Oszczędności Polaków na koniec 2006 r.


Rozważania o inwestowaniu warto zacząć od przypomnienia sobie jak
oszczędzamy, a dokładniej – gdzie lokujemy
. Portal Analizy Online
przedstawia co kwartał zestawienia oszczędności Polaków. Zestawienie tej firmy
to chyba najlepsze i najczęściej podawane zestawienie. Dysponuje zestawieniami
oszczędności Polaków obejmujących lata wcześniejsze, ale ze względu iż pochodzą
z różnych źródeł, to różnią się metodologią i zakresem obejmowanych danych. W
efekcie nie są w pełni porównywalne. W kilku przypadkach musiałbym zobaczyć
wyliczenia bądź źródła i przyjęte zasady do wyliczeń. Inaczej nie odważyłbym
się ich zaprezentować. Ciekawostką związaną ze źródłem na którym chce się
opierać jest szacowanie wartości pieniędzy przetrzymywanych w portfelach przez
Polaków.

Pomimo wskazanych różnic, wspólną
cechą tych analiz jest potwierdzenie zmian, jakie zachodzą w oszczędzaniu.
Zgodnie z przewidywaniami opartymi na strukturze oszczędności w krajach
rozwiniętych, Polacy powoli odchodzą od lokat w kierunku bardziej wyrafinowanych
form. Od kilku lat lokaty bankowe
zmniejszają swój udział w strukturze oszczędzania. W obecnej dekadzie udział
lokat spada w tempie 4%-5% rocznie
. Nie jesteśmy również zainteresowani wzrostem
udziału w naszych portfelach obligacji Skarbu Państwa. Szkoda, bo jest tam w
czym wybierać. Nasze zainteresowanie w coraz większym stopniu zdobywają
fundusze inwestycyjne ze szczególnym uwzględnieniem tych o znacznym udziale
akcji, ubezpieczeniowe fundusze kapitałowe oraz bezpośrednie zakupy akcji.
Procesy te nabrały przyspieszenia z kilku powodów. Można wśród nich wymienić
podatek „Belki”, spadek nominalnych i realnych stóp procentowych, wzrost
świadomości i zamożności społeczeństwa, poprawa koniunktury na giełdzie oraz
dynamiczne poszerzanie palety możliwości inwestycyjnych szczególnie dla
zamożniejszych klientów. Trudno to ująć precyzyjnie w ramy czasowe, ale
zaryzykowałbym lata od 2001-2002 (spadek stóp i podatek „Belki) do 2005-2006
(koniunktura giełdowa, coraz szersza paleta instrumentów).

Zaprezentowana struktura
oszczędności nie może być traktowana jako obraz świadomości oszczędzania
przeciętnego Polaka. Niestety w sondażach wciąż większość z nas deklaruje, że
nie ma z czego zaoszczędzić lub oszczędności te są niewielkie. W tej grupie
wśród tych, którzy mają wolne środki, nadal podstawowym miejscem lokowania
nadwyżek jest bank. Bardziej wyrafinowane produkty finansowe jak fundusze
inwestycyjne, fundusze powiązane z ubezpieczeniami czy lokaty strukturyzowane,
to wciąż produkty uważane za zbyt niezrozumiałe i/lub ryzykowne. Jednak w
ostatnich kilku latach miał miejsce ogromny postęp i liczba osób, które
ulokowały środki w funduszach inwestycyjnych określana jest obecnie na 2,0 mln
– 2,5 mln osób. Moim zdaniem to dużo. Gdyby nie dobra koniunktura giełdowa, to liczby
te byłyby pewnie mniejsze o ok. 30%.

Przedstawiona struktura nie
jest więc odzwierciedleniem przeciętnego portfela oszczędności
. Gdyby szukać zależności pomiędzy rozkładem
dochodów w społeczeństwie, a wielkością oszczędności i preferencjami akceptowanego
ryzyka, to zaryzykowałbym twierdzenie, że mniej więcej tak wygląda portfel osób
z dochodami z dolnej części IV kwartyla rozkładu dochodów
.

W ocenie trendów zmian
preferencji oszczędzania warto skupić się na ostatnich dwóch latach, kiedy
nasza giełda (indeks WIG) rosła w tempie (wg danych na koniec roku) odpowiednio
o: 37% i 44%. Wzrosła pozycja
inwestycji bezpośrednich
. W okresie XII 06 – XII 05 inwestycje bezpośrednie
wzrosły o prawie 30%. Pozycja ta zawdzięcza wzrost „akcjom spółek publicznych”,
czyli akcjami nabywanymi na giełdzie i pozyskanymi w procesie prywatyzacji
akcjami pracowniczymi. Tracimy natomiast zainteresowanie papierami
wartościowymi Skarbu Państwa. Papiery te obejmują bony skarbowe oraz tzw.
obligacje detaliczne (przeznaczone dla osób fizycznych). Sądzę, że głównym
powodem jest alternatywna propozycja funduszy inwestycyjnych inwestujących w
papiery wartościowe i na rynku pieniężnym, no i świetna koniunktura giełdowa. W
drugim przypadku mam na myśli mobilizowanie środków z zapadających papierów
wartościowych i kierowanie ich na zakup jednostek funduszy inwestycyjnych. Wzrost
wartość akcji w portfelu (74%) wskazuje
, iż Polacy coraz chętniej
samodzielnie inwestują na giełdzie. Zaledwie o kilkanaście procent
ustępowała dynamika wzrostu wartości funduszy inwestycyjnych
. Wzrost
udziału funduszy emerytalnych nie dziwi, biorąc pod uwagę stałe i naturalne
powiększanie tej pozycji w wyniku regularnych wpłat przyszłych emerytów. Udział
depozytów
wprawdzie spada (w 2006 r. o 5,7%), ale należy zwrócić
uwagę że we wskazanym wyżej przedziale czasowym ich wartość wzrosła
nominalnie o 8,4%
. Na tle powyższych wyników 8,4% wydaje się mało, ale
moim zdaniem pamiętając że jest to masowa forma oszczędzania wynik ten świadczy
o powolnej poprawie sytuacji materialnej Polaków.

Pomijając oszczędzanie w
funduszach emerytalnych, do wzrostu oszczędności w 2006 r. przyczyniły się
fundusze inwestycyjne, bezpośrednie inwestycje w akcje spółek publicznych i
dopiero na trzecim miejscu depozyty.

Marek Żeliński, kwiecień 2007


Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Nakłady inwestycyjne w IV kw 2006


Nakłady inwestycyjne
w IV kw 2006 r. wzrosły nominalnie aż o
19,4% w skali rocznej
(dalej również będę posługiwał się dynamiką
nominalną, gdyż ceny nakładów przez
cały ubiegły rok były bardzo niskie. Średni roczny wskaźnik wyniósł ok. 1%).
Przypomnę, że w III kw dynamika wzrostu sięgnęła aż 27%, ale nieraz już
wyjaśniałem, że posługiwanie się w analizie inwestycji tylko wynikami
kwartalnymi może prowadzić do błędnych wniosków. Powodem jest znaczna zmienność
wartości inwestycji. Mam na myśli kwestie dynamiki zmian jak i struktury
nakładów inwestycyjnych. Stąd też warto stosować metody pozwalające na
wskazanie trendu zmian, mimo iż trend początkowo lekceważy najświeższe wyniki,
jeżeli zanadto odchodzą one od trendu. W przypadku wyników III kw nie należy oczekiwać,
by inwestycje były w stanie utrzymać takie tempo. Wyniki IV kw to potwierdzają.

Rezultaty IV kw potwierdziły utrzymujące się ogromny
popyt na środki transportu
. W porównaniu z IV nakłady w tej grupie wzrosły
o 48%. W minionym roku byliśmy świadkami ciekawego zjawiska. Otóż udział
nakładów na środki transportu stanowił w II półroczu (na bazie rocznej sumy
kroczącej) aż 14% inwestycji ogółem. Udział nakładów na środki transportu
bardzo powoli wzrastał w ostatnich 2-3 latach, ale w II poł. 2006 uległ
wyraźnemu przyspieszeniu. To efekt zarówno wzrostu gospodarczego i eksportu
usług (obsługa transportowa zagranicznych klientów), ale również kolejnej –
wyższej – normy euro dla składu spalin. Nakłady na budynki i budowle
utrzymały w IV kw w zbliżone tempo wzrostu jak w III kw, czyli ponad 16%.

Takiego tempa też nie widzieliśmy od dobrych kilku lat. Nakłady na maszyny i
urządzenia wzrosły prawie o 16%, czyli tempo było o kilka procent słabsze niż w
dwóch wcześniejszych kwartałach.
Czy to źle? Jak wspomniałem wcześniej,
trzeba być ostrożnym w interpretacji jednostkowych wyników. Proponowałbym
raczej ostrożnie podchodzić do wcześniejszych wyników i z zadowoleniem patrzeć na wyniki IV
kwartału.

IV kw potwierdził to czego nie byliśmy jeszcze pewni na
tzw. 100% po wynikach za I półrocze. Teraz można powiedzieć, że podmioty
gospodarcze przystąpiły do inwestycji w szerszej skali
. W jednej z gazet
pojawił się wątek, że wcześniejsze słabe – jak uważano – tempo inwestycji
wynikało z przesadnej ostrożności przedsiębiorstw, które pamiętają jeszcze lata
90-te i słabą koniunkturę w latach 2001 i 2002. Wśród ekonomistów dawało się
wyczuć w ostatnich 2 latach niespełnione nadzieje dotyczące skali inwestycji.
Rzeczywiście od początku wzrostu gospodarczego w 2003 r. aż do początku 2006 r.
tempo wzrostu nakładów inwestycji nie przekraczało 10%. W zależności od
przyjętej miary i porównań, można zaryzykować twierdzenie, że można było
oczekiwać większego wzrostu inwestycji przynajmniej rok temu
. Tego typu
nadzieje lokowane na 2004 r. uważam za przesadzone
. Z pokory dla zjawisk
ekonomicznych przypomnę jednak, że dopiero w 2003 r. w inwestycjach zakończył
się trzy lata trwający proces spadku
inwestycji, by radykalnie w 2004 r. odwrócić sytuację. Być może brak pewności
co do skali i trwałości wzrostu inwestycji, ograniczał skalę ich wzrostu.
Dlatego też tak dynamiczny wzrost inwestycji w 2006 r. to w niewielkim stopniu
inwestycje, co do których decyzje o realizacji były odsuwane w czasie.

Ponieważ skończył się rok, to tradycyjnie pojawia się
pytanie jaki będzie następny, czyli 2007. Po roku ubiegłym jest to łatwiejsze,
ale wcale nie dlatego że przeprowadzam prognozę metodą „linijki”. Przypomnę wpierw, że w 2006 nakłady
inwestycyjne wzrosły o ok. 20%
. To bardzo duży wzrost i wyraźnie przekroczył
oczekiwania ekonomistów, w tym i moje. W połowie lat 90-tych dynamika przez dwa
lata (1996 i 1997) utrzymywała się na poziomie 30%, ale wtedy gospodarka
wymagała inwestycji i ich udział w PKB był relatywnie niski. Nie będę wyjawiał
szczegółów warsztatu, ale wykorzystuje tu szereg mierników jak relacja do
przychodów, PKB, porównanie w osiąganymi wynikami przedsiębiorstw itd. Możemy
oczekiwać w bieżącym roku dynamiki realnego wzrostu kilkanaście procent.
A
dokładniej? Przedział 14% – 18%. Z 20%-30% prawdopodobieństwem dynamika ta
może być nieco wyższa
. Przedstawione wyżej relacje, potwierdzają że w
temacie „inwestycje” mamy sporo do nadrobienia i być może w średnim terminie
(2-3) nieraz możemy być zaskakiwani przejściowym przyspieszeniem.
Żeby zburzyć taki słodki obraz rzeczywistości, muszę przyznać że nieco
rozczarowuje mnie tempo inwestycji w przemyśle
. Przez ostatnie trzy lata tempo inwestycji oscyluje na poziomie 10%.
Zupełnie inaczej zachowują się usługi. Jak widać na załączonej wyżej ilustracji
w ostatnich 3-4 latach jesteśmy świadkami ogromnej przemiany. Od kilku
kwartałów usługi w większym stopniu niż przemysł przyczyniają się do wzrostu
inwestycji. Biorąc pod uwagę fazę wzrostu gospodarczego i stojące przed wieloma działami gospodarki wyzwania, inwestycje w
przemyśle powinny w najbliższych kwartałach przyspieszyć.

Marek Żeliński, kwiecień 2007

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Wyniki finansowe przedsiębiorstw w IV kw 06


Wyniki przedsiębiorstw za IV kw ubiegłego roku okazały się
wyjątkowo dobre. Przychody w ujęciu rok do roku wzrosły realnie o 10,3%. Koszty
wzrosły w tym czasie o 9,9%. W okresie od 2003 r. do III kw 2006 r. średnia
dynamika wzrostu przychodów wyniosła prawie 9%
. Spadek miał miejsce głównie
w okresie IV kw 2004 r. – II kw 2005 r. Wynikało to z faktu przyrównania
przychodów do wyjątkowo korzystnego okresu dla gospodarki, czyli ostatnich
kwartałów przed wejściem do UE. Gdyby jednak odjąć ten efekt i wywołane nim
skutki dla dynamiki przychodów, to można powiedzieć, że przychody w gospodarce
rosną we względnie stałym wskazanym wyżej tempie. Jest to kolejne
potwierdzenie, że gospodarka utrzymuje trend wzrostowy i nie ma ochoty
zwalniać
. Wprawdzie dynamika w IV kwartale jest nieco wolniejsza od trzech
wcześniejszych 2006 r. (od 11% do 13%), to byłbym ostrożny z wyciąganiem z tego
pochopnych wniosków. Dane produkcji sprzedanej ze stycznia i lutego
potwierdzają, że dynamika sprzedaży nie zwolni, a nawet powinna wrócić do
poziomów z kwartałów od I do III ubiegłego roku.

Drugi kwartał z rzędu szybciej rosły przychody usług
(mowa o podmiotach niefinansowych). Różnica w dynamice sięgnęła niemal 4%. W
przemyśle wyraźnie poprawiły swoje rezultaty działy: odzieżowy i skórzane.
Niską – kilkuprocentową – dynamikę utrzymały działy 20, 21, 22, czyli
„drewniany”, „papierowy” i „wydawniczy”. Nie wpłynęło to jednak negatywnie na
ich wysokie wskaźniki rentowności. Kilkunastu procentową realną dynamikę
utrzymał dział producentów wyrobów gumowych i z tworzyw sztucznych. Producenci
metali (hutnictwo) i wyrobów z metali drugi kwartał z rzędu utrzymali dynamikę
przychodów dwu-, trzykrotnie przekraczającą wartość przeciętną. To samo
dotyczyło budownictwa. Handel oraz dział „Hotele i restauracje” odnotowały
wzrost sprzedaży o kilka procent przekraczający wartość średnią dla
przedsiębiorstw niefinansowych. Głównie tym właśnie sekcjom i działom
gospodarki usługi zawdzięczają swoją przewagę na przemysłem w IV kwartale.

Wyniki działalności (jako miarę przyjmuje rentowności
sprzedaży) za cały 2006 r. są niemal na poziomie 2004 r. Niemałą rolę odegrały
tu właśnie wyniki IV kwartału, który w ujęciu sezonowego rozkłady wyników
okazał się wyjątkowo udany, co jest też dobrym prognostykiem na najbliższe
miesiące
. Muszę jednak zwrócić uwagą na wskaźnik rentowności sprzedaży.
Za cały rok wzrósł jedynie o 0,2% w porównaniu z 2005 r. i w rozkładzie
sezonowym tak wysoki wynik gospodarka zawdzięcza wynikom z II i III kw
. Tak
więc, gdyby rentowność netto była tylko pochodną zmiany wyniku na sprzedaży, to
wskaźnik rentowności netto byłby o 0,5% niższy.

Poprawa koniunktury pozwoliła utrzymać trend poprawy
wyniku w budownictwie
. Na koniec roku
roczna rentowność sięgnęła 4,5%, czyli wielkość widzianą ostatnio w tym
dziale w połowie 1999 r.

Poprawa wyników sprzyja oczywiście poprawie płynności
przedsiębiorstw
. Wskaźnik płynności I stopnia sięgnął 0,35. Z punktu
widzenia pojedynczego podmiotu nie jest
to może osiągnięcie, ale w przypadku gospodarki ogółem oznacza, że te działy
które przed laty zaniżały ogólny wynik (np. hutnictwo) poprawiły znacznie swoją
płynność. To właśnie wzrost własnych środków finansowych powodował dość długo,
w okresie obecnego wzrostu, słabe zainteresowanie kredytem w gospodarce.
Dopiero silny wzrost inwestycji w 2006 r. spowodował wzrost udzielonych
przedsiębiorstwom kredytów.

Kończąc omawianie wyników za IV kw i cały 2006 r. chciałbym
zwrócić uwagę na udział liczby podmiotów osiągających zysk netto.
W
ubiegłym roku osiągnęliśmy rekord, gdyż niemal aż 80% z badanych ok. 15 tys.
największych podmiotów osiągnęło
dodatni wynik netto
. W przypadku budownictwa jest to niewiele poniżej
90%
.
W bieżąc roku przychody mogą utrzymać dynamikę nawet z 2006 r. W
przypadku wyników finansowych (rentowność) to wątpię, by było możliwe
utrzymanie wyników jak w 2006 r. Mamy szansę utrzymać wyniki z przedziału
wyznaczonego przez lata 2005 i 2006 r
. Nawet gdyby to było bliżej dolnej
granicy, to i tak będzie to wynik bardzo dobry. Jeżeli wyniki przekroczyłyby
rezultaty z 2004 czy 2006 r., to zacznę się bać o polską gospodarkę i oczekiwać
reakcji Rady Polityki Pieniężnej.

Marek Żeliński, kwiecień 2007


Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Private Banking, słowo wstępne

Na stronie
poświęconej inwestowaniu chciałbym przedstawić i opiniować możliwości inwestycyjne
dostępne dla każdego, bądź mówiąc dokładniej – dla każdego, kto posiada wolne
środki do inwestowania. Nazwa działu „private banking” pełni głównie role hasła
wywoławczego, które zdaje się wrastać w naszą rzeczywistość wobec braku równie
prostego odpowiednika w języku polskim.

Rynek
doradztwa inwestycyjnego rozwija się niezwykle dynamicznie. Co i rusz, powstają
nowe firmy. Obok doradztwa w bankach, mamy już na rynku firmy doradcze, które
osiągnęły już znaczny sukces rynkowy. Portale jobpilot.pl czy pracuj.pl pełne są
ofert dla osób chcących zajmować się doradztwem finansowym. Jedyne, co mnie
martwi to dość często spotykane w ofertach pracy w części „wymagania”,
określenie wymagań merytorycznych. Znajomości rynku i instrumentów finansowych
nierzadko wymieniana jest na końcu. Wciąż przeważa w hierarchii wymagań „doświadczenie
w pracy z klientem”, co nieraz oznacza po prostu przejście do nowej firmy w
portfelem klientów. Bywały i ogłoszenia typu „wiedzy o rynku finansowym i
instrumentach finansowych nie jest wymagana”. Problem ten dotyczy głównie
małych firm o zasięgu regionalnym. W większych firmach przynajmniej kadra
kierownicza, to renomowani doradcy, niekiedy z tytułem licencjonowanego doradcy
inwestycyjnego.

Zwracam na ten
problem uwagą, ponieważ dla mnie doradzanie wiąże się ze znajomością rynku i
makroekonomii oraz praw i zasad, które nimi kierują. Widząc tempo rozwoju rynku
oraz wspomniane wymagania przy ofertach pracy, trudno oprzeć się wrażeniu, że w
większości mamy do czynienia ze sprzedażą palety usług, a nie z doradztwem.
Obecnie problem ten może nie jest tak widoczny, bo mamy świetna koniunkturę
gospodarczą i na giełdzie, ale to nie będzie trwało wiecznie.

Niemniej
dostrzegam w procesie rozwoju doradztwa inwestycyjnego szereg pozytywnych
stron, które z całą pewnością przeważają nad niektórymi bolączkami
charakterystycznymi dla dynamicznie rozwijającego się rynku. Przede wszystkim
pomiędzy bardzo bogatą oferta inwestycyjną, z jaka mamy do czynienia w Polsce a
klientem, pojawił się doradca. Doradca, czyli osoba posiadająca, co najmniej
elementarną wiedzę i umiejętności by przedstawić ofertę i pomóc określić akceptowany
poziom ryzyka przez klienta oraz zaproponować strukturę portfela. Na naszych
oczach łamany jest od kilku lat monopol banków (wynikał z naszej niewiedzy!) na
lokowanie pieniędzy. Nadal większość Polaków nie ma chyba świadomości, że bez względu
na to czy chcemy mieś stopę zwrotu jak przy lokowaniu w obligacjach czy na
lokacie bankowej, możemy lokować w ten instrumenty bez pośrednictwa banków czy
Ministerstwa Finansów (dokładniej PKO BP, który pełni obecnie rolę dystrybutora
obligacji dla osób fizycznych). Oferta funduszy inwestycyjnych w Polsce jest
niezwykle bogata i precyzyjna ich analiza jest coraz trudniejsze nawet dla
doradców.

Chciałbym
zwrócić również uwagę na szybki rozwój portali internetowych w całości lub części
podejmujących problematykę doradczą. Większość instytucji finansowych, w tym
banków, ma już wyodrębnione podstrony poświecone private banking. Na ogół
strony te nie obejmują jeszcze całości problematyki private banking. Niemniej
wpisując odpowiednie hasła w wyszukiwarkach, przeciętny człowiek jest w stanie
dość szybko zdobyć ogromną wiedzę na temat lokowania oszczędności. Można nawet
znaleźć portale, gdzie krok po kroku pomaga się internaucie określić strukturę
portfela właściwą dla jego profilu ryzyka.

Wciąż jednak
za mało jest pełnej informacji albo sposób jej podania utrudnia jej zrozumienie
osobie, która na co dzień nie ma kontaktu z finansami. Najczęściej doradcy
bankowi ograniczają ofertę inwestycyjną do produktów finansowych grupy
finansowej, do której należy Bank. Doradcy z tzw. firm niezależnych również nie
oferują pełnej gamy funduszy, niemniej ich oferta jest zdecydowanie bogatsza niż
bankowa. Żaden z doradców nie wspomni jednak klientowi przykładowo o
obligacjach skarbu państwa, które są atrakcyjną ofertą. Odpowiednio zestawiony
portfel takich obligacji (przypominam: obligacji dla osób fizycznych) może być
nieco korzystniejszy niż fundusze obligacyjne lub lokaty bankowe. Wciąż trudno
w jednym miejscu zebrać pełną oferta dostępną w kraju wraz z analizą ryzyka i
korzyści dla każdej oferty.

Podsumowując, moim celem nie jest
analiza dokładnie wszystkich instrumentów dostępnych na rynku. Będę starał się jednak przybliżyć dostępne instrumenty,
opiniować zmiany na rynku oraz podawać inne informacje, które pozwolą lepiej
wybrać dostępną ofertę inwestycyjną. Mam nadzieję, że po kilku miesiącach
lektury czytelnik będzie się lepiej orientował się w rynku inwestycyjnym i
asymetria wiedzy pomiędzy nim a doradcą będzie mniejsza.
Marek Żeliński, kwiecień 2007

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Rynek finansowy w III


Z korekty na giełdzie nic nie wyszło. WIG z nadwyżką
odrobił straty z przełomu lutego i marca i na koniec miesiąca sięgnął 57,7 tys.
Miałem nadzieję, że rynek w końcu zaliczy wiszącą nad nim korektę, ale
marzec udowodnił, że inwestorzy akceptowali niższe poziomy jedynie na tyle na
ile wymusiły na nim to czołowe zagraniczne giełdy
. Warto zauważyć, że w
porównaniu z giełdami zagranicznymi w II połowie miesiąca bardzo oderwaliśmy
się od trendów zagranicznych.

Luty kończył się silnymi spadkami
na krajowej giełdzie. Jeszcze 5 marca WIG spadł o 2,3%. I to był ostatni dzień
korekty, bo od następnego dnia rozpoczął się marsz ku górze. Od 6 do 8 marca
WIG wzrósł o 4,5%, a później od 19 do 23 łączny wzrost wyniósł aż 6%. W okresie
od 23 lutego do końca marca giełda dostarczyła sporej dawki adrenaliny. Wpierw
do 5 marca spadła o 9%, by do 30 marca wzrosnąć aż o 13%. Mierząc zmiany na
giełdzie  wg indeksów giełdowych na
koniec lutego i marca, to WIG wzrósł aż o 10,8%, gdy tymczasem główne
zagraniczne indeksy zmieniały się głównie w przedziale +- 2,5%
. Warto
zwrócić uwagę na zmianę indeksów liczonych jako średnia z całego miesiąca. W
porównaniu z lutym na światowych giełdach odnotowano spadki o od 2% do 5%. W
Polsce tymczasem WIG spadł zaledwie o 0,5%.

Mierząc zmiany nastrojów na
giełdach roczną dynamiką  w każdym
miesiącu, to widać że WIG próbuje utrzymać tempo wzrostu rzędu 40%, kiedy
czołowe światowe rynki powoli się uspokajają. Taka sytuacja ma miejsce już od
jesieni ubiegłego roku. Jedynie WIG 20 wzorem zagranicy zwalnia tempo wzrostu.

Huśtawka jakiej świadkami
byliśmy w minionych tygodniach dobrze pokazuje, które sektory gospodarki
reprezentowane na giełdzie traktowane są spekulacyjnie
. Pamiętając o datach
23 luty, 5 marca i 30 marca, najsilniej spadł indeks budownictwa ogólnego
(15%). Ale jak tylko poprawiły się nastroje to tenże indeks wzrósł o 41% (!). O
11% spadł przemysł drzewny i papierniczy oraz sektor finansowy. Warto zwrócić
uwagę na indeks przemysłu lekkiego. Przy całej panice inwestorzy zachowali stalowe
nerwy. W dniach spadku indeks spadł zaledwie o 4%, by później wzrosnąć o
51%(!). Zwracam na to uwagę, bo inwestorzy zauważyli że w tym dziale gospodarki
wyraźnie poprawiły się wyniki w IV kw 2006 r. Dość neutralnie (niewielki
spadek, niewielki wzrost) przeżył wahanie na polskiej giełdzie przemysł
spożywczy, dystrybutorzy leków i firmy związane z ochroną zdrowia.

Przedstawione zmiany na giełdzie
wskazują, że przejściowa korekta sprzed paru tygodni została wymuszona przez
zmiany na rynkach zagranicznych i krótko po tym wzięliśmy się znowu za
kupowanie. Informacja o podniesieniu ratingu dla Polski (Standard &
Poors;  z BBB+ na A-), bardzo ładne
wyniki gospodarki za IV kw 2006 oraz świetnie rezultaty produkcji sprzedanej
przemysłu  i budownictwa za pierwsze dwa
miesiące nowego roku pewnie zachęci graczy na krajowym rynku do testowania
nowych poziomów
.

Na rynku depozytów
międzybankowych oraz papierów dłużnych, po publikacji obfitych danych (PKB,
wyniki finansowe przedsiębiorstw, wynagrodzenia oraz produkcja przemysłowa i
budowlana) gracze coraz bardziej zdają sobie sprawę, że sygnały o znacznym
wewnętrznych popycie zachęcą członków RPP do podniesienia stóp w najbliższych
miesiącach. Widać to było w wypowiedział tych członków Rady, którzy
wstrzymywali się z do tej pory nawet z podaniem okresu kiedy przyjdzie im
podjąć decyzję o wzroście stóp. Zauważyłem, że chętniej niż kiedyś mówi się
nawet o wzroście o 0,5% za jednym zamachem. Skruszała więc nieco grupa osób,
które zanadto wysługiwały się wydajnością pracy by utwierdzać siebie i
otoczenie w przekonaniu, iż podwyżki wcale nie są takie pewne. Przypomnę, że
byłem zwolennikiem podniesienia stopy o 0,25% jesienią i czekania co będzie
dalej. Uważam, że 0,25% to dobre wyważenie pomiędzy wszystkimi „za” i „przeciw”
w obecnej sytuacji makroekonomicznej. W swoim komunikacie po comiesięcznym
spotkaniu RPP zwróciła uwagę na znaczną dynamikę płac oraz konieczność
dokładnej obserwacji danych makroekonomicznych przedstawiających zmiany w
popycie
. Dlatego też ostrzeżono w komunikacie, że utrzymanie inflacji na
poziomie celu inflacyjnego może wymagać zacieśnienia  polityki pieniężnej
.

Wobec powyższego rynek na
przełomie II i III dekady marca w terminach od 6 miesięcy do 2 lat podniósł
rentowności od ok. 0,10% do prawie 0,30% (stawki WIBOR). Zmiany stóp (WIBOR i
obligacji) prezentuję w tabeli na końcu opracowania.

Oznaczało to oczywiście korektę
stawek FRA. FRA liczone na bazie WIBORów wskazuje, że rynek na koniec marca
nawet z pewną nadwyżką dyskontuje wzrost stóp o 0,5% w okresie 12 m-cy
.
Liczenie FRA na bazie średnich z WIBORU i WIBIDU nie wnosi wiele nowego, poza
tym oczywiście że oczekiwania wzrostu są minimalnie niższe. Niemniej w drugim
przypadku daje się zauważyć, że rynek ewentualnej pierwszej podwyżki o 0,25%
oczekuje raczej w okresie letnim
.

Najspokojniejszy w
lutym był rynek walutowy
. Generalnie złoty (tzn. koszyk) w niewielkim
stopniu się wzmocnił. Według stanów z końca marca i lutego, złoty (koszyk)
wzmocnił się o 1,6%, a wobec USD i EUR odpowiednio o 2,2% i 1,2%. Biorąc pod
uwagę średnie notowania w miesiącach luty i marzec, zmiana (wzmocnienie) była
jeszcze mniejsza (odpowiednio: 0,7%,1,5%, 0,2%)
.

Zawirowania na rynku akcji na początku miesiąca i wzrost
popytu na nie od II połowy marca nie miały wpływu na złotego. No, żeby być
dokładnym i na siłę doszukiwać się zmian waluty wywołanych zmianą nastrojów na
giełdzie, to można wskazać 2-3 dni, kiedy złoty poruszał się w rytm giełdy.
Generalnie złoty wydawał się niewrażliwy na wydarzenia i informacje rynkowe.
Ewolucja nastrojów widoczna na stopach procentowych (rynek depozytów
międzybankowych, bonów skarbowych i obligacji), informacja o poprawie ratingu
również nie wzruszyły rynkiem lub mówiąc inaczej – żadna z dwóch stron rynku
(popyt, podaż) nie osiągnęła poważniejszej przewagi
.

Większe zmiany
miały miejsce na rynku EUR/USD. Kurs EUR/USD wzrósł o ok. 1% z 1,319 (koniec
lutego) do 1,332 (koniec marca)
. Na krajowym rynku przełożyło się to na
większe wzmocnienie wobec dolara niż euro. To konsekwencja zmiennych nastrojów
na rynku dolara, co do przyszłych zmian stóp rynkowych, a to oczywiście jest
pochodną dyskusji o kondycji amerykańskiej gospodarki i wymienianego już przez
wszystkie przypadki rynku nieruchomości. W styczniu i lutym FRA 9×12 był
zbliżony do stopy referencyjnej (5,25%).
Z początkiem marca rynek w reakcji
na dane makroekonomiczne ponownie sprowadził FRA do 4,9%, czyli poziomu
niewiele niższego niż w grudniu dla FRA 9×12. Na rynku euro, pomimo wzrostu o
0,25% stopy referencyjnej w marcu rynek konsekwentnie oczekuje dalszych
podwyżek. FRA 9×12 liczone ze stopy średniej dla marca wynosi ok. 4,19%. Tak
liczona stawka jest zaledwie o kilka dziesiątych niższa od notowań dla stycznia
i lutego.

Marek Żeliński

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Produkcja przemysłowa i budowlana w lutym

Produkcja sprzedana przemysłu w
II wrosła niemal o 12,9% w porównaniu z II 2006 r. To wysoka wartość, biorąc
pod uwagę okoliczności. Tym razem nie można powiedzieć, by warunki
atmosferyczne pomogły produkcji, bo luty pod względem temperatury był dość przeciętny
.
Tak więc efekt bazy nie był tak duży jak w styczniu. Wprawdzie brak
danych o bilansie płatniczym za luty, ale wyniki 2-3 poprzednich miesięcy nie
wskazują, by w lutym eksport nagle się ożywił. A może jednak. Może brak presji
na nominalne wzmocnienie złotego wobec euro, przy wzroście wydajności przyczyni
się do utrzymanie chociaż jeszcze przez kilka miesięcy dynamiki eksportu na
poziomie takim jak w ostatnich kwartałach? W rzeczywistości to kolejny
przykład utrzymywania się lub nawet wzmocnienia, krajowego popytu
konsumpcyjnego i inwestycyjnego
. Dość silnie wzrosła produkcja większości
działów przemysłowych i to nie tylko tych związanych na przykład z
budownictwem. Cieszy szczególnie wzrost produkcji w działach od 29 do 35.
Działy te obejmują m.in. producentów maszyn i urządzeń m.in. urządzeń
elektronicznych dla podmiotów gospodarczych i gospodarstw domowych. Oczywiście
rekordowy wynik osiągnął dział skupiający producentów wyrobów z surowców
niemetalicznych, czyli m.in. producentów materiałów budowlanych. W tym
przypadku roczny wzrost produkcji sięgnął prawie 53%.

Mamy więc za sobą dwa bardzo
udane dla przemysłu miesiące, co przesądza już o wynikach gospodarki za I kw. Z
całą pewnością utrzymają się więc wskaźniki rentowności z ubiegłego roku, a PKB
rzeczywiście może osiągnąć 7% w I kw.

Wzrost produkcji budowlanej w
lutym niewiele ustępował wynikowi ze stycznia. Produkcja budowlana wzrosła w
ujęciu rocznym aż o 57,1%
. Niestety tak mocny wzrost stale przyczynia
się do wzrostu cen w budownictwie. Ceny wzrosły w ciągu roku o 5,3%, czyli w
niewielkim  stopniu przekroczyły
dynamikę ostatnio odnotowaną w 2004 r. tuż przed wejściem do UE.

Marek Żeliński, marzec 2007

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

CPI i PPI w lutym, nowy “koszyk” inflacyjny

Inflacja w lutym wprawdzie była w gruncie rzeczy na
poziomie przewidywań analityków, ale można powiedzieć że nie była mała. W
porównaniu ze styczniem ceny wzrosły o 0,3%, czyli stosunkowo mocno jak na ten
miesiąc. Wina leżała zarówno po stronie składników „żywnościowych” jak i
„nieżywnościowych”. Produkty żywnościowe w ujęciu wskaźnika miesięcznego już
drugi miesiąc o kilka dziesiątych przekraczały średnie wyliczone na bazie kilku
lat poprzednich, co poważnie podniosło wskaźnik roczny cen żywności. Od sierpnia
do grudnia ubiegłego roku wskaźnik roczny trzymał się blisko 2%. Wzrosty cen
żywności w w styczniu i lutym odpowiednio o 1,2% i 0,8%, podbiły wskaźnik
roczny odpowiednio do 2,9% i 3,3%. Przyczyniły się do tego wzrosty cen
pieczywa, mięsa (głównie drób) i warzyw. W ujęciu rocznym, ceny pieczywa i
wyrobów zbożowych wzrosły o 6%, a drobiu aż o ponad 12%. Ceny części
„nieżywnościowej” koszyka wzrosły w porównaniu ze styczniem o 0,2%. Na ogół o
tej porze roku ceny zmieniają się o od –0,1% do 0,1%. Tu głównym winowajcą są
ceny paliw (wzrost miesięczny o 1,7%).

Roczny wskaźnik inflacji z lutego (1,9%) na tle
narzędzi pomocniczych (średnie, wskaźniki inflacji bazowej NBP, itd.)
uświadomiły analitykom, że pomimo przejściowego osłabienia wzrostu inflacji
jesienią 2006 r., niewielka presja na wzrost istnieje i wyniki lutowe – jak
sądzę – są tego przykładem
. Wypowiedzi niektórych członków RPP, którzy
do tej pory byli w grupie czekającej na mocniejszy sygnał cenowy, wskazują że
zaczynają się powoli oswajać z myślą o podniesieniu stóp
. Oczywiście zmiany
cen to jedynie jeden z wielu wskaźników makroekonomicznych wśród całej ich
zbiorowości. Powiedziałbym nawet, że wskaźniki cenowe wcale nie są wcale w
lutym pierwszorzędnym czynnikiem nakazującym zastanowić się na kształtowaniem
się cen w najbliższej przyszłości. Szereg pozostałych danych, wskazuje że
lepiej wcześniej prewencyjnie podnieść w niewielkim stopniu stopy szybciej niż
czekać aż dziejące się na naszych oczach procesy przełożą się na wzrost
inflacji w okolice górnej granicy celu inflacyjnego na koniec roku, czy też na
początku 2008 r.

Miesięczne wskaźniki PPI w styczniu i w lutym wprawdzie
nie były może wyjątkowo wysokie (0,6% i 0,3%), ale wyższe o ok. 0,4% od
wskaźników miesięcznych z ubiegłego roku, co podniosło roczne PPI w lutym do
3,6%. Odradzam oczekiwania poważniejszych wzrostów PPI, ale widać że coraz
większy wpływ na ceny produkcji sprzedanej mają takie działy gospodarki jak:
spożywczy, wyrobów chemicznych, produkcji metali i częściowo produkcji wyrobów
metalowych. To m.in. te działy gospodarki odpowiadają za silny wzrost cen
przemysłu w 2004 r. Warto przyglądać się zmianom cen w dziale przetwórstwa
spożywczego, gdyż są one silnie skorelowany z PPI. Dział ten ma wprawdzie
znaczny udział w produkcji przemysłowej (ok. 18%), ale zmiany rocznego
wskaźnika cenowego nie należą do najsilniejszych
.

Przy okazji publikacji wyników CPI, GUS przedstawił
nowy „koszyk” inflacyjny na bieżący rok
. Przedstawiłem go w tabeli i
porównałem w „koszykiem” obowiązującym w roku ubiegłym i w 2003 r. Roczne
zmiany są niemal marginalne, ale już czteroletnie potwierdzają kierunek zmian
naszych wydatków, czy mówiąc inaczej – zmianę ich struktury. Przy tej okazji
zamieściłem jako ciekawostkę średnie zmiany cen poszczególnych części „koszyka” w ostatnich trzech latach
.

Marek Żeliński, marzec 2007

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Pakiet Kluski

Poczekałem kilka dni na zapoznanie się z komentarzami w mediach dotyczącymi "Pakietu Kluski". Po dwóch-trzech dniach komentarze sie skończyły.
Chyba pierwszy raz byłem świadkiem, jak rząd z pompą ogłasza iż to co miał zrobić, dopiero rozpoczął. Cała wrzawa skupiła sie na ustawie o działalności gospodarczej i kilku zapowiadanych nowościach, które z niezwykłym uporem promowano w mediach. Podstawowa praca, czyli zmiany w kilkudziesięciu aktach prawnych, są dopiero – zdaniem rządu – w przygotowaniu. Chyba najlepszym komentarzem będzie cytat z informacji pochodzącej ze zródła, czyli strony internetowej PiSu.

"Marszem ku swobodzie działalności gospodarczej premier Jarosław
Kaczyński nazwał tak zwany „Pakiet Kluski”, czyli program, który
upraszcza prowadzenie biznesu. Zakłada on m.in. rejestrację firmy w 3
dni, wprowadzenie jednego okienka w urzędzie skarbowym do załatwienia
wszelkich formalności oraz ograniczanie biurokracji krępującej rozwój
przedsiębiorstw."

Kolejność przedstawionych problemów i skala dokładności są najlepszym komentarzem do jakości przedstawionych propozycji. Od chwili konferencji prasowej w budynku Giełdy, wszsyscy powtarzali informacje o jednym okienku, 3 dniach oczekiwania na rejestrację i ograniczeniu biurokracji, zmniejszeniu dotkliwości kontroli dla przedsiębiorców i w zasadzie tyle. Wyszło więc na to, że te 3 dni oczekiwania są grubo istotniejsze od kilkudziesięciu ustaw jakie rząd chce zmienić. Tymczasem według mnie jest akurat odwrotnie. Jezeli ktoś ma "pomysł na biznes", to to czy firma będzie zarejestrowana po 3 czy 30 dniach oraz w 1 czy w 4 okienkach ma niewielkie znaczenie. Pomijam już to że pomysł z okienkami i czasem oczekiwania, czy kontrolami, nie jest nowy. Na konferencji i w materiałach PiSu zamiast liczb i argumentów używano już tylko chwytliwych zwrotów, jak:  „Często te regulacje, a nawet nadregulacje, działalność gospodarczą
pętały. My dzisiaj te pęta chcemy zerwać. Chcemy rozpocząć marsz w
drugą stronę ku deregulacji, ku powrotowi do swobody działalności
gospodarczej”, „Wprowadzamy zasadę, że kontrolowana jest działalność gospodarcza
przedsiębiorcy, a nie, jak do tej pory, sam przedsiębiorca”. Spodobało mi się jeszcze na stronie PiSu określenie o 10-krotnym skróceniu czasu oczekiwania na rejestrację, jakby informacja o skróceniu z 30 do 3 dni brzmiała zbyt słabo.

Cała ta medialna akcja wyglądała więc dość zabawnie, ale przyznać muszę że pewien efekt został osiągnięty. Nastepnego dnia atmosfera walki z biurokracją i pierwszych sukcesów bardzo się udzieliła komentatorom (w tym z Financial Times), mimo iż na ogół dostrzegali oni, że Premier w zasadzie nic nie powiedział, a z uporem powtarzane argumenty o dniach rejestracji itd. pochodzą z propozycji poprzedniego rządu i tak naprawdę obecny rząd spóźnia się z ich wprowadzeniem w życie.

Przyznam, że intryguje mnie od dłuższego czasu postać Romana Kluski. Po swoich problemach w Optimusie dał się przerobić (za swoją zgodą) w ikonę walki o wolność i swobodę gospodarowania oraz walki z aparatem skarbowym (niedobrzy urzędnicy). Z tego powodu Romana Kluske można stosunkowo często spotkac w mediach. Trudno mi się wypowiedzieć o jego poglądach gospodarczych, bo niemal za każdym razem są to raczej refleksje z pogranicza filozofii i ekonomii. W ostatnich  dniach Roman Kluska pytany o Pakiet, robił wrażenie osoby dość zagubionej, która  całą ta wrzawą medialną  jest  raczej zaskoczona.
O regulacjach prawnych od R.Kluski można się dowiedzić, że jest ich zbyt wiele i początkujący przedsiębiorcy mają kłopoty żeby się z wszystkimi zapoznać. Mam nadzieję, że nie jest to sugestia czy obietnica, iż po wejściu w życie Pakietu przedsiębiorcy dadzą radę je przeczytać. To niemożliwe. Życie społeczne i ekonomiczne oraz przetykanie się innych sfer życia, powoduje że prawa ograniczonego nawet tylko do działalności gospodarczej nie sposób ogarnąć jednej osobie. Nawet gdyby przyjąć, że zmiejszymy objętośc ustawodawsta gospodarczego o 10% (to dużo), to pojedynczy przedsiebiorca nawet nie dostrzeże takiej zmiany. Nadal będą to ustawy od – przykładowo – CIT po regulacje o konieczności stosowania gaśnic na terenie podmiotu gospodarczego.
W pierwszych dniach po prezentacji Pakietu, Heryka Bochniarz podała w "Rzeczpospolitej", że prowadzenie działalności gospodarczej wymusza znajomość ok 800 ustaw. Jeżeli tak to wołabym by autor Pakietu wskazał, które z grup ustaw są wadliwe lub przysparzają największych problemów. Jezeli więc ekipy budowlane musiały wstrzymać pracę budowy austostrady pod Augustowem z powodu lęgu ptaków, to może taka ustawę zlikwidować, skrócić, zmienić brzmienie?. Podałem taki przykład, bo pewnie wielu przedsiębiorców nawet sobie nie uświadamia że gdzieś tam istnieje taka ustawa lub wydane na jej bazie niższe akty prawne. Może nie wprowadzać podatku tonażowego i innych regulacji (przykładowo: opodatkowanie i zasady płątności składek dla marynarzy) dla podmiotów żeglugowych, bo spowodują że w niektórych sferach sektor ten będzie działał na innych zasadach. Itd. Itd.

Marek Żeliński, marzec 2007


Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Referendum ws daty przyjęcia wspólnej waluty

Minister Gilowska przed kilkoma dniami ogłosiła, że przyjęcie waluty EUR przez Polskę będzie poprzedzone referendum. Referendum miałoby dotyczyć uzyskania odpowiedzi kiedy zmieniamy  walutę, bo do jej przyjęcia zobowiązaliśmy się już traktacie akcesyjnym.

Nie specjalnie rozumiem sens takiego referendum. Skoro zdecydowaliśmy się na zmianę waluty, to moment jej zmiany powinien być w miarę precyzyjnie określony przez makroekonomistów. To że obecnie wśród ekonomistów są rozbieżne opinie odnośnie daty wejścia i warunków makroekonomicznych w jakich to się powinno odbyć, nie oznacza chyba że społeczeństwo lepiej to rozstrzygnie.

Co będzie jeżeli politycy i ekonomiści różnych odcieni osiągną kompromis co do daty wejścia, a społeczeństwo powie w referendum „jeszcze nie teraz”? Jeżeli ktoś chciał już pytać o EUR to najlepiej byłoby pytać czy Polacy w ogóle chcą zmienić walutę przy okazji tzw. referendum unijnego, które odbyło się w czerwcu 2003 r. Biorąc pod uwagę traktowanie waluty niemal jak symbol narodowy, być może można było jako drugie pytanie w referendum zapytać czy chcemy zmienić walutę, po wcześniejszym wywalczeniu sobie takiej furtki w negocjacjach akcesyjnych. Być może. To jest ten moment kiedy zadajemy sobie pytanie przy jakich okazjach obywatele powinni wyrażać swoją wolę w referendum, bo uznajemy że demokratycznie wybrany parlament i rząd nie powinien takiej decyzji podejmować.

Osobiście nie uważam by był to błąd, bo pod względem ekonomicznym unifikacja powinna również dotyczyć waluty.

Obawiam się że ta inicjatywa, to danie obywatelom złudnego poczucia decyzyjności. Pomysłodawcy dobrze wiedzą, że nie wnosi to żadnej nowej jakości a może być jedynie narzędziem w rywalizacji politycznej za kilka lat. Dziwię się więc, że Minister Gilowska wystąpiła w ogóle z taką inicjatywą. Czy jest to jej inicjatywa, czy ekipy politycznej z którą współpracuje? Ten pomysł pasuje mi akurat do obecnego rządu, który próbuje demonstrować silną niezależność od UE.

W swoich materiałach znalazłem wyniki ankiety z II poł. 2006 r. Pytanie brzmiało „Kiedy należy wprowadzić euro?”. 7% odpowiedziało, że jak najszybciej i nawet przy założeniu cięcia wydatków społecznych, 55% że dopiero wtedy kiedy nie będzie to wymagało ograniczenia wydatków na cele społeczne, 23% jest przeciw, a 15% nie miało zdania. Jak widać z odpowiedzi, respondentów postawiono przed dylematem: euro czy wydatki społeczne. Dylemat w takiej postaci rzeczywiście może zaistnieć, bo wymagania dotyczące dozwolonego deficytu budżetowego mogą spowodować konieczność cięć niektórych wydatków budżetowych, ale nie sądzę by poważniej nam to zagrażało. Z jednej strony pozornie większość Polaków chce wejść strefy euro, a z drugiej – odpowiednio postraszona – może odmówić zgody. Co będzie jeżeli Polacy odmówią poparcia w momencie sprzyjającym makroekonomicznie do zmiany waluty?

Uważam, że pomysł z referendum nie jest zbyt rozsądny i być może trochę nieuczciwy wobec obywateli.

W najbliższym czasie zamieszczę na swojej stronie własną opinię na temat daty wejścia do strefy euro i problematyki z tym związanej. Będzie to kolejna publikacja z cyklu poświęconego kursowi walutowemu.
Marek Żeliński, marzec 2007

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Wynagrodzenia – jak dzielić dochód



W publikacji „Klin podatkowy” wyraziłem nadzieję, że
będzie to początek poważniejszej dyskusji o problematyce płac, a dokładniej – o
obciążeniach. W ubiegłym tygodniu również w „Rzeczpospolitej” ukazał się
artykuł Andrzeja Wojtyny „Płaca minimalna ale maksymalne problemy” (profesor
ekonomii; członek RPP). Artykuł wprawdzie nie jest reakcją na wcześniejszą
publikację Janusza Jankowiaka i Mirosława Gronickiego, ale opiniuje poruszane
tam wątki, a przede wszystkim przedstawia pod dyskusję podział profitów z tytułu
wzrostu gospodarczego na tle stałego konfliktu praca – kapitał, albo inaczej –
pracownicy najemni a przedsiębiorca. Dokładniej powinno brzmieć: stawia
temat do dyskusji, bo sam nie proponuje rozwiązań. Jak sądzę autor mógłby
zaryzykować jakąś teorię, czy drogę rozwiązań (w artykule zaznaczono jedynie
potrzebę przeprowadzenia odpowiednich badań dla Polski). Znając autora z
wcześniejszych publikacji, tłumaczyłbym to raczej pokorą wobec tajników
ekonomii i ostrożnością w wymyślaniu teorii dla zdobycia krótkiej czy dłuższej
popularności w mediach.
Po drugie autor ryzykuje podjęcie istniejącego
faktycznie w gospodarce wolnorynkowej sporu, mimo iż ujęcie problemu praca –
kapitał może komuś trącić socjalizmem i szukaniem dziury w całym. No bo niby
teoretycznie gospodarka wolnorynkowa sama reguluje ten problem. Generalnie tak.
Pozostaje jednak problem płacy minimalnej, zróżnicowania płac w gospodarce,
kosztów z nimi związanych i podziału owoców wzrostu gospodarczego. Ja dodam
jeszcze inny powód: edukacja
. Zgadzam się z autorem, że brak wiedzy o
procesie kształtowania się wynagrodzeń i ich znaczeniu w gospodarce doprowadził
obydwie strony sporu praca-kapitał do całkiem otwartego prezentowania teorii i
oczekiwań mocno oderwanych od ziemi. Związkowców mógłbym jeszcze zrozumieć, ale
przedstawicieli kilku organizacji pracodawców wspomaganych niekiedy przez
makroekonomistów – już mniej. O teoriach przedstawianych przez organizacje
pracodawców już wspominałem w innej publikacji.

Od kilku dni przygotowywałem się do poruszenia kwestii
płac po podaniu przez media informacji o teoriach, żądaniach i hasłach
przedstawianych przez związkowców z OPZZ i „Solidarności” (spotkanie z
Premierem). Okazja nadarzyła się przy okazji publikacji omawianego artykułu.

Autor przytacza wymyślone przez związkowców (OPZZ) hasło
„Kto ukradł twoje 36 proc.?”. Teoria zawarta w haśle sugeruje, że pracownicy
najemni zostali pracodawców oszukani. Wniosek ten wyciągnięto porównując zmiany
wydajności ze wzrostem wynagrodzeń. Związkowcy za bardzo nasłuchali się
ostatnio komentarzy makroekonomicznych (słowo „wydajność” jest na ustach niemal
wszystkich komentatorów ekonomicznych) i szybko przeliczyli swoje straty zakładając
przy tym, że wzrost wynagrodzeń
powinien odpowiadać wydajności. Teoria jest niestety asymetryczna w
zależnościach
. Czy ma oznaczać, że kiedy wydajność spadnie, to płace
również? Związkowcy przesadzili i to mocno. Co jak co, ale pracodawca
powinien zachować maksymalną swobodę w kształtowaniu płac i wcale nie musi tego
robić w rytm tempa zmian wydajności
. Jak wskazują zmiany z ostatnich
kilku kwartałów, rynek pracy od dłuższego czasu korzysta ze wzrostu
gospodarczego poprzez wzrostu zatrudnienia i dość szybki wzrost wynagrodzeń.
Ścisłe
powiązanie wynagrodzeń z wydajnością mogłoby doprowadzić do zmniejszenia
elastyczności gospodarki
.

Autor sugeruje, że warto się zająć problemem ustalenia
prawidłowych relacji praca – kapitał, by uprzedzić pojawiający się w jego
opinii spór. Wprawdzie artykuł sugeruje jedynie relacje pracownik – pracodawca
rynkowego podmiotu rynkowego, czyli w węższym rozumieniu rynku pracy, ale
podejrzewam że w rzeczywistości chodzi również o działy gospodarki gdzie
wynagrodzenia są ustalane administracyjnie (np.. wojsko, służba zdrowia,
edukacja itd.). Problem nie jest błahy bo mówimy tu o niemal 1/5 zatrudnionych.
Do tego dochodzą emeryci i renciści.

Problem z całą pewnością jest, bo obok dzielenia
profitów wzrostu gospodarczego nie zakończyliśmy procesu wartościowania pracy w
społeczeństwie
. Moim zdaniem z grubsza mamy już za sobą proces ustalenia
i wartościowania płac w większości sektorów rynkowych w relacji do pozostałej
części gospodarki, ale do dopracowania pozostało jeszcze dookreślenie zasad
dzielenie się zyskami z sektorami nierynkowymi w okresie wzrostu gospodarczego
oraz wartościowanie pracy w sektorach nierynkowych
. Mówiąc w sposób
bardziej uproszczony, pozostawia jeszcze wiele do życzenia poziom płac w
służbie zdrowia, policji czy edukacji. Ustalenie poziomów płac odbywa się
poprzez ustalone indeksacje albo doraźnie przeznaczane środki przez
odpowiedniego ministra, strajk pracowników lub zabiegi polityków opozycji. A
wszystko to i tak uzależnione jest od bieżącej sytuacji budżetowej.

Proces zmian w wynagrodzeniach trwa od samego początku
przemian
(relacja wynagrodzenia w dziale/sekcji do średniej krajowej). Mam
świadomość, że dla wielu ludzi zbyt wolno. Najbardziej powinni być chyba
zadowoleni pracownicy usług finansowych. Ich zarobki w 1995 r stanowiły 137%
średniej krajowej, by w ubiegłym roku osiągnąć ok. 185%. Udało się również
podnieść płace w edukacji. W 1995 było to 85% średniej, by po latach powolnego
ale systematycznego wzrostu sięgnąć 105% w 2006 r. Niestety pracownicy służby
zdrowia i opieki społecznej w niewielkim stopniu poprawili swój status
finansowy. W 1995 r. 79%, a w 2006 – tylko 82%. W sektorach transportowych i je
wspomagających (PKD od 60 do 63), których znaczenie w okresie przemian wzrosło,
poprawili swoje płace w omawianym okresie z 101% na 114%. A kto stracił ?
Przykładowo pracownicy przemysłu (z 100% w 1997 r. do 97% w 2006 r.) oraz
działu „hotele i restauracje” – z 82% w 2000 r. na 77% w 2006 r.

Dostrzegając potrzebę podjęcia rozważań o podziale
dochodów w społeczeństwie, nie w pełni rozumiem dlaczego akurat płaca minimalna
miałaby być środkiem do tego.
Płaca minimalna (899,1 pln w 2006 r.)
dotyczy jedynie części osób które mieszczą się w pierwszym decylu rozkładu
wynagrodzeń, a więc kilku procent pracującego społeczeństwa. Ponadto zbyt
wysokie podniesienie płacy minimalnej może utrudnić walkę z bezrobociem.
Pozostaje więc rozwinięcie metod indeksacji wynagrodzeń dla działów
nierynkowych. To niezłe pole do popisu dla makroekonomistów, ale wpierw
musielibyśmy w Polsce określić ile powinien zarabiać nauczyciel, pracownik
opieki społecznej, lekarz czy policjant oddziału prewencji. Wydaje się więc,
że trzeba będzie korzystać z dotychczasowego instrumentarium w tym i ustaleń
indeksacji płac w Komisji Trójstronnej.

Marek Żeliński, marzec 2007

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz