Rynek TFI w marcu, cz 2 ost.


W funduszach
lokujących w akcje zagraniczne
trzymamy zaledwie 2,6% środków ulokowanych
łącznie w funduszach inwestycyjnych. Pomimo pewnych wahań, widać trend
powolnego wzrostu wartości tych funduszy w naszych portfelach. Trudno w prosty
sposób wyjaśnić zainteresowanie tymi funduszami. Patrząc na roczne wyniki, to
rozpiętość jest ogromna. Od -17% (subfundusz spółek japońskich) do 22% (jeden z
funduszy PKO/Credit Suisse). Biorąc pod uwagę roczne i miesięczne wyniki na
krajowym rynku akcji, to efekty funduszy z omawianej grupy są słabe. Sądzę że
wielu z nas traktuje te fundusze jako formę dywersyfikacji portfela oraz chce
skorzystać z koniunktury na zagranicznych giełdach. Mam wrażenie, że robimy to
trochę na ślepo i zapominając kompletnie o rynku złotego. Złoty do USD w
ciągu roku wzmocnił się aż o 11%. W tym czasie DJ Industrial Average i NSDAQ
100 wzrosły odpowiednio o 10% i 5%.
Ta więc przy rocznej dolarowej
inwestycji, złoty zjadał zyski z nadwyżką. W nieco lepszej sytuacji byli
inwestorzy lokujący w akcje europejskie. Złoty utrzymał w marcu poziom sprzed
roku, czyli 3,88. Można więc było zarobić po roku kilka-, kilkanaście procent. Mimo
dużego ryzyka związanego z lokowaniem za granicą (ryzyko walutowe +
nieznajomość zagranicznych rynków) utworzono szereg nowych funduszy w ciągu
minionego roku o zasięgu ogólnoświatowym (lokowanie na wszystkich
kontynentach). To właśnie powiew nowości i dostęp do innych rynków spowodował
powolny wzrost wartości funduszy akcji zagranicznych
.
Fundusze
lokujące w zagraniczne papiery dłużne
dały również słabe wyniki. Głównie ze
względu na zmiany złotego fundusze dolarowe dały po roku ujemną stopę zwrotu
(średnia –6,2%). Fundusze „eurowe” na szczęście tylko –0,8%. Nie dziwi więc, że
udział obydwu grup walutowych systematycznie spada.
Przyglądając się funduszom lokującym za granicą,
mam wrażenie że albo wiedza inwestorów o zagranicznych rynkach i ryzyku
walutowym jest zbyt mała, albo niektórzy doradcy nienajlepiej informują o
wadach i zaletach tych funduszy
. Zastanawiam się ilu inwestorów przepytało
swoich doradców z ryzyk lokowania za granicą i czy proponowany nowy fundusz to
wynik oczekiwań, czy tylko nowość dla nowości, która tylko z tego powodu ma
zdobyć zainteresowanie inwestorów.
Gdyby
skorygować wzrosty wartości funduszy o wzrost wskaźników giełdowych, to chyba
najdynamiczniej rozwija się segment funduszy określanych jako „pozostałe”.
Tu dopiero mamy do czynienia z prawdziwym festiwalem pomysłów na zarabianie
pieniędzy
. Wprawdzie mniejsza część funduszy jest zbliżoną co do konstrukcji
i zasad do wyżej wymienionych grup funduszy (np. fundusze papierów dłużnych w
CHF lub GBP), ale większość to w każdym przypadku osobna historia. O ile
na przykład w funduszach akcji polskich czy obligacji można dawać w ciemno temu
czy innemu funduszowi, ryzykując większą czy mniejszą stopę zwrotu, to tutaj należy
bardzo dokładnie czytać prospekty
. Ponieważ jest to pierwsze podsumowanie
wyników po zakończeniu miesiąca i publikacji niezbędnych danych, to ze względu
na jego znaczną łączną objętość, bardziej szczegółowe analizy funduszy z grupy
„pozostałe” będę przedstawiał w kolejnych publikacjach. Żeby zanadto nie
zaciemniać obrazu, tym razem ograniczę się jedynie do zamieszczenia tabeli z
krótką charakterystyką wielkości i zmian tych funduszy.
Marek Żeliński, kwiecień 2007


Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Rynek TFI w marcu, cz 1

W marcu w aktywach funduszy inwestycyjnych padły kolejne rekordy. Wg stanu na koniec miesiąca, aktywa funduszy przekroczyły 117,3 mld pln. Nominalny wzrost w ciągu miesiąca sięgnął aż o 9,6 mld pln (!). Przy czym wg firmy Analizy Online na saldo wpłat i umorzeń 4,7 mld pln. Saldo to jest szacunkiem, ponieważ nie wszystkie TFI upubliczniają informacje o saldzie wpłat i umorzeń dla swoich funduszy. Przypomnę, że wspomniana firma do wyliczenia tegoż salda stosuje benchmarki dla poszczególnych typów funduszy. Są to przeciętne stopy wzrostu w poszczególnych miesiącach. Mając informację o nominalnym wzroście i wzroście bechmarków, można oszacować o ile wzrosła wartość funduszy z tytułu wzrostu rynkowej wartości instrumentów finansowych, a o ile z tytułu salda wpłat i umorzeń. A wracając do wzrostu wartości funduszy, to w obydwu przypadkach mamy do czynienia z rekordami. Przyjmując liczbę osób związanych rynkiem funduszy jaką podawałem w poprzednim opracowaniu, to okazuje się że każdy uczestnik dodatkowo zainwestował w funduszach ok. 2 tys. pln.

W funduszach akcyjnych (akcje polskie) trzymamy, wg struktury aktywów na koniec marca, 21,6% oszczędności. To właśnie ten segment przyczynił się aż w 42% do wzrostu wartości  oszczędności w funduszach inwestycyjnych. Przypomnę, że wg stanów na koniec miesiąca (mowa o marcu i lutym) WIG wzrósł aż o 10,8%. Osobom które nie obserwują polskiej giełdy, przypomnę że tak duży wzrost w ciągu miesiąca to rzadkość nawet jak ma cztery ostatni lata koniunktury. Wzrost jest tym bardziej godny podkreślenia, że na przełomie lutego i marca miała miejsce krótkoterminowa korekta. Warto to porównać do maja ubiegłego roku (WIG spadł o 9,9% wg stanów ma koniec maja i kwietnia) kiedy inwestorzy niemal natychmiast zareagowali ograniczeniem inwestycji na zmianę koniunktury giełdowej. Na odzyskanie odwagi w inwestycjach czekaliśmy wtedy dwa miesiące. Tymczasem obecnie Polacy kompletnie się nie przejęli krótkim dramatem na GPW w Warszawie i inwestowali na potęgę. Z całą pewnością przyczyniły się do tego krajowe dane makroekonomiczne, które są rzeczywiście świetnie (mowa o okresie zimowym). Jestem przekonany, że w kwietniu może się sytuacja  w funduszach powtórzyć. Ciekawe jest też skąd te pieniądze? Poza źródłami spoza rynku funduszy (mniej na lokaty niż planowano), analiza zmian WAN poszczególnych grup funduszy wskazuje, że zaczynamy przenosić pieniądze z innych funduszy na fundusze akcyjne.

Średnia wartość wzrostu odnotowana przez fundusze akcyjne to 8,1% w ciągu jednego miesiąca. Muszę przyznać, że większość akcyjnych funduszy odnotowała wzrost 7% i większy. AIG Małych i Średnich Spółek osiągnął wzrost 15,3%, a PKO/CS Akcji Małych i Średnich Spółek aż 16,4%. Trzeba przyznać, że fundusze oparte na małych i średnich firmach osiągały często najwyższe wzrosty, co nie oznacza że każdy.

Udział funduszy zrównoważonych na koniec marca to niemal 28%, ale do wzrostu wartości ogółem funduszy przyczyniły się w aż 30%. Przypomnę, że – w uproszczeniu – do tej grupy funduszy zaliczamy te które mogą inwestować na rynku akcji oraz na rynku instrumentów stabilniejszych (np. obligacje) w proporcji 50%/50%. W rzeczywistości, proporcje te mogą ulegać znacznym wahaniom. Według moich szacunków saldo wpłat i umorzeń dla tej grupy funduszy  wyniosło prawie 1,2 mld pln (nominalny wzrost w marcu – 2,8 mld pln), co jest wynikiem niemal identycznym jak podawany przez Analizy Online. Z wyliczeń wynika również, że ogromne zainteresowanie tą grupą funduszy wynika ze znacznego udziału akcji i specyficznego poczucia bezpieczeństwa jaką ma dawać w opinii inwestorów możliwość błyskawicznego „przeskoczenia” w obligacje. Otóż takie „przeskoczenie” nie zawsze może być błyskawiczne, a w przypadku funduszy o udziale akcji „nie mniej niż….” dość ograniczone.

Fundusze z tej grupy (oparte na rynku krajowym) dawały średni wzrost na poziomie 5,5% w marcu. Na uwagę zasługuje Noble Fund Mieszany, aż 8,1% wzrostu i SEB 1 – 7,5% wzrost. Dla tego ostatniego to znaczny sukces, bo od wielu miesięcy TFI SEB traci powoli udział w rynku.

Udział funduszy stabilnego wzrostu powoli spada w strukturze oszczędności w funduszach inwestycyjnych (22,7% w marcu). Struktura inwestycyjna tych funduszy to 20% akcji i 80% papierów wartościowych. W rzeczywistości udział akcji może być nieco większy.  Wobec świetnej koniunktury na giełdzie spada nasze zainteresowanie tymi funduszami. Saldo wpłat i umorzeń wciąż jest dodatnie (ok. 100 mln pln w marcu), ale spada od kilku miesięcy. Analizując roczne stopy zmian widać, że podana struktura (20/80) jest dość sztywna i fundusze z tej grupy są dość konserwatywne. I dobrze. Pozwala to utrzymywać wzrost roczny rzędu 15% (odchylenie standardowe – ok. 5%). Wydaje mi się, że dzieje się coś niedobrego jeżeli inwestorzy pogardzają już taką stopą wzrostu i konserwatyzmem w inwestowaniu. Dla porównania przypomnę, że wg NBP przeciętna roczna lokata bankowa daje 3,2%. Nieco więcej dają papiery dłużne Skarbu Państwa.

W tej grupie funduszy na szacunek zasługują osiągnięcia funduszy z grupy CU, AIG, IDEA (dawne GTFI), PZU i SEB (oj, wygląda na to że SEB musi popracować na marketingiem; wymieniam ich już drugi raz).

Spada nominalna wartość funduszy polskich papierów dłużnych. Biorąc pod uwagę powyższe informacje (tzn. fundusze stabilnego wzrostu), nie może to dziwić. Od siebie dodam jednak, że obok świetnych i konkurencyjnych wyników  innych grup funduszy, osiągane roczne stopy raczej rozczarowują. Średnia 3,4% to kiepski wynik. Tzw. osoba fizyczna kupując rok temu na ślepo obligacje detaliczne, osiągnęłaby lepszy wynik może nawet o 1%. Pozwolę sobie na uwagę, że jeżeli ktoś (tzn. TFI) zatrudnia zawodowych analityków, to wynik średni i niższy powinien zachęcić do przejrzenia polityki inwestycyjnej z ostatnich 12 miesięcy. Na blisko 30 działających w tej grupie od roku funduszy, prawie połowa miała wyniki na poziomie średniej i niższe.

Wyniki roczne w przedziale od 4% do 5% osiągnęły fundusze z TFI: AIG, BZ WBK AIB, ING, Pioneer, PKO i Skarbiec.

Lepsze osiągnięcia odnotowały fundusze rynku pieniężnego (lokują w depozyty bankowe lub instrumenty rynku pieniężnego). Ich udział jest większy niż funduszy polskich papierów dłużnych, ale również spada. Spada wolniej, pewnie dlatego że osiągana roczna stopa jest minimalnie lepsza, ale przede wszystkim tylko jeden z funkcjonujących rok funduszy miał roczną stopę wzrostu poniżej 3%. Charakterystyczne dla tej rodziny funduszy jest silne skupienie wyników wokół średniej (3,5%). Wyniki minimalny i maksymalny to odpowiednio: 2,8% i 4,2%.

TU liderami są fundusze z TFI: AIG, Legg Masson, DWS, IDEA (ich dwa fundusze miały najlepszy i najgorszy wynik), KBC, Union Investment.

 

W opracowanie wykorzystałem materiały z Analizy Online i Money.pl

Marek Żeliński, kwiecień 2007

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Euro 2012, inwestycje

Jako nastolatek grałem w piłkę, ale od lat swoje zainteresowanie futbolem ograniczyłem do oglądania meczy polskiej reprezentacji i to pod warunkiem, że mecz był ciekawy. Nie wierzyłem też, że jesteśmy w stanie wygrać organizację Mistrzostw Europy 2012. My, taki skromny kraj na dorobku. Na dodatek zamiast rozwijać w sobie wiarę, zastanawiałem się czy nas na to stać i czy aby nie lepiej przeznaczyć pieniądze na inne cele. Chyba za długo jestem ekonomistą. Cokolwiek by nie mówić o kwestiach ekonomicznych cieszy mnie oczywiście, że jesteśmy wraz z Ukrainą organizatorami turnieju. Efekt marketingowy tej imprezy ma ogromne znaczenie.

A co z ekonomią? Kusi mnie postawić takie pytanie. Jak to jest, że praktycznie nie dostaniemy żadnych poważniejszych pieniędzy na organizowanie mistrzostw, a od dwóch dni w newsach podawanych przez media pojawiają się bez żadnych komentarzy informacje o inwestycjach idących w dziesiątki miliardów złotych. Było kilka rozsądnych głosów przypominających co to za kwoty, ale te tłumaczenia nie przyjęły się w mediach. Media bez skrępowania rzucały ogromnymi kwotami i pozwoliły Polakom uwierzyć, że czeka nas teraz lawina pieniędzy i wzrost gospodarczy niemal tylko dzięki …… budowie lub przebudowie sześciu stadionów i wpływów z tytułu piłkarskiego święta trwającego ok. jednego miesiąca. Wiem, wiem, jestem trochę złośliwy i – przyznaję – przesadzam. Śledząc pierwsze informacje internetowe i komentarze Polaków do nich, trudno nie dostrzec że duża część z nas w to uwierzyła. W mediach pojawiały się komentarze w stylu: do tej pory niemal nie budowano autostrad, więc podjęcie się organizacji turnieju odmieni tą sytuację i powstanie ich kilka setek lub krotność tego.

Dziesiątki miliardów złotych i euro, które podawano na okrągło w mediach, to najczęściej kwoty łącznych nakładów z zatwierdzonych planów i założeń na lata 2007-2013. To środki krajowe i z UE, których otrzymanie i przeznaczenie nie ma nic wspólnego z mistrzostwami. Są tam pieniądze na drogi, kolej i mnóstwo innych celów, w tym obiekty sportowe. Oczywiście na chwilę obecną, wydatkowanie tych środków nie jest jednoznacznie określone w rozumieniu precyzyjnego wskazania obiektów. Fakt organizacji mistrzostw wpłynie jedynie na pewne przemieszczenie części środków na infrastrukturę pośrednio lub bezpośrednio związaną z organizacją mistrzostw, pobytem i przemieszczaniem się setek tysięcy kibiców. Przyspieszy powstanie centrów konferencyjnych, wielu hoteli. Teraz trzeba będzie w końcu usprawnić przejścia graniczne z Ukrainą, czy znieść bariery administracyjne utrudniające dostęp prywatnych linii lotniczych do obsługi ruchu pasażerskiego pomiędzy Polską a Ukrainą.

Czytając informacje o kosztach budowy obiektów sportowych wraz z niezbędną infrastrukturą, podawano różne kwoty. Powiedzmy, że wezmę jedną z większych, czyli 3 mld złotych. Dużo to czy nie? Tylko roczne nakłady na wydatki majątkowe i inwestycje dokonane przez Jednostki Samorządu Terytorialnego (JST) to 29,5 mld pln (dane za 2006 r.). Jeżeli więc koszt obiektów przyrównamy do 5-letnich nakładów (czas do mistrzostw), to jest to jedynie 2%. Porównując kwotę inwestycji do 5-letnich nakładów przedsiębiorstw dla tzw. pełnej zbiorowości, wartość ta nie przekracza nawet 1%. I już na zakończenie tych porównań. Przez ostatnie dwa lata, w strukturze prac budowlano-montażowych obiekty sportowe stanowiły ok. 1%.

Dla miast które będą gospodarzami rozgrywek budowa czy rozbudowa stadionów z obiektami towarzyszącymi jest jednak zbyt dużym obciążeniem, by ponieść ten ciężar samodzielnie. Dla przykładu, w przypadku Warszawy podawany koszt stadionu z komleksem innych obiektów sportowych ma wynosić ok. 1,2 mld pln. To tyle ile Warszawa rocznie wydaje na inwestycje. Dla osób niewtajemniczonych w finanse JST, od razu podaje że dominująca część inwestycji to wydatki absolutnie konieczne (np. ocieplanie szkół, remonty dróg itd.). Ani Warszawa, ani żadne z pozostałych miast nie jest w stanie samodzielnie wybudować obiektu sportowego jak stadion na 40 tys. ludzi (stolica chce mieć jeszcze większy) w krótkim okresie. Wspomniane stadiony były wprawdzie planowane, ale albo nieco skromniejsze albo ich budowa była przesuwana na kolejne lata. Mistrzostwa to okazja na przyspieszenie budowy i większy udział środków budżetowych. Państwo przecież nie odmówi i sypnie hojnie groszem. Władze Warszawy od razu przyznały, że nie mają tylu środków, a po dodaniu II linii metra i inwestycji na Pradze, oczekiwania zaczęły wzrastać. To samo widać, lub wkrótce będzie, w pozostałych miastach.

Wprawdzie wcześniej podałem kwotę inwestycji 3 mld złotych, ale w rzeczywistości będą to większe wydatki. Według moich szacunków, koszt stadionu w przeliczeniu na jednego widza to prawie 8 tys. złotych. Dla przykładu stadion w Gdańsku ma kosztować 320 mln złotych. I w optymistycznych przewidywaniach budowa ma ruszyć na przełomie 2007 i 2008. Kiedy jednak porównałem koszty budowy tego typu obiektów w Niemczech na potrzeby mistrzostw świata i największych obiektów w Europie, to koszty budowy były na ogół dwa razy większe. Przyjmuję, że bogatszy Zachód nie szczędził pieniędzy i że część kosztów była wyższa niż w Polsce. Można śmiało powiedzieć, że już na starcie koszty są zaniżone o 20%-30%. Co bardziej złośliwi przypominali, że w Grecji niektóre obiekty okazały się ostatecznie droższe nawet 4-krotnie. Czas – 5 lat – wydaje się pozornie wystarczający. Przykładowo 30-tysięczny stadion Legii ma być wybudowany w ok. 2,5 roku (od decyzji o warunkach zabudowy po oddanie do użytku). Jednak biorąc pod uwagę, że obiekty na mistrzostwa mają być większe, procedury przetargowe, protesty itd., to musimy się brać do roboty.

Przy okazji dyskusji o skutkach makroekonomicznych mistrzostw, pojawiły się pytania o zagrożenie dla inflacji i terminu wprowadzenia euro (deficyt budżetowy !). Z wprowadzeniem euro i tak byłby problem bez względu na koszty mistrzostw. Z drugiej strony jesteśmy właśnie świadkami dylematu jaki może się pojawić: niezbędne inwestycje i zbyt duży deficyt (dla Komisji Europejskiej) czy euro? Z obecnej perspektywy wróżenie co będzie z inflacją za 5 lat nie ma sensu. Chociaż można sobie wyobrazić pojawienie się wspomnianych zagrożeń przy założenie, że prace nad realizacją inwestycji związanych z mistrzostwami będą się opóźniać i tzw. „rzutem na taśmę” będą realizowane na ostatnią chwilę bez względu na koszty.

Stadiony na 40 – 50 tys. ludzi nie są może obecnie wydatkiem pierwszej potrzeby, niemniej trzeba przyznać, że mamy deficyt tej wielkości nowoczesnych obiektów w Polsce. Ponadto, biorąc pod uwagę że raczej nie zdarza się w Europie 100% wykorzystanie funduszy europejskich, wydatki na mistrzostwa powinny się przyczynić właśnie do ich pełniejszego wykorzystania przez Polskę.

Marek Żeliński, kwiecień 2007

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Interpretacja słów członków Rady Polityki Pieniężnej

Prezes NBP udzielił kilka dni temu wywiadu dla gazety „Dziennik”. W rozmowie przeważała problematyka ewentualnej podwyżki stopy preferencyjnej w najbliższym czasie. Poniżej nie chciałbym się akurat zajmować zmianą stóp, a skupić na atmosferze jaką wywołują wypowiedzi członków RPP.

Wpierw trochę treści tytułem wprowadzenia. Jako osoba związana kilka lat temu zawodowo z rynkiem finansowym, pamiętam jeszcze czasy Hanny Gronkiewicz-Waltz. Już wtedy staraliśmy się dokładnie czytać i wykręcać niemal na lewa stroną wypowiedzi Prezes NBP. Kiedy powstała Rada Polityki Pieniężnej (luty 1998 r.) powstała konieczność studiowania wypowiedzi nie jednej, a dziesięciu osób. Po co to wszystko? Żeby jak najprecyzyjniej określić moment kolejnej zmiany stóp, albo przynajmniej poznać opinie RPP. Opinie takie mają moc wpływania na bieżące poziomy stóp procentowych. Rynek wsłuchując się w opinie korygował swoje nastawienie (krzywą rentowności) odnośnie przyszłości. Stąd każda wypowiedź w radiu, telewizji czy dla prasy, nawet jeżeli jest tylko kilkuzdaniowa, natychmiast jest analizowana przez setki dealerów w Polsce (i nie tylko) i filtrowana pod kątem wyciągnięcia maksimum informacji. Dla przeciętnego Polaka śledzenie tych informacji jest dosyć trudne, bo nie dość że w ciągu miesiąca takich istotnych informacji jest kilka lub więcej, to są porozrzucane po różnych mediach. Dla dealerów instytucji finansowych sprawa jest prostsza, bo dostają gotowe raporty od analityków makroekonomicznych, przeglądają służbową prasę albo po prostu na monitorach informacyjnych, przed którymi siedzą, mają te informacje „wrzucane” przez agencje informacyjne. A wypowiedzi członków bywają różne. Czasami jest to wywiad bezpośrednio poświęcony oczekiwanej zmianie stóp. Czasami fragmenty z rozmów na inne tematy, gdzie przedstawiciel RPP został jedynie zagadnięty o bieżącą sytuację na rynku. Bywają też artykuły w prasie poruszające problemy ekonomiczne nie zawsze bezpośrednio związane z polityką pieniężną.

W tym momencie trzeba na chwilę powrócić do osiągnięć makroekonomii. Obecny dorobek makroekonomiczny pozwala określić w jakich warunkach bank centralny bądź wyznaczone do tego gremium fachowców, powinno dokonać zmian stopy procentowej. Niestety nikt nie wymyślił wzoru, który dokładnie wskaże miesiąc w jakim taka decyzja powinna być podjęta i jak duża zmiana powinna być dokonana (chociaż…., któż nie bawił się wzorem Taylora próbując bezskutecznie ułatwić sobie życie?). Najczęściej rynek jest świadom, że w ciągu najbliższych kilku miesięcy (abstrahuję od obecnej sytuacji) należy oczekiwać zmiany. Problem w tym, że „kilka” to może być od 2 do 9 miesięcy. Powiedzmy w bardzo dużym uproszczeniu, że dobry makroekonomista być może jest w stanie skrócić ten okres do 6-7 miesięcy w większości przypadków. „Większość” nie obejmuje sytuacji obecnej, faktycznie dość wyjątkowej w naszej najnowszej historii gospodarki wolnorynkowej. Problem w tym, że dla rynku to za mało. Rynek chce precyzyjniejszego wskazania. Precyzyjne wskazanie pozwala na dokładna zaplanowanie i przyjęcie pozycji rynkowej wraz z jej finansowaniem. Ale to jest ten moment, kiedy rynek odrywa się od makroekonomii i wchodzi raczej w pole psychologii i to bardziej własnej niż członków RPP. Zaczyna się wtedy studiowanie wypowiedzi członków RPP. Najczęściej są to wypowiedzi dość krótkie i oszczędne, a już na pewno nie zawierają jednoznacznych wskazań typu „podniesiemy za miesiąc”, „obniżymy o 0,25% za dwa”. Oczywiście warto te wypowiedzi śledzić, bo może pomóc to oszacować rozkład głosów w kolejnych głosowaniach RPP i wskazać posiedzenie Rady, na którym decyzja o oczekiwanej zmianie będzie podjęta. Ale powtarzam, „może pomóc”. Raczej nigdy nie było tak, że Rada zupełnie rozmijała się z rzeczywistością ekonomiczną, więc członkowie Rady w końcu wymaganej przez sytuację makroekonomiczną zmiany dokonują. Z własnych doświadczeń powiem, że lepiej więc śledzić dokładnie sytuację makroekonomiczną i dodatkowo czytać komunikaty RPP niż dokonywać ekwilibrystycznych interpretacji wypowiedzi Prezesa NBP i pozostałych dziewięciu członków Rady Polityki Pieniężnej. W Gazecie Wyborczej z 16 IV jeden z makroekonomistów sporo miejsca poświęcił na opinię dot. wywiadu udzielonego przez Prezesa NBP. Nie jestem w stanie powtórzyć całego wywodu, w stylu: Prezes kontruje wypowiedzi innego członka RPP z marca, bo chce wywrzeć presje przed spotkaniem Rady w reakcji na niefrasobliwie skonstruowany komunikat RPP po lutowym posiedzeniu który rzekomo zmylił część rynku, itd. itp. Większość artykułu poświęcona była tego typu ukrytym rzekomo intencjom Prezesa NBP. Nie staram się nawet precyzyjnie tego przedstawić, bo nie sposób, gdyż był to szereg domniemań, zarzutów i teorii z pogranicza spiskowych (autor domniemuje, co autorzy słów mieli na myśli wobec bardzo ogólnych ich wypowiedzi), gdzie autor artykułu przypisał sobie wyjątkową umiejętność czytania między wierszami i rozumienia zależności wypowiedziami członków RPP a zachowaniem rynku finansowego.

Właśnie to zachęciło mnie do podjęcia kwestii interpretacji wypowiedzi członków RPP. Odnoszę wrażenie, że część makroekonomistów związana z rynkiem finansowym i analityków poświęca mnóstwo energii i czasu na interpretacje wypowiedzi członków RPP. Gdyby te interpretacje kończyły się jedynie na wyciągnięciu zawartych tam informacji, to ok. Ponieważ jednak na ogół wypowiedzi członków RPP – jak wspomniałem – są bardzo oszczędne w precyzyjne informacje, to część finansowego środowiska zaczyna budować teorie, których sama pada czasami ofiarą. Dla przykładu podam, że w tymże artykule jest zarzut pod adresem Prezesa NBP, że chłodzi oczekiwania wzrostu stóp, gdy tymczasem rynek właśnie zaczął żyć przeświadczeniem, że Rada w kwietniu podniesie stopy o 0,25%. Słowa Prezesa są tylko jego słowami i na głosowaniach Rady ma jeden głos, chyba że jest równowaga, to wtedy jego głos jest przeważający. Co do rynku, to sam sobie jest winien. Ze zdziwieniem przeczytałem rozkład oczekiwań sprzed kilkunastu dni, zamieszczony w Gazecie Prawnej. Nagle większość analityków ekonomicznych jest przekonana o podwyżce w kwietniu. Jeszcze dwa-trzy miesiące temu większość była przekonana, że takie podwyżki nastąpią później (lato/jesień), bo nie ma podstaw do podnoszenia ceny pieniądza. W gospodarce nie zaszły w tym okresie jakieś nadzwyczajne fakty gospodarcze, które tłumaczyłyby tak wyraźną zmianę poglądów i podniesienie krzywej rentowności i które nie mieściły się w przewidywaniach ekonomistów. Tak więc za zmienność nastrojów rynek pretensje powinien mieć do siebie, bo śledząc wypowiedzi członków RPP i teksty komunikatów nie zauważyłem, by ktoś miał specjalną ochotę kimś manipulować. Problem leży w innym miejscu. Śledząc od lat zmiany w polskiej gospodarce i branżach gospodarki, odnoszę wrażenie, że spora część przedstawicieli środowiska finansowego, którzy parają się analizą makroekonomią, w gruncie rzeczy zbyt płytko w niej tkwi (ten akurat zarzut nie dotyczy autora tegoż artykułu z Gazety Wyborczej), co prowadzi właśnie do zmienności nastrojów i szukania odpowiedzi na pytanie „co ze stopami?” w przesadnej interpretacji wypowiedzi członków RPP. Prowadzi to do wypaczenia relacji. Punkt ciężkości z analizy makroekonomicznej, przesuwa się zanadto w stronę zabaw w interpretacje, co kto powiedział albo, co Rada chciała przekazać w ostatnim komunikacie. Prowadzi to czasami do wnioskowania typu: jeżeli któryś z członków w wywiadzie prasowym aż cztery zdania poświęcił inflacji zamiast dwóch, to musi to coś oznaczać. Artykuł, który zachęcił mnie do przedstawienia swoich refleksji, pełen jest tego typu domniemań. Chwilami mam też wrażenie, że polemika z wypowiedziami medialnymi członków RPP czy tekstem komunikatu RPP to forma sportu lub budowania autorytetu w środowisku finansowym. Zauważyłem, że budzi duży szacunek, podziw mediów, środowiska i komentatorów. Polemika i krytyka tym łatwiejsza, że wiadomo iż członkowie RPP nie podejmują się z zasady polemik medialnych.

By w pełni zrozumieć kwestie komunikacji RPP z rynkiem, muszę potencjalnym czytelnikom przybliżyć ten problem. RPP to grupa mądrych i doświadczonych osób (a przynajmniej tak powinno być), których celem jest takie prowadzenie polityki pieniężnej by zapewnić stabilny rozwój gospodarczy. Decyzja o ewentualnej zmianie stopy preferencyjnej, to efekt demokratycznej decyzji będącej efektem głosowania. Decyzje podejmuje się na podstawie stałej analizy ogromnej ilości danych makroekonomicznych oraz wsparciu zastępów analityków zatrudnionych w NBP. Podstawową formą komunikacji z rynkiem jest komunikat po posiedzeniu RPP. Komunikat wskazuje jedynie co Radę cieszy i co niepokoi oraz pozwala poznać co Rada sądzi o poziomie stóp w średnim okresie. Przy czym nie jest to nigdy precyzyjne wskazanie kiedy i o ile zmienią się stopy, a jedynie sugestie czy obecny poziom Radę zadowala i jak widzi (rozkład prawdopodobieństwa) przyszłość. Rada wskazuje, czy jest zadowolona z obecnej stopy i czy stopę podniesie czy obniży. O poziomie krzywej rentowności decyduje już rynek. Z ostatnich komunikatów widać, że obecnie Rada rozdarta jest pomiędzy stabilizacją a podwyżką. Dodatkowym źródłem informacji są indywidualne wypowiedzi członków RPP. Rynek czyha na nie z dużym zainteresowaniem. Jednak członkowie Rady pamiętają, że muszą się wypowiadać niebywale ostrożnie. Tak samo jest w innych krajach. Interpretacja wypowiedzi Prezesów banków centralnych i członków Rad podobnych do naszej, to – jak ja to nazywam – cała „niuansologia”, czyli mówienie tak by mówiąc, nic nie powiedzieć, nie podać konkretów, a jednak być zrozumianym. Przypominam – rynek sam podejmuje decyzje. Od tego jest rynkiem.

Na zakończenie podam własne doświadczenia. Przyznam, że w okresie kiedy byłem zawodowo związany z rynkiem finansowym, również stosowałem przeróżne instrumenty do badania zachowań członków RPP (w tym standardowa analiza gołębi i jastrzębi). Niemniej cały czas coraz głębiej wnikałem w problematykę makroekonomiczną. Jeśli więc wolno mi doradzić, to proponuje następujące proporcje: 90% analizy makroekonomicznej i 10% interpretacji wypowiedzi członków Rady. Z perspektywy czasu i obserwacji rynku muszę powiedzieć, że próba oparcia prognoz zmiany stóp na bazie interpretacji wypowiedzi członków RPP nie daje lepszych efektów w dłuższym okresie niż samodzielna ciężka praca z danymi gospodarczymi.

Marek Żeliński, kwiecień 2007

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Oszczędności Polaków na koniec 2006 r.


Rozważania o inwestowaniu warto zacząć od przypomnienia sobie jak
oszczędzamy, a dokładniej – gdzie lokujemy
. Portal Analizy Online
przedstawia co kwartał zestawienia oszczędności Polaków. Zestawienie tej firmy
to chyba najlepsze i najczęściej podawane zestawienie. Dysponuje zestawieniami
oszczędności Polaków obejmujących lata wcześniejsze, ale ze względu iż pochodzą
z różnych źródeł, to różnią się metodologią i zakresem obejmowanych danych. W
efekcie nie są w pełni porównywalne. W kilku przypadkach musiałbym zobaczyć
wyliczenia bądź źródła i przyjęte zasady do wyliczeń. Inaczej nie odważyłbym
się ich zaprezentować. Ciekawostką związaną ze źródłem na którym chce się
opierać jest szacowanie wartości pieniędzy przetrzymywanych w portfelach przez
Polaków.

Pomimo wskazanych różnic, wspólną
cechą tych analiz jest potwierdzenie zmian, jakie zachodzą w oszczędzaniu.
Zgodnie z przewidywaniami opartymi na strukturze oszczędności w krajach
rozwiniętych, Polacy powoli odchodzą od lokat w kierunku bardziej wyrafinowanych
form. Od kilku lat lokaty bankowe
zmniejszają swój udział w strukturze oszczędzania. W obecnej dekadzie udział
lokat spada w tempie 4%-5% rocznie
. Nie jesteśmy również zainteresowani wzrostem
udziału w naszych portfelach obligacji Skarbu Państwa. Szkoda, bo jest tam w
czym wybierać. Nasze zainteresowanie w coraz większym stopniu zdobywają
fundusze inwestycyjne ze szczególnym uwzględnieniem tych o znacznym udziale
akcji, ubezpieczeniowe fundusze kapitałowe oraz bezpośrednie zakupy akcji.
Procesy te nabrały przyspieszenia z kilku powodów. Można wśród nich wymienić
podatek „Belki”, spadek nominalnych i realnych stóp procentowych, wzrost
świadomości i zamożności społeczeństwa, poprawa koniunktury na giełdzie oraz
dynamiczne poszerzanie palety możliwości inwestycyjnych szczególnie dla
zamożniejszych klientów. Trudno to ująć precyzyjnie w ramy czasowe, ale
zaryzykowałbym lata od 2001-2002 (spadek stóp i podatek „Belki) do 2005-2006
(koniunktura giełdowa, coraz szersza paleta instrumentów).

Zaprezentowana struktura
oszczędności nie może być traktowana jako obraz świadomości oszczędzania
przeciętnego Polaka. Niestety w sondażach wciąż większość z nas deklaruje, że
nie ma z czego zaoszczędzić lub oszczędności te są niewielkie. W tej grupie
wśród tych, którzy mają wolne środki, nadal podstawowym miejscem lokowania
nadwyżek jest bank. Bardziej wyrafinowane produkty finansowe jak fundusze
inwestycyjne, fundusze powiązane z ubezpieczeniami czy lokaty strukturyzowane,
to wciąż produkty uważane za zbyt niezrozumiałe i/lub ryzykowne. Jednak w
ostatnich kilku latach miał miejsce ogromny postęp i liczba osób, które
ulokowały środki w funduszach inwestycyjnych określana jest obecnie na 2,0 mln
– 2,5 mln osób. Moim zdaniem to dużo. Gdyby nie dobra koniunktura giełdowa, to liczby
te byłyby pewnie mniejsze o ok. 30%.

Przedstawiona struktura nie
jest więc odzwierciedleniem przeciętnego portfela oszczędności
. Gdyby szukać zależności pomiędzy rozkładem
dochodów w społeczeństwie, a wielkością oszczędności i preferencjami akceptowanego
ryzyka, to zaryzykowałbym twierdzenie, że mniej więcej tak wygląda portfel osób
z dochodami z dolnej części IV kwartyla rozkładu dochodów
.

W ocenie trendów zmian
preferencji oszczędzania warto skupić się na ostatnich dwóch latach, kiedy
nasza giełda (indeks WIG) rosła w tempie (wg danych na koniec roku) odpowiednio
o: 37% i 44%. Wzrosła pozycja
inwestycji bezpośrednich
. W okresie XII 06 – XII 05 inwestycje bezpośrednie
wzrosły o prawie 30%. Pozycja ta zawdzięcza wzrost „akcjom spółek publicznych”,
czyli akcjami nabywanymi na giełdzie i pozyskanymi w procesie prywatyzacji
akcjami pracowniczymi. Tracimy natomiast zainteresowanie papierami
wartościowymi Skarbu Państwa. Papiery te obejmują bony skarbowe oraz tzw.
obligacje detaliczne (przeznaczone dla osób fizycznych). Sądzę, że głównym
powodem jest alternatywna propozycja funduszy inwestycyjnych inwestujących w
papiery wartościowe i na rynku pieniężnym, no i świetna koniunktura giełdowa. W
drugim przypadku mam na myśli mobilizowanie środków z zapadających papierów
wartościowych i kierowanie ich na zakup jednostek funduszy inwestycyjnych. Wzrost
wartość akcji w portfelu (74%) wskazuje
, iż Polacy coraz chętniej
samodzielnie inwestują na giełdzie. Zaledwie o kilkanaście procent
ustępowała dynamika wzrostu wartości funduszy inwestycyjnych
. Wzrost
udziału funduszy emerytalnych nie dziwi, biorąc pod uwagę stałe i naturalne
powiększanie tej pozycji w wyniku regularnych wpłat przyszłych emerytów. Udział
depozytów
wprawdzie spada (w 2006 r. o 5,7%), ale należy zwrócić
uwagę że we wskazanym wyżej przedziale czasowym ich wartość wzrosła
nominalnie o 8,4%
. Na tle powyższych wyników 8,4% wydaje się mało, ale
moim zdaniem pamiętając że jest to masowa forma oszczędzania wynik ten świadczy
o powolnej poprawie sytuacji materialnej Polaków.

Pomijając oszczędzanie w
funduszach emerytalnych, do wzrostu oszczędności w 2006 r. przyczyniły się
fundusze inwestycyjne, bezpośrednie inwestycje w akcje spółek publicznych i
dopiero na trzecim miejscu depozyty.

Marek Żeliński, kwiecień 2007


Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Nakłady inwestycyjne w IV kw 2006


Nakłady inwestycyjne
w IV kw 2006 r. wzrosły nominalnie aż o
19,4% w skali rocznej
(dalej również będę posługiwał się dynamiką
nominalną, gdyż ceny nakładów przez
cały ubiegły rok były bardzo niskie. Średni roczny wskaźnik wyniósł ok. 1%).
Przypomnę, że w III kw dynamika wzrostu sięgnęła aż 27%, ale nieraz już
wyjaśniałem, że posługiwanie się w analizie inwestycji tylko wynikami
kwartalnymi może prowadzić do błędnych wniosków. Powodem jest znaczna zmienność
wartości inwestycji. Mam na myśli kwestie dynamiki zmian jak i struktury
nakładów inwestycyjnych. Stąd też warto stosować metody pozwalające na
wskazanie trendu zmian, mimo iż trend początkowo lekceważy najświeższe wyniki,
jeżeli zanadto odchodzą one od trendu. W przypadku wyników III kw nie należy oczekiwać,
by inwestycje były w stanie utrzymać takie tempo. Wyniki IV kw to potwierdzają.

Rezultaty IV kw potwierdziły utrzymujące się ogromny
popyt na środki transportu
. W porównaniu z IV nakłady w tej grupie wzrosły
o 48%. W minionym roku byliśmy świadkami ciekawego zjawiska. Otóż udział
nakładów na środki transportu stanowił w II półroczu (na bazie rocznej sumy
kroczącej) aż 14% inwestycji ogółem. Udział nakładów na środki transportu
bardzo powoli wzrastał w ostatnich 2-3 latach, ale w II poł. 2006 uległ
wyraźnemu przyspieszeniu. To efekt zarówno wzrostu gospodarczego i eksportu
usług (obsługa transportowa zagranicznych klientów), ale również kolejnej –
wyższej – normy euro dla składu spalin. Nakłady na budynki i budowle
utrzymały w IV kw w zbliżone tempo wzrostu jak w III kw, czyli ponad 16%.

Takiego tempa też nie widzieliśmy od dobrych kilku lat. Nakłady na maszyny i
urządzenia wzrosły prawie o 16%, czyli tempo było o kilka procent słabsze niż w
dwóch wcześniejszych kwartałach.
Czy to źle? Jak wspomniałem wcześniej,
trzeba być ostrożnym w interpretacji jednostkowych wyników. Proponowałbym
raczej ostrożnie podchodzić do wcześniejszych wyników i z zadowoleniem patrzeć na wyniki IV
kwartału.

IV kw potwierdził to czego nie byliśmy jeszcze pewni na
tzw. 100% po wynikach za I półrocze. Teraz można powiedzieć, że podmioty
gospodarcze przystąpiły do inwestycji w szerszej skali
. W jednej z gazet
pojawił się wątek, że wcześniejsze słabe – jak uważano – tempo inwestycji
wynikało z przesadnej ostrożności przedsiębiorstw, które pamiętają jeszcze lata
90-te i słabą koniunkturę w latach 2001 i 2002. Wśród ekonomistów dawało się
wyczuć w ostatnich 2 latach niespełnione nadzieje dotyczące skali inwestycji.
Rzeczywiście od początku wzrostu gospodarczego w 2003 r. aż do początku 2006 r.
tempo wzrostu nakładów inwestycji nie przekraczało 10%. W zależności od
przyjętej miary i porównań, można zaryzykować twierdzenie, że można było
oczekiwać większego wzrostu inwestycji przynajmniej rok temu
. Tego typu
nadzieje lokowane na 2004 r. uważam za przesadzone
. Z pokory dla zjawisk
ekonomicznych przypomnę jednak, że dopiero w 2003 r. w inwestycjach zakończył
się trzy lata trwający proces spadku
inwestycji, by radykalnie w 2004 r. odwrócić sytuację. Być może brak pewności
co do skali i trwałości wzrostu inwestycji, ograniczał skalę ich wzrostu.
Dlatego też tak dynamiczny wzrost inwestycji w 2006 r. to w niewielkim stopniu
inwestycje, co do których decyzje o realizacji były odsuwane w czasie.

Ponieważ skończył się rok, to tradycyjnie pojawia się
pytanie jaki będzie następny, czyli 2007. Po roku ubiegłym jest to łatwiejsze,
ale wcale nie dlatego że przeprowadzam prognozę metodą „linijki”. Przypomnę wpierw, że w 2006 nakłady
inwestycyjne wzrosły o ok. 20%
. To bardzo duży wzrost i wyraźnie przekroczył
oczekiwania ekonomistów, w tym i moje. W połowie lat 90-tych dynamika przez dwa
lata (1996 i 1997) utrzymywała się na poziomie 30%, ale wtedy gospodarka
wymagała inwestycji i ich udział w PKB był relatywnie niski. Nie będę wyjawiał
szczegółów warsztatu, ale wykorzystuje tu szereg mierników jak relacja do
przychodów, PKB, porównanie w osiąganymi wynikami przedsiębiorstw itd. Możemy
oczekiwać w bieżącym roku dynamiki realnego wzrostu kilkanaście procent.
A
dokładniej? Przedział 14% – 18%. Z 20%-30% prawdopodobieństwem dynamika ta
może być nieco wyższa
. Przedstawione wyżej relacje, potwierdzają że w
temacie „inwestycje” mamy sporo do nadrobienia i być może w średnim terminie
(2-3) nieraz możemy być zaskakiwani przejściowym przyspieszeniem.
Żeby zburzyć taki słodki obraz rzeczywistości, muszę przyznać że nieco
rozczarowuje mnie tempo inwestycji w przemyśle
. Przez ostatnie trzy lata tempo inwestycji oscyluje na poziomie 10%.
Zupełnie inaczej zachowują się usługi. Jak widać na załączonej wyżej ilustracji
w ostatnich 3-4 latach jesteśmy świadkami ogromnej przemiany. Od kilku
kwartałów usługi w większym stopniu niż przemysł przyczyniają się do wzrostu
inwestycji. Biorąc pod uwagę fazę wzrostu gospodarczego i stojące przed wieloma działami gospodarki wyzwania, inwestycje w
przemyśle powinny w najbliższych kwartałach przyspieszyć.

Marek Żeliński, kwiecień 2007

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Wyniki finansowe przedsiębiorstw w IV kw 06


Wyniki przedsiębiorstw za IV kw ubiegłego roku okazały się
wyjątkowo dobre. Przychody w ujęciu rok do roku wzrosły realnie o 10,3%. Koszty
wzrosły w tym czasie o 9,9%. W okresie od 2003 r. do III kw 2006 r. średnia
dynamika wzrostu przychodów wyniosła prawie 9%
. Spadek miał miejsce głównie
w okresie IV kw 2004 r. – II kw 2005 r. Wynikało to z faktu przyrównania
przychodów do wyjątkowo korzystnego okresu dla gospodarki, czyli ostatnich
kwartałów przed wejściem do UE. Gdyby jednak odjąć ten efekt i wywołane nim
skutki dla dynamiki przychodów, to można powiedzieć, że przychody w gospodarce
rosną we względnie stałym wskazanym wyżej tempie. Jest to kolejne
potwierdzenie, że gospodarka utrzymuje trend wzrostowy i nie ma ochoty
zwalniać
. Wprawdzie dynamika w IV kwartale jest nieco wolniejsza od trzech
wcześniejszych 2006 r. (od 11% do 13%), to byłbym ostrożny z wyciąganiem z tego
pochopnych wniosków. Dane produkcji sprzedanej ze stycznia i lutego
potwierdzają, że dynamika sprzedaży nie zwolni, a nawet powinna wrócić do
poziomów z kwartałów od I do III ubiegłego roku.

Drugi kwartał z rzędu szybciej rosły przychody usług
(mowa o podmiotach niefinansowych). Różnica w dynamice sięgnęła niemal 4%. W
przemyśle wyraźnie poprawiły swoje rezultaty działy: odzieżowy i skórzane.
Niską – kilkuprocentową – dynamikę utrzymały działy 20, 21, 22, czyli
„drewniany”, „papierowy” i „wydawniczy”. Nie wpłynęło to jednak negatywnie na
ich wysokie wskaźniki rentowności. Kilkunastu procentową realną dynamikę
utrzymał dział producentów wyrobów gumowych i z tworzyw sztucznych. Producenci
metali (hutnictwo) i wyrobów z metali drugi kwartał z rzędu utrzymali dynamikę
przychodów dwu-, trzykrotnie przekraczającą wartość przeciętną. To samo
dotyczyło budownictwa. Handel oraz dział „Hotele i restauracje” odnotowały
wzrost sprzedaży o kilka procent przekraczający wartość średnią dla
przedsiębiorstw niefinansowych. Głównie tym właśnie sekcjom i działom
gospodarki usługi zawdzięczają swoją przewagę na przemysłem w IV kwartale.

Wyniki działalności (jako miarę przyjmuje rentowności
sprzedaży) za cały 2006 r. są niemal na poziomie 2004 r. Niemałą rolę odegrały
tu właśnie wyniki IV kwartału, który w ujęciu sezonowego rozkłady wyników
okazał się wyjątkowo udany, co jest też dobrym prognostykiem na najbliższe
miesiące
. Muszę jednak zwrócić uwagą na wskaźnik rentowności sprzedaży.
Za cały rok wzrósł jedynie o 0,2% w porównaniu z 2005 r. i w rozkładzie
sezonowym tak wysoki wynik gospodarka zawdzięcza wynikom z II i III kw
. Tak
więc, gdyby rentowność netto była tylko pochodną zmiany wyniku na sprzedaży, to
wskaźnik rentowności netto byłby o 0,5% niższy.

Poprawa koniunktury pozwoliła utrzymać trend poprawy
wyniku w budownictwie
. Na koniec roku
roczna rentowność sięgnęła 4,5%, czyli wielkość widzianą ostatnio w tym
dziale w połowie 1999 r.

Poprawa wyników sprzyja oczywiście poprawie płynności
przedsiębiorstw
. Wskaźnik płynności I stopnia sięgnął 0,35. Z punktu
widzenia pojedynczego podmiotu nie jest
to może osiągnięcie, ale w przypadku gospodarki ogółem oznacza, że te działy
które przed laty zaniżały ogólny wynik (np. hutnictwo) poprawiły znacznie swoją
płynność. To właśnie wzrost własnych środków finansowych powodował dość długo,
w okresie obecnego wzrostu, słabe zainteresowanie kredytem w gospodarce.
Dopiero silny wzrost inwestycji w 2006 r. spowodował wzrost udzielonych
przedsiębiorstwom kredytów.

Kończąc omawianie wyników za IV kw i cały 2006 r. chciałbym
zwrócić uwagę na udział liczby podmiotów osiągających zysk netto.
W
ubiegłym roku osiągnęliśmy rekord, gdyż niemal aż 80% z badanych ok. 15 tys.
największych podmiotów osiągnęło
dodatni wynik netto
. W przypadku budownictwa jest to niewiele poniżej
90%
.
W bieżąc roku przychody mogą utrzymać dynamikę nawet z 2006 r. W
przypadku wyników finansowych (rentowność) to wątpię, by było możliwe
utrzymanie wyników jak w 2006 r. Mamy szansę utrzymać wyniki z przedziału
wyznaczonego przez lata 2005 i 2006 r
. Nawet gdyby to było bliżej dolnej
granicy, to i tak będzie to wynik bardzo dobry. Jeżeli wyniki przekroczyłyby
rezultaty z 2004 czy 2006 r., to zacznę się bać o polską gospodarkę i oczekiwać
reakcji Rady Polityki Pieniężnej.

Marek Żeliński, kwiecień 2007


Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Private Banking, słowo wstępne

Na stronie
poświęconej inwestowaniu chciałbym przedstawić i opiniować możliwości inwestycyjne
dostępne dla każdego, bądź mówiąc dokładniej – dla każdego, kto posiada wolne
środki do inwestowania. Nazwa działu „private banking” pełni głównie role hasła
wywoławczego, które zdaje się wrastać w naszą rzeczywistość wobec braku równie
prostego odpowiednika w języku polskim.

Rynek
doradztwa inwestycyjnego rozwija się niezwykle dynamicznie. Co i rusz, powstają
nowe firmy. Obok doradztwa w bankach, mamy już na rynku firmy doradcze, które
osiągnęły już znaczny sukces rynkowy. Portale jobpilot.pl czy pracuj.pl pełne są
ofert dla osób chcących zajmować się doradztwem finansowym. Jedyne, co mnie
martwi to dość często spotykane w ofertach pracy w części „wymagania”,
określenie wymagań merytorycznych. Znajomości rynku i instrumentów finansowych
nierzadko wymieniana jest na końcu. Wciąż przeważa w hierarchii wymagań „doświadczenie
w pracy z klientem”, co nieraz oznacza po prostu przejście do nowej firmy w
portfelem klientów. Bywały i ogłoszenia typu „wiedzy o rynku finansowym i
instrumentach finansowych nie jest wymagana”. Problem ten dotyczy głównie
małych firm o zasięgu regionalnym. W większych firmach przynajmniej kadra
kierownicza, to renomowani doradcy, niekiedy z tytułem licencjonowanego doradcy
inwestycyjnego.

Zwracam na ten
problem uwagą, ponieważ dla mnie doradzanie wiąże się ze znajomością rynku i
makroekonomii oraz praw i zasad, które nimi kierują. Widząc tempo rozwoju rynku
oraz wspomniane wymagania przy ofertach pracy, trudno oprzeć się wrażeniu, że w
większości mamy do czynienia ze sprzedażą palety usług, a nie z doradztwem.
Obecnie problem ten może nie jest tak widoczny, bo mamy świetna koniunkturę
gospodarczą i na giełdzie, ale to nie będzie trwało wiecznie.

Niemniej
dostrzegam w procesie rozwoju doradztwa inwestycyjnego szereg pozytywnych
stron, które z całą pewnością przeważają nad niektórymi bolączkami
charakterystycznymi dla dynamicznie rozwijającego się rynku. Przede wszystkim
pomiędzy bardzo bogatą oferta inwestycyjną, z jaka mamy do czynienia w Polsce a
klientem, pojawił się doradca. Doradca, czyli osoba posiadająca, co najmniej
elementarną wiedzę i umiejętności by przedstawić ofertę i pomóc określić akceptowany
poziom ryzyka przez klienta oraz zaproponować strukturę portfela. Na naszych
oczach łamany jest od kilku lat monopol banków (wynikał z naszej niewiedzy!) na
lokowanie pieniędzy. Nadal większość Polaków nie ma chyba świadomości, że bez względu
na to czy chcemy mieś stopę zwrotu jak przy lokowaniu w obligacjach czy na
lokacie bankowej, możemy lokować w ten instrumenty bez pośrednictwa banków czy
Ministerstwa Finansów (dokładniej PKO BP, który pełni obecnie rolę dystrybutora
obligacji dla osób fizycznych). Oferta funduszy inwestycyjnych w Polsce jest
niezwykle bogata i precyzyjna ich analiza jest coraz trudniejsze nawet dla
doradców.

Chciałbym
zwrócić również uwagę na szybki rozwój portali internetowych w całości lub części
podejmujących problematykę doradczą. Większość instytucji finansowych, w tym
banków, ma już wyodrębnione podstrony poświecone private banking. Na ogół
strony te nie obejmują jeszcze całości problematyki private banking. Niemniej
wpisując odpowiednie hasła w wyszukiwarkach, przeciętny człowiek jest w stanie
dość szybko zdobyć ogromną wiedzę na temat lokowania oszczędności. Można nawet
znaleźć portale, gdzie krok po kroku pomaga się internaucie określić strukturę
portfela właściwą dla jego profilu ryzyka.

Wciąż jednak
za mało jest pełnej informacji albo sposób jej podania utrudnia jej zrozumienie
osobie, która na co dzień nie ma kontaktu z finansami. Najczęściej doradcy
bankowi ograniczają ofertę inwestycyjną do produktów finansowych grupy
finansowej, do której należy Bank. Doradcy z tzw. firm niezależnych również nie
oferują pełnej gamy funduszy, niemniej ich oferta jest zdecydowanie bogatsza niż
bankowa. Żaden z doradców nie wspomni jednak klientowi przykładowo o
obligacjach skarbu państwa, które są atrakcyjną ofertą. Odpowiednio zestawiony
portfel takich obligacji (przypominam: obligacji dla osób fizycznych) może być
nieco korzystniejszy niż fundusze obligacyjne lub lokaty bankowe. Wciąż trudno
w jednym miejscu zebrać pełną oferta dostępną w kraju wraz z analizą ryzyka i
korzyści dla każdej oferty.

Podsumowując, moim celem nie jest
analiza dokładnie wszystkich instrumentów dostępnych na rynku. Będę starał się jednak przybliżyć dostępne instrumenty,
opiniować zmiany na rynku oraz podawać inne informacje, które pozwolą lepiej
wybrać dostępną ofertę inwestycyjną. Mam nadzieję, że po kilku miesiącach
lektury czytelnik będzie się lepiej orientował się w rynku inwestycyjnym i
asymetria wiedzy pomiędzy nim a doradcą będzie mniejsza.
Marek Żeliński, kwiecień 2007

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Rynek finansowy w III


Z korekty na giełdzie nic nie wyszło. WIG z nadwyżką
odrobił straty z przełomu lutego i marca i na koniec miesiąca sięgnął 57,7 tys.
Miałem nadzieję, że rynek w końcu zaliczy wiszącą nad nim korektę, ale
marzec udowodnił, że inwestorzy akceptowali niższe poziomy jedynie na tyle na
ile wymusiły na nim to czołowe zagraniczne giełdy
. Warto zauważyć, że w
porównaniu z giełdami zagranicznymi w II połowie miesiąca bardzo oderwaliśmy
się od trendów zagranicznych.

Luty kończył się silnymi spadkami
na krajowej giełdzie. Jeszcze 5 marca WIG spadł o 2,3%. I to był ostatni dzień
korekty, bo od następnego dnia rozpoczął się marsz ku górze. Od 6 do 8 marca
WIG wzrósł o 4,5%, a później od 19 do 23 łączny wzrost wyniósł aż 6%. W okresie
od 23 lutego do końca marca giełda dostarczyła sporej dawki adrenaliny. Wpierw
do 5 marca spadła o 9%, by do 30 marca wzrosnąć aż o 13%. Mierząc zmiany na
giełdzie  wg indeksów giełdowych na
koniec lutego i marca, to WIG wzrósł aż o 10,8%, gdy tymczasem główne
zagraniczne indeksy zmieniały się głównie w przedziale +- 2,5%
. Warto
zwrócić uwagę na zmianę indeksów liczonych jako średnia z całego miesiąca. W
porównaniu z lutym na światowych giełdach odnotowano spadki o od 2% do 5%. W
Polsce tymczasem WIG spadł zaledwie o 0,5%.

Mierząc zmiany nastrojów na
giełdach roczną dynamiką  w każdym
miesiącu, to widać że WIG próbuje utrzymać tempo wzrostu rzędu 40%, kiedy
czołowe światowe rynki powoli się uspokajają. Taka sytuacja ma miejsce już od
jesieni ubiegłego roku. Jedynie WIG 20 wzorem zagranicy zwalnia tempo wzrostu.

Huśtawka jakiej świadkami
byliśmy w minionych tygodniach dobrze pokazuje, które sektory gospodarki
reprezentowane na giełdzie traktowane są spekulacyjnie
. Pamiętając o datach
23 luty, 5 marca i 30 marca, najsilniej spadł indeks budownictwa ogólnego
(15%). Ale jak tylko poprawiły się nastroje to tenże indeks wzrósł o 41% (!). O
11% spadł przemysł drzewny i papierniczy oraz sektor finansowy. Warto zwrócić
uwagę na indeks przemysłu lekkiego. Przy całej panice inwestorzy zachowali stalowe
nerwy. W dniach spadku indeks spadł zaledwie o 4%, by później wzrosnąć o
51%(!). Zwracam na to uwagę, bo inwestorzy zauważyli że w tym dziale gospodarki
wyraźnie poprawiły się wyniki w IV kw 2006 r. Dość neutralnie (niewielki
spadek, niewielki wzrost) przeżył wahanie na polskiej giełdzie przemysł
spożywczy, dystrybutorzy leków i firmy związane z ochroną zdrowia.

Przedstawione zmiany na giełdzie
wskazują, że przejściowa korekta sprzed paru tygodni została wymuszona przez
zmiany na rynkach zagranicznych i krótko po tym wzięliśmy się znowu za
kupowanie. Informacja o podniesieniu ratingu dla Polski (Standard &
Poors;  z BBB+ na A-), bardzo ładne
wyniki gospodarki za IV kw 2006 oraz świetnie rezultaty produkcji sprzedanej
przemysłu  i budownictwa za pierwsze dwa
miesiące nowego roku pewnie zachęci graczy na krajowym rynku do testowania
nowych poziomów
.

Na rynku depozytów
międzybankowych oraz papierów dłużnych, po publikacji obfitych danych (PKB,
wyniki finansowe przedsiębiorstw, wynagrodzenia oraz produkcja przemysłowa i
budowlana) gracze coraz bardziej zdają sobie sprawę, że sygnały o znacznym
wewnętrznych popycie zachęcą członków RPP do podniesienia stóp w najbliższych
miesiącach. Widać to było w wypowiedział tych członków Rady, którzy
wstrzymywali się z do tej pory nawet z podaniem okresu kiedy przyjdzie im
podjąć decyzję o wzroście stóp. Zauważyłem, że chętniej niż kiedyś mówi się
nawet o wzroście o 0,5% za jednym zamachem. Skruszała więc nieco grupa osób,
które zanadto wysługiwały się wydajnością pracy by utwierdzać siebie i
otoczenie w przekonaniu, iż podwyżki wcale nie są takie pewne. Przypomnę, że
byłem zwolennikiem podniesienia stopy o 0,25% jesienią i czekania co będzie
dalej. Uważam, że 0,25% to dobre wyważenie pomiędzy wszystkimi „za” i „przeciw”
w obecnej sytuacji makroekonomicznej. W swoim komunikacie po comiesięcznym
spotkaniu RPP zwróciła uwagę na znaczną dynamikę płac oraz konieczność
dokładnej obserwacji danych makroekonomicznych przedstawiających zmiany w
popycie
. Dlatego też ostrzeżono w komunikacie, że utrzymanie inflacji na
poziomie celu inflacyjnego może wymagać zacieśnienia  polityki pieniężnej
.

Wobec powyższego rynek na
przełomie II i III dekady marca w terminach od 6 miesięcy do 2 lat podniósł
rentowności od ok. 0,10% do prawie 0,30% (stawki WIBOR). Zmiany stóp (WIBOR i
obligacji) prezentuję w tabeli na końcu opracowania.

Oznaczało to oczywiście korektę
stawek FRA. FRA liczone na bazie WIBORów wskazuje, że rynek na koniec marca
nawet z pewną nadwyżką dyskontuje wzrost stóp o 0,5% w okresie 12 m-cy
.
Liczenie FRA na bazie średnich z WIBORU i WIBIDU nie wnosi wiele nowego, poza
tym oczywiście że oczekiwania wzrostu są minimalnie niższe. Niemniej w drugim
przypadku daje się zauważyć, że rynek ewentualnej pierwszej podwyżki o 0,25%
oczekuje raczej w okresie letnim
.

Najspokojniejszy w
lutym był rynek walutowy
. Generalnie złoty (tzn. koszyk) w niewielkim
stopniu się wzmocnił. Według stanów z końca marca i lutego, złoty (koszyk)
wzmocnił się o 1,6%, a wobec USD i EUR odpowiednio o 2,2% i 1,2%. Biorąc pod
uwagę średnie notowania w miesiącach luty i marzec, zmiana (wzmocnienie) była
jeszcze mniejsza (odpowiednio: 0,7%,1,5%, 0,2%)
.

Zawirowania na rynku akcji na początku miesiąca i wzrost
popytu na nie od II połowy marca nie miały wpływu na złotego. No, żeby być
dokładnym i na siłę doszukiwać się zmian waluty wywołanych zmianą nastrojów na
giełdzie, to można wskazać 2-3 dni, kiedy złoty poruszał się w rytm giełdy.
Generalnie złoty wydawał się niewrażliwy na wydarzenia i informacje rynkowe.
Ewolucja nastrojów widoczna na stopach procentowych (rynek depozytów
międzybankowych, bonów skarbowych i obligacji), informacja o poprawie ratingu
również nie wzruszyły rynkiem lub mówiąc inaczej – żadna z dwóch stron rynku
(popyt, podaż) nie osiągnęła poważniejszej przewagi
.

Większe zmiany
miały miejsce na rynku EUR/USD. Kurs EUR/USD wzrósł o ok. 1% z 1,319 (koniec
lutego) do 1,332 (koniec marca)
. Na krajowym rynku przełożyło się to na
większe wzmocnienie wobec dolara niż euro. To konsekwencja zmiennych nastrojów
na rynku dolara, co do przyszłych zmian stóp rynkowych, a to oczywiście jest
pochodną dyskusji o kondycji amerykańskiej gospodarki i wymienianego już przez
wszystkie przypadki rynku nieruchomości. W styczniu i lutym FRA 9×12 był
zbliżony do stopy referencyjnej (5,25%).
Z początkiem marca rynek w reakcji
na dane makroekonomiczne ponownie sprowadził FRA do 4,9%, czyli poziomu
niewiele niższego niż w grudniu dla FRA 9×12. Na rynku euro, pomimo wzrostu o
0,25% stopy referencyjnej w marcu rynek konsekwentnie oczekuje dalszych
podwyżek. FRA 9×12 liczone ze stopy średniej dla marca wynosi ok. 4,19%. Tak
liczona stawka jest zaledwie o kilka dziesiątych niższa od notowań dla stycznia
i lutego.

Marek Żeliński

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Produkcja przemysłowa i budowlana w lutym

Produkcja sprzedana przemysłu w
II wrosła niemal o 12,9% w porównaniu z II 2006 r. To wysoka wartość, biorąc
pod uwagę okoliczności. Tym razem nie można powiedzieć, by warunki
atmosferyczne pomogły produkcji, bo luty pod względem temperatury był dość przeciętny
.
Tak więc efekt bazy nie był tak duży jak w styczniu. Wprawdzie brak
danych o bilansie płatniczym za luty, ale wyniki 2-3 poprzednich miesięcy nie
wskazują, by w lutym eksport nagle się ożywił. A może jednak. Może brak presji
na nominalne wzmocnienie złotego wobec euro, przy wzroście wydajności przyczyni
się do utrzymanie chociaż jeszcze przez kilka miesięcy dynamiki eksportu na
poziomie takim jak w ostatnich kwartałach? W rzeczywistości to kolejny
przykład utrzymywania się lub nawet wzmocnienia, krajowego popytu
konsumpcyjnego i inwestycyjnego
. Dość silnie wzrosła produkcja większości
działów przemysłowych i to nie tylko tych związanych na przykład z
budownictwem. Cieszy szczególnie wzrost produkcji w działach od 29 do 35.
Działy te obejmują m.in. producentów maszyn i urządzeń m.in. urządzeń
elektronicznych dla podmiotów gospodarczych i gospodarstw domowych. Oczywiście
rekordowy wynik osiągnął dział skupiający producentów wyrobów z surowców
niemetalicznych, czyli m.in. producentów materiałów budowlanych. W tym
przypadku roczny wzrost produkcji sięgnął prawie 53%.

Mamy więc za sobą dwa bardzo
udane dla przemysłu miesiące, co przesądza już o wynikach gospodarki za I kw. Z
całą pewnością utrzymają się więc wskaźniki rentowności z ubiegłego roku, a PKB
rzeczywiście może osiągnąć 7% w I kw.

Wzrost produkcji budowlanej w
lutym niewiele ustępował wynikowi ze stycznia. Produkcja budowlana wzrosła w
ujęciu rocznym aż o 57,1%
. Niestety tak mocny wzrost stale przyczynia
się do wzrostu cen w budownictwie. Ceny wzrosły w ciągu roku o 5,3%, czyli w
niewielkim  stopniu przekroczyły
dynamikę ostatnio odnotowaną w 2004 r. tuż przed wejściem do UE.

Marek Żeliński, marzec 2007

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz