu instrumenty pochodne czy
tzw. krótka sprzedaż (żeby streścić definicję ze statutu funduszu), nie tylko
związane z rynkiem finansowych (dodatkowo np. rynek metali, energii). Na koniec
ważna uwaga ze statutu: fundusz nie gwarantuje wzrostu wartości jednostki.
Wspominam o tym, mimo iż to standardowa formuła większości funduszy, które nie
są oparte na rynku pieniężnym czy rządowych papierów wartościowych. Wg Analiz
Online, fundusz klasyfikowany jest jako ALT, czyli fundusz alternatywny
inwestujący w szerokie spektrum instrumentów finansowych. Wyniki funduszu są
imponujące: w marcu wzrost o 7,5%, a w ciągu roku (marzec 07 – marzec 06)
wzrost o 73% (!!!)
.

DWS Polska TFI zamknął dwa fundusze. Powodem był spadek
ich wartości (wg WAN) poniżej 30 mln pln. Fundusze działa na krajowym rynku
pieniężnym, a drugi na rynku obligacji USD. W tym drugim inwestorzy trzymali
(tzn. tracili) pieniądze przez zapomnienie. Przyczyny spadku tego typu funduszy
wyjaśniałem przy okazji omawiania sytuacji rynkowej po marcu tego roku.
Natomiast fundusz rynku pieniężnego miał jedne ze słabszych wyników, więc jak
sądzę, trudno było zachęcić do nabywania jego jednostek.

Kolejne TFI stworzyło fundusz
akcji małych i średnich spółek. Mowa o TFI Millenium
. Tego typu fundusze
to jeden z hitów ostatnich miesięcy, więc większe TFI wprowadzają je do swojej
oferty
. Trudno się dziwić popularności, skoro tylko w marcu wartość tego
typu funduszy rosła od 9% do 16%, czyli wyraźnie powyżej podstawowego indeksu
giełdowego
. Ciekawostką jest tutaj wstrzymanie sprzedaży po osiągnięciu
przez fundusz wartości aktywów 300 mln pln. Po prostu wg pomysłodawców
przekroczenie tej bariery mogłoby zmusić do porzucenia deklarowanej polityki
inwestycyjnej, czyli ograniczenia się tylko do małych firm.

TFI Opera wprowadza nowy fundusz
pod nazwą Opera za 3 grosze. Będzie to fundusz, ideą zbliżony do Opera FIZ, z
tym że działający – z punktu widzenia zasad nabywania – jak fundusz otwarty. Opera
to stosunkowo młody fundusz, specjalizujący się w funduszach niestandardowych o
bardzo szerokim spektrum inwestycyjnym
. Wyniki funduszy są atrakcyjne,
chociaż na tle innych funduszy akcyjnych czy generalnie z innych niż rynku
pieniężnego czy papierów dłużnych, nie przyprawiają o zawrót głowy
. Jako
czytelnik „Rzeczpospolitej” dość często wpadałem na ich dość duże reklamy.
Fundusz być może przyjął zasadę tworzenia funduszy niestandardowych, gdyż daje
to znaczną elastyczność inwestycyjną i samo w sobie stanowi reklamę. Oczywiście
deklarowane spektrum inwestycyjne wcale nie oznacza, że podmiot jest aktywny na
wszystkich segmentach rynku.

Poszerzają się możliwości
inwestowania na zagranicznych rynkach.

Secus AM przyczynia się do
poszerzenia oferty dla zainteresowanych lokowaniem za pośrednictwem TFI
(w
tym przypadku Copernicus Capital). Mowa o II emisji Secus I FIZ, który lokuje w
spółki niepubliczne (do 80% wartości funduszu). Mówiąc inaczej Secus pełni w
pewnym sensie rolę podmiotu typu private equity, przy czym środki pochodzą od
osób/firm nie związanych z firmą Secus. Jeżeli tego typu fundusz ma stanowić w
porfelu margines, to być może można kupować „w ciemno” na zasadzie
dywersyfikacji. Jeżeli zaś miałby stanowić większą część portfela to inwestor
powinien poświecić sporo uwagi na poznanie składu portfela.
Po trzech
miesiącach fundusz stracił na wartości 2,4%, niemniej  w funduszach tego typu trzeba znacznie więcej czasu by je
rzetelnie ocenić, więc nie można się zrażać po tak krótkim okresie.
Niebagatelną rolę odgrywają tu  zasady
wyceny. Proponuje przyglądać się tego typu funduszom, ponieważ jest to
finansowa konstrukcja pozwalająca na zebranie funduszy na rozwój obiecujących
(mam nadzieję) funduszy dla firm które nie mogą ich pozyskać w wystarczającej
ilości z innych źródeł.

Zgodę na działalność dostało
nowe TFI, które będzie działać pod nazwą Plejada
(siedziba w Gdańsku).
Próbowałem zrobić „wywiad internetowy”, ale tą drogą nie sposób się czegoś
więcej dowiedzieć. Plejada dostała również zgodę na utworzenie funduszu
sekurutyzacyjnego
. Obecnie mamy kilka tego typu funduszy, na ogół o dość
krótkiej historii (od jednego miesiąca do dwunastu). Wyniki nie są zbyt
imponujące. Z trzech działających rok, tylko jeden wzrósł, ale za to o ponad
100%. Tak jak w przypadku Secus I FIZ i innych funduszy sekurytyzacyjnych, będzie
to fundusz zamknięty. Tu również wpływ na wartość będą miały zasady wyceny.

Już na zakończenie wspomnę tylko
ogólnie, że kilku funduszy rozpoczyna lub poszerza ofertę funduszy
parasolowych, na ogół o standardowe subfundusze.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

CPI, PPI i ceny w budownictwie w III


Inflacja w marcu (2,5%) mimo iż była na poziomie
zaprezentowanym w styczniowej projekcji NBP i w zasadzie na poziomie oczekiwań
rynkowych nieco strwożyła uczestników rynku finansowego i po kilku
wypowiedziach prasowych członków RPP, rynek ostatecznie przekonał się do
wzrostu stóp o 0,25% na najbliższym posiedzeniu RPP
. Ceny w porównaniu z
lutym wzrosły o 0,5%, czyli dość dużo. Mocno wzrosły ceny żywności (0,8%), ale
też dość mocno wzrosły ceny części nieżywnościowej koszyka (0,4%). Za wzrost
cen żywności odpowiadają przede wszystkim: pieczywo, mięso drobiowe (od
stycznia wzrosty miesięczne: 13,6%, 6,4%, 6,6%) oraz owoce i warzywa. W
przypadku dwóch ostatnich grup, wzrosty o tej porze roku nie są niespodzianką,
ale wartości odnotowane w marcu (odpowiednio: 2,1% i 3,0%) są znaczne.

Więcej uwagi chciałbym
poświęcić części nieżywnościowej koszyka, bo być może zaczynają się tu dziać
rzeczy ciekawe
. W tej części koszyka do znacznego wzrostu inflacji
przyczyniły się ceny paliw (wzrost miesięczny 4,5% !) i ceny transportu
kolejowego (wzrost o 4,1% !). Proponuje zwrócić uwagę na „drgnięcia” cen
mebli oraz wyposażenia mieszkań, artykułów medyczno-farmaceutycznych, usług w
zakresie rekreacji i kultury, restauracji i hoteli
. Pozornie są to wartości
niewielkie (dwie, trzy dziesiąte) ale potwierdzające sygnały ze stycznia lub
lutego. Uważam, że to potwierdzenie przerzucania na klientów wzrostów cen w
niektórych sektorach gospodarki (głównie usług) w wyniki utrwalającego się
stosunkowo mocnego popytu w kraju. Stanowi to potwierdzenie tego o czym
uprzedzałem od paru miesięcy, że wiara w niemal bezinflacyjny rozwój gospodarki
przy zwiększającej się roli popytu wewnętrznego w jego utrzymywaniu była
nieuzasadniona, a przynajmniej obarczona niskim prawdopodobieństwem spełnienia
.
Przyznaje jednak, że w niewielkim stopniu może to być efekt większego popytu na
niektóre usługi w wyniki relatywnie cieplejszej zimy. Pozornie wydaje się to
niedorzeczne, ale w jednym z poprzednich opracowań zwróciłem uwagę, że nieco
cieplejsza zima przyczyniła się do większego spożycia piwa, czyli napoju który
pochłaniamy głównie w cieplejsze pory roku. W takiej sytuacji producent lub
dostawca usług reaguje wzrostem cen. Powyższa sytuacja stanowi dla mnie
potwierdzenie, że RPP powinna była prewencyjnie wcześniej podnieść stopę
procentową, niż czekać na pierwsze sygnały które ją do tego zachęcą
.

Dodatkową zachętą do
podniesienia stóp były wyraźne wzrosty dwóch z pięciu wskaźników inflacji
bazowej
. Mam na myśli wskaźniki inflacji bazowej po wyłączeniu cen kontrolowanych
i po wyłączeniu cen o największej zmienności.

Ceny produkcji przemysłowej
(PPI) na szczęście nie zwiększają tempa wzrostu
. W ciągu jednego miesiąca
ceny wzrosły o 0,5%, a to dość słaby wzrost jak na tą porę roku i słabszy od
ubiegłorocznego. W efekcie w ujęciu rocznym ceny wzrosły o 3,3%. Warto
zauważyć, że od II połowy ubiegłego roku wskaźnik roczny utrzymuje się na
poziomie ok. 3,2% z niewielkimi odchyleniami. Byłoby dobrze, gdyby PPI nie
przyspieszał, bo obecne tempo i tak jest już dość znaczne. Jednak obserwując
wskaźniki cenowe poszczególnych działów przemysłu widać utrzymującą się od
kilku kwartałów  tendencje do
zmniejszania się liczby działów z ujemną dynamiką cen. W tej grupie widać że
ceny zwalniają na ogół tempo spadku. W grupie z dodatnią dynamiką cen widać
nacisk na wzrost cen. Na szczęście w hutnictwie, gdzie ceny rosły rocznie w
tempie ponad 20%, brak oznak dalszego przyspieszania. Swoje najlepsze dni
przeżywają producenci materiałów budowlanych z działu PKD 26 (produkcja
materiałów z surowców niemetalicznych pozostałych)
. Najlepsze w
cudzysłowie, ponieważ na ogromny popyt na materiały budowlane chcą lub muszą
reagować wzrostem cen.  W tym dziale
ceny miesięcznie wzrosły aż o 1,3%, a rocznie wzrost sięgnął już 7,0%, czyli
wartość niewidzianą od przełomu 1997/98 (!). W tym sektorze jest dość silna
konkurencja, dodatkowo wzmacniania importem. Jak widać nie pomogło wobec
rosnącego popytu. Przypuszczam, że tempo wzrostu zwolni i z biegiem czasu
powoli zacznie się obniżać. Obecne wzrosty to efekt koniunktury w gospodarce,
ale i skutki minionej ciepłej zimy, która zaskoczyła trochę producentów i
dostawców. W przemyśle więc mamy do czynienia z ciekawą sytuacją. Dwóch-trzech
liderów wzrostów cen nieco słabnie, większość tych którzy zaniżali PPI (mieli
ujemną dynamikę cen) powoli przestaje to robić, a pozostali wciąż – na
szczęście powoli – rosną. Przypuszczam, że to również wpłynęło na decyzję RPP o
podniesieniu stopy referencyjne pod koniec kwietnia
.

I na koniec tradycyjnie budownictwo,
chociaż powinienem je omówić na początku, bo to tutaj bije się ostatnio rekordy
cenowe
. Wskaźnik miesięczny cen w marcu sięgnął 1%. Mamy więc za sobą
trzeci kwartał wzrostów i to coraz mocniej wychodzących poza sezonowe
kształtowanie się miesięcznych wskaźników. Podobnie jak w przypadku działu 26,
mam nadzieję że ceny przestaną przyspieszać. W marcu wskaźnik miesięczny
sięgnął już 6,5%. Zarówno w przypadku działu 26 jak i budownictwa powoli
przestaje tracić znaczenie argument ciepłe zimy. Niemniej, nie tylko jako
ciekawostkę, przypomnę że rok temu marzec był stosunkowo chłodny, a obecny
(średnia temperatura ok. 7 st. C) był najcieplejszym w okresie prowadzonych
przeze mnie obserwacji (od I poł. lat 90-tych). To co się dzieje z cenami wokół
budownictwa jest trochę niepokojące i przypomina lata 90-te, kiedy wobec
ogromnego popytu na usługi budowlano-remontowe dynamika cen budownictwa o kilka
procent przekraczała dynamikę PPI. Czym się to skończyło, można przeczytać w
opracowaniu o budownictwie. Nie mam zamiaru siać strachu, bo do opisywanych
kłopotów budownictwa droga bardzo daleka, a nawet powiem że nie wierzę w
powtórzenie błędów sprzed prawie 10 lat. Dedykowałbym raczej te zdania
inwestującym na potęgę w spółki budowlane na giełdzie.

Wśród osób mających związek z
budownictwem w rozumieniu budowy domu, kupna mieszkania czy remontu, można
spotkać się z przekonaniem że ogólny wskaźnik cenowy nie oddaje rzeczywistości
.
Otóż oddaje, tylko należy pamiętać że wskaźnik jest reprezentatywny dla
budownictwa ogółem. Jest więc wypadkową dla całości prac budowlanych, a nie dla
budownictwa mieszkaniowego. Przypominam, że
budownictwo mieszkaniowe
stanowi jedynie kilkanaście procent prac budowlanych
. Nie przeczę więc,
że w budownictwie mieszkaniowym gwałtownie wzrosły ceny niektórych wyrobów
budowlanych i tzw. robocizny. Potwierdzają to prowadzone przez „Rzeczpospolitą”
analizy cen dóbr i usług wykorzystywanych w budownictwie mieszkaniowym. Polecam
więc „wkładkę” budowlaną do „Rzeczpospolitej” bo to naprawdę cenne źródło
informacji o cenach w tym obszarze. Dodatkowo „Rzeczpospolita” zamiesza tam
wskaźniki zmian cen na rynku nieruchomości i ich prognozy. Polecam.

Marek Żeliński, maj 2007

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Interbrok Investment, dlaczego ludzie popełniają takie błędy?


Minął ledwie rok od upadłości
Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej, a do mediów trafiła kolejna sprawa ludzi
oszukanych przez fachowców od osiągania ponad przeciętnych zysków
. Mowa o Interbrok Investment. Co
ciekawe pomiędzy WGI a wspomniana firmą występuje powiązanie personalne, czyli
wymieniany przez wszystkie media w dniu wczorajszym Emil D. Nie mam zamiaru
prowadzić śledztwa  w tej sprawie, bo od
tego są Policja, media i organy Państwa powołane do nadzory rynku finansowego.

Mnie najbardziej interesuje jedno:
co ludzi popycha do ponoszenia tak ogromnego ryzyka. Szczególnie
obecnie, kiedy mamy od długiego czasu do czynienia z koniunkturą giełdową i
jedno doświadczenie z WGI. Przypomnę więc, że na roczne wzrosty podstawowego
indeksu giełdowego na GPW (indeks WIG) w latach 2003-2006 były następujące:
45%, 29%, 34% i 44%. To daje średnią 38% (!). Powszechnie dostępne tzw. akcyjne
fundusze inwestycyjne dały średnio zarobić na koniec ubiegłego roku 43%,
chociaż były i takie które dawały większy zwrot z inwestycji.

Wstępnie ustalono liczbę zgłoszonych poszkodowanych na
ponad 100 osób na łączną kwotę 500 mln pln. Ubiegłoroczny rekord  ustanowiony przez WGI został więc pobity. W
ciągu ośmiu lat działalności firmy jej klientami było kilka tysięcy ludzi, a na
chwilę obecną może to być niecały tysiąc i ich zainwestowane środki mogą
stanowić „większe” kilkaset milionów. Jedyne co wiadomo o finansowych osiągach
tej firmy to 10% wzrostu wartości zainwestowanego kapitału miesięcznie w jej
początkach i 2%-4% obecnie. Ta ostatnia informacja oznacza, że roczny wzrost
był porównywalny z osiągami przeciętnego funduszu inwestycyjnego na GPW w
ostatnich trzech latach. Informacje o skali i wzroście zainwestowanych środków
wymagają potwierdzenia, gdyż Interbrok prowadził podwójną księgowość. Firma
miała działać na rynku walutowym i opartym na nim instrumentach. Prowadziła
więc bardzo ryzykowną politykę inwestycyjną. 

Jednym z wielu wniosków jaki
wynika z tego typu spraw, to brak orientacji wśród Polaków co do możliwych do
osiągnięcia stóp zwrotu na rynku finansowym
. Media podały, że firma
istniała od końca 1998 r., czyli proponuje przyjrzeć się możliwym do
osiągnięcia rocznym stopom zwrotu w latach 1999-2006
. Z tabeli umieszczonej
na wstępie artykułu widać, że możliwości są dość ograniczone. Oczywiście w
krótszych okresach można zarabiać więcej, ale tylko wyjątkowo, skoro roczna
stopa jest jaka jest
. Rynek derywatów otoczony jest już chyba  legendą instrumentów, które pozwalają na
zarabianie dowolnych pieniędzy.
Nie będę się rozpisywał o tym czym są tego
typu instrumenty, bo to materiał na osobne szerokie opracowanie, ale wpadka
kolejnej instytucji która opierała się na rynku walutowym i derywatów powinna w
końcu dać ludziom do myślenia. Streszczając się co do możliwych do osiągnięcia
stóp zwrotu
jeżeli ktoś otrzymuje informację od osoby/instytucji
której dał pieniądze w zarządzanie, że kolejny miesiąc z rzędu zarobił 10%, to
ja proponuje zacząć się bać
. Jest w Polsce grupa funduszy hedgingowych, ale
ich wyniki za 12-cy (wzrost od kilku do kilkudziesięciu procent) mówią same za
siebie. Widać więc, że wcale nie muszą to być inwestycje lepsze od rynku akcji.
Przypomnę przy tym, iż fakt że fundusz jest hedgingowy wcale nie oznacza
tylko zysków. Na derywatach również się traci i to w takim samym stopniu jak
zyskuje
.

Przeglądając materiał o tej
sprawie (w tym nazwiska i pieniądze) próbuje zrozumieć tych ludzi, chociaż
przychodzi mi to z trudem.  Zakładam
przy tym, że mówimy o pieniądzach zarobionych legalnie. To co rzuca się od razu
w oczy to chęć dużych zysków. Czy wynika to z braku informacji o rynku
finansowych? Nie, tych jest pełno w prasie. Dla osoby która dziennie ma w ręce
największych dzienników informacyjnych („Rzeczpospolita”, Gazeta Wyborcza” czy
„Dziennik”) nie mogą ujść uwadze poradniki mówiące o tym gdzie i jak lokować.
Często są to cykliczne dodatki, dokładnie prezentujące instytucje rynku
finansowego i dotyczące ich wymagania. No tak, ale co jeżeli potencjalnego
inwestora to nie interesuje i świat finansów jest mu obcy, tak jak dla mnie
świat dentystów. Korzystam z dentystów poleconych przez rodzinę i znajomych.
Ufam, że to co ze mną robią na fotelu jest zgodne z zasadami sztuki i że
dentyści posiadają wszelkie wymagane zezwolenia i wiedzę. Niemniej w tym
przypadku ryzykuję koszty najdalej kilku wizyt, a więc kilkaset złotych, zanim
do mnie dotrze że mam do czynienia z partaczem. Ale w przypadku Interbrok
Investment, ludzie inwestowali nawet setki tysięcy i miliony złotych, a więc
ryzykowali dorobek wielu lat życia. Mam wrażenie, ze dokonując zakupu
prywatnych samochodów za kilkadziesiąt tysięcy złotych ludzie ci byli bardziej
ostrożni. Należy pamiętać, że klienci Interbrok Investment oddawali pieniądze w
zarządzanie, czyli powierzali w cudze ręce ogromne kwoty.

Po zapoznaniu się z informacjami
o Interbrok Investment, widać, że nie zachowano żadnych zasad bezpieczeństwa.
No, może poza tą najprostszą, czyli: skoro mój znajomy jest zadowolony, to ja
też będę. Firma chyba dla utrzymania się poza zasięgiem mediów i Komisji
Nadzoru Finansowego, rozwijała się dzięki formule elitarnego klubu i
zewnętrznemu wizerunkowi osób ją prowadzących (ładna siedziba i drogie
samochody). Sprawdziłem w dostępnej w internecie bazie Krajowego Rejestru
Sądowego firmę Interbrok i w składzie wspólników był właśnie Emil D., czyli
osoba związana ze spółkami z grupy WGI. To powinno wystarczyć by unikać
Interbrok Investment.

Jedną z refleksji jaka mi
przyszła do głowy po zapoznaniu się z ta sprawą, jest brak łatwo dostępnych
instytucji na rynku usług doradczych czy finansowych, które pomogłyby klientowi
rozeznać się rynku finansowym i pomogły ocenić wiarygodność instytucji której
chce dać pieniądze w zarządzenie. Jedną z małych wad rynku doradztwa
inwestycyjnego jest informowanie tylko o swojej firmie i jej ofercie
inwestycyjnej. Być może klientom Interbrok Investment nikt wcześniej nie
objaśnił co to rynek finansowy, ile można zyskać, kto i na jakich zasadach może
na nim działać. Gdyby kogoś wcześniej się poradzili, to dowiedzieliby się,
że 2%-4% miesięcznie można zarobić od 3 lat również na polskiej giełdzie na
„zwykłych”  akcjach za pośrednictwem TFI
czy bezpośrednio firm typu Asset Management. A więc taniej, prościej, pod
niezbędną kontrolą  i w rękach
profesjonalistów
.

Marek Żeliński, kwiecień 2007


Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

euro i Euro 2012 razem ?

Bogusław Grabowski i Janusz
Jankowiak zaapelowali w „Rzeczpospolitej” z 24.IV.2007 r. o wprowadzenie euro w
2012 r. Pod apelem zebrali (zbierają nadal m.in. na stronie internetowej
Janusza Jankowiaka) podpisy kilkudziesięciu osób, w tym wielu bardzo znanych
postaci. Zanim jednak skomentuje ten apel, powinienem przytoczyć stanowisko
rządu, które tego samego dnia opublikowała krajowa prasa.

Wicepremier Zyta Gilowska
przyznała, że z punktu widzenia parametrów makroekonomicznych i wymaganego
czasu (osiągnięcie tych parametrów + dwuletni okres w kanale walutowym) rok
2012 jest datą możliwą do osiągnięcia. Z opinii przedstawicieli Ministerstwa
Finansów widać, że rząd raczej nie upiera się przy tej dacie i nie zamierza
przedkładać obecnie żadnych deklaracji. Wydaje się, że w opinii rządu data ta
otwiera okres, w którym mogłoby dojść do zmiany waluty. Biorąc pod uwagę apel –
o którym niżej – można założyć, że rząd nie wyjdzie naprzeciw oczekiwaniom
sygnatariuszy apelu. A już na pewno nie w postaci jakiegokolwiek pisemnego
zobowiązania.

Autorzy apelu niepokoją się czy aby z powodu mistrzostw
rząd nie zamierza oddalać daty wprowadzenia euro z uwagi na chęć uniknięcia
kagańca budżetowego, który mógłby krępować niezbędne inwestycje. I to właśnie
jest jeden z wielu wątków, jakie przedstawia część makroekonomistów na rzecz
mniej dogmatycznego podejścia do określenia daty wejścia do obszaru euro.
Przestroga by rządzący nie traktowali mistrzostw jako pretekstu do odsuwania
daty zmiany waluty, wydaje się przesadna. Nie jestem zwolennikiem twierdzenia,
że organizacja mistrzostw może być potraktowana jako taki argument. Moim
zdaniem obydwa procesy mogą i powinny być niezależne od siebie. Tu nie chodzi o
mistrzostwa, ale raczej o ryzyko kumulacji potrzebnych w kraju robót inwestycyjnych.
Przypomnę, że w jednym z wcześniejszych tekstów na swoim blogu (po informacji o
przyznaniu nam i Ukrainie organizacji mistrzostw) wskazałem, że nakłady
związane bezpośrednio z obiektami sportowymi to ułamek nakładów inwestycyjnych
ogółem. Ogromne wydatki jakich będziemy świadkami w najbliższych latach były
wcześniej planowane i pisanie w artykule że z powodu Euro 2012 czeka nas skok
cywilizacyjny nie jest zgodne z prawdą. Mamy szanse na ten skok niezależnie od
tej imprezy. Zmierzam do tego, że nie wiem dlaczego akurat teraz autorzy
wystąpili z takim apelem, a nie na przykład kilka miesięcy temu. Nie jestem
pewien czy wykorzystywanie podniosłej atmosfery do przepchnięcia idei jak
najszybszej zmiany waluty jest w porządku.

W tekście pojawia się lęk przed nadmiernym deficytem
budżetowym. Autorzy właśnie obawiając się o finanse publiczne chcą wprowadzenia
euro. Moim zdaniem tu właśnie popełniają błąd charakterystyczny dla znacznej
części ekonomistów domagających się jak najszybszego wprowadzenia euro. Wprowadzenie
euro jest traktowane jak bicz na deficyt budżetowy. Tymczasem euro nie może
być przeciwko czemuś, ale po coś, czyli przynieść długoterminowo gospodarcze
korzyści
. Forma przyjęta w artykule raczej nie przyczyni się do
„sprzedania” społeczeństwu idei euro. Inaczej będzie tak jak z karą śmierci.
Brak możliwości jej wprowadzenia w Polsce tłumaczone jest czasami jako „bo Unia
się nie zgodzi”. Lepiej podejść do tego problemu od strony skuteczności i
moralnego wydźwięku tej kary. Po prostu obawiam się by za kilka lat nie
tłumaczono Polakom sensu wprowadzenia euro na zasadzie „bo tak musiało być i
teraz na szczęście nie da się tego odwrócić”. Dyskusję makroekonomiczną o
wprowadzeniu euro oceniam jak na razie jako dość ubogą. Ubolewam, że część
makroekonomistów zamiast przekonywać i polemizować w oparciu o prognozy i
obecne doświadczenia innych krajów, od razu przyjęło postawę agresywnego
traktowania ludzi prezentujących nieco inne poglądy. W efekcie najciekawsze
publikacje o wprowadzeniu euro w Polsce są (o ile w ogóle) drukowane na
dalszych stronach dzienników gospodarczych. Zaznaczam, że nie mam na myśli
przeciwników euro. W dyskusji dominują apodyktyczni zwolennicy
natychmiastowego wejścia, a ich przeciwnikami stały się osoby/politycy o słabej
wiedzy ekonomicznej (lub żadnej), ale za to traktujące rezygnację z własnej
waluty jak ograniczenie niepodległości. W takiej sytuacji faktycznie trudno się
dogadać
. Odniosłem wrażenie, że apel ma stanowić formę presji na polityków.
Czyli niepoważnej dyskusji ciąg dalszy. By wprowadzić euro, musi być do tego
przekonana większość polityków i głosujących na nich Polaków. Siła argumentów
„za” musi być na tyle duża by przeciwni zmianie waluty politycy i Polacy doszli
do wniosku, że rzeczywiście upieranie się przy własnej walucie nie ma sensu.
Przypominam, że Minister Gilowska obiecała Polakom referendum. Jeżeli sprawy
rzeczywiście zajdą tak daleko, to zobowiązanie się do określonego terminu nie
ma sensu.

Jeżeli Autorzy tak bardzo
troszczą się o deficyt i widzą konieczność ograniczenia niektórych transferów
budżetowych, to proponuje je wskazać. Będzie prościej. Na blogu Janusza
Jankowiaka nadal bez odpowiedzi pozostaje pytanie jednego z czytelników (do
publikacji o klinie podatkowym z 01.III.2007 r.) o rozwinięcie kwestii możliwych
oszczędności budżetowych. Może zamiast wykorzystywać euro do walki z deficytem,
lepiej pomóc rządzącym i wskazać obszary oszczędności.
Marek Żelińśki, kwiecień 2007 r.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz