Odchylenie złotego jak w 2008, ale w przeciwną stronę.

2016_11_18_wycena_zotego

Złoty, jak każda waluta, oscyluje wokół  swojej wartości fundamentalnej. Póki są to małe kilku procentowego odchylenia, to nie ma powodów do niepokoju. To naturalne. Bywa, że trendy zmian cen i wydajności w danej gospodarce są na tyle silne, że rynek akceptuje silne odchylenia lub po prostu poddaje się prawom popytu i podaży. W 2008, pod koniec okresu szybkiego wzrostu gospodarczego w Polsce, złoty został wyprowadzony przez rynek aż do niemal 19-procentowego przewartościowania. Co wydarzyło się potem, wszyscy wiemy.

Polityka społeczno-gospodarcza nowego rządu doprowadziła do wzrostu obaw o najbliższą przyszłość Polski. W efekcie rynek podniósł niedowartościowanie złotego w 2016 do ponad 10%. To już niemało. Nie zachęciło to jednak rządu do bardziej odpowiedzialnego prowadzanie polityki gospodarczej i komunikacji z rynkiem. Wręcz przeciwnie. Z obozu rządowego pojawiły się głosy, że osłabienie złotego było brane pod uwagę i jest rządowi na rękę.

W ciągu ostatniego tygodnia doszło do dalszego i skokowego osłabienia złotego. Osłabiły się praktycznie wszystkie waluty regionu, ale nasza najbardziej. Nieczęsto się zdarza, by złoty tracił aż 3% w tak krótkim czasie. Przyczyn jak zwykle jest więcej. Spadek zainteresowania regionem przez inwestorów zagranicznych oraz czynniki wewnętrzne. Rząd zaakceptował obniżenie wieku emerytalnego, pojawiła się informacja o przekazaniu całości środków z OFE do Funduszu Rezerwy Demograficzne i informacja GUS o  rozczarowującym tempie PKB w III kw. Do tego dość kuriozalna wypowiedzieć lidera PiS o inwestycjach. Dla rynku to już było za dużo.

I tak o to, niedowartościowanie naszej waluty istotnie przekroczyło 15%. Oczywiście o ocenę wyceny złotego możemy się spierać. O to czy to dobrze czy nie, również możemy się spierać. Mim zdaniem zabawa na utrzymywanie złotego po słabszej stronie, długoterminowo jest niebezpieczna. Ja mam nadzieję, że rząd nie będzie robił głupstw i przestanie droczyć się z rynkiem. Ale może to rynek ma rację, pokazując poprzez wycenę złotego dość poważne obawy dotyczące naszej najbliższej przyszłości.

Osiągnięcie niemal rekordowego poziomu odchylenia wyceny złotego pchnęło nas na granicę po  przekroczeniu której nie wiemy co się wydarzy. Po prostu nie mamy takich doświadczeń. Widać, że rynek traci powoli cierpliwość i powoli akceptuje coraz gorszą wycenę naszej waluty. Oswaja się z nią. Niestety wątpię by rząd zrezygnował z notorycznego zapewniania o realizacji wyborczych obietnic i funkcjonowania  przy maksymalnym dopuszczalnym deficycie finansów publicznych.

Ewentualna interwencja NBP wydaje się na razie niepotrzebna. Wątpliwe też by była skuteczna w obecnych okolicznościach. Chce wierzyć, że mamy do czynienia z przejściowym pogorszeniem nastrojów na rynku. Sądzę jednak, że rząd nie powinien lekceważyć tego co się stało w ostatnich dniach.

 

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

To się przełamie, rzekł prezes o PKB i inwestycjach.

2016_11_16_foto_Kaczynski

Żarty, żartami, ale to nie jest zabawne. Odsłuchałem wywiad z liderem PiS i gdzieś w 20 minucie usłyszałem wytłumaczenie problemu z inwestycjami. Przypomnę, że wczoraj GUS opublikował przyspieszony szacunek PKB. W oparciu o wyniki PKB w wcześniejszych kwartałów i bieżące procesy gospodarcze, wygląda na to że niechybnie mamy nadal problem z inwestycjami. Przy względnie korzystnych obecnie warunkach gospodarczych, przedsiębiorstwa powinny mieć nieco większą ochotę do inwestycji. A tu się okazuje, że niekoniecznie. Kasą unijną wszystkiego wyjaśnić się nie da.

Nikt nie kwestionuje przyczyn leżących po stronie przejściowego spadku wykorzystania unijnych funduszy. Pozostają jeszcze gospodarcze nastroje. Już od kilku kwartałów dynamika inwestycji budzi obawy. Natomiast to co dzieje się w tym roku, obawy te potwierdza i powiększa. Część firm chyba nie jest wystarczająco silnie przekonana do trwałości naszego wzrostu gospodarczego oraz widzi na horyzoncie szereg ryzyk. Od gospodarczych po polityczne. Polityka finansowa rządu i zapowiedź realizacji czekających na realizację obietnic wyborczych, przyczyniają się do powiększenia obaw. Tempo inwestycji powinno się w kolejnych kwartałach nieco poprawiać, ale ich relacja do PKB nadal będzie nieco rozczarowująca.

Wiem, że nie da się tak po prostu do inwestowania przedsiębiorców zmusić. Powinno się jednak tworzyć przyjazny i przychylny gospodarczo klimat. A tego niestety brakuje. I trudno oczekiwać poprawy, gdy rząd triumfuje po decyzji o przywróceniu poprzedniego wieku emerytalnego.

Kiedy w gospodarce dzieje się źle a przedsiębiorcy i inwestorzy wstrzymują inwestycje, to od rządu oczekiwałbym rzetelnej oceny sytuacji i wniosków na przyszłość. Niestety nic tego. Po słowach szefa PiS wygląda na to, że nie ma zgody na to. Jest uporczywe zaklinanie rzeczywistości.

Jarosław Kaczyński nie chce się pogodzić z wynikami GUS i oczywistymi wnioskami do dalszych działań. Zamiast tego, na pytanie o inwestycje, Kaczyński twierdzi, że „to się przełamie”. Czyli, że niekorzystny trend w inwestycjach się odwróci. W części związanej w realizacja projektów finansowanych z unijnych pieniędzy pewnie tak. Nadal jednak nie ma pewności co do poprawy skłonności do inwestycji wśród przedsiębiorców.

Wpływ szefa PiS na polityków tej partii i ministrów rządu jest tak silny, że publicznie nikt takiego życzeniowego myślenia nie podważa. Najnowsze wypowiedzi B.Szydło i M.Morawieckiego po wynikach PKB podanych przez GUS, potwierdzają brak pogodzenia się z wnioskami jakie powinny się nasunąć. Tak do problemów  makroekonomicznych się nie podchodzi. Jesteśmy świadkami klasycznego nieprzyjmowania przez polityków do wiadomości sygnałów i ostrzeżeń napływających z gospodarki.

Zupełnym kuriozum jest wyjaśnienie słabych wyników w inwestycjach. J.Kaczyński uważa, że to wynik blokady inwestycji w samorządach i wśród przedsiębiorców powiązanych z obecnymi partiami opozycyjnymi . Tłumaczenie jak z poprzedniej epoki.

Tyle w kategorii „strasznie”, bo było i „zabawnie”.

Jako ciekawostkę można potraktować ekonomiczne rozważania prezesa PiS o stopie zwrotu z inwestycji. Nie wiem czy szef PiS wpadł na to sam, czy ktoś mu to podpowiedział. Trzeba się cechować nie lada śmiałością, by takie ekonomiczne perełki wypowiadać publicznie. Wg J.Kaczyńskiego istnieje jakaś normalna renta rynkowa  (gwarantowana satysfakcjonująca stopa zwrotu?) z inwestycji. Jak zrozumiałem, w obecnych warunkach nie ma żadnych ryzyk, a przynajmniej nie takich, by stały one na przeszkodzie do uzyskania stopy zwrotu czyniącej inwestycje rentownymi. Czyżby rynek, bez względu na warunki, pozwalał na uzyskiwanie przez każdą inwestycję satysfakcjonującej stopy zwrotu? I czyżby przedsiębiorcy nie sięgali po pieniądze leżące na ulicach? Teorie szefa PiS to przełom w ekonomii rynkowej.

Teorie ekonomiczne prezesa PiS przestają bawić, gdy sobie uświadomimy, że J.Kaczyński być może faktycznie wierzy w to co mówi i że rząd PiS przymierza się do realizacji programów inwestycyjnych pod kierunkiem i patronatem rządu oraz finansowanych z pieniędzy publicznych oraz z emerytalnych składek.

Link na wywiad z J.Kaczyńskim:  http://vod.tvp.pl/27498955/16112016

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Oj, PKB wzrósł tylko o 2,5% w III kw.

No i małe zaskoczenie. Wg tzw.
szybkich szacunków GUS, PKB wzrósł nam w III kw tylko o 2,5% yoy. Biorąc pod
uwagę osłabnięcie tempa, to można śmiało powiedzieć, że spadkowy trend dynamiki
nakładów na środki trwałe (inwestycje) yoy pogłębił się w porównaniu z poprzednim
kwartałem. Gdzieś po cichu miałem nadzieję, że tempo inwestycji nie będzie
ulegało pogorszeniu. Ale jednak.

Wynik wymiany handlowej  w III kw był porównywalny z wskazaniem
ubiegłorocznym. Popyt miał wzrosnąć w wyniku 500+, ale jak widać efekt popytowy
najwyraźniej nie zrekompensował spadku w inwestycjach. A więc nie tu jest
problem. Niestety to inwestycje budują w długim terminie wzrost gospodarczy.
Nawet jeśli część winy zrzucimy na stagnację w wydawaniu unijnych pieniędzy, to
i tak rząd powinien był się z tym liczyć i korygować średnioterminowe prognozy.
Niewątpliwie niebagatelną rolę odegrały obawy przedsiębiorców o przyszłość
gospodarczą, co spowodowało pewne zmniejszenie skłonności do inwestowanie.
Świetnym miernikiem nastrojów jest nasza giełda (GPW). Jeżeli ktoś myślał, że
koniunktura na giełdzie nie ma żadnego związku z gospodarką i postrzeganiem
przyszłości, to jest w błędzie.

W takiej sytuacji, wykazanie
tempa wzrostu PKB w 2016 powyżej 3% jest zagrożone. Owszem, gospodarka nie od
dziś płata figle tym co prognozują zachodzące w niej zmiany. Jeżeli za 2016
tempo PKB wyniesie tylko 3%, to nie będzie to powód do dramatu. Niepokojące są
trendy i przyjęta przez rząd polityka społeczno-gospodarcza. Program 500+ jest
częściowo na kredyt. W tym i przyszłym roku wykorzystujemy maksymalnie wartość
deficytu finansów publicznych w relacji do PKB. Zadłużenie w przyszłym roku
zbliży się do 55% PKB. Zabawa w politykę społeczną w postaci programu 500+ może
się na nas odbić tzw. czkawką. Na dodatek jeżeli jednostki samorządowe chciałyby
ostrzej ruszyć z inwestycjami (m.in. współfinansowane środkami unijnymi), to rząd
nie pozostawił im zbyt dużego pola manewru w rozumieniu możliwości zwiększania
deficytów.

Dramat się jeszcze żaden nie
wydarzył, ale rząd ma nad czym myśleć i nie powinien tego odkładać. Niestety
obok wątpliwej jakości polityki makroekonomicznej, niepokój nudzę zapowiedzi
dalszych działań na polu ekonomicznym (realizacja obietnic wyborczych) i szeroko
rozumianym politycznym (polityka wewnętrzna, zewnętrzna itd.). Krótko mówiąc,
poprawa skłonności do inwestowania nie wynika z niemal codziennych płomiennych
zapewnień min. Morawieckiego. Inwestycje zależą od czegoś zupełnie innego.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Indywidualne Konto Emerytalne (IKE). Produkt zanikający czy wręcz przeciwnie?

Zapowiedź zmian w systemie oszczędzania na emeryturę przez obecny rząd jest dobrą okazją do rozpoczęcia cyklu przypominającego sposoby oszczędzania na emeryturę lub generalnie oszczędzania długoterminowego. Oczywiście wystarczy konsekwentnie odkładać ‘na lokatę’ w banku, co wbrew pozorom wcale nie jest takie lekkomyślne.

Dlaczego IKE? Bo to produkt (formuła) z długą już historią, chyba nieco w ostatnich latach niedoceniany. IKE na pewno nie zasługuje na zapomnienie, bo formuła IKE zawiera wiele cennych cech i a czasy świetności IKE mogą wkrótce powrócić za sprawą pomysłów nowego rządu.

IKE to wehikuł podatkowy dla osób fizycznych. Wbrew pozorom, nie tylko przedsiębiorcy mogą z różnych wehikułów podatkowych korzystać. W Polsce dostępnych jest kilka korzystnych podatkowo rozwiązań, zachęcających do oszczędzania, z naciskiem na oszczędzanie długoterminowe (w tym emerytalne).

Historia IKE sięga 2004 r. i związana jest z tworzeniem III filaru emerytalnego i wprowadzonym opodatkowaniem dochodów z lokat i inwestycji kapitałowych. Chodzi o tzw. podatek Belki, a który jest integralną częścią ustawy regulującej PIT. Skoro w życie wszedł podatek, to naturalnym bodźcem do oszczędzania miało być zwolnienie z niego środków lokowanych w ramach IKE. Zapewne gdyby podatek Belki w życie nie wszedł, to i tak jakiś bodziec podatkowy by wymyślono, jak przy obligacjach w latach 90-tych czy IKZE kilka lat później.

Przede wszystkim trzeba wiedzieć, ze IKE nie jest instrumentem lokowanie środków finansowych, a formułą, której celem jest zachęcenie do oszczędzania no okres końca naszej aktywności zawodowej lub po przejściu na emeryturę. IKE założyć można, podpisując umowę z biurem maklerskim, funduszem inwestycyjnym, zakładem ubezpieczeń na życie lub bankiem, czy funduszem emerytalnym. Każda z tych grup firm oferuje mniejszą lub większą paletę instrumentów, w które możemy lokować wolne środki w ramach IKE. Specyficznym rozwiązanie są 10-letnie detaliczne obligacje skarbowe (tzw. IKE-obligacje) na potrzeby IKE. Po takie IKE musimy się zgłosić do PKO BP lub punktach obsługi domu maklerskiego tego banku. Pieniądze przesyłamy do instytucji, z którą podpisaliśmy umowę o prowadzenie IKE, a ta lokuje w paletę instrumentów (lub jeden), którymi wykazaliśmy zainteresowanie. IKE można mieć tylko jedno  w danym momencie.

Ponad 65% kont IKE prowadzonych jest przez zakłady ubezpieczeń (na drugim miejscu są TFI – ok. 24% kont). I wcale nie należy się tego obawiać (wiem, że ubezpieczenia źle się kojarzą). Jeden z najbliższych członków rodziny korzysta z konta IKE w zakł. ubezpieczeń i w tym przypadku ‘opakowanie’  ubezpieczeniowe konsumuje marginalną część zysków. Oczywiście zawsze zachęcam do dokładnego przeczytania zasad odpłatności za prowadzenie IKE, w tym w formie skromnego ubezpieczenia.

W IKE możemy lokować rocznie maksymalnie 3-krotność średniego wynagrodzenia w gospodarce, prognozowanego dla danego roku (do 2008 r. 1,5 krotność). Obecnie limit wynosi nieco ponad 12 tys. zł., czyli 1 tys. zł średnio miesięcznie. Limit jest ewidentnie niepotrzebnie zawyżony i nie jest wykorzystywany przez większość posiadaczy IKE. Tak wysoki limit to m.in. pokłosie dyskusji sprzed lat o tym jak zachęcić do oszczędzania w IKE. Jednym z głównych pomysłów było radykalne podniesienie limitu. Niewiele to dało, bo średnio jest on wykorzystywany w jednej trzeciej. Poza jednym wyjątkiem, czyli klientami biur maklerskim. Ci potrafią wykorzystywać ponad 60% limitu rocznie.

By skorzystać z ulgi podatkowej przy wypłacaniu oszczędzanych w IKE środków należy spełnić warunki dot. wieku. Wypłata musi nastąpić dopiero po ukończeniu 60 lat lub najwcześniej po 55 roku życia, jeżeli przysługuje nam możliwość wcześniejszego przejścia na emeryturę. Dochodzi jeszcze konieczność kilkuletniego prowadzenia IKE (dwa szczegółowe warunki). Można wcześniej wycofać pieniądze w całości lub części, ale wtedy musimy odprowadzić 19% podatek (oddajemy państwu przyznaną nam ulgę podatkową). Pozostałe w IKE pieniądze pracują dla nas dalej na dotychczasowych zasadach.

Powyższe kryterium wieku i możliwość częściowego wycofania środków, to ogromny atut w porównaniu z korzystniejszym finansowo IKZE, które pod tym względem jest bardziej rygorystyczne (graniczny wiek to 65 lat). IKE pozwala zatem wypłacić środki z utrzymaniem ulgi w okresie przed ustawowym wiekiem przejścia na emeryturę. A więc wtedy, gdy jeszcze  nie mamy prawa do emerytury, a nie możemy lub nie chcemy już pracować. Z tego punktu widzenia, IKE to długoterminowa lokata z ulgą podatkową, pod warunkiem utrzymania jej w części lub całości, do okresu przedemerytalnego.

W szczytowym okresie popularności IKE w 2007, prowadzonych było 915 tys. kont i na niemal 40% z nich dokonywano wpłat. Obecnie, po przejściowym spadku do 792 tys., prowadzonych jest 868 tys. kont IKE. Niestety tylko na ok. 25% dokonano wpłat w tym roku.

Spadek zainteresowania IKE jest wynikiem kilku czynników. W obliczu niskich stóp zwrotu i wahań na giełdach, ulga w postaci braku poboru podatku jest słabym bodźcem. Brak jest przymusu corocznych wpłat (no chyba, że wymusza to umowa z instytucją prowadzącą IKE). Zapał do IKE, jak niemal wszystkich form oszczędzania, spada wraz z upływem czasu. No i ogromna konkurencja siostrzanego produktu IKZE, który z finansowego punktu widzenia jest zdecydowanie korzystniejszy.

No więc czy IKE warte jest zainteresowania? Tak. Część środków warto na IKE systematycznie wpłacać. IKE, nawet jeśli w niewielkim stopniu, to jednak mobilizuje do oszczędzania bardziej niż utrzymywanie lokaty odnawialnej w banku.

Przyszłość IKE. Na razie znamy zarys pomysłu, ale czeka nas renesans IKE i modyfikacja formuły. Wg pomysłów min. Morawieckiego, nasze konta w OFE w przeważającej większości zostaną przeniesione do IKE. Rozumiem więc, że kto IKE do tej pory nie ma, to zostanie mu utworzone. Takie nowe ‘akcyjne’ IKE będzie jakąś kompilacją filarów II i III. Pytanie jednak: wg jakich rygorów będziemy mogli korzystać z nowego IKE? Obecnie jest pomysł by środki z nowego IKE były przymusowo kierowane na wykup emerytury okresowej lub dożywotniej, czyli większość cech filaru II byłaby utrzymana. Jak będzie w rzeczywistości, to się dopiero okaże.

Przedstawiony opis IKE nie wyczerpuje wszystkich detali. Mam nadzieję, że udało mi się przedstawić najważniejszą część z małym komentarzem historycznym i garścią refleksji.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Podnieść stopę referencyjną, zostawić bez zmian, czy może obniżyć?

2016_10_23_cpi_i_cel_inflacyjny

No właśnie, nie wiadomo co robić. Zresztą czy koniecznie coś trzeba robić?. Na szczęście nie.  Ostatnio zmianę stopy referencyjnej doświadczyliśmy w I kw 2015 r.  Wiele wskazuje na to, że w 2016 stopy referencyjnej nie zmienimy. Jeżeli tak, to od czasów powstania Rady Polityki Pieniężnej, byłby to drugi taki rok. Bez zmian obyło się również w 2010 r.  Niemniej pytanie o kierunek zmian stopy pojawia się coraz częściej. Bynajmniej nie dlatego, że robi się nudno.

Deflacja w Polsce i jej długotrwałość są pewną niespodzianką dla ekonomistów. Jeszcze niedawno wydawało się, że inflacja wzroście, więc mamy do wyboru w średnim terminie dwa warianty: utrzymywanie stopy referencyjnej na obecnym poziomie (1,5%) lub jej powolne podnoszenie.  Oczywiście padało czasami pytanie czy ewentualnie warto stopę referencyjną obniżyć, ale ten wariant wydawał się mało prawdopodobny i bez silnego uzasadnienia makroekonomicznego. Pytania warto jednak zadawać i widać, że i w gronie RPP powoli jest coraz silniej do głosu dochodzi stronnictwo stawiające pytanie: czy aby nie powinnyśmy stóp obniżać w niedalekim czasie. W opisie dyskusji z posiedzenia RPP 5 października pojawił się taki o to zapis:

„Część członków Rady oceniała z kolei, że gdyby następowało dalsze spowalnianie wzrostu gospodarczego, a okres deflacji wydłużałby się oraz pojawiałyby się negatywne skutki deflacji dla gospodarki, wówczas uzasadnione mogłoby być obniżenie stóp procentowych. Członkowie ci zaznaczali, że obniżenie stóp procentowych NBP mogłoby sprzyjać wzrostowi dynamiki PKB, w szczególności pobudzając aktywność inwestycyjną. Niektórzy członkowie Rady podkreślali także, iż realny poziom stóp procentowych w Polsce jest relatywnie wysoki na tle innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej.”

W kontrze, inni członkowie RPP mieli powiedzieć:

„….że wysokość stóp procentowych NBP nie jest obecnie czynnikiem hamującym wzrost inwestycji w gospodarce, zwłaszcza biorąc pod uwagę wysoki poziom oszczędności przedsiębiorstw umożliwiający finansowanie działalności ze środków własnych.”

Nie ma co ukrywać, robi się ciekawie. Jest szansa, że po kilkunastu miesiącach dyskusje nad polityką stóp procentowych powrócą na pierwsze strony gazet i portali ekonomicznych. Zresztą, zarysowany wyżej podział opinii w RPP został już zauważony przez ekonomiczne media.

Pytanie o to czy stopa realna nie jest zbyt wysoka powoli traci na znaczeniu, ponieważ jest silne przekonanie, że inflacja będzie powoli rosła (praktycznie konsensus rynkowy). Wg prognoz NBP, inflacja na początku 2017 sięgnie dolnego progu celu inflacyjnego i na tym poziomie będzie aż do końca 2018 r. W takiej sytuacji mielibyśmy zerową realną stopę procentową. Przy obecnym przekonaniu, że tempo wzrostu PKB będzie na poziomie 3% i rosną wynagrodzenia (oraz spada bezrobocie), obniżanie stóp procentowych nie wydaje się najlepszym rozwiązaniem. Ale i z ich ewentualnym podnoszeniem należy być ostrożnym.

Czy obniżenie stóp jest niepotrzebne? Możne sobie wyobrazić taki scenariusz kształtowanie się wskaźników makroekonomicznych,  przy których cięcie stóp będzie konieczne lub utrzymywanie na obecnym poziomie nie będzie uzasadnione.. Stronnictwo na rzecz powolnego brania pod uwagę obniżki stóp, zwracało uwagę na możliwość przedłużającej się deflacji, pogorszenia tempa PKB i braku wyraźnej poprawy w tempie nakładów inwestycyjnych. Jeżeli coś budzi moją wątpliwość, to to że być może w RPP jest mała grupa jej członków czująca się w obowiązku wspierania rządu w wypełnienie jego wyborczych deklaracji, co wymuszałoby utrzymanie przyzwoitego tempa PKB za wszelką ceną, przynajmniej  w średnim okresie.

Wracając do tytułowego pytania, na szczęście nie musimy nic w tej chwili robić. Możemy stopy pozostawić bez zmian i czekać na rozwój sytuacji, by zaaplikować gospodarce odpowiedni zestaw działań. To dobrze, że pojawiają się różnie pomysły, bo nie ma nic gorszego niż uprawianie schematów. Wygląda na to, że nie będziemy mieli do czynienia z mocnym wzrostem tempa PKB ciągnącym za sobą inflację. Inaczej mówić, będzie mocno nieschematycznie.

Gdybym miał wskazać na prawdopodobieństwo kierunku zmian stóp w średnim terminie ( powiedzmy 2 lata), to: 50% stabilizacja, 30% wzrost, 20% obniżenie.  Czyli stabilizacja w możliwością wzrostu. Nie wydaje mi się niezbędne dyskutowanie o poziomie celu inflacyjnego i stopie realnej w chwili obecnej. Oczywiście tzw. akademickiej dyskusji nic nie stoi na przeszkodzie.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Pomoc dla frankowiczów. Sejmowy finał wielkiej wyborczej obietnicy.

Mój stosunek do problemu kredytów frankowym przedstawiałem wielokrotnie, więc nie ma sensu robić ponownego wstępu. Sprawa jest też powszechnie znana, więc możemy skupić się na jej sejmowym finale podczas 28-go posiedzenia Sejmu RP. Według polityków PiS nie będzie to wprawdzie finał, a jedynie rozłożenie etapów pomocy w dłuższym okresie czasu. Zwał jak zwał. Tak naprawdę w okresie sierpień-październik mamy do czynienia z zamknięciem sprawy i zrzuceniem jej z politycznej agendy.

Do początku sierpnia opinia publiczna (i frankowicze) była utrzymywana przez polityków PiS w przekonaniu, że lada chwila będzie ostateczny projekt pomocy i to takiej z rozmachem. Niemniej powoli i delikatnie politycy PiS puszczali w przestrzeń medialną informację o ryzykach rzekomych zewnętrznych kryzysów bankowych, wobec czego by nie osłabiać sektora finansowego, niestety wsparcie dla frankowiczów trzeba odłożyć.

Niestety, jak to zwykle, prawda jest banalna. W obydwu kampaniach wyborczych, PiS świadomie wprowadził frankowiczów w błąd. I ugrupowanie to prowadziło tą nieładną grę aż do sierpnia tego roku. W sierpniu poznaliśmy założenia prezydenckiego projektu wsparcia dla frankowiczów. Z wyborczych obietnic pozostał jedynie zwrot części spreadu. Z punktu widzenia tego co kandydat na prezydenta A.Duda obiecał frankowiczom jeszcze na początku tego roku, zwrot części spreadów to raptem parę procent obiecanego wsparcia z punktu widzenia pojedynczego frankowicza.

Jeżeli ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości czy nadzieje co do dalszych losów ustawy frankowej, to rozwiała je niedawna wypowiedź lidera PiS, który w wywiadzie zapowiedział tak naprawdę wygaszenie jednej z największych (tzn. najkosztowniejszych) wyborczych obietnic. Oficjalnie z powodu ryzyka kryzysu finansowego w sektorach bankowych Włoch i Niemiec. Z politycznego punktu widzenia obietnica frankowa coraz bardziej obciążała wizerunek prezydenta i pośrednio PiS, więc trzeba było w końcu sprawę zamknąć. Powód zamknięcia nie ma tu znaczenia. Równie dobrze można było zrzucić na zagrożenia rosyjskimi zbrojeniami czy na skutki globalnego ocieplenia. Już jak ciekawostkę, proponuje poczytać słowa prezesa PiS sprzed kilku miesięcy o pomocy dla frankowiczów.

W zgiełku codziennych wydarzeń, zapomnieliśmy, że posłowie będą się zajmowali aż trzema projektami pomocy dla frankowiczów. Najbardziej radykalny jest tegoroczny pomysł partii Kukiz’15. Podobny do styczniowych propozycji prezydenta Dudy, z którymi rozprawił się pół roku temu KNF. Kolejny projekt jest autorstwa PO i skupia się na podzieleniu się nadwyżką kapitału powyżej kredytu złotowego (opartego na WIBOR) między kredytobiorcę i banki. Projekt również drogi, bo koszt jego realizacji, o ile pamiętam, szacowano na od 15 do 20  mld zł. Projekt PO był mało realny, ale mógł być ewentualnie podstawą do dalszych prac.

Przyjęte przez polityków PiS uzasadnienie rezygnacji (oficjalnie: odłożenia w czasie) pomocy dla frankowiczów, pomogło dwóm wspomnianym partiom opozycyjnym, które formalnie z podniesionym czołem mogą powiedzieć, że chciały pomóc, ale PiS się nie zgodził. Tak naprawdę PO i Kukiz’15 wiedziały, że ich pomysły są niemożliwe do wprowadzenia.

Licytacja na skalę pomocy frankowiczom przez polityków niewiele dała tym pierwszym. Szkoda tylko, że nie podjęto tematu stworzenia zasad pomocy i scenariusza dla banków i NBP, na ewentualność drastycznego wzrostu kursy CHF. Tymczasem za niedługo miną dwa lata od dramatycznego wzrostu kursu CHF.

Spojrzałem właśnie na stronę Sejmu i wszystko jasne: do dalszych prac przechodzi projekt prezydencki, a dwa pozostałe przechodzą do bloku głosowań, co zapewne oznacza ich odrzucenie.

A co dalej z pomocą frankowiczom wg prezydenckiego pomysłu? Projekt pisany był „na kolanie”, co wywołało wiele pytań i kontrowersji. Podejrzewam, że projekt będzie przechodził bardzo długą drogą prac nad nim i modyfikacji. Przypomnę, że wg przedstawicieli prezydenta, pałeczkę mają przejąć banki i organy nadzorcze i wypracować jakieś rozwiązanie w ramach dostępnych narzędzi. Zapewne chodzi o standardowy nadzór KNF oraz NBP i zalecenia w zakresie rezerw, ryzyk, buforów bezpieczeństwa itd. w odniesieniu do portfela kredytów frankowych. Te działania są już prowadzone i będą niezależnie od działań polityków. Tylko prezydent i rząd za rok powiedzą, że to właśnie dzięki ich działaniu oraz dla zasady ponarzekają, że to wciąż za mało.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Nowy szef KNF przemówił.

Przeciętny zjadacz chleba nie miał zapewne okazji zapoznać się z poglądami nowego szefa KNF. Przypomnę, że mowa o Marku Chrzanowskim. A poglądy bardzo nas interesują, ponieważ takie mamy czasy, iż nowa władza niezbyt chętnie nominuje na wysokie stanowiska osoby, które chociaż w części nie utożsamiają się z jej spojrzeniem na makroekonomię i „politykę” gospodarczą lub nie są odpowiednio spolegliwe. No i okazja się nadarzyła, bo portal Bankier.pl (za PAP), przekazał nam szereg opinii M.Chrzanowskiego na nurtujące nas tematu.

Dylemat: wcielić KNF do NBP czy nie, nie jest z tych, które najbardziej rozpalają opinię publiczną. Może i dlatego, że ekonomiści są tu podzieleni, ale podział ten nie jest powodem ostrych sporów. Mamy w tej chwili trzy instytucje związane z sektorem bankowym: NBP, KNF i  Bankowy Fundusz Gwarancyjny. Niektóre z funkcji tych instytucji się powielają. Może więc faktycznie zadanie jednej z nich warto przenieść do NBP, przynajmniej w części. Nowy szef KNF nie jest na szczęście dogmatycznie przywiązany do jakiejkolwiek teorii, ale sprzyja propozycji włączenia KNF do NBP, co ma akceptacje części ekonomistów z różnych środowisk. Połącznie nie będzie łatwe m.in. dlatego, że KNF obejmuje nadzorem inne segmenty rynku finansowego, czyli nie tylko banki.

Wydaje się, że w tych poglądach nie ma żadnych politycznych podtekstów. Zarówno szef NBP jak i KNF pochodzą z nominacji PiS i ewentualne łączenie wspomnianych instytucji zapewne nie jest po to by cokolwiek ukrywać. PiS nie protestuje ws ratowania klientów SKOKów, czy nie wymaga wsparcia frankowiczów w wersji prezydenckiej w pierwszych miesięcy tego roku.

Pewne wątpliwości rodzi nadzór nad SKOKami. Politycy PiS nie mają nic przeciwko pomocy SKOKom i ich klientom, ale składali już propozycje ograniczenia wpływu KNF na działalność SKOKów i uprawnień nadzorczych. Zresztą w tej materii szef KNF nie ma wiele do powiedzenia, bo tu – jak  słusznie przypomina – zasady wyznacza parlament.

Rozczarowująca jest opinia (pochwała) o SKOK jako systemie opartym na więzi i bliskich relacjach. Otóż takie były pierwotne zamierzenia i być może skromną część SKOKów można by na siłę pod to podciągnąć. Niestety większość SKOKów nie ma z tym nic wspólnego. Zastanawiam się czy prezes KNF tego nie wie, czy też taka jest cena jego nominacji. Wygląda na to, że nowy szef KNF nie ma pomysłu na SKOKi. Mamy wrócić do idei spółdzielczości w mniejszym rozmiarze czy akceptować stan obecny czyli istnienie bankowej spółdzielczości na komercyjnych zasadach?

W ocenie funkcjonowanie polskiego systemu bankowego M.Chrzanowski wyrażał dość pozytywne opinie. Dotyczyło to zarówno kondycji jak i jakości nadzoru oraz prowadzonej przez niego  dotychczas polityki. Być może z rozpędu i przez nieuwagę, szef KNF pochwalił politykę dywidendową w sektorze bankowym. W sprawie tzw. repolonizacji M.Chrzanowski starał się unikać precyzji i miał dość niejednoznaczne zdanie. Cieszy deklaracja o równym traktowaniu banków bez względu na źródło kapitału, ale brakowało mi stanowczego odrzucenia legend o zagranicznym kapitale jakie rozprowadza od lat PiS. Niestety nie zabrakło przypomnienia standardowego zarzutu pod adresem banków zagranicznych o rzekomej ostrożności w finansowaniu gospodarki w okresach kryzysów. Dla zachowania równowagi, wypadało obalić legendarne zalety jakie są przypisywane kapitałowi krajowemu. Nie jestem pewny czy M.Chrzanowski zna, chociaż pobieżnie, historię polskiej bankowości z okresu ok. 20 lat. W odpowiedzi o propozycje na przyszłość sektora bankowego i nadzoru, dominowały słowa: kontynuacja, ostrożność, zmiany tylko po konsultacji ze środowiskiem finansowym. W odpowiedziach i wypowiadanych opiniach o systemie bankowym dało się wyczuć niepewność wynikającą ze słabej znajomości materii.

Oczywiście nie mogło zabraknąć tematu kredytów frankowych. Na pytanie o ocenę analizy KNF dotyczącej szacunków skutków prezydenckiej ustawy anstyspreadowej, M.Chrzanowski odpowiedział, że szczegółów przyjętej w badaniu metodologii nie zna, ale nie ma podstaw by wynik prac KNF krytykować. Można tą odpowiedź uznać za odważną, no chyba że weźmiemy pod uwagę iż politycy PiS przemilczeli najnowsze wyliczenia KNF, co ułatwiło szefowi KNF odpowiedź. Z kolejnych wypowiedzi widać, że M.Chrzanowski nie popiera pomocy dla frankowiczów w prezydenckiej wersji z początku roku. Szkoda tylko, że nie jest to powiedziane bezpośrednio, a z wykorzystaniem nowo-mowy jaką stosują w tym temacie politycy PiS. Czyli że nic nie jest powiedziane wprost, tylko trzeba czytać metodą miedzy wierszami, co jest niepoważne i zabawne.

Zabrakło mi w tym temacie obietnicy zdecydowanej i merytorycznej odpowiedzi na ewentualność powrotu do populistycznych  propozycji ws. frankowiczów przez polityków PiS lub innego ugrupowania. Co wtedy postanowi prezes KNF?

Z treści odpowiedzi wyłania nam się człowiek ostrożny i daleki od nieprzemyślanych działań. W wywiadzie padło kilka opinii, które można uznać jako niekoniecznie zgodne z linią PiS. Niestety opinie te były wypowiedziane bardzo ostrożnie i poprzedzone szeregiem usprawiedliwień i uzasadnień, chwilami żywcem przypominających język polityków PiS. Nieco niepokoi unikanie trudnych dla PiS tematów i jednoznacznych opinii tam gdzie byłoby to wymagane od prezesa instytucji nadzorującej sektor finansowy. Nie da się ukryć, że tematy z jakimi przyjdzie się zmierzyć M.Chrzanowskiemu w nowej roli są dla niego w znacznym stopniu nowością, stąd ostrożność i wysoki poziom ogólności jego odpowiedzi. Wiele miesięcy upłynie zanim M.Chrzanowski znajdzie wspólny język z podwładnymi. Wydaje mi się, że lepszym miejscem dla M.Chrzanowskiego była RPP i on sam chyba też tak uważa.

 

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Polityka kadrowa PiS w najważniejszych instytucjach finansowych.

Ostatnie nominacje na członka zarządu NBP i szefa KNF budzą pewne zdziwienie z odrobiną niesmaku. Od razu zaznaczam, że argument „bo inni też tak kiedyś robili”, nawet jeśli słuszny (a nie byłbym taki pewny), to jednak jest niepoważny. No bo w końcu możemy oczekiwać,  że czołowe stanowiska w NBP, KNF itd. zajmować będą fachowcy z grona najlepszych i w atmosferze godnej nominacji na najwyższe stanowiska.

Zacznę od najświeższej informacji. Wieczorem dowiedzieliśmy się, że nowym szefem KNF zostanie dr nauk ekonomicznych Marek Chrzanowski. Nie kwestionuje, bo nie mam powodu, wiedzy i dorobku naukowego M.Chrzanowskiego. Zaskoczenie zaczęła budzić zapowiedziana kolejna rezygnacja M.Chrzanowskiego z członkostwa w Radzie Polityki Pieniężnej (RPP). Przypomnę, że M.Chrzanowski na początku tego roku wszedł w skład odnowionego składu RPP. Ten skład jest czwartym od czasu powołania do życia RPP. Kadencja członków RPP trwa sześć lat, czyli obecna do 2022. Do tej pory, przedwcześnie kadencje skończyły dwie osoby: Janusz Krzyżewski z powodu śmierci (w 2003) i Zyta Gilowska z powodów osobistych (zapewne pogarszający się stan zdrowia; w 2013).

M.Chrzanowski po raz pierwszy złożył rezygnację miesiąc temu. Motywował to przyczynami osobistymi. Przypomnę, że praca w RPP nie jest specjalnie obciążająca, więc wielu z jej członków dodatkowo prowadzi działalność na polu edukacyjno-naukowym. Wiadomość była pewnym zaskoczeniem. No ale przyczyny osobiste są osobiste, więc należało je uszanować. Wstrzymanie postępowania w Senacie ws ustąpienia miało nie mniej tajemnicze przyczyny jak jego zgłoszenie. Sam zainteresowany po prostu nie pojawił się w Senacie na Komisji Budżetu i Finansów, to oznaczało zatrzymanie procedury rezygnacji z członkostwa w RPP.

Minął miesiąc i ……M.Chrzanowski ponownie złożył wniosek o rezygnację i ponownie z przyczyn osobistych. To już wyglądało na jakąś zabawę w kotka i myszkę i byłoby może i zabawne gdyby nie chodziło o RPP. Wieczorem poznaliśmy powód: M.Chrzanowski został mianowany nowym szefem KNF w miejsce kończącego kadencję Andrzeja Jakubiaka.

Drugim bohaterem polityki kadrowej PiS jest Paweł Szałamacha. Po odejściu z funkcji ministra finansów wszyscy się zastanawiali gdzie trafi. Trafił do NBP, co chyba było pewnym zaskoczeniem, a przynajmniej dla mnie. Na wniosek prezesa NBP A.Glapińskiego, P.Szałamacha stał się dziewiątym członkiem zarządu NBP. Prezydent A.Duda nie miał wątpliwości i wniosek podpisał. Niemniej wątpliwości są i to niemałe.

Przypomnijmy więc, że P.Szałamacha jako minister w rządzie B.Szydło odpowiedzialny za finanse, akceptował szkodliwą politykę wprowadzania w życie populistycznych obietnic PiS. Pod koniec września P.Szałamacha na konferencji prasowej z dumą opowiadał m.in., że deficyt finansów publicznych w 2017 r. nie przekroczy 3% w relacji do PKB i że program 500+ ma zapewnione finansowanie (co nie jest prawdą, no chyba że rozumieć przez to wzrost zadłużenia). W rzeczywistości podniesienie deficytu do maksymalnie dopuszczalnego w UE progu to raczej porażka w obecnych okolicznościach makroekonomicznych. Z poziomu ok. 2,6% planowanych w 2015 r. przez poprzedni rząd, nowy rząd zaraz po wygranych wyborach natychmiast podwyższył deficyt by móc zrealizować populistyczny program 500+. Jako, że deficyt w tym i kolejnym roku finansować czymś trzeba, więc zaczęliśmy znowu szybko się zadłużać. Zadłużenie w ujęciu general government ma wzrosnąć do 55% w relacji do PKB w 2017 r.

Do tego dochodzą kuriozalne polemiki z zarzutami i ocenami agencji ratingowych, brak sprzeciwu wobec pomysłów rządowych zmierzających do powiększania deficytu czy chociażby akceptację wycofywania się  rządu PiS z zapowiadanego w wyborach w 2015 powrotu do stawki 22% VAT. Nasza wiarygodność makroekonomiczna została narażona na szwank przy pełnej akceptacji byłego ministra finansów.

Moim zdaniem P.Szałamacha był bardzo słabym ministrem. Zamiast być silną opozycją dla rządu i strażnikiem finansów publicznych, stał się niemal bezwolnym wykonawcą poleceń premier Szydło i polityków PiS. Zupełnie niepotrzebnie zaakceptował wystawienie finansów publicznych na ryzyko (maks. dozwolony deficyt i zadłużenie przy I progu wg ustawy o finansach publicznych).

Stając się pracownikiem NBP, P.Szałamacha staje się strażnikiem bezpieczeństwa makroekonomicznego Polski. Przypomnę, że jednym z obowiązków NBP jest „działania na rzecz stabilności krajowego systemu finansowego”. Czy z nowej perspektywy będzie krytykował rząd za zbyt ryzykowną politykę m.in. w obszarze finansów publicznych? Powinien.

Nominacja P.Szałamachy stawia w niekorzystnym świetle prezesa NBP A.Glapińskiego. Docenił on „kompetencje” byłego ministra finansów czy też uległ naciskom politykom PiS by zatrudnić P.Szałamachę? Żadna z odpowiedzi nie jest satysfakcjonująca.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Obligacje oszczędnościowe dla beneficjentów 500+. Znamy już szczegóły.

Znamy już listy emisyjne dla tzw. obligacji rodzinnych, przeznaczonych dla beneficjentów  programu 500+. W porównaniu z dotychczasową ofertą obligacji detalicznych, jest kilka nowości, w tym atrakcji.

Nazwa. Dotychczas ministerstwo finansów (dalej MF) emitowało oszczędnościowe obligacje skarbowe oferowane w sieci  sprzedaży detalicznej (w odróżnieniu od tzw. rynku hurtowego). Emisje skierowane do beneficjentów 500+ mają nazwę: rodzinne oszczędnościowe obligacje skarbowe oferowane w sieci sprzedaży detalicznej. Kod obligacji zaczyna się na literę ‘R’. Mamy więc: Rodzinne Oszczędnościowe Sześcioletnie Obligacje Skarbowe i Rodzinne Oszczędnościowe Dwunastoletnie Obligacje Skarbowe. Kody październikowych emisji, odpowiednio: ROS1022, ROD1028. To są emisje październikowe.

Nazwa oczywiście znaczenia nie ma. Jak wszędzie patrzymy na korzyści i porównujemy nowe obligacje z już znanymi emisjami. Słowo „rodzinne”  przypomina jedynie dla kogo emisja jest przeznaczona.

Kto może kupić obligacje rodzinne? Obligacje rodzinne są przeznaczone TYLKO i WYŁĄCZNIE dla beneficjentów 500+. Kwota zakupu nie może przekroczyć kwoty otrzymanych świadczeń. Tożsamość świadczeniobiorców i kwota przyznanych świadczeń od chwili rozpoczęcia ich pobierania, są weryfikowane. Uniemożliwia to zakup obligacji w kwocie większej niż łączne przyznane świadczenia danej rodzinie. Dodatkowo, by zapobiec korzystaniu osób z programem 500+ nie związanych, sprzedaż na rynku wtórnym ograniczono tylko do przedterminowego wykupu zgłaszanego emitentowi. Pozostałe obligacje detaliczne nie podlegają takim ograniczeniom.

Tak określone zasady nabywania mają pewną wadę dla nabywców.   Otóż dzięki zbieranym informacjom, MF będzie wiedziało kto dostał za dużo pieniędzy w ramach 500+ i o ile program został przeszacowany w skali ogółem. W przyszłości może to posłużyć do uzasadnienia by zredukować wsparcie dla rodzin najlepiej zarabiających lub modyfikacji kryteriów. Podejrzewam, że część rodzin poważnie się zastanowi zanim zdecyduje czy i jakim stopniu skorzystać z obligacji rodzinnych. Oprocentowanie (o czym dalej) będzie kusiło, ale przyznanie się do nadwyżek finansowych już niekoniecznie.

 

Termin wykupu. Ministerstwo zdecydowało, że zaproponuje obligacje o terminie wykupu 6 i 12 lat, co jest pewnym zaskoczeniem.

Obecnie w standardowym pakiecie MF oferuje obligacje detaliczne od 2, 3, 4 i 10-cio letnie. Są też obligacje krótsze, ale emitowane nierytmicznie. Chodzi o obligacje KOS, których w minionych latach mieliśmy raptem cztery emisje. Analiza popytu na obligacje wskazuje, że Polacy kupują obligacje głównie na krótsze terminy (do 4 lat), z czego często ponad połowa przypada na 2-latki. Skąd więc pomysł na 6 i 12 latki? Oczywiście obligacje można przedstawić do wcześniejszego wykupu u emitenta, płacąc za to 70 gr za każde wykupione przedterminowo 100 zł (tak samo jest w pozostałych obligacjach detalicznych, prócz KOS-ów).

Być może odległy termin jest rezultatem krytyki, że program 500+ jest przerywany po przekroczeniu 18 roku życia dziecka. Obligacje mają pozwolić (i zachęcić) do przesuwania części pomocy na okres gdy dziecko będzie starsze. Tylko że.., co komu po terminie 6 i 12 lat jeśli dziecko na teraz 16 lat? MF mogło położyć nacisk na część kuponową obligacji z wypłatą co 3 miesiące lub po prostu emitować obligacje o krótszych terminach. W „R”-kach kupony są kapitalizowane.

Oprocentowanie. Obligacje rodzinne w konstrukcji są niemal identyczne jak 4 i 10 latki (proszę spojrzeć na tabelę pod załączonym na końcu linkiem). „R”-ki mają roczne kupony, liczone jako marża + inflacja. (jeżeli inflacja jest ujemna, to wstawiamy 0). Marża za pierwszy rok „na zachętę” – jak w 4 i 10 latkach – jest większa. Wyróżnikiem „R”-k jest… marża powiększona o od 0,3% do 0,5% względem ‘zwykłych’ detalicznych obligacji. Nie jest to może różnica szokująca, ale mimo wszystko pojawia się pytanie: dlaczego beneficjenci 500+ są lepiej traktowani od reszty społeczeństwa? Nie dość, że państwo rozdaje poprzez 500+ pieniądze również rodzinom które ich nie potrzebują, to jeszcze ściąga nadwyżki preferencyjnym oprocentowaniem.

Przypomnę tylko, że beneficjenci 500+ mają dostęp do wszystkich możliwości lokowania wolnych środków, tak jak i wszyscy obywatele.

Wartość emisji i ich częstotliwość. Każda z emisji opiewa na 500 mln zł. Nowe emisje – najprawdopodobniej – będą (wzorem ‘zwykłych’ detalicznych obligacji) co miesiąc. Pewności jednak nie ma, ponieważ MF zastrzega, że przyszłość emisji i ich kształt będą zależeć od zainteresowania nowymi obligacjami. Mamy do czynienia poniekąd z pewnym eksperymentem.

Jeżeli przymierzy się wartość emisji październikowych i ewentualnych do końca roku, do wartości programu 500+ w 2016 r. , to wyjdzie na to, że MF chce ściągnąć z rynku środki o wartości od kilku ok. 15% tegorocznego programu. Powodzenie akcji jest raczej wątpliwe, biorąc pod uwagę wyliczone przeze mnie zastrzeżenia i terminowe preferencje Polaków.

Inne uwagi. Niestety, listy emisyjne nie wspominają o możliwości użycia obligacji w IKE, na co pozwalają zwykłe detaliczne obligacje. Oczywiście można tu dopasować uzasadnienie. Formalnie obligacje rodzinne maja na celu odsunięcie w czasie nadwyżek z 500+, na okres po przekroczeniu przez dziecko wieku 18 lat.

Wątpliwości dotyczące programu 500+ i obligacji dla jego beneficjentów wyrażałem na blogu kilkakrotnie, w ujęciu od mikro po makroekonomię (w tym finanse publiczne). Tak więc nie sensu ich powtarzać.

Skoro obligacje są, to naturalnym jest pytanie: czy warto je kupić? Tak, ale w strukturze całych rodzinnych oszczędności, nowe obligacje powinny stanowić raczej skromną ich część. Oprocentowanie jest korzystne, ale nie szokuje. Termin wykupu jest zbyt długi. Karna opłata za przedterminowy wykup, zniechęca do zakupu z myślą o wcześniejszej sprzedaży. Warto też pamiętać, że im więcej tych obligacji kupimy, tym bardziej przyznajemy się do przeszacowania programu, m.in. dla własnej rodziny. Kto wie jak program będzie w przyszłości ewoluował. Być może zapotrzebowanie na pomoc będzie liczone w bardziej zindywidualizowany sposób.

Jeżeli ktoś chce przeznaczyć nadwyżki na zakup obligacji rodzinnych, to proponuje małymi porcjami i względnie systematycznie. Co miesiąc, co kwartał itp. Dzięki temu po latach środki z wykupu będą spływały względnie stabilnym strumieniem oraz taka metoda pozwoli na znaczne uniezależnienie się od niekorzystnych zmian inflacji.

Nie ma się co spieszyć z zakupem, czy raczej nie wykorzystywać limitu zakupu zbyt szybko, ponieważ wydaje się możliwe, iż MF poeksperymentuje w najbliższych miesiącach z parametrami ofert, szczególnie gdy spotka się ona ze słabym zainteresowaniem. Być może na pierwszy ogień pójdzie cena zakupu.  

Obecnie trudno też cokolwiek powiedzieć o formalnościach związanych z zakupem.

Zestawienie dotychczasowej oferty obligacji detalicznych przedstawiałem w marcu (obecna oferta jest niemal identyczna).

http://opinieekonomiczne.blox.pl/2016/03/Program-500-plus-programem-promocji-oszczedzania.html

Informacja o obligacjach (w tym o obligacjach rodzinnych):

http://www.obligacjeskarbowe.pl/

 

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Co wyniki ankiet mówią o programie 500 plus.

Program 500+ działa już kilka miesięcy i z publikowanych wyników ankiet co nieco o programie już wiemy. Przedstawiciele rządu z dumą wskazują na wyniki ankiet, a przynajmniej na te z nich, które  – wg rządu – uzasadniają program i skalę wydatków. Media publikują ankiety o dotychczasowym i przyszłym wydatkowaniu środków z 500+ oraz o oszczędnościach czynionych przez beneficjentów programu. Przedstawiciele rządu chętniej skupiają się na wynikach ankiet wydatków.

Pieniądze z 500+ to na pewno solidny zastrzyk gotówki dla polskich rodzin. Mimo wszystko to, iż wydajemy formalnie na dzieci, nie powinno stanowić moralnej przeszkody dla rzetelnej dyskusji o programie. Ten swego rodzaju szantaż moralny stosują przedstawiciele rządu, by utrudnić krytykę programu. Może i faktycznie nie ma co na siłę polemizować, tylko po prostu należy cierpliwie poczekać, aż rząd sam przyzna się do błędów jakie przy realizacji programu popełniono. A jeden z głównych zarzutów rząd już potwierdza ustami ministra Szałamachy. Mowa o programie obligacji dla beneficjentów 500+.

Link na publikację a zebranymi wynikami ankiet. http://next.gazeta.pl/next/7,151003,20737506,oto-na-co-polacy-wydaja-pieniadze-z-500-plus-wcale-nie-samochody.html#BoxBiz#BoxBizCz

Formalnie rząd nie przyjmuje do wiadomości, że rozmiar programu (skala wydatków) jest mocno przestrzelony. Kryteria programu powodują, że część pieniędzy trafia do rodzin, które ich nie potrzebowały lub dysponują wystarczającymi środkami na wychowanie dzieci. Ponad 15% rodzin podaje, że od 40% do 100% środków z 500+ przeznacza na oszczędności. Niemal 30% beneficjentów deklaruje oszczędzanie od kilku procent do nawet 40%. Te dane są tylko potwierdzeniem, że przynajmniej 1/5 beneficjentów w zasadzie nie powinna była otrzymać w ogóle wsparcia. Wyniki ankiety nie są zaskoczeniem. Do podobnych wskazań można dojść analizując rozkład wynagrodzeń w Polsce.

Przeliczając podany w ankiecie rozkład nadwyżek, wychodzi na to iż przeszacowanie wydatków programu 500+, przy jego obecnych kryteriach, to śmiało 20%. Tak więc w tym roku z zakładanych 17 mld zł wydatków, 3,0-3,5 mld wydanych zostanie niepotrzebnie. W przyszłym roku (wartość programu 22-23 mld zł dla pełnego roku), nadwyżka ta się sięga niemal 4,5 mld zł.  

Rząd od samego początku oficjalnie odrzucał krytykę przeszacowanie programu i obdarowywania rodzin, które tej pomocy dostać nie powinny. Niemniej to, że oficjalnie krytykę odrzucano nie oznacza, iż poza zasięgiem kamer przedstawiciele rządu nie uruchamiali planu B. Niemal równocześnie z uruchomieniem programu 500+, do mediów przeciekały informacje o pomyśle emisji obligacji dedykowanych dla beneficjentów 500+. Formalnie miała to być forma wyjścia naprzeciw rzekomym oczekiwaniom, by część środków z 500+ zbędną obecnie, rodziny mogły transferować na okresy przyszłe. No i Minister Finansów zaproponował w ubiegłym tygodniu …6 i 12-letnie obligacje. W rzeczywistości mamy do czynienia z absurdalną sytuacją. Rząd od samego początku wiedział, że skala wydatków na 500+ poważnie nadwyręży finanse publiczne, ale ze względów ambicjonalnych, nie było (i nie ma) mowy by się do tego publicznie przyznać. Emisja dedykowanych obligacji jest swego rodzaju księgową zabawą w finansach publicznych.

Na propozycje emisji obligacji można i spojrzeć z innej strony. Biorąc pod uwagę obecne zainteresowanie obligacjami skarbowymi dla sprzedaży detalicznej,  można wątpić w sukces obligacji 500+. Wydaje się iż w ramach rządu trwa spór, co dalej z przeszacowanym programem 500+. Być może trzeba będzie porażki lub kiepskich rezultatów obligacji 500+, by w końcu rząd doszedł do wniosku że skala programu 500+ wymaga weryfikacji, czyli po prostu poważnej redukcji. Wydaje się iż cała ta zabawa nie jest potrzebna by dojść do powyższych wniosków, no ale taki mamy rząd.

Opublikowane ankiety dotyczącej obecnej i planowanej struktury wydatków środków z 500+, zdają się przeczyć pierwszym opiniom jakie zaczęły krążyć w mediach po uruchomieniu programu. Znaczna część tych opinii było dość subiektywna i nie miała cech badań czy rzetelnych obserwacji. Ale czy wyniki badań odbierają głos krytyce? Niezupełnie lub wręcz przeciwnie. W dużym uproszczeniu, środki z 500+ wydawane są – wg ankiet – w dominującej części na szeroko rozumianą edukację dzieci oraz niezbędne wydatki bieżące w rozumieniu żywności, odzieży itp. Wskazane proporcje wskazują na dość równy podział wydatków na dwie wskazane grupy. I bez badań można było założyć, że istotna część środków z 500+ zostanie wydana na usługi i artykuły pierwszej potrzeby. Niemniej wskazana przez ankietowanych proporcja każe cokolwiek wątpić w wartość informacyjną ankiet. W ocenie dotychczasowych wydatków najwyraźniej ankietowani mylą fakt, że środki z 500+ nie tyle uzupełniły co zastąpiły dotychczasowe wydatki na edukację i częściowo na żywność i odzież. Trudno uwierzyć by rodzina z dwójką dzieci niemal połowę z 6 tys. złotych rocznie przeznaczała na uzupełnienie dotychczasowych wydatków na edukację. Najprawdopodobniej nastąpiła wymiana środków, czyli dotychczasowe źródło wydatków zostało zastąpione środkami z 500+, stąd tak znaczny udział w strukturze wydatków. Inaczej wyszłoby na to, że w przyszłym roku prawie 10 mld zł wydane zostanie dodatkowo na edukację dzieci.

Wyniki ankiety dotyczącej wydatków z 500+ przy założeniu utrzymaniu programu są  jeszcze bardziej idealistyczne. Wyszło na to, że mamy ogólnopolskiego bzika na punkcie edukacji. Obawiam się, że ankieta nie została zbyt dobrze zrozumiana (co może być winą autorów)  oraz, że ankietowani wiedzą co odpowiadać by program był utrzymany.

Moim zdaniem wyniki ankiet struktury wydatków nie dają nam pełnego obrazu wydatków beneficjentów 500+. Trzeba będzie czekać na wyniki wydatków gospodarstw domowych, popytu na poszczególne dobra i usługi oraz sprzedaż w handlu detalicznym. Lub…po prostu lepiej konstruować pytania zawarte w ankietach. Potwierdził się natomiast fakt przeszacowania programu i obdarowywania rodzin, które tego nie wymagały. 

Wskazywane wydatki na edukację, są moim zdaniem potwierdzeniem zarzutów przeciwników 500+. Zdecydowanie lepiej, trafniej i taniej byłoby transferować wydatki na edukację dotychczasowymi kanałami niż dawać pieniądze do ręki w tak znacznej kwocie. 

 

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz