Rynek finansowy w kwietniu, cz2 ost.


Na giełdzie nadal rekordy. Od początki kwietnia WIG
kontynuował wzrost zapoczątkowany po kilkudniowej korekcie na przełomie lutego
i marca. Jednak w kwietniu wzrost był o
połowę wolniejszy. WIG skończył marzec na poziomie 57,5 tys. pkt. i w ciągu
kolejnego miesiąca wzrósł o 3,2%. Jak na warunki światowe, to średni wynik. Kwiecień
to było pasmo bicia rekordów. Rekord padł 20 kwietnia z wynikiem 60,3 tys.
pkt., co oznaczało wzrost o 4,8% w porównaniu z końcem marca
. W kolejnych
dniach, aż do końca miesiąca, WIG spadał dziennie o ok. 0,3%.

Porównując WIG z innymi
największymi giełdami, nasza giełda mknie i odrywa się trochę od reszty świata.
Giełda nadal tkwi w stanie pomiędzy naśladowaniem rynków światowych a
rozmyślaniem jak wysokie będzie tempo rozwoju gospodarczego w Polsce. Wyniki
gospodarcze I kw tego roku nie pozostawiają wątpliwości, że musi się to
przełożyć na wyniki spółek giełdowych. Rynek jest jakby w stanie
permanentnego dyskontowania coraz lepiej postrzeganej przyszłości
. Niemal
co miesiąc, ta czy inna instytucja finansowa czy makroekonomista, delikatnie
podnosi prognozy PKB. Informacje
historyczne (świetne wyniki po każdym kolejnym kwartale) tylko utwierdzają
graczy giełdowych w takim przekonaniu
. I trudno się dziwić, bo efekt
ciepłej zimy nałożył się dodatkowo na świetną koniunkturę. Dzisiaj (tekst piszę
8 maja) media podały korektę (w górę!) prognoz PKB Komisji Europejskiej dla
Polski, a w pasku informacyjnym TVN 24 co chwilę pojawia się wypowiedź Minister
Finansów, że czeka nas 6 lat dobrej koniunktury. No i jak tu nie inwetować.

Patrząc na sezonowy rozkład
WIGu, maj często był miesiącem refleksji po wzrostach na przełomie I i II kw.

Obecnie, szczególnie biorąc pod uwagę skalę wzrostów, jest po czym odpoczywać.
A czy tak będzie? Mam mieszane uczucia, bo wyniki za I kw powinny być
wyjątkowe. A może jednak, bo przypuszczam że wyniki za I kw powinny być
przynajmniej w części zdyskontowane.

Dyskusja o inflacji i
zachowaniu RPP nie ma w zasadzie żadnego znaczenia dla giełdy
. Mogłoby tak
być jedynie gdyby RPP zaskoczyła rynek podwyżką 0,5%. Chociaż i tu mam
wrażenie, że nie miałoby to większego znaczenia. Dla rynku to że ceny prac
budowlano-montażowych i materiałów budowlanych rosną jest w gruncie rzeczy
pozytywną informacją, bo oznacza iż sektor ma silną pozycję rynkową i jeszcze
długo będzie w z tego tytułu czerpał korzyści, czyli znaczne zyski.

W stan permanentnego
dyskontowania przyszłości świetnie wpisała się wiadomość o przyznaniu Polsce i
Ukrainie organizacji Mistrzostw Europy w piłce nożnej
. Od tego czasu
zwiększył się ruch na giełdzie w sektorze budowlanych. Ciekawie to wyglądało na
przykład na stronie internetowej Pulsu Biznesu poświęconej giełdzie. W rubryce
„Obroty na rynkach” budownictwo należało do ścisłych liderów.

Z perspektywy indeksów branżowych, liderem było
budownictwo z wzrostem aż o 18,3% (wg stanów na koniec miesiąca). Tuż za nim
część handlu i usług, a dalej producenci materiałów budowlanych (wzrost o 16%).

A co dalej z giełdą. Dynamiki
roczne światowych indeksów, na ogół słabsze od WIG, zwalniają lub utrzymują
względnie stabilne tempo wzrostu. Roczna dynamika WIGu schodzi powoli poniżej
40%, by na koniec roku zejść do 20%-25% (wartość maksymalna), jak sądzę. Daje
to wartość WIGu maksymalną na koniec roku w przedziale 62 – 63 tys. pkt. Wynik
będzie lepszy jeżeli polska gospodarka wejdzie na szybszą ścieżkę wzrostu
gospodarczego.

Na zakończenie dywagacji o giełdzie, przypominam za mediami, że w kwietniu
minęły 16-te urodziny GPW
. Nie będę się już rozwodził o historii, ale za
to ilustracje w tym odcinku są poświęcone tej rocznicy. Ilustracje mówią same
za siebie, szczególnie poziom kapitalizacji w relacji do PKB
.


Ciekawie było też na rynku
walutowym w kwietniu. Wskutek zmian na rynku międzynarodowym poważnie wzmacnia
się złoty do dolara. Poziom z końca kwietnia 2,78 widziany był ostatnio w II
połowie 1996 r. Oczywiście to jedynie tylko taki akcent historyczny, bo
podejście na serio zmian dolara wymaga badania zmian realnych (pozostawiam do
wybory czym) zmian tejże waluty do złotego.
Wstawiam tą informację od czasu do czasu w analizach rynku finansowego
lub odsyłam do serii artykułów o kursie walutowym na mojej stronie. Złoty (tzn.
koszyk) wzmacniał się niemal codziennie (średnia to 0,2%), ale to na II połowę
kwietnia przypadła lwia część umocnienia. Niemniej nie była dnia, który można
by określić jako wyjątkowy (zmiana dzienna o 1% lub więcej) z punktu widzenia
wzrostu złotego. Wyglądało to raczej na trwałą tendencję, co sugeruje że
przeważał wzrost zaufania z powodów makroekonomicznych. Taką teorię potwierdza
wzrost zainteresowania polskimi obligacjami w II połowie ubiegłego miesiąca.
Notowania na koniec kwietnia i marca wskazują na nominalny wzrost złotego do
USD i EUR odpowiednio o: 4,1% i 2,1%. Ostatnio tak znaczne wzmocnienie miało
miejsce jesienią ubiegłego roku. Z punktu widzenia analizy technicznej złoty
(koszyk) od dwóch lat porusza w lekko ku dołowi skierowanym tunelu o szerokości
20 „figur” i odbija się od jego ścian co 3-4 miesiące. Dla nas najistotniejsze
jest EURo, a tu oczywiście ponowne testowanie wsparcia na poziomie 3,8. Dalej
nie kontynuuję, bo nie przepadam za stosowaniem analizy technicznej. Interesuje
mnie podejście makroekonomiczne, czyli zmiany realne w dłuższych okresach. A
tutaj zmiany niewielkie. Złoty w kwietniu utrzymał generalnie trend realnego
wzmocnienia charakterystyczny dla Polski. Wzmocnienie w relacji do EUR w
kwietniu nieco powstrzymało proces który obserwuje od wielu miesięcy, czyli
wyhamowywania tendencji realnego wzmocnienia EUR/PLN, a ten właśnie (jego
skutki) jest dla nas najważniejszy. Wahania o których wspomniałem przy okazji
technicznego ujęcia rynku walutowego, utrudniają mi niestety precyzyjniejsze
wyznaczenie realnych zmian złotego.
Marek Żeliński, maj 2007


Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Rynek finansowy w kwietniu cz1

(źródło: MTS Poland, Money.pl)

W kwietniu oczy analityków były zwrócone na rynek długu. Wszyscy czekali na decyzje RPP oraz nową projekcję inflacji (poprzednia była publikowana w styczniu). Kilka wypowiedzi prasowych członków RPP, a szczególnie komentarzy do nich, podgrzewało atmosferę na rynku. Przypomnę tylko to co mnie trochę zdziwiło. Śledząc wypowiedzi w ostatnich tygodniach przed spotkaniem RPP, ze zdziwieniem widziałem wyraźną zmianę nastawienia rynku odnośnie decyzji RPP. Szczerze mówiąc nie potrafię podać racjonalnego wytłumaczenia dla wyraźnej zmiany nastrojów z początku roku. W styczniu czy lutym wiara w bezpieczny wzrost inflacji i łagodzący wszystko wzrost wydajności, powodował że przeważało oczekiwanie podniesienia stóp raczej dopiero w okresie VI-VII, a kolejnej w końcu roku. Od drugiej połowy marca nastawienie na rynku zaczęło się zmieniać. Sądzę że głębsza analiza danych makroekonomicznych sprowokowała jednak wielu analityków do zauważenia, że teoria „skoro tak dobrze było od tej pory, to i przez kolejne kilka miesięcy tez tak będzie”, jest zbyt ryzykowna. Wprawdzie w dyskusjach o najbliższej przyszłości i w komentarzach do wypowiedzi członków RPP najczęściej wymieniano inflację, ale oczywistym jest że oczy ekonomistów cały czas przeglądają na pozostałe dane makroekonomiczne Polski. Bo to w tychże danych (tzn. w tym co pokazują) leży problem. Nie będę tego wątku rozwijał, bo przy omawianiu danych makroekonomicznych często do tego wracałem. Powiem tylko ogólnie i nieco na odwrót: prawdopodobieństwo że dynamiczny wzrost gospodarczy, wzrost PPI czy cen w budownictwie nie przełoży się na inflację jest – powiedzmy – rzędu 30%. Wiara ta wspomagana była teorią jednego z makroekonomistów o silnym wpływie na trzymanie w ryzach inflacji, towarów podlegających wymianie międzynarodowej. Inni dodawali do tego wspomnianą wyżej wydajność. Nie można wykluczyć takiego wariantu, ale jego prawdopodobieństwo wskazałem wyżej. A moim zdaniem RPP nie może prowadzić polityki opartej na prawdopodobieństwie realizacji jak wyżej. Do zmiany nastawienia przyczyniły się pewnie i wypowiedzi kilku członków RPP z okresu marzec-kwiecień. Zmiany nastrojów nie powstrzymała nawet wypowiedź Prezesa NBP (pisałem o 17.IV, „Interpretacje słów członków Rady Polityki Pieniężnej”), z której wynikało że raczej nie zagłosuje za podniesieniem stóp w kwietniu. Przeciwnie, stała się ona przedmiotem okrutnej krytyki.

A wracając do rynku i jego nastawienia, to zmiana oczekiwań stóp dotyczyła też kolejnej podwyżki. W tym przypadku można powiedzieć, że oczekiwania skupiły się na przełomie lata i jesieni (czyli przybliżenie daty kolejnej podwyżki o 3-4 miesiące). Uważam, że tej podwyżki możemy być niemal pewni. W okresie od VI/VII do I kw 2008 r. stopy z dużym prawdopodobieństwem wzrosną o 0,25% – 0,50%. A tak przy okazji, przeglądając dokładnie głosowania RPP z ostatnich kilku miesięcy, zauważyłem że jestem prawie skrajnym „jastrzębiem”. Przypomnę że czterech członków RPP (w tym Prezes Balcerowicz) już jesienią podejmowało próby podniesienia stóp. Bezskutecznie. Do tej pory wydawało mi się, że jestem (trzymając się podziału członków RPP na „gołębie” i „jastrzębie”) człowiekiem środka z pewnymi odchyleniami, ale znacznym dystansem do skrajności. Uważam tą podwyżkę za spóźnioną i tak naprawdę niewiele zmieniającą. Większy sens i moc rażenia miałaby trzy-cztery miesiące temu.

Ciekawostką są zmiany krzywej rentowności w kwietniu. O ile krzywa do roku poszła do góry nawet po decyzji RPP, to zupełnie co innego działo się w terminie 2 i więcej lat. Dniem granicznym był tu mniej więcej 20 kwietnia, co zaznaczyłem w tabeli. Rynek w „dłuższych” terminach powoli obniżał się (tzn. rentowności) niwelując wcześniejsze zbyt duże wzrosty. W przypadku obligacji 2-letnich, wrócił do stanu z końca marca. Czyżby rynek bał się większej podwyżki? Powrót zainteresowania obligacjami musiał być znaczny również wśród inwestorów zagranicznych, bo w tym samym czasie dość wyraźnie wzmocnił się złoty.

W kwietniu NBP przedstawił uaktualnioną projekcję inflacji. Wspominam o ty z dwóch powodów. Byliśmy świadkami ciekawego zestawienia: RPP podniosła stopy, a NBP obniżyła prognozę inflacji. Dla przykładu: poprzednia projekcja wskazywała inflacje na koniec tego roku na poziomie 3%, a nowa na 2%. Tego rzędu zmiana dotyczyła prognozy w całym okresie. Przyczyny reestymacji NBP tłumaczy w opisie projekcji. Powodów jest kilka i ze względu na dość specyficzny język odsyłam na stronę internetową NBP. No cóż, budowaniu zaufania do NBP to nie służy. Niemniej gdybym miał bronić NBP, to co do modeli to trzeba mieć pewien dystans ze względu na konieczność uproszczeń, a z drugiej strony ja już się przyzwyczaiłem do (na szczęście niegroźnych) korekt danych i zmian metodologii serwowanych przez NBP czy częściej GUS. Być może dlatego postanowiłem się tym specjalnie nie przejmować.
Projekcja jest oczywiście tylko jednym z narzędzi RPP, więc żeby zrozumieć panujące nastroje należy spojrzeć na komunikat po posiedzeniu i poczekać na tzw. minutes z tego posiedzenia. To ostatnie to nowość w historii komunikacji z rynkiem. Będzie to krótki opis dyskusji z posiedzenia RPP. Pierwszy poznamy w II poł. maja i będzie się odnosił do poprzedniego posiedzenia (w kwietniu). A w kwietniowym komunikacie RPP wprawdzie oczekuje przejściowej stabilizacji dynamiki inflacji, ale w „średnim okresie” RPP uważa że prawdopodobieństwo ukształtowania się inflacji powyżej celu NBP (środek celu : 2,5%) jest większe od ukształtowania się poniżej.

Marek Żeliński, maj 2007

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

TFI, informacje z rynku za kwiecień

Na początku kwietnia PKO TFI ogłosił swoje plany na
bieżący rok. Plany te obejmują osiągnięcie 18-19 mld zarządzanych aktywów na
koniec roku. Sądząc po wynikach I kw tego roku, jest to możliwe do osiągnięcia.
W I kw oprócz marca, aktywa PKO TFI rosły dwa razy szybciej od całego rynku
i ten właśnie wynik musiał zachęcić zarządzających do podjęcia ambitnych
planów.
Z prognoz rynkowych wynika że wartość aktywów całego rynku TFI
na koniec tego roku może wynieść 130 mld pln (wzrost roczny o ok. 30%)
. Prognozy
PKO TFI wskazują, że planuje przejąć 1/3 wzrostu rynku. Natomiast za 3-4 lata
PKO TFI ma nadzieję na przejęcie 25%
. Nie będzie to proste, ponieważ kilka
TFI zwiększało swój udział w rynku wyraźnie szybciej od PKO, a oprócz tego
powstały i będą powstawać nowe TFI, które jak wskazuje doświadczenie ostatnich
miesięcy potrafią wywalczyć swoje miejsce na rynku. Atutem PKO TFI jest
olbrzymia sieć sprzedaży (placówki PKO BP), a więc dostęp do dziesiątków
tysięcy potencjalnych klientów
.

Z całą pewnością pomoże temu nowy fundusz PKO/CS
Strategicznej Alokacji. Fundusz ten może lokować swoje aktywa w 9 innych
funduszy tej grupy, co daje temuż funduszowi znaczną elastyczność. Fundusze z
rodziny PKO TFI pozwolą na lokowanie aktywów w kraj i zagranicą, a przyjęta
elastyczność pozwala na znaczną zmienność udziału akcji i papierów
wartościowych.

Podobny produkt wprowadza (jako
subfundusz) Pioneer PKO TFI.

IDEA TFI zmieniła polityką
inwestycyjną dla  Protect FIO
. Do
tej pory fundusz inwestował tylko w papiery wartościowe i instrumentu rynku
pieniężnego, co czyniło go oczywiście funduszem bezpiecznym. Niestety wyniki
funduszu klasyfikowały go w grupie najsłabszych. By podnieść atrakcyjność
funduszu, znajdzie się w nim „domieszka” akcji z krajowego rynku. TFI
deklaruje, że w przyjętych okresach rocznych (wycena w kwietniu) fundusz nie
straci na wartości. Można wiec powiedzieć, że fundusz będzie miał cechy
gwarantowanej lokaty strukturyzowanej
. Pomysł dobry, bo coś zrobić trzeba
żeby poprawić wyniki, czyli atrakcyjność funduszu. Niemniej biorąc pod uwagę
słabe dotychczasowe wyniki funduszu, zastanawiam się, czy nie lepiej było
popracować nad polityką inwestycyjną na rynku bezpiecznych instrumentów, tym
bardziej że bardziej że akcje wiecznie rosnąć nie będą
.

W kwietniu miała miejsce kolejna
emisja certyfikatów Inwestor FIZ (tzw. fundusz zakmnięty), należącego do
Inwestors TFI. Przypomnę zasady inwestycyjne Inwestora. Do 80% aktywów może być
lokowanych w akcje, certyfikaty, jednostki inwestycyjne, waluty, depozyty w
kraju i za granicą. Pozostałe 20% to w uproszczeniu instrumenty pochodne czy
tzw. krótka sprzedaż (żeby streścić definicję ze statutu funduszu), nie tylko
związane z rynkiem finansowych (dodatkowo np. rynek metali, energii). Na koniec
ważna uwaga ze statutu: fundusz nie gwarantuje wzrostu wartości jednostki.
Wspominam o tym, mimo iż to standardowa formuła większości funduszy, które nie
są oparte na rynku pieniężnym czy rządowych papierów wartościowych. Wg Analiz
Online, fundusz klasyfikowany jest jako ALT, czyli fundusz alternatywny
inwestujący w szerokie spektrum instrumentów finansowych. Wyniki funduszu są
imponujące: w marcu wzrost o 7,5%, a w ciągu roku (marzec 07 – marzec 06)
wzrost o 73% (!!!)
.

DWS Polska TFI zamknął dwa fundusze. Powodem był spadek
ich wartości (wg WAN) poniżej 30 mln pln. Fundusze działa na krajowym rynku
pieniężnym, a drugi na rynku obligacji USD. W tym drugim inwestorzy trzymali
(tzn. tracili) pieniądze przez zapomnienie. Przyczyny spadku tego typu funduszy
wyjaśniałem przy okazji omawiania sytuacji rynkowej po marcu tego roku.
Natomiast fundusz rynku pieniężnego miał jedne ze słabszych wyników, więc jak
sądzę, trudno było zachęcić do nabywania jego jednostek.

Kolejne TFI stworzyło fundusz
akcji małych i średnich spółek. Mowa o TFI Millenium
. Tego typu fundusze
to jeden z hitów ostatnich miesięcy, więc większe TFI wprowadzają je do swojej
oferty
. Trudno się dziwić popularności, skoro tylko w marcu wartość tego
typu funduszy rosła od 9% do 16%, czyli wyraźnie powyżej podstawowego indeksu
giełdowego
. Ciekawostką jest tutaj wstrzymanie sprzedaży po osiągnięciu
przez fundusz wartości aktywów 300 mln pln. Po prostu wg pomysłodawców
przekroczenie tej bariery mogłoby zmusić do porzucenia deklarowanej polityki
inwestycyjnej, czyli ograniczenia się tylko do małych firm.

TFI Opera wprowadza nowy fundusz
pod nazwą Opera za 3 grosze. Będzie to fundusz, ideą zbliżony do Opera FIZ, z
tym że działający – z punktu widzenia zasad nabywania – jak fundusz otwarty. Opera
to stosunkowo młody fundusz, specjalizujący się w funduszach niestandardowych o
bardzo szerokim spektrum inwestycyjnym
. Wyniki funduszy są atrakcyjne,
chociaż na tle innych funduszy akcyjnych czy generalnie z innych niż rynku
pieniężnego czy papierów dłużnych, nie przyprawiają o zawrót głowy
. Jako
czytelnik „Rzeczpospolitej” dość często wpadałem na ich dość duże reklamy.
Fundusz być może przyjął zasadę tworzenia funduszy niestandardowych, gdyż daje
to znaczną elastyczność inwestycyjną i samo w sobie stanowi reklamę. Oczywiście
deklarowane spektrum inwestycyjne wcale nie oznacza, że podmiot jest aktywny na
wszystkich segmentach rynku.

Poszerzają się możliwości
inwestowania na zagranicznych rynkach.

Secus AM przyczynia się do
poszerzenia oferty dla zainteresowanych lokowaniem za pośrednictwem TFI
(w
tym przypadku Copernicus Capital). Mowa o II emisji Secus I FIZ, który lokuje w
spółki niepubliczne (do 80% wartości funduszu). Mówiąc inaczej Secus pełni w
pewnym sensie rolę podmiotu typu private equity, przy czym środki pochodzą od
osób/firm nie związanych z firmą Secus. Jeżeli tego typu fundusz ma stanowić w
porfelu margines, to być może można kupować „w ciemno” na zasadzie
dywersyfikacji. Jeżeli zaś miałby stanowić większą część portfela to inwestor
powinien poświecić sporo uwagi na poznanie składu portfela.
Po trzech
miesiącach fundusz stracił na wartości 2,4%, niemniej  w funduszach tego typu trzeba znacznie więcej czasu by je
rzetelnie ocenić, więc nie można się zrażać po tak krótkim okresie.
Niebagatelną rolę odgrywają tu  zasady
wyceny. Proponuje przyglądać się tego typu funduszom, ponieważ jest to
finansowa konstrukcja pozwalająca na zebranie funduszy na rozwój obiecujących
(mam nadzieję) funduszy dla firm które nie mogą ich pozyskać w wystarczającej
ilości z innych źródeł.

Zgodę na działalność dostało
nowe TFI, które będzie działać pod nazwą Plejada
(siedziba w Gdańsku).
Próbowałem zrobić „wywiad internetowy”, ale tą drogą nie sposób się czegoś
więcej dowiedzieć. Plejada dostała również zgodę na utworzenie funduszu
sekurutyzacyjnego
. Obecnie mamy kilka tego typu funduszy, na ogół o dość
krótkiej historii (od jednego miesiąca do dwunastu). Wyniki nie są zbyt
imponujące. Z trzech działających rok, tylko jeden wzrósł, ale za to o ponad
100%. Tak jak w przypadku Secus I FIZ i innych funduszy sekurytyzacyjnych, będzie
to fundusz zamknięty. Tu również wpływ na wartość będą miały zasady wyceny.

Już na zakończenie wspomnę tylko
ogólnie, że kilku funduszy rozpoczyna lub poszerza ofertę funduszy
parasolowych, na ogół o standardowe subfundusze.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

CPI, PPI i ceny w budownictwie w III


Inflacja w marcu (2,5%) mimo iż była na poziomie
zaprezentowanym w styczniowej projekcji NBP i w zasadzie na poziomie oczekiwań
rynkowych nieco strwożyła uczestników rynku finansowego i po kilku
wypowiedziach prasowych członków RPP, rynek ostatecznie przekonał się do
wzrostu stóp o 0,25% na najbliższym posiedzeniu RPP
. Ceny w porównaniu z
lutym wzrosły o 0,5%, czyli dość dużo. Mocno wzrosły ceny żywności (0,8%), ale
też dość mocno wzrosły ceny części nieżywnościowej koszyka (0,4%). Za wzrost
cen żywności odpowiadają przede wszystkim: pieczywo, mięso drobiowe (od
stycznia wzrosty miesięczne: 13,6%, 6,4%, 6,6%) oraz owoce i warzywa. W
przypadku dwóch ostatnich grup, wzrosty o tej porze roku nie są niespodzianką,
ale wartości odnotowane w marcu (odpowiednio: 2,1% i 3,0%) są znaczne.

Więcej uwagi chciałbym
poświęcić części nieżywnościowej koszyka, bo być może zaczynają się tu dziać
rzeczy ciekawe
. W tej części koszyka do znacznego wzrostu inflacji
przyczyniły się ceny paliw (wzrost miesięczny 4,5% !) i ceny transportu
kolejowego (wzrost o 4,1% !). Proponuje zwrócić uwagę na „drgnięcia” cen
mebli oraz wyposażenia mieszkań, artykułów medyczno-farmaceutycznych, usług w
zakresie rekreacji i kultury, restauracji i hoteli
. Pozornie są to wartości
niewielkie (dwie, trzy dziesiąte) ale potwierdzające sygnały ze stycznia lub
lutego. Uważam, że to potwierdzenie przerzucania na klientów wzrostów cen w
niektórych sektorach gospodarki (głównie usług) w wyniki utrwalającego się
stosunkowo mocnego popytu w kraju. Stanowi to potwierdzenie tego o czym
uprzedzałem od paru miesięcy, że wiara w niemal bezinflacyjny rozwój gospodarki
przy zwiększającej się roli popytu wewnętrznego w jego utrzymywaniu była
nieuzasadniona, a przynajmniej obarczona niskim prawdopodobieństwem spełnienia
.
Przyznaje jednak, że w niewielkim stopniu może to być efekt większego popytu na
niektóre usługi w wyniki relatywnie cieplejszej zimy. Pozornie wydaje się to
niedorzeczne, ale w jednym z poprzednich opracowań zwróciłem uwagę, że nieco
cieplejsza zima przyczyniła się do większego spożycia piwa, czyli napoju który
pochłaniamy głównie w cieplejsze pory roku. W takiej sytuacji producent lub
dostawca usług reaguje wzrostem cen. Powyższa sytuacja stanowi dla mnie
potwierdzenie, że RPP powinna była prewencyjnie wcześniej podnieść stopę
procentową, niż czekać na pierwsze sygnały które ją do tego zachęcą
.

Dodatkową zachętą do
podniesienia stóp były wyraźne wzrosty dwóch z pięciu wskaźników inflacji
bazowej
. Mam na myśli wskaźniki inflacji bazowej po wyłączeniu cen kontrolowanych
i po wyłączeniu cen o największej zmienności.

Ceny produkcji przemysłowej
(PPI) na szczęście nie zwiększają tempa wzrostu
. W ciągu jednego miesiąca
ceny wzrosły o 0,5%, a to dość słaby wzrost jak na tą porę roku i słabszy od
ubiegłorocznego. W efekcie w ujęciu rocznym ceny wzrosły o 3,3%. Warto
zauważyć, że od II połowy ubiegłego roku wskaźnik roczny utrzymuje się na
poziomie ok. 3,2% z niewielkimi odchyleniami. Byłoby dobrze, gdyby PPI nie
przyspieszał, bo obecne tempo i tak jest już dość znaczne. Jednak obserwując
wskaźniki cenowe poszczególnych działów przemysłu widać utrzymującą się od
kilku kwartałów  tendencje do
zmniejszania się liczby działów z ujemną dynamiką cen. W tej grupie widać że
ceny zwalniają na ogół tempo spadku. W grupie z dodatnią dynamiką cen widać
nacisk na wzrost cen. Na szczęście w hutnictwie, gdzie ceny rosły rocznie w
tempie ponad 20%, brak oznak dalszego przyspieszania. Swoje najlepsze dni
przeżywają producenci materiałów budowlanych z działu PKD 26 (produkcja
materiałów z surowców niemetalicznych pozostałych)
. Najlepsze w
cudzysłowie, ponieważ na ogromny popyt na materiały budowlane chcą lub muszą
reagować wzrostem cen.  W tym dziale
ceny miesięcznie wzrosły aż o 1,3%, a rocznie wzrost sięgnął już 7,0%, czyli
wartość niewidzianą od przełomu 1997/98 (!). W tym sektorze jest dość silna
konkurencja, dodatkowo wzmacniania importem. Jak widać nie pomogło wobec
rosnącego popytu. Przypuszczam, że tempo wzrostu zwolni i z biegiem czasu
powoli zacznie się obniżać. Obecne wzrosty to efekt koniunktury w gospodarce,
ale i skutki minionej ciepłej zimy, która zaskoczyła trochę producentów i
dostawców. W przemyśle więc mamy do czynienia z ciekawą sytuacją. Dwóch-trzech
liderów wzrostów cen nieco słabnie, większość tych którzy zaniżali PPI (mieli
ujemną dynamikę cen) powoli przestaje to robić, a pozostali wciąż – na
szczęście powoli – rosną. Przypuszczam, że to również wpłynęło na decyzję RPP o
podniesieniu stopy referencyjne pod koniec kwietnia
.

I na koniec tradycyjnie budownictwo,
chociaż powinienem je omówić na początku, bo to tutaj bije się ostatnio rekordy
cenowe
. Wskaźnik miesięczny cen w marcu sięgnął 1%. Mamy więc za sobą
trzeci kwartał wzrostów i to coraz mocniej wychodzących poza sezonowe
kształtowanie się miesięcznych wskaźników. Podobnie jak w przypadku działu 26,
mam nadzieję że ceny przestaną przyspieszać. W marcu wskaźnik miesięczny
sięgnął już 6,5%. Zarówno w przypadku działu 26 jak i budownictwa powoli
przestaje tracić znaczenie argument ciepłe zimy. Niemniej, nie tylko jako
ciekawostkę, przypomnę że rok temu marzec był stosunkowo chłodny, a obecny
(średnia temperatura ok. 7 st. C) był najcieplejszym w okresie prowadzonych
przeze mnie obserwacji (od I poł. lat 90-tych). To co się dzieje z cenami wokół
budownictwa jest trochę niepokojące i przypomina lata 90-te, kiedy wobec
ogromnego popytu na usługi budowlano-remontowe dynamika cen budownictwa o kilka
procent przekraczała dynamikę PPI. Czym się to skończyło, można przeczytać w
opracowaniu o budownictwie. Nie mam zamiaru siać strachu, bo do opisywanych
kłopotów budownictwa droga bardzo daleka, a nawet powiem że nie wierzę w
powtórzenie błędów sprzed prawie 10 lat. Dedykowałbym raczej te zdania
inwestującym na potęgę w spółki budowlane na giełdzie.

Wśród osób mających związek z
budownictwem w rozumieniu budowy domu, kupna mieszkania czy remontu, można
spotkać się z przekonaniem że ogólny wskaźnik cenowy nie oddaje rzeczywistości
.
Otóż oddaje, tylko należy pamiętać że wskaźnik jest reprezentatywny dla
budownictwa ogółem. Jest więc wypadkową dla całości prac budowlanych, a nie dla
budownictwa mieszkaniowego. Przypominam, że
budownictwo mieszkaniowe
stanowi jedynie kilkanaście procent prac budowlanych
. Nie przeczę więc,
że w budownictwie mieszkaniowym gwałtownie wzrosły ceny niektórych wyrobów
budowlanych i tzw. robocizny. Potwierdzają to prowadzone przez „Rzeczpospolitą”
analizy cen dóbr i usług wykorzystywanych w budownictwie mieszkaniowym. Polecam
więc „wkładkę” budowlaną do „Rzeczpospolitej” bo to naprawdę cenne źródło
informacji o cenach w tym obszarze. Dodatkowo „Rzeczpospolita” zamiesza tam
wskaźniki zmian cen na rynku nieruchomości i ich prognozy. Polecam.

Marek Żeliński, maj 2007

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Interbrok Investment, dlaczego ludzie popełniają takie błędy?


Minął ledwie rok od upadłości
Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej, a do mediów trafiła kolejna sprawa ludzi
oszukanych przez fachowców od osiągania ponad przeciętnych zysków
. Mowa o Interbrok Investment. Co
ciekawe pomiędzy WGI a wspomniana firmą występuje powiązanie personalne, czyli
wymieniany przez wszystkie media w dniu wczorajszym Emil D. Nie mam zamiaru
prowadzić śledztwa  w tej sprawie, bo od
tego są Policja, media i organy Państwa powołane do nadzory rynku finansowego.

Mnie najbardziej interesuje jedno:
co ludzi popycha do ponoszenia tak ogromnego ryzyka. Szczególnie
obecnie, kiedy mamy od długiego czasu do czynienia z koniunkturą giełdową i
jedno doświadczenie z WGI. Przypomnę więc, że na roczne wzrosty podstawowego
indeksu giełdowego na GPW (indeks WIG) w latach 2003-2006 były następujące:
45%, 29%, 34% i 44%. To daje średnią 38% (!). Powszechnie dostępne tzw. akcyjne
fundusze inwestycyjne dały średnio zarobić na koniec ubiegłego roku 43%,
chociaż były i takie które dawały większy zwrot z inwestycji.

Wstępnie ustalono liczbę zgłoszonych poszkodowanych na
ponad 100 osób na łączną kwotę 500 mln pln. Ubiegłoroczny rekord  ustanowiony przez WGI został więc pobity. W
ciągu ośmiu lat działalności firmy jej klientami było kilka tysięcy ludzi, a na
chwilę obecną może to być niecały tysiąc i ich zainwestowane środki mogą
stanowić „większe” kilkaset milionów. Jedyne co wiadomo o finansowych osiągach
tej firmy to 10% wzrostu wartości zainwestowanego kapitału miesięcznie w jej
początkach i 2%-4% obecnie. Ta ostatnia informacja oznacza, że roczny wzrost
był porównywalny z osiągami przeciętnego funduszu inwestycyjnego na GPW w
ostatnich trzech latach. Informacje o skali i wzroście zainwestowanych środków
wymagają potwierdzenia, gdyż Interbrok prowadził podwójną księgowość. Firma
miała działać na rynku walutowym i opartym na nim instrumentach. Prowadziła
więc bardzo ryzykowną politykę inwestycyjną. 

Jednym z wielu wniosków jaki
wynika z tego typu spraw, to brak orientacji wśród Polaków co do możliwych do
osiągnięcia stóp zwrotu na rynku finansowym
. Media podały, że firma
istniała od końca 1998 r., czyli proponuje przyjrzeć się możliwym do
osiągnięcia rocznym stopom zwrotu w latach 1999-2006
. Z tabeli umieszczonej
na wstępie artykułu widać, że możliwości są dość ograniczone. Oczywiście w
krótszych okresach można zarabiać więcej, ale tylko wyjątkowo, skoro roczna
stopa jest jaka jest
. Rynek derywatów otoczony jest już chyba  legendą instrumentów, które pozwalają na
zarabianie dowolnych pieniędzy.
Nie będę się rozpisywał o tym czym są tego
typu instrumenty, bo to materiał na osobne szerokie opracowanie, ale wpadka
kolejnej instytucji która opierała się na rynku walutowym i derywatów powinna w
końcu dać ludziom do myślenia. Streszczając się co do możliwych do osiągnięcia
stóp zwrotu
jeżeli ktoś otrzymuje informację od osoby/instytucji
której dał pieniądze w zarządzanie, że kolejny miesiąc z rzędu zarobił 10%, to
ja proponuje zacząć się bać
. Jest w Polsce grupa funduszy hedgingowych, ale
ich wyniki za 12-cy (wzrost od kilku do kilkudziesięciu procent) mówią same za
siebie. Widać więc, że wcale nie muszą to być inwestycje lepsze od rynku akcji.
Przypomnę przy tym, iż fakt że fundusz jest hedgingowy wcale nie oznacza
tylko zysków. Na derywatach również się traci i to w takim samym stopniu jak
zyskuje
.

Przeglądając materiał o tej
sprawie (w tym nazwiska i pieniądze) próbuje zrozumieć tych ludzi, chociaż
przychodzi mi to z trudem.  Zakładam
przy tym, że mówimy o pieniądzach zarobionych legalnie. To co rzuca się od razu
w oczy to chęć dużych zysków. Czy wynika to z braku informacji o rynku
finansowych? Nie, tych jest pełno w prasie. Dla osoby która dziennie ma w ręce
największych dzienników informacyjnych („Rzeczpospolita”, Gazeta Wyborcza” czy
„Dziennik”) nie mogą ujść uwadze poradniki mówiące o tym gdzie i jak lokować.
Często są to cykliczne dodatki, dokładnie prezentujące instytucje rynku
finansowego i dotyczące ich wymagania. No tak, ale co jeżeli potencjalnego
inwestora to nie interesuje i świat finansów jest mu obcy, tak jak dla mnie
świat dentystów. Korzystam z dentystów poleconych przez rodzinę i znajomych.
Ufam, że to co ze mną robią na fotelu jest zgodne z zasadami sztuki i że
dentyści posiadają wszelkie wymagane zezwolenia i wiedzę. Niemniej w tym
przypadku ryzykuję koszty najdalej kilku wizyt, a więc kilkaset złotych, zanim
do mnie dotrze że mam do czynienia z partaczem. Ale w przypadku Interbrok
Investment, ludzie inwestowali nawet setki tysięcy i miliony złotych, a więc
ryzykowali dorobek wielu lat życia. Mam wrażenie, ze dokonując zakupu
prywatnych samochodów za kilkadziesiąt tysięcy złotych ludzie ci byli bardziej
ostrożni. Należy pamiętać, że klienci Interbrok Investment oddawali pieniądze w
zarządzanie, czyli powierzali w cudze ręce ogromne kwoty.

Po zapoznaniu się z informacjami
o Interbrok Investment, widać, że nie zachowano żadnych zasad bezpieczeństwa.
No, może poza tą najprostszą, czyli: skoro mój znajomy jest zadowolony, to ja
też będę. Firma chyba dla utrzymania się poza zasięgiem mediów i Komisji
Nadzoru Finansowego, rozwijała się dzięki formule elitarnego klubu i
zewnętrznemu wizerunkowi osób ją prowadzących (ładna siedziba i drogie
samochody). Sprawdziłem w dostępnej w internecie bazie Krajowego Rejestru
Sądowego firmę Interbrok i w składzie wspólników był właśnie Emil D., czyli
osoba związana ze spółkami z grupy WGI. To powinno wystarczyć by unikać
Interbrok Investment.

Jedną z refleksji jaka mi
przyszła do głowy po zapoznaniu się z ta sprawą, jest brak łatwo dostępnych
instytucji na rynku usług doradczych czy finansowych, które pomogłyby klientowi
rozeznać się rynku finansowym i pomogły ocenić wiarygodność instytucji której
chce dać pieniądze w zarządzenie. Jedną z małych wad rynku doradztwa
inwestycyjnego jest informowanie tylko o swojej firmie i jej ofercie
inwestycyjnej. Być może klientom Interbrok Investment nikt wcześniej nie
objaśnił co to rynek finansowy, ile można zyskać, kto i na jakich zasadach może
na nim działać. Gdyby kogoś wcześniej się poradzili, to dowiedzieliby się,
że 2%-4% miesięcznie można zarobić od 3 lat również na polskiej giełdzie na
„zwykłych”  akcjach za pośrednictwem TFI
czy bezpośrednio firm typu Asset Management. A więc taniej, prościej, pod
niezbędną kontrolą  i w rękach
profesjonalistów
.

Marek Żeliński, kwiecień 2007


Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

euro i Euro 2012 razem ?

Bogusław Grabowski i Janusz
Jankowiak zaapelowali w „Rzeczpospolitej” z 24.IV.2007 r. o wprowadzenie euro w
2012 r. Pod apelem zebrali (zbierają nadal m.in. na stronie internetowej
Janusza Jankowiaka) podpisy kilkudziesięciu osób, w tym wielu bardzo znanych
postaci. Zanim jednak skomentuje ten apel, powinienem przytoczyć stanowisko
rządu, które tego samego dnia opublikowała krajowa prasa.

Wicepremier Zyta Gilowska
przyznała, że z punktu widzenia parametrów makroekonomicznych i wymaganego
czasu (osiągnięcie tych parametrów + dwuletni okres w kanale walutowym) rok
2012 jest datą możliwą do osiągnięcia. Z opinii przedstawicieli Ministerstwa
Finansów widać, że rząd raczej nie upiera się przy tej dacie i nie zamierza
przedkładać obecnie żadnych deklaracji. Wydaje się, że w opinii rządu data ta
otwiera okres, w którym mogłoby dojść do zmiany waluty. Biorąc pod uwagę apel –
o którym niżej – można założyć, że rząd nie wyjdzie naprzeciw oczekiwaniom
sygnatariuszy apelu. A już na pewno nie w postaci jakiegokolwiek pisemnego
zobowiązania.

Autorzy apelu niepokoją się czy aby z powodu mistrzostw
rząd nie zamierza oddalać daty wprowadzenia euro z uwagi na chęć uniknięcia
kagańca budżetowego, który mógłby krępować niezbędne inwestycje. I to właśnie
jest jeden z wielu wątków, jakie przedstawia część makroekonomistów na rzecz
mniej dogmatycznego podejścia do określenia daty wejścia do obszaru euro.
Przestroga by rządzący nie traktowali mistrzostw jako pretekstu do odsuwania
daty zmiany waluty, wydaje się przesadna. Nie jestem zwolennikiem twierdzenia,
że organizacja mistrzostw może być potraktowana jako taki argument. Moim
zdaniem obydwa procesy mogą i powinny być niezależne od siebie. Tu nie chodzi o
mistrzostwa, ale raczej o ryzyko kumulacji potrzebnych w kraju robót inwestycyjnych.
Przypomnę, że w jednym z wcześniejszych tekstów na swoim blogu (po informacji o
przyznaniu nam i Ukrainie organizacji mistrzostw) wskazałem, że nakłady
związane bezpośrednio z obiektami sportowymi to ułamek nakładów inwestycyjnych
ogółem. Ogromne wydatki jakich będziemy świadkami w najbliższych latach były
wcześniej planowane i pisanie w artykule że z powodu Euro 2012 czeka nas skok
cywilizacyjny nie jest zgodne z prawdą. Mamy szanse na ten skok niezależnie od
tej imprezy. Zmierzam do tego, że nie wiem dlaczego akurat teraz autorzy
wystąpili z takim apelem, a nie na przykład kilka miesięcy temu. Nie jestem
pewien czy wykorzystywanie podniosłej atmosfery do przepchnięcia idei jak
najszybszej zmiany waluty jest w porządku.

W tekście pojawia się lęk przed nadmiernym deficytem
budżetowym. Autorzy właśnie obawiając się o finanse publiczne chcą wprowadzenia
euro. Moim zdaniem tu właśnie popełniają błąd charakterystyczny dla znacznej
części ekonomistów domagających się jak najszybszego wprowadzenia euro. Wprowadzenie
euro jest traktowane jak bicz na deficyt budżetowy. Tymczasem euro nie może
być przeciwko czemuś, ale po coś, czyli przynieść długoterminowo gospodarcze
korzyści
. Forma przyjęta w artykule raczej nie przyczyni się do
„sprzedania” społeczeństwu idei euro. Inaczej będzie tak jak z karą śmierci.
Brak możliwości jej wprowadzenia w Polsce tłumaczone jest czasami jako „bo Unia
się nie zgodzi”. Lepiej podejść do tego problemu od strony skuteczności i
moralnego wydźwięku tej kary. Po prostu obawiam się by za kilka lat nie
tłumaczono Polakom sensu wprowadzenia euro na zasadzie „bo tak musiało być i
teraz na szczęście nie da się tego odwrócić”. Dyskusję makroekonomiczną o
wprowadzeniu euro oceniam jak na razie jako dość ubogą. Ubolewam, że część
makroekonomistów zamiast przekonywać i polemizować w oparciu o prognozy i
obecne doświadczenia innych krajów, od razu przyjęło postawę agresywnego
traktowania ludzi prezentujących nieco inne poglądy. W efekcie najciekawsze
publikacje o wprowadzeniu euro w Polsce są (o ile w ogóle) drukowane na
dalszych stronach dzienników gospodarczych. Zaznaczam, że nie mam na myśli
przeciwników euro. W dyskusji dominują apodyktyczni zwolennicy
natychmiastowego wejścia, a ich przeciwnikami stały się osoby/politycy o słabej
wiedzy ekonomicznej (lub żadnej), ale za to traktujące rezygnację z własnej
waluty jak ograniczenie niepodległości. W takiej sytuacji faktycznie trudno się
dogadać
. Odniosłem wrażenie, że apel ma stanowić formę presji na polityków.
Czyli niepoważnej dyskusji ciąg dalszy. By wprowadzić euro, musi być do tego
przekonana większość polityków i głosujących na nich Polaków. Siła argumentów
„za” musi być na tyle duża by przeciwni zmianie waluty politycy i Polacy doszli
do wniosku, że rzeczywiście upieranie się przy własnej walucie nie ma sensu.
Przypominam, że Minister Gilowska obiecała Polakom referendum. Jeżeli sprawy
rzeczywiście zajdą tak daleko, to zobowiązanie się do określonego terminu nie
ma sensu.

Jeżeli Autorzy tak bardzo
troszczą się o deficyt i widzą konieczność ograniczenia niektórych transferów
budżetowych, to proponuje je wskazać. Będzie prościej. Na blogu Janusza
Jankowiaka nadal bez odpowiedzi pozostaje pytanie jednego z czytelników (do
publikacji o klinie podatkowym z 01.III.2007 r.) o rozwinięcie kwestii możliwych
oszczędności budżetowych. Może zamiast wykorzystywać euro do walki z deficytem,
lepiej pomóc rządzącym i wskazać obszary oszczędności.
Marek Żelińśki, kwiecień 2007 r.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Rynek TFI w marcu, cz 2 ost.


W funduszach
lokujących w akcje zagraniczne
trzymamy zaledwie 2,6% środków ulokowanych
łącznie w funduszach inwestycyjnych. Pomimo pewnych wahań, widać trend
powolnego wzrostu wartości tych funduszy w naszych portfelach. Trudno w prosty
sposób wyjaśnić zainteresowanie tymi funduszami. Patrząc na roczne wyniki, to
rozpiętość jest ogromna. Od -17% (subfundusz spółek japońskich) do 22% (jeden z
funduszy PKO/Credit Suisse). Biorąc pod uwagę roczne i miesięczne wyniki na
krajowym rynku akcji, to efekty funduszy z omawianej grupy są słabe. Sądzę że
wielu z nas traktuje te fundusze jako formę dywersyfikacji portfela oraz chce
skorzystać z koniunktury na zagranicznych giełdach. Mam wrażenie, że robimy to
trochę na ślepo i zapominając kompletnie o rynku złotego. Złoty do USD w
ciągu roku wzmocnił się aż o 11%. W tym czasie DJ Industrial Average i NSDAQ
100 wzrosły odpowiednio o 10% i 5%.
Ta więc przy rocznej dolarowej
inwestycji, złoty zjadał zyski z nadwyżką. W nieco lepszej sytuacji byli
inwestorzy lokujący w akcje europejskie. Złoty utrzymał w marcu poziom sprzed
roku, czyli 3,88. Można więc było zarobić po roku kilka-, kilkanaście procent. Mimo
dużego ryzyka związanego z lokowaniem za granicą (ryzyko walutowe +
nieznajomość zagranicznych rynków) utworzono szereg nowych funduszy w ciągu
minionego roku o zasięgu ogólnoświatowym (lokowanie na wszystkich
kontynentach). To właśnie powiew nowości i dostęp do innych rynków spowodował
powolny wzrost wartości funduszy akcji zagranicznych
.
Fundusze
lokujące w zagraniczne papiery dłużne
dały również słabe wyniki. Głównie ze
względu na zmiany złotego fundusze dolarowe dały po roku ujemną stopę zwrotu
(średnia –6,2%). Fundusze „eurowe” na szczęście tylko –0,8%. Nie dziwi więc, że
udział obydwu grup walutowych systematycznie spada.
Przyglądając się funduszom lokującym za granicą,
mam wrażenie że albo wiedza inwestorów o zagranicznych rynkach i ryzyku
walutowym jest zbyt mała, albo niektórzy doradcy nienajlepiej informują o
wadach i zaletach tych funduszy
. Zastanawiam się ilu inwestorów przepytało
swoich doradców z ryzyk lokowania za granicą i czy proponowany nowy fundusz to
wynik oczekiwań, czy tylko nowość dla nowości, która tylko z tego powodu ma
zdobyć zainteresowanie inwestorów.
Gdyby
skorygować wzrosty wartości funduszy o wzrost wskaźników giełdowych, to chyba
najdynamiczniej rozwija się segment funduszy określanych jako „pozostałe”.
Tu dopiero mamy do czynienia z prawdziwym festiwalem pomysłów na zarabianie
pieniędzy
. Wprawdzie mniejsza część funduszy jest zbliżoną co do konstrukcji
i zasad do wyżej wymienionych grup funduszy (np. fundusze papierów dłużnych w
CHF lub GBP), ale większość to w każdym przypadku osobna historia. O ile
na przykład w funduszach akcji polskich czy obligacji można dawać w ciemno temu
czy innemu funduszowi, ryzykując większą czy mniejszą stopę zwrotu, to tutaj należy
bardzo dokładnie czytać prospekty
. Ponieważ jest to pierwsze podsumowanie
wyników po zakończeniu miesiąca i publikacji niezbędnych danych, to ze względu
na jego znaczną łączną objętość, bardziej szczegółowe analizy funduszy z grupy
„pozostałe” będę przedstawiał w kolejnych publikacjach. Żeby zanadto nie
zaciemniać obrazu, tym razem ograniczę się jedynie do zamieszczenia tabeli z
krótką charakterystyką wielkości i zmian tych funduszy.
Marek Żeliński, kwiecień 2007


Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Rynek TFI w marcu, cz 1

W marcu w aktywach funduszy inwestycyjnych padły kolejne rekordy. Wg stanu na koniec miesiąca, aktywa funduszy przekroczyły 117,3 mld pln. Nominalny wzrost w ciągu miesiąca sięgnął aż o 9,6 mld pln (!). Przy czym wg firmy Analizy Online na saldo wpłat i umorzeń 4,7 mld pln. Saldo to jest szacunkiem, ponieważ nie wszystkie TFI upubliczniają informacje o saldzie wpłat i umorzeń dla swoich funduszy. Przypomnę, że wspomniana firma do wyliczenia tegoż salda stosuje benchmarki dla poszczególnych typów funduszy. Są to przeciętne stopy wzrostu w poszczególnych miesiącach. Mając informację o nominalnym wzroście i wzroście bechmarków, można oszacować o ile wzrosła wartość funduszy z tytułu wzrostu rynkowej wartości instrumentów finansowych, a o ile z tytułu salda wpłat i umorzeń. A wracając do wzrostu wartości funduszy, to w obydwu przypadkach mamy do czynienia z rekordami. Przyjmując liczbę osób związanych rynkiem funduszy jaką podawałem w poprzednim opracowaniu, to okazuje się że każdy uczestnik dodatkowo zainwestował w funduszach ok. 2 tys. pln.

W funduszach akcyjnych (akcje polskie) trzymamy, wg struktury aktywów na koniec marca, 21,6% oszczędności. To właśnie ten segment przyczynił się aż w 42% do wzrostu wartości  oszczędności w funduszach inwestycyjnych. Przypomnę, że wg stanów na koniec miesiąca (mowa o marcu i lutym) WIG wzrósł aż o 10,8%. Osobom które nie obserwują polskiej giełdy, przypomnę że tak duży wzrost w ciągu miesiąca to rzadkość nawet jak ma cztery ostatni lata koniunktury. Wzrost jest tym bardziej godny podkreślenia, że na przełomie lutego i marca miała miejsce krótkoterminowa korekta. Warto to porównać do maja ubiegłego roku (WIG spadł o 9,9% wg stanów ma koniec maja i kwietnia) kiedy inwestorzy niemal natychmiast zareagowali ograniczeniem inwestycji na zmianę koniunktury giełdowej. Na odzyskanie odwagi w inwestycjach czekaliśmy wtedy dwa miesiące. Tymczasem obecnie Polacy kompletnie się nie przejęli krótkim dramatem na GPW w Warszawie i inwestowali na potęgę. Z całą pewnością przyczyniły się do tego krajowe dane makroekonomiczne, które są rzeczywiście świetnie (mowa o okresie zimowym). Jestem przekonany, że w kwietniu może się sytuacja  w funduszach powtórzyć. Ciekawe jest też skąd te pieniądze? Poza źródłami spoza rynku funduszy (mniej na lokaty niż planowano), analiza zmian WAN poszczególnych grup funduszy wskazuje, że zaczynamy przenosić pieniądze z innych funduszy na fundusze akcyjne.

Średnia wartość wzrostu odnotowana przez fundusze akcyjne to 8,1% w ciągu jednego miesiąca. Muszę przyznać, że większość akcyjnych funduszy odnotowała wzrost 7% i większy. AIG Małych i Średnich Spółek osiągnął wzrost 15,3%, a PKO/CS Akcji Małych i Średnich Spółek aż 16,4%. Trzeba przyznać, że fundusze oparte na małych i średnich firmach osiągały często najwyższe wzrosty, co nie oznacza że każdy.

Udział funduszy zrównoważonych na koniec marca to niemal 28%, ale do wzrostu wartości ogółem funduszy przyczyniły się w aż 30%. Przypomnę, że – w uproszczeniu – do tej grupy funduszy zaliczamy te które mogą inwestować na rynku akcji oraz na rynku instrumentów stabilniejszych (np. obligacje) w proporcji 50%/50%. W rzeczywistości, proporcje te mogą ulegać znacznym wahaniom. Według moich szacunków saldo wpłat i umorzeń dla tej grupy funduszy  wyniosło prawie 1,2 mld pln (nominalny wzrost w marcu – 2,8 mld pln), co jest wynikiem niemal identycznym jak podawany przez Analizy Online. Z wyliczeń wynika również, że ogromne zainteresowanie tą grupą funduszy wynika ze znacznego udziału akcji i specyficznego poczucia bezpieczeństwa jaką ma dawać w opinii inwestorów możliwość błyskawicznego „przeskoczenia” w obligacje. Otóż takie „przeskoczenie” nie zawsze może być błyskawiczne, a w przypadku funduszy o udziale akcji „nie mniej niż….” dość ograniczone.

Fundusze z tej grupy (oparte na rynku krajowym) dawały średni wzrost na poziomie 5,5% w marcu. Na uwagę zasługuje Noble Fund Mieszany, aż 8,1% wzrostu i SEB 1 – 7,5% wzrost. Dla tego ostatniego to znaczny sukces, bo od wielu miesięcy TFI SEB traci powoli udział w rynku.

Udział funduszy stabilnego wzrostu powoli spada w strukturze oszczędności w funduszach inwestycyjnych (22,7% w marcu). Struktura inwestycyjna tych funduszy to 20% akcji i 80% papierów wartościowych. W rzeczywistości udział akcji może być nieco większy.  Wobec świetnej koniunktury na giełdzie spada nasze zainteresowanie tymi funduszami. Saldo wpłat i umorzeń wciąż jest dodatnie (ok. 100 mln pln w marcu), ale spada od kilku miesięcy. Analizując roczne stopy zmian widać, że podana struktura (20/80) jest dość sztywna i fundusze z tej grupy są dość konserwatywne. I dobrze. Pozwala to utrzymywać wzrost roczny rzędu 15% (odchylenie standardowe – ok. 5%). Wydaje mi się, że dzieje się coś niedobrego jeżeli inwestorzy pogardzają już taką stopą wzrostu i konserwatyzmem w inwestowaniu. Dla porównania przypomnę, że wg NBP przeciętna roczna lokata bankowa daje 3,2%. Nieco więcej dają papiery dłużne Skarbu Państwa.

W tej grupie funduszy na szacunek zasługują osiągnięcia funduszy z grupy CU, AIG, IDEA (dawne GTFI), PZU i SEB (oj, wygląda na to że SEB musi popracować na marketingiem; wymieniam ich już drugi raz).

Spada nominalna wartość funduszy polskich papierów dłużnych. Biorąc pod uwagę powyższe informacje (tzn. fundusze stabilnego wzrostu), nie może to dziwić. Od siebie dodam jednak, że obok świetnych i konkurencyjnych wyników  innych grup funduszy, osiągane roczne stopy raczej rozczarowują. Średnia 3,4% to kiepski wynik. Tzw. osoba fizyczna kupując rok temu na ślepo obligacje detaliczne, osiągnęłaby lepszy wynik może nawet o 1%. Pozwolę sobie na uwagę, że jeżeli ktoś (tzn. TFI) zatrudnia zawodowych analityków, to wynik średni i niższy powinien zachęcić do przejrzenia polityki inwestycyjnej z ostatnich 12 miesięcy. Na blisko 30 działających w tej grupie od roku funduszy, prawie połowa miała wyniki na poziomie średniej i niższe.

Wyniki roczne w przedziale od 4% do 5% osiągnęły fundusze z TFI: AIG, BZ WBK AIB, ING, Pioneer, PKO i Skarbiec.

Lepsze osiągnięcia odnotowały fundusze rynku pieniężnego (lokują w depozyty bankowe lub instrumenty rynku pieniężnego). Ich udział jest większy niż funduszy polskich papierów dłużnych, ale również spada. Spada wolniej, pewnie dlatego że osiągana roczna stopa jest minimalnie lepsza, ale przede wszystkim tylko jeden z funkcjonujących rok funduszy miał roczną stopę wzrostu poniżej 3%. Charakterystyczne dla tej rodziny funduszy jest silne skupienie wyników wokół średniej (3,5%). Wyniki minimalny i maksymalny to odpowiednio: 2,8% i 4,2%.

TU liderami są fundusze z TFI: AIG, Legg Masson, DWS, IDEA (ich dwa fundusze miały najlepszy i najgorszy wynik), KBC, Union Investment.

 

W opracowanie wykorzystałem materiały z Analizy Online i Money.pl

Marek Żeliński, kwiecień 2007

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Euro 2012, inwestycje

Jako nastolatek grałem w piłkę, ale od lat swoje zainteresowanie futbolem ograniczyłem do oglądania meczy polskiej reprezentacji i to pod warunkiem, że mecz był ciekawy. Nie wierzyłem też, że jesteśmy w stanie wygrać organizację Mistrzostw Europy 2012. My, taki skromny kraj na dorobku. Na dodatek zamiast rozwijać w sobie wiarę, zastanawiałem się czy nas na to stać i czy aby nie lepiej przeznaczyć pieniądze na inne cele. Chyba za długo jestem ekonomistą. Cokolwiek by nie mówić o kwestiach ekonomicznych cieszy mnie oczywiście, że jesteśmy wraz z Ukrainą organizatorami turnieju. Efekt marketingowy tej imprezy ma ogromne znaczenie.

A co z ekonomią? Kusi mnie postawić takie pytanie. Jak to jest, że praktycznie nie dostaniemy żadnych poważniejszych pieniędzy na organizowanie mistrzostw, a od dwóch dni w newsach podawanych przez media pojawiają się bez żadnych komentarzy informacje o inwestycjach idących w dziesiątki miliardów złotych. Było kilka rozsądnych głosów przypominających co to za kwoty, ale te tłumaczenia nie przyjęły się w mediach. Media bez skrępowania rzucały ogromnymi kwotami i pozwoliły Polakom uwierzyć, że czeka nas teraz lawina pieniędzy i wzrost gospodarczy niemal tylko dzięki …… budowie lub przebudowie sześciu stadionów i wpływów z tytułu piłkarskiego święta trwającego ok. jednego miesiąca. Wiem, wiem, jestem trochę złośliwy i – przyznaję – przesadzam. Śledząc pierwsze informacje internetowe i komentarze Polaków do nich, trudno nie dostrzec że duża część z nas w to uwierzyła. W mediach pojawiały się komentarze w stylu: do tej pory niemal nie budowano autostrad, więc podjęcie się organizacji turnieju odmieni tą sytuację i powstanie ich kilka setek lub krotność tego.

Dziesiątki miliardów złotych i euro, które podawano na okrągło w mediach, to najczęściej kwoty łącznych nakładów z zatwierdzonych planów i założeń na lata 2007-2013. To środki krajowe i z UE, których otrzymanie i przeznaczenie nie ma nic wspólnego z mistrzostwami. Są tam pieniądze na drogi, kolej i mnóstwo innych celów, w tym obiekty sportowe. Oczywiście na chwilę obecną, wydatkowanie tych środków nie jest jednoznacznie określone w rozumieniu precyzyjnego wskazania obiektów. Fakt organizacji mistrzostw wpłynie jedynie na pewne przemieszczenie części środków na infrastrukturę pośrednio lub bezpośrednio związaną z organizacją mistrzostw, pobytem i przemieszczaniem się setek tysięcy kibiców. Przyspieszy powstanie centrów konferencyjnych, wielu hoteli. Teraz trzeba będzie w końcu usprawnić przejścia graniczne z Ukrainą, czy znieść bariery administracyjne utrudniające dostęp prywatnych linii lotniczych do obsługi ruchu pasażerskiego pomiędzy Polską a Ukrainą.

Czytając informacje o kosztach budowy obiektów sportowych wraz z niezbędną infrastrukturą, podawano różne kwoty. Powiedzmy, że wezmę jedną z większych, czyli 3 mld złotych. Dużo to czy nie? Tylko roczne nakłady na wydatki majątkowe i inwestycje dokonane przez Jednostki Samorządu Terytorialnego (JST) to 29,5 mld pln (dane za 2006 r.). Jeżeli więc koszt obiektów przyrównamy do 5-letnich nakładów (czas do mistrzostw), to jest to jedynie 2%. Porównując kwotę inwestycji do 5-letnich nakładów przedsiębiorstw dla tzw. pełnej zbiorowości, wartość ta nie przekracza nawet 1%. I już na zakończenie tych porównań. Przez ostatnie dwa lata, w strukturze prac budowlano-montażowych obiekty sportowe stanowiły ok. 1%.

Dla miast które będą gospodarzami rozgrywek budowa czy rozbudowa stadionów z obiektami towarzyszącymi jest jednak zbyt dużym obciążeniem, by ponieść ten ciężar samodzielnie. Dla przykładu, w przypadku Warszawy podawany koszt stadionu z komleksem innych obiektów sportowych ma wynosić ok. 1,2 mld pln. To tyle ile Warszawa rocznie wydaje na inwestycje. Dla osób niewtajemniczonych w finanse JST, od razu podaje że dominująca część inwestycji to wydatki absolutnie konieczne (np. ocieplanie szkół, remonty dróg itd.). Ani Warszawa, ani żadne z pozostałych miast nie jest w stanie samodzielnie wybudować obiektu sportowego jak stadion na 40 tys. ludzi (stolica chce mieć jeszcze większy) w krótkim okresie. Wspomniane stadiony były wprawdzie planowane, ale albo nieco skromniejsze albo ich budowa była przesuwana na kolejne lata. Mistrzostwa to okazja na przyspieszenie budowy i większy udział środków budżetowych. Państwo przecież nie odmówi i sypnie hojnie groszem. Władze Warszawy od razu przyznały, że nie mają tylu środków, a po dodaniu II linii metra i inwestycji na Pradze, oczekiwania zaczęły wzrastać. To samo widać, lub wkrótce będzie, w pozostałych miastach.

Wprawdzie wcześniej podałem kwotę inwestycji 3 mld złotych, ale w rzeczywistości będą to większe wydatki. Według moich szacunków, koszt stadionu w przeliczeniu na jednego widza to prawie 8 tys. złotych. Dla przykładu stadion w Gdańsku ma kosztować 320 mln złotych. I w optymistycznych przewidywaniach budowa ma ruszyć na przełomie 2007 i 2008. Kiedy jednak porównałem koszty budowy tego typu obiektów w Niemczech na potrzeby mistrzostw świata i największych obiektów w Europie, to koszty budowy były na ogół dwa razy większe. Przyjmuję, że bogatszy Zachód nie szczędził pieniędzy i że część kosztów była wyższa niż w Polsce. Można śmiało powiedzieć, że już na starcie koszty są zaniżone o 20%-30%. Co bardziej złośliwi przypominali, że w Grecji niektóre obiekty okazały się ostatecznie droższe nawet 4-krotnie. Czas – 5 lat – wydaje się pozornie wystarczający. Przykładowo 30-tysięczny stadion Legii ma być wybudowany w ok. 2,5 roku (od decyzji o warunkach zabudowy po oddanie do użytku). Jednak biorąc pod uwagę, że obiekty na mistrzostwa mają być większe, procedury przetargowe, protesty itd., to musimy się brać do roboty.

Przy okazji dyskusji o skutkach makroekonomicznych mistrzostw, pojawiły się pytania o zagrożenie dla inflacji i terminu wprowadzenia euro (deficyt budżetowy !). Z wprowadzeniem euro i tak byłby problem bez względu na koszty mistrzostw. Z drugiej strony jesteśmy właśnie świadkami dylematu jaki może się pojawić: niezbędne inwestycje i zbyt duży deficyt (dla Komisji Europejskiej) czy euro? Z obecnej perspektywy wróżenie co będzie z inflacją za 5 lat nie ma sensu. Chociaż można sobie wyobrazić pojawienie się wspomnianych zagrożeń przy założenie, że prace nad realizacją inwestycji związanych z mistrzostwami będą się opóźniać i tzw. „rzutem na taśmę” będą realizowane na ostatnią chwilę bez względu na koszty.

Stadiony na 40 – 50 tys. ludzi nie są może obecnie wydatkiem pierwszej potrzeby, niemniej trzeba przyznać, że mamy deficyt tej wielkości nowoczesnych obiektów w Polsce. Ponadto, biorąc pod uwagę że raczej nie zdarza się w Europie 100% wykorzystanie funduszy europejskich, wydatki na mistrzostwa powinny się przyczynić właśnie do ich pełniejszego wykorzystania przez Polskę.

Marek Żeliński, kwiecień 2007

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Interpretacja słów członków Rady Polityki Pieniężnej

Prezes NBP udzielił kilka dni temu wywiadu dla gazety „Dziennik”. W rozmowie przeważała problematyka ewentualnej podwyżki stopy preferencyjnej w najbliższym czasie. Poniżej nie chciałbym się akurat zajmować zmianą stóp, a skupić na atmosferze jaką wywołują wypowiedzi członków RPP.

Wpierw trochę treści tytułem wprowadzenia. Jako osoba związana kilka lat temu zawodowo z rynkiem finansowym, pamiętam jeszcze czasy Hanny Gronkiewicz-Waltz. Już wtedy staraliśmy się dokładnie czytać i wykręcać niemal na lewa stroną wypowiedzi Prezes NBP. Kiedy powstała Rada Polityki Pieniężnej (luty 1998 r.) powstała konieczność studiowania wypowiedzi nie jednej, a dziesięciu osób. Po co to wszystko? Żeby jak najprecyzyjniej określić moment kolejnej zmiany stóp, albo przynajmniej poznać opinie RPP. Opinie takie mają moc wpływania na bieżące poziomy stóp procentowych. Rynek wsłuchując się w opinie korygował swoje nastawienie (krzywą rentowności) odnośnie przyszłości. Stąd każda wypowiedź w radiu, telewizji czy dla prasy, nawet jeżeli jest tylko kilkuzdaniowa, natychmiast jest analizowana przez setki dealerów w Polsce (i nie tylko) i filtrowana pod kątem wyciągnięcia maksimum informacji. Dla przeciętnego Polaka śledzenie tych informacji jest dosyć trudne, bo nie dość że w ciągu miesiąca takich istotnych informacji jest kilka lub więcej, to są porozrzucane po różnych mediach. Dla dealerów instytucji finansowych sprawa jest prostsza, bo dostają gotowe raporty od analityków makroekonomicznych, przeglądają służbową prasę albo po prostu na monitorach informacyjnych, przed którymi siedzą, mają te informacje „wrzucane” przez agencje informacyjne. A wypowiedzi członków bywają różne. Czasami jest to wywiad bezpośrednio poświęcony oczekiwanej zmianie stóp. Czasami fragmenty z rozmów na inne tematy, gdzie przedstawiciel RPP został jedynie zagadnięty o bieżącą sytuację na rynku. Bywają też artykuły w prasie poruszające problemy ekonomiczne nie zawsze bezpośrednio związane z polityką pieniężną.

W tym momencie trzeba na chwilę powrócić do osiągnięć makroekonomii. Obecny dorobek makroekonomiczny pozwala określić w jakich warunkach bank centralny bądź wyznaczone do tego gremium fachowców, powinno dokonać zmian stopy procentowej. Niestety nikt nie wymyślił wzoru, który dokładnie wskaże miesiąc w jakim taka decyzja powinna być podjęta i jak duża zmiana powinna być dokonana (chociaż…., któż nie bawił się wzorem Taylora próbując bezskutecznie ułatwić sobie życie?). Najczęściej rynek jest świadom, że w ciągu najbliższych kilku miesięcy (abstrahuję od obecnej sytuacji) należy oczekiwać zmiany. Problem w tym, że „kilka” to może być od 2 do 9 miesięcy. Powiedzmy w bardzo dużym uproszczeniu, że dobry makroekonomista być może jest w stanie skrócić ten okres do 6-7 miesięcy w większości przypadków. „Większość” nie obejmuje sytuacji obecnej, faktycznie dość wyjątkowej w naszej najnowszej historii gospodarki wolnorynkowej. Problem w tym, że dla rynku to za mało. Rynek chce precyzyjniejszego wskazania. Precyzyjne wskazanie pozwala na dokładna zaplanowanie i przyjęcie pozycji rynkowej wraz z jej finansowaniem. Ale to jest ten moment, kiedy rynek odrywa się od makroekonomii i wchodzi raczej w pole psychologii i to bardziej własnej niż członków RPP. Zaczyna się wtedy studiowanie wypowiedzi członków RPP. Najczęściej są to wypowiedzi dość krótkie i oszczędne, a już na pewno nie zawierają jednoznacznych wskazań typu „podniesiemy za miesiąc”, „obniżymy o 0,25% za dwa”. Oczywiście warto te wypowiedzi śledzić, bo może pomóc to oszacować rozkład głosów w kolejnych głosowaniach RPP i wskazać posiedzenie Rady, na którym decyzja o oczekiwanej zmianie będzie podjęta. Ale powtarzam, „może pomóc”. Raczej nigdy nie było tak, że Rada zupełnie rozmijała się z rzeczywistością ekonomiczną, więc członkowie Rady w końcu wymaganej przez sytuację makroekonomiczną zmiany dokonują. Z własnych doświadczeń powiem, że lepiej więc śledzić dokładnie sytuację makroekonomiczną i dodatkowo czytać komunikaty RPP niż dokonywać ekwilibrystycznych interpretacji wypowiedzi Prezesa NBP i pozostałych dziewięciu członków Rady Polityki Pieniężnej. W Gazecie Wyborczej z 16 IV jeden z makroekonomistów sporo miejsca poświęcił na opinię dot. wywiadu udzielonego przez Prezesa NBP. Nie jestem w stanie powtórzyć całego wywodu, w stylu: Prezes kontruje wypowiedzi innego członka RPP z marca, bo chce wywrzeć presje przed spotkaniem Rady w reakcji na niefrasobliwie skonstruowany komunikat RPP po lutowym posiedzeniu który rzekomo zmylił część rynku, itd. itp. Większość artykułu poświęcona była tego typu ukrytym rzekomo intencjom Prezesa NBP. Nie staram się nawet precyzyjnie tego przedstawić, bo nie sposób, gdyż był to szereg domniemań, zarzutów i teorii z pogranicza spiskowych (autor domniemuje, co autorzy słów mieli na myśli wobec bardzo ogólnych ich wypowiedzi), gdzie autor artykułu przypisał sobie wyjątkową umiejętność czytania między wierszami i rozumienia zależności wypowiedziami członków RPP a zachowaniem rynku finansowego.

Właśnie to zachęciło mnie do podjęcia kwestii interpretacji wypowiedzi członków RPP. Odnoszę wrażenie, że część makroekonomistów związana z rynkiem finansowym i analityków poświęca mnóstwo energii i czasu na interpretacje wypowiedzi członków RPP. Gdyby te interpretacje kończyły się jedynie na wyciągnięciu zawartych tam informacji, to ok. Ponieważ jednak na ogół wypowiedzi członków RPP – jak wspomniałem – są bardzo oszczędne w precyzyjne informacje, to część finansowego środowiska zaczyna budować teorie, których sama pada czasami ofiarą. Dla przykładu podam, że w tymże artykule jest zarzut pod adresem Prezesa NBP, że chłodzi oczekiwania wzrostu stóp, gdy tymczasem rynek właśnie zaczął żyć przeświadczeniem, że Rada w kwietniu podniesie stopy o 0,25%. Słowa Prezesa są tylko jego słowami i na głosowaniach Rady ma jeden głos, chyba że jest równowaga, to wtedy jego głos jest przeważający. Co do rynku, to sam sobie jest winien. Ze zdziwieniem przeczytałem rozkład oczekiwań sprzed kilkunastu dni, zamieszczony w Gazecie Prawnej. Nagle większość analityków ekonomicznych jest przekonana o podwyżce w kwietniu. Jeszcze dwa-trzy miesiące temu większość była przekonana, że takie podwyżki nastąpią później (lato/jesień), bo nie ma podstaw do podnoszenia ceny pieniądza. W gospodarce nie zaszły w tym okresie jakieś nadzwyczajne fakty gospodarcze, które tłumaczyłyby tak wyraźną zmianę poglądów i podniesienie krzywej rentowności i które nie mieściły się w przewidywaniach ekonomistów. Tak więc za zmienność nastrojów rynek pretensje powinien mieć do siebie, bo śledząc wypowiedzi członków RPP i teksty komunikatów nie zauważyłem, by ktoś miał specjalną ochotę kimś manipulować. Problem leży w innym miejscu. Śledząc od lat zmiany w polskiej gospodarce i branżach gospodarki, odnoszę wrażenie, że spora część przedstawicieli środowiska finansowego, którzy parają się analizą makroekonomią, w gruncie rzeczy zbyt płytko w niej tkwi (ten akurat zarzut nie dotyczy autora tegoż artykułu z Gazety Wyborczej), co prowadzi właśnie do zmienności nastrojów i szukania odpowiedzi na pytanie „co ze stopami?” w przesadnej interpretacji wypowiedzi członków RPP. Prowadzi to do wypaczenia relacji. Punkt ciężkości z analizy makroekonomicznej, przesuwa się zanadto w stronę zabaw w interpretacje, co kto powiedział albo, co Rada chciała przekazać w ostatnim komunikacie. Prowadzi to czasami do wnioskowania typu: jeżeli któryś z członków w wywiadzie prasowym aż cztery zdania poświęcił inflacji zamiast dwóch, to musi to coś oznaczać. Artykuł, który zachęcił mnie do przedstawienia swoich refleksji, pełen jest tego typu domniemań. Chwilami mam też wrażenie, że polemika z wypowiedziami medialnymi członków RPP czy tekstem komunikatu RPP to forma sportu lub budowania autorytetu w środowisku finansowym. Zauważyłem, że budzi duży szacunek, podziw mediów, środowiska i komentatorów. Polemika i krytyka tym łatwiejsza, że wiadomo iż członkowie RPP nie podejmują się z zasady polemik medialnych.

By w pełni zrozumieć kwestie komunikacji RPP z rynkiem, muszę potencjalnym czytelnikom przybliżyć ten problem. RPP to grupa mądrych i doświadczonych osób (a przynajmniej tak powinno być), których celem jest takie prowadzenie polityki pieniężnej by zapewnić stabilny rozwój gospodarczy. Decyzja o ewentualnej zmianie stopy preferencyjnej, to efekt demokratycznej decyzji będącej efektem głosowania. Decyzje podejmuje się na podstawie stałej analizy ogromnej ilości danych makroekonomicznych oraz wsparciu zastępów analityków zatrudnionych w NBP. Podstawową formą komunikacji z rynkiem jest komunikat po posiedzeniu RPP. Komunikat wskazuje jedynie co Radę cieszy i co niepokoi oraz pozwala poznać co Rada sądzi o poziomie stóp w średnim okresie. Przy czym nie jest to nigdy precyzyjne wskazanie kiedy i o ile zmienią się stopy, a jedynie sugestie czy obecny poziom Radę zadowala i jak widzi (rozkład prawdopodobieństwa) przyszłość. Rada wskazuje, czy jest zadowolona z obecnej stopy i czy stopę podniesie czy obniży. O poziomie krzywej rentowności decyduje już rynek. Z ostatnich komunikatów widać, że obecnie Rada rozdarta jest pomiędzy stabilizacją a podwyżką. Dodatkowym źródłem informacji są indywidualne wypowiedzi członków RPP. Rynek czyha na nie z dużym zainteresowaniem. Jednak członkowie Rady pamiętają, że muszą się wypowiadać niebywale ostrożnie. Tak samo jest w innych krajach. Interpretacja wypowiedzi Prezesów banków centralnych i członków Rad podobnych do naszej, to – jak ja to nazywam – cała „niuansologia”, czyli mówienie tak by mówiąc, nic nie powiedzieć, nie podać konkretów, a jednak być zrozumianym. Przypominam – rynek sam podejmuje decyzje. Od tego jest rynkiem.

Na zakończenie podam własne doświadczenia. Przyznam, że w okresie kiedy byłem zawodowo związany z rynkiem finansowym, również stosowałem przeróżne instrumenty do badania zachowań członków RPP (w tym standardowa analiza gołębi i jastrzębi). Niemniej cały czas coraz głębiej wnikałem w problematykę makroekonomiczną. Jeśli więc wolno mi doradzić, to proponuje następujące proporcje: 90% analizy makroekonomicznej i 10% interpretacji wypowiedzi członków Rady. Z perspektywy czasu i obserwacji rynku muszę powiedzieć, że próba oparcia prognoz zmiany stóp na bazie interpretacji wypowiedzi członków RPP nie daje lepszych efektów w dłuższym okresie niż samodzielna ciężka praca z danymi gospodarczymi.

Marek Żeliński, kwiecień 2007

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz